|
| Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: [P2] Wspólna sypialnia Sob Lis 15, 2014 1:09 am | |
|
Niskie sufity, proste, metalowe ramy piętrowych łóżek i cienkie materace, to główne wyznaczniki wspólnej sypialni, w jakiej zazwyczaj nocują ukrywający się w bunkrze ludzie. Zaprojektowana na około trzydzieści osób przestrzeń, została wykorzystana do granic możliwości i w tej chwili jest tam wystarczająco miejsca dla pięćdziesięciu śpiących. Cisza nocna obowiązuje od dwudziestej trzeciej do piątej rano. Jedyne drzwi prowadzą na główny korytarz. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: [P2] Wspólna sypialnia Nie Lut 01, 2015 5:15 pm | |
| Byłem roztrzęsiony, kurwa, jak rzadko kiedy. Ledwo panowałem nad sobą stojąc przed lustrem, przyglądając się swojej okrytej pianką do golenia brodzie. Przez chwilę oddychałem powoli, głęboko, starając się uspokoić drżenie dłoni, by w końcu unieść rękę i przejechać ostrzem po policzku, nie tak skutecznie jednak jak tego pragnąłem. Tuż pod koniec ruchu moje myśli ponownie zagalopowały zbyt swobodnie, a palec osunął się z uchwytu, kurcząc się spazmatycznie pod wpływem gromiącej świadomości, której nie mogłem od siebie odgonić. Nawet nie poczułem jak rozcinam sobie skórę, patrzyłem jedynie tępo w taflę, beznamiętnie śledząc drogę pierwszej kropli krwi, obserwując jak spływa aż do mojej żuchwy, by na jej krawędzi zatrzymać się na chwilę, a następnie oderwać się od ciała i skapnąć w okolice umywalki. Opuściłem wzrok, nie mogąc odmówić sobie uniesienia kącików ust w cieniu ironicznego uśmiechu patrząc jak żywa czerwień przełamuje chłodną biel blatu, pierdolona skaza na idealnym płótnie. Jakże to śmieszne, chyba doskonale rozumiałem to, co mógłby poczuć ten blat, gdyby był żywy, doskonale wiedziałem co działo się w myślach kogoś, kogo obraz rzeczywistości został zniszczony. I kurwa, nie chodziło o to, że moje życie miałoby się przez to rozsypać. Nie, to by było zbyt łatwe jak na moje pojebane szczęście. Chodziło o to, że zniszczyłem rzeczywistość kogoś innego. Kogoś, komu i tak wystarczająco uprzykrzyłem życie. A dzisiaj przekonałem się, że to nie było wszystko. Sięgnąłem ręką w stronę ręcznika, po czym automatycznie, ruchem podobnym do tych robotów, wytarłem twarz z resztek czerwonych kropel, by następnie, nie przejmując się wcale wcześniejszą ranką, opłukać brzytwę i ponownie unieść ją do policzka. Ręka zadrżała mi jeszcze dwa razy, zostawiając kolejne to rozcięcia. Jak maszyna goliłem się, jednak dalej coraz bardziej pogrążając się w myślach, nie koniecznie chcianych, przyjaznych, lekkich. Ale, kurwa, jak mógłbym zachowywać się inaczej? Jak miałbym przejść na porządek dzienny z takimi informacjami? Chwilowo nawet chciałem żeby było inaczej, chciałem zobojętnieć, zapomnieć, olać to wszystko, nie zaś tarmosić się z popapraną mieszaniną wyrzutów sumienia, przerażenia o cudze życie, gniewu, na to, że fakt ten był przede mną ukrywany. Gniewu, który kierował się nie tylko w stronę przyjaciela, który wiedział o tym od dłuższego czasu, ale i samej kobiety, która skłamała mi prosto w oczy, twierdząc, że noszone przez nią dziecko nie jest moje. Już w tamtej chwili nie wierzyłem w to do końca, ba, czułem nawet zawód, gdy usłyszałem jej słowa, jednak... Z czasem myśl, że nie miała powodu by kłamać zakorzeniła się we mnie głęboko, nawet jeśli w nią nie wierzyłem. Dlatego też, wyznanie Lenny'ego tak mną wstrząsnęło. I dlatego moja ręka drżała, gdy opuszczałem ostrze od gładkiej już twarzy, mimo iż twarz pozostawała pustą maską. Kurwa, tak bardzo nie wiedziałem co mam robić. Tak zajebiście pragnąłem to rozwiązać, znaleźć jakiś złoty, pierdolony środek. Nadal działając bardziej automatycznie niż z namysłem zabrałem się za sprzątanie po sobie. Wypłukałem umywalkę, wytarłem blat z zaschniętej już krwi, umyłem dokładnie brzytwę, rozejrzałem się jeszcze po pomieszczeniu, upewniając się, że wszystko zostawiłem w jak najlepszym porządku, by potem westchnąć, zgarnąć swoje rzeczy i wyjść z pomieszczenia, skazując się na kontakt z rzeczywistością. Powrót do sypialni nie uśmiechał mi się szczególnie, tym bardziej, że do tej pory nie do końca umiałem złapać kontakt z innymi mieszkańcami, dostosować do panujących się wśród nich zasad. Oni byli z innego świata niż ja, ich życie różniło się diametralnie, kierowały nimi inne przekonania, wiara w inne idee, czułem się wśród nich nie na miejscu, nie miałem jednak innego planu, nie pozostało mi więc nic innego jak zaszycie się ze starym odtwarzaczem i wsłuchiwanie się w dawno przebrzmiałe już kawałki. Jak co wieczór. Jakby to miało cokolwiek, kurwa, pomóc. Może otworzyłem je trochę za gwałtownie, niepotrzebnie szarpnąłem za klamkę, bo nim nawet zdążyłem postawić krok w sypialni poczułem jak popchnięte drzwi uderzają o coś, a raczej o kogoś. Nim nawet zdążyłem się zorientować się z kim mam do czynienia na podłogę posypał się plik jakiś dokumentów, w stronę których odruchowo się pochyliłem, jednocześnie zadzierając głowę by odszukać wzrokiem właściciela i przeprosić go. Beznamiętnie. Jak zwykle, gdy zmuszony byłem do kontaktu z innymi uciekinierami. Jednak, kiedy mój wzrok zatrzymał się na znajomej twarzy, moja dłoń zamarła w połowie drogi do pliku kartek, a usta rozchyliły się na chwilę w wyrazie zdumienia. Kurwa, naprawdę? Los nie mógł być mniej przekorny? Jebany ironista. - Rory... - bąknąłem, ukracając brzmienie jej imienia na ostatniej literze i zaciskając gwałtownie wargi, powstrzymując się od potoku niepotrzebnych słów. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: [P2] Wspólna sypialnia Nie Lut 01, 2015 5:39 pm | |
| | czasoprzestrzeń październikowa
