IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Ashe Cradlewood i Benedict Vane

 

 Ashe Cradlewood i Benedict Vane

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Ashe Cradlewood i Benedict Vane Empty
PisanieTemat: Ashe Cradlewood i Benedict Vane   Ashe Cradlewood i Benedict Vane EmptySob Lis 15, 2014 12:18 pm

Lipiec 2283.
Rozgrywka przeniesiona z mieszkania.
Powrót do góry Go down
the leader
Benedict Vane
Benedict Vane
https://panem.forumpl.net/t2786-benedict-vane
https://panem.forumpl.net/t2792-skup-tajemnic-i-sekretow#42665
https://panem.forumpl.net/t2791-benedict-vane#42664
https://panem.forumpl.net/t2793-loading-data#42666
Wiek : 24 lata
Zawód : zastępca ministra technologii i cyfryzacji
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości

Ashe Cradlewood i Benedict Vane Empty
PisanieTemat: Re: Ashe Cradlewood i Benedict Vane   Ashe Cradlewood i Benedict Vane EmptySob Lis 22, 2014 5:54 pm

Nielimitowana ilość przysług, co? Wspomniałam już, że Ben nie patrzył na to w ten sposób. Jasne, wiedział, jak działa Kwartał, świadom był również tego, że czasami - ot, choćby teraz - nijak się w jego reguły nie wpisuje, ale... Hej, może po prostu był tak naiwnym? Może to właśnie stąd brała się jego bezinteresowność - z naiwności, którą inni nazwaliby po prostu głupotą? Nie wnikał w to i, co więcej, nieszczególnie zamierzał się zmieniać. Przywdziewanie codziennej maski męczyło go na tyle, by wysoko cenić sobie każdą chwilę, kiedy mógł być innym. Normalnym. Niepozbawionym uczuć, nie skoncentrowanym na tym, że za dwa tygodnie, tydzień, dzień będzie musiał zdać raport z tego, co usłyszał. Z informacji, które podsłuchał czy, znacznie częściej, po prostu odkupił. Nigdy nie chciał być kimś utrzymującym się czyimś kosztem, a przecież dokładnie to teraz robił. Bez wahania oddawał kolejne kartoteki, nie interesując się tym, co działo się potem. Nie zajmował się konsekwencjami własnych czynów. Robił to, co do niego należało i tyle. Jedne akta oddane, zakładano drugie. To takie proste. Tak odległe od rzeczywistości, a jednak - tak męczące. Teoretycznie nie miał przy tym prawa od tego odpoczywać, ale właśnie to robił. Szczególny brak rozsądku towarzyszący zaopatrywaniu Ashe w papierosy był odskocznią, za którą, być może, kiedyś zapłaci - ale jeszcze nie teraz.
Uzyskawszy jej zgodę, wstał od stołu i zatrzymał się dopiero za plecami dziewczyny. Bez pośpiechu odklejając opatrunek z jej pleców, roześmiał się cicho na jej słowa.
- Może po prostu dobra karma? - Pokręcił głową z rozbawieniem. - Wiesz, ktoś kiedyś stwierdził, że dobro wraca. - Nie, ani trochę w to nie wierzył. Samo życie pokazywało że łatwiej zarobić rykoszetem od okazanego komuś zła, niewdzięczności, zwykłej złośliwości niż jak magnes przyciągnąć do siebie dobro równoważne temu, które się udzielało. Ale, szczerze mówiąc, dla Vane'a to nigdy nie miało szczególnego znaczenia. Świadomość jednej z podstawowych prawd życiowych nigdy nie była argumentem mającym przekonać go, że nie warto. Ostatecznie nie oczekiwał przecież jakiejkolwiek wzajemności. Może tylko... Nie, swoich win też właściwie nie chciał odkupić. Robił co robił, w pełni świadom tego, ile żyć może w ten sposób rujnować. W takim przypadku jakakolwiek pokuta i rozgrzeszenie byłyby po prostu śmieszne. Nikt nie ciągnął go do fachu na siłę. Sam sobie zawód wybrał i sam w nim trwał, czerpiąc jakąś perwersyjną przyjemność z tego, że ma na coś wpływ - nawet jeśli (a może szczególnie dlatego), że chodziło o czyjeś życie. Czasem, bardzo rzadko, czuł się jak lalkarz mogący w każdej chwili przeciąć jedne sznurki, a podwiązać drugie, tym samym pośrednio wpływając na przetasowania na społecznej scenie.
