|
| Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Cała sala Pią Sie 29, 2014 9:26 pm | |
| Czyli treningi Amandy i Previi po oficjalnych godzinach. Gdyby ktoś był zainteresowany co, gdzie, jak i dlaczego - *link do tematu z wątkiem* |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Cała sala Pią Sie 29, 2014 11:17 pm | |
| //po wątku z Mattem, po drugich treningach
Cisza. Cisza i pustka, a wśród niej Amanda, której ciche stąpania i jeszcze bardziej cichy oddech wykluczały istnienie tej cudownej pary. A szkoda, bo była magiczna i w pewien sposób przypominała jej o śmierci. Dokładnie, o śmierci i stracie, mimo że nie miała okazji być nigdy na żadnym pogrzebie. Chyba że jednak miała okazję być, ale nie pamiętała tego, bo była wtedy smarkiem? Możliwe... Cisza i pustka. I Ginsberg, który powinien leżeć martwy przy stoisku z nożami, do którego to powoli podeszła. Ciała tu nie było, Previi, jej trenerki, też nie, Malcolma również, więc pomyślała, że się nieco porządzi i porzuca nożami, które to męczyła całe dzisiejsze przedpołudnie i kawałek nocy. Kochała rzucać nożami i kochała Malcolma za to, że dał jej okazję do poćwiczenia tej sztuki. Może nie trafiała za każdym razem w środki celów, a właściwie prawie wcale, ale wiedziała już z jaką siłą i jak rzucać, by trafić do celu. Nawet eksperymentowała z różnymi ułożeniami ciała przy rzucie, jako że akrobatka-amatorka z niej była. Choć w sumie nie taka amatorka... Może powinna akrobacje połączyć z zrzucaniem nożami i właśnie takie widowisko odstawić przed Organizatorami? Kuszące. Ujęła w palce lekki nóż. Poczuła chłodny metal ostrza, które prawie zamrażało jej rozpaloną, podnieconą treningami i delikatną skórę. Spojrzała z uśmiechem na nóż, by zaraz spuścić wzrok pod nogi. Zrobiła kroczek ku tarczom, zwracając uwagę na linię i podniosła swoje niebieskie i niewinne oczka na tarcze. Wołały: Rzuć we mnie! Rzuć we mnie! Nie zamierzała szaleć i brać na start tych najdalej położonych. Postanowiła rozpocząć od najbliższej, wysyłając w jej kierunku już po chwilce pierwszy nóż. Trafiła w nią. Niestety nie w środek, ale drugi rzut był już prawie że doskonały, dlatego stwierdziła, że powinna spróbować ze średnio oddaloną tarczą i nieco cięższym nożem. Dziś takim ciskała do swej szafy, która raczej nie cieszyła się z powodu nowego hobby Mandy. Rozluźniła mięśnie, skupiła się, wyrzuciła z głowy zbędne myśli i uniosła rękę z nożem, gotowa go rzucić. - Jak trafię w środek, to zrobię ci ołtarzyk – szepnęła do kawałka metalu, mrugając do niego okiem. – Pozwól się Mandzi nieść daleko, tam, gdzie zażyczy sobie jej serduszko. Chcesz być moim bogiem, skarbie? To mnie słuchaj – dodała. Spojrzała na tarczę, odetchnęła głęboko i rzuciła zgrabnie... ...trafiając po raz trzeci dzisiejszego dnia w faktyczny środek! Wcześniej były to środki okręgów, które narysowała sobie szminką na szafie, a teraz... TARCZA! Panie i Panowie, cholerna tarcza na sali treningowej! Stworzona specjalnie do takich wyczynów! - Ja pieprzę! Kocham cię! Od dziś zwę cię swą Erydą, moją kochanką i wskazówką – wyznała, nie mogąc powstrzymać emocji. Zaczęła skakać, co i rusz patrząc z dumą na swój świetny rzut i robiąc przed sobą serduszko z palców. Chyba na serio stworzy sobie ołtarzyk i będzie miała swoją własną boginię, ducha, który wstępować będzie w dzierżoną przez nią broń, by jej pomagać, chronić ją i wspierać. Uwielbiała te noże! Raaany! To niezwykłe! Jak na nożownika-amatorkę, to raczej genialny rzut! |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Cała sala Sob Sie 30, 2014 6:16 pm | |
| / z czasoprzestrzeni
Wspomnienia nie przypominają filmu, choć często tak o nich myślimy. Wielka bryła recepcji Ośrodka pojawiła się przede mną, natychmiast rozbijając w pył kliszę pamięci. Było zupełnie jak wtedy - przed dwunastoma laty podczas Sześćdziesiątych Czwartych Głodowych Igrzysk. Ekscytacja i pewność siebie. – Jak pani się nazywa? Be… coś tam? Do dziś pamiętam nalaną twarz Strażnika Pokoju, który odprowadzał mnie do drzwi. – Benner. Previa Benner. Rozbiegane, świńskie oczka. – O, bardzo egzotycznie. Ósemka? Jedenastka? Nie, momencik, Felicia coś wspominała, zdaje się. Zaraz, zaraz. Dziesiątka? To gdzieś w środku kontynentu, czyż nie? Góra-dół. Obojętne wzdrygnięcie ramion było najlepszą odpowiedzią ze strony trybutki, która nie mogła doczekać się dnia Igrzysk. Minęło dwanaście długich lat a ja wciąż obojętnie wzdrygam ramionami, odprowadzana przez czujny wzrok recepcjonisty. Uśmiecham się do niego, machając obojętnie przepustką. Bolą mnie zęby od tego uśmiechu, kąciki ust ciągną, jakby ktoś spiął je z tyłu gumką. Ok, przetrwam. Co mi innego zostało? Nawet śmiać mi się nie chce. Nawet drwić. Myślicie, że wkraczając do Ośrodka i kierując się ku Sali treningowej poczułam się jak Odyseusz przybijający do brzegów Itaki? Pieprzyć. Gdzie tam. Miałam dość siedzenia w dusznej taksówce pośrodku najgorszego korka, jaki stworzyła cywilizacja, chciałam wreszcie rozprostować nogi, wziąć prysznic i napić się czegoś zimnego, bo jakoś cholernie zaschło mi w ustach. Zwyczajnie, jak to po pracy. I oto proszę, Ośrodek Szkoleniowy, lobby bar, pomrukująca klima, kafejka internetowa szumnie zwana centrum informacyjnym, senny recepcjonista za kontuarem, wszystko jak dawniej, czas zamrożony niczym lód w niezliczonych drinkach z whisky. Niech mi nikt nie opowiada, że nie można cofnąć się w przeszłość. Życie zatoczyło pętlę i znów postawiło mnie na schodach cholernego Ośrodka Szkoleniowego. Alleluja! Kelner w restauracji o nic nie pytał, kiedy zażądałam szklanicy wypełnionej alkoholem, niekoniecznie legalnym na oficjalnym treningu… ale ćwiczenia z Gautier do takiego nie należały. Wszystkie chwyty dozwolone. W tym drinki z lodem. Kilka minut później drzwi opustoszałej sali treningowej rozsunęły się z sykiem teatralnej kurtyny. Voilà! Na scenę znów wkracza bohater zaginiony gdzieś w połowie pierwszego aktu. Oklaski? - Tylko tyle? Podniosłam do ust szklankę, obojętnym wzrokiem mierząc tkwiący w środku tarczy nóż. Whisky miała rześki, mocny smak. Dymny, podnoszący na duchu smak zwycięstwa. Mojego zwycięstwa. - Kiedy na Arenie cudem trafisz w trybuta też zaczniesz tańczyć ze szczęścia? - bursztynowy alkohol zalśnił nęcąco, gdy szklanka z cichym stuknięciem spoczęła na stoliku wchodzącym w skład stanowiska roślin jadalnych. Durna nazwa. Wszystkie rośliny są jadalne… ale niektóre tylko raz. - Już wiem, że potrafisz zabijać. Kąciki ust podskoczyły nieznacznie do góry, kiedy oparłam się o metalowy stół, całą uwagę poświęcając poobgryzanym paznokciom. - Teraz chcę się przekonać, czy potrafisz przetrwać. Miodowe spojrzenie prześlizgnęło się po Gautier i zamarło dopiero na nożach, leżących w zasięgu dziewczyny. Przez kilka, kluczowych sekund byłyśmy jak obwąchujące się psy, które nie są pewne, czy się lubią, czy