Obiecując sobie, ze to już naprawdę ostatni raz, Rory pojawiła się w Kwaterze Głównej i od razu przystąpiła do załatwiania wszystkich spraw, które sobie na dziś zostawiła. Sytuacja w Kolczatce nie przedstawiała się najlepiej, dlatego rudowłosa postanowiła przerwać świeżo rozpoczęty urlop od aktywności w organizacji i pojawiła się w bunkrze ze stosem papierów, które miały pomóc jej uporządkować ostatecznie kilka spraw. Nowe tożsamości, nowe dokumenty, ostrzeżenie co poniektórych członków przed przesłuchaniami – Carter była już jedną z niewielu osób, które mogły śmiało działać poza bunkrem bo nie podejrzewała, by jej nazwisko znalazło się na liście podejrzanych. Miała wielką nadzieję, że mogła ufać pewnej pani śledczej w tej sprawie, bo przecież nie musiały się lubić, by pomóc sobie załatwić pewną delikatną sprawę. Rory nie mogła tkwić w domu, gdy miała przeczucie, że może być potrzebna gdzieś indziej. Stan, w którym się znajdowała, nie dawał się we znaki, pracowała więc normalnie, nie wzbudzając już w redakcji najmniejszej sensacji. Każdy przyzwyczaił się już do widoku młodej, ciężarnej zastępczyni naczelnego, jej temat przestał być sensacją i jeśli pojawiały się jeszcze jakiekolwiek komentarze pod jej adresem, nie była ich świadoma. Względny spokój w pracy pozwalał jej na spokojne realizowanie swoich założeń odnośnie najbliższej przyszłości. Była daleka od kupna wózka, nie chciała nawet o tym myśleć, jednak już teraz musiała zadbać o finanse i inne sprawy organizacyjne, by później wszystko na raz nie zwaliło jej się na głowę w najmniej oczekiwanym momencie. Choć mogła liczyć na pomoc przyjaciół, nie chciała ich nadmiernie angażować. Czasy były ciężkie, a każdy z nich miał dodatkowo swoje problemy, więc Carter coraz częściej przyjmowała postawę samosi. Nie czuła się wcale źle z tego powodu, a już na pewno nie uważała się za gorszą, nie mając u boku nikogo na stałe. Mało tego, zdarzały się momenty, w których nie przejmowała się już tym, że będzie musiała radzić sobie sama, a czuła się dziwnie dumna z tego, że będzie potrafiła tego wszystkiego dokonać. Nie mogła teraz w siebie zwątpić, nie tylko dla własnego dobra. Była przecież silną, pewną siebie kobietą i z dnia na dzień upewniała się o tym jeszcze bardziej. Pojawiając się w bunkrowej kuchni mogła się spodziewać, że zostanie miło przywitana i będzie musiała zostać co najmniej na herbatę, gdy więc wreszcie odstawiła kubek i spojrzała na zegarek zorientowała się, że w sypialni może już nie zastać znajomego fałszerza, dla którego miała dwa ostatnie zlecenia. Niemalże przebiegła przez korytarz, wyciągając z torebki teczkę z przygotowanymi wcześniej dokumentami. Szarpnęła za klamkę i drzwi do sypialni otworzyły się od razu, jednak pomieszczenie było puste. Rudowłosa weszła do środka, poprawiając na szyi chustę, która rozwiązała jej się w biegu. Postąpiła kilka kroków, upewniając się, że pomiędzy łóżkami faktycznie nikogo nie zastała. Mogła zostawić dokumenty pod poduszką swojego znajomego, jednak nie była do końca pewna, które posłanie należy do niego. Mamrocząc pod nosem, skierowała się z powrotem do wyjścia, jednak w tym samym momencie, w którym odwracała się do drzwi, ktoś otworzył je z impetem z drugiej strony, uderzając Rory w ramię i sprawiając, że teczka wyleciała jej z rąk, a dokumenty rozsypały się po podłodze. Niemal natychmiast rzuciła się, by je pozbierać. Niemal, bo przecież schylenie się i uklęknięcie na ziemi nie było już dla niej tak łatwe, jak dwa miesiące temu – teraz musiała uważać na wszystkie gwałtowne ruchy, które wykonywała. Dodatkowe sekundy nie sprawiły wcale, że poczuła się lepiej, bo gdy zadarła głowę, zobaczyła kto był sprawcą tej kolizji. Na krótki moment zamarła, sztywniejąc cała i przymykając oczy, pragnąc aby po ich otwarciu zobaczyć przed sobą kogoś innego. Niestety. Jej imię wypowiedziane przez Jacka w ten charakterystyczny sposób, podziałało na nią niczym magiczne zaklęcie. Otrząsnęła się, spuściła głowę i zaczęła czym prędzej zbierać swoje dokumenty, nie pozwalając nawet pomóc sobie w tej materii. Och, jak bardzo pragnęła teraz znaleźć się gdzieś indziej, gdzieś, gdzie nie będzie musiała tolerować obecności tego mężczyzny nawet przez najmniejszą chwilę. Los kpił z niej dalej w żywe oczy, skoro po raz kolejny dopuszczał do sytuacji, w której nie czuła się nawet odrobinę komfortowo. Rozmyślając nad tym, jak bardzo żałośnie brzmi jej imię w jego ustach, Rory zgarnęła resztę dokumentów i podniosła się z klęczek, za wszelką cenę unikając kontaktu wzrokowego z Jackiem. Nie miała mu nic do powiedzenia, nie chciała też go słuchać, więc naturalną koleją rzeczy wydawało jej się opuszczenie pomieszczenia. Wygładziła spódniczkę, zapięła teczkę i postąpiła krok do przodu, chwytając klamkę z zamiarem opuszczenia pomieszczenia. Bez słowa, bo na takowe, w jej mniemaniu, Caulfield nie zasługiwał. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: [P2] Wspólna sypialnia Nie Lut 01, 2015 5:58 pm | |
| Człowiek dopiero po czasie uświadamia sobie ile, tak naprawdę, miał opcji do wyboru w danym momencie. Dostrzega pewne możliwości, które, w chwili, gdy emocje brały górę nad rozumem, zdawały się zupełnie niedostępne, a nawet, zdawały się nie istnieć. Później można pluć sobie w brodę, wściekać się i parskać, że spierdoliło się sytuację, wyrzucać sobie błędy, odliczać na palcach każde potknięcia. Każdy tak robi. Kurwa, każdy. Ja też nie byłem wyjątkiem. Nie ważne jak bym nie wmawiał sobie, że panowałem wtedy nad sytuacją, że przy którymkolwiek z naszych starć nad nią panowałem, prawda była taka, że potykałem się o własne nogi, kiedy tylko dochodziło do konfrontacji. A szczególnie wtedy, gdy roztrzęsiony przez wieści, podjudzając się własnymi myślami, stałem, gapiąc się jak idiota na Rory. Chwilę zajęło mi ocknięcie się z dziwnego otępienia, które nagle zalało mój umysł., kolejną ostrożne wyprostowanie się, bez odrywania wzroku od twarzy kobiety. Nie wiedziałem już czy cały mój dzień był jebaną farsą, grą złośliwego losu, czy może po prostu serią niefortunnych wypadków. W końcu, jak inaczej skomentować to, że nie miałem nawet czasu na to by strawić wyciśnięte z Lennarta informacje, a już niemal dosłownie wpadałem, na osobę, która w tym momencie była obiektem moich największych wyrzutów sumienia. Sama myśl o tym co zrobiłem z jej życiem sprawiała, że czułem się jak skończony dupek, jednak patrzenie na nią, na powoli rosnący brzuch, w którym kryło się nasze dziecko... Przełknąłem ślinę, nerwowo wciągając powietrze przez drżące lekko nozdrza. Nigdy się tak nie czułem. Nigdy jeszcze nie miałem takiego burdelu w głowie, tak bardzo nie byłem zdolny do podejmowania jakiś decyzji, logicznego myślenia. Miałem wrażenie, że