|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pon Sie 18, 2014 4:20 am | |
| To było tak straszliwie nienormalne i nielogiczne. Ha! To praktycznie całkowicie nienormalnie zaprzeczało jakiejkolwiek logice! I nie, nie czuła się z tym w jakimkolwiek stopniu dobrze. To było absurdalne, a ona zdecydowanie chciała jak najszybciej z tegoż absurdu wyjść. Nie wychodząc wcześniej z siebie i nie stając obok, warto dodać. A Valerius w żadnym razie nie ułatwiał jej ogarniania. Ani siebie samej, ani sytuacji. Sam zaś najwyraźniej postanowił pominąć, wcale nie tak dyskretnie, ten ważny moment, w którym mówiła mu, że… Ma się ubrać! Tabitha po cichu zaczęła liczyć do dziesięciu, starając się przy tym nie patrzeć na, zdecydowanie nazbyt nagiego, faceta w samym fartuszku, który, przyznajmy szczerze, nie ukrywał zbyt wiele. Nawet nie można było tego nazwać wystarczającym wiele. To był jeden z takich zdecydowanie prostych, może nawet zasługujących na nazwanie go tradycyjnym, sposobów na jako-takie ogarnięcie myśli i zachowanie spokoju. Chociaż w tym wypadku Tabby jak najbardziej wolałaby jakąś nowocześniejszą i znacznie bardziej skuteczną metodę na pozbycie się czynnika rozpraszającego ją. Zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem byłoby chyba definitywne pozbycie się wnerwiającego ją osobnika, który doskonale zdawał sobie przecież sprawę z tego, że nie pomaga jej zebrać myśli, a nawet całkowicie specjalnie w tym przeszkadza. Nie mogąc się powstrzymać, mocno tupnęła nogą w podłogę tuż przy jego stopie, jak bardzo chciałaby teraz nadepnąć na nią szpilką!, a następnie niecierpliwym gestem odsunęła włosy za prawe ucho. Nie miała nic przeciwko włosom opadającym jej na twarz z lewej strony, ale te na prawym policzku zdecydowanie ją irytowały i nienawidziła wręcz, gdy wpadały jej do ust. Przygryzła wargę, powstrzymując się przed wypowiedzeniem na głos tego, co miała już dosłownie na końcu języka, a z czym postanowiła zaczekać aż do momentu, w którym Angelini da się jej w pełni ubrać. Co jak co, ale wyrzucenie z mieszkania i paradowanie przez praktycznie cały Kwartał nago nie przypadło jej zbytnio do gustu. Dlatego chwilowo musiała się powstrzymać z tymi gorszymi rodzajami uwag. Ale kto mówił, że nie mogła pomarzyć sobie o wypluciu ich z siebie wreszcie… Słuchając słów Valeriusa odnośnie ich ostatnich chwil, zacisnęła kurczowo pięści, ponownie zaczynając liczyć w myślach. Tym razem jednak już nie do dziesięciu a do tysiąca. Niestety nie mogła tym razem uznać, że bezczelnie ją okłamywał, bowiem istniało stanowczo zbyt wiele dowodów na jego prawdomówność. Co tylko zwiększało jej wściekłość i rozgoryczenie. Była maksymalnie wręcz wkurzona, lecz doskonale wiedziała, że powinna choć trochę się opanować i uspokoić. Tak nie szło niczego rozwiązać. Chociaż szczerze wątpiła w to, by z teoretycznie nagim kolesiem praktycznie stykającym się z nią ciałem można było cokolwiek chłodno wyjaśnić. Czy wspominała już, jak gorąco było w tym pokoju? No i nie tylko w samym pomieszczeniu. Oczami wyobraźni mimowolnie zobaczyła jedną z jej kwartałowych dobrych znajomych. Jean zdecydowanie byłaby jedną z tych osób, które bezceremonialnie powiedziałyby jej o tym, że Valerius Ian Angelini był jak dobra kawa. Pachnący, gorący i z pewnością nie mający pozwolić zasnąć w nocy. Choć o tym ostatnim rzekomo już się przekonała. Tak czy inaczej, to było… Ogłupiające. Zwłaszcza z chwilą, w której niebezpiecznie się do niej zbliżył. Na tyle wyraźnie, by dotykała go piersiami. On zaś… Cóż, nawet przy cienkim materiale, musiała przyznać, że był imponująco niegrzecznym chłopcem. Co przez moment przyprawiało ją nawet o chęć przeciągłego zamruczenia, którą jednak jakoś stłumiła w sobie. Zamiast tego przełknęła nadmiar śliny, starając się myśleć trzeźwo. - Mówiłam, że nie będę z tobą tak rozmawiać. – Wyszeptała, czując jak jej opór powoli zaczyna słabnąć i łamać się. – Nie rozmawiam z nagimi facetami… – Dodała naprędce, bowiem już po zaledwie kilku sekundach wiedziała, że stanie się nieuchronne. I faktycznie, stało się, a jej tymczasowe mury chwilowo znów runęły, gdy włączyła się w ten pocałunek. - Masz mikrofalówkę. – Przypomniała mu, cofając się w tył i ciągnąc go za sobą za fartuszek do czasu, gdy nie poczuła za plecami chłodnej ściany. Oparła się o nią, dosłownie skacząc na Valeriusa i obejmując go nogami w pasie. - Nie wypowiadaj słów bez pokrycia. – Mruknęła tylko do niego, nim ponownie zatopiła swe wargi w jego ustach, a palce we włosach. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Wto Sie 19, 2014 1:30 am | |
| Cóż, ogólnie nie przepadał za tą częścią Tabithy, która nakazywała samej sobie go nienawidzić, być dla niego możliwie jak najbardziej nieufna i zaprzeczać, uparcie! zaprzeczać, każdemu jego słowu. To był ten jej nieznośny urok, który potrafił dobić go psychicznie w ułamku sekundy, co było w sumie zaskakujące i samo w sobie zastanawiające. Nie należał do ludzi słabych, ba!, nawet mógł się pochwalić niezwykłą siłą fizyczną i psychiczną, dlatego jakiekolwiek okazywanie słabości nie było dla niego rzeczą normalną. Co miał powiedzieć, gdy do takiego stanu doprowadzała go tylko jedna osoba? Warto wspomnieć, że to w dodatku osoba, która nie mogła pochwalić się jajami, ani żadnymi umiejętnościami związanymi ściśle z torturami. Tabby, na pierwszy rzut oka zwykła Kapitolonka jakich wiele, sprawiała, że miał ochotę czasem płakać. On! W takich okolicznościach powinien już dawno zwiać z dala od tej chodzącej i żywej osobistej destrukcji. Wychowano go na wojownika, żył jak wojownik, na każdym kroku walcząc i nie myśląc o poddawaniu się, dlaczego więc taki twardy mąż jakim dotąd był, zamieniał się w jej obecności w kompletnie innego człowieka? Czemu nie przerażał jej postawą, siłą i możliwościami? Czemu jej tym nie imponował? Czemu na każdym kroku starała się go odepchnąć i zranić, co jej się udawało aż za dobrze, a on, jak wierny piesek, wciąż chciał walczyć i walczył o jej względy? To był absurd! Robiła z niego kogoś, kim nie chciał być... Mięczaka, sierotę. A mimo to, mimo tej jej upartości i wredności, tych słów, którymi w niego ciskała, szczerze ją kochał i gotów był jak idiota wszystko znosić. Wszystko i na każdym kroku. Z drugiej strony nie powinien też narzekać, bowiem obok całej tej otoczki nienawiści, bólu i odrzucenia, jej uparta część potrafiła też go rozczulać i rozbawić w sposób, który go kusił, by jeszcze bardziej się jej psotować. Psotować i sprawiać, by jeszcze bardziej te jej oczka ciskały w niego gromami. I to nie wszystko, bo w takich chwilach miał ochotę tak po prostu się do niej przytulić i łasić jak jakiś kot. On! Niewiarygodne, ale faktycznie pragnął być jej psotnym pupilkiem. Między innymi przez tę myśl uśmiechnął się pod nosem, mimo że robiła mu właśnie wyrzuty o to, że jej kompletnie nie posłuchał. Oj, to prawda, że nie posłuchał, nie ubierając się jak prosiła i nie chowając swego ciała pod warstwami materiału. Nie zrobił tego i teraz uśmiechał się jeszcze szerzej, czując ciepło jej ciała, jej sutki reagujące na delikatne muśnięcia jego piersi, a przede wszystkim jej ciepły oddech na swoich wargach. Ta magiczna bliskość i świadomość, że ustępuje, że znów poddaje się jego urokowi i jest już jego, że będzie poddawać się wszelkim pieszczotom, jakie jej zaserwuje, jakimi zechce ją obdarzyć. - Nie musisz rozmawiać z nagimi facetami - wypalił, nim zdążył ugryźć się w język. Nie powinien chcieć jej jeszcze bardziej rozzłościć, skoro już mu ulegała, jednakże naprawdę nie musiała rozmawiać z nagimi facetami, a właściwie facetem, bo mogła się po prostu z nim kochać. Może faktycznie nie przesadzała kiedyś ze słowami, że naprawdę podoba się prawie wszystkim dziewczynom. Prawie wszystkim, bo już wtedy uparcie twierdziła, że ona się do tego grona szaleńców nie zalicza i że są przecież przyjaciółmi. Teraz, jak na to patrzył po upływie tylu lat, stwierdzał, że przyjaźń damsko-męska nie istniała. Już na początku ją kochał, a ona kochała jego. Stąd też to zaufanie, którym ją obdarzył na samym starcie ich znajomości. Miłość, kochali się od samego początku i kochali się nadal, mimo że próbowała wybić to sobie z głowy. Nie mogła temu non stop zaprzeczać... Nie zamierzał jej na to pozwolić, mimo że znów to robiła. Nawet w tak namiętnej i gorącej chwili, gdy całowali się w ten charakterystyczny już dla siebie dziki sposób, gdy on przypierał ją do ściany, przylegając do niej jak najbardziej i próbując się pozbyć jedną ręką tego fartucha. Mógł go jednak nie zakładać. - Słowa bez pokrycia? Oj, Tabby... Ależ oczywiście, że ci je pokryję. Dziś wieczorem bitą śmietaną wraz z twoimi cyckami. Wspominałem, że je też kocham? I ten twój tyłek. Aż mam ochotę mruczeć, kochanie. Mrrr - szepnął do jej uszka uwodzicielskim pomrukiem. W tej samej chwili udało mu się rozwiązać sznurek fartuszka, więc prędko się go pozbył. Był zbędny. Oczywistym było też, że nie zamierza czekać na słowne zgody panienki Gautier... Czuł to od niej, te pragnienie, dlatego też odnalazł bardzo sprawnie drogę ku jej łonu i wszedł w nią, całując wygłodniale jej szyję. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Wto Sie 19, 2014 4:38 am | |
| Działo się z nią coś takiego, co nie podlegało żadnym prawom. Nie potrafiła tego nazwać, nie umiała tego sklasyfikować. Musiała więc przyjąć, że Coś takiego istniało, jednak uznawać, że wspomniane Coś jest nieodwracalne i trzeba się z tym pogodzić… Cóż, nie miała nawet najmniejszego zamiaru. Szczerze nie chciała ponownie brać udziału w teatrzyku Valeriusa Iana Angeliniego, a tym bardziej już pozwalać mu robić z jej osoby bezwolną marionetkę. Nie zamierzała nią być, nie chciała też nawet robić za widza i oglądać jego przedstawienia, choćby nawet z daleka. Już dwa razy przekonała się, jak wielki mógł mieć na nią wpływ i jak bardzo bolało ją to, gdy go wykorzystywał do swoich paskudnych celów. Mógł mieć setki innych kobiet, ha!, z pewnością nawet miał setki, jak nie więcej, kobiet. Dlaczego więc tak uparcie próbował ją omotać? Nie była przecież jedną z tych natrętnych kobietek, które uwieszały się jego ramienia, ledwo powstrzymując ślinienie się. Nigdy nie dała mu jakiegokolwiek znaku tego, że mogą chociaż spróbować być kimś więcej niż tylko zwykłą parą przyjaciół. Może to był ten największy błąd, jaki mogła w tamtym okresie popełnić i jaki w sumie jak najbardziej popełniła. Tego nie wiedziała. Wiedziała za to, że i on nigdy nie zauważył ani ociupiny chemii między nimi. Głównie z powodu tego, że jej nie było. Złudzenie przyjaźni może i jakieś istniało, jednak przyciągania pomiędzy ich dwojgiem nigdy nie było. Zauważyła to stanowczo zbyt późno po fakcie. Już w tym momencie, w którym tak dogłębnie złamał jej serce. Kiedyś ofiarowała mu siebie i swą miłość, lecz on to odrzucił. I choć teraz sam twierdził uparcie, że ją kocha… Nie wierzyła w to. Już nie. Za dużo było między nimi złudzeń, kłamstw i bolesnych słów, by mogła na nowo od tak mu zaufać. Wydoroślała, nie była już błagającą o jakiekolwiek cieplejsze uczucia Tabby. Jeśli którekolwiek ze słów, jakie wychodziły z ust Valeriusa, było kiedykolwiek prawdą, spóźnił się. Zaledwie jakiś czas. Kilka marnych lat, lecz ryjących między nimi dół, który z każdą chwilą zmieniał się w coraz większą przepaść. A ona nie zamierzała walczyć o to, by ją zasypać. Wiedziała, że byłoby to tylko złudne usunięcie problemu. Jakby usiłowali wybudować wspólnie najpiękniejszy zamek, prawdziwie zapierający dech w piersiach i sprawiający, że człowiekowi zaczynało się robić jakby lżej i lepiej na sercu. Cóż jednak z tego, gdy ich dzieło budowane byłoby na piasku i to tuż przy samej linii morza? Nietrwałe zamki na piasku… To nie było to, czego potrzebowała. Nawet w obliczu dalszego życia w Kwartale, gdzie dosłownie każdy dzień mógł okazać się ostatnim. Nawet ktoś taki jak ona pragnął stabilności, zaś Tabitha doskonale wiedziała, że ktoś taki jak Valerius nie mógł jej tego zapewnić. Na kilka nocy może i tak, choć już w to szczerze wątpiła, lecz z pewnością nie na całe życie. A w niej pozostało jednak coś z tamtej, zdecydowanie bardziej niewinnej od obecnej Tabby, dziewczyny, jaką była w czasach, w których mogli jeszcze zwać się najlepszymi