Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
Temat: Rosemary Garroway Pon Mar 17, 2014 4:01 pm
Rosemary Garroway
ft. Haruna Kojima
data i miejsce urodzenia
31.08.2259r., Dystrykt 2
miejsce zamieszkania
Kapitol, Getto
zatrudnienie
Lekarz w szpitalu w getcie
Rodzina
~Thomas Garroway - Nieżyjący już ojciec Rose. Zmarł na gruźlicę, po tym, jak zaraził się nią od swoich pacjentów. Był lekarzem z powołania, nie z zawodu i chciał, żeby jego córka również nim była. Rose się to podobało, więc uczył ją od najmłodszych lat wszystkiego, co tylko potrafił. Odszedł kiedy dziewczyna miała 12 lat. ~Elle Garroway - Matka dziewczyny, również lekarz, obecnie w wieku 48 lat. W wieku 28 lat ucierpiała w wypadku samochodowym, przez co zaniemogła chodzenia. Od tego czasu porusza się na wózku inwalidzkim, przez co nie mogła utrzymywać rodziny po śmierci ojca. Mimo wszystko się starała i brała jakieś lekkie przypadki lub leczyła w domu. ~James Starkey - Przyrodni brat Rosemary i przyjaciel... A raczej były przyjaciel. Był jej bardzo bliski, ba, kochała go. Jednak jej decyzja postawiła między nimi mur. Dziewczyna jest gotowa mu wybaczyć, jednak nadal tkwi w niej gniew. Chociaż... To nie gniew, a żal. Zawiodła się, że jej nie poparł. Nie rozmawiali ze sobą od bardzo wielu lat, a od czasu rebelii nawet nie widzieli.
Historia
Trzask zamka poprzedający skrzypnięcie otwieranych drzwi przerwał głuchą ciszę w mieszkaniu. Chwilę potem stukanie obcasów, kolejne skrzypnięcie drzwi i jeszcze jeden trzask. Przez częściowo przysłonięte okna przebijał się blask księżyca, który blado oświetlał ściany. Była późna pora, może koło północy, może później. Na ulicach ani żywej duszy, poza paroma wyjątkami. Wydawałoby się, że jest cicho i spokojnie. Ale na spokój można liczyć dopiero po śmierci. Nacisnęła włącznik światła, jednak żarówka nie oświetliła pomieszczenia. Westchnęła ciężko, zbędnie nie komentując braku prądu. Rzuciła torebkę na kuchenny blat i zdjęła z siebie płaszcz, odwieszając go na wieszak. Przywykła do życia po ciemku, nie musiała się martwić o ewentualne samowolne pozbawienie się uzębienia. Buty odstawiła pod ścianę, ówcześnie je zdejmując. Powłócząc nogami podeszła do kuchennej szafki i wyjęła świecę oraz zapałki, po czym zapaliła ją, lekko oświetlając pomieszczenie. Odwróciła się. Zobaczyła swoją zmęczoną, wypraną z emocji twarz w wiszącym tam lustrze. Trwała tak dłuższą chwilę, jakby bez życia. W końcu podeszła do niego bliżej, odgarnęła niesforne kosmyki z oczu. - Witaj w domu. - wymruczała ponuro, jakby bez emocji. Nie miała powodu do radości, ani nazywania tego miejsca domem, zrobiła to z czysto ironicznych pobudek. - Znowu ciężki dzień, hm? - znowu dobiegł do jej uszu ten sam głos. Cicho westchnęła pod nosem, nadal wpatrując się w swoje odbicie. - Nigdy nie ma lekko. - stwierdziła, obserwując w odbiciu tlący się płomień świecy, który widniał tuż nad jej prawym ramieniem. Wydawało się, że zaraz zgaśnie, że to jego ostatnie tchnienia. Jednak on nadal się palił, choć nie wystarczało mu sił. Nadal trwał. - Masz rację. Od dzieciństwa nie miałaś łatwo, od samego urodzenia z tobą są problemy. Chodzące nieszczęście przyciągające