cały wyrobiony przez lata dystans nagle uciekł, a wszelkie możliwe emocje postanowiły uderzyć w tym właśnie, pierdolonym momencie, chwiejąc moim życiem w samych fasadach. I nie ważne jak bym się nie oszukiwał, w tym momencie byłem po prostu bezradny jak gówniarz, próbujący zebrać się po kolejnym ciosie. Najśmieszniejsze było to, że nie przerażała mnie sama kwestia dziecka. Ba, od zawsze wiedziałem, że nadejdzie taki moment, w którym przyjdzie mi sprostać wyzwaniu jakim miało być ojcostwo. Kurwa, chciałem tego, naprawdę chciałem. Nie przypuszczałem jednak, nawet w najgorszych scenariuszach, że tak bardzo wszystko przy tym rozpierdole. W mojej wyobraźni wszystko wydawało się prostsze, nie wiązało się to z pełnym wyrzutu czy pogardy spojrzeniem ze strony przyszłej matki. Nigdy nie przypuszczałem, że kobieta, którą naprawdę ceniłem, nie będzie chciała mnie wtedy znać, że bez słowa spróbuje uniknąć mojego towarzystwa, okłamie mnie, odetnie od informacji... Zamrugałem gwałtownie, gdy Rory wyprostowała się, w ręku ściskając już zebrane dokumenty. Spróbowałem złapać jej spojrzenie, jednak to jak widocznie unikała patrzenia mi w oczy nie ułatwiało sprawy. Ani też fakt, że chciała wyjść. Nie odzywając się, traktując mnie jak powietrze, po prostu wyjść, możliwe, że zabierając ze sobą ostatnią opcję na uzyskanie odpowiedzi. Wyjaśnienie czemu mnie okłamała. Poczułem rodzące się gdzieś w wewnątrz ukłucie gniewu, którego wcale nie próbowałem zatrzymać i nim zdążyłem się zastanowić nad tym co robię cofnąłem się o krok, gwałtownie wysuwając rękę w stronę drzwi, napierając na nie całym ciężarem - chciałem upewnić się czy są zamknięte, by następni przesunąć się odrobinę tak aby zablokować sobą dostęp do nich. Nie mogłem jej pozwolić by zniknęła teraz. - Dlaczego? - wyrzuciłem z siebie, próbując z uporem maniaka złapać jej spojrzenie. Kurwa, zjebałem, wiedziałem o tym, to jednak nie odbierało mi pierdolonego prawa do informacji. - Dlaczego mnie okłamałaś, Rory? Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym, że będę ojcem? Mimo iż w środku cały drżałem od emocji, udało mi się zapanować nad sobą na tyle, by każde kolejne słowo wypowiadane było z coraz większym spokojem, a gesty, zamiast przypominać nerwowe zrywy, powoli nabrały większej płynności. Byłem zły, to fakt, ba, nawet wściekły, ale wiedziałem że nie osiągnę niczego prezentując te emocje. Kurwa, najprawdopodobniej tak czy siak miałem niczego nie osiągnąć, jednak nie mogłem się poddać. Nie teraz. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: [P2] Wspólna sypialnia Nie Lut 01, 2015 6:06 pm | |
| Była na tyle czujna, by odskoczyć dosłownie chwilę przed tym, jak Jack zasłonił sobą drzwi, a jednocześnie na tyle rozsądna by nie dać po sobie poznać, że wyprowadziło ją to z równowagi bardziej, niż można było się spodziewać. Od zawsze wiedziała, że kłamstwo ma krótkie nogi, a ten jeden, władczy gest mężczyzny, natychmiast kazał jej domyślić się, że została przejrzana na wylot. Nie spuściła głowy, nie wycofała się więcej, niż tylko o dwa kroki, dzielnie utrzymując prostą, spokojną postawę naprzeciwko Caulfielda. Wciąż nie patrzyła mu w oczy i nie odzywała się słowem, skupiając wzrok na klamce, ręką łapiąc mocniej teczkę. Nie chciała mu się przyglądać, ale mimo woli zauważyła, że on także coś trzymał. Szybko rozpoznała piankę do golenia i brzytwę, a jej umysł sam podsunął jej nagle wyjątkowo drastyczny obrazek, który miał szansę rozegrać się w sypialni Kolczatki już niebawem, jeśli Rory zostanie wyprowadzona z równowagi. Agresja nigdy nie była wyjściem, jednak rudowłosa znała siebie na tyle by wiedzieć, że w sytuacjach największego zagrożenia jest zdana tylko i wyłącznie na łaskę własnych instynktów. A Jack w tej chwili był zagrożeniem. Wpatrzony najpierw w jej twarz, później zjeżdżając wzrokiem na brzuch, nie zdawał sobie chyba sprawy, ze z każdą chwilą Carter zaczyna tracić nie tylko grunt pod nogami, ale także cierpliwość. Rudowłosa, choć skupiona i wciąż z kamienną twarzą, z sekundy na sekundę czuła się coraz bardziej osaczona. Cóż z tego, że wychodziło na jaw jej własne kłamstwo? Nie była zła na siebie (no, może nie za bardzo), a dopóki nie padło żadne oficjalne oskarżenie… Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym, że będę ojcem? Nie było czasu na wyrzuty sumienia ani nawet drobne westchnięcia. Okłamała go przecież z jakiegoś powodu, dochodząc do wniosków, które nie rozwiały się nagle w powietrzu, gdy kłamstwo wyszło na jaw (nie była nawet ciekawa jak to się mogło stać, to była sprawa do rozwiązania na później). Musiała trwać wiernie w swoich przekonaniach, chciała to zrobić, nawet kosztem pokazania się mężczyźnie z jak najgorszej strony. Nie dbała już przecież o jego opinię. W następnej chwili podniosła głowę i spojrzała Jackowi prosto w oczy, a w jej własnych malowała się już jedynie czysta kpina. - Nie będziesz ojcem – oznajmiła spokojnie, choć bardzo dobitnie, dając mu do zrozumienia, że znajduje się on tylko i wyłącznie na pozycji dawcy materiału genetycznego, żadnej innej. Spłodzenie dziecka to rzecz bardzo prosta, na bycie ojcem należało zasłużyć. Rory nie zamierzała dawać tej szansy Jackowi i była święcie przekonana o tym, że jest jedyną osobą upoważnioną do podejmowania takich decyzji. Nie zamierzała po raz kolejny analizować swoich wcześniejszych założeń, już raz powiedziała mu, że nie chce go znać i choć wiedziała, że w obecnej sytuacji mężczyzna nie odpuści tak szybko, wcale nie zamierzała mu tego ułatwiać. Postanowiła zagrać jego kartą – obojętność i oszczędność w słowach były irytujące, lekceważące… i bardzo satysfakcjonujące dla rudowłosej. Założyła ręce na piersiach, a teczka zakryła jej brzuch, co było tylko dodatkowym plusem całej sytuacji. Rory nie wiedziała, jak długo mężczyzna zamierza prowadzić tę grę i trzymać ją w pomieszczeniu, nie miała jednak ochoty spędzać tutaj ani chwili więcej. - Przepuść mnie – zażądała, a jej ton wyraźnie dawał do zrozumienia, że poprosiła pierwszy i ostatni raz. Tym razem nie spuściła już wzroku, wciąż wpatrzona w swojego rozmówcę, z niemałą satysfakcją stwierdzając, że golenie nie poszło chyba całkowicie po jego myśli. Kto by pomyślał, że bycie zawistnym może być tak dziwnie przyjemne? |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: [P2] Wspólna sypialnia Nie Lut 01, 2015 6:08 pm | |