przyjaciółmi. I właśnie ta panienka była odpowiedzialna za jej pragnienie czucia czegoś bajecznego. Tak bajkowego, że mogłaby nawet nie wahać się przed dokonaniem wyboru, tylko ulec zakochaniu. Nie łudziła się nawet, że kiedykolwiek spotka ją coś zgodnego właśnie z takimi oczekiwaniami, ale nie chciała z tego powodu wplątywać się w relacje z gatunku tych raz wprawiających człowieka w stan cukierkowej radości, by po chwili zaś zupełnie go zdołować i pozwolić mu sięgnąć kompletnego dna. Nie wyjdzie za mąż za Valeriusa. To wiedziała aż nazbyt dobrze. Nie zostanie żoną kogoś, kto non stop otacza się innymi kobietami, nie będzie jego kolejną zabawką, którą ten odrzuci w kąt dosłownie chwilę po tym, gdy przyjdzie im mieć trochę gorszy moment. Nie była zabawką, nie nadawała się też na pełnoetatową pocieszycielkę czy gosposię domową, która udawałaby, że nie widzi tłumów obcych kobiet przewijających się przez jej dom. Zbyt dobrze wiedziała jak to wygląda, a ona nie chciała być swoją matką. W tej chwili nie była jakoś w stanie powrócić do nienawidzenia tego faceta, za co zapewne odpowiedzialny był przeraźliwie mocny ból głowy, jednak gdy już to się wydarzy… Z pewnością będzie musiała starać się unikać go mocniej i wyraźniej, nim nie uda jej się przezwyciężyć swej słabości i nim też nie wymyśli, co ma z tym wszystkim zrobić. Jakże łatwe było wszystko, gdy tylko teoretyzowała, nie mając przed sobą obiektu swojej nienawiści! Z nim u boku wszystko było znacznie trudniejsze. Jedna noc. Tylko jedna noc, a później z tym skończy, przysięgła sobie, wierząc w to zupełnie i nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak często te słowa były wypowiadane przez ludzi później pozostających w tym samym miejscu, na tym samym etapie. Usilnie starała się wmówić sobie, że ona się przy tym nie zatrzyma. Skubnie tylko odrobinę zakazanej słodyczy, a następnie pójdzie dalej, bez trudu robiąc kolejne kroki w przód. Jakże wielką idiotką w tym była! Jednak chwilowo nie chciała tego wiedzieć. Teraz uśmiechała się lekko zawadiacko, skubiąc dolną wargę Angeliniego i wymieniając z nim zapierające dech w piersiach pocałunki. Słysząc zaś słowa o bitej śmietanie, nie mogła nie roześmiać się, obejmując go mocniej nogami w pasie i jedną ręką pacając w tył głowy. Po chwili jednak ogarnęła się, pochylając nieznacznie ku Valowi i szepcząc mu z niewątpliwie uwodzicielską nutą w głosie. - Mam nadzieję, że też skapnie mi się trochę bitej śmietany… – Nachyliła się jeszcze bardziej, całując go w te wrażliwe miejsce tuż przy uchu i schodząc z pocałunkami niżej, by w końcu powrócić do pieszczenia jego warg. Nie mogła nie zarejestrować chwili, w której valeriusowy fartuszek opuścił swoje dotychczasowe miejsce, opadając gdzieś na ziemię. Zwłaszcza przy jego kolejnym ruchu, jaki spotkał się z jej zadowoleniem, a nawet i cichym pomrukiem. To zdecydowanie było to, co tygryski lubiły najbardziej. Nie mogła temu zaprzeczyć i chyba nawet nie chciała. Mimo że wciąż był jej wrogiem.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Nie Sie 24, 2014 3:57 pm | |
| Trzymając w swoich ramionach tę dziewczynę, nawet na trzeźwo, z lekkim kacem i myślą, że gdzieś tam jego siostra i Mandy budziły się, wiedząc, że umrą, on czuł się egoistycznie świetnie. Niesamowicie wręcz promieniował szczęściem, będąc ponownie tak blisko z Tabithą i łącząc się z nią w kolejnych tulańcach, seksach i pocałunkach. Czuł jej ciepło, jej delikatność i nadal tę nutkę, która starała się mu pokazać, że niezłe ziółko z niej i wcale nie jest pierwszą lepszą kobietą, która w pełni mu ulega, nie wtrącając się i dając się pieprzyć jak jakaś dmuchana lalka lub kłoda. Valerius nie był tak zdesperowany, by przelecieć kawałek plastiku czy zostać dendrofilem. O nie, i zdecydowanie wolał normalne ludzkie kobiety, które potrafiły ukazać w łóżku swoje ja. Kobiety... Wszystko byłoby super, gdyby w każdej nie dopatrywał się Tabithy i nie wyobrażał sobie, że to właśnie z nią... Często szybko dochodził i kończył, czując niesmak, że wymyśla takie głupie rzeczy i to przywołując w myślach twarz swojej byłej przyjaciółki, którą porzucił, a potem zdradził. Z czasem się do tego przyzwyczaił. Zaczął usprawiedliwiać się tym, że wcale nie była dla niego przyjaciółką w stylu młodszej siostry. Ba!, miał nawet świetny dowód i powód, który pozwalał mu siebie usprawiedliwiać. Miał pierścionek, który od zawsze gdzieś z tam za nim chodził, przeprowadzał się, rzucał mu się w oczy, by mógł ciskać go głęboko do ciemnych pudełek, gdzie nie dochodziło światło słoneczne, ani też światło jakiejkolwiek lampy. Jednakże zawsze z nim był. Chciał jej się wtedy oświadczyć, zaryzykować i wyznać jej, że ją kocha, że jest dla niego ważna... I teraz tu była. Tyle lat zwłoki, tyle miesięcy bez jej towarzystwa, tyle dni bez jej uśmiechu, godzin bez dotyku... A teraz tu była, kochał się z nią, gdy na palcu miała ten pierścionek. Ten sam, który miał przy sobie wtedy, który cudem nie został mu zabrany, który cudem nie wypadł mu z kieszeni, gdy zerwano z niego koszulę, by dać mu przedsmak tego, co może się stać z nim i z jego rodziną. Rodziną, która najwyraźniej nie zasługiwała na to, by oddawał za nią swoje szczęście. - Jeśli sobie zażyczysz, to oddam ci ją całą – szepnął, gotów zrezygnować z tak zacnego dodatku jakim była bita śmietana. Oddałby jej wszystko, co miał. Nawet swój dom rodzinny, który mogłaby nawet sobie spalić z powodu własnego widzimisię. Nie miałby nic przeciwko, mimo że to było jedyne miejsce, w którym wspomnienia z Julką stawały się tak żywe i barwne. Kochał się z nią pod tą ścianą. Dziko, z nutką brutalności i jednocześnie czułości, by potem położyć ją na dywanie, gdzie razeem spleceni doszli w tym samym czasie raz trzeci, czwarty, piąty, a gdy myśleli, że padną, padł pomysł wspólnego prysznica, a i tam grzecznymi dziećmi nie byli... Wszystko w miarę przebiegało świetnie, póki Valerius nie zaczął jej wycierać ręcznikiem, przez co mieli czas na ułożenie myśli. Myśli, które raczej nie miały mu sprzyjać. Nie myślał o tym, wolał myśleć o miłości Tabithy, która jeszcze dzień wcześniej nie bała się mówić mu, że jest dla niej ważny. - Kocham cię – szepnął, wycierając jej delikatnie plecy i cmokając w szyję. Stał z tyłu i nie widział, jakie emocje ukazuje jej twarzyczka. Zajął się za to kolejnie jej włoskami, jakby była małą dziewczynką i nie potrafiła sama sobie z nimi poradzić. Kiedyś zajmował się podobnie siostrą, gdy matka musiała wyjść z domu... Teraz już wiedział, co tak bardzo zaprzątało jej głowę, by nie być zawsze przy Julce. Dopiero teraz dostrzegał te wszystkie chwile. – I póki jesteś przy mnie, wiem, że wszystko się jakoś ułoży – dodał, robiąc jej na głowie, zdecydowanie nieartystyczny, nieład. - Proszę, aby mnie nie odrzucaj... – Powiedział w końcu, choć z tymi słowami walczył od dłuższego czasu. Nie chciał jej tego mówić, nie chcąc, by znów myślała w ten sam sposób, co wcześniej. Z drugiej zaś strony mógł się równie dobrze założyć, że właśnie o tym myślała... O tym, że ją zdradził i powinna go nienawidzić. Jego dłonie mimowolnie się zatrzymały, a on przytulił się do niej, jak do ostatniej deski ratunku... Choć deską nie była, ale też mogła mu odpłynąć i go zostawić. Bez szans na przetrwanie. Nie miał pojęcia, czemu miłość wyprawiała z nim takie rzeczy, ale wiedział, że bez niej będzie słaby, że sobie z tym wszystkim nie poradzi. Już nie. – Proszę, bądź moją siłą, moją żoną, kochanką i dziewczyną. Poradzimy sobie. Razem. Mimo wszystko – mruknął jej do ucha, choć wiedział, nawet czuł, że się spięła. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pon Sie 25, 2014 2:17 am | |
| Niesamowicie zaskakujące było to, jak niewiele wystarczyło, by mu się oddała. By dosłownie rozszerzyła przed nim swe nóżki, biorąc w siebie jego męskość i kochając się z nim tak dziko. Może i nazwanie jej jakiegoś typu dziwką nie mijało się praktycznie w żadnym stopniu z prawdą, a nawet się z nią zgadzało, lecz do tej pory była jeszcze pewna, że w kilku przypadkach nic nie jest w stanie tej dziwki z niej wyzwolić. I dokładnie, że Angelini jest jednym z tych przypadków. Tymczasem rzeczywistość okazała się być zupełnie inna, a ona sama mogła powiedzieć, nie bez zaskoczenia, że w pewnym sensie czerpała z tego całkiem niezłą satysfakcję. Ten mężczyzna był bowiem praktycznie nieposkromiony w łóżku, choć może nie do końca w nim, bo teraz wciąż jeszcze zaliczali szybki numerek przy ścianie. Jakby dziki i pospieszny, jednak nie odejmujący im nawet kawałeczka rozkoszy. Co tylko jeszcze bardziej ją zadowalało. Aż dosłownie pomrukiwała kochankowi do ucha, delikatnie wbijając mu paznokcie w plecy. - Chcę ją całą, oj, chcę. - Wyszeptała, kosztując znowu jego warg i dodając z kusicielskim wodzeniem dłoni. - Na tobie, mój tygrysie... Chcę powoli delektować tą smakowitą mieszanką. Kawałeczek po kawałeczku. W tym momencie naprawdę było jej dobrze. Nie tylko fizycznie, choć tutaj zdecydowanie byłoby o czym mówić, lecz również od strony psychicznej. Przez ten krótki moment potrafiła nawet zapomnieć o tym, że było coś poza murami tego mieszkania. Że na zewnątrz czekała na nią złowroga rzeczywistość, z którą musiała mierzyć się całkowicie sama. Bo nie było już przy niej jej najmilszego oparcia, jej ukochanej siostrzyczki, która najprawdopodobniej już nigdy nie miała do niej powrócić... Teraz, o ironio!, czuła się bezpieczna i kochana. Całą sobą starała się choć na jakiś czas zapomnieć o złej przeszłości, by móc cieszyć się teraźniejszością i najwyraźniej faktycznie jej się to udawało. Miała tylko nadzieję, że żadne z nich tego nie popsuje, jeszcze nie teraz. Kiedyś z pewnością miała na nowo uświadomić sobie, że ten mężczyzna był jej największym wrogiem, lecz w tej chwili nie myślała o tym. Potrzebowała oparcia, tymczasowej ucieczki od podłości świata na zewnątrz i znalazła je. W najbardziej nieoczekiwanym miejscu, które niegdyś mogło być całkowicie jej. W innej rzeczywistości byłoby inaczej, wiedziała to aż nazbyt dobrze. Te obrazy z jej snów niesamowicie wręcz bliskie były temu, co mogło zaistnieć, gdyby w tym jednym momencie podjęli inną decyzję. Ale to było już mało istotne. Nie istniało nic, co by mogło przenieść ich w czasie czy też samoistnie nie dopuścić do popełnienia tamtego błędu. Musieli liczyć się z tym, że nie dało się tego wszystkiego między nimi zmienić. Może i teraz kochali się namiętnie, wygłodniali siebie nawzajem, jednak to nie miało przecież trwać wiecznie... Choć Tabby zaczynała twierdzić, że siły jej kochanka są dosłownie niewyczerpane. Wciąż bowiem był chętny. Twardy i gotowy do dalszych igraszek, choć przecież zaliczyli już dwa potężne szczytowania przy samej ścianie. On jednak ani myślał odpuszczać, wymieniając z nią coraz to gorętsze pocałunki i kładąc ją teraz na miękkim dywanie, gdzie ponownie przeszli do rzeczy. Powoli i pośpiesznie, delikatnie i dziko, na różne sposoby i w różnych pozycjach, niewyczerpanie... Zaliczając kolejne intensywne orgazmy i nie przestając wzajemnie sobie dogadzać aż wreszcie nie byli ponownie gotowi do dalszego seksu. Nie przeżyła czegoś takiego od... W sumie nigdy. I w jakiś sposób wiedziała też, że nigdy nie przeżyje tego znowu. Nie chodziło jej tutaj nawet o to, że na więcej takich razów z Valem pozwalać sobie nie miała. O nie. Zwyczajnie chodziło jej przy tym, że nikt jeszcze nie zapewnił jej czegoś takiego, bo nikt nie wiedział tak dobrze, jak ją zadowolić. Nikt nie znał jej tak jak Valerius. Nawet jeśli wcześniej ze sobą nie sypiali i tak automatycznie umieli sobie wzajemnie dogodzić. Zdecydowanie. Dochodząc razem z Valeriusem po raz kolejny, myślała już, że to, przynajmniej tymczasowy, koniec ich igraszek, jednak nadzwyczaj szybko przekonała się, że wcale tak nie było. Ich wspólny prysznic też bowiem nie należał do najgrzeczniejszych i najniewinniejszych, co w sumie całkiem jej się podobało. Nawet woda nie była przeszkodą, a można było wykorzystać ją do szalonego obryzgania Vala. I Tabby czuła się świetnie. Dosłownie jak nigdy wcześniej. A gdy wreszcie opuścili prysznic, automatycznie przylgnęła do niego plecami, wdychając charakterystyczny zapach unoszący się w powietrzu, a właściwie mieszankę różnych woni. Żelu pod prysznic, mężczyzny i coś kojarzącego jej się z seksem. Uśmiechnęła się pod nosem, dając się grzecznie wycierać i przymykając oczy. To było takie spokojne, takie pełne ciepła i słodyczy podawanej w idealnej dawce. Nie za dużej, by nie przesłodzić, ale też nie za małej, by była wyraźnie odczuwalna. I rozczulająca. Wywołująca w niej przedziwne uczucia, w których nawet nie gubiła się teraz. Poza tym jednym, poza tym, o którym wspomniał nagle Val. - Ja... Nie wiem. Gubię się, Vale. - Powiedziała szeptem, po cichu i dziwnie żałośnie. - Ten pierścionek, to wszystko... Kiedyś naprawdę bym się nie zastanawiała, byłabym w siódmym niebie, że ktoś taki jak mój przyjaciel mnie kocha. Teraz nie wiem zupełnie nic. Nie zostanę, Vale. Nie odtrącam cię, nie potrafię nawet zrobić tego teraz, ale... - odwróciła się wreszcie przodem do mężczyzny, unosząc powoli wzrok i patrząc na niego - ...nie potrafię też zaufać ci ot tak. Mimo wszystko, boję się powtórki z rozrywki. - Spojrzała na pierścionek na swoim palcu i zsunęła go bez słowa, kładąc go na dłoni Angeliniego i zmuszając go do zaciśnięcia jej. Potem ponownie zerknęła mu w oczy. - Przepraszam, Vale, ale nie mogę zostać twoją żoną. Nie teraz, nie tak. Potrzebuję czasu, którego nie mam, który już dawno uciekł mi przez palce. Ufam, że znajdziesz kiedyś kogoś, kto cię uszczęśliwi. Lecz to z pewnością nie będę ja. - Posłała mu smutne spojrzenie, wychodząc z łazienki i zaczynając się ubierać. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pon Sie 25, 2014 12:39 pm | |
