- Riley Bennett - ojciec. Przed rebelią właściciel niewielkiego kasyna w centrum Kapitolu, zapalony hazardzista. Obecnie jego los jest nieznany. - Kristin Bennett - matka. Niegdyś znana stylistka, która przygotowywała trybutów do Głodowych Igrzysk, a w ciągu roku pracowała w sklepie z odzieżą. Jej los również pozostaje w sferze domysłów.
Historia
Wiecie, kim jestem?
Na pewno o nas słyszeliście. Przed rebelią, oczywiście. Dzisiaj nazwa, którą nas określano, wyszła z użycia. Stała się niepotrzebna, podobnie zresztą jak my sami. Gdy powstanie dobiegło końca, gdy wojska prezydent Coin zajęły stolicę, trzeba było postanowić, co z nami zrobić. Nie byliśmy stuprocentowymi Kapitolińczykami, a przynajmniej oni nie uważali nas za swoich. Nie urodziliśmy się jednak w dystryktach i tylko znikoma część z nas pomagała rebeliantom. Nie zasłużyliśmy więc, by zesłać nas do getta, ale nie pasowaliśmy również do nowych mieszkańców Kapitolu. Znaleźliśmy się pośrodku, ani tu, ani tam, można więc było się spodziewać, że prędzej czy później zostaniemy zamiecieni pod dywan. Odrzuceni przez społeczeństwo, ukryci poza marginesem. Ginący gatunek. Wiecie już, o czym mówię? Jeśli nie, może moja historia przybliży Was do rozwiązania zagadki.
Urodziłam się w Kapitolu, rozrzutność i zepsucie towarzyszyły mi więc już od dziecka. Nie różniłam się zbytnio od innych i nie, nie byłam specjalnie wrażliwa ani nie odrzucałam oszałamiającego przepychu z malującym się na twarzy zniesmaczeniem. Moja matka była w tamtym okresie wziętą stylistką, co roku przygotowującą trybutów z Pierwszego Dystryktu do Głodowych Igrzysk i zwykła zabierać mnie ze sobą do pracy odkąd skończyłam pięć lat. Siadałam w jej pracowni, przyglądałam się projektowanym przez nią strojom, oglądałam z pierwszego rzędu wywiady z Caesarem Flickermanem i jedynym, co czułam, była ekscytacja. Współczucie? Nigdy nie przeszłoby mi przez myśl, że idący na śmierć zawodnicy go potrzebowali. Wydawali mi się wspaniali, promieniejący jakimś dziwnym, nieosiągalnym dla mnie blaskiem i zdarzało się, że po cichu marzyłam, żeby znaleźć się na ich miejscu. Zabawne, jeśli spojrzeć na to z dzisiejszej perspektywy.
Mniej więcej do jedenastych urodzin moje życie wyglądało więc jak wyjęte z bajki, czy raczej - wyjęte z Kapitolu, bo za taki właśnie go uważałam. Cudowny. Obiecujący. Miejsce, w którym spełniają się marzenia, w którym można wszystko. Dlaczego miałoby być inaczej, skoro przez większość czasu moimi jedynymi zmartwieniami były rosnące ceny kosmetyków, a osiemnastych urodzin oczekiwałam nie ze względu na pozbycie się widma Dożynek, a żeby móc poddać się pierwszej modyfikacji ciała? Żyłam w kryształowej bańce, wysmażonej przez prezydenta Snowa iluzji i jeśli miałabym być szczera - nie miałam najmniejszej ochoty tego zmieniać. Dlaczego miałabym? Stolica oferowała nam dobra, o jakich tylko moglibyśmy zamarzyć, a ci, którzy dobrowolnie je odrzucali, nazywani byli głupcami. Patrząc na to z perspektywy czasu, zastanawiam się, czy to właśnie odbijające wszystko ściany tęczowej kuli, w której się znajdowałam, odciągnęły moją uwagę od nadchodzącego kryzysu.
Bo oto nadszedł czas, w którym moja bańka pękła, a wszystko co znałam, posypało się jak domek z kart.
Zauważyliście pewnie, że nie wspomniałam jeszcze o moim ojcu? Nie zapomniałam o nim, nic z tych rzeczy, po prostu jego kolej w historii nadchodzi dopiero teraz. Przez pierwsze jedenaście lat mojego życia spełniał po prostu swoje obowiązki w roli, jaką otrzymał po moich narodzinach, prowadząc jednocześnie niewielkie kasyno w centrum Kapitolu. Nie odznaczał się niczym specjalnym, nie pił, nie modyfikował swojego ciała do granic możliwości, nie psioczył na władzę, nie zadawał się z podejrzanymi typkami. Miał co prawda słabość do hazardu, ale nigdy nie przybrała ona groźnych rozmiarów - a przynajmniej tak nam się wydawało. Do momentu, w którym do naszych drzwi zapukała firma windykacyjna, grożąc i żądając zwrotu długów. Długów tak ogromnych, że nie było możliwości, żebyśmy spłacili je przez kolejnych dziesięć lat.
