IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Florence Blanchard

 

 Florence Blanchard

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the pariah
Florence Blanchard
Florence Blanchard
https://panem.forumpl.net/t3017-florence-blanchard?nid=2#46554
https://panem.forumpl.net/t3019-florence#46556
https://panem.forumpl.net/t3018-florence-blanchard#46555
Wiek : 31 lat
Zawód : Wicedyrektorka szkoły w Kwartale
Przy sobie : paczka papierosów (19 szt), zapalniczka, gaz pieprzowy

Florence Blanchard Empty
PisanieTemat: Florence Blanchard   Florence Blanchard EmptyPon Lis 17, 2014 9:18 pm


Florence Blanchard
ft. Alaina Huffman
data i miejsce urodzenia
4 stycznia 2252r., Kapitol
miejsce zamieszkania
Kwartał Ochrony Ludności Cywilnej
zatrudnienie
Wicedyrektorka szkoły w Kwartale
Rodzina


Theseus Blanchard - ojciec, przepustka do szczęścia a w ostateczności ofiara, której złożenia mimo wielkich starań (naprawdę wielkich!) nie udało mi się powstrzymać. Kiedyś jeden z bliższych współpracowników prezydenta Snowa, znany i lubiany jeszcze za czasów poczciwego Coriolanusa, któremu mimo wielu różnic w poglądach i charakterze zawdzięczam naprawdę wiele. Oficjalnie zginął w czasie rebelii, nieoficjalnie umarł w Kwartale jak nędzny szczur, skończywszy z nożem sercu wbitym przez żmiję wychowaną na własnej piersi.
Vivien Blanchard - matka, zmarła w czasie porodu (ojciec już wtedy powinien się domyślić, że nie doprowadzę go do niczego dobrego). Nie wiem o niej nic, a to co wiedziałam chyba już dawno znalazło ujście w czasie mojego dotychczasowego życia.
Miałam jeszcze męża, Johnatana. Związek z konieczności, dla pieniędzy, sławy i posady. Nigdy go nie kochałam choć on, jak śmiałam sądzić, darzył mnie uczuciem większym niż platoniczne. Zginął nagle, tragicznie i zupełnie niespodziewanie, zostawiając mi spory majątek.
Po śmierci matki ojciec ożenił się kilkakrotnie, przez co przez moje życie przewinęły się jeszcze trzy macochy, dwaj przybrani bracia oraz trzy przybrane siostry. Żadne z nich nie jest jednak warte więcej niż krótkiej, bezimiennej i pozbawionej głębszej refleksji wzmianki na ich temat.


Historia


Well I guess I never told you some things
That I really really wanted to say
Did I do everything that I could do
Or did the mice just need to play