| Chwila spokoju, chwila na odetchnięcie, chwila, która powinna przynosić ukojenie, a przynosiła ból. Czysty, jak gdyby został świeżo wyrobiony i ekspresowo przysłany mu z samego Hadesu, by wypalać piętno w jego piersi. Towarzyszyło mu poczucie paniki, które pojawiło się wraz z nim. Z każdym kolejnym słowem stawali się silniejsi, a on słabszy. Para piekielna, która go niszczyła, która uświadamiała mu, że ją traci, a gdy na jego dłoni spoczął pierścionek... Pustka. Czarna bezkresna kraina, w której dominowały odcienie czerni, a on... On był niczym. Rozpadł się tak bardzo, że jego cząstki unosiły się leniwie w powietrzu, nie chcąc poddać się sile grawitacji. Wisiały, ukazując imitację człowieka, imitację istnienia, którego już nie było. Nie było, nie bez niej. Zerwał się po chwili, stawiając każdy krok w kierunki swojej własnej sypialni. Nie potrafił zrezygnować. Nie chciał rezygnować. Rezygnacja oznaczałaby, że nie jestem tym, za kogo się uważał. Z rezygnacją byłby nikim. Wpadł do pokoju, patrząc na nią. - Nie, nie pozwolę ci odejść – powiedział szeptem, nie mając pojęcia, jak wypadnie jego głos. Niestety, można była usłyszeć wyraźne nuty załamania. Nie potrafił ukryć paniki na swojej twarzy, w swoim głosie, w swojej postacie. Stał w przejściu, w pewien sposób podświadomie odcinając jej drogę ucieczki. Bał się. Nieczęsto mu się to zdarzało. - Tabby, proszę. Proszę cię, zostań – poprosił, odchrząknąwszy. Starał się nie szeptać, a mówić. W miarę głośno i wyraźnie. – Bez ciebie jestem nikim. Nie chcę nikogo innego, nie będę z nikim innym szczęśliwy. Tabby, proszę... Nie mogę ci pozwolić odejść. Nie chcę, byś umierała, byś tam szła... Sama. Zrobię wszystko. Nie zawiodę cię już. Naprawdę, jedynie zostań. Ze mną. Pozwól sobie pomóc i proszę, pomóż mi. Przede wszystkim mi pomóż. Nie każ mnie już więcej za te pieprzone błędy. Nie trać swojego życia przez moje błędy... Proszę... - Delilah i Amanda... To mnie przerasta. Śmierć Julki, śmierć matki... To wszystko wraca. Amanda z jej uśmiechem i dziecięcą aurą, Delilah tak bardzo podobna do Valerie. Choć udawajmy. Wyciągnę cię z KOLCa, fikcyjnie poślubię i razem spróbujemy wyciągnąć nasze dziewczyny. Nie możesz tam iść sama... Nie możesz – mówił, nie zważając na sens, nie zważając na nic. Mówił, co mu przyszło na myśl. Z desperacją, chcąc ją zatrzymać za wszelką cenę. Pragnął, by została i by razem jakoś wyszli z tej bezsensownej sytuacji. I ta pewność... Ta pewność, że jak Tabitha stąd wyjdzie, to już nigdy więcej jej nie zobaczy. NIGDY. Nie mógł jej na to pozwolić. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pon Sie 25, 2014 7:45 pm | |
| To był dla niej zupełny kosmos, abstrakcja totalna, jak i porażka tysiąclecia. Zaczynała się na serio zastanawiać, dlaczego to spotykało właśnie ją, jakby nie miała już setek innych problemów. Ten na tle miłosnym jak najbardziej nie był jej potrzebny, a tylko wszystko dodatkowo rypał. Kierując się krótkim korytarzykiem w stronę pokoju, próbowała uspokoić jakoś rozbiegane myśli, by móc powrócić do swoich zwyczajowych poglądów i rozmyślań, które nie zawierały w sobie przeogromnych rozterek miłosnych. Nie chciała przeżywać później tego wszystkiego, co wydarzyło się po jego pierwszym odejściu, na nowo. Naprawdę, ale to naprawdę wolała wrócić do tego stanu, jaki był przed ich ponownym spotkaniem, do nienawidzenia tego człowieka i zupełnego braku wątpliwości. Wchodząc do pokoju, rozejrzała się po nim w poszukiwaniu swoich rzeczy. Nie pamiętała tego, gdzie je położyła czy też gdzie same poleciały, co było tylko kolejną nieciekawą sprawą do kolekcji. I jeszcze tak bardzo bolała ją głowa... Wreszcie namierzyła jednak ubrania i podeszła do nich pośpiesznie, starając się jak najszybciej ubrać, by wyjść z tego mieszkania nim któreś z nich zrobi coś głupiego. Była akurat w trakcie zakładania na siebie stanika, gdy usłyszała kroki za sobą. Nie odwróciła się jednak, jak i nie zaprzestała też ubierania się. Cokolwiek chciał jej przekazać, cokolwiek miał jej do powiedzenia, ona nie chciała tego wysłuchiwać. Wiedziała, że jeśli się teraz zawaha choć na chwilę, cóż, może nie być w stanie podjąć odpowiedniej decyzji. A jeśli tego nie zrobi... Wystawi się tylko dobrowolnie na przyszłe ciosy. Nie mogła jednak ot tak zwyczajnie wyjść. Pokaleczone nadgarstki uniemożliwiały jej wymknięcie się przez balkon, zaś podświadomie wyczuwała, że drugą drogę ucieczki blokuje jej sobą Valerius. Tak czy siak musiała zmierzyć się z nim i jego słowami. Słowami, które zdecydowanie jej nie pomagały. Milczała więc, starając się nie zareagować jakoś wybitnie głupio i nie dać poznać po sobie tego, jak wielki wpływ ma na nią to wszystko. Nie powinna tak tego odbierać, a jednak to robiła. Działo się z nią coś takiego, co nie powinno nigdy nawet zaistnieć. Uczucie, nie będące niczym podsycane, powinno zniknąć dosłownie wedle wszelkich praw. Dlaczego więc tego nie zrobiło? Dlaczego stała tutaj jak ta ostatnia idiotka, teraz już nawet chwilowo przestając się ubierać, zamiast odepchnąć go do końca, tym razem cieleśnie? Nie była jakąś zupełnie bezwolną laleczką dającą się przestawiać z miejsca na miejsce. Odrzucił ją już więcej niż jeden raz, a mimo wszystko nie potrafiła zrobić tego ostatecznego kroku i oderwać się do końca od Angeliniego. Nawet nie mogła się zmusić do tego, by na niego teraz spojrzeć. Stała wciąż tyłem, starając się pozostawać całkowicie nieczułą. Choć może i jej aktualna pozycja była w jakiś sposób dobra? Przynajmniej nie mógł zobaczyć jej twarzy i słabości malującej się na niej teraz. - A co, jeśli wróci do ciebie i chęć pozostawienia mnie jak kiedyś? Jeśli staniesz przed wyborem między walką o przekonania a zostaniem ze mną? A gdy powróci widmo mojego ojca? Nie jestem już tą samą dziewczynką, Vale. I nie wiem też, czy potrafiłabym udawać, że wszystko jest w porządku. – Westchnęła, obracając się na piętach i patrząc na mężczyznę, który kiedyś tyle dla niej znaczył. – Powiedzmy, że faktycznie zgodzę się na fikcyjne małżeństwo, tylko co po tym? Będziemy grać? Udawać na zewnątrz idealne małżeństwo? Prędzej czy później któreś będzie chciało czegoś innego, stabilniejszego. Co wtedy? Prześpimy się ze sobą raz czy dwa, bo wątpię w brak tego. Wystarczy jedna wada zabezpieczenia, błąd w regułce i pojawi się dziecko. Co mu powiesz? Że to farsa? A co w momencie, w którym staniemy się kimś takim jak moi rodzice? Już nawet nie fałszywym. Ignorującym drugą stronę, zapatrzonym tylko w swój własny światek. Wybiegam w przyszłość, ale zrozum… Nie potrafię żyć w czymś takim.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Wto Sie 26, 2014 4:06 pm | |
| Stała tyłem do niego, prawie ubrana i mówiła to wszystko, co tak bardzo próbował odrzucać, nie słuchać, odbijać, by nie wpadało mu do ucha. Gdyby tylko to było takie proste! Wszystko, każde kolejne słowo wślizgiwało się przez jego ucho do tej jego nędznej główki, wwiercając się w jego mózg, w jego nerwy. Niczym tłusty, pokryty śluzem robak z rządkiem wrednych ząbków. Stwierdził, że Angelini będzie dla niego perfekcyjnym domem, bo przecież kochał ból, odrzucenie i rozpacz. Jego własna matka, tego robaka w sensie, nie kochała go, przez co przywykł do tych uczyć i uważał, że je kochał. Sam pozwolił własnemu robakowi mieszkać w jego robaczej główce... I czy on sam, Valerius, też miał tak skończyć, by wepchać się do czyjegoś mózgu i też go zniszczyć? O to chodziło, że kompletnie nie miał pojęcia, co z nim zrobi utrata tej ostatniej ważnej osoby w swoim życiu. W pewien sposób się nawet bał siebie po utracie... Zapewne zostanie kolejną, a może nawet i gorszą, wersją Ginsberga. Wiele słyszał, nieco miał okazje się przekonać i szczerze? Chyba nawet z chęcią zostałby jego panienką na posyłki, byle tylko brać udział w tym wszystkim, co rzekomo robił ten człowiek, rzekomo były przyjaciel jego matki... Rzekomo. Teraz już nie wiedział nic, jeśli chodziło o jego matkę, ale za to wiedział, że ból, który teraz, jako drugi robak w jego ciele, rozpychał swe sadło w jego sercu, zrobi z niego kogoś okrutnego. Już to czuł, zaciskając swe pięści. Nie walił nimi jeszcze po ścianie, bo w jego głowie nadal lśniła myśl, by podejść do Tabby i objąć ją tak od tyłu, by ucałować i spotkać się z jej uśmiechem, słowami, że go kocha i że jednak chce pierścionek... Żeby oddał, bo pomyliła się, bo to był błąd, że zostanie z wielką chęcią jego żoną i już nigdy więcej go nie opuści, a on jej, bo już mu ufa. Marzenia pękły, gdy się odwróciła. Nie było szans na nic, gdy widział jej twarz i mógł być pewien, że to koniec. Walnął w futrynę z całej pięści, nie bacząc na to, czy pozdziera sobie naskórek, albo nawet i połamie któreś kostki w dłoni. Uderzył raz jeszcze. Robak w jego głowie ugryzł nieodpowiedni fragment jego mózgu. Zostawił za sobą drzwi. Mogła sobie uciekać z dala od niego i jego tłustej kolekcji. Nie mógł z nią być? Odrzucała pomoc? Zapewne zamierzała zrobić coś głupiego i umrzeć? Nie zostawało mu nic innego, jak ją uprzedzić i samemu rzucić się w te bagno pełne piranii. Ciekawe, jak te jeszcze żyły w tym mule, ale nie chciał wiedzieć. Każdy Strażnik napawał go obrzydzeniem, wraz z samym sobą, każdy, kto nosił mundur, kto mógł nazwać siebie rządowym bohaterem, specjalistą lub przydupasem Coin lub samą Coin. Zamierzał popływać sobie jeszcze chwilę w tym mule, by zostać zjedzonym. Piraniowy kanibalizm. Zrobił tych kilka kroków ku swojemu łóżku. Starał się do niego dojść w miarę stabilnie, w miarę pewnie i nie gubiąc żadnego ze swoich towarzyszy. Zabrał czysty komplet stroju Strażnika z szafki i usiadł na łóżku, sięgając po swoje ubrania służbowe, które teraz leżały tuz obok. Eleganckie, czyste, prosto z pralni. Serio, to mogło być nawet coś słodkiego i cieszącego oczy. Jak taka mała wisienka na torcie... Która okazywała się być kupą cukru, zamiast prawdziwym owocem, który rozprzestrzeniał tak wielką słodycz w twojej paszczy, że miałeś ochotę wymiotować. Coin chyba była taką przesłodką wisienką, którą mamiono mu oczy, a teraz... Teraz postara się to wiśnię zjeść, a potem pożegna się z tym światem, myśląc o Tabithcie i utraconym życiu, jedzony przez inne piranie. Może umrze po jednym strzale... Wolał jeden strzał niż tortury. - Poczekaj – powiedział bardzo uprzejmym tonem, mimo że jego gardło nadal ściskało coś złego. Może utknął w nim ogon trzeciego? Nie miał ochoty o nim myśleć, o kolejnym robaku, który sprawiał, że stawał się jeszcze gorszym człowiekiem, który miałby mu uświadomić, czemu jeszcze Tabby go nie kocha. Wstał ubrany od pasa w dół, sprawdził broń, magazynek i uśmiechnął się do siebie, wpychając go do broni. Uśmiechnął się też na myśl o swoich wcześniejszych myślowych rozważaniach