gryzą. Amanda przypatruje mi się podejrzliwie. Oczy ma czujne, usta niby uśmiechnięte. Wiem, co myśli, niemal widzę, co kłębi jej się pod czaszką. Po cholerę ja, Previa Benner, zgodziłam się na treningi? Czego chcę? Nudzi mi się wieczorami w pustym mieszkaniu? Gautier pewnie już słyszała (Randall potrafił być niezwykle uczynny w tej sferze), że nie pracuję w pokojowej branży. Słyszała, że jestem zwariowaną, podstarzałą panną, która jednak zapewniła sobie przyzwoitą posadkę. Klasyka. Wielu Zwycięzców tak w końcu ląduje. Co mogło mnie więc wyrwać z ciepłego bagienka koszar? Jakiś kaprys? Może coś wiem, może dostałam cynk, że szykuje się coś wielkiego, niesłychanego, przewrót, rewolucja, atak terrorystów, inwazja kosmitów? - Podejdź. - koniec badawczych spojrzeń, węszenia, wyczuwania przeciwniczki. Najwyższa pora działać. - Potrafisz rozróżnić kapustę od sałaty? - delikatne uniesienie brwi, którego pozbyłam się dopiero dzięki zanurzeniu ust w alkoholu, nie zwiastowało przyjaznej rozmowy przy szklaneczce czegoś mocniejszego. Ja o tym wiedziałam - Gautier dopiero miała się przekonać. |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Cała sala Nie Sie 31, 2014 12:59 am | |
| Eryda, jej duch, jej bóg, jej osobisty towarzysz, wsparcie, jakiego nie mogła sobie wymarzyć, a które jednak wymarzyła. Była tu z nią w tym pomieszczeniua i obserwowała ją, jak dzielnie radzi sobie z tarczą. To właśnie ona i pasja, którą zobaczyłaby w jej oczach, gdyby była materialna, spowodowała, że trafiła, że połączyła się z nożem na tyle, by czuć między nimi tę magię. Zlepili się wtedy na jedną chwilę w jedno i dlatego trafiła. Jedność. Bratnia dusza. Nie nóż wybierał drogę, a Amanda, która wiedział, gdzie chce trafić i Eryda też to wiedziała. Previa już nie. Ona tego nie czuła, nie była wtajemniczona w tę specjalną więź, w to połączenie, dlatego Amanda zachowała spokój i cierpliwość. Okazała się silniejsza od Niewiernego Tomasza. - Tylko tyle i aż tyle, bacząc na to, że niedawno tu przyszłam, a moja przyjaźń z nożami zaistniała dopiero wczoraj – pragnęła zauważyć spokojnym i przemiłym głosem, uśmiechając się szeroko, a po chwili też nieco sadystycznie. Wtedy, gdy usłyszała wypływające z ust Previi słowa o tańcu radości po zabiciu trybuta. Może powinna coś takiego odwalać przy każdym morderstwie, by zyskać większą liczbę sponsorów? – Hmm... Gdy na arenie trafię cudem w trybuta, będę ostatecznie tańczyła dla czci uwolnionego i wypływającego z niego morza krwi. Taniec godny krwawej królowej, która uklęknie i będzie spijała ten dar od niebios, brudząc sobie w szkarłacie swe delikatne wargi. Choć bardziej siebie widzę, jako osobę farbującą sobie tą krwią włosy lub malującą na twarzy paski bojowe, niż odwalającą jakiś bezsensowny taniec. Lekcje tańca to nuuuda. Tańce się przydają jedynie na imprezkach, gdy wypatrzysz całkiem seksownego kolesia, którego nagle postanawiasz wyrwać. I wyrywasz, wijąc i klejąc się do niego, by w końcu wyjść z nim z tego całego przedstawienia i pieprzyć się jak dwa dzikie stworzenia na łonie natury w ogrodzie – podsumowała, patrząc na dzierżoną przez jej trenerkę szklankę. Alkohol. Jego zapach unosił się w powietrzu, kusząc ją... Ale miała nie pić, a tamta jedna sytuacja, która nie tak dawno miała miejsce, była jedyną taką sytuacją. I kropeła, zwłaszcza, że miała być czujna. Malcolm ją ostrzegał i widać miał postawy. Miała wrażenie, że kobieta zwąca się Previą Benner z nią rywalizuje, chcąc uzyskać w ich znajomości zdecydowaną przewagę, jak gdyby już jej nie miała! A może podejrzewała ją o to, że chwyci nagle za noże i zacznie nimi w nią ciskać? Patrzyła na nie przez chwilę. Widziała to. Chwilowe zamarcie i zatrzymanie wzroku na chłodnych kawałkach metalu, wokół których krążyła amandowa bogini, wyciągając ku nim swe boskie paluszki i sprawiając, że byłyby Amandzie przyjazne, że należałyby do Amandy, bo byłaby ich boginią. Jak Eryda dla niej. Choć w sumie ona była dla niej siostra, jak przyjaciółka i jak kochanka. Czuwała, wspierała i nie zostawiała samej. Tak jak puma, która zawarczała nieprzyjaźnie w jej wnętrzu, gdy tak patrzyła prosto w oczy swojej trenerki. Chodź może to był bardziej ostrzegawczy pomruk, by kobieta nie robiła w jej kierunku żadnego więcej kroku, który mogłaby uznać za zły. Nie podchodź. Nie zbliżaj się do mnie, bo będę gryźć. Gryźć... Ciekawe, czy uznała stosunki damsko-damskie za coś przyjemnego. Amanda musiała przyznać, że jej przeciwniczka należała do kobiet pięknych, które zasługiwały na wieczną chwałę. Choć te blizny... Mimo to. Przez to wszystko, całą tę sytuacje i ich położenie, bardzo zajmowało ją to, co znajdowało się w główce panny Benner. Nie miała pojęcia, o czym może w tej chwili myśleć ta kobieta. Nie mogła nawet zgadywać. Jedynie przypuszczać, a przypuszczeń mogła mieć całą armię. To samo tyczyło się jej zachowania. Nie znała jej. Może myślała o tym, że Amanda mogłaby stanowić faktyczne zagrożenie? Że gdyby poćwiczyła, to nawet nie miałaby powodów, by obdarowywać kpiącym uśmieszkiem? Czy byłaby, jak jej trenerka akrobatyki, którą niedawno wspominała, gdy wsiadała do windy? Czy miała być dla niej możliwie jak najbardziej wredną suką, by potem, na koniec, uśmiechnąć się z satysfakcją i powiedzieć: to ona, Mandy, moja dziewczynka! Ciekawe, czy wierzyła, że może wygrać te Igrzyska. Ciekawe, co o niej myślała, jak określała właśnie jej szanse i czy nie było wręcz odwrotnie. Może właśnie z niej kpiła w swych myślach, wyśmiewając jej postawę, żywot i wszystko, co było związane właśnie z nią, z blondi-typiarko-denerwiarką, jak to zwykła na nią na początku znajomości wołać jej Mistrzyni Akrobatyki? Ciekawe, jak by zareagowała, gdyby chwyciła teraz za nóż gotowa nim cisnąć w jej oblicze. Strzeliłaby do niej? Zbiła? Czy wyzwałaby ją na pojedynek? Ciekawe też, co nią kierowało, gdy wymyśliła to wyjście numer trzy. Chciała się poznęcać, czy zauważyła w niej coś, co ją pociągało, co ją zainspirowało, zaciekawiło? Same pytania, na które nie znała odpowiedzi. Może kiedyś miała się tego dowiedzieć i to w dodatku w najmniej spodziewanym momencie? Porzuciła stanowisko z nożami i ruszyła za Previą do innego, ciekawa, co też trenerka miała jej przekazać na dzisiejszym treningu. Stanowisko opisane mianem roślin jadalnych. Bez jakichkolwiek oporów porzuciła stanowisko z nożami. Je mogła męczyć poza treningami w swoim pokoju, zwłaszcza, że ciekawiło ją, co się kryło pod previowym słowem „przetrwać”. Spojrzała na nią wątpiąco, gdy ta zadała pytanie. Naśmiewała się z niej? Czy ona właśnie się z niej naśmiewała? Jeśli tak, nie zamierzała jej dać tej satysfakcji i pozwolić jej siebie wyprowadzić z równowagi. Była spokojem i cierpliwością. Towarzyszył jej Niewierny Tomasz. Była też siłą i potęgą. Towarzyszyła jej Eryda. I śmierć... Śmierć wraz z makami. - Sałatę jadałam na śniadanie na kanapkach i w sałatce na obiad. Za kapistą zaś nie przepadałam. Takich rzeczy uczą się dzieci w pierwszej klasie - zauważyła, odpowiadając grzecznie na pytanie. - Buraki, ogórki, marchewki, truskawki, pomidory, pomidory malinowe, jabłka, a nawet kabaczki mi są znane. Mam wymieniać całą resztę? - Spytała, patrząc z ciekawością na stoły. - Robimy sałatkę dla Malcolma? - Spytała, podnosząc wzrok na swą zacną trenerkę. Wyszczerzyła się w przeuroczym uśmiechu. - Jak widziałaś na filmiku, mam już doświadczenie z nożami. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Cała sala Nie Sie 31, 2014 3:33 pm | |