Zajmując się tymczasem zmianą opatrunku dziewczyny - tyle akurat mógł zrobić - skrzywił się mimowolnie, korzystając z tego, że blondynka tego nie widzi. Powinnaś iść do lekarza, tak normalnie się mówiło. Ale nie tu. Bo, hej, jakiego lekarza? Tak, był jakiś szpital. Jakaś pomoc, którą można było uzyskać. Była też jednak cała wiązanka pytań, na które należałoby odpowiedzieć, a to już przecież nie wchodziło w grę. Nigdy. KOLC był enklawą tajemnic, miejscem, w którym nie rozmawiało się częściej, niż potrzeba. Tu żyło się inaczej i jedną z pierwszych dostrzegalnych różnic było to, że nikt nikomu nie ufał. Poza murem lekarz mógł być instytucją, do której szło się w ciemno, lekko stremowanym czy zawstydzonym, ale nigdy faktycznie przerażonym tym, o co będzie pytał. Tutaj było zupełnie inaczej.
- Uważaj na siebie. To wciąż nie wygląda tak, jak powinno - poprzestał ostatecznie na zwykłej, niezobowiązującej radzie, wygładzając na plecach dziewczyny nowy opatrunek. Potem, wracając na swoje miejsce przy stole, parsknął cicho. Nie najgorsze towarzystwo? To już chyba komplement.
- Dzięki - rzucił z rozbawieniem, ponownie przysiadając na krześle. - I tak, nie odpowiedziałem. Może dlatego, że niewiele się u mnie dzieje. - Poza tym, że coś się zmienia. Że zamierzam wreszcie wycofać się z tego, na co się porwałem. Że zamierzam podjąć śmiesznie małe ryzyko wobec tego, które podejmujecie wy wszyscy na co dzień, a i tak kurewsko się tego boję, dodał w myślach, starannie dbając o to, by się nie skrzywić. Poza tym, że po prostu stąd wyjdę. Wyjdę, nie ucieknę, a wy pozostaniecie z całym ciężarem, jaki zrzuciła na was Coin, ciężarem, którego Adler nie zdejmie - co najwyżej zmieni jego charakter.
- Myślałem o zmianie pracy - rzucił wreszcie wymijająco. Tak, o tym dokładnie myślał. Tylko nieco inaczej, niż przedstawiał to Ashe. - "Nora" może i ma swój urok, ale na dłuższą metę... - Wzruszył lekko ramionami. - Może zgłoszę się do któregoś z punktów medycznych? Z tego, co wiem, wciąż cierpią na braki w załodze.
Odetchnął cicho. Gdyby to było tak proste, czułby się znacznie szczęśliwszym i mniej spaczonym człowiekiem. Naprawdę.
- Powiedz jednak lepiej, co z tobą? - Spojrzał na nią z zaciekawieniem. Odbijanie piłeczki to jedna z tych irytujących manier, na którą w KOLCu zawsze przymykało się oko. Niepisana umowa, by nie pytać za wiele i samemu nie być zanadto odpytywanym. - Chciałbym wierzyć, że od ostatniego spotkania znalazłaś sobie jakieś miejsce, ale... - Uniósł lekko brwi. Nie pytał o oficjalny dom czy pracę. Raczej o to, że Ashe odnalazła już ten punkt w życiu, po którego przekroczeniu można ostrożnie stwierdzić, że w jakiś sposób jest choćby nieznacznie lepiej, niż przedtem. - Mylę się? - zapytał, odnosząc się do sugerowanej poniekąd negatywnej odpowiedzi. Tak, chciał wierzyć, że Cradlewood ma się lepiej. Ale czy w Kwartale jakakolwiek poprawa była możliwa? Benedictowi znacznie bliższe było stwierdzenie, że wzmianki o faktycznym szczęściu w getcie pojawić się mogą jedynie na kartach romantycznych historii o męczeństwie zamkniętej tu ludności.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Ashe Cradlewood i Benedict Vane Empty
PisanieTemat: Re: Ashe Cradlewood i Benedict Vane   Ashe Cradlewood i Benedict Vane EmptyNie Lis 23, 2014 6:04 pm