tabithoholika i byłego Valeriusa. Ten nowy śmiał się ze swoich wcześniejszych słów, po raz ostatni cieszył się życiem: Nie chciał rezygnować. Rezygnacja oznaczałaby, że nie jestem tym, za kogo się uważał. Z rezygnacją byłby nikim... Byłby kimś o wiele bardziej wartościowym, cholernym bohaterem, którego i tak nigdy nikt nie uzna za kogoś więcej niż tłustego, oślizgłego, takiego, którym każdy będzie się brzydził. Stawał się kimś takim przez ostatnie lata, by teraz dopełnić przemiany. - Podrzucić cię gdzieś? Nie, nie zamierzam cię już nigdzie porywać. Ba!, możesz się cieszyć. Wychodzę i już nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Świetnie, czyż nie? – Spytał retorycznie, starając się mieć dobry humor. Wychodziło mu to sztucznie. Bał się, ale nie miał czemu. Robił w swoim życiu w końcu coś dobrego. Postara się zabić jak najwięcej tych wszy. – Jeśli wszystko dobrze się skończy, to sama nie zginiesz, ani już nigdy więcej nie odbędą się żadne Igrzyska... – Mówił dalej z robakiem w swoim przełyku, wkładając broń w kaburę, a następnie na siebie koszulę. - Wiem, że... Nie powinienem prosić cię o nic już nigdy więcej, ale... Podarujesz mi ostatni pocałunek. Ostatni dla odwagi, ostatni, który będę mógł wspominać, gdy... Po prostu ostatni. Nic już nigdy więcej, aby tą jedną rzecz. Chciałbym jedynie ostatni raz poczuć choć odrobinę miłości... Wiem, że ty mnie nienawidzisz, ale... Możesz oszukać, bym się poczuł lepiej, udać, jak udawałaś nocą – poprosił, podchodząc do niej i kładąc swą dłoń na jej ramieniu. Wziął głęboki wdech, nie wierząc, że naprawdę planuje to zrobić. Chciał ochronić przed tym Tabby, a sam się w to pchał. W sumie by ją przed tym uchronić... Popieprzony był, ale ją kochał. Ostatnią istotkę, którą kochał. Może nawet Amanda i Delilah przeżyją... |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Wto Sie 26, 2014 9:39 pm | |
| Naprawdę zaczynała bać się samej siebie. Swoich reakcji, tej niepewności, jaką teraz była przepełniona, bliżej nieokreślonego lęku, który nie powinien przecież nawet istnieć. Ona zaś powinna być silna i uparta, jak to ponoć zazwyczaj była w oczach jej małej Mandy. Uparty osiołek, trwający przy swoim mimo wszystkiego i wszystkich. A jednak nie potrafiła dalej taka być. Nie teraz, gdy czuła się, jakby dostała w głowę czymś ciężkim, a słowa Angeliniego tylko wszystko utrudniały. Stary uparty osiołek nie potrafił wciąż nim być. Ha! Ledwo powstrzymywał się przed zrobieniem kolejnej mega głupiej rzeczy w swoim życiu. Choć Tabby coraz bardziej zaczynała się też zastanawiać nad słusznością swoich przekonań. Była teraz całkowicie sama, przepełniona bólem i poczuciem tego, że nie może zrobić zupełnie nic, by odwrócić bieg czasu. Nie była jeszcze w swoim mieszkaniu po Dożynkach i coraz bardziej obawiała się tam teraz wrócić. Wiedząc aż nazbyt dobrze, że zastanie tam teraz tylko przejmującą pustkę, jaka już zaczynała gościć w jej duszy. Rozejrzała się po pokoju ukradkiem, nie mając nawet pojęcia dlaczego to robi. Nie mając... A może jednak właśnie podświadomie wiedząc, że dokładnie to powinna teraz zrobić? Tego nie wiedziała nawet ona sama, lecz już po chwili pytanie o to przestało się liczyć. W chwili, w której naprawdę wszystko do niej dotarło, waląc ją po raz kolejny w głowę tą świadomością, że powinna była jednak odrobinę spuścić z tonu, że powinna... Czuła się źle, jak ostatnia idiotka na świecie, jak prawdziwa zdrajczyni i, cóż, zwyczajnie suka. Jej wzrok padł na napój stojący na brzegu szafki. Przezroczyste ścianki szklanki tylko ułatwiały jej zidentyfikowanie jego zawartości i spowodowały bolesny ucisk w sercu. Jakby to było dosłownie wczoraj, pamiętała bowiem dzień, w którym odrobinę się zapędzili, pijąc i upijając się na tyle mocno, by zagwarantować sobie późniejszego kaca. Wtedy też to zrobił, troszcząc się o nią. I to było takie... Smutne, jakby robiące z niej prawdziwie złego człowieka, który rzuca się z wściekłością na kogoś, kto pragnie tylko mu pomóc. Napój... Następnie było wspomnienie odgłosów z kuchni, zapach stamtąd dochodzący, poranne powitanie pełne czułości, słodki fartuszek, iskierki widoczne w jego ciemnych oczach, uśmiech zarezerwowany specjalnie dla niej, wspomnienie o bitej śmietanie, kocham cię, dzikie i szalone igraszki, troska z jaką wycierał ją i jej włosy po wspólnym prysznicu, czułe obejmowanie, całusy w szyję, jak i wreszcie ten pierścionek... Stara, z pewnością cenna, pamiątka rodzinna. I te blizny na jego plecach... Powstałe z jej powodu, a jednak nie umniejszające jego miłości do niej. To było zdecydowanie zbyt wiele, by nie czuła się jak ta ostatnia suka, tak uparcie raniąca wszystkich wokoło. Do tego stopnia, że nie miała już teraz dosłownie ani jednej bliskiej jej osoby. Wszystkie odeszły, rozpłynęły się jakoś w powietrzu, zostawiając ją całkowicie samą z tą bolesną pustką w sercu, która powoli coraz bardziej ją niszczyła. Jej własne zachowanie sprawiało, że zaczynała wewnętrznie umierać. Z początku może i niezauważalnie, jakaż głupia wtedy była!, by teraz objawić się z całą swoją mocą. A drogi ucieczki od tego nie widziała. Już nie, bowiem własnoręcznie odcięła sobie drogę do niej. Stała tak wciąż w jednym miejscu, ogłupiona i osaczona przez własne myśli o błędach, jakie popełniała dosłownie na każdym kroku. Naprawić tego już raczej nie mogła, bowiem widziała przecież aktualną reakcję Valeriusa. Zraniła go już chyba nazbyt mocno, by istniała jeszcze szansa wybaczenia. Nie tego darowanego jemu od niej, o nie!, choć przecież do tej pory zdawało jej się, że to właśnie ona trzymała w swych dłoniach przebaczenie, które mogła mu ofiarować, jeśli tego właśnie by chciała. Ta sytuacja była zgoła inna. To nie ona mogła wybierać to, czy wybaczyć. To Valerius mógł wybaczyć jej, mógł – nie musiał, jednak w tej chwili… W tej chwili nie widziała takiej opcji. Była bowiem zbyt dużą suką w stosunku do niego. Dlatego też wciąż stała na tym samym kawałku podłogi, nie odchodząc i nie rzucając też swoimi podłymi tekstami, a przełykając ślinę i starając się nie rozpaść na miliardy drobnych kawałeczków. Nawet w momencie, w którym Val odblokował jej drzwi, samemu odchodząc w stronę łóżka i swojego paskudnego stroju. Mimowolnie powiodła za nim spojrzeniem, próbując nie wyglądać marnie i żałośnie, choć właśnie tak się teraz czuła. Najokropniejsza osoba na całej planecie. Drgnęła na dźwięk jego głosu, naprawdę chcąc powiedzieć, że nie zbiera się przecież do odejścia, jednak nie potrafiła wydusić z siebie nawet jednego słowa, będąc dosłownie jak wmurowana w ziemię. Na dodatek język to ona musiała mieć chyba z betonu, zaś w gardle rozżarzone pręty, a przynajmniej tak właśnie się czuła. Z każdym jego kolejnym słowem, jakie nastąpiło po tym pierwszym, przesadnie uprzejmym i sztucznym. Przez chwilę myślała, że tak to właśnie ma wyglądać, że odtąd mają być dla siebie nadzwyczaj kulturalnymi znajomymi, jednak już po kilku sekundach doszło do niej to, co najwyraźniej usiłował przed nią ukrywać Angelini. To, co sprawiło, że jej żołądek zmienił się w dosłowny supeł, zaś Tabby zaczęła swoją kolorystyką skóry przypominać białe prześcieradło. Myliła się, musiała się mylić, ale wszystko wskazywało na to właśnie… Nie wiedziała co powiedzieć. Stała w milczeniu nawet w chwili, w której zbliżył się do niej, kładąc jej rękę na ramieniu i prosząc o pocałunek w taki sposób, który sprawiał, że wszystko w niej jeszcze bardziej się zaciskało, a serce zaczynało łomotać jej jeszcze szybciej w piersi, prawie że się z niej wyrywając. - Nie… – Wyszeptała wreszcie mimowolnie, drżąc i obracając się na pięcie, by wpaść wprost w ramiona Valeriusa. Wpaść, lecz nie tylko bezwładnie oprzeć się o niego. Ona autentycznie się przytuliła, wtulając twarz w jego pierś. Nawet mimo znienawidzonego stroju jednego ze Strażników, nie mogła tego nie zrobić. - Nic nie skończy się dobrze. – Wyszeptała, walcząc z nagłym osłabieniem. – Nie chcę podarowywać ci ostatniego pocałunku. Nie chcę, by był ostatni. Moi rodzice nie żyją, a mimo tego wciąż wszystko psują. Zniszczyli wszystko wtedy i niszczą to też teraz, a ja… Gubię się. – Zadygotała, odsuwając się od mężczyzny i wbijając wzrok w okno. – Nie oszukiwałam. A nienawiść? Nie potrafię. Pewnie przeszkadzam ci w wyjściu do pracy, więc już pójdę. – Nie patrząc na niego, ruszyła w stronę drzwi prowadzących na korytarzyk, przechodząc te kilka kroków, by dojrzeć jakoś do świadomości tego, że nie jest w stanie odejść w ten sposób. Obracając się na pięcie, pędem przebyła tę krótką odległość, nie zastanawiając się wiele, tylko skacząc na Valeriusa na tyle niespodziewanie, by wywrócić ich na dywan. Szybkim ruchem przeturlała się, ciągnąc go na siebie i zamykając mu usta głębokim pocałunkiem nim jeszcze zdążył się odezwać. Jej sprawne paluszki pospiesznie odpięły kaburę, wolała nie mieć bliżej do czynienia z jej zawartością, którą Tabby posłała gdzieś po podłodze nogą. - Fikcyjne małżeństwo odpada. – Mruknęła, niezaspokojenie dobierając się do jego rozporka. – Możesz mieć mnie tylko na serio. I chcę błękitną sukienkę. I niebieskie frezje. – Po chwili jednak spoważniała. – Niszczę się, Vale. To nie będzie łatwe, ale jeśli tylko jesteś w stanie mi wybaczyć… Nie chcę nikogo innego.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Czw Sie 28, 2014 11:32 am | |
| Nie... NIE! NIE! NIE! Nie... Odmowa, z którą się spotkał, zabolała, ale na co tak właściwie liczył, czego oczekiwał? Jego prośba była zbyt wielka, by kierować ją w kierunku osoby, której zniszczyło się życie. Doszczętnie. Nawet nie było co ratować i nie można było inaczej ująć tego, co jej zrobił i co zrobił całej jej rodzinie. Pocałunek? Ostatni pocałunek od Tabby?! Od tej Tabby? Co sobie w ogóle myślał, prosząc ją o to?! Kretyn! Kompletny kretyn! Jakby w tej głowie kompletnie nic nie miał! Pustka. Jednakże czemu powiedziała „nie”, a potem wtuliła się w niego? Tak miło i czule? Czemu on objął ją ramionami? Czemu kochał tę chwilę? A przede wszystkim... Czemu znów mu to robiła? Czemu wysyłała sprzeczne sygnały? Ile mógł jeszcze wytrzymać tych tortur? ...czy może jednak chciała mu przed śmiercią podarować coś więcej niż tylko jeden pocałunek? Może stwierdziła, że zasługiwał na coś więcej z sentymentu do ich przyjaźni? Chyba powinien z tego korzystać, skoro to... Na myśl, że dziś miał skończyć swoje własne życie, coś trzepotało mu się z żalem w piersi i to chyba już nie był ten robak, o którym myślał wcześniej. Zbyt bardzo żywiołowe. Zbyt bardzo zasługujące na życie. Żywiołowe... Wystraszony ptak, który pragnął jak najszybciej zwiać z tego miejsca, bo ta klatka była zbyt ciasna, a on nie chciał umierać. Nie chciał umierać, to prawda. Jednakże musiał... - Nie przeszkadzasz mi... – Zaczął, ale zamilkł. Znów, kolejny krok i z czułości przeskoczono w terroryzm. Patrzył w jej plecy, nie wiedząc, co powiedzieć i myśląc o tym, co to tak w ogóle było. Znał Tabithę już tyle lat, myślał nawet, że zdążył ją poznać wystarczająco dobrze, ale to wszystko... Jeszcze nie tak dawno myślał, że go kocha, ale... Teraz? Nie potrafił tego ogarnąć. Nie teraz. Teraz pragnął jedynie... Nie miał już nic, co pragnąłby zrobić, skoro odchodziła. Może randka z Coin, to nie był taki zły pomysł? Zamyślony i zagubiony, zaraz musiał zderzyć się z zaskoczeniem i prędkim złapaniem dziewczyny. Nie miał pojęcia, co to wszystko miało znaczyć. Kolejny zwrot akcji w tak krótkim czasie, przez który tym razem znaleźli się na dywanie. Tak szybko przeturlała ich. Chciał zapytać, dowiedzieć się, ale jego usta zostały zamknięte. W pocałunku... A potem te słowa. - Tabby, o co ci chodzi? - Spytał, będąc nad nią i trzymając ją w ramionach. Pokręcił głową, nie rozumiejąc już niczego. - Nie kochasz mnie, nienawidzisz mnie. Nie chcę cię do niczego zmuszać... To i tak nie byłoby to samo... Tak bardzo cię kocham - szepnął, odgarniając jej zbłąkany kosmyk z twarzy. - Pójdę już. Może uda mi się zabić Coin, a wtedy być może Igrzyska się nie rozpoczną. Zrobię to dla ciebie. Czy wtedy mi to wszystko wybaczysz? Te porzucenie, tą zdradę? Nie chciałem cię zranić. Przepraszam. Tak mi przykro - szepnął, zamykając oczy. Nie potrafił na nią patrzeć przez te czyny. To właśnie przez niego straciła rodzinę...
