| Temat: Ginger Helen Solberg Nie Gru 29, 2013 12:47 pm | |
| Ginger Helen SolbergChantal Stafford-AbbottIMIĘ: Ginger Helen NAZWISKO: Solberg DATA URODZENIA: 06.07.2262 MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Ziemie Niczyje. ZAJĘCIE: Przetrwanie. - Nero Solberg – Ojciec i jedyny rodzic, jedyna bliska osoba dziewczyny. Jednak nikt nie mógłby stać jej się bardziej obcy. Kiedyś była jego małą dziewczynką. Ukochaną córeczką, a przynajmniej tak jej się wydawało. Nie mogła się bardziej mylić. Nienawidzi go bardziej, niż czegokolwiek innego na świecie. Jest dla niej obojętny bardziej, niż obcy człowiek na ulicy. - Helen Solberg – matka, której Ginger nie zna nawet z opowieści. Zmarła w chwili jej narodzin. Wspominanie o niej było tematem tabu, choć kilka faktów czasem przecisnęło się przez
Gdy rodzisz się, jednocześnie kogoś uśmiercając powinieneś wiedzieć od razu, że Twoje życie będzie jedną wielką porażką. Że coś poszło nie tak i musisz ponieść karę, za coś, czego tak naprawdę nie zrobiłeś. Bo myślicie, że Ginger z wiedzą, którą ma dzisiaj wciąż tak bardzo walczyłaby o to, by ujrzeć światło dzienne i zaczerpnąć powietrza? Nie. Oczywiście, że nie. Jej matka podobno była dobrą osobą. Ciepłą, dającą oparcie i pomoc, gdy tylko mogła. Jej śmierć zmieniła wiele rzeczy. Szczególnie jej męża -ojca naszej małej panienki Solberg. Wraz z dniem, w którym mężczyzna pochował swoją ukochaną,- kiedyś ciepły i czysty dom, stał się meliną. Mimo wszystko darzył swoją małą córeczkę miłością tak mocno, jak tylko potrafił. Był dobrym ojcem. Naprawdę się starał, walcząc przy okazji z alkoholizmem ( a raczej pogłębiając go, lecz o tym przecież się nie mówi), dając jej to, czego dzieci potrzebują. Był książkowym ojcem, tak bardzo, jak tylko realia, w których żyli na to pozwalały, a ona grzecznym, posłusznym swojemu rodzicowi (i tylko jemu) dzieckiem. Nie wiedziała o jego problemach. Oh, była taka nieświadoma wszystkiego, co ją otacza. Żyła w swoim małym światku, będąc w nim szczęśliwą i bezpieczną dziecinką, karmiona świadomością, że tatuś ją obroni. Zawsze uśmiechnięta, zawsze pogodna, choć odosobniona, nieufna, nieśmiała i małomówna. Każdy jednak winę zrzucał na brak matki. Kto wie? Może i była to prawda, lecz teraz nie nad tym zastanawiała się Ginger. To słodkie dziecko umarło. Dawno temu. Takich dni się nie zapomina. Najgorszych, w Twoim marnym życiu. Lecz mimo iż ten jeden szczególnie utkwił w jej pamięci- pozostały w niej też wszystkie inne. Każdy po kolei. Czas nie oszczędził jej szczegółów, zabierając je ze sobą. Zapakował wszystko w jedną, ładnie owiniętą paczuszkę i wcisnął na siłę w jej wątłe ramiona. A ona głupia przyjęła ten prezent. Czasami wolałaby być martwa. Oh, tak bardzo cieszyłaby się, gdyby ten dzień był jej ostatnim. Może nie umarłaby w najszlachetniejszy sposób, lecz nie musiałaby żyć ze świadomością, że to znów się powtórzy. Tak bardzo się wtedy bała. Ten dzień nie różnił się niczym, od każdego wcześniejszego, jaki przeżyła, i jak jej się na początku wydawało, jaki miała przeżyć. Jej życie było statyczne, nic się nie zmieniało. Dnie były rutyną, lecz nikt nie narzekał. Jej ojciec często wypływał, by łowić ryby- czyli coś, co większość ojców w dystrykcie czwartym robiła. Wracał pachnąc rybami i słoną wodą, oraz, jak zwykle, alkoholem. Ona była wtedy pod opieką sąsiadki. Nie przepadała za nią szczególnie, acz nie była to nowość, bo