|
| Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Maya Griffin Sro Wrz 03, 2014 11:04 pm | |
| |
| | | Wiek : 19 lat Przy sobie : Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe
| Temat: Re: Maya Griffin Pią Wrz 05, 2014 10:09 pm | |
| |cokolwiek się dzieje, ale teoretycznie to z apartamentu Gdyby Maya wierzyła w Boga, w którego wierzyli ludzie zamieszkujący te ziemie przed nią, tamtego dnia zapewne zastanawiałaby się, czy to tak wygląda sąd ostateczny zaraz przed tym, jak zesłana zostanie do największych czeluści Piekła. Bo tym właśnie była dla niej Arena. Pozbawiona żadnych zasad, ale za to krwawa, splamiona bólem i cierpieniem, a także smutkiem czy rozgoryczeniem. 24 dusze, wyjące i wijące się spazmatycznie, roniące łzy, z niemym błaganiem wyrytym na ustach. Ich powłoki, naczynia, zachowujące kamienną postawę i walczące o ostatnie tchnienie były jedynie etapem przejściowym, zanim w zupełności pogrążą się w nicości. Nie ważne jednak, jak długo rozprawiałaby na ten temat, opłakiwała własny los czy rozżalała się nad tym, że nie ma żadnych szans. To nastawienie, negatywne i trochę do niej niepasujące, sprawiało jedynie, że pomagała sobie w zejściu na samo dno, rozpaczliwie chwytając się każdej krawędzi i szansy na lepsze jutro. Oczywiście, lepszego jutro nie było i nie będzie. Jedyne, co mogła zrobić, to zacząć żyć tak, jakby to wszystko nie oznaczało jedynie wielkiego i spektakularnego końca, a początku. Nowej podróży w nieznane, której koniec w dużej mierze zależy od niej samej. Niemalże od początku treningów zastanawiała się, co ma zaprezentować podczas pokazów indywidualnych. Tak naprawdę w żadnej z tych rzeczy nie była za dobra. Podstawową umiejętność rzucania nożami zdobyła i doskonaliła ją w apartamencie (nie była do końca pewna, czy było to legalne, ale Maya już dawno przestała przejmować się takimi szczegółami), a dawno nabyte podstawy walki i samoobrony podszkoliła i odświeżyła. Poza tym tak naprawdę nic nie mogło jej się przydać, aby zachwycić sponsorów i organizatorów, zdobyć dużą liczę punktów i, co więcej, podnieść własne poczucie wartości, które nieznacznie spadło. Jedyną rzeczą, która tak naprawdę wychodziła jej dobrze (poza działaniem innym na nerwy) był taniec. Mimo że nie robiła tego dość dawno, a przynajmniej nie profesjonalnie (czasem wciąż zdarzało jej się podśpiewywać stare melodie i tańczyć we własnym mieszkaniu), jej ciało wciąż było dość rozciągnięte. Przez długi czas nic jednak nie przychodziło jej do głowy i w końcu, choć przyznawała to z bólem, poddała się i postanowiła improwizować. Poranek w dniu pokazów przebiegł… leniwie. Może gdyby obudziła się pełna motywacji i energii do działania wszystko byłoby w porządku, jednak ona, nie dość, że wstała zbyt późno, miała naprawdę podły nastrój. Odnosiła wrażenie, jakby czegoś jej brakowało. Albo może kogoś? Nie miała pojęcia, nie dostała nawet szansy aby przyzwyczaić się do ciągłej obecności Tylera. Nie chciała nawet myśleć o tym, że taka okazja może się już nie nadarzyć. Musiała wygrać, obiecała mu to, obiecała to sobie. Miała za dużo do stracenia i żałowała, że wagę swojego życia odkryła dopiero w tak krytycznym momencie. Czy człowiek przed samą śmiercią zaczyna doceniać wszystko, co miał? Zauważać swoje błędy? Ale ona nie umierała, a przynajmniej jeszcze nie. Choć w pewnym sensie czuła się jak chodzący trup, rzecz, której termin ważności został już z góry ustalony. Dni leciały za szybko, aby miała czas na przemyślenie tego wszystkiego, pogodzenie się z Losem i choćby szansę na zrozumienie wszystkiego, co działo się dookoła. Tęsknota za Dawsonem, dotykiem jego ciepłych dłoni, miękkimi ustami i spojrzeniem brązowych oczu przyćmiewała wszystko inne i choć początkowo dodawała jej siły i podnosiła na duchu, w tamtym momencie, gdy ostatkiem sił zwlekła się z łóżka i wykonała parę ćwiczeń rozciągających, miała wrażenie, że wspomnienie to jest jedynie gwoździem wbijanym powoli do jej trumny. Świadomość, że może stracić to na zawsze była przerażająca, a