IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Nicole Kendith - Page 2

 

 Nicole Kendith

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2
AutorWiadomość
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 EmptyCzw Paź 24, 2013 9:42 pm

First topic message reminder :

Nicole Kendith - Page 2 Maly_salon_1314045

Nicole Kendith - Page 2 Tumblr_n4jnptNSAV1r238sko1_500

Nicole Kendith - Page 2 Tumblr_n4ajr7QlPE1rnngm7o1_500


Ostatnio zmieniony przez Nicole Kendith dnia Pią Kwi 25, 2014 11:13 am, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 EmptyPią Lip 18, 2014 8:16 pm

Z każdym kolejnym pocałunkiem myśli o niepokojącym telefonie odchodziły w niepamięć, a ja bynajmniej nie starałem się jakoś specjalnie ich zatrzymać. Pozwoliłem, by odleciały do bliżej nieokreślonego później, chwytając Nicole w pasie i pomagając jej wdrapać się na moje kolana. Jej bliskość była kojąca, a dotyk palców, jeden po drugim rozpinających guziki mojej koszuli, działał elektryzująco. Z jednej strony miałem ochotę ją pospieszyć, z drugiej - nie miałem zamiaru ułatwiać jej zadania. Jedną dłoń wsunąłem pod materiał jej koszulki, dotykając delikatnej skóry na brzuchu, plecach; powolnymi, okrężnymi ruchami zmierzając w górę. Drugą ręką przyciągnąłem ją bliżej, tym razem jednak mijając usta i znacząc pocałunkami drogę od załamania szczęki, poprzez szyję, do obojczyka.
Nie czekałem jednak, aż do końca upora się z koszulą; gdy tylko ostatni guzik został odpięty, wypuściłem ją na chwilę z objęć, nie przerywając jednak muskania ustami załamania jej szyi, i sam zsunąłem zbędne ubranie z ramion, bezceremonialnie ciskając je w nieokreślonym kierunku. Z każdą sekundą coraz dalej uciekałem od rzeczywistości, ale chyba właśnie tego potrzebowałem, tego oboje potrzebowaliśmy; krótkiej iluzji normalnego życia, bez problemów, bez anonimowych prześladowców, okrutnych dyktatorów, działania w podziemiu i traumatycznych wspomnień z przeszłości, której wolelibyśmy nie pamiętać. Tę właśnie iluzję dawała mi obecność kobiety, i choć przez wiele lat się przed tym broniłem, to teraz nie potrafiłbym już z tego zrezygnować.
Odsunąłem się nieznacznie, jedynie o tyle, ile było konieczne, by na krótki moment spojrzeć jej w oczy. Pochyliłem się, całując ją lekko w usta, by następnie złapać za krawędź jej koszulki i jednym ruchem przeciągnąć ją przez jej głowę. Chyba miałem coś powiedzieć; byłem prawie pewien, że przez sekundę jakieś słowa majaczyły mi na krawędzi świadomości, ale szybko rozpłynęły się, ginąc zapomniane. Moje dłonie powróciły do przerwanej wędrówki po ciele Nicole, znacząc opuszkami palców każdy centymetr kwadratowy skóry, podczas gdy ustami znów sięgnąłem do jej ust, odrywając je dopiero, gdy zmusiła mnie do tego konieczność zaczerpnięcia powietrza.
Chwyciłem ją obiema rękami za ramiona, łagodnie prowadząc je do góry i opierając na moich własnych barkach, by następnie przenieść dłonie na jej drobne uda. Chwyciłem ją pewnie, przyciskając delikatnie do siebie, po czym, upewniając się, że mi się nie wyśliźnie, podniosłem się z kanapy. Drogę do sypialni pokonałem nieco na oślep, co jakiś czas zerkając jedynie ponad ramieniem kobiety, dosyć mgliście pamiętając, że gdzieś po mieszkaniu kręcił się Shadow.
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 EmptyPią Lip 18, 2014 10:18 pm