dziecko Solbergów lubiło tylko swego ojca. Wszystko stało się dzień po powrocie ojca. Nie wyjeżdżał na długo. Maksymalnie kilkanaście dni, lecz Solange i tak tęskniła za nim, jak głupia. Był jedyną osobą, której ufała i którą kochała. I nigdy nie sądziła, że to się tak drastycznie zmieni. Była w swoim pokoju, o ile tak można było nazwać klitę, w której ledwo mieściła się prycza, mająca służyć jej za łóżko, a powierzchnia pod nią za szafę i przechowalnię jej wszystkich rzeczy, których w sumie nie było wiele. Sama spokojnie jeszcze zmieściłaby się tam, mając swobodę ruchu, mimo iż miała już jedenaście lat. Była jeszcze dzieckiem. Na każdy możliwy sposób. Bardzo drobna, nie osiągnęła jeszcze dojrzałości płciowej. Wyglądając przez swoje malutkie, brudne okno zobaczyła kilku mężczyzn, idących do ich domu. Mimowolnie schowała głowę tak, by wystawały jej tylko oczy. Ciekawość była silniejsza, niż strach. Jeden z nich ją zauważył. Uśmiechną się do niej, lecz w taki paskudny sposób, który przeraził ją do szpiku kości. Schowała się całkowicie, kuląc w kącie i zakrywając się poduszką. Potem słyszała tylko tłumione krzyki. Przerażonego ojca, wściekłych mężczyzn. Nie chciała mieć z tym nic do czynienia. Przyciskała więc dłonie do uszy, by wszystko uciszyć. Docierały do niej tylko poszczególne słowa „spłata długu”, „kara”, oraz wszelkie słowa określające niezadowolenie. Potem wszystko ucichło. Solange wyprostowała się, zadowolona, że źli panowie sobie poszli. Nie wiedzieli po co przyszli i czego chcieli, mimo iż wiele słyszała. Stanęła na łóżku, wy wyjrzeć przez okno i zobaczyć, jak odchodzą. Nikogo jednak tam nie zastała. Po chwili drzwi do jej pokoju się otworzyły. Z szerokim uśmiechem na ustach odwróciła się, z myślą, że to Nero przyszedł zapewnić ją, że wszystko będzie dobrze. Rzeczywiście, był tam. Lecz nie sam. „Macie, bierzcie ją. To wszystko, co mogę wam zaoferować. Następna dostawa będzie kompletna.” Nie chciała wiedzieć co te słowa oznaczają, lecz wiedziała. Przytuliła się mocniej do ściany, mając nadzieje, że to jakoś ich powstrzyma przed zabraniem jej. I tu się myliła. Nigdzie się nie wybierała. I gdy to sobie uświadomiła było już za późno na ucieczkę. Zaczęła się szarpanina, piski, krzyki, uderzenia, oraz ogłupiający ból między nogami. Raz, za razem. A potem nie miała już siły. Cała była opuchnięta. Od krzyku, płaczu, od uderzeń i dotyku mężczyzn. Od bólu, który jeden za drugim jej zadawali, nie przejmując się, że jest jeszcze dzieckiem. Gdy skończyli, leżała nieruchomo przez kilka godzin. We własnej krwi i wymiocinach, cała lepiąca się od potu, nie tylko swojego. Łzy już dawno przestały jej płynąć, skończyły się. W umyśle wiała jej czarna dziura, przez którą nic nie mogło się przedostać. Po tych kilku godzinach drzwi jej pokoju znów się otworzyły. Nie patrzyła w ich stronę, nie była w stanie się ruszyć. Słyszała jakieś głosy, odbijające się echem, zniekształcone. Po chwili ułożyła je w całość „Ogarnij się wreszcie, dziewczyno”, a potem na jej plecach wylądował wilgotny, zimny ręcznik. Nie chwyciła go jednak. Leżała tak aż do następnego południa. To zmieniło ją nie do poznania. Stała się oschła, zimna, bezwzględna, jeszcze bardziej skryta i milcząca. Znienawidziła ojca. A on stał się tyranem. Nie rozumiała dlaczego. Nie rozumiała jak. Nie rozumiała też kiedy. Nie chciała zrozumieć, bo byłoby to zbyt bolesne. Łatwiej było wmawiać