IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Apartament mentorów

 

 Apartament mentorów

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Apartament mentorów Empty
PisanieTemat: Apartament mentorów   Apartament mentorów EmptyWto Sie 12, 2014 9:56 pm







Wspólny salon, łazienka i trzy dwuosobowe sypialnie - oto komponenty apartamentu mentorów. Niektórzy z nich są tak przejęci swoją rolą, że nie po drodze im powroty do domu, a inni... niekoniecznie mają gdzie wracać. Kwatera ta jest też doskonałym miejscem na spotkania w celu omówienia sojuszy.
Ośrodek znajduje się pod ziemią, ale dzięki wykorzystaniu nowoczesnej technologii okna w pomieszczeniach są w stanie ukazywać rzeczywisty obraz sprzed głównego wejścia.

Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Apartament mentorów Empty
PisanieTemat: Re: Apartament mentorów   Apartament mentorów EmptySro Sie 20, 2014 10:00 pm

Uwielbiasz swoją pracę, prawda?
Oczywiście, zwłaszcza popierdalanie miotłą po lśniącej podłodze-lustrze i bieganie z kąta w kąt, aby uniknąć nieprzyjemnej konfrontacji. To wspaniałe, gdy cudem unikasz kolejnej fali grozy i upokorzenia umykając do pomieszczenia, z którego kolejno wyrzucają Cię z hukiem. A potem okazuje się, że jesteś niekompetentny i nieodpowiedzialny, i dawno zawisłbyś na stryczku za oknem (och, mogliby jakieś wstawić) gdyby nie łaska Twojej siostry-smarkuli. I to jest ten ból, że ciągle ci umyka, ty jej poszukujesz, starasz się kontrolować sytuację, ale ona zdaje się radzić sobie lepiej, niż wówczas, gdy miała Cię przy sobie. I tak właśnie czuł się Mathias le Brun, który powoli tracił to, co było dla niego najcenniejsze: małą zależną od niego siostrzyczkę, która zaczynała niezwykle szybko dojrzewać i rozwijać w nieodpowiednim dla nastolatki kierunku. Nic nie mówił. Wracał do pustego domu przyzwyczajony, że telewizor jest wyłączony, a Rose nie leży na kanapie i nie je kolejnej porcji zapiekanki z serem, aby zaraz potem wparować do pokoju Katy, zjebać ją z góry na dół oraz rozwalić po drodze telewizor (kolejny do wymiany). Tego nie było. Tylko ponura pusta i osamotnienie. Albo powoli zaczął się starzeć, bo dochodził do wniosku, że do szczęścia potrzebni są mu inni ludzie. A szczęście w tym przypadku oznacza spokój ducha, którego ostatnimi czasy mu brakowało. Tego poczucia bezpieczeństwa, którym otaczał się niczym murem w Kwartale i długo przed. Nie bał się swojego własnego pokoju, lubił wyglądać za pobrudzone okno wiedząc, że to co ujrzy tym razem, wcale nie poprawi mu nastroju. Ale to nie wracało. Nadal w koszmarach tkwił w ciasnym białym pokoju bez drzwi, a śnieżne zimne ściany zamykały go w coraz wąskiej przestrzeni, aż w końcu znikał, wtapiał się w białe tło. I po nim. Koniec. Przepaść.