Wciąż ciężko opowiadać mi o tym, co nastąpiło później, bo mimo, że minęło już sześć lat, nadal nie potrafię tego pojąć. Jak można zamienić żywego człowieka na pieniądze? Kim trzeba być, żeby bez słowa patrzeć, jak obcy ludzie zabierają Twoją córkę? Co czuje się w momencie, w którym zostaje ona zniewolona i na zawsze okaleczona? Ja nie wiem. I zapewne nigdy nie uda mi się tego zrozumieć, a i tak wciąż łapię się na szukaniu usprawiedliwień.
Rozumiecie już, kim jestem? Przypomnieliście sobie to słowo, zaczynające się pierwszą literą alfabetu? Pewnie wciąż coś Wam nie pasuje? No tak. Przyjęło się nazywać nas zdrajcami. Jak sporo innych rzeczy, i ten fakt został przekłamany. Bo choć spiskujący z wrogiem prędzej czy później dzielili nasz los, to w nasze szeregi trafiali również drobni przestępcy, dzieci aresztowanych za długi, którzy nie byli w stanie ich spłacić, czy osoby zwyczajnie niewygodne. Za karę zostali pozbawiani głosu, wolności i godności. Trochę za dużo jak na mój gust, ale przecież nie mam już nic do powiedzenia.
Jesteście ciekawi, co było dalej? Początkowo, o dziwo - nawet nie tragicznie. Jako dwunastolatka zostałam przydzielona do sprzątania w apartamentach prezydenta i zaskakująco szybko przyzwyczaiłam się do pracy. To chyba coś, co charakteryzuje dzieci - przystosowują się o wiele lepiej niż dorośli. Nie mogę też powiedzieć, żeby traktowano mnie tam źle, właściwie - nie traktowano mnie wcale. Miałam pozostawać niewidzialna i tak też się czułam. Stałam się powietrzem, przydatnym, ale powietrzem. I choć może wydawać Wam się to absurdalne, był to jeden z lepszych okresów w mojej nowej rzeczywistości.
Pierwszy raz trafiłam do Ośrodka Szkoleniowego podczas Siedemdziesiątych Pierwszych Głodowych Igrzysk i - wierzcie mi lub nie - byłam oczarowana. Zamiłowanie do piękna i luksusów wciąż gdzieś we mnie tkwiło, nawet po tym, jak poznałam je od drugiej strony. Przyglądanie się treningom i przygotowaniom trybutów do walki, przypominało mi też o przeszłości i pamiętam do dzisiaj, jak rozglądałam się po korytarzach w nadziei, że za którymś zakrętem zobaczę matkę. Nie wiedziałam, że już od dwóch lat nie pracowała ani jako stylistka, ani nigdzie. O tym, że moi rodzice zaginęli bez wieści, dowiedziałam się dużo później.
To, co było dalej, każdy z Was już doskonale zna. Przyszły pamiętne, Siedemdziesiąte Czwarte Igrzyska, które przyniosły zmiany, obaliły rządy Snowa i miały zaprowadzić pokój. I choć nie przeczę, że również i moje życie wywróciło się przez nie do góry nogami, to osobiście zapamiętałam je ze względu na coś innego. Na coś, co wryło się w moją pamięć i do tej pory czasami wraca w snach. Na coś, co sprawiło, że nigdy nie spojrzę na ocalałych z areny trybutów jak na bohaterów i przez co na zawsze zostaną dla mnie zwykłymi zawodnikami, jedynie szczęśliwym trafem losu wplątanymi w rebelię. Rebelię, do której ofiar nikt nie dolicza trzech awoksów, użytych przez zawodników w formie żywych manekinów i zamordowanych w trakcie oficjalnych pokazów przed Organizatorami.
Bronnley, Bailey i Nate byli nieszczęśnikami, którzy tego dnia zostali wybrani jako ruchome cele, mające przysporzyć trybutom dodatkowych punktów. Ja również stałam wtedy w hali indywidualnych pokazów i tylko ślepy traf uratował mnie przed śmiercią. Nic nie mogło jednak uchronić mnie przed widokiem jedynej osoby, którą kochałam, wykrwawiającej się na posadzce, ku uciesze i za przyzwoleniem Organizatorów. Tak samo jak nic nie jest w stanie odpędzić go teraz, kiedy pojawia się za każdym razem, gdy zamknę oczy - mimo że sam Ośrodek Szkoleniowy od jakiegoś czasu już nie istnieje, a ja już dawno nie jestem nazywana awoksą. Stałam się wolna, teoretycznie mogę mówić więc o szczęściu - jedynie kwestia, co owa wolność przyniosła mi ze sobą, wciąż pozostaje niewyjaśniona.