Odgarnęłam włosy z pleców, krzywiąc się lekko i korzystając z okazji, że Ben nie mógł zobaczyć wyrazu mojej twarzy. Dobra karma. Gdyby choć trochę było mi do śmiechu, z pewnością parsknęłabym nieprzyjemnie, bo chociaż faktycznie wierzyłam w to, że nasze działania wracały do nas jak bumerang, to w moim przypadku nie było to bynajmniej powodem do radości. W ciągu dwudziestu jeden lat życia zdążyłam w końcu zrobić wystarczającą ilość głupot, żeby ich efekty odbijały mi się czkawką jeszcze długo - zapewne dłużej, niż mi pozostało. Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, wbijając wzrok we własne, poznaczone białymi plamkami paznokcie i zastanawiając się, co mogło oznaczać chwilowe milczenie, które zapadło w pomieszczeniu. Czy rana na plecach wyglądała gorzej niż mi się wydawało, czy to po prostu moja osobista paranoja?
- Nie tylko dobro - stwierdziłam gorzko, przesuwając palcem po krawędzi kubka, z trudem pokonując odruch sięgnięcia ręką w kierunku łopatki. Drgnęłam jednak lekko, czując na skórze dotyk nowego opatrunku - nie czułam się komfortowo ze świadomością, że ktoś znajduje się tak blisko, nawet jeśli chodziło jedynie o pomoc lekarską. Zawsze odruchowo trzymałam ludzi na dystans, i to nie tylko ten fizyczny, ale również - a może przede wszystkim - mentalny. Z tego powodu ceniłam sobie wysoko moją osobistą, prywatną przestrzeń, dosyć agresywnie reagując na jej naruszanie. Nawet teraz w myślach musiałam nakazywać sobie spokój, bo irracjonalny, spaczony przez moje własne fobie i pobyt w Kwartale, instynkt samozachowawczy, nakazywał mi odskoczyć i uciec. Uciszyłam go z trudem. - Tak jest, panie doktorze - odpowiedziałam dosyć sztywno, oddychając z ulgą, kiedy mężczyzna znowu znalazł się w zasięgu mojego wzroku i automatycznie poprawiając materiał koszulki. Dopiero kiedy poczułam, jak moje mięśnie się rozluźniają, zorientowałam się, że przez cały czas znajdowałam się w gotowości do ucieczki. Albo ataku.
Podciągnęłam wyżej kąciki ust, wymuszając na sobie coś w rodzaju uśmiechu, który w założeniu miał być pełen wdzięczności, ale podejrzewałam, że wyglądał bardziej jak nagły skurcz twarzy. Skupiłam wzrok na Benie, przypominając sobie, że nie był moim wrogiem.
Musiałam robić to stanowczo zbyt często.
Przez dłuższą chwilę nie mówiłam nic, po prostu słuchając jego głosu i tego, co mówił. Myśli co jakiś czas uciekały mi na boki, kiedy mimowolnie zastanawiałam się, czy gdyby świat wyglądał inaczej, moglibyśmy się zaprzyjaźnić. Gdyby Nora nie była cuchnącą speluną, a ja nie wpadałabym do niej, żeby zabić zbyt dużą ilość wolnego czasu, a by zamówić drinka po drodze z redakcji do domu. Czasami tak robiłam; w te dni, w których słowa artykułów za nic nie chciały zlepić się w całość, buty na wysokim obcasie okazywały się jednak nie tak wygodne, jak myślałam, a ja sama czułam się, jakbym miała zasnąć na stojąco. I być może idealizowałam teraz tamto życie, pielęgnując je jedynie we własnych wspomnieniach, ale przynajmniej nie zachowywałam się wtedy jak zaszczute zwierzątko. Nawet jeśli zdarzało się, że tak właśnie się czułam.
- To chyba dobry pomysł - przytaknęłam nieco bez przekonania, słuchając o planach Bena. Naprawdę chciałam wykrzesać z siebie chociaż minimum entuzjazmu, ale raczej bezskutecznie. Miałam wrażenie, że wszystkie moje emocje uleciały w próżnię, jak powietrze z przebitego balonika; byłam całkowicie pusta w środku, a mimo to coś uparcie ciągnęło mnie w dół, przygniatając klatkę piersiową i utrudniając oddychanie. - To znaczy wiesz, lekarze zawsze są potrzebni. Jeśli kogoś zostawią w Kapitolu, to was - dodałam głucho, przypominając sobie o obwieszczeniu nowego prezydenta, chociaż nie musiałam tego robić. Wystarczyło przejść się w okolice stacji kolejowej w getcie, żeby zorientować się, że coś było na rzeczy, i mogłam tylko zgadywać, kiedy pierwsze nazwiska mieszkańców przeznaczonych do wywózki pojawią się na słupach z ogłoszeniami.
Może dlatego nie potrafiłam dostrzec sensu w tym wszystkim. Znajdowaniu sobie miejsca, szukaniu pracy, urządzaniu własnego kąta; dni każdego z nas były przecież policzone i wszystko, co udałoby nam się tutaj zbudować, i tak prędzej czy później zostałoby nam odebrane. Nie mogłam oczywiście wiedzieć o tym od samego początku, ale chyba od zawsze podejrzewałam, że Kwartał stanowił rozwiązanie jedynie tymczasowe. Byliśmy niepotrzebni, a niepotrzebne rzeczy koniec końców się wyrzucało, robiąc miejsce dla nowych i lepszych. Coin najwidoczniej nie była w stanie zebrać się na ostateczną decyzję, ale jej następca nie wykazywał ku temu żadnych oporów.
- Po co? - zapytałam po prostu, wzruszając ramionami i odrzucając w końcu fasadę osoby, która świetnie radzi sobie w życiu. Fałszywą i nieprzekonującą; wątpiłam, żeby udało mi się kogokolwiek nabrać, nie licząc oczywiście samej siebie. Odchyliłam się nieco do tyłu i obejmując dłońmi kubek w celu zajęcia czymś rąk. Ciepło już prawie całkiem z niego uciekło, ale i tak wolałam zaciskać palce na gładkiej porcelanie, niż krawędziach krzesła. - Znajdę sobie miejsce w Dwunastce. Czy gdzieś tam - dorzuciłam, mając nadzieję, że nie zadrżał mi głos, bo chociaż siliłam się na obojętny ton, to każda myśl o opuszczeniu Kapitolu, przybliżała mnie niepokojąco do ataku paniki i wywoływała w głowie głupie myśli.
Jak próba ucieczki, coraz częściej majacząca mi gdzieś na krawędzi świadomości.
Powrót do góry Go down
the leader
Benedict Vane
Benedict Vane
https://panem.forumpl.net/t2786-benedict-vane
https://panem.forumpl.net/t2792-skup-tajemnic-i-sekretow#42665
https://panem.forumpl.net/t2791-benedict-vane#42664
https://panem.forumpl.net/t2793-loading-data#42666
Wiek : 24 lata
Zawód : zastępca ministra technologii i cyfryzacji
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości

Ashe Cradlewood i Benedict Vane Empty
PisanieTemat: Re: Ashe Cradlewood i Benedict Vane   Ashe Cradlewood i Benedict Vane EmptyNie Lis 30, 2014 6:27 pm

Z Ashe było jak z małym, zaszczutym zwierzątkiem - nie sposób było stwierdzić, jak długo usiedzi na miejscu i co należałoby zrobić, by zatrzymać ją na dłużej. Vane odnosił wrażenie - i proszę nie mylić tego z zarzucaniem dziewczynie tchórzostwa - że wystarczył jeden nieopatrzny ruch, jedno potknięcie i nieostrożne przekroczenie pewnej granicy, by Cradlewood przepłoszyć... Lub nakłonić do ataku. Chęć udzielenia pomocy mogła zostać potraktowana za podstęp, a dobre słowo - za maskę dla faktycznych intencji. Coś oczywistego mogło stać się nieoczywistym, a niejasnego - jeszcze bardziej skomplikowanym. Jasne, to na pewno ułatwiało przetrwanie - pojęcie instynktu samozachowawczego w KOLCu miało szczególne znaczenie - ale, z drugiej strony, zacierało obiektywizm oceny sytuacji. Pewnie, w Kwartale nietrafione osądy to nie coś, czego na siłę się unikało - ocenienie kogoś źle zawsze zwiększało szansę na kolejny oddech, kolejny dzień, a w przypadku błędu zawsze można było to naprawić - tym niemniej Benedictowi trudno było uwierzyć, by takie życie na dłuższą metę było coś warte. By w ogóle dało się tak żyć.
Oczywiście, łatwo było mu mówić. Łatwo, bo, jakkolwiek byłoby to trudne, zawsze mógł próbować się stąd wyrwać, po prostu wyjść, zmienić życie. Mógł odwiedzać tę podobno jaśniejszą stronę Kapitolu bez przekradania się przez mur - wystarczyło poprosić, tak po prostu, przemycając słowo-przepustkę - nie musiał bać się niedożywienia czy tego, że ktoś po prostu przyjdzie i poderżnie mu gardło. W gruncie rzeczy życie miał niezłe, a trudy KOLCa... Zgodził się na nie sam i w takiej sytuacji podchodziło się do nich inaczej, niż gdyby ktoś przerzucił go za ogrodzenie bez pytania o zgodę. Więc tak, żył inaczej. Lepiej. Bezpieczniej. Może więc w ogóle nie powinien jej, Ashe, oceniać. Może nie powinien oceniać nikogo. Może każde z mieszkających tutaj naprawdę, nie w ramach rządowej gry, było od niego dwukrotnie mądrzejsze.
Albo nie. Może po prostu byli mądrzy na inne sposoby. Może nie było czegoś takiego, jak jedna słuszna mądrość. Może wszystko zależało od okoliczności i uwarunkowań.
- Tak sądzisz? - parsknął cicho. Lekarze zostaną? Szczerze w to wątpił, tyleż samo jako rządowiec, co po prostu zwykły człowiek. Jasne, logicznym było zatrzymywanie kogoś, kto mógł się przydać - a każdy mający specjalistyczne wykształcenie kimś takim był. Tylko, że to przecież nigdy nie działało na tej zasadzie. W momencie społecznych przetasowań zaczynały obowiązywać nowe, skrojone specjalnie na taki czas reguły, oparte na zupełnie innej, bardziej wyrachowanej logice. - Zostaną tylko ci, którzy już teraz są tam. - Ruchem głowy wskazał okno, a dokładniej - to co za nim. Kapitol. Ten bogaty, czysty, śliczniutki Kapitol pełen wypieszczonych, uzbrojonych, względnie bezpiecznych. - Tu można być lekarzem, bankierem, nawet