| Wiedziałem, że to nierozsądne. Wiedziałem, że igram z ogniem zatrzymując kobietę w progach sypialni, zmuszając ją do konfrontacji, której najpewniej wolałaby uniknąć. Przez dwa miesiące wspólnego mieszkania zdążyłem się przekonać jak bardzo charakterna i uparta jest zdawałem sobie więc sprawę, że w momencie, w którym nadepnę jej na odcisk bardziej niż będzie w stanie to znieść wszystko potoczy się źle. Najmniej, kurwa, odpowiednią ścieżką. Ale... sam byłem wściekły. Miałem gdzieś to co właściwe, nie liczyłem się już z konsekwencjami, z góry czułem się przegrany, dlaczego więc miałem nie posuwać się do desperackich zagrań? Chciałem jedynie wyjaśnienia, szczerej odpowiedzi, zrozumienia tego wszystkiego. Potrzebowałem słów, nawet najbrutalniejszych, czegoś co powstrzyma lawinę myśli, zmiecie bajzel z mojej głowy. Musiałem skupić się na jednym, ale nawet teraz mi się to nie udawało, mimo iż starałem się zachować zewnętrzny spokój, w środku prócz wściekłości i wcześniejszego natłoku emocji, coraz silniej panoszyły się wyrzuty sumienia. Z każdą kolejną sekundą, w której przebywałem tuż obok Rory w jeszcze dobitniejszy sposób uświadamiałem sobie efekty moich działań. Nie potrafiłem tego zignorować, olać faktu jak namieszałem. I nawet nie byłem w stanie logicznie wytłumaczyć sobie dlaczego. Bo w końcu nie chodziło tu tylko o dziecko, o fakt, że będę ojcem. To się liczyło, to prawda, liczyło jak, kurwa, mało co. Ale ważna była też inna kwestia. A mianowicie to, że to właśnie Rory musiała przejść tyle przeze mnie. Przecież, nigdy nie prosiła się o moje towarzystwo, byłem po prostu skończonym dupkiem, któremu uratowała życie (w końcu czym innym jak nie głupią śmiercią byłoby pchanie się z raną postrzałową z powrotem do Kwartału?), a mimo to zaoferowała mi więcej niż nie jedna znana mi osoba. Po czymś takim nie mogłem olać tego co zrobiłem. Choć starałem się, już od momentu spotkania u Lophi, kiedy to Rory wyraźnie dała mi do zrozumienia, że nie chce mnie znać. I prawie mi się udało, wtedy, na jakiś czas, wyparłem z myśli sprawę, starałem się pozbierać matkę, znaleźć jakieś dodatkowe źródło utrzymania, żyć na tyle, na ile było to możliwe za murami getta. Wszystko jednak zmieniło się podczas naszego kolejnego spotkania. Mimo iż w bardziej dobitny sposób zostałem uświadomiony o mojej niepożądanej obecności w życiu, zamiast zrobić tego, co sobie życzyła blokowałem jej teraz drogę, gotów przymusić ją do rozmowy. Irytowało mnie to, że unikała mojego wzroku, chyba w jeszcze większym stopniu, niż cisza, która była początkowo jej jedyną odpowiedzią na nasze spotkanie. Chciałem spojrzeć jej w oczy, widzieć jej minę, każde drgnięcie twarzy, gdy zadawałem pytania. Poznałem ją na tyle, że liczyłem, iż tym razem nie dam się tak łatwo oszukać. Nie mogłem powiedzieć, że nie spodziewałem się tej kpiny, którą ujrzałem, gdy w końcu udało mi się dopiąć swego. - Miałem prawo wiedzieć – odpowiedziałem cicho, z uporem, na jej słowa, starając się uspokoić, zignorować przekaz kryjący się za jej zdaniem. Potrząsnąłem gwałtownie głową, ledwo powstrzymując się przed parsknięciem gorzkim śmiechem. Wiedziałem, że nie popisałem się, w żadnym możliwym wypadku nie stanowiłem przykładu kandydata nadającego się na przyszłego ojca, ale... do kurwy nędzy. Miałem jebane prawo by poznać prawdę. Tym bardziej, że sam wychowałem się bez ojca, wiedziałem jakie to uczucie i nie chciałem by kiedykolwiek dziecko spłodzone przeze mnie musiało doznać tego samego. Dowiedzieć się, że było błędem w systemie, wpadką podczas jednej z igraszek rodzicielki, zapomnianym i zupełnie nie wzbudzającym zainteresowania w osobie, która Cię spłodziła. Słysząc kolejne słowa Rory ponownie pokręciłem głową, zaciskając usta w wąską kreskę, palce ściskając mocniej na trzymanej nadal w dłoni brzytwie i piance do golenia. Nie zamierzałem ustąpić. Nie w tym momencie. - Nie, Rory. Musimy pogadać o tym; do kurwy nędzy, to nie jest temat, który można ignorować – rzuciłem, nadal spokojnie, patrząc na nią twardo. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: [P2] Wspólna sypialnia Nie Lut 01, 2015 6:11 pm | |
| Walczyła ze sobą, by nie prychnąć głośno, nie roześmiać się słysząc jego słowa i widząc zmieszaną minę. Utrzymanie chłodnej obojętności na twarzy było znacznie trudniejsze, niż myślała, choć na razie wciąż trzymała się dzielnie, taksując Jacka wzrokiem. W jego głowie musiały teraz kotłować się tysiące myśli, jednak żadna z nich nie interesowała Rory na tyle, by kobieta zmieniła taktykę i zgodziła się nawet na krótką rozmowę. Ten most już za sobą spalił, nie była mu nic winna i w tej chwili nie musiała sobie nawet tego powtarzać. Nie mogła jednak powstrzymać się przed kolejną, niezbyt uprzejmą odpowiedzią. Nie musiała być miła, zachowała dla niego tylko resztki szacunku, które i tak zadziałały na jej korzyść, podtrzymując w ryzach buzujące emocje. - Nie masz żadnych praw – przypomniała mu o statusie wolnego obywatela, który w tej chwili był dla niego nieosiągalny – Moje nazwisko w dokumentach dało ci tylko ich fałszywą namiastkę. Czego oczekiwał? Rozprawy sądowej i ustalenia podzielnej opieki? W takim razie polityka Adlera zrobiła naprawdę wiele dobrego, przyznając wszelkie prawa i racje w tej sprawie rudowłosej. W duchu pogratulowała sobie, że wciąż udawało jej się nie zejść na temat, o którym tak bardzo chciał porozmawiać Jack. Nie było żadnego dziecka, ani żadnego ojcostwa, Rory wciąż nie poukładała sobie w głowie tej całej sytuacji, nie śmiała nawet nazywać się matką. Nie teraz, nie tak wcześnie. Dlatego zrzędzenie drugiej osoby, a zwłaszcza winowajcy, wyprowadzało ją z równowagi. Nie tylko on był wychowywany przez samotnego rodzica, nie tylko on musiał w dzieciństwie znosić ten ciężar. A jednak, o ile on o własny los obwiniał swoją matkę, Rory przez bardzo długi okres życia widziała winę w sobie. Jej ojciec zostawił jej matkę, gdy Carter miała dwa latka – zdążył ją poznać, ale widocznie nie zdążył się przywiązać. Kiedyś była przekonana, że była