| Czy ona kpi? myślę leniwie, wsłuchując się w miarowe klekotanie trybutki. Czy drwi sobie ze mnie, ten aniołek, ta słodka chmureczka obarczona winą za zaatakowanie Tudor, ta trybutka, która przybyła tu nie wiadomo skąd, równie nie wiadomo dlaczego pozwoliła się natychmiast pozbawić prawa do treningów z resztą przeciwników, a teraz przemawia najspokojniej, jakbyśmy rzeczywiście spotkały się w szczytnym celu? Przecież powinnam coś czuć - jakieś napięcie, nerwowość, może nawet irracjonalny strach - wszystko to zaś obliczu uzbrojonej wariatki, która kilkadziesiąt godzin temu podziurawiła śledzionę Catrice jak sitko. Jedno drgnienie palca, jeden przestrach za dużo i nie będę żyła. Wystarczy, że złapie za nóż i nim rzuci. - Przyjaźń… Drgnięcie kącików ust - delikatnie w górę, niemal nieśmiało. Znam to słowo. Znam jego definicję. Znam zastosowanie w życiu. I wychodzę z założenia, że ma prawo bytu wyłącznie w obliczu śmierci. Wbiłam spojrzenie w Gautier, tak złowrogo spokojne, przepełniona obecnością tej dziewczyny, tego wcielenia klęski, tego przekleństwa. Bo tak, jej szaleństwo to klątwa. Nie ma wątpliwości. Klątwa, która ani na chwilę jej nie opuściła, która po prostu zatoczyła krąg i znów przemieniła się w kolejne nieszczęście. Wystarczy, że ponownie złapie za nóż i rzuci. A jednak spoczniesz w ziemi koło ojca znacznie prędzej, niżbyś przypuszczała, syczy zły głosik w głowie. Czyż nie o to się modliłaś, durna babo? Czy ten piekielny, upadły anioł z zestawem noży nie jest właśnie odpowiedzią na twoje żałosne modły? Max będzie konał samotny, zupełnie opuszczony, dławiąc się krwawym kaszlem, w jakimś leprozorium dla ubogich, przerażony tak, jak tylko może być osierocone umierające dziecko… - Musisz zrobić coś, by tłum Cię pokochał. Możesz odcinać kończyny. Wycinać wątrobę. Zjadać serca poległych. Ale tu, w łagodnym cieniu sali treningowej, to wszystko nie jest wcale ważne. Tu znajduje się brama do innego królestwa. Do małego, niezwykle cichego świata, który wypełnia sobą tylko obecność dwóch kobiet. Jednej młodszej, rozkołysanej, rozbujanej młodością gibkiego ciała i drugiej, tak nienaturalnie spokojnej, siedzącej naprzeciw z dłońmi spoczywającymi na blacie, obok szklanki whisky i roślin, które przy odrobinie dobrych chęci mogłyby ją zabić. - Im więcej krwi przelejesz, tym bardziej wzrosną Twoje szanse w oczach sponsorów… - kostki zachrzęściły cicho, gdy wygięłam palce, nie przestając się uśmiechać, tak jak mógłby to robić lampart albo niedźwiedź, wcale nie przejmując się, że Gautier może chwycić za nóż, widząc ruch mojej ręki prześlizgującej się nad uśpionymi roślinami, nad dziesiątkami trujących nasionek, aż ku lśniącej szklance wypełnionej alkoholem. - … i tym mocniej będą chcieli zabić Cię wciąż żyjący trybuci. Wystarczy jeden błąd, jedno potknięcie, by już się nie podnieść… zupełnie jak w tańcu, który uważasz za bezużyteczny. Na Arenie będzie na Ciebie czekać cały układ, zestaw kroków, skoków i obrotów wykonywanych w rytm armatnich wystrzałów zwiastujących śmierć przeciwników. - zakołysałam alkoholem w szklance, mrużąc z lubością oczy. Duży łyk whisky pozwala cofnąć się po swoich śladach, jakbym zwijała własny cień, zacierała ślady butów. I oto wracają w pełnej krasie. Sześćdziesiąte Czwarte Głodowe Igrzyska. Słodki śpiew ostrza przesuwającego się po gładkiej szyi dziewczyny z Piątki. Głuchy charkot chłopaka z Dwunastki. Wściekłe spojrzenie partnera z Dwójki. - Danse macabre, w którym wygrywa najlepszy tancerz. - szklanka powędrowała do góry w wyraźnym geście toastu skierowanym ku pannie Gautier. Zrozumiała? Dla własnego dobra powinna chociaż spróbować. W końcu kto lepiej zna smak krwi trybutów, jeśli nie ja? Pielęgnuję wspomnienia z Areny, ponieważ stanowią dla mnie punkt zwrotny. Odnośnik. Nowy start. Zupełnie, jakbym zresetowała życie i zaczęła je od nowa - z o wiele wyższego poziomu. Większość Zwycięzców uważa, że to niezdrowe. Starają się zapomnieć. Zmyć krew z rąk. Nie mogą spojrzeć na własną twarz w lustrze, by nie czuć do siebie obrzydzenia. Ale oni to oni. Ja - to ja. Jak urzeczona gapię się w bursztynowe, nieporuszone oczy zabójcy. Każdego ranka dostrzegam je bardzo wyraźnie. Jasne, zupełnie przejrzyste, bystre, złote tęczówki z ciemną plamą nieruchomej źrenicy. Na dnie niczym w płytkiej, bardzo czystej wodzie odbijają się cienie i kształty, prześlizgują odblaski. Lubię myśleć, że to duchy moich ofiar. - Słodkie różnice kulturowe. - z mojego gardła wyrwał się krótki, niemal szczekliwy śmiech, kiedy pieszczotliwie przesunęłam palcami po zestawie smukłych probówek, w których tkwiły niegroźnie wyglądające nasionka. Ekscytacja szepcze do mnie czule, lód w mojej głowie zaraz rozsadzi puszkę mózgową, czuję, jak tyka niewidzialny zegar uzbrojonej bomby. - W Dystrykcie Drugim już na trzecich zajęciach pierwszej klasy uczyli nas, jak dobierać broń do warunków fizycznych. Chłopcy lubili miecze, nęciły ich duże zabawki i wrażenie, jakie miały zapewniać. Dziewczynki wolały łuki i noże, a ja… Lubię ten moment, tą chwilę kosmicznej pustki między wybraniem odpowiedniej probówki i niemal teatralnym wsypaniem jej zawartości do alkoholu. - … byłam znacznie bardziej elastyczna. Dopiero w wieku czternastu lat zdecydowałam się na konkretną broń. Niewielkie ziarenka opadły na dno szklanki, odcinając się od bursztynowej barwy alkoholu ciemnymi grudkami. Delikatny ruch nadgarstkiem wystarczył, by nasionka oderwały się od dna i zawirowały w gęstej cieczy, zupełnie jakby były targane delikatnymi podmuchami wiatru. Bez słowa podałam Gautier szklankę, kiwając zachęcająco głową i rozsiadając się wygodniej na blacie stołu - noga na nogę, pasemko włosów odrzucone na plecy, kąciki ust unoszące się w lekkim uśmiechu wygrzewającego się na słońcu kota... Niech los zawsze wam sprzyja. - Śmiało, przecież Cię nie otruję. Nie zrobiłabym tego Malcolmowi. Ta gładka jak kluska formułka nic mnie przecież nie kosztuje, choć zawiera w sobie oczywiste kłamstwo. Znacznie łatwiej przyszłoby mi otrucie podopiecznej Randalla… niż zrobienie mu sałatki, co w porywie słodkiej naiwności zasugerowała Amanda. Nie lubiliśmy się zbytnio, ale też nigdy nie byliśmy wrogami. Swego czasu owo nielubienie Malcolma w moim wykonaniu podszyte było niezdrowym zainteresowaniem, niemal dziecinną potrzebą zwrócenia jego uwagi, uzyskania aprobaty, zdobycia sympatii… … a dzisiaj? Dzisiaj Randall był wyłącznie wilkiem z sąsiedniego stada. Na domiar złego takim, którego miałam prawo się obawiać. |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Cała sala Nie Sie 31, 2014 9:05 pm | |