|
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Czw Sie 28, 2014 2:52 pm | |
| Jeszcze kilka chwil wcześniej była tak bardzo szczęśliwa, beztroska. Teraz wszystko zaczynało znowu walić się na łeb, na szyję i to w całości przez jej durne zachowanie. Nawet w momencie, w którym się opamiętała, naprawdę chcąc wszystko naprawić. Cóż, było na to już stanowczo za późno. Późno... Najgorsze istniejące teraz słowo, które powodowało w jej sercu przejmujący ból. Zasłużyła sobie na jak najgorsze tortury, jednak mimo wszystko ich nie chciała. Naprawdę żałowała swojego dotychczasowego postępowania, którym raniła nie tylko siebie, ale i też osoby dookoła. Vala... Chciała odpokutować swoje grzechy, a nader wszystko, chciała zapewnić im najszczęśliwszą przyszłość, jaka tylko była możliwa. Dokładnie - im, bowiem mimo wszystko go kochała i miała szczerą nadzieję, że on wybaczy jej winy. Nadzieję, która okazała się być nadzwyczaj złudna. Nie dał ani jednego znaku, że to robi, że jej wybacza lub posyła ją wprost do diabła. On tylko patrzył na nią w tej dziwny, jakby nierozumiejący sposób, a jego twarz wyrażała tylko te zdecydowanie przeraźliwie nieprzyjemne uczucia. Nawet w chwili, w której wreszcie odezwał się do niej. - O nic. Zapomnij, że cokolwiek robiłam i mówiłam. Przepraszam, nie powinnam. - Wyszeptała drżącymi wargami, odwracając wzrok od jego twarzy. Mogła wiedzieć, ha!, powinna wiedzieć, że to się skończy właśnie tak. Za dużo było w tym jej winy, by mogła oczekiwać od niego przebaczenia. Co dopiero mówić tutaj o czymś więcej, głębszej relacji, związku nawet. Przez kilka marnych godzin była jego narzeczoną, lecz wtedy jeszcze nie doceniała tego. Nie tak jak teraz, gdy patrzyła na to z perspektywy osoby przegranej. Na dodatek nie przegrała tylko tej jednej rzeczy, o nie! Bawiąc się w odrzucenie, automatycznie zepsuła całą swoją przyszłość. To wszystko, czego tak bardzo kiedyś pragnęła, to o czym śniła niegdyś przepiękne sny. Teraz odrzuciła to na swoje własne życzenie. Głupio wypowiedziane i nie mogące być cofnięte. Przegrała. Teraz miała zostać zupełnie sama pośród czterech ścian i pustki dookoła. Bez rodziny i tych najbliższych osób, które mogła nazwać przyjaciółmi. Bez kogoś, komu mogła chociaż w pewnym stopniu zawierzyć, z kim mogłaby spędzać wieczory... Amanda miała rację, mówiąc jej, jak bardzo uparty wychodził z niej osioł. Z którego teraz można było tylko zrobić salami, bo niczego innego warta nie była. Zwłaszcza w momencie, w którym do jej uszu doszły kolejne słowa Valeriusa, wbijające się w nią jak niesamowicie ostre sztylety. Twierdził, że go nie kocha, choć przecież sama zachowywała się w sposób na to wskazujący i nie mogła liczyć na nic innego, na dodatek sam wciąż uparcie powtarzał swe słowa o miłości do niej, chcąc się dla tego wszystkiego poświęcić. By mu wybaczyła, gdy ona... - Wiem. - Wyszeptała, delikatnie zatrzymując w miejscu jego dłoń, którą odgarniał jej włosy, i składając powolny pocałunek na jej wnętrzu. - To wszystko jest zbyt skomplikowane. Nie mogę prosić o nic, gdy sama to wcześniej odrzuciłam. - Wciąż nie patrzyła na Angeliniego, wbijając wzrok, z podejrzanie wilgotnymi oczami, w ścianę. - Nie rób tego, nie dla mnie, nie dla nikogo. Jeśli chcesz już zrobić coś dla mnie... Bądź szczęśliwy, ustatkuj się, załóż rodzinę i zapomnij o mnie. To ja powinnam przepraszać, to ja powinnam żałować. I robię to. Nie szukaj mojego przebaczenia. Masz je. - Czuła się fatalnie, chciała tylko zniknąć. - Pijani ludzie są szczerzy, wiesz? - Dodała jeszcze tylko. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pią Sie 29, 2014 12:15 am | |
| Szczerze, oboje byli popieprzeni. I to ostro. Co wyprawiali ze swoim aktualnym życiem?! Ciągle się wymijali, sami nie wiedząc, czego chcą, czego pragną, do czego chcieliby dążyć. Nie potrafili się dogadać, mimo że kiedyś rozumieli się bez zbędnych słów. Cholera, to było jak pieprzone czytanie w myślach! Przychodził do ich uroczego kącika, nawet nie zdążył posadzić tyłka na trawie, a ona już wiedziała, po jednym spojrzeniu w jego twarz, co mu chodziło pod tą czupryną. Ach, pamiętał, jak go goniła, gdy ścinał włosy... Lubiła, gdy miał długie, a on lubił, gdy bawiła się jego włosami zamyślona. Leżeli sobie pod niewielkim drzewem, marząc o przyszłości, przemijali słodko w swoim towarzystwie, słuchając rechotu żab, plusków wody wywołanych przez rybki czy świerszczy, które kryły się po trawach. Nawet dziś potrafiło być im super. W kompletnie inny sposób. Nie tak niewinny, spokojny i milczący, a zdecydowanie dziki, szalony i odważny. Seks z nią to coś, o czym marzył nawet teraz, gdy spróbował tego owocu i to nawet się nim przejadając. Uwielbiał ją i pragnął mieć ją w swoich ramionach już zawsze, więc czemu odgrywał tę szopkę? Czemu... Nie wierzył jej, godząc się na te jej słodkie słowa? Bo znów miała przewrócić tę monetę, pokazując mu swą nienawiść. Tego nie chciał już nigdy więcej. Położył się tuż obok Tabithy na podłodze, obejmując ją ramieniem i przyciągając do siebie. Przytulił się do niej, zamykając oczy i myśląc o tym, jakby to mogło wyglądać, gdyby się dogadali. Jednakże w jego głowie pojawiła się myśl, czemu marzyć, skoro można to przeżyć? Cholera, przecież był wojownikiem! Walczył o swoje, a Tabby od samego początku była jego. - Może zacznijmy od początku? – Spytał cicho, unosząc głowę, by spojrzeć na nią. Nawet podparł się łokciem o dywan. – Może wróćmy do czasów, gdy tak świetnie się dogadywaliśmy... Gdy byliśmy przyjaciółmi i oboje potrafiliśmy się dogadać? Nie, oczywiście nie chodzi mi o to, byśmy się przyjaźnili. Przenieśmy to na bycie parą, zapomnijmy na tyle, na ile się da, o tych moich błędach, za które cię ponownie przepraszam, pocałujmy się, wciśnijmy pierścionek z mojej kieszeni na jego właściwe miejsce i żyjmy szczęśliwie, póki żyć tak mamy okazję. I znajdźmy sponsorów dla naszych kochanych dziewczyn, poszukajmy ludzi przeciwnych Igrzyskom i postarajmy się zorganizować jakiś bunt czy coś... A jeśli nam się... Jeśli nam się nie uda, to bądźmy dla siebie oparciem. Gotowa byś była to zrobić? – Dodał, patrząc na nią ze smutkiem. Wizja Igrzysk, a na nich jego Julki w wersji Amandy i jego siostry, nie poprawiała humoru, a raczej go niszczyła. - Ja jestem gotowy, szczery po pijaku człowieku – szepnął, uśmiechając się. – A ty? Byłabyś gotowa mi zaufać, mnie kochać i ze mną mieszkać po tym wszystkim? |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pią Sie 29, 2014 3:03 am | |
| W jej marzeniach wszystko było o wiele łatwiejsze. Nie mieli tych wybitnie paskudnych problemów, jakie dotykały ich w prawdziwym świecie, wszystko tak straszliwie komplikując, a nawet zupełnie już niszcząc. Nie była w nich tą osobą, która patrzyła na nią teraz codziennie z lustra, nie była podłą suką i dziwką raniącą wszystkie ważne dla niej osoby. W swoim sennym świecie nadal była tą dawną Tabby, słodką i zupełnie niewinną, jak na skrzydłach lecącą na kolejne spotkania ze swoim najlepszym kompanem. Tak potwornie je kiedyś uwielbiała. Spędzając praktycznie całe dnie w towarzystwie Valeriusa, czuła się wspaniale, tak bezpiecznie, pewnie. Nie to, co było podczas jej pobytu w domu, w którym nigdy nie czuła się specjalnie dobrze. Jej ojciec i jej matka byli bowiem tacy… Odlegli, zimni, oddaleni od niej jeszcze bardziej niż wtedy, gdy Amanda była jeszcze w domu. Oczywiście, wszystkie przyjęcia wciąż się odbywały, a ona zastępowała na nich Mandy w roli odstrojonego nadprzeciętnie zwierzątka domowego swojej mamusi, lecz gdy tylko wielkie wydarzenie się kończyło, cóż, ona jakby przestawała istnieć do kolejnego. Dlatego też wychodziła z rodzinnej posiadłości jak najwcześniej, wracając do niej zupełnie w ostatniej chwili, tuż przed późną kolacją rodzinną, na której pojawiać się musiała mimo wszystko. O ile śniadanie i obiad w towarzystwie milczących rodziców, którzy wprost promieniowali wyższością oraz pogardą dla świata, dało się jakoś ominąć i nikt nie robił z tego problemów, o tyle przy kolacji nie było o tym mowy. Nawet chwila spóźnienia była traktowana niczym największa zbrodnia. I to chyba sprawiało, że ceniła wtedy jeszcze bardziej ten rodzaj swobody, jaki zyskiwała przy Valu. Leniwe leżenie na miękkiej trawie, patrzenie na chmurki powoli płynące po niebie, mimowolna zabawa włosami przyjaciela. Lecz tego już nie było, to nie istniało. Nie miała nawet żadnego punktu zaczepienia, by móc próbować cokolwiek z tym zrobić. Wszystko przepadło i to już nawet nie przez jej ojca, bowiem on zapoczątkował tylko zniszczenia, które ona teraz poczyniła do samiuteńkiego końca. Kończąc swoje słowa skierowane do Valeriusa, przymknęła oczy, powstrzymując się przed gorzkim śmiechem. Dokładnie – śmiechem, bo płakać przy nim nie chciała. Nie należała do tych ludzi beczących przy pierwszej lepszej okazji i demonstrujących wszystkim na około swoje uczucia. O nie, ona wolała zachowywać to wszystko dla siebie, by w spokoju móc wyrzucić to z siebie we własnych czterech kątach. Zwłaszcza teraz mogła swobodnie to robić, gdy nie było już tam… Zupełnie nikogo. Tylko Pithy w swojej prowizorycznej klatce miał być jej towarzyszem niedoli. Przynajmniej na swój króliczy sposób… Chciała raz jeszcze prosić, by Val nie robił niczego głupiego i odejść jakoś, dając mu żyć własnym życiem, w którym jej nie było, jednak wtedy on zrobił coś tak niesamowicie przedziwnego. Naprawdę myślała, że to definitywny koniec tej historii i nic nie było w stanie tego zmienić, tymczasem została przyciągnięta w ramiona tego mężczyzny, przytulając się również do niego, nie bez westchnięcia. - Chcesz tego? Mimo wszystkiego, co się stało, co ci zrobiłam? – Spytała, niedowierzając w to. Nie z powodu niechęci do uwierzenia, lecz strachu. Bała się, że znowu zrobi coś, co zniszczy ten moment, tę nić porozumienia na nowo. Tak kruchą, tak delikatną, jakby miała rozpaść się przy byle podmuchu wiatru. – Jeśli tylko tego naprawdę pragniesz. Brakowało mi tamtych chwil, nawet nie wiesz, jak bardzo. Nie przepraszaj więcej. Zapomnijmy, wybacz mi. Długo i szczęśliwie brzmi dla mnie wyśmienicie, a Amanda i Delilah… Zrobię wszystko, by im pomóc. – Spojrzała na ścianę już załzawionymi oczami. I sama nie była do końca pewna, czego to łzy. Szczęścia czy żałości… Straciła wszystko, zyskując wszystko… To było tak skomplikowane, tak trudne do przyjęcia, tym bardziej już zrozumienia. Uniosła dłoń, uśmiechając się ostrożnie i starając się poczochrać przyjacielowi włosy. Po kilku sekundach poddała się jednak, krzywiąc przy tym. – Są za krótkie. – Mruknęła z przyganą w głosie, unosząc się odrobinę i całując usta swojego mężczyzny. – Byłabym. Jestem, ale mimo wszystko… Proszę cię o czas, Vale. Wiem, jak to brzmi, ale nie chcę popełnić błędu moich rodziców. – Przełknęła ślinę, kontynuując. – Sądzę, że naprawdę cię kocham, Vale. Nie chcę się tylko spieszyć. Zamieszkam z tobą, wyjdę za ciebie, lecz wpierw chcę się upewnić. Chcę mieć pewność w tym, co czuję. Zmieniliśmy się przez ten cały czas i musimy poznać się na nowo, nim podejmiemy jakiś ostateczny krok. Dobrze? – Spytała cicho, licząc w głębi duszy na to, że nie zniszczy tym niczego. – Co nie oznacza, że nie będę z tobą praktycznie mieszkać. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Masz na to zbyt wygodne łóżko.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pią Sie 29, 2014 12:06 pm | |
| - Pewnie, że chcę. To jedyna rzecz, której mogę być pewny – wyznał, ujmując jej dłoń i delikatnie ją ściskając, jakby chciał jej dać znać, że tu jest, żyje i to w dodatku specjalnie dla niej. Ostatnimi czasy jedynie tego był pewny - taka prawda. Myślał wieczorami nad wieloma rzeczami dotyczącymi jego przyszłości, ale niezmiennym i pojawiającym się non stop w jego głowie od dość dawna była właśnie Tabitha i miłość do niej. Marzył o ich wspólnej przyszłości, rozmyślał nad tym, jak mogłoby wyglądać ich spotkanie po tym wszystkim, co jej zrobił i budził się zlany potem, gdy śniło mu się jej martwe ciało. Nawet nie wiedział, czy żyje... ...póki nie trafiła na niego w tej uliczce. To kompletnie zmieniło jego spojrzenie na to wszystko. Marzenia o wspólnej przyszłości nadal pozostały, ale inaczej się miała sytuacja z jego wyobrażeniami Tabithy w stosunku niego i uczuć, które między nimi się unosiły. W sumie te zmieniły się drastycznie, uderzając w niego brutalnie z tą całą nienawiścią. Nie oczekiwał szybkiego wybaczenia, ale te jej chłodne uczucie... To go przerosło, pogrzebało i nawet myślał, że jest martwy. A teraz byli tu. Razem... Myślał, że już wszystko będzie idealnie. Kochali się, ale ona nadal się wahała, nadal próbowała się z tego wycofać, przemyśleć, bo była niepewna... Miał wrażenie, że znów rozstępuje się pod jego nogami ziemia, a ciemna rozpadlina wciągnie go do siebie już niebawem. Kilka sekund i będzie po nim. Uśmiechnął się nieznacznie na uwagę o włosach i pocałunek, jednakże potem ten jego uśmiech zgasł. Jakoś nie przypadły mu do gustu jej słowa, jakoś nie pomagały w pozytywnym myśleniu. - Co to oznacza? – Spytał, nie za bardzo wiedząc, co dziewczyna ma na myśli. Czas... Upewnić się... Pewność... Poznać na nowo... Jakoś niezbyt świetnie to wszystko brzmiało. – Nie rozumiem. Myślałem, że jesteś pewna, że to, co mówiłaś wczoraj... Czemu uważasz, że możemy skończyć jak twoi rodzice? – Spytał, kompletnie nie rozumiejąc jej wahania. Chciała uciec? Od niego? Daleko? Mówiąc, że będą razem, mamiąc mu oczy, będąc coraz bliżej, a tak naprawdę się wyślizgując? |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pią Sie 29, 2014 2:53 pm | |