sobie, że przecież to i tak jej wina. Głupia. Nero zrobił sobie z córki marionetkę. Na początku stawiała opór, lecz po kilku policzkach zrozumiała, że to nie ma sensu. Robiła więc, co jej kazał. Po każdej jego wyprawie zanosiła kosze z rybami do ludzi, którzy tamtego wieczoru stanęli w drzwiach do jej pokoju. I za każdym razem mawiali, że dług ojca nie został jeszcze spłacony, odbierając to, co do nich należało i korzystając z przywileju, jaki ofiarował im Pan Solberg. Nie ważne, jak bardzo walczyła. Nie ważne, jak mocno gryzła i kopała. Oni i tak brali to, co do nich należało. Gdy miała piętnaście lat zaczęła pracę przy rybich podrobach. Nie obrzydzała jej, nie zniesmaczała. Czerpała z niej dziwną satysfakcję, wyobrażając sobie, że każda jedna ryba, której brzuch rozcina, by pozbyć się jej flaków jest jednym z jej gwałcicieli. Nigdy z nikim nie rozmawiała. W szkole trzymała się na uboczu, o ile w ogóle do niej chodziła. Straciła wiarę w ludzi. Znienawidziła ich. Gardziła nimi. Poza jednym. Tylko raz w jej przegniłym sercu coś się obudziło. Jakaś iskierka nadziei, że może być lepiej. Wracała z pracy, z koszem, pełnym śmierdzących, rybich flaków. Droga do domu wiodła przez ciemne uliczki i właśnie przechodząc przez jedną z nich natknęła się na niego. Stanęła z dumnie uniesioną brodą. Przecież nie podda się bez walki. Zawsze walczyła. Lecz zawsze przegrywała. Tak miało być i tym razem. Mężczyzna zbliżył się do niej, kładąc brudne łapy na jej wychudzonym ciele, a ona tylko mocniej zacisnęła dłonie na koszu, patrząc mu prosto w oczy. Mówił do niej, swym obleśnym głosem. Mówił pustymi słowami napalonego psa. Mówił, że w końcu odda mu się dobrowolnie, że sama do niego przyjdzie, a ona w odpowiedzi splunęła mu prosto w twarz. To go rozzłościło. Oh... ta furia w jego oczach. Rzucił się na nią, a ona wylała na niego zawartość kosza. Odskoczył, lecz nie wystarczająco szybko, by śmierdząca, obślizgła zupa zdołała go ominąć. I wtedy ją uderzył. Poczuła krew w ustach. Wiedziała, że nie ma szans na pokonanie go pięściami. Zaczęła uciekać, lecz szybko ją złapał i powalił na ziemię, zaczynając zdzierać jej ubranie. Szamotała się, lecz wiedziała, że to bez sensu. Że i tak weźmie to, czego chce. Powoli, wraz z biegiem lat, umierała w niej wola walki, zastępowana przez świadomość, że tak właśnie wygląda jej życie, że nic się nie zmieni i że musi się z tym pogodzić. Powoli przestawała się szamotać, starając się zapaść jak najgłębiej w swój umysł, by nie czuć tego, co z nią robi. Leżała, nie ruszając się, czekała aż mężczyzna weźmie to, po co przyszedł. Lecz wtedy usłyszała ryk czyjejś wściekłości. Odwróciła się gwałtownie, naciągając na siebie strzępki ubrania. Jeszcze nikt nigdy nie stanął w jej obronie. Przez chwilę patrzyła, jak nieznajomy okłada pięściami jej gwałciciela. Napawała się tym widokiem. Stracił przytomność, a nieznajomy wciąż bił go, z tą samą pasją. Pragnęła śmierci tego sukinsyna. Wiedziała jednak, że to niczego nie załatwi. Podeszła do mężczyzny, odciągając go od pobitego ciała. „Nie zasługuje na śmierć.” powiedziała patrząc nienawistnie na grube ciało, leżące w kałuży własnej krwi. Zupełnie, jak ona kiedyś. Nieznajomy, mimo iż ją przerażał, dał jej też nadzieję. Wiedziała, że ma wobec niego dług, którego nie uda jej się nigdy spłacić. Był strażnikiem pokoju, lecz nie wiedziała o nim nic więcej. Nigdy więcej też go nie zobaczyła. Wiedziała