im częściej o tym myślała, tym bardziej ją to bolało. Nie było żadnego wyjścia z tej sytuacji, żadnej szansy, aby wysprzątać ten bałagan. Została oddzielona od wszystkiego co znała, co kochała, wrzucona do ciemnej otchłani i przygnieciona wojskowym butem, aby obserwować swój upadek. Chociaż wciąż wiedziała, że powinna walczyć, że ma o co, przychodziło jej to z wielką trudnością. I zaczynała powoli sądzić, iż podjęła złą decyzję. Nie żałowała żadnej sekundy spędzonej razem z nim. Ani żadnego pocałunku czy uśmiechu, które wymienili. Może gdyby to wszystko się nie wydarzyło, gdyby się nie pokłócili lub gdyby nie zaprosiła go do siebie, on nigdy by jej nie pocałował. Maya nie odnalazłaby w sobie siły, aby przyznać się do własnych uczuć, nie musiałaby teraz cierpieć i choć z pewnością tęskniłaby za nim i czułaby się tak, jakby traciła ważną część swojego życia, byłby to inny rodzaj tęsknoty. Nie przepełniony miłością i pragnieniem kolejnego pocałunku, uczucia, jakby jej serce było brutalnie wyrywane z piersi. I w końcu nie obezwładniałoby jej umysłu, przywodząc przed oczy tysiące obrazów z chwil, które spędzili ze sobą. Sekunda po sekundzie, klatka po klatce. Prawie spóźniła się na własny pokaz. Powinna pogratulować sobie swojej inteligencji, gdy wiedząc, iż obudziła się za późno, poświęciła te kilka minut leżąc w łóżku z twarzą utkwioną w suficie i myślami, od których nie potrafiła się odpędzić. Później jeszcze ćwiczenia, choć przecież nie miała pojęcia, co zaprezentuje i mogła wyjść, aby przestraszona w końcu wbiec do poczekalni, która była już niemalże w połowie pusta. Zdążyła jednak i, co więcej, miała jeszcze tą krótką chwilę, aby wreszcie ustalić, czym mogłaby zabłysnąć. Brakowało jej płonącego stroju, dość niecodziennych pomysłów Mathiasa (on pewnie podrzuciłby jej cokolwiek, nawet najgłupszą rzecz, która szybko przerodziłaby się w pokaz godny najwyższych not). Zaśmiała się pod nosem wyobrażając sobie, jak na oczach organizatorów robi z siebie ludzką pochodnię. Jak prawdziwy ogień trawi jej ciało kawałek po kawałku, zamieniając ją w popiół. Tym razem naprawdę. Zaczynała już mieć iście czarne myśli, jednak, o dziwo, dodało jej to odwagi. W końcu z głośników dobiegło jej nazwisko, rozsuwane drzwi ukazały przed nią wejście na salę treningową, a ona powoli, nabierając porządny haust powietrza, wstała z ławki i weszła na salę. Usłyszała jeszcze, jak drzwi zamykają się za nią cicho, po czym stanęła, rozglądając się. Zauważyła miejsce, w którym siedzieli czekający na kolejne „przedstawienie” ludzie. Zobaczyła także stanowiska, wszystkie tylko i wyłącznie dla niej, bez trenerów i masy trybutów plączących się dookoła. Aż do chwili, kiedy drzwi otworzyły się przed nią, nie miała żadnego pomysłu. Nawet najmniejszego, nawet jego zalążka. Teraz jednak uśmiechnęła się pod nosem i postanowiła zrobić to, co wychodzi jej najlepiej. I nie, nie było to granie innym na nerwach. Parę razy jeszcze rozciągnęła swoje kończyny, wciąż stojąc na skraju sali. Rozglądała się dookoła, wytężając swój umysł coraz bardziej. W końcu, nie chcąc marnować czasu i trzymać obserwatorów w niepewności, spokojnym krokiem i z odrobinę mocniej bijącym sercem ruszyła na sam środek. Nie bała się aż tak bardzo, w sumie przyspieszona akcja serca nie była aż tak bardzo wynikiem strachu, a bardziej niepewności i pustki w głowie, która jednak stopniowo, z każdym kolejnym krokiem, zaczęła się zapełniać. Do głowy przychodziły jej pomysły na to, co mogłaby pokazać. Aż w końcu, w momencie, kiedy zatrzymała przed zgromadzonymi na sali ludźmi, niemalże wiedziała, co ma zrobić. W związku z tym i jej serce wróciło do normalnej pracy. Postanowiła pokazać to, w czym była najlepsza. I bynajmniej nie miało to być granie innym na nerwach. - Maya Griffin – zaczęła mocnym i donośnym głosem, aby zwrócić na siebie ich uwagę – Dzielnica Rebeliantów – uśmiechnęła lekko ironicznie, zbyt mocno akcentując ostatnie słowo. Nie mogła się powstrzymać. Nie czekając na nic więcej odwróciła