Czułam się cudownie wolna od zbędnych przemyśleń, całej rzeczywistości, wszystkich problemów. Dotyk Malcolma odciągał mnie od wszelkich zmartwień skuteczniej niż cokolwiek innego, pozwalał mi się zatracić w tym co się działo w danym momencie, w tych paru wspaniałych chwilach, w których nie liczyło się nic poza nami. Przyśpieszonym biciem naszych serc, tak dobrze dla nas wyczuwalnym, przyśpieszonym ciepłym oddechem, podrażniającym naszą skórę. Mój świat zamknął się w paru bodźcach, tak subtelnych i silnych zarazem, że nie było przy nich miejsca na nic więcej.
Przymknęłam oczy i westchnęłam cicho odchylając lekko głowę, gdy usta mężczyzny zaczęły błądzić po mojej szyi. Każdy z pocałunków przynosił ze sobą falę kolejnej przyjemności, każde muśnięcie mojej skóry przez palce przyprawiało mnie od gęsią skórkę. Cieszyłam się z tego, tak samo jak z kolejnych rozpinających się guzików koszuli mężczyzny, która w końcu ustąpiła moim dłoniom. Nie dane było mi jednak dokończyć sprawę, nim zdążyłam ściągnąć z mężczyzny ubranie, to powędrowało już daleko poza zasięg moich rąk. Zaśmiałam się cicho rozbawiona trochę zachłannością Malcolma, jednak nie zaprotestowałam na to działanie, wręcz przeciwnie, moje dłonie szybko odnalazły jego ciało, palce przejechały delikatnie po brzuchu, plecach, ramionach, znacząc paznokciami linie mięśni, badając fakturę skóry.
Zamrugałam trochę nieprzytomnie, gdy mężczyzna odsunął się ode mnie na chwilę, łapiąc jego spojrzenie. Uśmiechnęłam się delikatnie nim ponownie złożył pocałunek na moich ustach, a gdy tylko zahaczył palcami o skraj mojej koszulki posłusznie uniosłam ręce umożliwiając mu ściągnięcie ciucha. Zadrżałam, gdy chłodne powietrze dotknęło mojej skóry, przymknęłam powieki i zamruczałam, gdy jego dłoń ponownie wróciła do kreślenia niewidzialnych szlaczków na mojej skórze, a jego usta odebrały mi zdolność logicznego myślenia.
Chciałam by ta chwila trwała jak najdłużej, by rzeczywistość pozostała za nami nie na minuty, nawet nie na godziny, a na dni; spokojne, relaksujące dni pozbawione zmartwień i trosk. Bym mogła zatopić się w pełni w nowym świecie, dla innych tak normalnym, dla nas za to tak wyjątkowym przy tym cozwykle działo się w naszych życiach. Teraz nie liczyła się konspiracja, nie liczyło się niebezpieczeństwo. Byliśmy po prostu my i czysta swoboda.
Otworzyłam oczy, gdy tylko pocałunki zostały przerwane; uległam jego rękom pozwalając przenieść swoje dłonie nieco wyżej, zaraz też zaplątałam je mężczyźnie na karku i przywarłam do niego mocniej, gdy zrozumiałam co zamierza. Kiedy tylko podniósł się wycofując powoli z salonu ze mną na rękach przejechałam ustami po jego szyi, w zasadzie nie mogąc się już doczekać miękkiego dotyku pościeli.

||[zt]x2
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 EmptyNie Sie 31, 2014 6:45 am