geniuszem matematycznym i przyszłą nadzieją rozwoju technologicznego, a nie będzie to miało najmniejszego znaczenia. - Skrzywił się nieznacznie, słusznie, tak jak wypadało. Gorzko, jakby dławiły go jego własne słowa. Bo... Tak było, co? Wypowiadał je gładko, płynnie, a potem uzmysławiał sobie, co powiedział i gdzie w tym wszystkim jest jego miejsce - że nie tutaj, a tam. Że nie mieści się w regułce, którą właśnie wygłosił, że... Kurwa mać.
Ale kontynuował. Bo co miał zrobić? Przerwać, wyjść, a może po prostu rzucić ale wiesz, ja faktycznie zostanę?
- Żadna wojna nie kierowała się zasadą przydatności, Ashe. - Normalni ludzie o tym nie rozmawiają, co? To znaczy, w Kapitolu nikt na pewno nie zasiada do obiadu, jak gdyby nigdy nic omawiając przy tym temat zbliżających się represji. Tam to tabu, poruszenie podobnej kwestii byłoby jak naplucie do talerza swego gościa. Ale tu... Tu był KOLC. Każdy wiedział, co go czeka. Każdy się spodziewał. Omawianie przyszłości - tej najbliższej, tej, po której mogło nie nastąpić nic więcej - nie było niczym dziwnym, czymś, czego się unika. To coś w rodzaju przyzwyczajenia - przypominając sobie co rano, za kogo cię mają, jak cię widzą i gdzie się obecnie znajdujesz, w pewnym momencie nie traktujesz tego jako czegoś dziwnego. Nie godzisz się z tym, jasne, ale po prostu nie widzisz powodu, dla którego miałbyś tematu unikać. Jest jak jest. Jeśli chcesz coś z tym zrobić, musisz o tym mówić, musisz pamiętać, musisz myśleć. Mechanizm wyparcia w takiej sytuacji byłby zwyczajnym strzałem w stopę.
Potem przyjrzał się dziewczynie uważniej. Wyciągając papierosy, jednego wyciągnął sobie, paczkę podsunął potem Cradlewood. Nie zamierzał zmuszać jej do przedwczesnego naruszania zapasów, które jej zorganizował. Jeśli chciała zapalić, niech zapali papierosa od niego. Ostatecznie były mniej cenne, co?
- Dlaczego po prostu stąd nie uciekniesz? - zapytał wreszcie, po pierwszym zaciągnięciu się nikotynowym dymem i ponownym opróżnieniu płuc. Często o to pytał. To przecież jedno pytanie z listy tych, jakie na pewnym etapie należało zadać. Odpowiedź skrupulatnie wpisywał w akta, przekazywał dalej, dbał o zaplecze, o odpowiednie doinformowanie Strażników.
Teraz jednak pytał od siebie, nie dlatego, że powinien, nie dlatego, że ktoś na tę odpowiedź czekał. Ani myślał zakładać Cradlewood teczki. Ani myślał gdziekolwiek wpisywać jej słów.
- Dlaczego nie przejdziesz przez mur? To wciąż jeszcze możliwe. - Zmrużył oczy, przyglądając się dziewczynie z uwagą. - Wszyscy spodziewają się, że psy staną teraz na wysokości zadania, ale prawda jest taka, że nie będzie lepszej okazji. To jak z regułą refrakcji. Ogarną się, staną trudniejsi w obyciu, ale jeszcze nie teraz. To wciąż etap chaosu, w którym muszą się odnaleźć.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Ashe Cradlewood i Benedict Vane Empty
PisanieTemat: Re: Ashe Cradlewood i Benedict Vane   Ashe Cradlewood i Benedict Vane EmptyWto Gru 02, 2014 4:50 pm