inne nieszczęścia? - pytanie, które obrazowało wszystko, co tak bardzo ją przerażało, ale co bezskutecznie chciała od siebie odepchnąć, jakby ją nie dotyczyło. Osobiście twierdziła, że tak nie jest, jednak fakty z jej życia mówiły calkiem co innego. - Ale to nie moja wina. Nie pchałam się na ten świat. Wcale nie chciałam, by wszystko potoczyło się właśnie tak. - tu zrobiła przerwę, jakby nie wiedziała, co powiedzieć. - Gdybym wiedziała, że moje życie będzie jednym wielkim pasmem niepowodzeń, skoczyłabym do rzeki przy najbliższej możliwej okazji. Ale skąd miałam wiedzieć? Czy ja wyglądam na wróżkę? Tutaj wina leży po stronie losu, który ewidentnie się na mnie uwziął i postanowił sobie ze mnie kpić. Do usranej śmierci. W dniu moich narodzin zatoczył wokół mnie krąg nienawiści i nie pozwala, bym z niego wyszła. Każdy popełnia błędy. Mój ojciec przed moimi narodzinami zrobił skok w bok, spłodził jakiejś lasce dzieciaka. Ale moja matka mu wybaczyła. Zrobiła to, bo wiedziała, że jest tylko człowiekiem, a ludzie popełniają błędy. Mnie nikt nie wybacza, nie zapomina o moich błędach. Każdy tylko wypomina mi je, sprawiając, że popełniam kolejne. I tak właśnie się zatacza krąg. Poznaję ludzi, których zaraz potem tracę przez własną głupotę, a potem nie mogę tego cofnąć. Czemu tylko ja? Gdzie jest ta cholerna sprawiedliwość, o której każdy tak nieprzytomnie pierdoli! - podniosła głos, kiedy uczucia w niej wezbrały. Słowa ulatywały z niej, poniekąd przynosząc ulgę. Wiele dusiła w sobie, wiele łez wylała w poduszkę. W ciszy, ciemności, samotności. W ukryciu, by przy innych móc udawać silną. I nieukrywanie miała tego dosyć. - Tak to już jest w życiu. Jedni mają więcej farta, drudzy mniej. Tak chciał Bóg, ot co. - słowa, które zawsze jej powtarzano, aż w końcu, pewnego razu, w nie uwierzyła. Mówi się, że jeżeli coś powtarzasz wiele razy, to albo to traci swoją wartość, albo staje się to prawdą. W tym przypadku drugi przykład okazuje się prawdą. To jedna z wielu wymówek, dzięki której jeszcze jakoś funkcjonuje. - Mogłam sobie nogi przy samej dupie połamać, kiedy szłam nad to jezioro. Mogłam nie poznawać Jamesa, mogłam nie rozdrapywać starych rodzinnych ran. Co z tego, że to mój przyrodni brat? Nikt nie każe mi go znać. Ale tutaj wtrącam się ja i moje cholerne szczęście. Postanawiam go poznać, uznać za najlepszego przyjaciela, mimo grymaśnych min mamy i zakłopatania ojca. Jak zwykle mam gdzieś, że za chwilę wpakuje się w bagno po samą szyję i wyjdę z niego tylko po to, by wpakować się w kolejne. Ale skąd miałam wiedzieć. Wszystko było okej, do czasu. A potem matkę potrącił samochód. Wylądowała na wózku, co pokrzyżowało jej plany i marzenia o zostaniu świetnym lekarzem. Nie da się operować i pracować w szpitalu na wózku. Mogła brać tylko pojedyncze zlecenia i przyjmować pacjentów z lekkimi chorobami. Ojciec został praktycznie jedynym żywicielem rodziny. I jakoś tak się ciągnęło przez następne sześć lat. Jakoś leciało. Ale to była tylko cisza przed burzą. - Przed burzą, którą rozpętałaś ty. - po raz kolejny spojrzała na swoje odbicie. W jej oczach pojawiła się nieukrywana nienawiść. Do samej siebie, do świata. Do wszystkiego