Nazwali dziecko Maddison- po babce, prababce, praciotce, mniejsza ztym; nigdy nie byłam na tyle sentymentalna, aby pamiętać imiona przodków (nawet tych, po których odziedziczyłam imię). W każdym bądź razie była to podobno ostatnia wola matki, która traciła oddech z chwilą, gdy ja łapczywie nabierałam go w płuca po raz pierwszy (wciąż czasem myślę o tym, że to ja odebrałam jej dar, jakim było życie). To także nie znaczyło dla mnie wiele, ponieważ od zawsze nienawidziłam tego imienia. Ojciec wołał na mnie Maddy jakbym byłam największym cudem, jaki mu się przytrafił, ale dla mnie brzmiało to tak żałośne, że krzywiłam się za każdym razem, kiedy ktokolwiek je wypowiadał. Może wtedy w istocie byłam jego cudem, nie martwiłam się o to kiedy kupował mi falbaniaste sukienki i za rączkę prowadził na kolejne w tym tygodniu przyjęcie, gdzie stałam u jego boku z kokardą na rudych włosach, oślepiając gości uśmiechem na drobnych wargach i białymi jak śnieg zębami. Miałam tam stać, pozwalać oglądać się jak manekin na wystawie i wysłuchiwać pochwał, jak to bardzo podobna do matki byłam i jak wielką tragedią musi być moje życie, nie mogąc poznaćwłasnej rodzicielki. Szczerze mówiąc nigdy się z nimi nie zgadzałam – może gdyby umarła po paru latach od moich narodzin, to wydarzenie w jakiś sposób odbiłoby się na mnie i, być może, w niewyjaśniony sposób zmieniło tor, który mimo wszystko obrałam. Śmierć matki była jednak większą tragedią dla mojego ojca niż dla mnie samej (co przecież wielokrotnie okazywał wylewając łzy w pierś kolejnej partnerki), przez co po jakimś czasie miałam już dosyć wysłuchiwania ciągle tych samych zdań, gdy dziesiątki dłoni głaskały mnie po głowie i policzkach, a słodkie i cukrowe (a zarazem gotowe wbić nam, dwuosobowej rodzinie, nóż w plecy)głosy przekonywały, jak bardzo chciałyby się mną zaopiekować. Z biegiem czasu stało się to nawet zabawne.
Urodziłam się w Kapitolu. Mieście wielkim, pięknym, opływającym w bogactwo i przepych. Jeśli miałabym szukać synonimów szczęścia, stolica Panem byłaby jednym z nich. Ojciec od dziecka wpajał mi miłość do władzy i pieniądza. Do dziś mam wrażenie, że zamiast zapewnić mi w czasach niemowlęcych należytą opiekę, karmiąc mlekiem mającym być chociażby namiastką tego, które dałaby mi matka, już od pierwszego dnia wlewał do gardła drogiego szampana i stawiał się na bankietach z wózkiem tylko po to, aby podkreślić, jak wielką wartość ma dla niego rodzina. Jestem też niemalże pewna, iż wypożyczał mnie samemu prezydentowi, aby i ten mógł podkreślić, że każde życie jest tak samo ważne, gdy w tym samym czasie na arenie zdychał kolejny trybut, a cała rodzina gdzieś w zapyziałym dystrykcie przeklinała Snowa za to, że także ich dziecko nie uniknęło łapy sprawiedliwości żerującej na każdym z tych biednych i naiwnych istot żyjących z dnia na dzień, bojąc się o to, co przyniesie im jutro. Zamiast grzechotek zapewne wpychał mi do ręki banknoty, abym od wczesnych lat czuła jak to jest mieć w garści wszystko, co liczy się dla ludzi. W przeciwieństwie do mieszkańców dystryktów ja nie musiałam się bać. Także byłam częścią machiny społecznej, jednak już od dziecka plasowałam się w zupełnie drugiej jej części. Sam szczyt przeznaczony był właśnie dla takich jak ja – urodzonych w bogactwie i przepychu, wychowanych zgodnie z poglądami rodziców (biedny Theseus, liczący na to, że ślepo będę podążać za tym, czego próbował mnie nauczyć) i już od dziecka znających swoje najskrytsze marzenia i plany.
Nie mogę powiedzieć, żeby był złym ojcem. Powinnam raczej rzec, że nie był nim w ogóle, bo gdy tylko moja biedna matka wyzionęła ducha, z chwilą, w której z moich oczu polały się łzy (nie strachu czy przerażenia, a triumfu nad tym, że oszukałam śmierć), on wynajął opiekunkę, aby w dalszym ciągu w zupełności poświęcić się rozwijaniu swojej świetlanej kariery na jednym ze szczebli hierarchii społecznej Panem. Musiałabym jednak trochę skłamać mówiąc, że nie było go w moim życiu w ogóle. Jasne, większości nie pamiętam zbyt dokładnie (pod naglącym i buntowniczym spojrzeniem dziesięciolatki moja opiekunka naprawdę potrafiła się ugiąć), ale przecież Theseus musiał gdzieś nocować – oczywiście gdy nie spał z jedną z kochanek, które potem zamierzał poprosić o rękę, wziąć wielki ślub w naszym ogrodzie (tym samym, w którym ślubował miłość aż po grób mojej kochanej matce) i rozwieść się szybciej niż ja nauczyłam się jej imienia. Mimo wszystko jednak dał mi to, co aktualnie jest najważniejszą dla mnie wartością. Kiedy więc wracał do naszej wielkiej i pięknej posiadłości na obrzeżach stolicy, siadał w swoim fotelu, brał mnie na kolana i mówił o jedynej rzeczy, o której potrafił mówić, czyli o polityce.
Muszę przyznać, że dla pięcioletniego dziecka był to dość nudny temat rozmów, biorąc pod uwagę fakt, że pokój sąsiadujący z salonem był wypełniony cudownymi zabawkami, które kusiły mnie syrenim głosem. Niestety, kiedyś jeszcze byłam tą dobrą córką, która wtulała się w pierś ukochanego ojca, jedynej rodziny, jaka mi pozostała i słuchała tylko po to, aby nie sprawić mu przykrości. Był on bowiem zupełnym przeciwieństwem mnie i, jeśli ktoś wierzy w to, że rodzice wychowują własne dzieci na swój wzór i podobieństwo, ja jestem wspaniałym przykładem tego, że niezwykle się mylą. Theseus może i zaszczepił we mnie umiłowanie do wszystkiego, z czym obcowałam od momentu, gdy po raz pierwszy uniosłam powieki w górę, nie udało mu się jednak nauczyć mnie tej dobroci i wielkiego serca, które nosił w swojej piersi mimo parania się polityką i bycia znajomym (nie przyjacielem!) prezydenta Snowa. Tak czy owak znał się na tym i nawet ja, osoba, która była w stanie wbić mu przysłowiowy (i nie tylko) nóż w plecy, muszę przyznać, iż inteligencji wiele osób mogłoby mu pozazdrościć. Z tacierzyństwa wyszedł więc obronną ręką, podtrzymując się na ramieniu niani, która chyba była jego dobrym aniołem szepczącym mu do ucha porady odnośnie tego, jak powinien ze mną postępować.