To nie było tak, że nigdy nie rozważałam ucieczki. Chyba nie ma w Kwartale osoby, której przynajmniej raz nie przeszłoby to przez myśl. To był pomysł, który pojawiał się naturalnie, gdy dni stawały się zbyt puste, a rzekoma przyszłość pokrywała się mgłą niewiadomej, i to nie na przestrzeni nadchodzących lat czy miesięcy, a godzin. Prosta, oczywista myśl: pieprzę to, spakowanie manatków - jeśli ktoś takowe posiadał - podejście pod mur i... właśnie. Moment zawahania, chwila, w której zdrowy rozsądek wreszcie pokonywał pierwsze odruchy, uświadomienie sobie, że świat poza nie był i nigdy nie będzie już taki sam. Chyba to było w tym wszystkim najtrudniejsze - przyjęcie do wiadomości, że Kwartał nie był zwyczajną wyspą pośród raju, tymczasowym więzieniem o zaostrzonym rygorze; getto zostało wydzielone z Nowego Kapitolu, kiedy stary - nasz - przestał istnieć. I jeśli mieliśmy poczucie, że tutaj nie było dla nas miejsca, to z pewnością nie było go również tam.
Zastanawiałam się, czy Ben jeszcze tego nie rozumiał, czy po prostu mnie podpuszczał. Jeśli było to dla niego takie proste, to dlaczego sam wciąż tkwił w tej dziurze bez perspektyw? Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, wbijając wzrok we własne, poznaczone jaśniejszymi plamkami paznokcie i sięgnęłam po papierosa, ale zamiast go zapalić, po prostu zaczęłam się nim bawić, przesuwając niewielki przedmiot między palcami. Z jakiegoś powodu nie miałam ochoty na palenie; być może dłuższa przerwa od nikotyny spowodowała, że tak bardzo jej nie potrzebowałam. A może mój organizm miał ważniejsze problemy do rozwiązania, żeby skupiać się na tak trywialnych kwestiach jak nałogi.
Zawahałam się nad odpowiedzią. Na wcześniejszą wypowiedź mężczyzny zwyczajnie wzruszyłam ramionami, ale zignorowanie pytania nie wchodziło w grę.
Dlaczego po prostu stąd nie uciekniesz?
Wizja była kusząca i zapewne wcale nie tak bardzo nieosiągalna. W jednym punkcie mężczyzna miał rację - przekroczenie granicy wciąż jeszcze było możliwe. Co więcej, jeśli faktycznie zdecydowałabym się na opuszczenie getta, to sama zmiana miejsca zamieszkania byłaby najprostszą częścią całego procesu. Niestety.
- Dokąd? - zapytałam krótko, trochę z goryczą, a trochę z rozbawieniem. Podniosłam na niego wzrok, unosząc nieco wyżej kąciki ust, w czymś na kształt uśmiechu pozbawionego wesołości, po czym przeniosłam spojrzenie na jaśniejące w słońcu budynki stolicy. Nie miałam problemu z wyobrażeniem sobie siebie pośród eleganckich uliczek - wystarczyło odwołać się do wspomnień sprzed rebelii - ale z jakiegoś powodu ten obrazek przestał wydawać mi się prawdopodobny. Kojarzył mi się bardziej z kadrem z filmu niż prawdziwą alternatywą. W którym punkcie ostatnich miesięcy straciłam nadzieję? - Przeszłabym przez mur, znalazła się po drugiej stronie - i co dalej? Zrobiłabym sobie kryjówkę w jakiejś piwnicy na Ziemiach Niczyich? Włamała do opuszczonego mieszkania? - Poprosiła o pomoc Noah, narażając go na oskarżenie o zdradę i karę śmierci? - Nic tam na nas nie czeka, Ben. - Wypuściłam bezgłośnie powietrze z płuc. - A przynajmniej na mnie - dodałam po chwili, uświadamiając sobie, że w dalszym ciągu nic o nim nie wiedziałam. Mógł mieć po drugiej stronie rodzinę, żonę, przyjaciół; może on faktycznie miałby szansę na jakąś namiastkę życia?