się i w błyskawicznym tempie ułożyła sobie w głowie plan. Zgrabnym i zwinnym krokiem, wykonując po drodze gwiazdę, podskoczyła do manekina służącego za pomoc w prezentowaniu zdolności walki wręcz, po drodze zabierając jeden z noży, który przymocowała do paska. Tam, dopasowując uderzenia do szybkiej melodii, którą nuciła pod nosem, wykonała parę ciosów, pamiętając o zasadzie, której nauczyła się od trenera. Używała zarówno pięści i nóg, które odpychały kukłę na parę centymetrów, dając jej szansę a wykonanie zgrabnych uników przez pochylanie się i kucanie. Po chwili walki wydobyła nóż i przeciągnęła nim wzdłuż materiału tak, że ze środka wysypało się wypełnienie manekina. - Jeśli jesteś zbyt niska… - wydyszała, wciąż wykonując ruch nożem - …wypruwaj flaki – powtórzyła odrobinę głośniej, z pewną dzikością w oczach. Ogarnęła ją swego rodzaju pasja. Zaczynało ją wciągać robienie tego wszystkiego symulowanie prawdziwej walki połączonej z tańcem, który kiedyś tak bardzo kochała i który, ku jej wielkiemu zdziwieniu, sprawił jej nieziemską przyjemność. Na koniec wbiła nóż w miejsce, w którym powinno być serce i uśmiechając się szeroko odwróciła ponownie w stronę reszty sali. Nie patrzyła na osoby, które jak miała nadzieję obserwowały jej poczynania, skupiała się tylko i wyłącznie na muzyce w jej głowie i sprecyzowanych, lekkich i wyćwiczonych ruchach. Miała pewność, że rano obudzi się obolała, jednak dopóki wszystko wychodziło tak, jak miało i dopóki ani razu nie potknęła się o własne nogi bądź przewróciła, wykonując salto, nie martwiła się niczym. Wykonując jeszcze parę niezbyt skomplikowanych, ale dość widowiskowych figur, lekko tanecznym krokiem doszła do stanowiska z nożami. Chwyciła rączki od wózka, na którym spoczywały wszelkie możliwe rodzaje noży i odpychając się od ziemi wraz z nim podjechała pod jednego z wiszących manekinów. Uśmiechnęła się pod nosem i chwyciła pierwszą z broni, ważąc ją chwilę w ręku. Tym razem denerwowała się trochę bardziej, w końcu jej praktyka w rzucaniu nożami nie była aż tak duża. Pierwszy rzut liczył się dla niej najbardziej, miała wyraźnie zaplanowany cel i nie mogła chybić. Przyjęła pozycję, wycelowała i rzuciła. Sekundę później nóż wbił się niemalże w zamierzone miejsce, miejsce najważniejszego organu w ciele człowieka. Późniejsze rzuty nie były wcale mniej ważne – celowała w takie miejsca na ciele, których zranienie boli najbardziej, tworząc w ten sposób pewną rzeźbę, arcydzieło. Klatka piersiowa, płuca, brzuch, szyja, ręce i nogi. Przez cały ten czas na jej twarzy panowało skupienie. Po pierwszych kilku rzutach jej ruchy stały się pewniejsze, aż w końcu cała ta czynność przychodziła jej z niezwykłą lekkością. Starała się nie myśleć zbyt wiele, nie rozpraszać, a jedynie skupić na tym, co robi. Nóż, chwyt, pozycja i rzut. Mechanicznie i sprawnie. Właśnie to było najważniejsze. Przez ten krótki moment była jak mistrz kreujący swoje arcydzieło. Jak stwórca, który odsłania przed światem efekty swojego geniuszu. Wszystko to odziane w płaszcz cierpienia i goryczy, z towarzyszącą nieustannie wizją śmierci. Jednak wtedy, w jej myślach, to nie ona była ofiarą. Ona zadawała ból, krzywdziła i mordowała. Wszystkie dotychczasowe imaginacje wydarzeń na arenie odwróciły się, stawiając ją jako dumną zwyciężczynię z krwią 23 osób na rękach. Czy jeśli wygra, gdy pławić się będzie w laurach po zejściu z areny, tak bardzo będzie różniła się od samej Almy Coin? Ona też będzie mordercą, przyczyni się do dzieła prezydent Panem, zawrze z nią niemy sojusz. Zrobi to, czego się od niej oczekuje. Przy którymś rzucie z kolei dziewczyna była jak w transie. Jej dłoń odruchowo sięgała po kolejne noże, wszystko stało się szybsze i płynniejsze. Była pewna i zdecydowana, gotowa, aby przeżyć. Nie liczyły się późniejsze oceny, ważne było to, iż będzie potrafiła się obronić, zadać cios. Kwestę własnej psychiki odłożyła na bok, ponieważ fizycznie była przygotowana. Widziała to. I choć początkowo nie miała pewności, bała się, że z