co się rusza, albo już się nie rusza, bo leży dwa metry pod ziemią i wącha kwiatki od spodu. Mogłaby skoczyć z okna. Ale z jej wiedzą lekarską zdawała sobie sprawę, że skacząc z tego piętra się nie zabije, co najwyżej okaleczy, a to ostatnia rzecz jakiej jej teraz potrzeba. Mogła się podtruć gazem, ale jak zwykle był wyłączony. Miała tyle różnych sposobów, by umrzeć. Ale z każdego było jakieś wyjście, jakieś ale, jakaś pieprzona ucieczka. A znając jej fart, przeżyłaby nawet zderzenie z pociągiem. Więc lepiej nie, lepiej żyć z dwiema nogami. - Było minęło, zęba sobie przecież nie wyrwę z niemocy. Mój ojciec umarł. Nie przywrócę mu życia niczym, choć chciałabym. Niestety, ludzie potrafią wymyślać jedynie zmyślne maszyny do odbierania życia, na machinę przywracającą martwych do życia nie wpadł jeszcze nikt. Szczerze, to był chyba najbardziej bezsensowny okres w moim życiu. Wiele razy miałam wrażenie, że moje życie się skończyło. Ale wtedy byłam jeszcze dalej, wydawało mi się, że skończył się świat. Nie widziałam nawet najmniejszego sensu, ani cienia nadziei. To była dla mnie ślepa uliczka, koniec gry. Ale wtedy nagle wpadłam na pomysł, który był jak strzelenie sobie w stopę. Albo w kolano. Do dziś mnie zastanawia, co mnie wtedy, kurwa, natchnęło. - Ale miałaś jedynie dwanaście lat. Nie można winić dziecka. Kierują się empatią do najbliższych, nie rozważając innych wyjść. - Dlatego własnie postanowiłam dobrowolnie pójść na śmierć, sława mi i chwała, mogli mnie za wybór pogłaskać po główce. Siekierą, cholera jasna. - skarciła samą siebie, nadal brnąc dalej, rozgrzebując rany przeszłości. Za chwilę sobie posypie je solą. - Zostałam Zawodowcem. A James się ode mnie odwrócił. Poczułam się tak, jakby ktoś odebrał mi część mnie, część, która była dla mnie niezmiernie ważna. Wtedy myślałam, że to właśnie jest mniejsze zło. Teraz już nie wierzę w mniejsze zło, wszystko jest złe jednakowo, choć może się takim nie wydawać. Nie widziałam innego wyjścia. Rzucili nam marne odszkodowanie, za które mogłyśmy we dwie pociągnąć co najwyżej trzy miesiące. Matka przyjmowała pacjentów, ale żałoba, tęsknota i podupadanie na psychice wcale jej w tym nie pomagało. Kontakty z innymi były dla niej udręką, miała żal do wszystkich, że oni żyją, a mój ojciec nie. Nawet do mnie miała czasami pretensje, ale potem zawsze przepraszała i dziękowała, że ma chociaż mnie. Nie mogłam na to patrzeć. To było zbyt wiele. - urwała na moment, a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy, które po chwili wypełniły całe oczy. Parę kropel spłynęło po jej policzkach, jednak gdy zobaczyła to w odbiciu szybko je otarła. - Dlatego... Dlatego zgłosiłam się na trybuta. Co z tego, że miałam czternaście lat. Byłam wyrośnięta jak na swój wiek, a mieczem wywijałam jak mało kto. Miałam dwie nogi, dwie ręce i nie postradałam zmysłów, byłam idealnym materiałem na zabójcę. Może nie do końca rozumiałam ideę igrzysk, ale to było jak być, albo nie być. Wóz albo przewóz, jak wygram to fajnie, jak umrę to też niewielka strata, przynajmniej dołączę do taty. A matka krótko po mnie, bo tego by już nie zniosła. Ale u bram niebios bylibyśmy szczęśliwi we