Like the city that nurtured my greed and my pride,
I stretch my arms into the sky

Niemalże wszyscy mają głupią i zupełnie niezrozumiałą przeze mnie tendencję do narzekania na to, że czas leci za szybko. Nigdy nie widziałabym w tym problemu, gdyby nie to, że dla mnie czas wlókł się tak mozolnie, że zaczynałam tracić nadzieję na to, iż może jeszcze przyspieszyć. Kiedy wyszłam już z okresu małego dziecka, pojęłam prawa, którym rządził się ten świat i, co więcej, odkryłam magię, jaką kryje w sobie posiadanie nazwiska Blanchard, chciałam przeskoczyć okres liceum i studiów, aby wylądować w miejscu, które (jak miałam nadzieję), wygrzewał dla mnie mój ojciec. Byłam zdecydowanie w zbyt gorącej wodzie kąpana, co przy każdej możliwej okazji powtarzała Helena. Na co ja reagowałam kamienną ciszą, odnosząc dość silne wrażenie, iż kobieta z niższych sfer powinna doceniać to, czym obdarzył ją mój ojciec dając pracę, pozwalając zamieszkać w naszym dworku i, co więcej, dając pod jej skrzydła taki dar, jakim byłam ja. Szybko jednak, z bólem, wielką niechęcią i wydymaniem warg, przyznałam jej rację (ale tylko w myślach!), orientując się, że na wszystko muszę zapracować. Nigdy nie wątpiłam, że ojciec zapewni mi pracę bez większego problemu – w końcu bycie jedyną i ukochaną córką do czegoś zobowiązuje. Kiedy jednak przestałam myśleć tak szablonowo, przestałam pożądać wszystkiego „od tak”, zapragnęłam zdobywać, a nie tylko posiadać.
Była to znaczna różnica. Tak wielka, że gdy po roku nauki w szkole publicznej oświadczyłam ojcu, żeby zapisał mnie no najbardziej renomowanej, prywatnej placówki edukacyjnej, jaką znał Kapitol, on sam dodatkowo wypisał tej szkole pokaźny czek. Płacił im za to, że jego nazwisko znalazło się na tablicy pamiątkowej przed wejściem do budynku, a jego osoba zaszczycała każdą uroczystość w postaci gościa honorowego.Ja zaś nie ingerowałam w to, co ojciec robi, aby umilić mi okres nauki w prywatnej szkole. Chciałam tylko zdobywać wiedzę, być lepsza z każdym dniem. Podświadomie dążyłam do ideału, jakim w oczach społeczeństwa był mój ojciec, jednak nie robiłam tego dla niego. Wiedziałam, że jest dumny, że chce tego, abym była jak najlepsza, ale to nie on był powodem, dla którego tak bardzo pragnęłam piąć się w górę. Wizja tego, co mogę dzięki nauce zyskać była zbyt kusząca, aby myśleć o zaspokojeniu dodatkowych ambicji ojca. W wieku czternastu lat stanęłam więc przed nim, stanowczym głosem żądając zmiany imienia i tak właśnie z Maddison narodziła się Florence, osoba, którą zawsze chciałam być i którą zamierzałam pielęgnować do końca życia. To imię oddawało w najdrobniejszych szczegółach wszystko, czego potrzebowałam, co miałam i co jeszcze zamierzałam zdobyć. Nauka przychodziła łatwo i to nie dlatego, że musiałam, ale dlatego, że sama tego chciałam. Pieniądze były wszystkim, ale je już posiadałam. Wiedza natomiast była potęgą, którą nie każdy był w stanie posiąść, a ja zamierzałam odnaleźć ten cenny skarb, wtłoczyć go sobie w żyły i wykorzystać w przyszłości, która z każdym rokiem była coraz bliższa i wyraźniejsza. Nie wyciągałam jednak łapczywie rąk, nie chcąc za szybko sięgać po to, co i tak od zawsze było mi przeznaczone i co przecież nie miało możliwości mi umknąć.
To nie były ciężkie czasy. Powiedziałabym nawet, iż na tle całego mojego życia wypadały dość intrygująca i do dziś zastanawiam się, jak udało mi się utrzymać i nie zostać zwaloną z tej jednej drogi. Choć, szczerze mówiąc, nie tylko to sprawia, że czasem wciąż wracam do nich wspomnieniami.