kolejnym saltem wyląduje na ziemi, a następny rzut okaże się chybiony, szybko przekonała samą siebie, że potrzeba odrobiny wiary. Taniec był jak jazda na rowerze – raz wyuczonego nigdy się nie zapomina. Gdy skończyła wszystko to wyglądało jak dość przerażający obraz człowieka z kilkunastoma mniejszymi i większymi nożami powbijanymi w różne części ciała. Można sobie wyobrazić, ile bólu i krwi musiałoby to przynieść w rzeczywistości. Ktoś, kto obserwował to z boku mógł naprawdę pomyśleć, iż dziewczyna celuje przypadkowo. Jednak wszystko to było harmonijne, ułożone i zaplanowane. Wiedziała, gdzie celować i co chce przez to osiągnąć. Gdy skończyła, na stoliku został jeden jedyny nóż. Wzięła go w dłoń i spokojnym, dostojnym krokiem podeszła do stanowiska roślin. Zaczęła zrywać gałązki najbardziej trujących krzewów, które rozpoznawała, w tym i łykołaka, na którym widniały małe, czarne, zabójcze perełki. Wystarczy kropelka soku, aby zabić. Nazbierawszy wszystkich materiałów przy pomocy noża, zaczęła splatać z nich wianek. Powoli i z uwagą, tak, aby widać było wyraźnie owoce i trujące liście. Skończywszy i tą czynność wzięła swoje dzieło, prezent dla ofiary, który teraz już doskonale przypominał koronę, położyła ją na obu dłoniach i niosąc wysoko w górze, lekkim i odświętnym krokiem, ponownie zbliżyła się do kukły. Minę miała poważną, adekwatną do sytuacji. Wzrok spokojny i opanowany, usta złączone w jedną linię, serce bijące trochę mocniej. Bez słów uniosła ręce jeszcze wyżej i delikatnie, jakby bała się wyrządzić jakąkolwiek krzywdę swojej i tak już poszkodowanej królowej, nałożyła jej koronę na głowę. Następnie odsunęła się, aby spojrzeć na ten przerażający, ale piękny posąg i ukłoniła się nisko, niemalże do samej ziemi, składając miłościwie panującej hołd. Trwała przez jakiś czas w tej pozycji, ze wzrokiem wlepionym w podłogę. Powstrzymywała się od jawnego wypisania na czole manekina ‘Alma Coin’. Chciała, aby oceniający sami wyciągnęli wnioski i odczytali przekaz jej przedstawienia. Nie miała pojęcia, co zamierzała w ten sposób pokazać, ale była z siebie dumna. I pragnęła opowiedzieć o wszystkim Tylerowi. Po kilku sekundach wyprostowała się i normalnym krokiem wróciła na środek. Tam wykonała kolejne ukłony, tym razem w stronę swojej niezawodnej widowni. Nie oczekiwała braw, aplauzu czy krzyków zadowolenia. Chciała po prostu usłyszeć, że może już wyjść. - Dziękuję bardzo – powiedziała mocnym głosem, starając się nawiązać wzrokowy kontakt z kimkolwiek. Zmęczyła się i to nawet nie fizycznie, a psychicznie. Apartament, tylko o tym teraz marzyła. No i spotkanie z ukochanym, ale tego raczej nie mogła sobie zapewnić. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Maya Griffin Sob Wrz 06, 2014 7:26 pm | |
| Wchodząca na salę Maya mogła liczyć na uprzejme skinienie głów ze strony Organizatorów, jednakże nie na ich pełną uwagę. Choć większość z nich zdawała się obserwować dziewczynę, kiedy ta się rozciągała i następnie tanecznym krokiem zbliżała do manekina, by po chwili go zaatakować na ich twarzach dało się dostrzec lekkie znudzenie. A może znużenie? W końcu Maya nie była pierwszą osobą, która dzisiaj zawitała na tej sali, zatem by przykuć ich uwagę trzeba było czegoś więcej niż dzikiej pasji w oczach. Jedna z obserwujących ją kobiet uniosła nieznacznie brew słysząc uwagę o wypruciu flaków po czym pochyliła się do siedzącego obok mężczyzny szepcząc coś w jego stronę. Zdawać by się mogło, że wśród widowni panowała lekko senna atmosfera, to w jaki sposób rzucała nożami przywołało na twarz niektórych dość pogardliwe uśmieszki, nie bez powodu sądzili oni bowiem, że rzuty są bardziej losowe, że dziewczyna nie opiera się na niczym poza złudnym szczęściem. Skupienie spadło niemal wśród wszystkich, poza szepczącą dwójką, którzy nie odrywali zaintrygowanych spojrzeń od poczynań Mayi. I w kilku cichych słowach nie upomnieli reszty by i oni patrzyli na sale, w momencie, w którym spod rąk trybutki wyszedł wianek, który szybko wylądował na głowie