przeszkodą, problemem, którego chciał się pozbyć. I nigdy nie pozwoliłaby, by w przyszłości jej dziecko myślało tak samo. Nawet gdyby Caulfield ochoczo przyjął rolę tatusia, jaka była gwarancja, że nie znudzi mu się ona po kilku miesiącach? Doświadczona w tej sprawie Rory podjęła więc jedyną słuszną (według siebie) decyzję – wolała żeby dziecko obwiniało ją, a nie samo siebie. Bardzo chciała opuścić sypialnię, a on jak na złość musiał warować przy drzwiach i zachowywać się niedojrzale. Nie spuszczała z mężczyzny wzroku, a choć bardzo starała się, by ten pozostał pusty i bez wyrazu, nie mogła odpowiadać za groźne błyski, które pojawiły się w jej spojrzeniu, gdy zauważyła jak ręka Jacka zaciska się mocniej na brzytwie. Wiedziała, że jej nie zaatakuje, nie śmiałby , dlatego miała nad nim przewagę. Kąciki jej ust uniosły się w ironicznym uśmieszku chwilę przed tym, jak naparła na niego z całej siły, usiłując przygwoździć do drzwi. Ręką zgiętą w łokciu przyblokowała jego klatkę piersiową, a drugą dłonią, tą dodatkowo uzbrojoną w teczkę, uderzając w nadgarstek spróbowała wytrącić brzytwę i piankę. Jeśli hałas uderzenia o drzwi przywołałby kogoś z zewnątrz, tym lepiej, Rory mogłaby wreszcie opuścić pomieszczenie. Jeśli nie… cóż, musiałaby się jeszcze trochę z nim posiłować, ale zważając na jej stan, mężczyzna zapewne szybko by odpuścił. Nie była bezbronna i nie miała najmniejszej ochoty przeprowadzać z nim żadnej rozmowy. Utrzymywała możliwie jak największy dystans pomiędzy ich twarzami, jednocześnie wciąż świdrując Jacka wzrokiem. To nie jest temat, który można ignorować. - Założymy się? – zapytała, już bez najmniejszego śladu uśmieszku na twarzy. Jedyne, co mogła teraz wyrażać jej mina, to obrzydzenie do osobnika, który znajdował się przed nią . Chyba nie musiała powtarzać drugi raz, że powinien ją przepuścić? |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: [P2] Wspólna sypialnia Nie Lut 01, 2015 6:12 pm | |
| To nie było łatwe, stanie przed nią, patrzenie na nią, uświadamianie sobie tego, jak bardzo wszystko zniszczyło się między nami. Walka z emocjami, niby podobnymi do tych, które ta często nam towarzyszyły, była o niebo trudniejsza, kiedy miałem świadomość, że nie ma żadnej, absolutnie żadnej szansy, by choć w drobnym stopniu wszystko skończyło się według znanego nam scenariusza. I choć w tej chwili nie potrafiłbym nawet myśleć o seksie, o pożądaniu, które tak często towarzyszyło obserwowaniu zdenerwowanej kobiety, cała ta sytuacja byłaby o niebo łatwiejsza, gdybym tylko wiedział, że może z niej wyjść jakiś pozytyw. Starałem się zachować zewnętrzny spokój, kurwa, starałem się, ale z każdą chwilą, z każdym kolejnym padającym z ust Rory słowem coraz ciężej mi to przychodziło. Nozdrza zadrżały mi, gdy wciągałem nerwowo powietrze, starając się przemilczeć uwagę na temat moich praw. Doskonale wiedziałem ile dawały mi fałszywe dokumenty, że tak naprawdę bez nich stawałem się nikim, że w walce o ojcostwo poległbym na starcie, jednak... Cholera, nawet nie zamierzałem walczyć w ten sposób, po prostu, pewnie strasznie naiwnie, liczyłem na to, że otrzymam szansę, że będę mógł mieć wpływ na życie dziecka, obserwować to jak rośnie, dać mu (lub jej) do zrozumienia, że nigdy nie była niechciana. Nawet jeśli ciąża była przypadkiem. Trwałem więc w ciszy, przyglądając się rudowłosej kobiecie, skupiając się na razie na oddechu, powolnym, głębokim, nie chciałem, nie mogłem okazać tego jak ubodły we mnie te słowa. Nie chciałem również by gniew, który jedynie w tym momencie został podsycony, wymsknął mi się spod kontroli. Potrzebowałem chwili, przeciągarkach się sekund, by upewnić się, że mój głos nie zadrży, czy też nie wzniesie się za wysoko, gdy w końcu dam ujście tuczącym się po mojej głowie myślą, żądlącym mnie ostrzej niż gończe osy. Zanim jednak zdążyłem się odezwać, ba, zareagować w jakikolwiek sposób, poczułem jak Rory napiera na mnie całym ciałem przygwożdżając mnie do drzwi. Spojrzałem na nią zaskoczony, po chwili jednak krzywiąc się, gdy oparta na mojej klatce piersiowej ręka dziewczyny utrudniła mi głębsze oddychanie, a teczka trzymana przez nią w ręku uderzyła mnie w nadgarstek. Zdenerwowany szarpnąłem ręką w bok, starając się nie wypuścić przesuwającej się między palcami brzytwy. O co jej, do cholery, chodziło? Parsknąłem słysząc jej pytanie, tym razem na chwilę tracąc opanowanie, odsłaniając zęby w grymasie niezadowolenia. Czy to naprawdę musiało wyglądać w ten sposób? - I sądzisz, że to będzie dobre rozwiązanie? Pozwolić dziecku, by myślało, że jest niechciane? Nie zgodzę się na to, Rory. Nie będę moim ojcem – powiedziałem chłodnym tonem, wbijając w nią zdenerwowane spojrzenie, ignorując wyraźną niechęć do kobiety do kontynuowania rozmowy. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: [P2] Wspólna sypialnia Nie Lut 01, 2015 6:13 pm | |
| Między miłością a nienawiścią zawsze przebiegała bardzo cienka linia, a choć w przypadku Jacka i Rory nie można było mówić o dosłownie tych samych uczuciach, oboje zdawali się balansować gdzieś tam na ich pograniczu. Gdyby zupełnie nic do niego nie czuła, wydarzenia sprzed kilku miesięcy nie zabolałyby jej tak bardzo. W tym przypadku nie pomógł nawet czas, ba, był on raczej ich wrogiem, niż przyjacielem, bo każdy tydzień przybliżał rudowłosą do nieuniknionego. Gdy więc teraz stali tak i pojedynkowali na spojrzenia, Carter nie czuła już żadnej z emocji, jaką zazwyczaj kojarzyła z kłótniami z Jackiem. Zrezygnowanie zamiast podekscytowania, niechęć zamiast radości. Daleko jej było do prowokacyjnych uśmieszków, nie dążyła już do znajomego końca, sytuacja w niczym nie przypominała też wyzwania ani zabawy. Ot, dwoje zmęczonych, zdenerwowanych dorosłych, próbujących poradzić sobie na różne sposoby z odpowiedzialnością, jaka na nich spadła. Choć Rory wciąż nie dała się przekonać, że sprawa dotyczyła kogokolwiek poza nią. Drugi raz Jack widział ją w ciąży i drugi raz traktował tylko jak inkubator. Widział całą sprawę wyłącznie pod kątem swojego ojcostwa, gestem ani słowem nie zdradził się, jakoby zależało mu też na rudowłosej. Nie zabiegała o to, ale miło by było, gdyby dostrzegł w niej osobę, a nie jedynie formalność do