Muszę przyznać, że jeśli nauka sama w sobie była dla mnie ogromną przyjemnością, samo chodzenie do szkoły było jak kubeł zimnej wody wylewany mi na głowę każdego ranka. Nie chodziło o to, że czułam się źle, że nie mogłam sobie znaleźć przyjaciół czy że nauczyciele byli zbyt surowi. Takie problemy były dobre dla ludzi, których pozostawiłam na samym początku, zmieniając szkołę na lepszą. Ja byłam ponad nimi i właśnie w tym tkwił problem. Wokół mnie było za dużo ludzi i czegokolwiek bym nie robiła, aby ich od siebie odpędzić, nie mogłam się ich pozbyć. Była to dziwna zależność, bo im mniej miła byłam, tym więcej się ich pojawiało, każdy chętny aby mnie poznać i porozmawiać choćby przez chwilę. Gdybyśmy jeszcze mieli o czym rozmawiać… Ale każdy z nich, każda pojedyncza jednostka, była tak bardzo oddalona od kanonu piękna, który akceptowałam. Kiedy otwierali usta wydobywał się z nich nic nieznaczący szum, przyprawiający moją głowę o przeraźliwe bóle. Ich spojrzenia były tępe, skupione jedynie na ordynarnych, żałosnych i iście przyziemnych sprawach, które nijak się miały to priorytetów, które sama sobie wyznaczyłam. Zawsze sądziłam, że byłam od nich lepsza, a kiedy poszłam do liceum doskonale to zrozumiałam.
Kapitoliński plebs. Tylko tak mogłam określić ludzi, wśród których musiałam spędzić kilka pierwszych miesięcy. Hałas na korytarzach, te same, pozbawione duszy spojrzenia i osobistości bez własnego zdania. Nie mogłam tak żyć. Nie zależało mi na ich towarzystwie, wiedziałam, że od spełnienia marzeń dzieli mnie tak niewiele i wtedy, kiedy czułam, że to wszystko jest już na wyciągnięcie ręki, nie mogłam pozwolić sobie na rozproszenie. Dlatego podjęłam kolejną decyzję i poprosiłam ojca o prywatnego nauczyciela.
W tym momencie należało by sprostować parę niejasności. Nie byłam idealną córką. Szczerze mówiąc cała ta postawa kochającego dziecka uleciała w powietrze z chwilą, gdy przyjęłam nowe imię. Wszystko to mogłoby brzmieć tak cudownie, gdyby nie miało jednej ciemnej strony i wyraźnego jak dla mnie celu. Kiedy dzieciaki w moim wieku upijały się do upadłego, ja towarzyszyłam Theseusowi na kolejnym balu czy bankiecie, powtarzając utarte w dzieciństwie schematy. Nie warto się jednak łudzić tym, że robiłam to dla niego. Byłam tam dla siebie, jadłam kolację z ludźmi, którzy w przyszłości mogliby pomóc mi wznieść się na szczyt. Jednak za miłym uśmiechem, uprzejmymi zwrotami i spojrzeniem czarujących oczu kryła się chciwość i żądza tego, co posiadał mój ojciec a nawet więcej. Gdybym musiała już wtedy, mając zaledwie siedemnaście lat, nie zawahałabym się donieść na kogoś tylko po to, aby zyskać względy u samego prezydenta. A ci ludzie byli tacy głupi. Nie potrzebowali alkoholu, aby złapać się na fałszywy uśmiech, który w przyszłości mógłby kojarzyć się im z pocałunkiem śmierci. Mówiłam ojcu, jak bardzo go kocham, mając na myśli jego pieniądze, znajomości i wpływy. Powtarzałam dookoła, jak świetnie się bawię w ich towarzystwie, gdy tak naprawdę za ich plecami szydziłam z głupców i naiwniaków, gotowych na miejscu wypisać mi czek i zagwarantować, że gdy skończę, przyjmą mnie do siebie do pracy. Podawałam komuś drinka, powstrzymując się od wsypania mu do niego trucizny dobrze wiedząc, że w tamtym czasie nic by mi to nie dało. Nie byłam idealną córką, choć przecież wszystko właśnie tak miało wyglądać. Zaplanowana sztuka, komedia w trzech aktach, z których pierwszy dobiegał już końca.