manekina, przypominającego teraz bardziej poduszkę na igły niż cokolwiek innego. Organizatorzy przyglądali się w ciszy istnemu teatrzykowi rozgrywającemu się na Sali, krzywiąc się nieznacznie, wyraźnie niezadowoleni z ukrytego podtekstu, który tkwił w tym co się właśnie wydarzyło. Milczeli jeszcze długo po tym jak dziewczyna podziękowała, dając znać, że właśnie zakończyła pokaz. W końcu jeden z mężczyzn podniósł się i odchrząknął głośno skupiając wzrok na Mayi. Na jego twarzy panował już pełen spokój. - To było ciekawe i inspirujące wystąpienie, Mayu. Liczę na to, że umiejętności te przydadzą Ci się na Arenie, jednak teraz… Mężczyzna zerknął w stronę prawego kąta sali, skąd nagle doszło gardłowe warknięcie. Z cienia sunąc powoli wynurzył się zmiech wielkości owczarka niemieckiego, jednak o zdecydowanie kocich rysach i ruchach, przypominających trochę panterę. Zamachnął ogonem i przykucnął jakby szykując się do skoku. - Powodzenia – dodał mężczyzna i uśmiechnął się samymi kącikami ust siadając ponownie, opierając podbródek na splecionych dłoniach i z pewną fascynacją wpatrując się w sale, ciekaw jak zachowa się młoda kobieta. Kot z cichym pomrukiem rzucił się do ataku. |
| | | Wiek : 19 lat Przy sobie : Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe
| Temat: Re: Maya Griffin Sob Wrz 06, 2014 9:58 pm | |
| Na początku był chaos. Nie, nieprawda. Na początku była nicość. Zupełna, wielka, kompletna pustka. Dopiero później zaczęły się z niej wyłaniać myśli, które zupełnie do siebie nie pasowały. Właśnie w ten sposób zrodził się chaos. Bynajmniej nie ma tu mowy o stworzeniu wszechświata. Mayi wszechświat nigdy nie interesował. Jedną z cech, którą można by jej przyporządkować jest egoizm. W 9/10 przypadków myśli tylko i wyłącznie o sobie i uważa, że nie ma nic ważniejszego. Inni ludzie są zaledwie widownią i aktorami zarazem. Mają ją oklaskiwać i zabawiać jednocześnie, ale tak naprawdę nie mają większego znaczenia. Dotychczas była ona i reszta świata, teraz do pierwszej części teoretycznie dołączył Tyler. Jednak Griffin wciąż była sama, sama przeciwko 23 innym trybutom, przeciwko własnym lękom i obawom, przeciw myślom, które nachodziły ją przed zaśnięciem i wracały, gdy tylko otwierała oczy. Dawson mógł ją kochać, mógł myśleć o niej i błagać o to, aby los jej sprzyjał, jednak nie mógł pomóc jej wygrać. Ta walka należała tylko do niej, tak jak większość jej życia. Nic nowego, a jednak dziewczyna miała wrażenie, że jest zagubiona w tym wszystkim. Zbyt duża wartość spoczywała na jej ramionach i, mimo że to wszystko jeszcze się nie rozpoczęło, już miała ochotę odpuścić. Dalej jednak walczyła, jeśli nie dla siebie, to dla niego. Prawie potrafiła wyobrazić sobie jego ból, gdyby umarła. W końcu nie różniłby się tak bardzo od tego, który odczuła w dzieciństwie. Czekając na słowa obserwujących jej ludzi nagle poczuła się strasznie mała. Cała sala, znużone spojrzenia i uczucia napierały na nią z każdej strony. Nie traciła tchu, jej serce biło swoim zwykłym rytmem, a jednak czuła się zupełnie inaczej. Jakby dusza już dawno opuściła ciało, uniosła się wysoko jak dym i rozpłynęła, zdmuchnięta przez czerwcowy wiatr. Tylko w ten sposób trybutka mogła opuścić mury Ośrodka. Myślała, mocno i intensywnie naiwnie wierząc, że to będzie koniec. Zawsze była taka głupia, czy dopiero kiedy cały jej świat stanął na głowie zaczęła tracić zmysły i odbiegać od swojej codzienności? Z pałacu myśli wyrwał ją głos mężczyzny. Przeniosła na niego trochę wyobcowany wzrok, mrugając kilkakrotnie i starając się skupić. Ostatnio miała z tym naprawdę wielkie problemy i widniała jeszcze długa droga, zanim będzie umiała się opanować. Nie uśmiechała się, a jedynie czekała na te magiczne słowa… …które nie padły. W ogóle. Zamiast tego usłyszała „powodzenia”. Powodzenia… przed czym? Powinna słuchać uważniej, powinna… Wtedy właśnie do jej uszu doszedł ten dźwięk. Warczenie? Odwróciła głowę i niemal od razu zobaczyła, co mężczyzna miał na myśli. Z cienia wyłaniało się