załatwienia. Jak chciał dyskutować o czymkolwiek, reprezentując taką postawę? Już raz przecież zawiódł, wykorzystał sytuację i okazał się kłamcą, a w tej chwili nie miał absolutnie nic na swoją obronę. Nie reprezentował nic nowego, nie mógł dać żadnej gwarancji na poparcie własnych słów. Kredytów zaufania kobieta przestała udzielać kilka miesięcy temu. Znali wzajemnie swoje rodzinne sytuacje, oboje już w życiu przeszli, a jednak Rory wciąż nie mogła postawić się na miejscu Jacka. Jego ostatnie słowa sprawiły tylko, że prychnęła krótko, zanim odpowiedziała, niemalże warcząc, choć powinna ugryźć się w jezyk: - A ja nie pozwolę ci być moim – musiał wiedzieć, co miała na myśli, nie zwątpiła w to nawet na chwilę. A jednak, chwila nieuwagi wystarczyła, by Carter dała się sprowokować i podjęła temat, którego tak bardzo sobie nie życzyła. Przeklinając w duchu własną głupotę, spojrzała na mężczyznę raz jeszcze, po czym poluźniła swój uścisk, raz jeszcze sięgając po klamkę. Przestała zwracać uwagę na brzytwę, chciała już tylko wydostać się z sypialni. Nie miała nic więcej do powiedzenia, musiała się stąd wynieść, jeśli chciała zachować resztki godności. Czuła, jak niewiele brakuje, by wdała się w rasową pyskówkę z człowiekiem, który jak nikt potrafił u niej takową wywołać. Na końcu języka już tańczyły jej wszystkie przekleństwa, którymi chciała go obrzucić, wszystkie wyrzuty czaiły się gdzieś z tyłu jej głowy, czekając na okazję. Rory nie mogła tak tego dziś zakończyć, nie mogła dać mu tej satysfakcji. Jakim cudem jemu udawało się utrzymywać względną obojętność? Ach, no tak. Przecież on nic nie czuł i dbał wyłącznie o własny interes. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: [P2] Wspólna sypialnia Nie Lut 01, 2015 6:13 pm | |
| Słowne przepychanki nie były ty czego pragnąłem, prawdę powiedziawszy, z każdą chwilą stawałem się coraz bardziej zmęczony, czy to brakiem nawet najdrobniejszych oznak na możliwość normalnej rozmowy, czy ogólną niechęcią tlącą od kobiety. Gdzieś we mnie powoli zaczęła się rodzić pieprzona chęć do ucieczki, rzucenia wszystkiego byle gdzie i odcięcia się od tego, co już wyglądało na przegrane, jednak, z drugiej strony, chciałem tego. Kurwa, chciałem uzyskać odpowiedzi. Chciałem być ojcem. Nie chciałem znowu zawieść ich obu. Co nie zmieniało faktu, że Rory patrzyła na to zupełnie inaczej. A ja nie mogłem powstrzymać towarzyszącego mi od jakiegoś czasu zdenerwowania. Wiedziałem, że popełniłem wiele błędów, nigdy nie byłem ideałem, ale... Nie mogła mnie oceniać, nie pod tym kontekstem. Nie mogła odbierać dziecku ojca. Nie ważne jak by na mnie nie była zła, jak zraniona, po prostu, kurwa, nie mogła. Tym bardziej, że nie znała mnie. Ani wcześniej, ani tym bardziej teraz nie potrafiła dostrzec tego jaki naprawdę jestem. Jakim więc pieprzonym prawem założyła, że porzucę dziecko? Że będę skończonym draniem, który wyprze się swoich obowiązków. Miałem ochotę nią potrząsnąć, kazać jej się uspokoić, zerwać jej klapki z oczu. Czy ona naprawdę nie dostrzegała pewnych rzeczy? Kolejne jej słowa były niczym potwierdzenie. Ledwo powstrzymałem się od parsknięcia gorzkim śmiechem, zacisnąłem mocno zęby dusząc w gardle wszelkie objawy złości i niedowierzania, które pojawiły się nim jeszcze ostatnie sylaby zdążyły przebrzmieć. Pokręciłem głową, trochę gwałtowniej niż ostatnim razem, nie skomentowałem jednaj jej słów od razu. Zirytowany, przesunąłem się wolną ręką ponownie napierając na drzwi tak by zatrzasnęły się uniemożliwiając Rory wyjście. Nie mogła wyjść, nie teraz. - I nim nie będę – warknąłem, przesuwając się jeszcze trochę i pochylając w jej stronę by spojrzeć kobiecie prosto w oczy. Doskonale wiedziałem ile wycierpiała z jego powodu, nie musiała o tym mówić za wiele, więcej niż słowa zdradzał jej ton, mowa ciała. Mimo to jakie miała doświadczenie, jednak nie miała prawa do oceniania mnie w ten sposób. - To, że on zachował się w taki sposób, nie oznacza, że inni mają popełniać jego błędy – dodałem, nadal zgniewany, tym razem jednak powstrzymując się już przed zbyt nieprzyjemnym brzmieniem głosu. Stałem tak jeszcze przez krótką chwilę, by następnie wyprostować się i odetchnąć głębiej w rozpaczliwej wręcz próbie uspokojenia się. Rzucając się jej do gardła nic nie osiągnę. Nie ważne jak bym się nie wkurwiał. Nie ważne jak bardzo byłbym niecierpliwy. Nie mogłem zachowywać się jak skończony idiota. Którym zresztą, kurwa, tak czy siak byłem. Upewniwszy się, że drzwi nie da się na razie otworzyć uniosłem do góry dłoń i potarłem nią nerwowo czoło, wzdychając cicho. Byłem zmęczony tym co działo się między nami. A to, o ironio, było dopiero drugie nasze spotkanie od mojego zniknięcia. - Rory, nie chcę niczego niszczyć, już za dużo spieprzyłem– mruknąłem, już o wiele spokojniejszy, by po chwili wzruszyć ramionami. - Do cholery, staram się zachować właściwie. Chcę się tak zachować. Wobec dziecka, Ciebie. Spojrzałem na nią twardo, zaciskając usta w wąską linię. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: [P2] Wspólna sypialnia Nie Lut 01, 2015 6:17 pm | |
| Cała jego postawa aż krzyczała o tym, jak wielkim był egoistą. Każde słowo, każdy gest, to wszystko wzbudzało w Rory prawdziwe obrzydzenie, bo nigdy nie sądziła, że będzie w stanie poczuć taką odrazę do kogoś, kto kiedyś był jej bliski. Wspólne miesiące prysły niczym bańka mydlana, gdy Jack po raz kolejny zagrodził jej drogę i własnym ciałem zasłonił drzwi, przytrzymując klamkę. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, mężczyzna najpewniej już dawno padłby martwy, bo rudowłosa nie potrafiła powstrzymać się przed wyrażeniem swoją miną tego, co sądzi o zaistniałej sytuacji. Tak bardzo, jak wcześniej nie chciała z nim rozmawiać, teraz miała ochotę wyjaśnić wszystko raz na zawsze, wyczerpać temat i zakończyć ich znajomość. I być może podawała mu na tacy wszystko, czego wcześniej pragnął, jednak jeśli miało jej to pomóc i sprawić, że nie będzie się czuła w tej chwili tak bezsilnie, należało zaryzykować i schować dumę do kieszeni. Carter założyła ręce na piersiach, zmroziła Jacka spojrzeniem, a widmo jej ojca przemknęło gdzieś w pomieszczeniu, rozpływając się w powietrzu po pierwszym wypowiedzianym przez kobietę słowie. - Ty miałeś prawo, ty się nie godzisz, ty nie będziesz, ty nie chcesz i ty się starasz. Słyszysz, jak komicznie to brzmi? – zadrwiła, robiąc krok w tył, jednak nie tracąc kontaktu wzrokowego – Jeśli chciałeś się zachować właściwie, może należało zacząć od pytania, jak się czuję? Jak sobie radzę? Dostrzegłeś problem i wydaje ci się, że wiesz, jak go rozwiązać. Znasz to powiedzenie o dobrych chęciach i piekle? No właśnie, tak to teraz wygląda. Pieprzysz o dziecku, ale wyobraź sobie, że jego jeszcze nie ma na świecie. Co chcesz robić przez te kilka miesięcy, skoro nie możesz nawet ruszyć się z tego bunkra? A może uważasz, że magicznie pojawisz się w dzień urodzin, a wszystkie problemy znikną? – nie sądziła, że wiara w utopijne wizje może być dziedziczna, ale jak widać mieszkańcy dawnego Kapitolu nie zatracili się do końca w nowej rzeczywistości stolicy – Chcesz być ojcem? Świetnie! Ale dziecko nie potrzebuje teraz zapewnień, obietnic poprawy i tych wszystkich twoich mrzonek, ono potrzebuje konkretów, a temu nie jesteś w stanie sprostać. Przerwała tylko po to, by zaczerpnąć oddech. Nie chciała dopuszczać go do słowa, nie miała zamiaru przerywać swojego monologu by pozwolić mu wtrącić jakąś żałosną wymówkę. Nawet przez chwilę nie poczuła się źle, zalewając Jacka potokiem słów. W zupełności zasłużył na każde z nich. - Zacznie gorączkować w środku nocy i co zrobię? Zadzwonię do Ciebie? Pójdziesz z nią na plac zabaw, ale większą uwagę będziesz musiał zwracać na patrole Strażników Pokoju, bo gdy cię złapią, nie tylko ty będziesz miał problemy. Dołożysz się do wózka i wyprawki? Z czego? Naprawdę dziwisz się, że nie chcę takiego ojca dla swojego dziecka? Nie chcę słuchać o rodzicielskiej miłości, bo takową może obdarzyć nie tylko biologiczny ojciec. Chociaż nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad tym, czy mogłaby się związać z kimkolwiek, będąc samotną matką, teraz ten obraz wydawał jej się wyjątkowo wyraźny. Może to dlatego, że bardzo chciała, by Caulfield poczuł się równie fatalnie, co ona? - Zapomniałeś też o dość ważnym aspekcie – to wszystko nie wiąże się wyłącznie z posiadaniem dziecka – najważniejszą dla siebie kwestie postanowiła poruszyć na końcu, nie będąc nawet pewna, czy zdoła udźwignąć ten temat bez łez - Przez ten cały czas musielibyśmy pozostawać ze sobą w dość intensywnym kontakcie, a ja nie mogę na Ciebie patrzeć. Zwłaszcza teraz, gdy w tak infantylny sposób zmusiłeś mnie do tej rozmowy, bo poczułeś ku temu naglącą potrzebę. Z każdą chwilą coraz bardziej mdli mnie na twój widok i zupełnie nie czuję, żeby miało się to zmienić w przyszłości – nie siliła się już na spokój w swojej wypowiedzi, emocje były wypisane na całej jej piegowatej twarzy, ale nie dbała o to - Możesz sobie myśleć, że zraniłeś mnie wyłącznie kłamstwami, śmiać się, że jestem zazdrosna, ale po tych kilku miesiącach naprawdę to nie ma znaczenia, już mi przeszło. Teraz każdym swoim słowem i gestem sprawiasz, że czuję się wyłącznie jak chodzący inkubator, a to smutne i wkurwiające jednocześnie. Nie jestem tłem dla twojej historii, znam swoją wartość i nie pozwolę sobie na takie traktowanie. Końcówkę swojej wypowiedzi zakończyła dumnym zadarciem podbródka, dzielnie wytrzymując kontakt wzrokowy z Jackiem. Nie oczekiwała niczego w zamian. Mógł wypowiedzieć jej imię na sto różnych sposobów i znając życie, pewnie właśnie to uczyni. Rory nie chciała usłyszeć odpowiedzi, jeśli nie miał do powiedzenia nic nowego. Trwała dzielnie, w spokojnej pozie, o krok od Pana Egoisty. Odczuwała całkiem przyjemną ulgę, wyrzucenie z siebie części rzeczy, które leżały jej na sercu i wreszcie zaadresowanie ich właściwie, naprawdę jej pomogło. Teraz mogło być już tylko lepiej, prawda? |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: [P2] Wspólna sypialnia Nie Lut 01, 2015 6:17 pm | |
| Nawet wściekłość w jej spojrzeniu, pogarda, którą serwowała mi już od jakiegoś czasu, nie mogła mnie przygotować na to co miało się wydarzyć. Wiedziałem, że rozmowa nie idzie nam dobrze, daleko było jej od spokojnej konwersacji wnoszącej cokolwiek poza nerwami, jednak nie sądziłem, że od strony Rory to wszystko brzmiało...w taki sposób. W pierwszej chwili poczułem ukłucie gniewu, skierowanego nie w nią, a w siebie, w końcu jak mogłem być takim idiotą by rozegrać wszystko w tak kiepski sposób? Jak mogłem, kurwa, nie dostrzec tego co się dzieje? Zresztą, nie po raz pierwszy, już ostatni spędzony z kobietą wieczór uświadomił mnie jak bardzo ślepy byłem na to co musiało się dziać w jej głowie. I, oczywiście, nie mogłem się nauczyć na błędach. No bo, kurwa, po co? Byłoby za łatwo. W następnej chwili, dosłownie przez krótki moment, gniew skierował się też w stronę kobiety. W końcu, jak to możliwe, że nie dostrzegała pewnych rzeczy. Naprawdę sądziła, że nie interesowałem się nią? Że nie obchodziło mnie to co się u niej dzieje? Przecież, gdyby tak było nie stałbym tutaj, nie próbował dojść do ładu z tą sprawą, odpuściłbym sobie już dawno, olał to, mimo iż dziecko grało dla mnie ważną rolę. Nie narzucałbym się w ten pierdolony sposób, gdyby ona nie liczyła się dla mnie w jakikolwiek sposób. A potem, jak za dotknięciem magicznej różdżki, złość zniknęła, zastąpiona ponurą, męczącą i dobijającą pustką. Bo, do jasnej cholery, kobieta miała racje. To ja tutaj byłem chujem. To ja spierdoliłem wszystko. I w końcu ja stawiałem roszczenia, nie przejmując się tym czego ona oczekuje, na siłę próbując ją przekonać do swoich racji. Co sobą reprezentowałem? Czy cokolwiek z tego zasługiwałoby na uznanie w oczach córki? Córka, kilkakrotnie obróciłem te słowo w myślach czując przejmujący żal. Dziewczynka. Zawsze liczyłem na to, że jeśli kiedykolwiek będę miał rodzinę, będę miał choć jedną córkę. Tym co jednak najbardziej mnie ruszyło, były dopiero następne zdania wysypujące się z ust Rory w tempie nie pozwalającym mi nawet na wtrącenie jednego słowa. To jak wyraźnie emocje odznaczyły się na jej twarzy. Milczałem, patrząc na nią zmęczony, czując narastającą w głowie pustkę. Kurwa, przecież wcale tak nie było. Nie uważałem kobiety za tło, za... inkubator. Otworzyłem na chwilę usta, jednak nic rozsądnego