trójkę. Jednak tam... Na arenie wpadłam w szał. Nie wiem czemu. Może w końcu do mnie dotarło, że w każdej chwili może ktoś wyskoczyć zza winkla i pierdolnąć mi siekierą przez twarz, jakże efetownie kończąc mój krótki żywot. Może chciałam pozbyć się tego palącego spojrzenia brata, kiedy podniosłam rękę i ruszyłam na podest w dniu Dożynek. A może byłam pierdolnięta już od wtedy, tylko zgrabnie to ukrywałam. Nie wiem, naprawdę. Ale podniósł mi się poziom szatana we krwi do apogeum praktycznie, po czym zaczęłam zabijać. Nie czekałam, nie ukrywałam się. Chciałam natychmiast stamtąd wyjść, a jedyną drogą była śmierć reszty. No to zabijałam. Jedno, drugie, trzecie. Potem kolejni i kolejni, dzieciaki i wyrostki padały jak muchy, kiedy wbijało się im ostrze w aortę. Doszłam do piętnastu. I wtedy usłyszałam ogłoszenie, że zostałam zwyciężczynią. Nie cieszyłam się. W zasadzie nie czułam nic, po prostu miałam wrażenie, że zrobiłam, co do mnie należy. Sądziłam, że odegrałam swoją rolę, a teraz dostanę to, czego chciałam. - Ale tu się pomyliłaś. Nie wpadłaś na to, że zrobiłaś wszystko za szybko. Dwa dni to za mało, by ci wszyscy idioci z Kapitolu się zabawili, zarobili na zakładach. Nie było show, był tylko przerażający mord. A to bawi małą część społeczeństwa. - Wtedy nie myślałam. Po prostu to zrobiłam, tak podpowiadał mi instynkt. Cichociemny, czuwający instynkt mordercy, który siedzi we mnie do dziś, ale teraz pojawia się znacznie częściej, choć ze słabszą mocą. Po zejściu z areny, kiedy już wszyscy mnie wylizali, wypielęgnowali i w ogóle zrobili taką piękną, że głowa mała, dowiedziałam się, że prezydent Snow, chuj mu w dupę, jest niezadowolony. No bo się nie miał kiedy pocieszyć staruszek. W końcu jego życie jest takie nudne, że jedyne co go potrafi rozerwać, to patrzenie jak losowo dobrane dzieciaki się regularnie wyżynają co roku. Zawszawiony dziad. W każdym razie, powiedział w sposób zawiły, ale dosyć dobitny, bo do czternastoletniej wówczas mnie dotarło to bez problemu - albo będziesz od tej pory robić to, co ja chcę, kochaniutka, albo zostaniesz permanentną sierotą. Było to dla mnie jak cios w serce. Albo raczej jak cios obuchem przez łeb, bo obudziło mnie od razu. Na szczęście wspaniałomyślny Coriolanus Snow, w tym momencie ukłon w jego stronę, zapewnił mnie, że jak będę fajna, miła, grzeczna i w ogóle do rany przyłóż, to mojej mamie się nic nie stanie. I tak było, przynajmniej tyle, że nie kłamał. - I robiłaś, co chciał. Niczym marionetka, poruszałaś się tak, jak ci zagrał. Zamieszkałaś w Kapitolu i byłaś tym, kim chciał żebyś była. Najpierw uroczą dziewczynka z okładek magazynów, potem uroczą nastolatką z filmów i reklam, potem prezentowałaś coraz to bardziej wymyślne i oczojebne stroje wprost z salonów mody. Ikona popularności, idolka wielu. Aż osiągnęłaś lat... - ... Siedemnaście. Nawet nie kwapił się, by poczekać do mojej pełnoletności. Zrobił ze mną to, co robił z wieloma zwycięzcami. Co zrobił z Finnickiem, który nie zgrzeszył wobec niego niczym, oprócz faktu, że się urodził przystojny. Ba, cudny wręcz. Sprzedawał mnie, oferując wzamian życie matki i pieniądze, sławę oraz inne profity. To była rzecz, która