też, że nikt więcej nie stanie w jej obronie. Że gwałty nie ustaną. Zaczęła więc sama dbać o swoją samoobronę. Długo jej zajęło dojście do formy, która pozwoliłaby jej uniknąć choć jednego gwałtu. Mimo iż nauczyła się bronić, to nie ustawało. Gdy uciekła im na ulicy, przychodzili do jej domu, a ojciec pomagał im ją trzymać. Wiara w ludzi znów wygasła, wraz z jej wolą walki i życia. A potem nastała rebelia. Nie chciała się w to mieszać. Nie obchodziło ją nic, co związane z Panem. Nie była po niczyjej stronie. Broniła własnych interesów. Powstania jednak dały jej szansę na ucieczkę. Na zmianę. Ryzyko, że jej się nie uda było duże. Nie miało to jednak znaczenia. Tyle lat modliła się, by trafić na igrzyska i tam zginąć... nie udało się. Wątpiła też, że zginie podczas wojny. Śmierć byłaby zbyt łatwym wyjściem. Musiała jeszcze swoje wycierpieć. Ukrywała się więc, tak jak i teraz, gdy wojna już minęła. Nigdy nie osiedliła się na stałe i na razie nie ma takiego zamiaru. Wędruje pomiędzy ruinami domów, zakotwiczając się w nich na kilka dni, a potem idąc dalej. Nie wie czego szuka. Tak samo nie wie, co stało się z jej ojcem. Po prostu wyszła pewnego dnia z domu i już nie wróciła. Może zabiła go wojna? A może ludzie, u których długów spłacić nie potrafił? Miała to gdzieś. Cieszyła się tylko, że mogła się uwolnić od tamtego życia. ~ Jej imię wbrew pozorom nie pochodzi od koloru jej włosów, a od imbiru, którym zazwyczaj dziewczyna pachnie. ~ Po tylu gwałtach znienawidziła rasę ludzką, szczególnie męską. ~ Jej ciało jest gnijącą powłoką, a umysł rozbitym kielichem- tak właśnie się opisuje. ~ Może nie wygląda, szczególnie biorąc pod uwagę jej wychudzone ciało, ale potrafi się bić. Musiała nauczyć się bronić, przez te wszystkie lata. Zna sztuczki, które dwoma ruchami pozwolą powalić jej dużo większego mężczyznę na ziemię, lub bez problemu kogoś ogłuszyć. Woli jednak nie chwalić się tym na lewo i prawo. ~ Jest bardzo skryta i małomówna. ~ Szybko biega, nawet bardzo, a dobra kondycja pozwala jej na przebiegnięcie bardzo długich dystansów. ~ Jak można się domyślić- świetnie pływa. ~ Nie wierzy w rzeczy takie, jak: miłość, bezinteresowność, przyjaźń, dobra wola. ~ Dziewczyna żyje na własną rękę. Nigdy nie była ani po stronie Kapitolu, ani rebeliantów. Dbała o własny interes, robiąc to, co w danej chwili wydawało jej się wygodniejsze. Choćby nie wiem jak głęboko szukać nie znajdziecie w niej żadnej słuszności. Ona ma to gdzieś. To, co stanie się z Panem, oraz każdym innym człowiekiem na świecie. A nawet z nią samą, choć chęć przetrwania czasem stawała się silniejsza. Opuściła ojca, gdy tylko zaczęło robić się poważniej, gdy zaczynało się głośniej rozmawiać o powstaniach, które miała totalnie w dupie. Nie ma pojęcia co się teraz dzieje z jej kochanym ojczulkiem. Czy żyje, czy może zdechł gdzieś, a jego śmierdzące zwłoki zostały zdeptane, a potem rzucone do jednej dziury i zasypane kilkoma tonami ziemi. Dużo lepiej jej bez niego. Przynajmniej ma władzę nad własnym ciałem. W końcu. ~ Pracowała przez jakiś czas, wydłubując z ryb ich wnętrzności- nie wiedzieć czemu, ale ta praca dawała jej dziwną satysfakcję. ~ Woli się trzymać na uboczu, nie odzywać, tylko obserwować, w czym jest dobra. Raczej nie zwraca na siebie uwagi. Nie skarży się, nie lamentuje, nie płacze, nie krzyczy. ~ Nieodłączną częścią jej stroju jest kaszkiet, który nosi daszkiem do tyłu.
|
|