| Ponownie go raniła, nie chcąc ranić i widziała to. Widziała aż za dobrze ten gasnący uśmiech na jego twarzy. A przecież naprawdę zależało jej na ich wspólnej przyszłości, nie chciała tylko zbytnio się śpieszyć ze względu na to, że pośpiech nigdy nie przynosił niczego dobrego. Proszenie o czas jednak też było złe. Zaś ona zdecydowanie tego czasu potrzebowała. Jeszcze nie tak dawno temu uważała, że szczerze nienawidzi Valeriusa, teraz natomiast mieli planować przyszłość razem. To sprawiało, że zaczynała się gubić. Nie chciała podejmować decyzji pod jakąkolwiek presją, chciała móc spokojnie zastanowić się nad tym wszystkim. Szczerze wątpiła w to, by nagle postanowiła teraz odejść, zupełnie oddalić się od człowieka, którego raczej prawdziwie kochała. Jednak wszystko w niej wprost wołało o to, by poprosiła go choć o odrobinę czasu na przemyślenie i poukładanie niespokojnych myśli. Nie chciała w żadnym razie, aby to go zabolało. Nie taki był jej zamysł. Naprawdę chciała widzieć go w pełni szczęścia, tak beztroskiego, jak to tylko było możliwe. I jej. Pragnęła, by był prawdziwie jej, lecz zastanowienie... Musiała je mieć. - Nie chodzi o to, że cię nie kocham, Vale. Kocham. Tylko, zrozum, jeszcze nie tak znowu dawno byłam naprawdę pewna, że cię nienawidzę. Teraz zaś znowu chcemy ułożyć sobie wspólną przyszłość i to jest... Ogromny krok, niemożliwie wręcz wielki przeskok od jednego do drugiego stanu. - Próbowała mu spokojnie wytłumaczyć swój punkt widzenia, nie raniąc go przy tym. Wyciągnęła rękę, gładząc go powoli wierzchem dłoni po policzku. - Jestem praktycznie pewna, tylko nie chcę pędzić z tym wszystkim i ostatnie, czego chcę to zupełne pogubienie się. Wiesz chyba zbyt dobrze, jacy byli moi rodzice. - Wyszeptała ze smutkiem, wspominając przy tym straszliwe blizny na jego plecach. - Wzięli ślub bardzo szybko, na zdjęciach wyglądali naprawdę szczęśliwie, a później wszystko zaczęło się walić. Pod koniec było... Sam przecież wiesz. Różnice okazały się zbyt duże, a ja nie chcę powtórki. Jej rodzice byli najgorszym z możliwych przykładów małżeństw, jakie tylko mogły istnieć. Niszcząc zupełnie jej wyobrażenie o związku, dlatego też się bała. Zwłaszcza po tym, co przeszła z Valeriusem już do tej pory. To tylko sprawiało, że obawiała się jeszcze bardziej. I dlatego też tak bardzo zależało jej na czasie. - To wszystko, co przeszliśmy do tej pory... To powoduje we mnie lęk, Vale. Przed tym, że może nam nie wyjść. Zmieniliśmy się, nie jesteśmy już tymi samymi dzieciakami, jakimi byliśmy kiedyś. Musimy wziąć na to poprawkę. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sob Sie 30, 2014 1:29 am | |
| Miała rację. Niepotrzebnie się tak unosił i panikował. Była dorosła, on też i nie chciał jej więzić. Chciał by była z nim z własnej woli, szczęśliwa, kochając go, a skoro potrzebowała do tego tak bardzo tej... przerwy, to powinien jej ją podarować, czyż nie? Nieważne, czy to mu się podobało, czy miało mu przynieść niekorzyści, to powinien się poświęcić. W odpowiedzi mógł zyskać coś dla niego bardzo ważnego – jej miłość. Uśmiechnął się, gdy czuł jej dłoń na swoim policzku. Może wcale nie miało być tak strasznie? Kochała go. Potrzebowała jedynie czasu na poukładanie sobie wszystkiego. Sam miał okazję spędzić ze swoimi myślami bardzo dużo czasu, a ona faktycznie go przecież rzekomo nienawidziła, by nagle wpaść na tory miłości. - I mi nie uciekniesz? I oddasz mi w końcu mój scyzoryk? – Spytał, teraz już naprawdę uśmiechając się szczerze i beztrosko. Jakoś zrobiło mu się lżej po jej wyjaśnieniach. Kamień spadł mu z serca, ptaszek w piersi stwierdził, że z miłością jest mu tam bardzo milutko, zaś te obślizgłe robaki... Zniknęły i nie zatruwały już jego umysłu. W sumie to głupie, że chciał lecieć zabić Almę. Zapewne nie dotarłby nawet do bramy KOLCa. Takie rzeczy nigdy nie kończyły się dobrze. - I nie bój się. Nie skończymy jak twoi rodzice, ani jak moi. Ja nie naślę na faceta naszej córki jakichś opryszków, zaś ty jej nie udusisz – zauważył, zahaczając o bardzo czarny humorek. – Chodź ty, łobuzie! – Wyszczerzył się zaraz, przyciągając gwałtownie Tabithę do siebie i ją tuląc na podłodze w jego sypialni. Szalenie i słodko. Cmoknął też ją w nos, co wyszło jakoś tak przez przypadek, bo nie trafił w usta. - Choć mam niestety jedną złą wiadomość – zaczął, nagle poważniejąc. – Bo nie wiem, czy masz świadomość, że nam śniadanie ostygło po tym wszystkim. Jesteś w stanie zjeść odgrzewaną w mikrofalówce jajecznicę, nie ciskając mi nią w twarz? – Spytał, pacając palcem wskazującym nos Tabby. Miał nadzieję, naprawdę taką wielką, dużą, przeogromną, że już wszystko będzie dobrze, a zwłaszcza wtedy, gdy już Tabby wszystko sobie poukłada w tej główce. Kochał tę główkę. - Raaany, babo, nie bądź taka poważna, bo tęsknię za twoim śmiechem! – Poskarżył się, porywając ją w górę na ramiona. – Zaraz ciebie wsadzę do mikrofalówki, bo zamrozisz mi ta powagą całą sypialnię! Albo zmuszę do gotowania obiadu... Bo wiesz, że ja i kuchnia, to tak trochę lenimy się i trzymamy zazwyczaj z dala od siebie? Zazwyczaj bardzo daleko... A nawet zawsze. Jednakże się nie martw, bo jajecznica jest jak najbardziej jadalna! – Stwierdził, kiwając głową, by przekonać do tego samego siebie. Raczej była jadalna, ale... Co, jeśli nie? - Do kuchni czy do łóżka? – Spytał, stojąc z Tabby na rękach na środku swojej sypialni i znów miał niecne myśli, patrząc na rozrzuconą pościel. Miał też jednak pustki w żołądku. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sob Sie 30, 2014 3:26 am | |
| Wiedziała, że zrobiła wielką głupotę, prosząc go o czas, bowiem po raz kolejny uderzała brutalnie w tę delikatną nić porozumienia między nimi, lecz miała przy tym ten rodzaj nadziei, jaki powodował w jej głowie natłok myśli o tym, że musi być dobrze. Naprawdę kochała tego człowieka. Może i na swój porypany sposób, ale faktycznie czuła do niego coś wystarczająco silnego, by móc nazwać to miłością. Silną i raczej niezmienną, bowiem teraz zaczynała wyraźnie czuć, że tak naprawdę przez cały ten czas Vale zajmował miejsce w jej sercu. Tak, brzmiało to wybitnie głupio oraz melodramatycznie. Zupełnie jak w tych tanich komedyjkach romantycznych, jednak była w tym diametralna różnica. Komedyjki zazwyczaj nastawione były na lukrowo szczęśliwe zakończenie, będąc przy tym niezmiernie przewidywalnym gatunkiem filmowym. Ich życiu zaś daleko było do filmu, a jeszcze dalej od mdlącej słodyczy, choć teraz to wszystko faktycznie zaczynało przypominać pełnię przerysowanego romantyzmu znaną z kina. Lecz jej to w żadnym razie nie przeszkadzało. Uwielbiała ten stan, tę sytuację między nimi, która ponownie przeskoczyła do lekkości i swoistej beztroskości, a nader wszystko kochała valowy uśmiech wraz z myślą o tym, że to właśnie ona sama go na tej wspaniałej twarzyczce wywołała. Nie chciała tego na powrót zmieniać w pełne nienawiści kłótnie czy też sceny gniewu i fochów najróżniejszych. Było jej dobrze tak, jak było. Dokładnie w tej chwili. - Pomyślę o tym... No dobrze, uroczyście przysięgam, że nie zwieję gdzieś daleko. Teraz. – Stwierdziła, szczerząc zęby w wyjątkowo radosnym, nawet jak na ten czas, uśmiechu, by następnie nie móc powstrzymać się przed odpowiednim skomentowaniem pytania o scyzoryk. Spojrzała Valeriusowi prosto w oczy, robiąc niesamowicie wręcz sugestywną minę i powoli obniżając wzrok na wypukłość w jego spodniach. – Dokonajmy wymiany… Oddam ci twój scyzoryk, jeśli ty dasz mi swój, khym, miecz. Przepadam za nim. – Zachichotała niczym jakaś trzpiotka, nie mogąc tego nie zrobić, gdy jej myśli uciekały na zdecydowanie zbereźne drogi. Tak naprawdę jednak całkowicie zapomniała o scyzoryku, jaki wciąż znajdował się w jej szafce. Jakoś przeoczyła to, że wciąż go ma, a wcześniej zapewne też ani by myślała oddać go właścicielowi. Teraz zaś zdecydowanie była o tym mowa, więc nie zamierzała się sprzeczać o tak banalną rzecz. Zwłaszcza przy fakcie, że miała w zamian dostać wyjątkowo dużo innych ciekawych drobiazgów oraz, w bliżej nieokreślonej przyszłości, nazwisko tego oto tutaj pana. Co oznaczać miało, że tak czy siak scyzoryka do końca nie straci. - Jest tylko mały problemik. Taki tyci-tyci. Musisz sobie sam przyjść po ukochany nożyk, a ja zamierzam niecnie wykorzystać każdą sytuację, by cię uwieść, wykorzystać i zdobyć lepszą pozycję społeczną. – Uśmiechnęła się łobuzersko, zagarniając włosy za ucho i przytulając się jakoś do Angeliniego, by słuchać tego wszystkiego, co wypływało z jego ust. - Nieźle lecisz w przyszłość z tymi tematami. – Mruknęła mu na uszko, całując jego szyję. – Mamy jakąś córkę, o której nic mi nie wiadomo albo planujemy ją w najbliższym czasie mieć? – Spytała, unosząc przy tym jedną brew i patrząc z rozbawieniem na Vala. – Nie mów mi, że chcesz w najbliższym czasie bawić się w pieluszki, kochanie. – Roześmiała się już na samą myśl o tym. Nie, zdecydowanie nie zamierzała chwilowo dawać się wrobić w macierzyństwo. Mimo wszystko nie. Zapiszczała niekontrolowanie niczym mała dziewczynka, gdy tak Valerius niespodziewanie postanowił ją przytulić i poczęła obdarowywać go całą masą szalonych całusów, które nie zawsze trafiały w usta, co powodowało tylko jej kolejny chichot. Przez ostatni czas była naprawdę drętwa i przeraźliwie wręcz smutna, lecz teraz nie potrafiła zdobyć się na powagę. - O tym też pomyślę, choć rzucanie w twarz byłoby zdecydowanie nadzwyczaj ciekawe. – Cmoknęła go przelotnie w środek czoła, tarmosząc jego krótkie włosy. Zdecydowanie wolała wersję z dłuższymi. – I… Jajecznica? Twórczo. – Zaśmiała się, przypominając sobie o czymś nagle. – Pamiętaj o cieście, Vale, wciąż wisisz mi wspólne pieczenie ciasta, więc może faktycznie oszczędźmy ten twój niesamowity talent kulinarny i zjedzmy to, co już w pocie czoła przygotowałeś. – Nie zdążyła jednak dodać nic więcej, bowiem została poderwana w górę, a następnie obdarzona kilkoma tekstami o powadze, które skwitowała pełną niedowierzania miną. – Ja? Ja jestem poważna? Chyba nie widziałeś jeszcze mojej najnowszej wersji powagi, padłbyś na miejscu. – Stwierdziła, pacając go dłonią po włosach i unosząc się nieznacznie, by znowu ucałować jego usta. – I weź ty tu ze mnie kury domowej nie rób, bo się jeszcze obrażę. Strzelę malowniczego focha i zostaniesz sobie z zimną jajecznicą, wariacie ty mój. - Śniadanie w łóżku? – Uśmiechnęła się krzywo, robiąc słodkie oczy i nie mając zupełnie nic przeciwko okruszkom w łóżku. Zwłaszcza tym nie jej.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sob Sie 30, 2014 4:24 pm | |
| Nadal miał obawy, ale niknęły one przy tej całej cukierkowatości. Słodzić to sobie potrafili równie dobrze, co siebie nawzajem ranić, ale jakoś nie myślał o tym. Te okropne chwile minęły i chwała im za to. Za nic nie chciał, by pojawiły się ponownie, niosąc zgubę jego duszyczce. Zdecydowanie wolał cukier od tych oślizgłych robaków. I przynajmniej jego myśli były dla niego bezpieczniejsze, bo nie chciał popełniać samobójstwa. On naprawdę chciał to zrobić, co... Cholera, Tabitha chyba nawet nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, jak bardzo ważna dla niego była. Nie wyobrażał sobie życia bez niej, nawet świata. Chciał za nią oddać życie, zginąć, nim to ona zamknęłaby na wieczność oczy. Niesamowite i przerażające. Mogła sobie u niego uprosić, co tylko chciała, bo miał do niej naprawdę wielką słabość. Kochał tę zależność i jednocześnie przeklinał. Choć teraz zdecydowanie kochał, bo jak nie kochać narkotyku, którego się ma pod ręką? - Teraz? I mój miecz? – Jego jedna z brwi uniosła się w geście zapytania, choć wiedział, co ma na myśli. Jego oczka zaś poszły za jej oczkami, patrząc na jego krocze. Zbereźnik! – Ty zboczuchu! – Krzyknął oskarżycielsko, łaskocząc ją i zaraz też całując w te cudowne usteczka. Musiał wierzyć, że oto miały nadejść te lepsze dni i Tabby nie postanowi go przekląć i ciskając w niego gromami, nie skazać na wieczną samotność. Mogła go na to skazać, bo przez nią inne dziewczęta go nie interesowały. - Wiedziałem! Wiedziałem, że to chodzi o pozycję społeczną! I wiesz co, chyba będę musiał w tym celu odwiedzić pewną znajomą, bo nie sądzę, by to było takie proste... I lecę daleko w przyszłość... W sumie to tak przypadkiem – stwierdził, drapiąc się nieco zakłopotany po głowie. Nieprzemyślanie walnął taką gafę, co mogło ją przecież przerazić, ale tego chyba, na szczęście, nie zrobiło. – A w pieluszki... Raczej ta działka przypadnie tobie. Choć muszę przyznać, że mam niemałe doświadczenie w tym kierunku dzięki Julce. – Westchnął, patrząc na okno. – Tęsknię za nią, a jeśli chodzi o nasze córki, bo będzie ich trochę, to oczywiście Alicja, Brygida, Mauryca, Stefania, Penelopa i... Jakieś jeszcze jedno imię. Bo siódma będzie Valeriusą – stwierdził, udając powagę. Kiwał nawet głową, jakby był przekonany, że w przyszłości będą mieli siódemkę dam u swego boku. Po chwili zaś ponownie szaleli, śmiejąc się na całe mieszkanie. Mieszkanie, które znajdowało się w Kwartale. Najwyraźniej i to miejsce niedoli odwiedzało też szczęście. Valerius to właśnie w nim odnalazł marzenie. - Może nie jest to tak twórcze danie, ale jest i powinnaś je docenić, które raczej jest jadalne. A ciasto... Jak chcesz, to mogę cię wspierać w trakcie robienia go. Wiem, że sama świetnie sobie poradzisz, bo TY jesteś stworzona, by być KURĄ DOMOWĄ. Kupię ci fartuszek godny takiej serialowej gosposi domowej. - Teraz, to pewnie już prawie obiad i... myślę, że powinniśmy włączyć i... obejrzeć... pewną relację na żywo... – Powiedział powoli, niechętnie ściągając ich na brutalną ziemię z niebiańskich obłoczków. – Parada Trybutów. – Odetchnął głęboko, cmoknął Tabby w usteczka i postawił na podłodze. - To się rozgość, a ja skoczę odgrzać – rzucił i po długaśnym pocałunku zniknął, plując sobie w brodę za wspomnienie o Paradzie, ale powinni ją obejrzeć i zobaczyć, jak sobie radzą ich dziewczyny. Mogły to być ostatnie momenty, w których mógł oglądać Delilah i Amandę, więc... Chyba powinni oboje z tego korzystać. Nie podobała mu się ta myśl... Bardzo nie podobała. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sob Sie 30, 2014 7:42 pm | |