praktycznie zupełnie pozbawiła mnie godności oraz doprowadziła na skraj rozpaczy. Ale jakoś się trzymałam. Kiedyś to się musiało skończyć, bo nie mogłam być wiecznie piękna, popularna i pożądana. Zaciskałam zęby i jakoś to szło. A potem wybuchła rebelia. - I wszyscy o tobie zapomnieli... Smutne. Snow przejął się własną dupą i swoim rajem, a ty poszłaś w odstawkę. Jak przyszli rebelianci próbowałaś się bronić, ale to było jak walka z wiatrakami. Nie byłaś przygotowana, a gołymi rękami kul z broni nie zatrzymasz. Poczułaś się... - ... Jak śmieć. Jak zwykły śmieć. I nic nie mogło tego zmienić. Ale przeniesienie do Kwartału nie okazało się dla mnie aż tak złe. Potrzebowali tu lekarzy, zatrudniłam się w szpitalu. Uczyłam się medycyny nawet po igrzyskach, to było moim tak zwanym "hobby zwycięzcy". Robiłam to, by pokazać pamięć o ojcu, ale nie myślałam, że kiedyś będę za to żyć. Zaczęłam poznawać ludzi, czasem chodziłam zapić smutki we flaszce wódki w Violatorze. Mimo, iż to był burdel, nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby z usług skorzystać. Miałam totalną awersję, chyba nawet trzyma mnie do dziś. Kiedyś komuś spuściłam wpierdol za nazwanie mnie Chinką, ale miałam wtedy kiepski humor. Ale Mathias się nie obraził, wręcz przeciwnie. Potem zatrudniłam się dorywczo w Violatorze jako ochroniarz, bo byłam prawdziwą artystką w swoim fachu, spuszczałam wpierdol w sposób szybki i skuteczny, czego chcieć więcej. I tak sobie żyję. Chujowo sobie radzę, ale żyję. - Błagam, to nazywasz życiem? Marne ciułanie się od kąta do kąta w cichym oczekiwaniu, aż nadejdzie koniec? To jest nędza podróba życia. Ile razy się wzniesiesz, tyle będziesz przegrywać. Nie zatopisz swoich demonów, one potrafią pływać. - i znowu ten głos zabrzmiał w jej głowie, odbijając się echem w jej świadomości jeszcze przez chwilę. Ten głos był taki znajomy. Rozejrzała się dookoła, ale nikogo oprócz niej nie było. Stała sama w pustym mieszkaniu. - No pięknie, kurwa. Zaczynam rozmawiać sama ze sobą. - mruknęła karcąc się i kręcąc głową. W końcu gwałtownie odsunęła się od lustra i ruszyła do łazienki. Płomień świecy się zachwiał. Gwałtownie się poruszył, ale nadal się tlił. I przez jakiś czas będzie tlił się dalej.
Charakter
Trudno jest w pełni określić charakter Rose, gdyż ona sama potrafi go zmieniać piętnaście razy na dzień. Każdy teraz tak robi, po prostu przywdziewa maskę. Nieważne co pod nią ukrywa. Czy to smutek, czy głód, czy tęsknotę, czy coś, o czym nie powinien wiedzieć nikt. Trzy słowa powinny jednak zobrazować jej charakter chociaż częściowo - jest świetną aktorką. Życie nauczyło ją, że nie zawsze można być tym, kim się chce. Trzeba się dostosować, a Rose potrafi być naprawdę elastyczna. Może to dlatego, że od dziecka cechowała ją dwulicowość? Na codzień potrafiła być niczym do rany przyłóż, jednak prawdę mówiąc, jest osobą o naprawdę niemiłym usposobieniu. Nigdy nie robi czegoś dla kogoś, zawsze myśli tylko o sobie. Skrajnością jest to, że ona pomyśli o kimś innym. Wyjątkiem jest jej matka, jednak teraz nie za bardzo ma jak o nią się troszczyć, skoro została w Dwójce. Rose jest przebiegła i inteligentna, co sprawia, że potrafi