Teoretycznie nie powinien był tam wchodzić, ale szukał jej już praktycznie wszędzie, nie licząc miliona innych nor na przedmieściach lub Ziemiach Niczyich. Oczywiście mógłby zapytać pierwszej osoby na korytarzu, gdzie znalazłby czternastoletnią dziewczynkę zabijającą wzrokiem każdego, kogo mijała na korytarzu, ale wątpił, czy zostałoby to odebrane choć w małym stopniu jako tako pozytywnie, więc zaprzestał na podpieraniu ścian i szukaniu odpowiedzi w ponurych twarzach trybutów. Aż w końcu wpadł na genialny pomysł, bo tylko takie przychodziły mu na myśl oczywiście, i z gracją oraz złodziejskim wdziękiem wkradł się do apartamentu mentorów mając nadzieję, że spotka tam małą Katy. Po drodze ktoś powiedział mu "dzień dobry", jakby nie wyglądał dostatecznie creepy w swoim firmowym mundurku i jakby właśnie nie miał zamiaru dokonać zamachu na prywatność mentorów. Powinien był go zatrzymać, tak pomyślał, dopóki nie przypomniał sobie, że kiedyś już tutaj sprzątał i zapewne nikt nie zorientuje się, że kolejny dzień znowu testuje pozycję "na obiboka" w poszukiwaniu rozrywki zwanej "znajdź i poskrom swoją psychopatyczną siostrzyczkę zanim wbije ci nóż między żebra". Wówczas nic nie stało na przeszkodzie, aby zapytał kogoś, gdzie znajdzie panienkę le Brun. Nie wspomniał nic, że jest jej bratem, ale chyba otrzymał odkupienie w postaci pobłażliwego uśmiechu i zaraz potem wparował do pierwszego pokoju po prawej.
Najpierw poczuł się rozczarowany, że pomieszczenie jest takie czyste i spokojne. Zero krwawych symboli na ścianach, zero śladów po ostrzach noży. Wszystko było idealne i gładkie, tak łudząco przypominające więzienne nieprzyjemne ściany. Dopadł go dreszcz, w głębi zatliła się panika, kiedy zorientował, że to nie jego prawa, a nawet jeśli, to pomylił prawy z lewym, a nawet jeśli, to znajduje się w obcym pokoju i to bardzo zły pomysł, to był bardzo zły pomysł. Odwrócił się i wymachując wściekle miotłą ruszył w kierunku drzwi, które wydały z siebie ten nieodpowiedni dla spokoju jego duszy dźwięk. Zamarł, aby zaraz potem pochylić się nad narzędziem pracy i oddać prostej czynności szurania szczotką po dywanie. Oczywiście gwizdanie w tym przypadku było czynnością konieczną. Stres. Irytacja.
Bo nie pomylił prawego z lewym, tylko ta pizda pomyliła. Albo stali w złym miejscu. On stał.
Bez różnicy.
Powrót do góry Go down
Rosemary Garroway
Rosemary Garroway
https://panem.forumpl.net/t1921-rosemary-garroway
https://panem.forumpl.net/t1019-we-walk-a-thin-line-between-hope-and-despair
https://panem.forumpl.net/t1305-rosemary-garroway
https://panem.forumpl.net/t1020-rosemary
https://panem.forumpl.net/t1046-rosemary-garroway
Wiek : 25 lat
Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi
Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy.
Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna.
Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce

Apartament mentorów Empty
PisanieTemat: Re: Apartament mentorów   Apartament mentorów EmptySro Sie 20, 2014 10:48 pm

Oczywiście, że uwielbia swoją pracę.
Wręcz czerpie nieziemską radość, prawie, że ekstazę, z zabijania ludzi. Nieważne, czy giną wprost z jej ręki, czy pośrednio. To przecież zajebiste. Pociągnięcie za spust broni jest najcudowniejszą rzeczą na tym świecie, a dźwięk wystrzału jest jak miód na uszy. Kopanie bezbronnych ludzi jest jeszcze lepsze, a już najlepsze z tego wszystkiego, absolutne top, to patrzenie jak dzieciak, któremu teoretycznie miałaś pomóc, umiera. No poza tym jeszcze jest praca w szpitalu, ale to przecież nudne i głupie.
Kogo ja próbuję okłamać?
Bycie lekarzem było obecnie jedyną rzeczą, którą jako tako trzymała ją przy normalności. Czasem żałowała, że była kobietą wykształconą; gdyby była głupia nie zastanawiałaby się nad czymś takim, jak sens życia czy istnieniem Boga, który jeżeli był, ją chyba opuścił. Po prostu byłoby proste "wstać, przeżyć, pójść spać" i nie rozdrabniałaby się nad tym, jak przeżyć i gdzie spać. Mogłaby być bezwolną marionetką, która tańczyłaby tak, jak jej zagrali, bo najzwyczajniej świecie nie widziałaby sensu w uciekaniu z ciepłej posadki i nie rozróżniałaby dobra od zła. Ale pech chciał, żeby nie była jak inni. Pieprzone zrządzenie losu zapragnęło, by jednak dowiedziała się, jak używać tego cudownego organu zwanego mózgiem i w końcu przejrzała na oczy. Niestety nie dało jej już zdolności do radzenia sobie z tym, co zobaczy. Zawsze jest jakiś haczyk. Nie można mieć wszystkiego.
Zawsze otwarcie sądziła, że jest osobą samotną z wyboru, odludkiem, który ma w dupie całą nację ludzką. I ogólnie rzecz biorąc tak było. Była książkowym przykładem zamkniętej w sobie mizantropki, która nie kontaktuje się z ludźmi, bo nie potrafi. Asymilacja ze społeczeństwem była u niej na poziomie zerowym i czuła się cholernie niekomfortowo poza swoim domem. Socjopatia sprawiła, że stała się wyrachowaną kobietą, która do wszystkiego podchodzi z dystansem, która nie łapie żartów, bo wszystko bierze śmiertelnie serio. Jednak teraz nie była taka pewna swojego introwertyzmu. Może dlatego taka była, bo wcześniej nigdy nie spotkała nikogo, kto faktycznie sprawiłby, że poczułaby się dobrze w jego towarzystwie? Kogoś, przy kim nie musiałaby się krępować i zastanawiać nad swoim zachowaniem oraz słabościami, bo wszystko bez względu na to, jak okropne by nie było, zostałoby zaakceptowane? I kiedy poczuła, jak to jest mieć kogoś, kto automatycznie sprawia, że twoje wrażliwe ja wyłazi na wierzch i krzyczy, po chwili zniknął. Tak samo jak jej brat. Kolejna osoba, którą zraziła do siebie głupim błędem, szczeniackim zachowaniem. Mówią, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Ale woda płynie, zmienia swoje położenie, więc skąd miała wiedzieć, że to to samo bagno? Teraz znowu za tym tęskniła, po raz kolejny było jej brak czyjegoś ciepła. Ale hej, Rose, już raz poradziłaś sobie ze stratą, pamiętasz? Wymazałaś go z pamięci i więcej nie zobaczyłaś, a po paru latach było już całkiem normalnie. Teraz też tak można.
Dzisiaj miała już dość. Jej możliwości przebywania wśród ludzi osiągnęły limit. Dlatego cicho wycofała się ze swojej mentorskiej pracy i ruszyła do apartamentu, by zdjąć buty, ubranie oraz tę maskę, która chowała jej niepojętą żądzę mordu na każdym w promieniu kilometra, a potem zanurzyć się w łóżku i nie wychodzić spod kołdry do jutra. Albo pojutrza, o ile nikt nie zauważy jej braku. Jedzenie donieśliby do łóżka, jak dla prawdziwej księżniczki. Bo była pieprzoną księżniczką, a nawet królową izolacji. Dopóki była w swoim własnym towarzystwie, była najważniejsza i nikt inny się nie liczył. Więc wchodząc tutaj, przemierzając przez korytarz i docierając do swojego aktualnego pokoju, liczyła na ciszę, spokój i pustkę. Niestety się przeliczyła.
Weszła do środka i zatrzasnęła za sobą drzwi z hukiem, bo to był jej ulubiony zwyczaj. Tak jej gniew ulatywał do środowiska chociaż w drobnym stopniu. Uspokoiło ją to choć trochę, jednak kiedy się odwróciła i spojrzała przed siebie, zdenerwowanie wróciło na miejsce.
- Chcę zostać... - sama. Chciała dokończyć, ale widok Mathiasa praktycznie wbił ją w ziemię. Przez chwilę zapragnęła rzucić mu się w ramiona i przeprosić, ale tylko przez drobną chwilę. Potem na jej twarz znowu wpełzło to dziwne zniesmaczenie, pomieszane ze zdziwieniem. Jakkolwiek by to nie wyglądało, nie była to przyjazna mina. - Co ty tu robisz? - wydusiła w końcu, nie ruszając się z miejsca. Zastygła jak kamień.
Bo może faktycznie nim była.
Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Apartament mentorów Empty
PisanieTemat: Re: Apartament mentorów   Apartament mentorów EmptyCzw Sie 21, 2014 8:29 pm