nie przyszło mi do głowy, dlatego też zacisnąłem je szybko i opuściłem głowę, by po chwili westchnąć cicho i unieść do góry dłoń. Intensywnie potarłem skroń, jakby to mogło mi pomóc w jakikolwiek sposób pozbierać myśli. Chciałem udowodnić, że wcale nie kierują mną takie intencje jakimi obarczyła mnie kobieta, jednak... Odchrząknąłem nerwowo, gdy cisza zaczęła się dłużyć, wcisnąłem dłonie w kieszenie i zmusiłem się do ponownego uniesienia głowy i spojrzenia kobiecie w oczy. Musiałem wziąć się w garść, nie zgrywać pokrzywdzone dziecko. Kurwa, jedyną osobą w tym pokoju, która miałaby do tego prawo była Rory. - Rory -zacząłem, zbierając w sobie wszystkie siły – wiem, że nie chcesz tu być, ale.. proszę, daj mi coś powiedzieć. Wysłuchaj mnie do końca. - Wbiłem w nią spokojniejsze już spojrzenie, nie nalegające, a proszące. Po jej słowach wiedziałem, że najpewniej nie zasługuję nawet na to, jednak... - Nie popisałem się, w żadnej możliwej kwestii i masz rację we wszystkim co mówisz, nie będę nawet próbował tego usprawiedliwiać. Po prostu... Wiedz, że odkąd pierwszy raz zobaczyłem cię w kwaterze miałem mętlik w głowie. I nie dlatego, że obawiałem się konsekwencji. Byłem przerażony, to fakt, ale tym co zrobiłem tobie. Nie przyszedłem do ciebie jednak gnany wyrzutami sumienia, czy też poczuciem odpowiedzialności, to wszystko mi towarzyszyło, towarzyszy nadal,, jednak nie to grało główną rolę... - Zamilkłem na chwilę, by złapać głębszy oddech. Czułem się dziwnie, nigdy z nikim nie rozmawiałem w taki sposób, jednak wydawało mi się, że unikanie tego nie wyszło by mi teraz na dobre. - Nie byłaś dla mnie żadnym tłem do historii. Nie widzę w tobie żadnego... inkubatora, a osobę, którą zraniłem. Czego strasznie żałuje. Wiem, że nie mogę cofnąć czasu i zachować się inaczej... - Ponownie zamilkłem, przełykając z trudem ślinę przez ściśnięte od zdenerwowania gardło. Potrzebowałem chwili by zebrać myśli, które z uporem cały czas próbowały wyrwać mi się spod kontroli. - I, że nie mogę tego naprawić. Choć chciałbym. Dziecko, ono nie jest jedynym powodem mojej obecności tutaj. Nie ono, choć niezaprzeczanie się dla mnie liczy, a fakt, że choć w tej kwestii mógłbym być dla Ciebie fair. Pomóc Ci jakoś... Przestąpiłem z nogi na nogę, odsuwając się odrobinę od drzwi, robiąc pół kroku w stronę kobiety. Nie chciałem trzymać jej tutaj na siłę. Na pewno nie teraz. Jej słowa jasno pokazały mi to co naprawdę czuła, nie zamierzałem więc po raz kolejny robić czegoś wbrew niej. Jeśli miała zostać to tylko dlatego, że faktycznie tego chciała. - Przepraszam – mruknąłem, kontynuując wypowiedz sprzed chwili - za wszystko. Za ranienie Cię wcześniej i teraz. Wiem, że na to już pewnie za późno, że słowa nie wystarczą, ale... To jest szczere, Rory. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: [P2] Wspólna sypialnia Pon Lut 02, 2015 1:16 pm | |
| Cisza, która zapadła po jej monologu, była dla kobiety dziwnie oczyszczająca. Wreszcie wyrzuciła z siebie wszystko, co leżało jej na sercu od tygodni i teraz mogła delektować się tą świadomością, będąc przy okazji całkiem z siebie zadowoloną. Spoglądanie na Jacka, którego znokautowała chyba swoją wypowiedzią, przyniosło jej jedynie satysfakcję – nie udawała nawet przed sobą, że nie sprawia jej przyjemności patrzenie na jego minę zbitego psiaka, na smutny wzrok i marne próby zebrania myśli. Rory nie interesowała się tym, co mogło dziać się teraz w jego głowie. Czy wyrzucał sobie, jakim był idiotą, czy pomstował ją w myślach i wyzywał od najgorszych… czegokolwiek by nie robił, nic nie miało już znaczenia. Nie zamierzała się nad nim litować, nie zasłużył na to. Czuła się świetnie po wymówieniu na głos tego, co postanowiła już dawno i była dumna, że udało jej się zachować względnie niewzruszoną postawę. Względnie, bo przecież mężczyzna mógł wyczytać emocje z jej twarzy i gestów, jednak nie były one z rodzaju tych, które chciał ujrzeć. Ponownie wypowiedział jej imię, a kącik ust rudowłosej drgnął kpiąco. Carter nie miała najmniejszego zamiaru go słuchać, jednak wciąż był przeszkodą zasłaniającą jej wyjście z sypialni. No dobra, miał prawo się wypowiedzieć, ale nie zasługiwał na spokojną rozmowę, dlatego kobieta przybrała możliwie jak najbardziej obojętny wyraz twarzy i czekała do zakończenia jego monologu. Skupiła się na jego głosie. Na pewno miał wiele do powiedzenia, mógł się kajać, mógł przepraszać, ale na to wszystko było już po prostu za późno. Chociaż niektóre jego słowa aż pobudzały ją do wdania się w dyskusję, nie chciała dawać mu tej satysfakcji. Wysłucha go, wyjdzie i dopiero wtedy będzie mogła przemyśleć to wszystko jeszcze raz. Chwilowe pauzy nie robiły na niej wrażenia, wpatrywała się w Jacka spokojnie, nie okazując zniechęcenia ani też zainteresowania. Znowu nie usłyszała żadnych konkretów, z jego ust wydobywały się tylko puste słowa i naprawdę ciężko było nie uśmiechnąć się ironicznie czy nie prychnąć parę razy, jednak powstrzymała się. Chociaż Caulfield nawet teraz nie potrafił okazać jej szacunku (ręce w kieszeniach, serio?), ona była w stanie dać mu ze swojej strony chociaż tyle, ten ostatni raz. - Wierzę, że mówisz szczerze – odezwała się wreszcie, gdy skończył mówić i wyraźnie nie liczył już na cud. Prawda była taka, że wcale nie wierzyła, bo nie miała już na to siły i nie potrafiła dać mu nawet najmniejszego kredytu zaufania. Powiedziała to tylko dla świętego spokoju, by móc już opuścić do miejsce, co nagle stało się możliwe, bo Jack odsunął się wreszcie od drzwi. - Ale masz rację, słowa nie wystarczą – przyznała, spoglądając na niego z obojętną miną – Bo na nie też jest już za późno. Wzruszyła ramionami, jakby to pożegnanie przychodziło jej łatwo. Poddał się, a ona nie zamierzała naprowadzać go na ścieżkę drugiej szansy, nawet gdyby takowa w ogóle istniała. Wymijając go, nie obejrzała się. Nie chciała już patrzeć mu w oczy, oglądać jego twarzy, katować się jego niemrawą miną. Byli dorośli, a przynajmniej jedno z nich czuło się odpowiedzialne. Ani się obejrzą, a ten sentyment im przejdzie. Choć raczej już o nim nie zapomną. zt |
| | |
| Temat: Re: [P2] Wspólna sypialnia | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|