| Była beztrosko wręcz radosna. Zupełnie niczym zdrowo naćpana lub też pijana osoba, a przecież niczym się nie otumaniała, bowiem zwyczajnie uważała to za głupotę. Wybitnie durną głupotę, którą zrobiła zaledwie kilka godzin wcześniej, faktycznie się upijając i wyprawiając różne dziwne rzeczy. Przynoszące jej w gruncie rzeczy szczęście, ale też prawdziwego kaca-zabójcę, z którym usilnie walczyła, łykając przelotem napój przygotowany przez Vala. Pomimo bólu głowy nie mogła się powstrzymać przed demonstrowaniem swojego szczęścia. Może i nie całemu światu, ale... W sumie zdecydowanie całemu światu, bo tym teraz był dla niej ten mężczyzna. Chciała przedziwnie, by już zawsze był jej rozgadaną i roześmianą podporą, gdy wszystko dookoła dosłownie się waliło. W tej chwili nie chciała myśleć o tym, co znajdowało się poza murami tego budynku. Aż za dobrze wiedziała przecież, jak paskudna potrafiła być rzeczywistość. Dlatego też pozwalała sobie na oderwanie się od niej. Choć na moment, choć na chwilę. - Cóż ja mogę poradzić? Traktuję cię tak bardzo zboczuchowo-przedmiotowo. - Uśmiechnęła się do niego anielsko, by po chwili pacnąć go w czuprynę i zacząć się śmiać. Jeszcze wyraźniej, gdy postanowił przypuścić na nią łaskotkowy atak. Nie mogła pozostać mu przy tym dłużna, toteż i jej zwinne paluszki poszły wkrótce w ruch, gdy ona sama praktycznie turlała się ze śmiechu po dywanie, próbując złapać oddech i praktycznie płacząc ze śmiechu. Próbowała odwdzięczyć się Valowi tym samym, jednak... Cóż, rycie ze śmiechu jej w tym nie pomagało. Aż wreszcie odpuścił jej i obdarzył ją tym wybornym pocałunkiem, w który włączyła się całą sobą. Jakże żałowała teraz, że nie mogła wpleść palców w jego włosy, bo były na to stanowczo za krótkie! - Kocham cię. - Mruknęła cicho, praktycznie bezgłośnie, lecz zdecydowanie dodając już po chwili głośniej. - Tylko zrób coś z tymi włosami, bo o wiele bardziej wolałam tamtą wersję. Gafą dotyczącą córki nie przejęła się zaś praktycznie wcale. W tamtym kontekście te słowa wypadały bowiem niezwykle niewinnie, a nawet też dosyć słodko, więc nie zamierzała reagować na nie jakoś specjalnie źle. Dosyć logiczne było przecież to, że kiedyś dzieci zapewne mieli mieć, o ile ich relacja przetrwa próbę czasu. A Tabby miała przeogromną nadzieję, że tak właśnie się stanie. Choć dzieci lekko ją przerażały, no i... Do jej głowy wpadła przy okazji wybitnie nieprzyjemna myśl. - Przypadkiem, jaaaassne... - Stwierdziła, unosząc jedną brew i patrząc na niego z rozbawieniem, choć jednocześnie ta jedna myśl nie mogła przestać tłuc się po jej głowie, by wreszcie wypchnąć się na światło dzienne. - Spaliśmy ze sobą, kończyłeś we mnie bez zabezpieczenia. - Wyszeptała, robiąc się nagle niesamowicie wręcz blada. W głowie zaczęło łupać jej jeszcze mocniej, jeszcze wyraźniej, a wszelkie kolejne słowa dochodziły do niej stłumione, niczym oddzielone od niej szklaną szybą. Ledwo rozumiała ich znaczenie i nie, nie bawiło jej to. W żadnym razie nie. A potem nadeszło wyparcie, które sprawiło, że na powrót przestała tak się tym przejmować. Nie mieli zaliczyć wpadki, nie miała zajść w ciążę, nie w tym czasie, gdy wszystko dookoła waliło się i plątało. To byłby już za duży żart losu, więc nie istniał nawet sens myślenia o tym. Musiała tylko ponownie zacząć myśleć racjonalnie. Albo i nie, bowiem chciała beztroski, śmiechu, który powrócił do niej ze zdwojoną siłą. I już po chwili ponownie szaleli, a ona nawet nie skomentowała słów dotyczących siedmiu córek. To była bowiem czysta abstrakcja nastawiona na to, by ją bawić, nie smucić czy też przerażać. Zwłaszcza przy kolejnym, niewątpliwie zabawnym, temacie ich rozmowy. Umiejętności Vala w gotowaniu... Zdecydowanie prześmieszna rzecz, bowiem oboje nie od dziś wiedzieli, jak beznadziejny był z niego kucharz. Zdolność do przypalania wody na herbatę było talentem wręcz wybitnym. Cud niesamowity, że jajecznicę udało mu się przygotować! - Twoje i jadalne to zdecydowanie wykluczające się słowa. - Roześmiała się, całując go w koniuszek nosa. - Coś ty jadł przez ten cały czas? Wciąż masz gosposię, jesteś fanem tacek do mikrofali oraz słoiczków czy robisz za burżuazję i stołujesz się w restauracjach? - Spytała, zerkając na niego z zaciekawieniem. - O nienienie. Najwyższa pora, by wielki pan Strażnik nauczył się gotować! Swoją drogą... Czy możesz chwilowo pozbyć się tego wdzianka? - Odrzuciła go powolnym spojrzeniem, zatrzymując je na dłużej przy patrzeniu mu w oczy. - Staram się akceptować twoją profesję, naprawdę się staram, ale zwyczajnie mi do tego stroju nie pasujesz. To wygląda jak wyjątkowo nieprzyjemny żart... No... Lub wdzianko do wyuzdanych gierek łóżkowych, a to... - zerknęła z politowaniem na swoje nadgarstki - ... mnie chyba nie kręci. Słysząc zaś słowa o kurze domowej... Prychnęła, odstawiając wyjątkowo malowniczego focha, by następnie rzucić z rozbawieniem: - Jeśli chodzi o fartuszek, to nadajesz się do tego o wiele bardziej. Nie potrzeba nam nawet kupować fartuszka, koguciku. - Sugestywnie poruszyła brwiamy, szczerząc się przy tym radośnie. Nie chciała wracać na ziemię, nie chciała znowu zderzać się z twardą i brutalną rzeczywistością, jednak musiała to zrobić. Nie było innego wyjścia. Na dodatek jej mała Amanda oraz siostra Vala... Nie mogła tak o nich zapomnieć, dlatego skinęła w milczeniu głową, smutniejąc nagle i pozwalając postawić się na ziemi, gdzie zachłannie ucałowała usta swojego mężczyzny, przytulając się do niego mocno. Nie chciała, by odchodził, nawet na krótką chwilę, nawet tylko do kuchni, zostawiając ją tutaj samą, lecz musieli wreszcie coś zjeść. No i musieli obejrzeć Paradę. Pozwoliła mu więc ulotnić się do kuchni, samej wdrapując się na łóżko i podciągając kolana pod brodę. Równie dobrze mogło jej tu nie być. Równie dobrze to ona mogła być na miejscu Amandy lub któregokolwiek z trybutów. Powinna się cieszyć, jednak bardziej zbierało się jej już na płacz. Taki przeraźliwy i niekontrolowany. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Nie Sie 31, 2014 2:30 am | |
| Kochał ją, dlatego bez wahania odpowiedział jej, że też ją kocha. I uśmiechnął się, słysząc kolejną uwagę na temat jego włosów. Jak za dawnych czasów. Lepsze jutro właśnie szło. - No, tak, kończyłem w tobie bez zabezpieczenia... – Przyznał. Za bardzo nie ogarnął, o co jej chodziło, dlatego po chwili otworzył dzióbek, z którego uleciało dużymi literami, już ogarnięte i zwielokrotnione „a”. Podrapał się po głowie, patrząc na nią, a zaraz na jej brzuszek. Nieee... To nic pewnego, dlatego też przeszedł z myślą, że mogli w najbliższym czasie zostać rodzicami, do porządku dziennego na luzie. Ba!, zaczął żartować, by i Tabby się poczuła równie beztrosko. I się poczuła, a szczególnie dzięki obgadywaniu jego zdolności kulinarnych, które faktycznie były opłakane, ale sam nie mógł się nie roześmiać, słysząc jej uwagi. - Cóż, jestem skazany na jajecznice. I kanapki. I swoją drogą, czy nie masz ochoty na erotyczną wizję z seksownym Strażnikiem w roli głównej? Podobno za mundurem panny sznurem... O, zamiast kajdanek, mogę użyć sznura! Reasumując, jak masz go dość, to sama go ściągnąć/ – Wyszczerzył się łobuzersko. – Zaś fartuszka nie wspominajmy, bo niepraktyczny jest.
Po kilku minutach, dość długo się ciągnących, wrócił do pokoju z dwiema porcjami odgrzanej jajecznicy i miską popcornu. Cóż, skoro już mieli to oglądać, to czemu nie zrobić z całej Parady parodii, zamiast uważać ją za coś smutnego i poważnego. Padł na łóżko, tuż obok Tabithy, zgarniając po drodze pilot i włączając transmisję. Ledwo-ledwo zdążyli na nią. I nie musieli też długo czekać. - Uśmiechu, Tabby, bo moja jajecznica postanowi cię zabić. Zbyt bardzo ją męczyłem dla ciebie i gotowa jest na zemstę, jeśli raz jeszcze będzie musiała się odgrzewać. A Parada... Nie bierz jej tak do siebie, bo znajdziemy sposób, by je wyciągnąć. Musimy. Damy radę... – Stwierdził pewnie, podsuwając jej pod nos talerz i wyszczerzając się szeroko. - Skosztuj i oceń. Weź pod uwagę, że odgrzewana. Po tylu seriach jajecznic, powinienem być uznawany za szefa kuchni, a nie kompletną fajtłapę... O, i zaczyna się. – Zauważył, wskazując widelcem na ekran. Przytuliłby Tabithę, ale jedzenie w łóżku nie należało do zbyt wygodnych. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Nie Sie 31, 2014 4:06 am | |
| Zdecydowanie kochała tego faceta, jednak była w nim, a właściwie - na nim, jedna taka rzecz, która zdecydowanie ją odstręczała. W sumie nic dziwnego, zerkając trochę wyraźniej na jej przeszłe doświadczenia, w tym nie było, jednak ona czuła się w tej chwili dosyć głupio. Nie potrafiła bowiem ot tak przyjąć do świadomości tego, że postanowiła spotykać się z kimś będącym Strażnikiem, a nawet możliwe, że w przyszłości miała za tegoż przedstawiciela znienawidzonej grupy wyjść. To nie była już sprawa czysto personalna. Kwestię swojego sporu już bowiem zdążyli sobie wyjaśnić. Bardziej chodziło jej przy tym o sam fakt, może wybitnie stereotypowy, ale jednak, że wszelkiego rodzaju przedstawiciele prawa pochodzący z rebelii... Cóż, zdecydowanie nie byli przyjaciółmi osób mieszkających w KOLCu. Trwała nawet całkiem otwarta wojna między przedstawicielami obu tych grup, zaś ona całkiem nieoczekiwanie stanęła gdzieś pośrodku, zupełnie nie mając pojęcia, co robić. Z dwojga złego wolała chyba jednak swoją grupę społeczną, chociaż nie zachwycała ona niczym specjalnie dobrym. Przynajmniej jednak nie rzucała dookoła hasłami o równości, gdy jednocześnie torturowała jakiegoś biedaka. Dlatego też zdecydowanie nie ciągnęło jej do mężczyzn w mundurach Strażników. Nie była na tyle porypaną i masochistyczną osobą, nawet przy świadomości tego, że chce przecież najprawdopodobniej spędzić resztę swojego życia u boku kogoś, kogo profesję kojarzyła nawet aż za dobrze niedobrze. Uroczo, czyż nie? A to był tylko jeden z problemów, jakie tam tkwiły w tabithowej łepetynie, dostarczając jej dawkę codziennych zmartwień. Naprawdę, ale to naprawdę nie chciała patrzeć na valowy mundur i zastanawiać się przy tym, ile osób ucierpiało przez jego pracę. Ile niewinnych osób, których jedynym grzechem było pragnienie zapewnienia swoim najbliższym lub sobie życia na ludzkim poziomie. Lecz to był Val... Mimo wszystko, nie powinna była go oceniać w ten sposób. - Może faktycznie powinnam od czasu do czasu pobawić się w gospodynię... Jeszcze mi tu postanowisz paść od tych kanapek i tej podejrzanej jajecznicy. Ją się powinno zaaresztować za probę morderstwa, panie Strażniku, a nie dawać się jej tak niecnie podejść i wreszcie zostać, wciąż głodnym, trupem. - Mruknęła z uśmiechem na twarzy, obejmując delikatnie Valeriusa. Przy pytaniu o erotyczną wizję ze Strażnikiem, cóż, wzruszyła ramionami, robiąc przy tym wybitnie obojętną minę, by po chwili wreszcie zachichotać cicho. Była jak mała dziewczynka, dosłownie. - Niee, wcale nie mam. Na dodatek jestem pewna, że wyglądałabym w takim stroju zdecydowanie lepiej od jego właściciela. Nawet w twojej koszuli, swoją drogą - całkiem milusio się w niej sypia, wyglądam o niebo lepiej. - Teatralnie napuszyła się niczym paw, uśmiechając z pseudowyższością. - Sznurem to sam się wiąż, a fartuszek pokochałam, więc też się wypchaj z tą swoją niepraktycznością. Słodki był! I jeszcze te próby pozbycia się go dla mnie... Ojojojoj. - Mrugnęła do Valeriusa jednym oczkiem, ponawiając zabawę w całowanie. A gdy zaś zaginął w akcji, idąc do kuchni, by podgrzać jajecznicę, ona sama zaczęła psychicznie przygotowywać się do tego, by jakoś przetrzymać widok ich dziewczyn na paradowym wstępie do arenowej rzeźni. Z ulgą przyjęła więc powrót swego mężczyzny, choć do niesionej przez niego jajecznicy podeszła z dużą dawką ostrożności oraz sceptycyzmu. Przejęła od Angeliniego talerz, nabijając trochę jajecznicy na widelec, dosłownie nabijając! to było jak z gumy! z jajek-potworów!, by nie musieć włączyć telewizora. To zrobił Vale, za co... Nie, nie była mu wdzięczna. Wszystko w jej środku dosłownie wiązało się w supeł. - Akurat niespecjalnie bym się zdziwiła, gdyby postanowiła to zrobić, ale już bardziej mając ochotę na zabicie swojego stwórcy. - Powiedziała z miną pełną powagi, podsuwając widelec pod nos Vala i zaczynając nim potrząchać, co naturalnie wprawiło jajecznicę w ruch. - Tooo żyyyyyjeee! - Wydała z siebie okrzyk pełen zgrozy, wreszcie oddalając widelec od nosa narzeczonego, by przysunąc go do jego ust. - Nie chcę ryzykować pierwsza, więc... Am? - Wyszczerzyła się niewinnie, patrząc wreszcie na telewizor i poważniejąc już zupełnie. - Nie mogę się tym nie przejmować, Vale. Mimo wszystko... Nie potrafię nie. I... Nie chcę na to patrzeć. - Wyszeptała, grzecznie zjadając odrobinę zawartości talerza, by jednak odłożyć go gdzieś na bok i przylgnąć do boku ukochanego, wtulając twarz w jego pierś.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sro Wrz 03, 2014 11:52 am | |