Wpatrywał się tępo w kij od szczotki, kiedy drzwi się otworzyły. Ręce poruszały się mechanicznie, zwłaszcza gdy usłyszał pierwsze dwa słowa, dłonie zacisnęły się mocniej na gładkiej powierzchni, a on napierał jeszcze mocniej, jakby chciał zedrzeć całą podłogę, zmieść ją na drugi koniec świata. Tak naprawdę serce po prostu zabiło szybciej, usta zacisnęły i bał się podnieść wzrok, bo wiedział co zobaczy i wątpił, żeby mu się to jednak spodobało. To było chore, ta ucieczka, te uniki, które stosował, aby nie wpaść w pułapkę własnego umysłu, by nie napotkać właśnie jej. Tak szybko nie uciekałby nawet przed Ginsbergiem jak przed pewną kobietą, której obawiał się bardziej niż broni masowego rażenia wycelowanej prosto w jego zgrabny tyłeczek. Nic nie było w stanie zatem przekonać go, aby spojrzał na drzwi, którymi teraz powinien się ewakuować, ale niestety stała w nich skuteczna przeszkoda, której nie byłby w stanie pokonać. Dlatego trwał w swojej pozycji kontynuując prostą i monotonną czynność, bo to były sekundy, te myśli przebrnęły przez jego umysł, aby zawisnąć na chwilę, sparaliżować ciało aż do chwili, gdy padło to przeklęte pytanie, na które naprawdę nie znał odpowiedzi. Zebrałoby mu się na płacz, gdyby był małym dzieckiem i gdyby pierwszy raz miał do czynienia z równie niezręczną sytuacją, on jednak zamarł, aby w końcu się wyprostować i spojrzeć w kierunku Rose.
Nienawiść połączona z chęcią zawiśnięcia na łabędziej szyi i błagania o przebaczenie zwalczały się nawzajem, a on nadal tkwił na tym samym etapie przebaczania i rozumienia, co poprzednim razem, gdy się widzieli. Nie widziałby jej rok, a nadal wydawałaby mu się znajoma, a jednocześnie niezwykle obca, bo nieosiągalna, jakby postawiono między nimi szklaną ścianę, a on nie miał na tyle siły, aby się przez nią przebić. Tak, po prostu mu jej brakowało. Siły. Może zacięcia. Może czegoś bardziej banalnego jak wiara, którą kiedyś, ale nikomu o tym nie mówił, wątpliwe żeby nawet sam się przed sobą do tego przyznał, się karmił. Teraz to odeszło, ta pewność, że są swoi, że ona jest jego, a on jest jej. Więzienie było dla nich idealne. To okrutne, ale tylko tam potrafili siebie znieść, tylko tam nie bał się, że mu ucieknie, że odejdzie i zostawi na pastwę dorosłej już siostry, obcych ludzi, którzy irytowali. Tylko wtedy nie był zazdrosny o cały świat, który ich otaczał, bo mógł porwać ją dla samego siebie i osłaniać. Nigdy więcej nie zobaczyłby jej poświęconej czemuś piękniejszemu, lepszemu niż taki ktoś jak on. Nie musiał być geniuszem, nie musiał oswajać myśli, że nie jest kimś takim, kimś wartościowym, kimś dla kogo powinno się zostawić wszystko inne. Dlatego czuł się tak źle, tak niewłaściwie, gdy starał się ją zatrzymać właśnie ją wiedząc, że odbiera masę przyjemności płynących z życia, których on sam nie potrafiłby jej podarować. To destrukcyjne, walczyć dla czegoś takiego, w co się nawet nie wierzyło, ale czego pragnęło się najmniejszym choć skrawkiem ciała. A ona stała przed nim, czekała na odpowiedź, której nie potrafił jej udzielić, bo jedyne co przychodziło mu na myśl to żałosne "pomyliłem strony".
Ale na szczęście świat lituje się nad kretynami, istnieje jeszcze nadzieja, że dożyje swoich dwudziestych szóstych urodzin, których nie będzie świętował, bo to nic wspaniałego. Czas nie jest niczym wspaniałym, bo uświadamia go i pociąga w kierunku przepaści, którą sam dla siebie wykreował. I nie ma odwrotu. To jasne i klarowne, ale on nadal nie miał pomysłu, co zrobić z osobą stojącą na prostej drodze do ucieczki.
-Tak naprawdę... - zaczął tonem, jakby za moment miał wyjawić jej najszczerszą prawdę -...to sprzątałem. Teraz stoję na środku, jak mniemam, Twojego ociekającego zajebistością pokoju i żałuję, że nie ma tu okien, bo właśnie przez jedno z nich spierdoliłbym przed zbliżającą się zagładą, a ty... - uśmiechnął się czarująco -...skarbie?
Powrót do góry Go down
Rosemary Garroway
Rosemary Garroway
https://panem.forumpl.net/t1921-rosemary-garroway
https://panem.forumpl.net/t1019-we-walk-a-thin-line-between-hope-and-despair
https://panem.forumpl.net/t1305-rosemary-garroway
https://panem.forumpl.net/t1020-rosemary
https://panem.forumpl.net/t1046-rosemary-garroway
Wiek : 25 lat
Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi
Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy.
Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna.
Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce

Apartament mentorów Empty
PisanieTemat: Re: Apartament mentorów   Apartament mentorów EmptyCzw Sie 21, 2014 9:40 pm

Pierwszy raz w życiu nie wiedziała, jak zareagować. Zazwyczaj działała pod wpływem impulsu w sytuacjach dla niej niekomfortowych, starała się po prostu z nich wybrnąć. Nie zastanawiała się nad tym, co robiła, po prostu dawała się ponieść emocjom. Jednak teraz stała tutaj, jakby pośród pustki, ale naprzeciw siebie widziała kogoś, nie będąc pewną, czy chce tego kogoś widzieć. Jej ciało odmówiło posłuszeństwa, bo nie wiedziało, czemu być posłuszne - sercu czy rozumowi. Wewnątrz toczyła się istna wojna pomiędzy tymi organami, a jej przebieg malował się na jej twarzy, mimo iż starała się, by ta nie wyrażała żadnych emocji. Serce podpowiadało jej, by nie udawała, bo przecież wcale nie jest taka wyrachowana i zimna, lub przynajmniej nie chce taka być. Z kolei rozum mówił, że zachowanie otoczki osoby niewzruszonej niczym będzie właściwe, bo obojętność pomoże jej przetrwać próbę, na którą właśnie wystawia ją los. Zazwyczaj słuchała swojej głowy, stoickie zachowanie wydawało się jej bardziej racjonalne. Ale potem czuła się z tym źle, miała wrażenie, że popełnia kolejny błąd, powiększając swoją jakże długą listę życiowych porażek. Dlatego teraz rozważała oddanie głosu sercu, bo waliło w jej klatce piersiowej, jakby chciało się z niej wydostać. Słyszała w swoich uszach dudnienie krwi i choć starała się wolno oddychać, nie potrafiła. Nie wiedziała jak się uspokoić, była bezradna. I to ją przerażało. Zawsze uważała, że jest osobą, która jest samowystarczalna, toteż poradzi sobie ze wszystkim tym, co zgotuje jej los. Lecz ostatnio coraz częściej nie wiedziała, co zrobić. Za każdym takim razem w jej głowie albo nie było żadnych rozwiązań, albo było ich zbyt wiele, by była zdolna wybrać jakieś spośród nich.
Nie wiedziała, co czuje, a to ją paraliżowało. Nie potrafiła rozróżnić czy to prawdziwa nienawiść, czy tylko sobie ubzdurała i na siłę uznała Mathiasa jako swojego wroga. Może zrobiła tak, bo chciała zamaskować to, co tak naprawdę czuje? Dotychczas żyła w przekonaniu, że jest osobą niezdolną do życia w zgodzie z ludźmi, nie potrafi kochać i być zadowolona z bycia z kimś. Nawet nie umiała się uśmiechać. Sytuacje, w których uśmiechnęła się szczerze, a w jej oczach nie było widać zmęczenia i smutku, można policzyć na palcach jednej ręki. Czy więc dziwnym było, że nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że ktoś faktycznie przynosi jej szczęście? Nie wiedziała, jak to jest być szczęśliwą, więc kiedy dotarło do niej to uczucie, zaczęła panikować. Ludzie boją się nieznanego; odrzucają to, co nowe, bo boją się zmian. A jak bardzo Rose by nie nienawidziła ludzi, była jedną z nich. Była słabym człowiekiem, który tylko myślał, że jest lepszy niż reszta. W istocie nie różniła się od reszty zbyt wiele. Jedynie odcinała się od nich, więc zdziczała i zapomniała jak to jest być człowiekiem. Normalnym człowiekiem.
Naprawdę chciała wysyczeć, by jej tak nie nazywał. I żeby się nie uśmiechał, bo ona za bardzo to lubi, a tak nie może być. Nie powinna teraz czuć niczego oprócz ziejącej pustki. Serce nie powinno bić jak szalone, a krew powinna płynąć jak zawsze. Jednak nie potrafiła. Słowa więzły jej w gardle, a frustracja malowała się na jej twarzy. Była zawiedziona sobą, bo sama nie wiedziała, czego teraz od siebie chce. Zacisnęła jedną rękę w pięść, poczuła jak jej długie paznokcie wbijają się w gładką skórę. Ściskała dłoń najmocniej jak potrafiła, jakby liczyła, że za chwilę popłynie tamtędy krew, a jej serce zwolni. Lecz nie czuła żadnej ulgi, nie czuła niczego oprócz kłującego bólu w ręce. I w sercu.
- Przecież widzisz. - wymamrotała zrezygnowanym tonem, opuszczając wzrok na podłogę. Westchnęła ciężko i przygryzła wargę. Jej nie było do śmiechu. Zbierało jej się na płacz, ale cudem go powstrzymywała. Nie chciała znowu się obnażyć, bo tym razem spodziewała się ciosu. W końcu odsunęła się na bok, jakby chciała zejść mu z drogi, i podniosła głowę z powrotem.
- Możesz już iść - powiedziała cicho, jednak jej usta zadrżały po raz kolejny, jakby wahała się, czy na pewno powiedzieć, to, co tak naprawdę chciała. - ... jeśli chcesz. - dodała w końcu, starając się nie patrzeć mu w oczy; spodziewała się nienawistnego spojrzenia, którego nie potrafiłaby znieść. Wiedziała, że ona też odpowiedziałaby tym samym, a to pogrzebałoby wszystko po raz kolejny. Była zmęczona ciągłą walką, miała dosyć wybuchów agresji, kiedy nie potrafiła poradzić sobie ze stratą. Chciała spokoju i liczyła, że chociaż raz uda jej się to osiągnąć.


Ostatnio zmieniony przez Rosemary Garroway dnia Pią Sie 22, 2014 10:34 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Apartament mentorów Empty
PisanieTemat: Re: Apartament mentorów   Apartament mentorów EmptyPią Sie 22, 2014 9:45 am