coś. Tak, to zdecydowanie było dobre określenie zwierzęcia wielkości dużego psa, posiadającego jednak kocią budowę. Jak zwykle skupiała się na rzeczy bezsensownej, szukając nazwy dla tego stworzenia, gdy ono w tym czasie zbliżało się ku niej, stawiając miękkie kroki swoimi wielkimi łapami. Zaczęła się cofać powoli, krok po kroku, nie chcąc wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. I wtedy nagle skoczyło. Było ogromne, lecąc w jej stronę i ukazując wspaniałe, aczkolwiek przerażające uzębienie. Jeśli poprzedni pokaz ich znudził, teraz właśnie zapewnili sobie rozrywkę. Maya nie miała wiele czasu, aby pomyśleć. Szczerze mówiąc nie miała za dużo czasu, aby zrobić cokolwiek. Były to ułamki sekundy, gdy kot był coraz bliżej. Jak najszybciej umiała przykucnęła, jednocześnie starając się przeturlać pod zwierzęciem, aby zaraz potem zerwać się na równe nogi i jak najszybciej dobiec do stanowiska z nożami. Wybrała kilka lżejszych i cięższych, przymocowując je do ubrania i chwytając jeden w dłoń. Gdy się odwróciła, zwierzę było już przy niej i ponownie szykowało się do ataku. Gdy skoczyło, zdążyła jedynie uchylić się nieznacznie w bok, ale ostre pazury zahaczyły o jej ramię i klatkę piersiową, pozostawiając tam kilka bolesnych i mocno krwawiących nacięć i niemalże zwalając ją z nóg. Zachwiała się i syknęła z bólu, ale nie miała czasu aby martwić się szybko wyciekającą krwią. Czuła jej ciepło i okropne pieczenie, gdy odsuwała się niepewnie od zwierzęcia. Musiała go załatwić jak najszybciej, zanim straci zbyt dużo krwi, zanim zemdleje i stanie się jego obiadem. Największym problemem był fakt, że kot ciągle się poruszał, więc i ona musiała być w ciągłym biegu. Kilkakrotnie spróbowała rzucić w niego nożami, jednak zanim te doleciały, on był już w innym miejscu, po raz kolejny starając się ją zaatakować. Za którymś razem wskoczyła na jeden ze stołów, obserwując zwierzę z góry tej pozycji udało jej się dobrze wycelować i ku jej zadowoleniu nóż trafił w grzbiet zwierzęcia, co jednak nie wyrządziło mu zbyt wielkiej krzywdy, a jedynie jeszcze bardziej rozwścieczyło. Musiała odciągnąć jego uwagę, musiała… rzuciła spojrzenie ku stanowisku roślin. Zastanowiła się, czy jeśli łykołaki potrafią zabić człowieka, zadziałają tak samo na nieznane jej stworzenie? Przebiegła tam szybko, słysząc ciężki oddech kota i kłapanie zębami za swoimi plecami. Chwyciła garść czarnych kulek nie sprawdzając nawet, czy aby na pewno jest to pożądana roślina i rzuciła w stronę zwierzęcia ślepo licząc, iż skusi się na posiłek. Cały czas czuła, jak krew wypływa z jej rany i zauważyła, że w miejscach, w których była, widniały brunatne krople. Traciła siły, a jej prawdopodobnie ostatnią nadzieją były te owoce. Ściskała w dłoni jeden z ostatnich noży, które jej pozostały i w myślach błagała o koniec. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Maya Griffin Sob Wrz 06, 2014 10:53 pm | |
| Komisja z pewnym rodzajem zachwytu wypisanych na twarzach patrzyła na wszystko co działo się w pomieszczeniu. Usta co niektórych trwały rozchylone, jakby oczekiwali najdrobniejszego potknięcia ze strony dziewczyny. I kiedy ono właśnie nastąpiło ich oczy zapłonęły rodzajem tej radości, która towarzyszy każdemu kto po długim głodzie dostawał pierwsze kęsy upragnionego pokarmu. Zaś zmiech skuszony zapachem krwi zdawał się wpaść w jakiś trans. Mruczał groźnie, strzelał ogonem przy każdej możliwej okazji rzucał się do ataku. W chwili gdy ostrze noża zanurzyło się w grzbiecie zwierzęcia to zaryczało wysoko rzucając pyskiem w bok, pazurami orając podłogę w przebłysku nieopisanej wściekłości. Otrząsnęło się uderzając całym ciężarem ciała o ścianę, wyrywając przy tym narzędzie ze swoich mięśni, po czym rzuciło się do przodu warcząc gardłowo i… zamarło w momencie w którym jagody znalazły się przed jego łapami. Kot syknął głośno, strosząc grzbiet i cofając się o krok, kiedy zapach owoców dotarł do jego nosa, na chwilę dekoncentrując się i przerywając atak skierowany w stronę trybutki.
