Jeśli przez sen można było zadławić się powietrzem, Hope właśnie to zrobiła. Duzy haust tlenu otworzył jej oczy. Znajdowała się ciągle w tym samym pomieszczeniu, które zdążyła po części poznać, gdy raz po raz, odzyskiwała przytomność. Czuła się znacznie lepiej niż ostatnio. Kątem oka zerknęła na telewizor. Nie działał (jak zwykle), jednak nie była wstanie rozejrzeć się bardziej. Światło słoneczek raziło ją niemiłosiernie i została zmuszona przymrużyć powieki. Ostrożnie poniosła się z łóżka. Szpitalnego łóżka.
Co dziwne nic ją nie bolało, choć chyba powinno po tym wszystkim. Po arenie. Wspomnienia niestety, w odróżnieni od ostatnich dni, nie były ani trochę mgliste. Wszystko wydawało się być nadzwyczaj wyraźne, prawie jak po niedawno skończonym seansie filmowym w kinie. Obrazy w jej głowie przeskakiwały jak klatki w projektorze.
Przez umył przebiegła jej jedna myśl… Może wciąż śniła?
Lewinie wyciągnęła nogi spod dość grubej kołdry, stopy zetknęły się z posadzką. Chłód, który odczuła uświadomił jej, że wcale nie śpi. Bodźce dopływające do mózgu były zbyt mocne i wyraźne, by uznawać je za marzenia senne.
Niezgrabnie podniosła się z łóżka, jakby czegoś się obawiając. Ściślej mówiąc, obawiała się tego, ze taż tak długi sen, zapewne wywołany lekami, mógł zaburzyć jej równowagę. Jednak wszystko zdawało się być w porządku. Właściwe czuła się lepiej niż jeszcze kilka, kilkanaście dni przed samymi Igrzyskami, gdy mieszkała z rodziną w Kwartale.
Panele na których stała po chwili nie wydawały się być aż tak zimne. Jedynie pierwsze uczucie było bardzo intensywne. Następnie słabło, i słabło. Hope uważnie przeglądała się ciemniejszym łączeniom każdego z paneli, jakby dzięki nim podłoga miała się zapaść.
Nie wiedząc kiedy, przeniosła wzrok na ścianę. Telewizor, szafka, półki, cichutko tykający zegarek nad tablicą. Wszystko czyste i idealnie poukładane. Jeśli mieliśmy się uprzeć, to wyglądało, to bardziej jak pokój w hotelu niż szpital… Pomijając aparaturę. Niedaleko lóżka znajdował się czerwony guzik. Dziewczyna domyśliła się, że służy on do przywołania pielęgniarki, ponieważ drzwi nie posiadały nawet zamka. Bez wahania wcisnęła go.
Niestety sekundy dłużyły się, a w Filckerman rosło coś na zasadzie frustracji. Obawiała się zamknięcia i zniewolenia. Co jeśli to wszystko nieprawda? Co jeśli wcale nie wygrała? Co jeśli ta cała szpitalna salka to tylko przykrywka brudnego więzienia? Co jeśli szkło było nie do przebicia? Co jeśli tutaj los miał z niej zadrwić?
Co jeśli, to tutaj została skazana na śmierć? Prawdziwą śmierć.
Ale chyba najbardziej bała się tego, że nigdy nie będzie mogła wyjść i umrze z powodu braku tlenu. A ten cały zegar na ścianie odliczał do jej końca. Nie spostrzegła, gdy na jej policzku pojawiła się pierwsza łza.
Momentalnie zerwała się z krzesła i podbiegła do okna. Bez zastanowienia chwyciła lampkę, zamachnęła się. Przez moment w pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Cisza, którą przerwał odgłos tłuczonego szkła i kilku łez spadających cichutko na parkiet. Zimowe powietrze niemalże natychmiast otuliło jej policzki. Odetchnęła głęboko, poczuła się lepiej.
Powietrze pachniało jak dom.
Powolnym krokiem odsunęła się od okna i podeszła bliżej krzesła. Już nie czuła się uwieziona, jednak nadal pragnęła jak najszybciej stamtąd wyjść. Delikatnie popychała mebel ku nadal zamkniętym drzwiom. Zaobserwowała srebrne wskazówki zegarka. Ciągłe posuwały się naprzód. Ich rytm przerwał jedynie dźwięk powoli odsuwających się drzwi z czegoś, co na pewno nie było drewnem.
W progu stanął pielęgniarz. Mężczyzna miał na oko około trzydzieści lat i bardzo krótkie włosy. Hope odczuła, że był zdziwiony. Zastał w pokoju puste łóżko i wybitą szybę w oknie. Czyżby jego pacjentka uciekła? Właśnie przed sekundą przekonał się, ze wcale nie. Dwunastolatka podniosła krzesło i uderzyła go nim. Sama nie do końca wiedziała, jak tego dokonała, ponieważ krzesło nie było najcięższe. Czyżby obrała aż taki strategiczny punkt?
Otwarte drzwi oznaczały ucieczkę. Nie do końca wiedziała, gdzie się miała wylądować, ale coś musiała zrobić. Chyba znalazła się w sytuacji bardzo stresowej… Podbiegła do łóżka… i nie, wcale nie zabrała prowiantu na drogę. Złapała kubek z herbata i wybiegając z pokoju cisnęła go w stronę powoli podnoszącego się mężczyzny, jednak nadal osłonionego. Ten tylko zasyczał i przeklął.
- Przepraszam! - Zawołała za drzewami. Chciała mu pomóc, jednak bardziej liczyła się dla niej ucieczka.
Bosymi stopami uderzała równomiernie o wyłożony płytkami hol. Przeczesywała teren w poszukiwaniu napisu WYJŚCIE. Dopóki, ktoś nie złapał jej przez pas i nie zarzucił na plecy.
- Puść mnie. - Zawołała, ale po kilkunastu sekundach uświadomiła sobie, ze to wcale nikt z personelu.
Booker Rodwell, jeden z czterech zwycięzców niósł Hope Flickerman w betonową dżunglę wieżowców Kapitolu.