| - Przyjaźń, znajomość, jak kto woli. Myślę jednak, że jesteśmy ze sobą blisko. W sensie ja i noże, bo bardzo je polubiłam – powiedziała spokojnie, z uwagą obserwując reakcje Previi. Ciekawość jej nie opuszczała. Pragnęła dowiedzieć się w końcu tego, jak nastawiona jest w stosunku do niej ta kobieta. Malcolm ją ostrzegał, by zachowywała się przy niej ostrożnie. Rzekomo miała każdy jej błąd obrócić przeciwko jej drobnej osóbce. Czy powinna więc na start uznać ją za... wroga? Wrogów zabijała, a przynajmniej pragnęła wszystkich wybić, bo to nie zawsze szło po jej myśli. Ten grubas, Tudor, Ginsberg. Niepowodzenia. Co z Previą Benner? Wróg czy przyjaciel? Krew czy piątka? Wróg czy przyjaciel? Wpadła rada, co do zachowania na arenie. Przyjaciel? Zero do jednego dla przyjaźni, aczkolwiek jeden-jeden przez ten spokój. Wyglądała jak przyczajony drapieżnik, który gotów jest ją zaskoczyć i wykończyć. Remis. Remis i dwójka drapieżników, która rzekomo sobie odpuszczała tego łypania, tego przyczajenia, ale nie schodziła ze swych stanowisk. Nadal się czaiły. - ...albo wykluczać z dalszego konkursu śledziony – dodała do listy, nadal badając swoją przeciwniczkę. Przeciwniczkę lub sojuszniczkę. Nie pozostawiła jej bez treningów. Nie miała pojęcia dlaczego, więc na razie punkt dla przyjaźni. Jeden-dwa. Co, jeśli osobiście chciała ją wykończyć? Kolejne słowa. Kolejna wymiana uwag. Mandy oczywiście nie zamierzała pozostać dłużna. Musiała wtrącić swoje słowa, swój kontratak. Choć w sumie to jeszcze nie był atak. To kulturalna rozmowa dwóch wrogów przed pojedynkiem. Albo przyjacielska pogawędka. Nie wiadomo było. - Taniec, kroki, rytm... Kwestia spojrzenia. Wolę na to wszystko patrzeć z perspektywy drapieżnika – stwierdził z pasją. Niewiedza nie dawała jej spokoju. Upierdliwie mrowiła ją w brzuszek, w paluszki, czuła ją też na wargach. Czas na sprawdzenie? Sprawdzenie tego, czy przyjaciel, czy wróg? - Co myślisz o dzikich kotach? Moim zdaniem mają w sobie coś, co pociąga, co sprawia, że zatrzymuję się na moment i z uwagą obserwuję otoczenie pod ich kątem, próbuję wczuć się w ich odczucia i posmakować choćby takiej drobnej parodii instynktu. Na start przyczajasz się i obserwujesz... – Usiadła na wolnym skrawku blatu, patrząc na nią z tą samą pasją. Powiedzieć „be”? Chciała powiedzieć, chciała zobaczyć jej reakcję i usłyszeć odpowiedź. Czekała. To jeszcze nie był ten moment, by się tego dowiedzieć. Musiała jeszcze chwilkę, chwileczkę... Z ciekawością chłonęła jej kolejne słowa, równie bacznie obserwując dłoń, która krążyła nad roślinami, by w końcu złapać coś, czego Amanda nie znała i wsypać to do swojej szklanki. Szklanki, która podała jej, Amandzie. Hmm... Miała dwa wyjścia. Wypić i nie wypić, a jakie za i przeciw? Za – Previa mogła sprawdzać, czy Amanda jej ufa, jednakże... Czemu niby miałaby to robić? Zaufanie nie było w tej chwili potrzebne, więc nie istniał żaden powód za. Żadnego powodu, który miałby być życzliwością Strażniczki skierowaną w jej kierunku. Żaden cień, żadne złudzenie. Przeciw? Malcolm ostrzegał. Jedno. Amanda wystawiła jej reputację na zniesławienie, atakując nożem kogoś, kto nie powinien być nim zaatakowany na jej terenie. Drugie. Nie miała pojęcia, czy kobieta jest wrogiem, czy przyjacielem. Większość wskazywała na wroga. Na przyjaźń punkty były naciągane. Trzeci. Mogła chcieć sprawdzić, czy będzie tak głupia i wypije coś, nie wiedząc, jakie to ma działanie. Czwarte. Konkretna broń Previi, którą przypuszczalnie mogły być trucizny. Piąty. Szósty, siódmy, ósmy... Bez sensu. I tak nie miała pić alkoholu. Powód i wymówka w jednym. Doskonała. - Nie piję – odparła obojętnie, podnosząc wzrok ze szklanki na Previę. Uśmiechnęła się do niej. Ta chwila. Dokładnie ta. Puma nieznacznie zacharkotała, patrząc na swą towarzyszkę. - Obserwujesz mnie, Benner? – Spytała nagle, zachowując spokój. Na jej twarzyczce jedynie ciekawość. - Mam wrażenie, że masz ochotę rozerwać mi gardło. W przenośni oczywiście, bo myślę, że ty nie lubisz brudzić sobie pazurków. Myślę, że jarają cię trucizny, choć mogę się mylić. Ciężko cię rozgryźć... Podziwiam cię za to. Sama jestem jak otwarta księga, która sama się otwiera i sama odczytuje swe słowa, ale ty... Sprawiasz, że mam ochotę wypytać cię o wszystko, co nie pozwala mi zaznać spokoju, ale jednocześnie poruszasz we mnie ten mechanizm, który odpowiada za moją drapieżność. Czaję się i czekam, aż sama uchylisz rąbka tajemnicy – wyznała, non stop patrząc jej prosto w oczy. Co się w nich malowało? - Danse macabre, powiadasz? Mi to wygląda na starożytną arenę, a na niej, w tej chwili, dwa lwy, które łypią na siebie. Nie wiem, jakie jest twoje stanowisko, ale ja zastanawiam się, czy metaforycznie się na ciebie rzucić, czy rozluźnić się i przejść na twoją stronę. Wróg czy przyjaciel? Jeszcze się na ciebie nie rzuciłam. Myślę, że to coś znaczy... Ale co ja wiem? Jestem tylko dziewczynką, która woli noże i dziewczynką, która narobiła kłopotów. Zeskoczyła z blatu, ściągając gumkę z włosów, by zaplątać nowy, lepszy i mocniejszy kucyk. Miały prowadzić trening, czyż nie? - Jak, trenerko? Ćwiczymy czy skaczemy sobie do gardeł? Preferowałabym przyjaźń, bo zaczynam cię lubić, mimo że wszystko krzyczy, że ona jest wykluczona – stwierdziła, uśmiechając się i puszczając do niej oczko. – Przyjaźń z tobą stałaby wyżej od przyjaźni z nożami, to jak? Mandy była geniuszem, głuptakiem czy wariatką? |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Cała sala Nie Sie 31, 2014 11:26 pm | |