wybrnąć z wielu niekomfortowych dla niej sytuacji. Łże, kłamie, oszukuje, kombinuje - byle tylko zachować dobrą twarz. Zbyt wiele poświęciła dla opinii publicznej. Jednak przed śmiercią ojca taka nie była. Oczywiście wciąż była mizantropką, która woli tylko i wyłącznie własne towarzystwo, albo chociaż wąskie grono osób, lecz różniło ją to, że starała się dbać o każdego, kto tego potrzebował. Potrafiła być przyjacielska, ba! Nawet wysilała się, żeby pokazać, że umie też być miłą. Nie szukała przyjaciół, jednak jeżeli ktoś czegoś od niej potrzebował, starała się pomóc. Ale śmierć ojca i utrata przyjaciela zmieniła wszystko. Rose zrozumiała, że nie istnieje coś takiego jak wieczna przyjaźń. Nie ma czegoś takiego jak wsparcie. Wszyscy ci pomagają, kiedy ty możesz dać coś wzamian. Zrozumiała sens słów "Umiesz liczyć? Licz na siebie." Osoby, które ją znały, a potem oglądały jej zmagania na arenie, mogły postawić tylko i wyłącznie jeden wniosek - Rose, którą znali, zniknęła bezpowrotnie. Nic dziwnego, w końcu kiedy dwa lata młodsza od niej dziewczynka z dwunastego dystryktu błagała o litość, Garroway parsknęła śmiechem i wbiła jej nóż w krtań. Lecz jak wspominałam, Rose jest świetną aktorką. Dlatego niewielką chwilę później zaczęła udawać, że bije się w piersi za to, co zrobiła i że nie wie co nią kierowało. Oczywiście wszyscy mieszkańcy dystryktów się na to nie nabrali. Ale Kapitolińczycy to ogólnie znani kretyni, a takim się wciśnie wszystko. Później dla nich była słodką i pociągającą Rose, bo taki wizerunek zafundował jej burmistrz. Przez spory czas ulegała jego wymaganiom, co odbiło się zdecydowanie na jej psychice. Dzięki temu do jej samolubności doszła jeszcze niepojęta chęć zemsty. Która nie zgasła aż do dzisiaj - miejsce prezydenta Snowa zajęła Coin. A z dwojga złego wolała jej poprzednika. Podsumowując - nigdy nie jest taka, za jaką się podaje. Pierwsze wrażenie praktycznie zawsze jest mylne. W końcu praktycznie każdy zna ją jako miłą i ułożoną osóbkę, która ze spokojem leczy zduszonych biedą i głodem Kapitolińczyków, których świat runął w gruzach, kiedy umieszczono ich w Kwartale. Kto wie jaka jest naprawdę? Chyba tylko ona sama. Rosemary ma tysiące masek... Tylko jak poznać, kiedy nie ma ich na sobie?
Ciekawostki
Pochodzi z Drugiego Dystryktu.
Zwyciężczyni 66. Głodowych Igrzysk.
Wygrała w wieku 14 lat, pobijając przy tym rekord zabitych trybutów przez jedną osobę.
Bardzo dobrze gotuje.
Nie cierpi truskawek.
Ma problemy alkoholowe momentami, ale się do tego nie przyzna.
Skrajna socjopatka.
Specjalizuje się w składaniu ludzi po bójkach oraz w wyjmowaniu noży i kul.
Niepoprawna sadystka.
Bawi ją czarny humor.
Ma talent wokalny.
Jej pismo jest nie do rozczytania, jak to na lekarza przystało.
Biseksualna.
Fatalnie reaguje na wyzwisko "skośnooka". Bardzo fatalnie.
Przeraźliwie boi się ciem.
Zna język migowy. Jak to na lekarza przystało.
No widok białych róż dostaje wewnętrznego szału. Czasem jej nawet drga powieka.
Ma bardzo cięty język...
... i wszystko w dupie.
Nie znosi osób, które za dużo mówią oraz kontaktu fizycznego z obcymi. Nie próbujcie jej przytulać, to grozi śmiercią. Lub trwałym kalectwem.