|Klinika weterynaryjna

W momencie w którym Hugh wyszedł z kliniki wycofałam się z powrotem do gabinetu czekając na możliwość odbioru zwierzaka. Co prawda nie trwało to specjalnie długo, jednakże czas ten wystarczył na rozpoczęcie burzliwych przemyśleń. W końcu, jeśli Hugh faktycznie miałby okazać się bratem Malcolma (w co coraz mocniej wierzyłam, im dłużej mu się przyglądałam tym więcej podobieństw między nim a taksówkarzem zauważałam) oznaczałoby to, że jego poszukiwania rodziny zostaną zakończone. Po wielu latach. Z drugiej strony bałam się robić mu fałszywe nadzieje, bo gdyby jednak okazało się, że to tylko zbieżność nazwisk samo spotkanie mogłoby pozostawić po sobie bardzo negatywne wspomnienie.
Rozważałam wszystkie plusy i minusy sytuacji, przy okazji również zastanawiając się jak długo będę musiała walczyć o zatrzymanie przyjaznego kierowcy w swoich progach, co wymyślić by spokojnie poczekał u mnie na Malcolma, a nie rozpłynął się w eterze jakby wcale go nie było. Nie udało mi się jednak dojść do żadnego konkretnego konsensusu.
W końcu Shadow ponownie trafił w moje ręce, zaspany, ledwo rejestrując to co dzieje się dookoła, jednak w miarę możliwości cały i zdrowy. Odetchnęłam z ulgą, powstrzymując w sobie silną chęć przytulenia kota – nie chciałam przypadkiem zrobić mu dodatkowej krzywdy. Ujęłam go pewnie, acz delikatnie, pożegnałam się z opłaconymi już lekarzami, po czym powoli wycofałam się z kliniki. Nawet na chwilę nie potrafiąc oderwać wzroku od małej unoszącej się w spokojnym oddechu klatki piersiowej.
To, że zwierzak przeżył i nie było mu nic poważnego mogłam chyba uznać za cud. Albo przejaw jego parszywego szczęścia.
Nie odzywałam się prawie wcale przez całą drogę do mieszkania, poza momentami, w których instruowałam Hugh jak ma jechać. Siedziałam gładząc delikatnie futerko przyjaciela, obserwując nawet najdrobniejsze oznaki ustępowania otępienia i, kiedy już zatrzymaliśmy się, a ja wysiadłam z samochodu, nie mogłam nie uśmiechnąć się na widok przebłysku zainteresowania w oczach kota, gdy w powietrzu wyczuliśmy aromatyczną woń przygotowanego mięsa (sąsiadka zapewne szykowała już obiad na jutro).
Zerknęłam przez ramię by upewnić się, że taksówkarz zmierza za mną, po czym wślizgnęłam do blok i szybkim krokiem wspięłam na drugie piętro. Dopiero po przekroczeniu progu mieszkania uświadomiła sobie, że wyszłam z niego w połowie pracy, dlatego też cały stolik w tym momencie zawalony był kolejnymi to wydrukami zdjęć, zapisanymi na nich uwagami i pogniecionymi kartkami. Obok uśpionego laptopa i aparatu stał kubek z niedopitą kawą. Odchrząknęłam cicho skrępowana, szybko zanurzyłam się w sypialni by ułożyć kota na jego legowisku (nie mogłam sobie odmówić chwili na przykucnięcie przy nim i pogładzenie jego kochanego pyszczka), po czym wróciłam do salonu i pośpiesznie rzuciłam się do sprzątania.
- Proszę, rozgość się – rzuciłam zachęcającym tonem uśmiechając się do gościa. – Ogarnę tu trochę i już idę robić obiecaną kawę.
Wszystkie wydruki złożyłam jeden stosik przenosząc je na blat szafki obok wazonów, zgarnęłam jeszcze kubek, po czym wycofałam się do kuchni. Wstawiłam wodę na kawę jednocześnie zabierając się do przeszukiwania szafek, całkiem nie dawno oprócz świetnej kawy miałam czekoladę do rozrobienia na wodzie, która doskonale komponowała swój smak z napojem bogów. Natrafiwszy na nią szybko wyciągnęłam z szafki resztę potrzebnych mi rzeczy, po czym wzięłam się za przygotowania. Kiedy picie było już gotowe wyciągnęłam z innej szafki tackę, ustawiłam na niej dwa kubki, cukiernice, po czym rzuciłam się w wir kolejnych poszukiwań, aż w końcu w moje ręce wpadło pudełko z hermetycznie zamkniętymi w środku rollsami z kawałkami jabłek, białej czekolady i cynamonu, pachnące jeszcze świeżością. Wczorajsze pieczenie miało jednak nie odejść w niepamięć. Wyłożyłam ciastka na talerz, po czym złapałam pełną już tace i ostrożnie wycofałam się z powrotem do salonu.
- Będziesz moim królikiem doświadczalnym – rzuciłam od wstępu, uśmiechając się rozbawiona do gościa. – Pierwszy raz piekłam te ciasteczka – dodałam gwoli wyjaśnienia, rozsiadając się wygodnie i sięgając po własny kubek. Osłodziłam nieznacznie napój, wymieszałam go, po czym podsunęłam pod nos napawając się zapachem. – Mam nadzieję, że lubisz kawę z czekoladą – dodałam jeszcze, uśmiechając niepewnie.
Sięgnęłam po jedno z ciastek, po czym ugryzłam kawałek z zadowoleniem notując, że eksperyment smakowy mi się udał; jednak połączenie jabłek z cynamonem i białej czekolady nie okazało się wcale takie złe. Uśmiechnęłam się popijając słodycz łykiem kawy.
- Hugh, od dawna mieszkasz w Kapitolu? – spytałam wesoło chcąc zagaić mężczyznę i podtrzymać jakoś rozmowę. A przynajmniej do czasu przybycia Malcolma, wtedy takowa powinna potoczyć się już sama z siebie.
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 EmptyNie Sie 31, 2014 10:00 pm