| Ja też lubiłam swoje kukri, czego najlepszym świadectwem są blizny na dłoniach. Uśmiechnęłam się blado, przesuwając opuszkami palców po krętych, jasnych liniach owijających się wokół nadgarstków. Blizny, te blizny, nie miały znaczenia. Prawdziwe rany odniosłam poza przestrzenią i poza czasem. Te były tylko ich symboliczną prezentacją, odbiciem. Materia wszystko zubażała, rozpraszała, a zarazem wchłaniała – również ból, cierpienie… miłość. Jestem weteranką najstraszliwszej z wojen - wojny z własny obłędem. Wszystkie późniejsze konflikty i te, które dopiero będą, okażą się jej wyblakłą kopią. Artyści to wiedzą. Wiedzą, że nawet najdoskonalsze odwzorowanie myśli oddala się od doskonałości. Myśli bywają blisko istoty rzeczy, a gdzieś po drodze, w akcie stworzenia dzieła, takiego czy innego, obrazu, opowieści czy rzeźby, następuje nieuchronne rozrzedzenie perfekcji. Opór materii. Był on odczuwalny nawet na poziomie wzajemnej komunikacji między mną a Amandą – słowa były balastem, więcej zakrywały niźli odkrywały. - Kolejna śledziona? Nie podejrzewałam Cię o monotonność… - … bo w końcu łączy nas pewnie podobieństwo. Wyczuwałam to - zupełnie jak zapach burzy wiszący w powietrzu bądź delikatny swąd zgnilizny obecny w piwnicach całego Panem. Pragnienie przetrwania. Potrzeba rozrywki… ale przede wszystkim zdolność do zadawania bólu. I ciągła gotowość do szerzenia śmierci. Nasz wróg ani się obejrzy, gdy zatrąbi nad nim anioł wtóry i oznajmi, że właśnie przesrał swoje bezsensowne życie. Tymczasem w powietrzu rozbrzmi: „Kochanie, zapal światełko na grobie dziadziusia”, „Odszedł nasz nieodżałowany” oraz „Tu leży ukochany mąż i ojciec”, zanim przeciwnik zdąży złapać się za głowę i krzyknąć: „Jak to?” i „Skandal!”. W tym tkwił mój największy problem. Nie zwariowałam skutkiem wypadku, ciężkich przeżyć, całkowicie zrypanego dzieciństwa. Ześwirowałam, bo po Igrzyskach zabrakło mi śmierci. Właśnie tego mi brakowało aż do dnia rebelii. Tęskniłam za zapachem strachu, za widokiem przerażenia w oczach drugiego człowieka. Tęskniłam za mrokiem Areny, za Previą z Igrzysk - tą Previą, która stała pośrodku stosu bezgłowych korpusów umazana lepką, krzepnącą krwią. Previą doznającą tego cudownego uczucia oczyszczenia. To piękne, szlocha wzruszony hipokamp. Och, do licha, Benner! – wtóruje mu zakręt skroniowy. Odnalazłam właśnie klucz do swojej duszy. Czy to nie cudownie znaczące? - Dzikie koty? - mój głos już nie brzmi jak upadek dojrzałej śliwki. Płynie i płynie w powietrzu niczym długi, smukły nóż kukri ciśnięty ręką wytrawnego zawodowca, z gracją charakterystyczną dla mojego stylu. Cięcie od dołu, by dotrzeć do wnętrzności. - Spójrz na mnie, aniołku. Spójrz w zwierzęco żółte oczy, doszukaj się w nich wszystkich moich dziwactw, zakrętów, niepokojów. Przekonaj się, że potrafię popłynąć pod prąd, a później z jego biegiem. Potrafię, bo potrafią to tak durne istoty jak łososie i nawet bezużyteczne wodorosty na rzece w Siódemce. Dostrzeż pod niewzruszoną miną, zbyt chłodnymi źrenicami, spokojnymi dłońmi to, co ukrywam… - kąciki ust podskoczyły do góry, gdy zacisnęłam na nadgarstku Gautier smukłe, długie palce. Pozdrowienie Previi Benner. Cóż za zaszczyt. - … dla waszego dobra. Choć na to pytanie odpowiedź poznałaś już w izolatce. - uścisk palców zelżał po chwili, jednak nie cofnęłam dłoni - kontakt cielesny był dla mnie chwilą, którą należało odpowiednio celebrować. Mój dotyk nie był przypadkowy, nie mógł być odebrany jako przypadkowy. Zwykle zwiastował śmierć nieszczęśnika… jednak zwykle nie oznacza zawsze - co brzmi jak pieprzona krwawa bajka Andersena. To było częścią zadania, którego podjęłam się sugerując indywidualne treningi. Musiałam wysyłać Gautier czytelne znaki ostrzegawcze. Każdy gest, każda mina musiały nieść ze sobą przekaz, jakbym mówiła: Nie pakuj się w bagno, siostro albo Odpuść sobie, młodsza koleżanko po fachu. choć zdrowy rozsądek powinien podpowiadać Amandzie coś zupełnie innego, być może: wywieź Benner śmieciarką na wysypisko. Posól ziemię, po której stąpała. Previa śmierdzi na kilometry gównem i problemami. Niech przekleństwo spadnie na innych trybutów. Miej rozum w głowie, dziewczyno. Ale było już za późno na wycofanie się z układu - i wiedziały o tym obie strony. - Gratuluję, aniołku. - kostki lodu zagruchotały cicho, gdy uniosłam szklankę do ust, pociągając spory łyk alkoholu, w którym wciąż unosiły się ciemne, powoli przybierające na objętości ziarenka. - Właśnie pozbawiłaś się szansy na poprawę perystaltyki jelit. - naczynie stuknęło cicho, gdy odstawiłam je na blat stołu, sięgając po opróżnioną fiolkę, której zawartość z lubością wsypałam do whisky. - Siemię lniane, prawdopodobnie najpopularniejszy środek leczniczy. Sto gram dostarcza co najmniej połowę dziennej dawki niezbędnych dla organizmu mikroelementów. Zapobiega awitaminozie, uzupełnia białko, błonnik i magnez, działa łagodząco przy nieżycie układu pokarmowego. - ciche stuknięcie butów o wypolerowaną posadzkę było zwiastunem nagłego ożywienia z mojej strony - zeskoczyłam ze stołu, przeciągając się przy cichym akompaniamencie rozprostowywanych kości. - Poproś Randalla, by wyświetlił Ci migawki z Sześćdziesiątych Czwartych Głodowych Igrzysk. Jestem pewna, że ogląda je za każdym razem, gdy w telewizji akurat nie puszczają dobrego horroru. Kilka wprawnych ruchów nadgarstkiem wystarczyło, by pobudzić w zziębniętych dłoniach krążenie krwi. Widziałam w życiu wiele masakr, części z nich patronowałam… i dobrze wiem, że nie usprawiedliwią ich żadne szczytne hasła. - Nie spotkałyśmy się, by rozmawiać o mojej bez wątpienia fascynującej osobie… … ponieważ nikt nie potrafi określić, kim tam naprawdę jestem. Strażniczką Pokoju? Żołnierzem? Zwyciężczynią? Mentorką? Wariatką? Wszystkim po trochu? - Na Arenie nigdy nie bierz żywności od drugiego trybuta. Nigdy nie spożywaj owoców, grzybów, liści, kiełków i pestek, których nazwy nie potrafisz wymienić. Wszystko, co nie jest Ci znane, bez wątpienia może wywołać mnie lub bardziej bolesną śmierć. Kieruj się instynktem, bo to on naprowadzi Cię na trop innych trybutów... bo przecież nie należysz do tej grupy zawodników, którzy będą unikać starć. Mam rację? Lekki uśmiech rzucony przez ramię Gautier. Ciche prychnięcie, zupełnie jak u kota… oraz niemal bezszelestne kroki, gdy ruszyłam w stronę ściany, zdejmując wojskową bluzę i rzucając ją obojętnie na posadzkę - tak pokrótce brzmiała odpowiedź na elaborat trybutki. Wróg czy przyjaciel? - Widzisz, dziecinko… - chłodny powiew suchego, zimnego powietrza z wentylatorów przemknął po nagiej skórze ramion, kiedy oparłam się o ścianę, wpatrując się spokojnie w Amandę. - Przez całe życie wychodziłam z bardzo prostego założenia - jeżeli szukasz godnego wroga…. Ślepia zwierzęcia, pogańskiego boga, niewzruszone niczym górski strumień zalśniły w wyrazie niezdrowej ekscytacji, gdy przesunęłam dłonią po gładkiej ścianie. W miodowym wzroku Previi Benner nie było ani śladu porażki, ani krztyny poddania czy rezygnacji. O nie. Tylko ta straszna spokojna pewność. Czego? O tym przekonała się Amanda Gautier w chwili, w której ciche pstryknięcie włączników okazało się zwiastunem zapadnięcia mitycznych ciemności. Lekkie pstryk! I nagle cała sala pogrąża się w mroku. Gęstym jak melasa. Nieprzewidywalnym jak ja. - … wybierz przyjaciela… Echo odbiło się od wysokich ścian, zniekształcając ton głosu do głuchego pomruku przyczajonego drapieżnika. - … on wie gdzie uderzyć. Kolejna zasada Previi Benner, cięższa niż ołów i trudniejsza do skruszenia niż diament. Ale jakże prawdziwa. Jeśli trening miał przynieść efekty, powinien przybrać najbardziej ekstremalną formę. Kto mieczem wojuje i takie tam. - Na Arenie największym wrogiem jest czas! Nigdy nie możesz mieć pewności, kiedy zapadnie zmrok… i nigdy nie wiesz, kto będzie się w nim czaił. Doświadczenie zawodowca nigdy nie zawodzi. Doświadczenie Zwycięzcy nigdy nie pozwala się przeliczać. Doświadczenie żołnierza nigdy nie dopuszcza poczucia strachu. - Masz dwanaście sekund! Znajdź broń, aniołku, zanim ja znajdę Ciebie! Walizka pełna tajemnic. Cylinder pełen królików. Kanałek pełen zamordowanych. Previa Benner wróciła do gry. |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Cała sala Pon Wrz 01, 2014 3:01 am | |