Z dezorientacją przyglądał się zmianom zachodzącym na jej dotąd gładkim licu i nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że już kiedyś miał z tym do czynienia, że już kiedyś cierpiał równie mocno, ale odpychał te myśli, ganił się za to, że nie chce odejść, że mógłby już dawno koło niej przemknąć, nawet nie zauważyłaby, że tu był, a on wróciłby to codzienności, do bezproduktywnego błąkania się po ośrodku, wodzenia wzrokiem za trybutkami, jakby rzeczywiście były godne uwagi. Nic bardziej mylnego - świnie które pasie się na śmierć. Jakie to wspaniałe, przyglądać się temu zjawiskowi, oglądać go z za kotar i odczuwać wszystko w ten intensywny sposób. Złapał się na tym, że nie może doczekać się treningów, jakby to było w jakiś sposób interesujące i porywające, jakby nie przesiadywał w Ośrodku tylko dlatego, że pracuje, że powinien sprzątać, ale ona zamiast tego testował swoją empatię na trudnych trybucich przypadkach. Ale żaden z nich nie był choć w połowie tak uciążliwy jak ten, który stał przed nim. Ale coś nie pasowało, coś wyrywało się spod jego kontroli, oczekiwania względem niej w ogóle się nie sprawdziły, droga ucieczki którą obrysował w głowie zniknęła w momencie, gdy doszedł do wniosku, że w istocie nie będzie czegoś takiego potrzebował. Że nie będzie chciał z czegoś takiego korzystać. Bo całym ciałem miał ochotę, gdy spuściła wzrok, gdy dostrzegł okruchy połyskującego szkła w jej bajecznych oczach, porwać ją w objęcia i przywołać uśmiech na tą wiecznie ponurą gładką twarz, na to chłodne lico, które mroziło wzrokiem, ale jego ujmowało. Więziło. Bo nie potrafił się oprzeć, bo nie potrafił zamknąć się na ten anielski czar, któremu ulegał swego czasu cały Kapitol. Nie potrzebował już wyjaśnień, nie w momencie, kiedy kazała mu odejść, a potem, gdy pragnął równie cicho zaprotestować, ona zrobiła to za niego.
Coś się zepsuło. Mur jakby runął, ale on nadal tkwił na honorowym miejscu włamywacza i wpatrywał się w nią zastanawiając się tylko, bo na to było go stać - dlaczego nie zamknęła drzwi na klucz? Wtedy uniknęliby tej sytuacji, tych spojrzeń, on wyrzutów sumienia, że chce zostać i skazać ją na wieczne zapomnienie w jego ćpuńskich objęciach. To było przerażające, czuć się w taki sposób rozdartym, bo choć intuicja podpowiada, aby uciekać, zniknąć z jej życia, zanim na powrót go wciągnie, to narząd zwany pieszczotliwie serduszkiem łomotał, przyjaciel narkotyk starał się go uspokoić, ale nadal było mu gorąco. Czuł drżenie rąk. Czuł jak traci kontrolę nad samym sobą, nad ciałem, które odmawiało posłuszeństwa, gdy dławił się powietrzem. Palce doni kurczyły się i prostowały, on sam trwał w milczeniu i zdawało się, dla niego to były godziny, panikował, bo czas płynął nieubłaganie, a on nie wiedział, co powinien zrobić. Nie. Co chciał zrobić tym razem. Ale bał się, że gdy zamknie na moment oczy, to ona zniknie, że odejdzie niepostrzeżenie, rozmyśli się pierwsza, a on zostanie sam, zdany tylko na swój niezawodny umysł i instynkt samozachowawczy, który podpowie mu by uciekać, zapomnieć, skulić się w kącie pustego mieszkania.
Tik tak, tik tak. Zegar tykał. Ale minęło tylko kilka sekund, dla niego wieczność, bo przebrnął przez wir wspomnień, zatrzymał się na skraju swojej własnej podświadomości i spojrzał w dół przepaści zastanawiając się, dlaczego spowija ją tylko ciemność. I nie wiedział, co stanie się potem. Nie chciał wiecznie spadać w dół. Nie chciał wiecznie umykać przed konsekwencjami, przed wyjaśnieniami. Zwłaszcza że kiedyś musi natrafić na dno, roztrzaskać się na milion kawałków.
Ale ona jest Twoim aniołem. Nie pozwoli ci upaść.
Tak. Uwielbiał bajki na dobranoc. Uwielbiał sny, które następowały po. To był jeden z takich jego snów.
-Bo bez jaj - zaczął, jego głos po drodze jakby się złamał, ale brzmiało to jak śmiech - Ile my mamy lat? Pięć, kurwa? Czy dwadzieścia pięć? Czego ty chcesz? - urwał, krok do przodu, ale nie, cofnął się niezdecydowany, otworzył usta, aby je znowu zamknąć.
Zastanawiał się jak długo jeszcze będzie spadał, bo właśnie zrobił krok do przodu i nie ma już odwrotu.
-Mi się wydaje, że chcemy tego samego, tylko nie rozumiem, dlaczego nie potrafimy się w tej kwestii dogadać, dlaczego chodzimy okrężnymi drogami. To przykre, bo jesteśmy dorośli i nie młodsi, niż byliśmy, a ja nie chcę obudzić się za czterdzieści lat i zorientować, że cię przy mnie nie ma - urwał, znów histeryczny śmiech - Po prostu nie chcę.
Powrót do góry Go down
Rosemary Garroway
Rosemary Garroway
https://panem.forumpl.net/t1921-rosemary-garroway
https://panem.forumpl.net/t1019-we-walk-a-thin-line-between-hope-and-despair
https://panem.forumpl.net/t1305-rosemary-garroway
https://panem.forumpl.net/t1020-rosemary
https://panem.forumpl.net/t1046-rosemary-garroway
Wiek : 25 lat
Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi
Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy.
Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna.
Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce

Apartament mentorów Empty
PisanieTemat: Re: Apartament mentorów   Apartament mentorów EmptyPią Sie 22, 2014 2:26 pm