Mayu, może to Twoja ostatnia szansa. Więc co zamierzasz teraz zrobić? : 3 Powodzenia! |
| | | Wiek : 19 lat Przy sobie : Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe
| Temat: Re: Maya Griffin Sob Wrz 06, 2014 11:51 pm | |
| Nadzieja była tym, czego Maya potrzebowała w tamtej chwili najbardziej. Nie wiedziała o stworzeniu kompletnie nic poza faktem, że było wielkie, miało ostre kły i pazury (o czym zdołała się przekonać na własnej skórze) oraz że niezwykle przyciągał go zapach krwi. Świeżej, bordowej, gęstej krwi, której odrobina znajdowała się na jego łapach, podłodze sali i ubraniu dziewczyny. W tamtym momencie potrzebowała cudu. Prawdziwego, który uratowałby ją przed tym piekielnym stworzeniem gotowym rozszarpać ją na kawałki i pożreć na obiad, stanowiąc jednocześnie niesamowite widowisko dla organizatorów. Nie wątpiła, że bawią się teraz świetnie, a na pewno lepiej niż poprzednio, gdy demonstrowała im swoje zdolności w walce wręcz, rzucaniu nożami (którego mogli nie zrozumieć, bo całe dzieło wyglądało dość chaotycznie) oraz pleceniu koron z trujących roślin. Tak, to zdecydowanie było o wiele nudniejsze niż obserwowanie rannej dziewczyny zmagającej się z potężnym zwierzęciem. Rzucając przed kota owoce nie myślała zbyt wiele. Właściwie kierowała się pierwszym, co przyszło jej na myśl, gdy wszystko inne zawiodło. Nie liczyła też na nie wiadomo jakie efekty, choć zapewne ucieszyłaby się, gdyby jakimś cudem wyciągnął język, pochwycił kilka czarnych kulek a po sekundzie padł przed nią martwy, nie stanowiąc już większego zagrożenia, a jej dając satysfakcję z pokonania nie tylko jego, ale i organizatorów, którzy na początku mogli spisać ją na straty. Może rzeczywiście nie zaczęła najlepiej; sama była tego świadoma, coraz bardziej odczuwając osłabienie wynikające z ubytku krwi, której nawet nie próbowała tamować. Nie miała jak ani kiedy. Brak czasu na zastanowienie się nad kolejnym ruchem nie pozwalał jej także na myślenie o sobie samej. Później będzie się martwić. Pod warunkiem, że przeżyje. Sekundy, w których zwierzę zbliżyło się do owoców łykołaka ciągnęły się w nieskończoność. Obserwowała go z bijącym jeszcze sercem i urywanym oddechem, starając poruszać się jak najmniej, choć przecież i tak była jego głównym celem. Miała jeszcze dwa noże, tylko dwa i wiedziała, że jeśli roślina nie pomoże, będzie mogła uciekać w nieskończoność, aż w końcu zostanie złapana bądź przewrócić się i wykrwawi, jednocześnie zostając rozdartą na strzępy. Nie, ta wizja nie podobała jej się za bardzo. Niemalże słyszała uderzenia organu głęboko pod skórą i czekała. Chwila napięcia, jedna z najważniejszych na tym treningu. Decydowała o wszystkim, była wszystkim. Gdy wreszcie kot stanął bezpośrednio przed garścią łykołaków wydarzyło się coś, czego dziewczyna nigdy by się nie spodziewała. Niestety, nie zjadł ich i nie padł trupem, ale zrobił coś równie użytecznego, jeśli wiedziało się, jak to wykorzystać. Zatrzymał się, wydając z siebie syk i nastroszając grzbiet, jednocześnie cofając się odrobinę w tył. Nie skupiał się już na niej, lecz na czarnych kulkach na posadzce, wpatrując się w nie i na chwilę, która oczywiście nie mogła trwać za długo, zupełnie ignorując trybutkę. Griffin wiedziała, że może to być jej ostatnia szansa. Dobyła noży i ostrożnym, ale szybkim krokiem podeszła do zwierzęcia. Żołądek podchodził jej do gardła, jednocześnie zaciskając się w bolesny supeł, a serce niemalże wyskoczyło z piersi. Zaciskała brudne od własnej krwi i potu dłonie na rączkach noży, wstrzymując jednocześnie oddech, aby nie odrywać kota od owoców. Przez