| ...spokojnymi dłońmi to, co ukrywam… Widziała to wtedy. W izolatce. To właśnie to sprawiło, że Previa stała się dla niej autorytetem, ikoną, do której perfekcjonizmu dążyła. Pragnęła wtedy stać się taka jak ona, kobieta-szaleniec z dobrym stołkiem, z przewagą, która trzymała czyjeś życie w garści. Czyjeś... Nie chodziło tu nawet o jedną osobę. Było ich więcej, choć wtedy w izolatce jawnymi była jedynie Amanda i Malcolm, który chciał obronić swoją trybulkę przed strzałem. Wtedy też był ofiarą. Previi, która wtedy oznaczała teren i węszyła, czy ktoś przypadkiem nie podnosi w jej stadzie buntu. Buntownicy do ognia! Amanda rozumiała ten błysk. Co wtedy mogła jedynie pokusić się o stwierdzenie, że zna prawdę, to teraz miała swoją hipotezę potwierdzoną. Złota taca oczu Strażniczki, a na niej oszałamiające swą dzikością szaleństwo. I jej jasnoróżowe wargi, które nie potrafiły powstrzymać tego drapieżnego uśmiechu. Znała to uczucie satysfakcji i oczekiwanie na to, że twojego rozmówcę nagle złapie strach, że zadrży, przełknie z trudem ślinę i zacznie rozglądać się za drogami ucieczki. Mandy drgnęła. Raz. Przez nagłe ściśnięcie ręki. Choć zaraz uśmiechnęła się, dając znać tej cudownej kobiecie, że świetnie ją rozumie, że potwierdza jej obserwacje, mimo że nie potrzebowały potwierdzenia. Właśnie chyba znalazła kogoś, przed kim mogła być stuprocentową nową sobą. Małą i niewinną bestyjką, która czai się za rządkiem pogrubionych tuszem rzęsek, różowiutkimi usteczkami i delikatnymi rączkami szlachcianki. Mandy chciała na taką wyglądać, by potem z zaskoczenia ukazywać swe prawdziwe oblicze... Jak Krwawa Mary, choć Mandy pragnęła być jeszcze bardziej krwawa, wyjątkowa i znana. Starała się nie dać po sobie znać dyskomfortu czy paniki związanej ze ściśniętą dłonią. Nie bała się. Nie uciekała. Nie miała tego nawet w planach. Nie oglądała się za drogami ucieczki, za Strażnikami, za kamerami, zastanawiając się, ile czasu minie, zanim ktoś zareaguje. Previa była wyszkolona, była dla Gautier królową wśród tego stada ślepych owieczek. Nie przybyła tu, by ją zabić, nie zrobiła tego gestu, by mała Mandzia zaczęła drżeć ze strachu. Nie. Była tu ze swym szaleństwem, otwierając się przed Amandą i pokazując gotowość do działania. Chciała działać, co blondyneczka również odczuwała. Czuła się niekomfortowo, stojąc w tej pustej Sali wraz z Previą, nie mając pod ręką nikogo, kogo mogłaby zabić. Królowej nie mogła tykać i nawet nie chciała. - Perystaltyki jelit? – Spytała, nie mając pojęcia, co może oznaczać to słowo. Brzmiało jej skomplikowanie pewnie przez połączenie z medycyną czy coś. Nie wnikała. Nie było to istotne. Ważne, że poznała siemię lniane i jego działanie. Kolejny krok w dążeniu ku doskonałości, przetrwaniu i okazjom do kąpieli w makowym morzu. Przetrwaniu... Już wiedziała, co Previa miała na myśli. Umiejętność i chęć zabijania nie wystarczała, gdy na ofiary trzeba było polować kilka dni. Siemię lniane. Tykać. Słuchała kolejnych rad, obserwując stawiane przez jej trenerkę kroki. Stawiane z gracją godną pumy. I równą głuchością. Stąpać tak, by ogarniać otoczenie pod kątem wrogów i ofiar, ale też uważać, by nie nadepnąć na gałązkę. Trzask gałązki zdradzał... że nie masz do czynienia z drapieżnikiem, a jego parodią. Parodie drapieżników były ofiarami, które drapieżnik jadał na przystawkę. Deserem byli arcywrogowie, najbardziej wrodzy z wrogów, istoty z początku czarnej jak noc listy. Nazwiska wypisane równie czarnym atramentem, a mimo to czytelne. Jak rozżarzone węgle. Bardzo wyraźne i czytelne. Czerń w czerni. Nienawiść w nienawiści. I śmierć - królowa królowych. Wróg czy przyjaciel? - Jeżeli szukasz godnego wroga... – Kolejne słowa, które chłonęła, obserwując z uwagą zmiany w oczach Benner. Ekscytacja. Coś knuła, coś ją satysfakcjonowało, coś sprawiało, że czuła podniecenie w każdej części swego ciała, a zwłaszcza ten prąd, które mile pieścił kręgosłup, by spłynąć w dół i... Ciemność, która na krótką chwilę oślepiła Amandę. Mrok nie ogarnął jedynie zmysłu wzroku, ale też inne zmysły wraz z myślami. Przez moment nie czuła nic, by zaraz otworzyć usta w niemym przerażeniu. Ciemność. Bała się ciemności? Czemu? Czemu napięła zdenerwowana mięśnie i miała ochotę krzyczeć, by Previa zapaliła światło? Tak zachowywała się stara Amanda, która dawno już odeszła. Nie było jej, bo zastąpiła ją nowa i lepsza Amanda, która przecież nie powinna się tulić w mroku do pierwszej najbliższej deski ratunku. Była drapieżnikiem, a nastała właśnie chwila, która miała jej dać przewagę nad innymi. Zabawa w kotka i myszkę. Jesteś głupiutką myszką, a ja jestem pumą i cię zjem, jeśli popełnisz choć drobny błąd. Mrok. Kochała mrok, czyż nie? To właśnie nocą widziała pole maków, gdy ich czerwień wydawała się być ciemniejsza i bardziej jej bliska, bardziej bliska krwi. Wtedy właśnie mrok ją otaczał, gdy lekkie podmuchy wiatru poruszały jej włosami i koszulą nocną, a cichy szelest kwiatów unosił się w powietrzu. Panowała też ciemność, gdy czaiła się na spaśniętego podpalacza. Ciemność to kochanka, która ją otula swoim płaszczem. Powinna się z tego powodu cieszyć, czerpać z zaistnienia tego faktu jak najwięcej i korzystać z polowania, które właśnie zapewniła jej Strażniczka. Dwanaście sekund! Myśli zaczęły prędko krążyć w jej głowie, szukając broni. Zwróciła uwagę na część rzeczy, część z nich wiedziała z doświadczenia, a część musiała sama sobie dopowiedzieć. Stoisko z nożami za daleko. Bieg mógłby ją zaalarmować, a podeszw nie miała przystosowanych do skradania się. Nieprofesjonalne niedopatrzenie. Stół. Rośliny jadalne... I niejadalne. Rośliny. Kapustą nie zabije. Kapusta... Warzywa. Kuchnia. Stół. Zabroniono jej wkraczać do kuchni przez incydent z nożami. Na stole znajdował się nóż, ale nie miała pojęcia, obok czego leżał. Zaryzykować i sięgnąć w nieznane, przy okazji przez przypadek parząc o coś dłoń? Nieee... Puma chciała mieć sprawne łapki, dlatego naciągnęła rękaw bluzy na dłoń i tak sięgnęła w miejsce, w którym powinien leżeć. Nie było. Gdzieś blisko... Bliziutko. Macała szybciutko, delikatnie i bezgłośnie, póki jej ręka nie zacisnęła się na rączce noża. NOŻA! Uśmiechnęła się do siebie pod nosem, słuchając pieśni Erydy i robiąc kilka kroków w bok. Delikatne, możliwie jak największe i jak najbardziej ciche kroczki. Jej buty z tą podłogą mogły ją zdradzić, mogła popełnić błąd i postawić nogę za mocno. Musiała uważać lub ściągnąć obuwie, ale tego akurat nie mogłaby zrobić w lesie... A sala była teraz lasem, którego nie znała. Trenerka mogła coś rozkładać po podłodze, co z chęcią wbiłoby się boleśnie w jej stopę. Skradająca się, nasłuchująca, przyczajona z nożem w gotowości czekała na ruch przeciwnika. Previa w tej chwili nie była przyjacielem. Była wrogiem. Stanęła, obawiając się, że kolejny krok poniesie się echem po sali. Ostatnia rzecz, jakiej pragnęła. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Cała sala Pon Wrz 01, 2014 8:45 pm | |