Nie wiedziała, na co liczyła. Doskonale zdawała sobie sprawę, że po tym, co ostatnio powiedziała, proszenie go, żeby tu został mimo wszystko, było nie na miejscu. On też ją zranił, ale nie zabrnął tak daleko jak ona. Rose już przywykła, że wszyscy mają ją za taką a nie inną. Naprawdę dotychczas miała gdzieś, co ludzie o niej sądzą, bo ich słowa do niej nie docierały. Nie rozumiała do tej pory, że one czasem ranią bardziej niż czyny. Dowiedziała się o tym dopiero wtedy, gdy cios otrzymała od kogoś, na kim jej naprawdę zależy. To ją przerastało, uczucia inne od nienawiści i skrajnej obojętności były dla niej nienaturalne. Nie potrafiła sobie poradzić z faktem, że przez cały ten czas była nieszczęśliwa, bo wmawiała sobie, że jej przeznaczeniem jest samotność. Potrzeba przebywania z drugą osoba była dla niej nie do przyjęcia, a to doprowadzało ją na skraj szaleństwa.
Wiedziała, że jest psychiczna. Ale nie wiedziała, że aż tak.
Zazwyczaj nie umiała się uśmiechać, nie potrafiła zdobyć się na łzy, nawet w samotności. Emocje były dla niej jak obcy język, którego nie potrafi się nauczyć sama, a nikt nie próbuje jej pomagać. Była ciężkim przypadkiem i zdawała sobie z tego sprawę, ale nawet przez myśl jej nie przeszło, że może się to zmienić. Że ktoś może to zmienić. Czuła się jakby żołądek podszedł jej do gardła, na rzecz zastanawiania się nad tym, co się z nią dzieje, zapominała o oddychaniu. Zresztą i tak przy każdym oddechu miała wrażenie, jakby się dusiła. Dudnienie krwi w jej uszach doprowadzało ją do szału, chciała je zatkać i skulić się na podłodze, ale wiedziała, że to nie zniknie. Stała zdezorientowana, bo z jednej strony było jej przykro i czuła się oszukana, jednak z drugiej cieszyła się, że go widzi, a on nie rzuca jej się do gardła. Liczyła na nienawiść z jego strony, naprawdę nie zdziwiłaby się, gdyby teraz próbował ją udusić. Ale oni stali tylko, jak dwoje dzieci, które nie wiedzą, gdzie się podziały ich mamy. Zagubieni i przestraszeni, bez drogi ucieczki. Bo o ile mogą wyjść z tego pokoju, nie uciekną od tego co czują.
Milczała przez dłuższą chwilę, jedynie patrząc mu w oczy i marszcząc brwi. Starała się być obojętna, bo niestety nie mogła być szczęśliwa i smutna jednocześnie. Mięła miękki materiał sukienki w palcach, jakby liczyła, że jej to w jakikolwiek sposób pomoże. I nie wiedziała, kogo próbuje oszukać. Siebie, czy jego. Udawała, że jest najszczerszą osobą na świecie, kiedy od dawna ukrywała to, co tak naprawdę chciała powiedzieć. Chowała wszystko w sobie i było tego tak wiele, że w sumie nie wiedziała, czego chciała w tym momencie. Ale jego słowa pozwoliły jej zdecydować, co z tego wszystkiego jest najważniejsze.
- Chcę, żebyś odstawił tę miotłę. - powiedziała cicho, podchodząc do niego i zabierając mu ją z rąk. Nie potrafiła powiedzieć wprost, że absolutnie się z nim zgadza. Ruszyła powoli do ściany i oparła o nią miotłę, w końcu i tak chuja robił, a nie sprzątał. Zatrzymała się tam i nie odwróciła się. - Nie musisz się o to martwić, bo, po pierwsze, za czterdzieści lat już nie będziesz żył - uśmiechnęła się lekko do siebie, po czym wzięła głęboki wdech. - a po drugie... - zaczęła, odwracając się w jego stronę i przygryzając wargę, nadal niezdecydowana, czy powinna mieć nadzieję i mówić takie rzeczy. Ale skoro on się na to zdobył, ona była mu to winna. - Nigdy nie miałam zamiaru być gdzieś indziej.
Powrót do góry Go down
Mathias le Brun
Mathias le Brun
https://panem.forumpl.net/t1940-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t3011-mathias#46489
https://panem.forumpl.net/t1311-mathias-le-brun
https://panem.forumpl.net/t2098-come-to-mommy-my-little-fucker
Wiek : 26 lat
Zawód : #Mathias
Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki
Znaki szczególne : #Mathias
Obrażenia : #Mathias

Apartament mentorów Empty
PisanieTemat: Re: Apartament mentorów   Apartament mentorów EmptySob Sie 23, 2014 11:56 pm