tą krótką drogę rozmyślała, gdzie powinna zadać, miała nadzieję, że ostateczny, cios. Kiedy znalazła się przy nim nie miała za wiele czasu. Były to sekundy, a nawet ich ułamki. Wszystko wydarzyło się szybciej, niż to sobie wyobraziła. Wyczuwszy zapewne zapach krwi zwierzę uniosło łeb, a ona szybkim ruchem wbiła mu ostrze w oko. Drugim z noży zadała cios w szyję, rozcinając ją w poziomie i licząc, iż natrafiła na tętnicę, jednocześnie pozbawiając kreaturę życia. Błagała o to, aby był to koniec, jego, nie jej. Nie miała już siły walczyć i jeśli po ciosie zwierzę podniesie się i zaatakuje, nie będzie oponować. Wiedziała, że nie będzie miała szansy na przeżycie. Spod broni zaczęła tryskać krew, strumieniem, który brudził nie tylko podłogę, ale i ją samą. Była cała w czerwonej mazi, ale wtedy było jej wszystko jedno. Chciała go po prostu wykończyć.
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Maya Griffin Nie Wrz 07, 2014 1:14 am | |
| Zmiech zupełnie stracił kontakt z otoczeniem drażniony przez sam zapach zabójczy soków kryjących się we wnętrzu jagód. Wysunął w pełni wszystkie pazury i odsłonił kły przyglądając się owocom łykołaka jakby te za chwilę miały wyskoczyć wprost na niego. Nie ruszył się nawet o milimetr oddychając ciężko na zmianę z głośnym syczeniem. Dlatego też w pierwszym momencie nie zauważył zbliżającej się trybutki. Kiedy jednak do stworzenia dotarło, że znajdujące się przed nim jagody nie stanowią żadnego zagrożenia uniósł odrobinę pysk węsząc. I niemal natychmiast wyczuwając słodką woń krwi tuż obok siebie. Odwrócił gwałtownie pysk rycząc gardłowo niemal w tym samym momencie, w którym ostrze wbiło się głęboko w jego oko. W pierwszym momencie zwierzę szarpnęło się, wyrywając rękojeść noża wprost z ręki May, jednocześnie przy tym odsłaniając swoje gardło. W które szybko zagłębiło się kolejne narzędzie. Tym razem głośny ryk szybko nabrał dziwnego poddźwięku, a po chwili urwał się gwałtownie zastąpiony gulgoczącym wręcz kaszlem i krztuszeniem się, wszystko wskazywało na to, że poza tętnicą uszkodzona została również jego krtań. Koto podobne stworzenie ponownie najeżyło się i w akcie końcowej desperacji zamachnęło łapą, silnym uderzeniem zwalając trybutkę z nóg, pazurami rozdzierając jej łydki. Po chwili jednak straciło zainteresowanie Mayą, potrząsając gwałtownie pyskiem, jakby próbując uwolnić się w ten sposób od krwi zalewającej jego gardło i cofając o krok na słabnących łapach. W końcu padło na bok, rzężąc głośno, z coraz większym trudem unosząc w górę klatkę piersiową. Jego łapy wygięły się w spazmie, a ciałem wstrząsnęły przed śmiertelne konwulsje. Komisja milczała oglądając to krwawe show, nie tracąc nawet jednej sekundy z agonii zwierzęcia, gdy zaś i to w końcu minęło trwali jeszcze przez chwilę w ciszy, jakby rozważając to co się przed chwilą wydarzyło. W końcu mężczyzna, który wypowiadał się wcześniej podniósł się ponownie i w pełni skupił swoją uwagę na rannej trybutce. - Dziękujemy bardzo, pokaz dobiegł końca – odezwał się, kiwając głową ze spokojem. – Wynik zostanie ogłoszony wieczorem, tymczasem możesz spokojnie opuścić salę, zaraz wezwiemy jakiegoś Strażnika, który odprowadzi cię do skrzydła szpitalnego.
Mayu, jesteś wolna, jednak na Twoim miejscu nie przesadzałabym z harcami, doczekaj wieczora w spokoju, pielęgnując posmarowane przez lekarzy maściami rany, tak by następnego ranka nie było po nich żadnych śladów. Nie chcemy przecież, byś startowała w Igrzyskach od razu poszkodowana, prawda? |
| | |
| Temat: Re: Maya Griffin | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|