Let's make war
Let's break into heaven for
A dance with heaven's devils or
Is that more than you can store
Inside your head


Nowy okres w moim życiu, kiedy uroczyście pożegnałam swojego nauczyciela, częstując go czerwonym jak krew winem i żałując, że było to tylko wino, miał przynieść mi o wiele więcej, niż ten poprzedni. Lata do momentu, w którym rozpoczynałam studia były zaledwie początkiem. Potem zaś świat stał przede mną otworem. Mogłam rozwinąć skrzydła, naostrzyć pazury i pokazać wszystko to, co tak długo przygotowywałam. Pora na drugi akt, usiądźcie wygodnie i wznieście aplauz.
Wcześniej musiałam skończyć studia. Najpierw oczywiście musiałam je zacząć i choć dobrze wiedziałam, że w zasadzie nie są mi potrzebne i tak zdecydowałam się ich podjąć. Nie wiem, czy można pożądać jeszcze więcej niż to, co już posiadałam, ale tak właśnie było. A studia na pewno nie były ostatnim przystankiem w drodze do chwały i bogactwa. Wybrałam politologię i psychologię – dla własnej satysfakcji, papierka i potwierdzenia tego, że naprawdę nadaję się tam, gdzie mnie posadzą. Pierwszy kierunek był jednak bardziej dla kariery, drugi… No cóż. Sama nie wiem, dlaczego go wybrałam. Może chciałam poznać bliżej ludzką naturę i wykorzystać tą wiedzę w przyszłości? Okres ten przeleciał mi przez palce tak szybko, iż zanim się spostrzegłam ojciec składał na moich policzkach gratulacyjny pocałunek, a ja rozciągałam wargi w fałszywym uśmiechu, dobrze wiedząc, że mój początek jest jego końcem. Był taki nieświadomy, położył wszystko na jedną kartę, którą byłam ja i miał przegrać. Chociaż, patrząc na to z perspektywy czasu, nigdy nie zależało mi na nim. Nie chciałam jego upadku, kiedy przestałam go potrzebować zamierzałam go po prostu porzucić, przejąć wszystko, co dla miał mi przekazać i zapomnieć o tym, że osoba Theseusa Blancharda w ogóle istniała. Od zawsze pragnęłam tylko władzy. Ale nie władzy ogólnej – nigdy nie miałam ambicji do rządzenia krajem będąc przekonanym, że o wiele więcej można na tym stracić. Przeglądając księgi historyczne odnośnie władców panujących stulecia przede mną, dochodziłam do wniosku, że skupienie absolutnej władzy w rękach jednego człowieka prowadzi do zguby, a ja chciałam być wieczna. Chciałam, żeby mnie pamiętano, ale nie przez barwną śmierć i rychły upadek, lecz przez to, iż moje nazwisko wzniosło się na wyżyny i zaistniało. Dlatego właśnie nazwisko ojca i jego posada były idealną przepustką to uzyskania tego, czego naprawdę pragnęłam.
Blisko Snowa. Kiedy kończyłam studia miałam 25 lat i byłam gotowa na to, aby zaistnieć na scenie politycznej. W przeciwieństwie do mojego ojca nie obchodził mnie tak los tych biednych dzieci z dystryktów, nad którymi on tak często się użalał posyłając im przedmioty, które i tak na niewiele by się zdały. Rozrzucał swoje pieniądze dookoła, gdy ja inwestowałam we własne, luksusowe mieszkanie i nowe, lepsze życie. Może znał się na polityce, może był rozsądnym i inteligentnym mężczyzną, ale na pewno miał o wiele za miękkie serce, aby być prawą ręką samego prezydenta.
W rządzie chyba nikt nie oponował, kiedy bez większych skrupułów zajmowałam biuro ojca (oczywiście za jego błogosławieństwem). A ci, którzy próbowali, szybko mogli przekonać się, iż nie jest to warte zachodu. Ich słowa nie miały dla mnie najmniejszego znaczenia, na ich krzywe spojrzenia reagowałam śmiechem, który doprowadzał ich do szału. Oni wszyscy powinni klękać przede mną i dziękować, że po wszystkim, czego się o nich dowiedziałam, wciąż jeszcze piastowali swoje urzędy. Tatuś był chyba szczęśliwy, że wreszcie ma wolne. Mógł siedzieć w swoim starym fotelu i patrzeć, jak bez większego wysiłku uczeń przewyższa mistrza.