To było zastanawiające, że tak na niego oddziaływała, że nie potrafił się skupić na niczym innym, gdy była w pobliżu. Zwłaszcza teraz, gdy ich relacja wisiała na włosku, a on starał się coś z tym zrobić, starał się to uratować, choćby płaczliwie, panikując i drżąc na całym ciele z presji, ze stresu i ze strachu, że to wszystko runie niczym domek z kart. Ot tak. I walczył ze sobą, nawet gdy do niego podchodziła, bo wiedział, że powinien ją ominąć, zamknąć ten rozdział jak drzwi, którymi by trzasnął z wściekłości na samego siebie, a jednocześnie... jego dłoń rozluźniała się, gdyby teraz chciała powalić go na ziemię miałaby mniej problemu niż w ogóle, bo był niczym kukła. Bezwładna, nasiąknięta obcym życiem, które nie wiedziało jak się zachować, jak reagować i poruszać, więc poddało się komuś, kto wiedział o tym lepiej. I tak, to było i tak zbyt bolesne, zbyt gorzkie do przełknięcia, zwłaszcza wówczas, gdy usłyszał te przeklęte słowa, potwierdzenie właściwie tego, czego się obawiał i czego pragnął. Ale nie mógł się pogodzić, że to prawda, że krzywdzi siebie i ją. I jak w tych filmach, dramatach romantycznych, stał pomiędzy czymś co nazywa się wówczas miłością a czymś, co nazywa się sumieniem. I brzmi to tandetnie, ale na nią nie zasługiwał, brzmi to tak znajomo, ale naprawdę, nie chciał jej krzywdzić. I nie chciał powtarzać schematów sprzed lat, bo niszczył wszystko, co rozpoczął, bo ludzie niszczyli jego a zbliżenia kończyły się zazwyczaj porażką, kończyły się zdradą i miesiącami obwiniania siebie za to, co się stało. Nie wiedział, czy chce dalej brnąć, nawet gdy była już przy nim, to znaczy, rozumiał mechanizmy, które kierowały nim jako człowiekiem, wiedział, że nie ma odwrotu, on już nie odejdzie, ale ona by mogła, mogłaby odejść i ratować siebie. Ratować jego przed kolejnym ciosem od losu, który zgotuje im piekło na ziemi. Obojgu.
Oddychał płytko, uśmiechał do siebie w myślach, że dobrze mu idzie, że jest opanowany i nie ulega emocjom, które już dawno powinny wziąć nad nim górę. Że nie chwycił ją w ramiona, bo to nieodpowiednie, bo to krępujące, bo czułby się wówczas tak źle, a jednocześnie wspaniale, bo świadomość należenia do kogoś jest satysfakcjonująca, ale tylko wówczas, gdy załguje się na to, by mieć i nie jest tworzonym tylko do tego, by dawać. A tego drugiego się nawet nie potrafi, ten ból to rozczarowanie, że tak musi być, niestety. Że to tylko chwila zapomnienia, świat zaraz znów się rozsypie, nic już nie będzie na swoim miejscu, a on skuli się we własnej świadomości w kącie mieszkania na najwyższym piętrze i zapomni. Lubił zapominać, wówczas było o niebo lepiej, było łatwiej i spokojniej. Sny były barwne, twarze w nich szczęśliwe, usta skrzywione w uśmiechach, zawsze. Świat widziany z tej innej perspektywy, nieistniejącej. Niebo było czyste i błękitne, trawa soczyście zielona, krew na ścianie w pokoju Katy rubinowa i połyskująca, gdy tam wpadał, bo stukanie go irytowało, zbyt głośne, wręcz czuł na własnej skórze, że dom się trzęsie, że zaraz runie. Paranoje. Cena była wysoka. Ale przyzwyczaił się do tego, że dobre rzeczy kosztują naprawdę wiele, zarówno jak każda chwila spędzona z Rose. Nie wiedział jeszcze jak, ale zdawał sobie sprawę z tego, że za to zapłaci.
-Rose... - zaczął cicho, jego dłoń na jej dłoni, gładka skóra pod opuszkami palców, nieskalana, niezniszczona, idealna. Dlaczego była taka idealna? Dlaczego sprawiała, że na jej widok miał ochotę uciec do najciemniejszego miejsca na ziemi, skryć się w nim i zapomnieć, że ktoś taki jak on pragnie czegoś takiego jak ona. To potworne, bo gdy patrzył w lustro, widział wyniszczonego narkotykami mężczyznę, blizna na wyraźnej kości policzkowej, przyciemniałe szare oczy, spokojne lub wygłodniałe, a gdy patrzył w nią, widział gładką cerę, zimne ale żywe oczy i była prawdziwa, nie była porcelanowa, nie była bajką, istniała i właśnie ją dotykał, a serce ciskało mu się ze wzruszenia, ale za moment czar prysł, a romantyczna muzyczka przestała grać w tle, bo... - ...w chuj mnie to cieszy, ale może się przejdziemy?
I przeszli się. Ale dla bezpieczeństwa nie trzymali już za rączkę.

[zt x2]
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Apartament mentorów Empty
PisanieTemat: Re: Apartament mentorów   Apartament mentorów Empty

Powrót do góry Go down
 

Apartament mentorów

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Spis trybutów i mentorów
» Apartament
» Apartament
» Apartament nr 3
» Apartament nr 4

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Ośrodek Szkoleniowy :: Kwatery Trybutów-