Jeśli tak, zazdrościłam mu tego. Moja mglista perspektywa na odnalezienie resztek wydartej przez rebelię rzeczywistości rozwiała się razem ze strzałami w trakcie zamieszek nad Moon River, zniknęła gdzieś za zatrzaśniętymi raz na zawsze drzwiami redakcji Capitol's Voice. Powrót gdziekolwiek nie był już możliwy, bo owo gdziekolwiek przestało istnieć - mogłam co najwyżej zacząć od początku. A tego bałam się za bardzo, żeby chociaż spróbować. Byłam tchórzem nie od dzisiaj, a w którymś momencie nawet przestało mi to przeszkadzać.
Sięgnęłam do kieszeni bluzy, wyłuskując spomiędzy nieprzydatnych gratów starą zapalniczkę i wreszcie odpalając papierosa. Zapach dymu wydawał mi się dziwnie mdły, kiedy zaciągnęłam się nim, by po chwili wydmuchać szarą mgiełkę w powietrze. Pewnie powinnam bardziej o siebie dbać. Chociaż z drugiej strony, może moja przydatność do użytku faktycznie nie miała już żadnego znaczenia.
- Masz jakąś rodzinę, Ben? - rzuciłam, chyba po raz pierwszy od początku naszej znajomości decydując się na zadanie pytania nieco mniej neutralnego niż jak leci? Nie wiedziałam, skąd właściwie się wzięło; opuściło moje usta samoistnie, razem z kolejnym obłokiem dymu i luźnych myśli, a kiedyś już rozbrzmiało w pomieszczeniu, nie dało się go cofnąć. Zresztą - po co, było mi wszystko jedno, jeśli nie chciał, mógł po prostu je zignorować, nie odpowiadać. W Kapitolu zostałoby to uznane za niegrzeczne, ale w Kwartale nikogo specjalnie by nie zdziwiło. A już na pewno nie mnie.
Oderwałam spojrzenie od okna, przenosząc je na rozmówcę i dopiero wtedy przyszło mi do głowy, że być może niezobowiązująca pogawędka zaczęła obierać kierunek, w którym nie chciałam zmierzać. Zabawne, biorąc pod uwagę, że sama ją tam popchnęłam, ale hipokrytką też zdarzało mi się być.
- Nieważne, chyba powinnam się zbierać - dodałam, zanim jeszcze zdążył mi odpowiedzieć (jeśli w ogóle zamierzał) i podnosząc się z miejsca. Za szybko; zapomniałam o postępującej anemii i o wiążących się z nią zawrotach głowy, i kiedy gwałtownie zmieniłam pozycję, świat zawirował mi przed oczami. Złapałam się blatu, przystając w miejscu i czekając, aż podłoga wróci na swoje miejsce.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Ashe Cradlewood i Benedict Vane Empty
PisanieTemat: Re: Ashe Cradlewood i Benedict Vane   Ashe Cradlewood i Benedict Vane Empty

Powrót do góry Go down
 

Ashe Cradlewood i Benedict Vane

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Benedict Vane
» Benedict Vane
» James Vane
» James Vane
» James Vane

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Osobiste :: Retrospekcje-