| I wszystko jasne! Wiadomo teraz, gdzie podziała się jedna z jego koszul, skoro, uwaga!, całkiem milusio się w niej sypiało pewnej pannie. Powinien ją oskarżyć o kradzież, ale to wydało mu się zbyt urocze, by walnąć na ten temat chociażby jakikolwiek żart w sprawie aresztowania czy odcięcia dłoni. Rany, ona sypiała w jego koszuli! Ta myśl z pewnością była powodem uśmiechu, który wypłynął na jego twarzy zaraz po pluciu sobie w brodę za ściągnięcie ich z niebiańskich obłoczków. Cóż, musieli jakoś przejść po tym szkle. Mieli teraz siebie, więc wsparcie i pocieszenie było. Co dwie nieczyste siły, to nie jedna! I odżywiali się jego jajecznicą, więc mieli mieć nadnaturalne moce. Galaretowate ciało i inne takie. Pewnie też wymioty, ale to jedynie skutek uboczny czystej mocy, która będzie przepływać przez ich ciała. O, i ta druga moc, która robiła z nich niewyżyte zwierzęta. Tą nawet lubił jeszcze bardziej od nadnaturalności. - Kobieto, to jest poważna w swoim istnieniu jajecznica, a ty sobie z niej żartujesz – stwierdził, dźgając ją palcem w brzuch i zjadając podsunięty mu kęs. – Widzisz, żyję. I ta jajecznica kocha swego stwórcę! Jeśli miałaby kogoś zabić, to Almę... Pomyśl, wielka trzęsąca się kupa ściętych jajek pukająca do drzwi pani prezydent. Scena jak ze Shreka. Wjazd na zamek! Zamiast „pij mleko”, mówiłaby „dawaj sól” i po oczach wszystkim... – Za dużo filmów. Zdecydowanie. - Oj tam, skarbie. Dasz radę. To nic wielkiego, a zobaczymy te nasze laski w jakichś śmiesznych przebraniach. Mogę się założyć, że Amanda będzie machała do kamer, bo wyglądała mi na osóbkę z ADHD. Zaś Delilah... Ona pewnie odwali coś dramatycznego i mam nadzieję, że nic nie ćpała i nie piła – stwierdził, odstawiając swój talerz i przytulając do siebie Tabby. – Już dobrze – stwierdził, głaszcząc ją po włosach. Na ekranie pojawił się Elijah Bergstein , przez co Valerius wywrócił oczami. Typ siedział chyba w KOLCu. - Czy ty to widzisz?! – Spytał, wskazując z oburzeniem na prowadzącego. Rozmawiał z jakimiś nieznanymi Angeliniemu ludźmi. – Może teraz wyjdę na rasowego rebelianta, ale... Nie lubię tego kolesia i nie mam pojęcia, czemu wypuścili go z Kwartału. I niby to właśnie jego tak bardzo kochają ludzie? Niby przez co? Powinni wrzucić na jego miejsce jakąś ładną babkę, a nie siedzi tam takie coś i zajmuje miejsce – stwierdził tonem, który jawnie mówił, że trafił się Gautier facet zrzędliwy. - Dobra, jeśli nie chcesz tego oglądać, to możemy sobie odpuścić – stwierdził, wracając wzrokiem do wtulonej w niego dziewczyny. – Mam ochotę strzelić do telewizora... Jakaż gustowna broda, panie Elilililajahczku! To jakieś kpiny! Cholera! Jajecznicą w niego... – Mówił, po czym zamilknął, zaciskając wargi i unosząc pilot, by wyłączyć tego gamonia. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sro Wrz 03, 2014 5:26 pm | |
| Obecny stan rzeczy całkiem przypadł jej do gustu przez swoją odmienność od dotychczasowej codzienności. Musiała przyznać dosyć szczerze, że czuła się z tym wszystkim wyjątkowo wyśmienicie. To było takie... Niby to zwyczajne, ale też tak bardzo pełne ciepła i, mimo wszystko, jakiegoś takiego wrażenia bezpieczeństwa. Choć przecież właśnie w tym czasie cały jej świat zaczynał rozsypywać się w drobniutki proszek, który potem miał rozwiać we wszystkie strony wiatr, by nic z niego już nie pozostało. Tymczasem ona czuła się teraz całkiem dobrze. Wciąż się trzymała, a to zdecydowanie było coś. Może i nie dało się tego nazwać świetnym stanem, lecz z pewnością nie takim szczerze pełnym załamania. Do tego nie było jej co prawda już daleko, lecz jeszcze nie zaczęła panikować tak, jak tylko potrafiła. Chwilowo tylko trzęsła się jak osika, wczepiając przy tym w valeriusową koszulę i szukając u niego pocieszenia za wszelką cenę. Nie mogła powiedzieć, że go nie otrzymywała. Dostawała nawet o wiele więcej, jak wywoływanie uśmiechu na jej twarzy przy wykorzystaniu głupotek związanych z jajecznicą. Nie mogła nie chichotać na nie, gdy tylko zaczynały docierać do jej uszu. Były zabawne, zwłaszcza w zestawieniu ze świadomością tego, jak wielkim beztalenciem kulinarnym był jej Vale. Jej... Jej Vale... Czyż nie miała czegoś innego na myśli, gdy wcale nie tak dawno go wspominała? Czy nie myślała jeszcze trochę wcześniej o tym, że nienawidzi tego człowieka? Że chce się na nim jakoś wybitnie paskudnie zemścić? Tymczasem teraz tuliła się do niego na świeżo po gorącym seksie. Nie czując przez to jakichkolwiek wyrzutów sumienia, za to będąc wyjątkowo zadowoloną. I wspieraną, tak słodko i jak najlepiej. Choć nie zmieniało to faktu, że naprawdę nie chciała oglądać tego całego przedstawienia. Zbyt dobrze zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że był to tylko ładny wstęp do krwawej rzeźni, jaką ci trybuci zgotować mieli sami sobie, wspierani w tym przez rozochocone osoby, które jeszcze jakiś czas wcześniej tak straszliwie buntowały się przeciwko czemuś takiemu. To samo w sobie było już wystarczająco okropne, by przyprawiać ją o chęć przeraźliwego łkania. Zamiast tego, skuliła się tylko w sobie i mocniej wtuliła w pierś Valeriusa, słuchając przy tym jego słów i raz po raz przełykając głośno ślinę. Kto by pomyślał, że ktoś taki jak ona będzie faktycznie tak słaby i kruchy? Z pewnością nie ona sama, a teraz drżała wręcz przeraźliwie. Tak bardzo, że nawet nie próbowała tego powstrzymywać. - Nie jest mi do śmiechu. Nie mogę patrzeć na te zabawne stroje, gdy myślę o tym, że ci ludzie już wkrótce umrą. - Jęknęła żałośnie, po chwili zerkając na Vala z wyraźnym błaganiem w oczach i powoli zaczynającymi się zbierać w nich łzami. - Chcę zapomnieć o tym. Wyłącz to i mnie przytul... Nie zostawisz mnie znowu, prawda? Proszę, powiedz, że tego nie zrobisz... - Nie patrzyła na obraz, nie oceniała prowadzącego programu, nie chciała rzucać jajecznicą czy robić czegokolwiek innego poza zakopaniem się w pościeli i czekaniem tam aż wszystko znowu będzie lepiej. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Nie Wrz 07, 2014 6:10 pm | |
| Wyłączył telewizor, odrzucając gdzieś na szafkę pilot. Chyba nawet z niej spadł, ale czy to było istotne? Martwy i nic nieznaczący przedmiot, którzy mógł być w każdej chwili zastąpiony nowszym, bardziej wydajniejszym i pewnie też z większym wyborem przeróżnych opcji. Może nawet hologramy striptizerek tańczyłyby mu na środku sypialni? Same cuda ich jeszcze cudowniejszego świata! Czemu więc czuł niesmak? Oczywiście nie chodziło w tym o niesmak spowodowany upadkiem urządzenia, który, tak na marginesie, nawet nie został przez Valeriusa zarejestrowany, ale chodziło o państwo i to, co się wokół nich działo. Nie o takie życie walczył, dołączając się do rebelii, nie walczył o to, by jego siostra brała udział w Igrzyskach, nie walczył o to, by teraz tulić załamaną do siebie Tabithę do siebie, bo ich kochane siostrzyczki szły na śmierć. I nawet nie miały być zastąpione lepszymi nowszymi modelami! Nawet gdyby miały, to byłby to paskudny rządowy żart... Dzień dobry! Wiemy o pańskiej stracie. Rząd ubolewa wraz z pana stratą, dlatego przysyłamy tę blond sierotę, by zastąpiła panu pańską siostrę – powiedziałby jeden strażnik, recytując formułkę już pamięci i uśmiechając się z satysfakcją dzięki zapamiętaniu każdego zdania. Drugi wepchnąłby jakąś zagubione dziewczę do jego mieszkania, popchnął ją w jego kierunku i prędko zamknęliby drzwi, zanim zdążyłby zatrybić, o co im chodzi. Potem wyrwałoby go z zamyślenia o Delilah i jej śmierci, którą miałby okazję oglądać z ekranu telewizora, chrupiąc popcorn lub zajadając jakiegoś wymyślnego fast fooda dostarczonego niedawno przez dostawcę, ciche pochlipiwanie dziewczyny, z którą nie miałby pojęcia, co zrobić. Cholera, chciał Delilah, prawdziwą Delilah, mimo że ich pierwsze spotkanie nie należało do zbyt normalnych, a drugie... Chciał ją lepiej poznać, a nie tracić! - Nie zostawię cię – szepnął nadal zamyślony, wybudzając się właściwie powoli z tego świata dziwnych wymysłów. On się wybudzał, a ona w jego ramionach najwyraźniej zasypiała i nie chciał jej z tego stanu wyrywać. Powinna odpocząć po tym wszystkim, a on... On powinien zająć się jej przepustką i jak najszybciej zabrać ją z Kwartały, by nie przypominaj jej on o bólu. Choć raczej wątpił, by mogła zapomnieć o tym, że jej siostra bliźniaczka ma brać udział w Igrzyskach. Tego nie można było zapomnieć. W żaden sposób. Wiedział to. - Kocham cię i zobaczysz, wszystko jakoś się ułoży. Będziemy szczęśliwi wszyscy razem, a to będzie jedynie złym snem, blaknącym wspomnieniem – szepnął i przytulił ją do siebie jeszcze bardziej, by jej pokazać, że jest tu z nią i że będzie, że nigdzie się nie wybiera. Nie zamierzał jej opuszczać. Jedynie na tę chwilkę, by załatwić jej przepustkę, o ile mógł cokolwiek w tym kierunku zdziałać, bo nie miał pojęcia, czy będzie w ogóle istniała takowa możliwość. - Kocham cię – powtórzył cicho, gdy Tabby już od dłuższej chwili spała. Słyszał jak spokojnie oddychała. Ogólnie wyglądała tak niewinnie i bezbronnie, gdy wysuwał się z łóżka. Była jak księżniczka, którą wyrzucono z jej własnej bajki o szczęśliwym zakończeniu, a wrzucono w ten bezduszny świat. Naprędce napisał jej wiadomość, gdzież to znika, gdyby się obudziła i zostawił ją na szafce nocnej tuż obok niej. Zostawił też swoją kochaną Gautierkę samą w łóżku i w mieszkaniu, poprawiając swój strażniczy ubiór i wychodząc. Nie było co zwlekać. [z/t] |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Nie Wrz 14, 2014 12:23 am | |
| /gdzieś, niebyt chyba
Posiadanie faceta, ba!, posiadanie prawie narzeczonego w innej grupie społecznej niosło za sobą rzeczy skrajnie różne doświadczenia. Począwszy od tych zdecydowanie przez Tabby uwielbianych, poprzez neutralne i zwyczajnie nie mogące zostać przez nią przełknięte. Zwłaszcza teraz, zwłaszcza w tym czasie, w którym przecież wszystko jej się sypało i oddałaby niewątpliwie wiele, by móc tulić się do swego oparcia praktycznie przez cały czasu. Dokładnie tak. Nie łudziła się co do tego, że nie wychodzi przez to na jakąś wybitnie paskudną osobę, jaka pragnie tylko i wyłącznie tego, by świat kręcił się dookoła niej, zaś ludzie skakali przy niej tylko dla zapewnienia jej wszystkiego, czego tylko pragnęła. Widziała te wszystkie chore rzeczy w swym zachowaniu oraz podejściu, lecz nie miała nawet tej odrobiny siły, która mogłaby skłaniać ją do walki z tym. Może później miała się ona pojawić, lecz teraz najzwyczajniej w świecie nie istniała. Skłaniając ją do robienia z siebie kompletnej egoistki. A przecież chciała tylko tych paru drobnostek, jakie praktycznie non stop jakoś jej uciekały. Drobnostek, z których mogłaby dopiero polecieć w zupełne pragnieniowe szaleństwo. Szaleństwo, którego pierwszą oznaką byłoby, oczywista oczywistość!, robienie dosłownie wszystkiego, aby jej mała siostrzyczka wyszła cało z igrzyskowego koszmaru, na co chwilowo niestety chyba się nie zbierało. Oczywiście, już teraz próbowała robić coś w celu zwiększenia szans Amandy, lecz chwilowo zatrzymywało się to raczej na bezczynnym rozmyślaniu, od którego do zupełnego załamania się nie było już zbyt daleko. Z każdym kolejnym dniem, z mijającą godziną, minutą, sekundą… Miała coraz większą ochotę zupełnie się poddać. Zwyczajnie opaść na poduszki, i to nawet nie te w jej obecnym mieszkaniu!, pogrążając się w rozpaczy i swoistej depresyjnej symfonii dźwięków towarzyszących powolnemu konaniu. Wpadało to do jej głowy zwłaszcza w tych momentach, w których pozostawała całkowicie sama, a przecież osobiście się o to prosiła. Wybrała rozdzielenie z Valeriusem, brak wspólnego mieszkania i tylko wpadanie do siebie wzajemnie. Fakt faktem, że przypominało to dokładne dzielenie powierzchni mieszkalnych, bowiem jej rzeczy mieszały się z tymi należącymi do niego i to w obu mieszkaniach, lecz niewygoda wciąż istniała. Co nie byłoby jeszcze tak paskudne, gdyby nie te wczesne mijanie się przy wychodzeniu do pracy. Robota… Wciąż nie powiedziała mu, czym tak właściwie się zajmuje. Nie chciała, by zaczął nagle patrzeć na nią w inny, zapewne znacznie gorszy, sposób czy też całkowicie się od niej odwrócił, co było jak najbardziej prawdopodobne. W końcu… Jaki facet chciałby mieć za przyszłą żonę jakąś marną dziwkę? Właśnie. Oczywiście, kiedyś musiała wspomnieć o tym, by nie doszło to do niego od kogoś zupełnie innego, ale chwilowo wciąż jeszcze nie zebrała do tego odpowiednich ilości sił. Udawała więc chwilowo, że wszystko na tym gruncie jest całkowicie dobrze, a ona zajmuje się tylko i wyłącznie najzwyklejszym w świecie zielarstwem i to pochłania jej znaczną większość czasu. Przed spędzaniem wspólnie czasu, wybierała się na targ lub do kogoś mającego na sprzedaż odrobinę lepsze towary, by przygotować coś do jedzenia, co nie byłoby radioaktywną jajecznicą autorstwa jej kochanka. Tak też było dzisiaj, gdy to przybyła, o mało co nie stwierdziła, że wróciła do domu, do mieszkania Valeriusa. Otworzyła jakoś drzwi kluczem, jaki otrzymała w swe łapki już na samym początku po pogodzeniu się i wejściu w związek, targając papierową torbę z rzeczami na kolację i wchodząc do mieszkania. Angeliniego wciąż jeszcze nie było, więc w spokoju mogła zająć się przygotowywaniem wszystkiego. Włączyła radio, choć nie w smak było jej słuchanie czyichś dziwactw nadawanych akurat, a następnie zabrała się za siekanie cebuli, roniąc przy tym naturalnie łzy. Choć nie był to zupełny wynik działania warzywa…
|
| | |
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|