Charakter
Ktoś mógłby uznać, że Leah, ze względu na to, jak potraktował ją los, stała się zła i rządna zemsty. Że jej motorem do działań jest obecnie uzyskanie zapłaty za wszystkie otrzymane krzywdy. Że całkowicie utraciła zdolność kochania i obdarzania przyjaźnią. Nic bardziej mylnego.
Dziewczyna, choć daleko jej do charakteru potulnej owieczki, nie należy też do osób, które byłyby zdolne wziąć odwet za to, co je spotkało. Wyposażona w ogromne pokłady empatii, nie kieruje się nienawiścią, nie żywi się nieszczęściem Kapitolińczyków, ani nie ma zamiaru walczyć z rebeliantami. Urazę i żal chowa głęboko, zachowując je jednak dla siebie i w gorszych chwilach rozpaczając w ciszy i samotności. Nie uznaje odpowiedzialności zbiorowej, dlatego gotowa jest pomóc każdemu, bez względu na jego pochodzenie, czy przekonania. Mimo, że w dziecięcych latach można było z czystym sumieniem posądzić ją o infantylność i zepsucie, czas już dawno zmusił ją do przewartościowania swojego światopoglądu. Mimo tego nie zaprzecza swojej przeszłości, traktując ją raczej jak lekcję, a zapytana szczerze odpowiada: tak, ekscytowałam się Głodowymi Igrzyskami. Nie uważa się za świętą i niejednokrotnie męczą ją wyrzuty sumienia, a każdą kradzież, do jakiej zmusza ją brak pieniędzy, skrzętnie zapisuje w notesie, w nadziei, że kiedyś będzie w stanie oddać wszystko, co zabrała. Wciąż trzyma się jej ta dziwna, charakterystyczna dla młodych osób naiwność, której nie dała rady zniszczyć ani rebelia, ani praca awoksy.
Przy pierwszym spotkaniu jest raczej nieufna i płochliwa, a jeśli tylko może - unika ludzi jak ognia. Paradoksem może się w tym wypadku wydawać fakt, że tak naprawdę wręcz łaknie towarzystwa drugiej osoby. Marzy o tym, żeby mieć komu zaufać, a posiadanie przyjaciela wydaje jej się nieosiągalnym luksusem. Jej serce wydaje się przejawiać sporą zdolność do regeneracji, bo mimo utraty, jaka spotkała ją w Ośrodku Szkoleniowym, nie miałaby oporów przed ponownym obdarzeniem kogoś uczuciem. Problem polega na tym, że ten ktoś musiałby najpierw przebić się przez jej ochronną barierę, a tu już sprawy się komplikują, bo Leah - na swoje szczęście i nieszczęście - wciąż dla większości jest tak samo łatwo zauważalna jak powietrze.
Ciekawostki
✗ Ponieważ nie stać jej na wynajęcie mieszkania, Leah zatrzymuje się, gdzie popadnie. Najczęściej są to opuszczone budynki na Ziemiach Niczyich, piwnice domów w Dzielnicy Rebeliantów, bądź stare, porzucone magazyny. ✗ Ze względu na oczywiste trudności z komunikacją, ciężko jej znaleźć stałą pracę. Zdarza jej się więc zarabiać jako kieszonkowiec, kradnie też ze sklepów. Od czasu do czasu łapie się dorywczych zajęć, nie zawsze legalnych. ✗ Potrafi stać się niewidzialna. Nie dosłownie oczywiście, ale lata udawania powietrza, jako awoksa, nie poszły w las. ✗ Bardzo szybko biega, a dzięki drobnej budowie, jest też zwinna. Odpada jednak na długich dystansach. ✗ Zawsze nosi przy sobie notes i ołówek - łatwiej jest jej coś napisać, niż próbować przekazać to na migi. ✗ Podczas pracy w Ośrodku Szkoleniowym, zdarzało jej się robić za worek treningowy w czasie szkolenia. Dzięki temu zna kilka podstawowych chwytów i całkiem nieźle radzi sobie z nożem. ✗ Boi się ludzi. ✗ Choć sama twierdzi, że 'nie ma czasu na głupoty', kocha pisać. Jest doskonałą obserwatorką i potrafi uchwycić rzeczywistość w słowa.
Charles Lowell
Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
Temat: Re: Leah Bennett Sro Sty 01, 2014 3:22 am
Tyle dramy w tej karcie. Szkoda, że ma jeszcze więcej historii, bo płynnie się ją czytało. C: Akceptuję i zapraszam do gry. <3