Randall wyszedł z kliniki wcześniej, nie mogąc powstrzymać usilnej potrzeby włożenia do ust papierosa i wciągnięcia dużej ilości dymu do swoich płuc. Miał wrażenie, że z każdą chwilą staje się coraz bardziej uzależniony, bo choć wcześnie czynność ta była zaledwie praktykowaną od czasu do czasu przyjemnością, teraz zaczynała stawać się jawnym nałogiem, którego nie mógł pohamować. Było to zbyt uzależniające, zbyt przyjemne i, co najważniejsze, pozwalało mu w jakiś pokręcony sposób oderwać się od własnych, często bardzo nachalnych i głośnych myśli. Odszedł kawałek od kliniki i zaparkowanego samochodu, nie chcąc, aby dym wpadł przez uchylone szyby do środka. Wodził spokojnie wzrokiem, raz po raz wypuszczając z ust szare obłoczki i obserwując, jak unoszą się coraz wyżej, aby następnie rozpłynąć się na tle pochmurnego nieba. Deszcz akurat nie padał, a ciepłe powietrze sprawiało, iż było naprawdę duszno.
Usłyszawszy skrzypienie drzwi szybkim ruchem rzucił papierosa na ziemię i przydeptał go butem, po czym skierował się w stronę samochodu, gdzie dotarł w tym samym momencie co jego towarzyszka. Uśmiechnął się pogodnie, widząc zaspanego kocura spoczywającego na jej rękach. Dobrze było widzieć go żywym, choć odrobinę otępiałym, niż prawie martwym, leżącym na asfalcie pod kołami jego własnego samochodu. Sprawnie otworzył tylne drzwi taksówki, wpuszczając kobietę do środka i zatrzaskując je za nią, po czym wślizgnął się na siedzenie kierowcy i odpalił silnik.
Jechali w milczeniu, które od czasu do czasu było przerywane jedynie instrukcjami na temat kierunku, w którym mają się udać. Grała ta sama, ulubiona muzyka mężczyzny – cudowne i kojące skrzypce, pianino czy wiolonczela, z wieloma instrumentami, które dodatkowo nadawały niesamowity, przynajmniej w mniemaniu Hugh, klimat.
Dojechawszy pod blok brunet wyskoczył z auta jako pierwszy, tym razem wypuszczając na zewnątrz Nicole wraz z jej zwierzakiem, który teraz rozglądał się ciekawiej. Gdyby był człowiekiem można by powiedzieć, iż jego twarz nabrała koloru. Był jednak kotem, a pod warstwą futerka skóra zapewne miała ten sam, niezmienny kolor. Mimo to jego oczy wydawały się żywsze, co sprawiło mężczyźnie niemałą radość. Podążył za dziewczyną w stronę odpowiedniej klatki, również i tym razem przytrzymując drzwi . W tym dniu zachowywał się naprawdę kulturalnie, jak na gentelmana przystało. Uśmiechnął się sam do siebie, w końcu dawno nie miał okazji pokazać tą swoją miłą i uroczą stronę.
Niepewnie wszedł do mieszkania, rozglądając się dookoła. Widząc porozwalaną stertę papierów na stole w salonie przypomniał sobie okres sprzed zamachu, kiedy on sam poświęcał godziny na zaplanowanie wszystkiego co do ostatniej sekundy, a jego mieszkanie wyglądało jeszcze gorzej. Później oczywiście był wściekły i starał się za wszelką cenę znaleźć punkt, w którym popełnił błąd. Oczywiście mu się to nie udało, jednak mieszkanie sprawiało wówczas wrażenie jakby przeszło przez nie tornado, rozwalając kartki z notatkami i rysunkami po każdym jego kącie.
Powoli usiadł na kanapie, odprowadzając wzrokiem Nicole, która najpierw zniknęła w jednym z pomieszczeń, prawdopodobnie odnosząc zwierzaka na jego miejsce, a następnie wróciła, aby uprzątnąć drobny bałagan. Gdy udała się do kuchni Hugh otrzymał kolejną chwilę dla siebie. