IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Lucy Crow & Yves Redditch

 

 Lucy Crow & Yves Redditch

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Lucy Crow & Yves Redditch Empty
PisanieTemat: Lucy Crow & Yves Redditch   Lucy Crow & Yves Redditch EmptySob Sie 09, 2014 1:15 pm







Wspólny salon, dwie oddzielne łazienki i dwie sypialnie - oto komponenty apartamentu trybutów. Ośrodek znajduje się pod ziemią, ale dzięki wykorzystaniu nowoczesnej technologii okna w pomieszczeniach są w stanie ukazywać rzeczywisty obraz sprzed głównego wejścia.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Lucy Crow & Yves Redditch Empty
PisanieTemat: Re: Lucy Crow & Yves Redditch   Lucy Crow & Yves Redditch EmptyWto Sie 12, 2014 7:42 pm

    Po spotkaniu z Rory, które zaraz będzie. c:


Słyszałem już wiele razy, że historia lubi się powtarzać. Zawsze jednak brałem to za stare porzekadło, które tak naprawdę mija się z prawdą i w rzeczywistości nigdy nie ma miejsca. Jak powtarzana od zawsze legenda. I może nadal miałbym to za bujdę, gdybym nie znalazł na dnie swojej skrzynki pocztowej idealnie białej koperty, pozbawionej adresu i znaczka, a zamiast tego oznaczonej starannym pismem układającym się z moje nazwisko. Już po paru dniach ostre rogi stępiły się od wiecznego obracania w dłoniach i przybrudziły od paru spotkań z zakurzoną podłogą. Zbyt dobrze znałem to pismo, chociaż widziałem je w życiu niewiele razy. Ostatni był prawie – a może dokładnie? – pół roku temu. I zbyt dobrze pamiętałem też jej zawartość. Tym razem nie różniła się zbyt wiele i właściwie mógłbym się założyć, że treść wiadomości brzmiała dokładnie tak samo, może z uwzględnieniem paru drobnych szczegółów. To jednak było bez znaczenia.
Chodziło o to, że znów – znów – wracałem do punktu wyjścia i wydawało mi się, że nie ruszyłem się nawet o krok od poprzednich Igrzysk. Z drugiej strony, chociaż każdy dzień wydawał się być identyczny, to teraz spoglądając w przeszłość wyglądało na to, że tak wiele uległo zmianie. Jak to możliwe?
Czułem, że zatoczyłem pełne koło i było w tym coś niesamowicie przygnębiającego, chociaż nie potrafiłem nazwać tego po imieniu.
Na dodatek, jeżeli poprzednim razem udało zdobyć mi się na śladowe ilości optymizmu, to teraz jedynie spełniałem swój mentorski obowiązek. Ot, dwójka dzieciaków skazana na śmierć. Nie znałem ich i nie zamierzałem tego zmieniać, musiałem tylko przeprowadzić ich przez cały tydzień procedur i zajęć. Nic więcej.
W tym czasie mogłem korzystać z bogato wyposażonego barku i odnowić parę umierających znajomości, które miały wrócić w odstawkę po zakończonych Igrzyskach, kiedy być może dostałbym kopertę ze skromnym, symbolicznym wynagrodzeniem. Jeżeli wypiję wystarczająco dużo, to może nawet uda mi się zagłuszyć emocje.
Po raz kolejny boleśnie zderzyłem się z myślą, że tak wielu ludzi skupia się na tragedii rozgrywającej się na arenie, a nie zdaje sobie sprawy ze wszystkich powolnych śmierci mających miejsce za kulisami.
Odezwał się cichy dźwięk windy informujący o tym, że znalazłem się na odpowiednim piętrze, po czym rozchyliły się drzwi i wyszedłem na korytarz przy recepcji. Ściągnąłem brwi i zlustrowałem go chłodnym spojrzeniem. Wyglądał całkiem przyjemnie, chociaż nie był w moim stylu. Pewnie częściowo dlatego, że znajdował się pod ziemią; od czasów pobytu w Trzynastce nie mogło kojarzyć mi się to dobrze. Nie miałem pojęcia, czy jestem częściowo wdzięczny Coin za zwolnienie nas z obowiązku patrzenia na dzisiejszy Kapitol z wysokich pięter wieżowca, czy zniesmaczony okropnym pomysłem sprowadzenia całego ośrodka do podziemi, skoro praktycznie cały oddział mentorów swojego czasu gościł w nuklearnym dystrykcie. Złośliwy żart i przywołanie niechcianych wspomnień – wystarczające powody, abym chciał jak najszybciej się stąd wyrwać.
Jednak mój portfel był ostatnio chudszy, niż wcześniej; a od zażycia dziennej dawki antybiotyków upłynęło wystarczająco dużo godzin, abym mógł ochrzcić pachnący nowością barek. Westchnąłem więc w końcu ze zrezygnowaniem i odebrałem w recepcji przepustkę kierując do wskazanego mi apartamentu.
W pokojach wciąż unosił się zapach świeżej farby, którego z pewnością nie można było się łatwo pozbyć przy nieobecności okien z prawdziwego zdarzenia. Pomieszczenia wyglądały względnie schludnie, ale sprawiały wrażenie wykończanych w pośpiechu i gdyby się uprzeć można byłoby z łatwością powytykać parę błędów i niedociągnięć. Ale właściwie kogo to interesowało? Każdy z nas chciał spędzić tu najmożliwiej jak najmniej czasu, zanim nie wrócimy do własnych domów; trybuci z kolei powinni być raczej zaaferowani nieodłączną perspektywą swojej śmierci.
Opadłem na kanapę i wygładziłem dłońmi koszulę. Zapaliłem papierosa i wyciągnąłem z kieszeni zmiętą kartkę papieru, na której w pośpiechu zapisałem nazwiska swoich trybutów, aby chociaż sprawiać dobre wrażenie. To nie było nic osobistego, żadne uprzedzenia do osób z Kwartału. Po prostu z doświadczenia, o które wzbogaciłem się przy poprzednich Igrzyskach, wiedziałem, że im szybciej pogodzą się ze swoją nieuchronną śmiercią, tym lepiej.
Powrót do góry Go down
Lucy Crow
Lucy Crow
Wiek : 17 lat
Zawód : prostytutka/kwiaciarka
Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet
Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura

Lucy Crow & Yves Redditch Empty
PisanieTemat: Re: Lucy Crow & Yves Redditch   Lucy Crow & Yves Redditch EmptyCzw Sie 14, 2014 12:33 pm

Chwilę przed byłam przy jakimś chłopaku, a potem usłyszałam swoje imię i nazwisko. Wtedy byłam głupia. Wtedy tak. Stałam tam przez chwilę, bo nie wiedziałam, co się stało. Ale wiedziałam, po prostu nie wierzyłam, że coś tak odległego, tak dalekiego od rzeczywistości opowiadanych przez niańkę bajek mogło się zdarzyć. Może dlatego, tak, właśnie dlatego stałam na swoim miejscu i milczałam, tak jakby mieli mnie nie zauważyć, gdybym się nie ruszała. Ale ktoś mnie dotknął w ramię, ten chłopiec zniknął, kilka ramion mnie pochwyciło i wiedziałam, że to nie są ramiona Strażników. Szczupłe i smukłe dłonie o pajęczych palcach popychały mnie w stronę pociągu i teraz wiem, to zabawne, ale wiem, że gdyby nie one, bo ostatkami sił mnie podpierały, upadłabym na początku wędrówki do witającego mnie z diabelskim uśmiechem piekła. Drzwi rozsuwały się, jakby rozchylały ramiona, a ja słyszałam, nie dlatego płakałam, bo to moje nazwisko wyczytano.
Raphael.
Nie. Nieprawda.
Nie wiem, jak długo trwała podróż, ale była spokojna. Wszyscy posłusznie milczeli, jakby to była ich droga na egzekucję. Może to wokół mnie panowała cisza, bo gdy w końcu weszli do wagonu i wyprowadzili mnie w rzeczywistości niosąc nad ziemią, świat powrócił do dawnego życia. I był taki piękny. Hej! Czyżby to była twoja ostatnia okazja, żeby dobrze mu się przyjrzeć? Uśmiechnij się ostatni raz, otrzyj łezkę i będzie dobrze.
Zachłysnęłam się tą myślą, była straszna, ale podpowiedziała mi okrutnie wyraźnie, że jednak nie będzie. I po raz pierwszy raz w życiu zastanowiłam się nad tym, dlaczego nie. Obudź się ze snu księżniczko, bo koszmar właśnie się zaczął. Zabawny paradoks.
Kiedyś tutaj byłam, ale nie chciałam zastanawiać się nad tym, kiedy i w jakich okolicznościach. Gdzie się znajduję? Co tutaj robię? Tyle pytań, zero odpowiedzi, nawet jego nigdzie nie było, a przecież słyszałam to cholerne [!] imię i nazwisko, na pewno tam było. Ta twarz. Pozwoliłam, by mnie doprowadzili do drzwi, trochę zniecierpliwieni i poirytowani, bo obracałam się wokół siebie, oglądałam starając znaleźć gdzieś właśnie jego, pomyślałam, że im współczuję, bo to dopiero początek. Potem będzie jeszcze gorzej. Jeśli rozumieją, że to co robią, jest złe. Ale wątpiłam, pierwszy raz wątpiłam, że tak jest.
Zerknęłam jeszcze raz za drzwi, gdy już wpuścili mnie do klitki. Więzienie pozłacane od wewnątrz, kochałam to, kochałam fakt, że w swojej nienawiści potrafili być tak chorobliwie uprzejmi i dobrzy. Obejrzałam pokój. Natknęłam się na rudego chłopca, starszego o rok, może dwa lata. A może nie, może, oj może, (haha) to równolatek? Od razu zakwalifikowałam go jako trybuta i pędem ruszyłam w stronę pokoju, żeby nie dać mu okazji do zranienia mnie, przechytrzenia czy zabicia na miejscu. Tak się chyba nie robi, ale to Igrzyska. Igrzyska bez zasad. Gdzie one są, skoro fundamentalna z nich została złamana? Już chciałam płakać, już prawie dobiegłam do drzwi, gdy przypomniałam sobie jeden drobny i z pozoru nieistotny szczegół, bo w mgnieniu oka zatrzymałam się i odwróciłam.
-Ojej, ty jesteś Noah Attebury, ten Noah! - mało brakowało, abym krzyknęła "ale jazda!". Musiałam nabrać powietrza, to chyba normalne, normalne, prawda? Za czasów starego Kapitolu także odpowiednie, na miejscu, mogłabym wówczas zawiesić się na jego szyi i obdarować milionami całusów, teraz jednak wahałam się pomiędzy ucieczką do pokoju (swoją drogą - ciekawe jak wyglądał), a wciśnięciem się w kanapę jak najbliżej niego i słuchanie rad, które z pewnością przydałyby mi się na, mphm, arenie.
Ale nie myślałam jeszcze o tym! Nie chciałam, ale i tak usłyszałam to dziwaczne i nielogiczne pytanie, które uleciało właśnie z moich ust:
-Tu nie ma chabrów, prawda? Mógłbyś mi je przynieść - uśmiechnęłam się próbując zatuszować fakt, że nie pytam o nic przydatnego. Ale nie chciałam teraz słuchać o tym, jak zabić, tfu, jak wygrać. Czyli zabić.
Nie, nie, nie, nie.
-W nagrodę zrobiłabym ci wianek - dodała po chwili, jakbym oferowała mu górę złota, tak to zabrzmiało.
Przy okazji się paliłam, czułam to. I starałam się przysłonić twarz włosami.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Lucy Crow & Yves Redditch Empty
PisanieTemat: Re: Lucy Crow & Yves Redditch   Lucy Crow & Yves Redditch EmptySob Sie 16, 2014 2:24 am

przepraszam za tą kupę  Lucy Crow & Yves Redditch 2380363597

Z uporem maniaka wpatrywałem się w zmaltretowaną kartę z nazwiskami swoich trybutów. Cztery wyrazy, za którymi kryło się dwoje anonimowych ludzi. Wolałbym, żeby takimi dla mnie pozostali. Nie miałem pojęcia, czy są z Kwartału, czy z Dzielnicy - ale liczyłem na jak najmniej łez i dramatów. Chciałem po prostu wrócić do domu i w swoich własnych czterech ścianach być wściekły na Coin. Podwyższenie bariery wiekowej i wrzucenie nas wszystkich do jednego worka. Na arenie mogłem wylądować ja, Cypri albo Diana. Może nawet razem. Nasza dwójka przeżywając wszystko to na nowo. Dlaczego nikt jeszcze o tym nie pomyślał? Spektakularne widowisko i idealny sposób na pozbycie się ludzi z przeszłości, bez brudzenia sobie rąk.
Moje dłonie nadal dygotały lekko, a ciało przepełniała złość. Miałem dość życia pod terrorem Pani Prezydent, ale jeszcze gorsza była bezsilność, z którą nie potrafiłem - i nie wiedziałem jak - walczyć.
Więc jedyne, czego oczekiwałem do tego dnia, to tego, że uda mi się zwinąć pod marynarkę jedną z butelek, tych ekstrawaganckich alkoholi, które widywałem tylko na najwyższych sklepowych półkach, a potem zadzwoniłbym do Cypriane i moglibyśmy razem zapić naszą niedolę, wspominając stare dobre czasy 74. Igrzysk i przy okazji może w końcu dzieląc się tym, co leżało nam na sercach, a czym nie potrafiliśmy mówić, mając trzeźwe umysły. Desperacko potrzebowałem obecności kogoś, kto potrafiłby zrozumieć wszystko, co dzieje się za kulisami Igrzysk i przechodzi dokładnie przez to samo.
Zaciągnąłem się papierosem i spojrzałem ze złością na leżącą na stolę kopertę z moim zawiadomieniem o przyznaniu mi zaszczytnej funkcji mentora. Zastanawiałem się, czy gdybym może wyciągnął zapalniczkę i pozwolił ogniowi strawić papier, czy mógłbym z większym powodzeniem udawać, że nic z tego nie dzieje się naprawdę. Iluzje jednak zbyt skutecznie pochłaniały ostatnio moje życie.
Przejechałem dłonią po zmęczonej twarzy, nie nadawałem się do tego.
Złośliwe słowa nieustępliwie telepały się po moim umyśle, podsuwając mi oczywistą prawdę. Zdawałem sobie z tego całkowicie sprawę - nie miałem pojęcia, co robiłem na tym stanowisku. Jakkolwiek źle bym się z tym nie czuł, nie dbałem o los moich trybutów; w zeszłym roku zbyt wiele mnie to kosztowało i teraz nie zamierzałem popełnić tego samego błędu.
Nie chciałem przywiązywać się do nikogo, kogo mógłbym zaraz stracić i tym samym znaleźć sobie kolejny powód do obudzenia w sobie nowej fali wyrzutów sumienia. W swoim życiu problemów i cierpienia miałem wystarczająco dużo, nie prosiłem się o więcej. Chyba tylko tego mieliśmy ostatnio w nadmiarze.
Drzwi otwarły się w końcu, a do pokoju weszła dziewczyna niewiele młodsza ode mnie. Minęła mnie bez słowa, a ja jedynie śledziłem ją wzrokiem z zaciekawieniem.
Nie mam pojęcia, kogo się spodziewałem, ale kiedy ją zobaczyłem poczułem się rozczarowany. Liczyłem na kogoś, na kim mógłbym wyładować swoją frustrację, a tym czasem Lucy okazała się być nieprzystosowaną dziewczyną z burzą kolorowych włosów - pamiątce po dawnym życiu. Wyglądała jak zaszczute zwierze, szukające schronienia i jedyne co czułem patrząc na nią, to litość. Nie nadawałem się do tego. Nie byłem w tej branży wystarczająco długo, żebym mógł odciąć się od wszystkiego poprzez znieczulenie.
- Ten Noah - powtórzyłem za nią, chociaż w tym momencie wolałbym być każdym, byle nie sobą. Nie miałem pojęcia, co zrobić z Crow, bo dla mnie wyglądała już na straconą sprawę. - Sława mnie wyprzedza? - dodałem siląc się na uśmiech i złożyłem na pół kartkę z nazwiskami trybutów i schowałem ją do kieszeni. - A ty musisz być Lucy - zastanawiałam się, jak bardzo rzuca się w oczy, że wszystkie moje gesty i słowa są wymuszone. Może w innych okolicznościach byłoby inaczej, ale nie mieliśmy się o tym przekonać.
Wygasiłem papierosa o popielniczkę, kiedy nagle wydało mi się to dość niekulturalne, chociaż przejmowanie się manierami w tym momencie było zupełnie nieistotne.
Ściągnąłem brwi i podniosłem na nią swój wzrok słysząc wzmiankę o kwiatach. Miałem wrażenie, ze mam do czynienia z dzieckiem, a nie osobą w jej wieku, ale starałem się być mniej oschły, niż byłbym gdybym przestał uważać na swoje słowa. Mogła wykorzystać ten niewinny sposób postrzegania świata do zauroczenia sponsorów, ale arena nie była miejscem dla niej i było to zbyt łatwo widoczne.
- Chabry? - zapytałem nieco sceptycznie. - Jeżeli ma Ci to pomóc, to mogę Ci je przynieść - westchnąłem cicho. Jeszcze zanim tu weszła, planowałem zrobić odwrót, przypieczętowany uświadomieniem trybutów, że nie będę robił żadnego przyuczenia. Teraz wyglądało na to, że nie musiałem, bo jeżeli wyszedłbym w naszej rozmowie z którąś lekcją z Czwórkowych treningów, to Lucy uciekłaby do pokoju szukając po kątach kwiatów. Nie chciałem jej winić, ani denerwować się na nią, ale sytuacja była dość poważna; a ja nie byłem pewny, ile mam cierpliwości do kogoś, kto tego nie dostrzegał.
- Jeżeli chodzi o wianek, to chyba spasuję, ale znam kogoś, komu może się spodobać - ugryzłem się w porę w język i uśmiechnąłem słabo. - Ale póki nie mamy jeszcze żadnych kwiatów, może chciałabyś porozmawiać o Igrzyskach? Znasz tutaj kogoś, kto mógłby Ci pomóc? Sojusz to najłatwiejszy sposób na przetrwanie pierwszych dni - chciałem dodać, że później będzie już z górki, ale miałem jeszcze na tyle godności, że nie potrafiłem jej oszukiwać.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Lucy Crow & Yves Redditch Empty
PisanieTemat: Re: Lucy Crow & Yves Redditch   Lucy Crow & Yves Redditch EmptyPon Sie 18, 2014 10:36 am


Ceremonia Otwarcia rozpoczęła się. Korzystając z nieobecności trybutów, w ich apartamentach pojawiają się Strażnicy Pokoju, którzy otrzymali nakaz przeszukania kwater i skonfiskowania wszystkich rzeczy osobistych, które udało się dzieciakom przemycić do Ośrodka. Telefony, używki, pamiątki i wiele innych rzeczy - tego nie zastaną już po powrocie do pokoi.


Wasze ekwipunki zostają wyzerowane z przedmiotów materialnych, pozostają jedynie podwyższone szanse i wszelakie kursy. Mentorzy i pracownicy Ośrodka mogą pomagać Wam w uzyskaniu potrzebnych rzeczy. Do Zwycięzcy Igrzysk ekwipunek powróci oczywiście w stanie nienaruszonym.
Prosimy o zaktualizowanie pola Przy sobie.
Powrót do góry Go down
the victim
Yves Redditch
Yves Redditch
https://panem.forumpl.net/t2518-yves-redditch
https://panem.forumpl.net/t2520-miss-around-with-yv
https://panem.forumpl.net/t2521-yves-redditch
Wiek : prawie 18
Zawód : próbuję żyć
Przy sobie : dwa widelce, średniej wielkosci nóż, jabłko, kiść winogrona, plecak, scyzoryk, paczka z jedzeniem, kompas, antybiotyk
Obrażenia : o dziwo, brak

Lucy Crow & Yves Redditch Empty
PisanieTemat: Re: Lucy Crow & Yves Redditch   Lucy Crow & Yves Redditch EmptyPon Sie 18, 2014 10:26 pm

    Teoretycznie sam początek.
Dożynki minęły szybko. Czas zdawał się w zaskakujący sposób przyśpieszyć - od czasu pojawiania się jego twarzy aż to tamtego momentu - stawiając go natychmiast we wnętrzu nowego Ośrodka Szkoleniowego. Wydawało mu się, że to wszystko było niczym teleportacja, lekko rozmyty sen na jawie przez prędkości, którą poruszał się pociąg.
Rzeczywistość bardzo powoli odzyskiwała naturalny bieg, co jako pierwsze w ostatnich dniach, jak nie miesiącach, niezmiernie go uszczęśliwiło.
Śmieszne, a może intrygujące, że nawet nie przeklinał się w nieskończoność, mrucząc pod nosem wiązankę słów zdecydowanie nieprzystających do wizerunku dżentelmenów, czy chłopców z dobrego domu, którzy wychowywani zostali w jak najlepszej wierze, by osiągać sukcesy. Zrobił to tylko raz, wyjątkowo niewerbalnie, wyłącznie w myślach, kiedy niewzruszony szedł w stronę pociągu. Dokładnie za to, że pojawił się tamtego feralnego dnia w Kwartale, aby udawać, że żył gdzieś w nędzy, tak samo jak jego matka, pomiędzy ścianami wysokiego muru. Mógł pozostać gdzieś, pomiędzy gruzowiskami, wyłącznie zastanawiając się nad przebiegiem kolejnych Igrzysk... Jednak natychmiast zrozumiał, że chociaż wkładałby w próby ukrycia się na Ziemiach Niczyich, to szybko znaleźliby go. Organizatorzy nie mogli pozwolić sobie na coś takiego jak brakujący trybut z KOLCa. Czymże byłoby getto, gdyby ubogi siedemnastolatek, zmuszony do niewiele jak cała reszta, po prostu sobie z niego wyszedł i nie wrócił? Wiedział, że jeśli próbowałby zagrać w ten sposób, poddałoby go zapewne dodatkowym, nieprzyjemnym konsekwencjom, kilkoma przesłuchaniami. Na wstępnie zostałby przekreślony.
Istniała jeszcze jedna przyczyna, do której nie przyznawał się głośno, nawet przed samym sobą. W jego mózgu zrodziła się ciekawość na samą wieść o kolejnych Głodowych Igrzyskach. Chciał zobaczyć reakcje tłumu, twarze wyskakujące na telebimach. Chciał się poczuć się zupełnie jak rok temu, kiedy wszystko zdawało się być takie świeże. W szczególności wspomnienie domu pełnego barw, lamp oświetlających parkowe alejki.
Przewrotność przypadku zadecydowała za niego samego. Wszyscy musieli kiedyś umrzeć, może koniec w przeciągu kilku dni na arenie był idealny w porównaniu do nieskończonego włóczenia się wśród zniszczonych budowli, obaw dotyczących wszelakich kontroli lub zimna dokuczającego podczas spania w przypadkowych miejscach takich jak zniszczone stacje benzynowe, kina...
Gdzieś pomiędzy ludźmi znajdowała się niezapisana reguła dotycząca zapisywania się na kartach historii, pozostawienia śladów w umysłach. Najlepiej jako wygrany, aczkolwiek przegrani, przy dobrej strategii, nie wypadali również źle.
Przed oczyma świsnęło mu kilka wydarzeń sprzed dwóch, wcześniejszych edycji tego szalonego widowiska.
Wszedł do apartamentu pewnym korkiem. Wnętrze nie robiło na nim większego wrażania, przecież prawie całe życie spędził w luksusach swojego domowego zacisza, przyjemnych restauracjach lub apartamentach znajomych rodziców.
Nasłuchiwał wszystkich słów, ciągle nie pojawiając się koło swojego mentora oraz partnerki. Chciała przetrzymać ich w niczym nieskrępowanym, jeśli odliczyć kamery, prawie prywatnym zaciszu. Rozszyfrowywał po tonie głosu lub sposobie dobierania słów, w jakich nastrojach znajdowała się dwójka.
Równolegle rozważał możliwość, czy aby jej infantylność Lucy (sukces - nawet zapamiętał jej imię!) nie wynikała z jakieś wady genetycznej, która sprawiała ogromną trudność lekarzom z Kapitolu i nigdy nie została wyleczona… Ciągle nie mógł uwierzyć, że oboje mieli tyle samo lat. Ona zachowywała się jak dziesięciolatka pozostawiona sama w tłumie bez rodziców, albo dziewczynka na łące poszukująca chabrów do zrobienia sobie wianka. Zatrzymanie śmiechu przyniosło mu niemałą trudność. Pomyślał, że takie zachowanie najzwyczajniej mogłoby zostać uznane za nieuprzejme. Lepiej pokazać siebie od innej strony, użyć ust do przekazania swoich myśli.
- Gówno prawda - wypowiedział dobitnie, zaraz po zakończeniu słów Noah. Yv wiedział, że ich szanowny mentor się mylił, nawet on sam miał tego świadomość gdzieś za zielonymi oczami… Najpewniej jeszcze nieodkrytą, jednak przecież po to wkroczył do konwersacji - za wszelką cenę postanowił wyprowadzić go z błędu. Tak, tylko pana Atterbury, bo życie w błędzie dla panny Crow nie wydawało się być niczym okropnym. Chyba w taki sposób czuła się nawet szczęśliwsza, mamiona pustymi obietnicami.
Okrążył jasno obitą sofę, po czym przysiadł bokiem do towarzystwa na stoliczku. Jego nozdrza drażnił lekko dym z dobrego rodzaju papierosów. Oddał się temu przyjemnemu uczuciu przez zaledwie kilka sekund.
Zaczął obserwować kątem oka dziewczynę. W tamtym momencie była absolutnie beznadziejnym przypadkiem. Rumieniła się i próbowała ukryć onieśmielenie za kępkami tęczowych włosów. Niestety, wypieki nie pozwoliły schować podekscytowania (?) spotkaniem z kimś, kim był mentor. Kimś znanym.
Niesamowicie dziecinne.
Noah wypadał w krótkiej analizie dużo lepiej. Nienaganne ubranie wskazywało na dobry stan konta oraz wydawało się tuszować pewne zmęczenie sytuacją. Ale nie krótkotrwałe. Miał prawie stuprocentową pewność, że widział cienie pod oczami swojego opiekuna. Krótkotrwały grymas pomiędzy słowami z upchaną w każdym brzuszku litery, udawaną uprzejmością utwierdzał zauważone przez niego fakty. Nawet unoszący się jeszcze przed chwilą dym papierosowy wydawał się tam znajdować nie bez powodu…
- Jakie masz zmartwienia, które nie pozwalają ci w nocy spać, Atterbury? - wypalił pomimo wyraźnego postanowią nieprzeistoczenia własnych myśli w słowa. Gdy powiedział już a, musiał dojść do następnego punktu b. Niezrozumiała siła pchała go do przodu…
- Wiele sytuacji w twoim życiu się nagle zaczęło psuć, relacje między ludźmi stają się bardziej skomplikowane… Coś w tym stylu? Igrzyska chyba nie wpływają w żadnym stopniu na poprawę twojego samopoczucia. Nie musisz przyznawać mi racji, że to wszystko, pomieszane ze świadomością naszej rychłej śmierci naszej dwójki, jest racją. Masz to wypisane na twarzy. - Posłał mu uśmiech zwycięzcy, marząc o włożeniu do ust papierosa. Wyczekiwał dawno niewidzianego zdziwienia na twarzy rozmówcy. - Nie wysilaj się na nas.
Chyba zapowiadała się całkiem sympatyczna konwersacja.
Powrót do góry Go down
Lucy Crow
Lucy Crow
Wiek : 17 lat
Zawód : prostytutka/kwiaciarka
Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet
Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura

Lucy Crow & Yves Redditch Empty
PisanieTemat: Re: Lucy Crow & Yves Redditch   Lucy Crow & Yves Redditch EmptySro Sie 20, 2014 9:25 am

To byłoby wspaniałe, że zna jej imię, gdyby okoliczności im sprzyjały. Przez moment cieszyła się, że właśnie ten Noah odezwał się do niej W TEN SPOSÓB, ale entuzjazm wybiegł zbyt prędko przed tłum, bo zaraz potem otrzymała kolejnym kubłem zimnej wody prosto w twarz. Ten Noah był jej mentorem. Cieszyłaby się widząc rudowłosego chłopca z Czwórki, gdyby nie fakt, że spędzi z nim kolejne kilka dni na przygotowaniach do walki o śmierć i życie. Uwielbiała takie sytuacje - rozczarowujące. Czuła się podobnie przybita do muru, jak wówczas gdy spotkała po raz pierwszy Fransa. Ale on przerażał ją od samego początku, potem rozczulał swoją ojcowską troską, momentami zmrażał chłodem i nieprzystępnością, ale nie potrzebowała niczego więcej. Dostała to po co przyszła. Jak i tym razem. Świat był na swoim miejscu, tylko ona znalazła się tam, gdzie znajdować się nie powinna. Pozwoliła sobie jedynie na uśmiech, jeszcze szerszy, choć miała ochotę przestać to robić, polepszać sobie nastrój w ten beznadziejny przymuszony sposób. To niczego nie poprawi, te kwiaty także nie, choć najchętniej położyłaby się teraz na takiej łące, naprawdę, odczekała kilka minut w samotności, a potem wróciła do apartamentu i rozpoczęła ten koszmar od nowa. Ale gdy na moment przymknęła oczy, wyobraźnia ją zawiodła, bo nie stała się rzeczywistością a jej sen nie ziścił się, tak jak czynił to kilka lat wcześniej. Ale żyjąc w Kwartale przyzwyczaiła się, że świat jest taki, na jaki jedynie wygląda, nie ma życzeń, nie ma magii ani niczego podobnego, tylko wola ludzka oraz decyzje, które w jakiś sposób, bo zawsze, wpływają na nich. Ludzie dla ludzi, ludzie przeciw ludziom. Miliony stanowisk, którymi można byłoby się obronić, które mogłaby wykorzystać ona sama, gdyby miała na tyle rozsądku, aby w końcu przyswoić myśl, że tak się stanie. Śmierć to nic pięknego, śmierć to coś intymnego, co wolałaby zachować dla samej siebie, tymczasem jednak będą oglądać ją tysiące ludzi. Śmiech i łzy. Łzy i śmiech. Znała to. Gorące rozmowy, przyciszone głosy i krzyki wyrywające się ze zduszonych piersi, gdzie coś-szło-nie-tak.
Wszystko takie było, nie na swoim miejscu. Ale to tylko świat, rządzi się własnymi prawami. Mogłaby zapytać się Noah, dlaczego padło na nią, ale milczała w tej kwestii wiedząc, że chłopak nie zna odpowiedzi na to durne, bo rzeczywiście takie było, pytanie. Przygryzła jedynie dolną wargę, gdy wspomniał o arenie, potem usłyszała obcy głos, ale odwróciła się dopiero wtedy, gdy wcisnęła w kanapę niedaleko mentora, jednak, żeby mieć go blisko siebie, bo z dwojga złego prędzej wybrałaby właśnie tego rudowłosego zwycięzce igrzysk. Czy nie zwycięzce, może uciekiniera. Nieważne. Yves, bo tak miał na imię, wspaniałomyślnie zapamiętała, wydawał się być nieprzyjemny, chłodny i niezwykle zdystansowany, więc wolała trzymać się z daleka. Jednak. Póki może. I trzeba podkreślić, że nie wiedziała jeszcze wówczas (och, really?!) o paradowym kawale. Ale już samo to, co powiedział, nieco ją zmroziło, dlatego wpatrywała się przez chwilę w niego składając myśli i zanim Noah zdążył cokolwiek powiedzieć, dodała:
-Próbujesz być mądrzejszy od orzecha? Brawo, ale nie jesteśmy tutaj, aby udowadniać, kto jest od kogo bardziej spostrzegawczy, więc po prostu siądź na dupie albo spadaj, bo my chcemy... porozmawiać o chabrach. I arenie oczywiście - dodała na końcu szybko, zadarła nieco brodę do góry, zmrużyła groźnie oczy, coby być bardziej drapieżną i niebezpieczną. Najpewniej, gdyby zaczął coś mówić, wstałaby i zaczęła krzyczeć na całą japę, aby zgłuszyć ten nieprzemyślany ciąg słów, które jedynie pogarszały jej samopoczucie i ponownie zapędzały w kozi róg. Tak też uczyni, wstanie!, wejdzie na stolik i krzyknie z całej siły i być może czymś w nim rzuci. Lub siłą woli spuści na niego żyrandol. W Violatorze działało, ale nadal nie wiedziała, jak to się działo, że on ciągle spadał na podłogę i roztrzaskiwał się na miliony kawałków. Po ostatnim incydencie czekała na kolejną dostawę i kolejną ozdobę, którą kolejny ktoś przybędzie zniszczyć. Co zabawniejsze. Za żadnym z tych razów nie stali Strażnicy. Pewnego razu przybyli nawet, aby pomóc zbierać szczątki potłuczonej dekoracji. Cóż za uprzejmi panowie! Przy okazji wykonali rutynową rewizję i zatrzymali jedną dziewczynę, ale to nic, to nic - Co do areny, to myślę, że są takie osoby, ale to chyba bez znaczenia, potem sojusze się rozpadają, ludzie zabijają siebie nawzajem, hm, Igrzyska powoli zaczynają mnie nudzić, tylko tym razem biorę w nich udział, smutek - mruknęła zarzucając nogi na stolik, coby było jej wygodniej - W ogóle, wątpię, żebyś mógł dawać mi rady, ty nie wygrałeś Igrzysk, ty je tylko przetrwałeś w oczekiwaniu na cudowne wyzwolenie. Mysz pomieszkująca w Kwartale ma lepsze preferencje od ciebie, prawda? A może nie? Nie wiem, po prostu nie wiem, a ten typ mnie denerwuje. Ojej, przepraszam?
Liczyła na jakiś łut szczęścia, znak od niebios, że może wstać i odejść, wejść schodami w górę i przebrnąć przez drzwi na świeże powietrze. Tak właśnie chciała. I postanowiła tego spróbować, jeszcze nie teraz, w ogóle, była jakaś droga ucieczki, jakaś na pewno. A jeśli takowa istnieje, to ona, Lucy Crow, znajdzie tę drogę. Dziś mogła być, kimkolwiek chciała, a chciała być odkrywcą.
Naiwnych rozważań ciąg dalszy, gdzieś po drodze znów pomyślała o arenie, ale póki co odpychała ją od siebie zaciekle. Nic jednak nie mogła poradzić na to, że ten decydujący dzień się zbliżał, dzień, w którym padnie wystrzał. Na jej cześć.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Lucy Crow & Yves Redditch Empty
PisanieTemat: Re: Lucy Crow & Yves Redditch   Lucy Crow & Yves Redditch EmptyPią Sie 22, 2014 10:01 pm

Całe swoje życie bałem się popełniania błędów. Nigdy nie widziałem w nich ani nic dobrego, ani nauczki na przyszłość, w którą wierzyli inni. Dla mnie były po prostu uchybieniami, z których nie mogło wyjść nic pozytywnego. Były porażką. Rzadko kiedy przynosiły ze sobą coś lepszego, i na pewno nigdy nie przynosiły tego mi.
Jednak czego obawiałem się jeszcze bardziej było powielanie błędów innych. Mój kodeks moralny i spojrzenie na świat nigdy nie były tak zepsute, abym nie potrafił ich dostrzec, więc wydawały mi się podwójnym potknięciem. Starałem się ich unikać jak ognia, aby nie poczuć do siebie jeszcze większej niechęci, ale czasami nie wychodziło mi tak, jak planowałem.
Tak jak i teraz. Wracałem pamięcią do swoich własnych Igrzysk sprzed roku i Finnicka, który był moim mentorem. Nie potrafię nawet wiele o nim powiedzieć, bo nie spędziliśmy razem dużo czasu, ani nie usłyszeliśmy z jego strony wielu rad - dopiero teraz byłem w stanie zrozumieć dlaczego i jak bardzo chciał po prostu wydostać się z apartamentu, kiedy ze strony jego dwóch trybutów kipiała tylko wrogość i złośliwe docinki.
A ja siłą woli nie tylko byłem na dobrej drodze, by popełnić te same błędy, ale nawet chciałem to zrobić, kiedy usłyszałem kolejną pyskówkę ze strony Yvesa, tak podobną do moich. Było w nim nadal tyle gniewu, buntu i żaru, że nie byłem w stanie odpędzić od siebie pytania - kiedy to wygaśnie? Bo nie istniała między nami praktycznie żadna różnica wieku, a ja czułem się jego kompletnym przeciwieństwem. Ogień już tylko ledwie tlił się jeszcze w moim wnętrzu, z trudem podsycany przez obudzenie na nowo starych - ale wciąż żywych - koszmarów, kiedy zostałem na powrót wrzucony w wir Igrzysk i sprowadzony w podziemia, zbyt przypominające o miesiącach spędzonych w klaustrofobicznej Trzynastce.
Na przeciw wyszła mi jedynie słodka obojętność. Na początku zawsze wydawała się wspaniała, ale nie wykraczałem myślami daleko; więc nie walcząc w ogóle, pozwoliłem się jej pochłonąć, aby przetrwać najbliższe tygodnie. Więcej póki co nie potrzebowałem.
- Jak miło z twojej strony, że znalazłeś dla nas czas. Grafik napięty, hm? - odparłem, podnosząc wreszcie wzrok na trybuta i mierząc go nim niechętnie. Nawet gdybym miał szczere chęci, to nie potrafiłbym się z nim sympatyzować. To nie była jego wina, ktokolwiek pojawiłby się na jego miejscu spotkałby się z taką samą ścianą nieprzychylności, którą zaczęła budować Alma Coin, a ja z kolei jedynie ją wykańczałem.
- Powinno cię interesować jedynie tyle, że wśród moich zmartwień nie ma was - wysiliłem się uśmiechając z udawaną uprzejmością, a zaraz potem położyłem na stole paczkę papierosów i podsunąłem chłopakowi, widząc jak wodzi za nią wzrokiem. - Chyba muszę ci odświeżyć pamięć, że to mentorzy zarządzają pieniędzmi od sponsorów. Więc byłoby dla ciebie najlepiej, żebyś znalazł się wśród tych problemów - podciągnąłem kąciki ust nieco wyżej, pokiwałem głową ze zrozumieniem i sięgnąłem po kolejnego papierosa, prawie nie pamiętając, że dopiero przed chwilą wygasiłem pierwszego.
Lista rzeczy i osób, których nie tolerowałem, nie lubiłem i które darzyłem obustronną niechęcią była długa, a ostatnio powiększała się w zastraszającym tempie - ale osoby takie jak Yves były na niej od zawsze, nawet jeżeli sam przypominałem go aż zanadto. Nie było w tym jednak grama hipokryzji, też plasowałem się w tym rankingu dość wysoko.
- Trochę pokory byłoby dobrym początkiem - żachnąłem się unosząc do góry brwi i przenosząc wzrok na żarzącą się końcówkę papierosa, obracanego w moich palcach, która wydawała się o wiele lepszym punktem, na skupienie swojej uwagi.
Miałem patologiczną skłonność do wspominania wydarzeń ze swojej przeszłości, które wcale nie były przyjemne ani szczęśliwe, i w tym momencie niemal tęskniłem za poprzednimi Igrzyskami, kiedy jeszcze choć trochę mi zależało.
Teraz ta dwójka wydawała mi się jedynie balastem, chociaż nadal źle czułem się, przyznając to przed sobą. Każdy z nas miał w swoim życiu ludzi, o których musiał dbać i o dziwo nie byłem wyjątkiem. Dopisanie dwóch kolejnych nazwisk na wyjątkowo krótkiej liście robiło kolosalną różnicę i doprowadzało do zobowiązań, pod którymi nie chciałem się podpisywać.
- Jeżeli o ciebie chodzi, złotko, to jednak postarałbym się o zawarcie sojuszu; może niekoniecznie z twoim kolegą z pary - wstałem z kanapy i okrążyłem pokój, przelotnym spojrzeniem spoglądając na fikcyjną panoramę miasta, które zawsze w takich momentach wydawało się bardziej obiecujące. - Nikt nie wygrywa Igrzysk. Są tylko ci, którzy zginęli i którzy przetrwali - zatrzymałem się jeszcze w drodze do drzwi i chwytając oparcia kanapy nachyliłem od tyłu do Lucy, mówiąc cicho a potem uśmiechając lekko i bez wyrazu. Oderwałem dłonie od materiału poduszek i zgarniając z otwartego barku jedną z butelek ekstrawaganckiego wina, podszedłem do drzwi. - Zróbcie sobie przysługę i nie zaniedbujcie treningów. A jak już wykrzeszecie z siebie trochę pokory, to wiecie, gdzie mnie szukać - rzuciłem na odchodnym, uchylając drzwi. Odwróciłem się jeszcze na pięcie i gestem dłoni wskazałem na wciąż leżącą na stole paczkę papierosów.
- Zatrzymają ją, Redditch, to na znak pokoju. Podziel się z koleżanką.

zt, Noah out. Jeszcze zagramy, wybaczcie. <3
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Lucy Crow & Yves Redditch Empty
PisanieTemat: Re: Lucy Crow & Yves Redditch   Lucy Crow & Yves Redditch Empty

Powrót do góry Go down
 

Lucy Crow & Yves Redditch

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Yves Redditch
» Yves Redditch
» Lucy Crow
» Lucy Crow
» Lucy Crow

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Ośrodek Szkoleniowy :: Kwatery Trybutów-