| Wiem, czym jest polowanie. I wiem, czym jest śmierć. Już nieraz miałam lufę klamki przy skroni, dźgano mnie kałachem w plecy, szturchano nożem, bito, kopano, próbowano spalić, torturowano i raniono. Teoretycznie umarłam bardzo wiele razy. Powinnam być oswojona. Tylko że ze śmiercią nie sposób się oswoić. Cholera, no nie sposób. Gdy wiem, że jestem zagrożona, gdy tylko dociera do mnie niejasne wrażenie niebezpieczeństwa, robi mi się zimno, jakbym dostała pozdrowienia od królowej zimy przyczajonej w głębi mego DNA. Zamiast krwi mam w żyłach krzepnący sorbet, na ustach wyciśnięty uśmiech kretyna. Pi, pi, pi, pi, pi, wyje alarm w głowie. Dobranoc, przyjaciółko. Adieu! Tym razem się nie wywiniesz własnemu obłędowi. Dobrze wiesz. I gdy tylko gaśnie światło na sali treningowej - nagle dzieje się coś dziwnego. Rzeczywistość zaczyna się zakrzywiać, zamykać, skręcać w spiralę. Wciąż stoję przy włączniku, ale już nie ma we mnie wcześniejszych obaw związanych z niezdrowym zamiłowaniem Gautier do noży. Wyparowały w ułamku sekundy. Teraz powolutku rodziła się ekscytacja. Radość. Zadowolenie. Buzuje we mnie energia, gotowość do działania, do ataku. Tryska jak ropa z odwiertu. Nie umiem jej kontrolować, muszę się poddać. Do diabła, kto potrafiłby opanować wulkan? Właśnie otwierają się drzwi klatki i lampart w mojej głowie wyskakuje na zewnątrz. O tak, Teraz pobawimy się w treningi po mojemu. Królowa zimy chichocze w moich żyłach, po prostu zanosi się śmiechem. Słyszę, jak echo wali wewnątrz tętnic. Bum, bum, bum. Lampart jest gotów, żeby uderzyć. Czuje zapach ofiary, podniecająco słodki zapach ludzkiego mięsa. Atakujemy jednocześnie, wielki niewidzialny zwierz i ja. Czasem myślę, że Previa Benner tak naprawdę nie istnieje. Że wypadłam z kartek przygodowej książki dla chłopców z początku dwudziestego wieku. Albo z komiksu. Mam łeb nabity ideami jak Batman, o którym czytałam z podniszczonych kart jako dziecko. Niestety, brakuje mi Alfreda do pomocy… oraz studzenia emocji. Brakuje mi też - rzecz oczywista - zdrowych zmysłów. W życiu nie spotkałam drugiej tak pokręconej osoby. I kogoś, kto miałby tylu wrogów. Nienawidzą mnie społem wyżsi stopniem rebelianci, radykalni partyzanci, bojownicy, zwolennicy politycznej poprawności, zaangażowani społecznie dziennikarze, skorumpowani urzędnicy, żołnierze różnej maści, lokalni politycy, dystryktowi królowie i obrońcy sumienia. Ale ja się nie przejmuję. Po prostu robię swoje. Jakiekolwiek szaleństwa by to oznaczało. - Najpierw palce, później stopa! Poruszaj się wolno, zanim postawisz następny krok, pomyśl i przywołaj w pamięci obraz podłoża. Na Arenie wykorzystuj odgłosy otoczenia: wiatr, armatni huk, deszcz… wtedy możesz wykonywać szybsze ruchy. Ręce przy ciele, jedna dłoń koniecznie na broni, nie będziesz miała czasu, by po nią sięgać! Przykucnęłam, muskając opuszkami palców zimną posadzkę hali - mój głos wciąż odbijał się echem od strzelistych ścian i zamierał dopiero gdzieś wysoko, pod sufitem. Cichy szelest ze strony, gdzie zostawiłam Amandę, wyraźnie świadczył o tym, iż dziewczyna potraktowała moje słowa zupełnie poważnie. - Obserwacja i nasłuch! Dzięki nim możesz ocenić, gdzie znajduje się przeciwnik i wybrać lokację, do której powinnaś się przenieść w zależności od własnych zamiarów. To Ty dyktujesz warunki i decydujesz, czy zaatakować, czy wejść wrogowi w dupę! Metaforycznie, rzecz jasna. Kąciki ust podskoczyły nieznacznie do góry, nie mogąc dłużej opierać się rozsadzającej mnie radości. Czas płynie dla mnie i drapieżcy, którym się stałam, wolniutko, ledwo cieknie, tak jakby chciał się zaraz zatrzymać, jednak zmysły śmigają swobodnie na krawędzi sekund, przez co ruszam się szybciej niż rozdrażniona bestia. Doskonale wiem, co robić. Mam to wpisane głęboko w genach pożeracza mięsa. Optymalną drogę ataku. Dwa szybkie, energiczne kroki, wciąż na wpół schylona, wciąż ukrywająca się w gęstej ciemności (ludzie nigdy nie patrzą w dół, nigdy nie spodziewają się ataku z poziomu niższego niż pierś), wciąż muskająca palcami posadzkę - bluza leżała tam, gdzie ją zostawiłam, zmięta, ciężka, nieporęczna… i chwilowo niezwykle przydatna. Zacisnęłam dłoń na materiale, ważąc go w ręce, oceniając możliwość ruchu, planując trajektorię lotu, spokojnie czekając, aż wzrok przywyknie do ciemności i zdołam wyodrębnić ciemniejszą sylwetkę trybutki. - Prawa! Dokładnie w momencie, w którym przerwałam gęstą, niemal namacalną ciszę, wojskowa bluza pofrunęła ku znajdującemu się najbliżej Amandy stoisku z roślinami jadalnymi. Materiał runął wprost na delikatne, przeszklone ramki, za którymi ukryte były zasuszone okazy oraz na niezliczone probówki z nasionami - sądząc po huku tłuczonego szkła, co najmniej tuzin z nich pomknęło na spotkanie z posadzką hali, nie tylko ścieląc ją ostrymi drobinkami… … ale tworząc idealne warunki do ataku. Igrzyska to sztuka wprowadzania w błąd. Będąc blisko, udawaj, że jesteś daleko. Będąc daleko, udawaj, że jesteś blisko. Atakuj, kiedy przeciwnik nie jest na to przygotowany. Pojawiaj się tam, gdzie się ciebie nie spodziewa. Na przykład… na samym koniuszku jego broni. Osiem długich kroków, które dzieliły mnie od Gautier, pokonałam w chwili, w której bluza runęła na stolik, przewracając szklane probówki i odciągając uwagę trybutki od faktycznego zagrożenia. Krzyknęłam: prawa. Rzuciłam bluzę na prawo. Zaścieliłam posadzkę odłamkami szkła po prawej stronie… … ale zaatakowałam z lewej. Z brawurą, szaleństwem, czytelnym obłędem, może nawet heroizmem - gruba bluza oplatała dłoń dziewczyny, krępowała ruchy jej nadgarstka. Źle dla trybutki, lepiej dla mnie. Zacisnęłam dłoń na lewym przedramieniu Gautier, obracając ją ku sobie w oczekiwaniu na najbardziej naturalny odruch, jaki zna ludzkość - jeśli jesteś uzbrojony, a ktoś cię atakuje - dźgaj. Moja ręka natychmiast pomknęła ku nadgarstkowi Amandy owiniętemu materiałem, zamykając go w silnym, przywodzącym na myśl kleszcze uścisku - uścisku pozbawionym delikatności, który wyczuwalny była w niemal identycznym geście sprzed kilku minut. Wyszczerzyłam się w uśmiechu, niejasno zdając sobie sprawę z tego, że w ciemności mój grymas musi wyglądać jak zawieszony w powietrzu; białe zęby odznaczające się od mroku jasnymi plamami, zupełnie jak w kreskówkach dla dzieci - jednak zamiast