Jeszcze w tym samym roku przyszło mi doświadczyć czegoś, czego nigdy nie planowałam. Ślub. Nigdy nie planowałam wychodzić za mąż. Uczucia były czymś, czego nie doświadczałam. Nie było na nie czasu ani miejsca. Jednak już w czasie studiów zrozumiałam, że w ten sposób do niczego nie dojdę i muszę poświęcić wszystko, w co wierzyłam, na rzecz wszystkiego, czego pragnęłam.
Johnatan był ode mnie jedynie rok starszy, ale szczerze mówiąc to nie grało roli. Równie dobrze mógłby być w wieku mojego ojca, a i tak pewnie zdecydowałabym się go poślubić. Był przystojny, wykształcony i, co ważniejsze, bogaty. Pracował jako projektant areny, doskonały w swoim fachu i gdyby nie jeden drobny szczegół mogłaby przyznać, iż był idealnym mężem. Ja niestety nigdy go nie kochałam. Z mojej strony wszystko to, podobnie jak całe życie, zostało doskonale zaaranżowane. Uwiedzenie go przyszło mi zaskakująco łatwo. Wystarczyło użyć tych samych sztuczek, z których korzystałam w przeszłości. Uroczy uśmiech, doskonały wygląd, odrobina alkoholu i był cały mój. Chwyciłam jego serce w garść, aby w każdej chwili móc je po prostu zgnieść na drobny popiół. On niestety zakochał się we mnie pomimo tego, jak chłodna i stanowcza byłam w stosunku do niego. Pragnął tego, abym go kochała. Chciał być ze mną, a gdy na ślubie wypowiadał przysięgę, jego oczy błyszczały się z ekscytacji, gdy zaś ja wyrzucałam z siebie słowa chłodno i spokojnie. To wszystko nie miało dla mnie znaczenia, nie pragnęłam jego a jedynie pieniędzy i zapewnienia, że związek z nim umocni mnie w mojej pozycji.
To wszystko nie mogło trwać w nieskończoność. Tak jak i początek, końcówka całego show była zaplanowana od dawna. Pewnego grudniowego dnia Johnatan zmarł, rzekomo na poważną, niewykrywalną i nieuleczalną chorobę serca, która po spożyciu choćby najmniejszej ilości alkoholu (z małym dodatkiem od ukochanej żony) spowodowała zatrzymanie się wszystkich funkcji życiowych. Ja w tym czasie siedziałam na fotelu obok, przyglądając się trzaskającemu w kominku ogniu, sącząc czerwone wino i trzymając w dłoni kopię testamentu, który pół roku po naszym ślubie kazałam mu spisać. Mogę tylko powiedzieć, że nie cierpiał, kiedy umierał.
Byliśmy ze sobą dwa lata i po jego nagłej, wstrząsającej i zupełnie niespodziewanej śmierci odegrałam cudowne, jednoosobowe przedstawienie roztrzęsionej wdowy, zakochanej po uszy w swoim wybranku. W rzeczywistości z zimną krwią i typową dla siebie stanowczością załatwiałam wszelkie formalności, czekając, aż cały jego majątek, który odziedziczył po ojcu, spocznie w moich rękach.
Poczucie władzy było cudowne. Pławiłam się w bogactwie, miałam wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Oczywiście, nie posiadałam wszystkiego w pełni. Byłam jedynie doradcą, krok w tyle za prezydentem, co bynajmniej nie było żadną ujmą na honorze czy godności. Sama to wybrałam i nie żałowałam, lata walki, grania kogoś, kim nie byłam zaczynały się opłacać. I choć wciąż w moim życiu odgrywać musiałam drobne przedstawienia, to najważniejsze miałam już za sobą. Drugi akt chyli się ku końcowi, kurty na opada.

Once you know you can never go back
I've got to take it on the otherside

Powiedziałam, że tylko głowy państw zaliczają widowiskowe upadki? No cóż, najwyraźniej się pomyliłam, ponieważ mój upadek zdawał się być bliżej niż podejrzewałam. Chociaż nie, ja nie podejrzewałam go w ogóle i pewnie dlatego, kiedy w końcu nadszedł, nie potrafiłam się z tym pogodzić.
O rebelii dochodziły mnie słuchy. Byłam obecna przy naradach, podczas których należało podjąć konkretną decyzję. Widziałam, jak Kapitol powoli spadał na psy, a my nie potrafiliśmy sobie poradzić. Źle, to oni nie potrafili sobie poradzić. Ja jedynie obserwowałam, czekając na rozwój wypadków i potajemnie licząc, że będzie to szansa, aby spróbować osiągnąć coś więcej. Nie współpracowałam z rebeliantami, ale też aktywnie nie pomagałam ratować państwa, które tak naprawdę było mi obojętne. W ostatecznym starciu zamierzałam wybrać stronę, która okaże się zwycięską, zamiast z góry decydować o tym, kogo powinnam poprzeć. Dlatego czekałam. Robiłam to samo, gdy wojska Trzynastki uderzały na Kapitol. I wtedy, pierwszy raz w życiu, zorientowałam się, iż się przeliczyłam. Nie było idealnego wyjścia, nigdy nie ma. Pierwszy raz moja pozycja okazała się zgubą. Łomot do drzwi, krzyki, ucisk na ramieniu, przekleństwa z mojej strony, aby po chwili poczuć tępy ból w głowie. Gdy się obudziłam, byłam w miejscu, którego istnienia nigdy nie podejrzewałam. Zepchnięto mnie do rynsztoka. Z samego czubka drabiny społecznej spadłam na samo dno, z którego musiałam się podnieść. A kiedy stanęłam na nogach, ujrzałam mur oddzielający mnie od świata, który znałam, od mojego świata… To było jak siarczysty policzek, bolący, ale jednocześnie utrzymujący przy zdrowych zmysłach. Nienawidziłam tego miejsca, dalej go nienawidzę. Ci wszyscy ludzie, spadający jeszcze niżej niż ja. Leniwy, żałośni i nic niewarci. I ci, po drugiej stronie, którzy zabrali nam koronę i zepchnęli ze zbocza przejmując wszystko… Myśl o tym, że ktoś zajął moje mieszkanie, śpi w moim łóżku, nosi moje ubrania czy używa moich perfum przyprawia mnie o mdłości. A jeszcze gorszy był fakt, że mieszkanie (okropną, śmierdzącą stęchlizną ruderę), musiałam dzielić z własnym ojcem. Nie mogłam patrzeć na jego spokój, cierpliwość, z jaką przyjął to wszystko, jakby utrata bogactwa i wagi nazwiska nic dla niego nie znaczyła. Nie miał mi już nic do zaoferowania, dlatego pewnego dnia, wielkim zbiegiem okoliczności, zmarł na wywołany sztucznie zawał serca. A ja, ostatkiem sił, postarałam się o to, aby oficjalny zgon nastąpił z rąk rebeliantów.


Charakter


How long how long will I slide
Separate my side I don't
I don't believe it's bad


Ojciec Florence zawsze powtarzał jej, że była wyjątkowa. Nie pomylił się w sumie tak bardzo.
Florence też zawsze uważała, że jest wyjątkowa, ale nie w ten sposób, o którym myślał jej ojciec. Dla rodzica dziecko zawsze pozostaje wyjątkowe, bez względu na to, co zrobi bądź czego nie zrobi. Pannie Blanchard nigdy jednak nie zależało na byciu szczególnym dla ojca, a jedynie dla samej siebie. Zawsze też stała za tym chęć uzyskania czegoś, czy to w formie materialnej czy też nie. Materialistka? Być może, ale nigdy specjalnie nie przejmowała się zwykłymi, pustymi słowami. Lubiła to, jaką była i nie widziała nic złego w pragnieniu posiadania i zdobywania.
Kobieta nie jest, nie była i prawdopodobnie nigdy nie będzie idealnym materiałem na przyjaciela. Od zawsze stawiała siebie wyżej od wszystkich innych ludzi. Nie posiadała autorytetów, była nim sama dla siebie. Każdy, kto ją otaczał, był jedynie szarą kropką na mapie Panem, na którą nie warto zwracać uwagę. Co nie oznaczało oczywiście, że przechodziła koło ludzi z zupełną obojętnością. Kierowała i dalej kieruje się przekonaniem, że są tam po to, aby ich do czegoś wykorzystać. Przez lata więc wystudiowała w sobie pewien model zachowania, wyuczony uśmiech, za którym kryła się pełna jadu i przebiegłości dusza oraz błyszczące oczy, które jako jedyne niejednokrotnie potrafiły zdradzić jej prawdziwe zamiary. Jeśli więc mówiła komuś, że jej na nim zależy, prawdopodobnie zależało jej na tym, co ta osoba posiadała i co mogłaby jej ofiarować, gdyby użyła odpowiednich słów oraz mimiki twarzy. Była dobrą aktorką, która już dawno temu wyzbyła się wszelkich uczuć, w swoim życiu nie kierując się namiętnościami, a jedynie rozsądkiem. Ten jako jedyny mógł doprowadzić ją w miejsca, które pragnęła zdobyć. Potrafiła owinąć sobie ludzi wokół palca i sprawić, aby tańczyli do melodii, którą im zagrała, w głębi duszy odczuwając do nich głęboki wstręt.
Nie szczędziła także słów. Była w zupełności pozbawiona skrupułów, zwłaszcza kiedy dążyła do osiągnięcia tego, co sobie zamierzyła (po trupach do celu, można by rzec) i nie obawiała mówić się ludziom prosto w twarz, co o nich sądzi. Przez co zjednywała sobie wrogów ale i, o dziwo, fanów, którzy pomimo jej krytycznego i egocentrycznego nastawienia do świata i ich samych, potrafili dostrzec w niej osobę fascynującą i godną uwagi. Oczywiście nie sprawiało to, że Florence zaczynała traktować ich inaczej, dla niej dalej pozostawali plebsem.
To ona właśnie była tą, która ma ostatnie słowo i zadaje ostatnie ciosy. A przynajmniej tak jej się wydawało, do czasu gdy zepchnięto ją w dół, podcięto skrzydła i pozbawiono głosu. Początkowa sytuacja w KOLCu, która początkowo zaczynała ją przerastać, wkrótce stała się okazją do jeszcze obszerniejszego ukazania jej prawdziwej natury, wciąż z nutką typowego dla niej teatrzyku, bardziej jednak stawiając na sarkazm, który również przed Kwartałem był dla niej niczym chleb powszedni, oraz władcze zapędy, które pozostały jej z czasów dawnej świetności – i jej i Kapitolu, bo gdy stoczyła się ona stoczyło się także miasto. Ma więc silną tendencję do rozstawiania ludzi po kątach i miażdżeniem spojrzeniem i słowem każdego, kto wejdzie jej w drogę.


Ciekawostki


>> Uzależniona, niestety, od papierosów, na których niedobór cierpi dość często
>> Miłośniczka wszystkiego, co jest symbolem bogactwa, czyli wystawnych przyjęć, drogich sukienek i wykwintnych trunków
>> Uważa za irracjonalne szufladkowanie jej pod względem orientacji, głównie ze względu na fakt, iż nigdy nie była i nie będzie w poważnym związku
>> Po śmierci męża, wracając z pogrzebu, wrzuciła swoją obrączkę do kanalizacji, nie czując z nią żadnej większej więzi
>> Nienawidzi, gdy ktoś w jakikolwiek sposób zdrobnia jej imię
>> Po trafieniu do KOLCa nie mogła pozwolić sobie na jeszcze niższy upadek i, sobie tylko znanymi sposobami, udało jej się objąć posadę wicedyrektora szkoła


Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Florence Blanchard Empty
PisanieTemat: Re: Florence Blanchard   Florence Blanchard EmptyPon Lis 17, 2014 10:09 pm

Karta zaakceptowana!

Witaj na forum! Mamy nadzieję, że będziesz czuć się tutaj jak u siebie, i że zostaniesz z nami długo. Załóż jeszcze tylko skrzynkę kontaktową i możesz śmigać do fabuły. Nie zapomnij też zaopatrzyć się w naszym sklepiku. Na start otrzymujesz paczka papierosów (20 sztuk) {czekam na to wspólne palenie <3), zapalniczka i gaz pieprzowy. W razie jakichkolwiek pytań pisz śmiało. Zapraszamy też do zapoznania się z naszym vademecum.

Uwagi: Oesu, oesu, kocham Flo tak bardzo, że to aż straszne! <333 Florence Blanchard 1178535393 Zresztą, wiesz o tym! <3 Oraz o tym jak na nią czekałam!
Ale... Do rzeczy. Kartę czytało mi się miło, naprawdę. Mimo jej początkowo przerażającej długości czas poświęcony na lekturę upłynął mi dość szybko. C: Wyłapałam parę powtórzeń, gdzieś tam brakowało przecinka, to jednak absolutnie nie przeszkadzało w odbiorze. Także, nie będę Cię już tu więcej trzymać! Śmigaj do fabuły! <3

[/b]
Powrót do góry Go down
 

Florence Blanchard

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Karty Postaci-