uchylić się przed nadchodzącym ciosem… … wlazłam prosto w jej nóż, bliziutko, niemal do zwarcia, póki nie poczułam końcówki zimnego, kuszącego ostrza na brzuchu. Nie tak się uczyli walczyć w filmach. Tam nikt nie rusza do zwarcia na człowieka z bronią w garści. Przeciwnicy skaczą koło siebie jak koguty bojowe, barwni i zwinni, posłuszni odwiecznej intuicji. Tymczasem Previa Benner znów oszukuje, znów robi coś wbrew regułom. Przecież powinna uciekać, ukrywać się w ciemności, zwodzić aż do zmęczenia materiału. A tu nic z tego, jak widać. Na każdym kroku przesrane, co za ból. Jestem tuż przy Gautier, jakbym chciała wziąć ją w ramiona, lecz nie miała ku temu śmiałości. Zaciskające się na nadgarstku palce wciąż unieruchamiają uzbrojoną dłoń trybutki tuż przy moim ciele. Wystarczyłoby jedno dźgnięcie. - Dezorientacja i zaskoczenie. Odciągaj myśli przeciwnika od swych zamiarów, jeśli jest czujny, a możesz być pewna, iż podobny stan na Arenie będzie codziennością, odwróć jego uwagę. Kamień, patyk, owoc - nawet najmniejszy szelest skieruje atencję w miejsce, z którego dobiegnie dźwięk. Wtedy uderzaj z drugiej strony, najlepiej od tyłu, by nie miał szans Cię dostrzec aż do momentu, w którym nie zanurzysz ostrza w jego ciele. Milimetr, dwa - przysunęłam nóż do ciała, czując, jak jego czubek zanurza się w jędrnej skórze, bez problemu pokonując mierną przeszkodę w postaci cienkiej koszulki. Puste wrażenie, oszustwo zmysłów bądź mój sen szaleńca - w chwili, w której ostrze przebija skórę, moje nozdrza niemal natychmiast wypełnia woń krwi. Przyjemnie żelazisty zapach kilku miernych kropelek, które niemal natychmiast wsiąknęły w ciemny materiał. Chłód nożna rozgrzewa. Naprawdę dodaje siły. Lepka, krzepiąca, gęsta krew. Co za uczucie! - Zapamiętałaś? |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Cała sala Wto Wrz 02, 2014 12:06 pm | |
| Palce! Wpierw palce! Później stopa. Dopiero później stopa, bo przecież nie chciała zostać schwytana na gorącym uczynku, smakując włócznię, która przebiłaby jej niewielkie ciałko na przelot, czy czując zapach metalu przecinającego jej własną szyję. Błąd mógł kosztować życie. Pragnęła przeżyć, a aby to osiągnąć, musiała być cicho. Cicho, jakby nie istniała, jakby była niematerialną zmorą. Jak puma, która ukryta wśród liści, cierpliwie obserwuje i śledzi swą ofiarę. W jej żyłach nadal przepływa krew, a płuca wciąż wypełniają się powietrzem. Żyła tuż pod nią, nie zdając sobie sprawy z tego, że za chwile będzie mogła się pożegnać ze wschodami słońca, wiosennym deszczem czy brutalnym tornado. Minęło. Nigdy już nic więcej nie ujrzy, bo ona na to nie pozwoli. Jedna dłoń koniecznie na broni... Broń. Niewielkie poruszenie w jej myślach, potem czyny i trzymała w dłoni nóż. Trochę nieporadnie przez prowizoryczną rękawicę. Chwytanie go poprzez bluzę nie należało do zbyt świetnych pomysłów, ale nie zmieniała położenia. Nie było czasu. W każdej chwili mogła poczuć na sobie oddech Previi i zobaczyć oczami wyobraźni jej uśmiech zwycięstwa. Mam cię! Zjem cię! Jesteś już moja, aniołku! Mam w dłoni twe życie. Stosowała się do jej rad, starając się też je zapamiętać. Małe pumiątko z ciekawością i zachłannością chłonęło wiedzę, by w przyszłości dorównać swej królowej. Teraz jedynie o tym marzyło, dając z siebie wszystko. Każdy gest, każdy ruch, każdy krok przemyślany. Mięśnie w oczekiwaniu, uszka nasłuchujące, dolna warga zagryziona, kąciki warg uniesione nieznacznie w górę. I czas. Zwolnił, odmierzany biciem jej serca. Jedynie je słyszała i szum krwi... Czuła własne tętno, myśląc o makach. Ona też mogła się utopić w tym morzu. Musiała być uważna. Polowała. Drapieżnik namierzał drugiego drapieżnika, chcąc go zaatakować, chcąc pokazać, że jest cokolwiek wart. Czy była czegokolwiek warta? Zabiła w szale kilka kobiet. Krzyczały przerażone, nie wiedząc, co się dzieje. Kto atakuje!? Trochę potrwało, nim ogarnęły sytuację. Próbowały ją unieruchomić, ale wpadła w szał i cięła, chcąc zabić. I zabiła, topiąc się we krwi... Alvertus widział ją całą we krwi, śmiejącą się i dzierżącą swą niewinną broń, którą zaraz grzecznie pozwoliła mu zabrać. Teraz nie działała w szale. Teraz myślała, zastanawiając się, jaki ruch będzie dla niej korzystny, a który nie, przez który więcej straci, a przez który mniej... A może był taki, dzięki któremu zyska? To było jak partyjka szachów. Złap mnie, zanim ja złapię ciebie. Cisza. Zamilkła, nic nie mówiąc. Ostatnia rada Strażniczki? Własne zamiary... To Ty dyktujesz warunki i decydujesz, czy zaatakować, czy wejść wrogowi w dupę. Czyżby właśnie stosowała się do tej rady, chcąc nią, Amandą, pokierować tak, by wpadła w pajęczynę? Jeden błąd i już jesteś martwa, mimo że jeszcze oddychasz. Ale już niedługo. Zmysły do niej krzyczały, że zaraz coś nastąpi, że Benner coś knuje i... Krzyk! Prawa! Zaraz też hałas po tej nieszczęsnej prawej, który zwiastował jej zgubę. Czemu tam spojrzała, mimo że wiedziała, że to fałszywy alarm? Czemu obróciła głowę, mimo że i tak nic nie mogła dojrzeć przez gęstą czerń? Jedynie słyszała szkło, które zaszczyciło podłogę swoją depresją, rozbijając się na drobne kawałki. Nie pozbiera się już więcej. Jak Humpty Dumpty. Dobranoc. Amanda też miała zaraz poczuć smak porażki. Wiedziała to. Wpadła w pajęczynę. Dała się podejść. Ostatnia deska ratunku, nóż spoczywający w jej dłoni, mimowolny odruch obronny. Na nic. Zamachnięcie się nożem nic nie dało. Tak samo jak w przypadku Tudor. Previa była bystrzejsza, szybsza i nie stała wcześniej zaskoczona, działając. Dopadła ją. - Zapamiętałam – szepnęła, stojąc tak z Previą face to face, jakby zaraz miał zacząć taniec śmierci. Danse macabre? Na tę myśl uśmiechnęła się jeszcze bardziej. To było jak taniec śmierci. Kobieta nie wytrąciła jej noża, a wręcz odwrotnie. Kontrolowanie nadziała się na niego. To właśnie dlatego Amanda stała, rozkoszując się namiętnym zapachem krwi i wyobrażała sobie krople, które wypływają, by wsiąknąć w materiał. Gęsta, czerwona, zwiastująca śmierć. To tak bardzo ją ekscytowało, że nie mogła głodna nie przełknąć głośno śliny. Pragnęła więcej. - Nie kuś, bym wbiła go głębiej – szepnęła, nie robiąc nic. Powinna dźgnąć, wyrwać się i ją dobić. Tak nakazywało prawo dżungli. Zwlekasz ze swą ofiarą, to ofiara ma prawo i okazję zmienić stronę rzuconej monety życia. Wymsknie ci się nim zareagujesz. Ona zaś stała nieruchomo, rozkoszując się chwilą, w której Previa mogła odwrócić bieg wydarzeń i dźgnąć Mandy. - Co mogłabym teraz zrobić, by ci się wyrwać? – spytała. Wiedziała, że jej pomysł, o ile jakiś by wpadł do tej blond główki, nie byłby tak doskonały jak doświadczonej Previi. Chciała poznać więcej rozwiązań i się uczyć, chłonąć wiedzę i być nie do pokonania. Być drapieżnikiem, którego będą się bać. |
| | |
| Temat: Re: Cała sala | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|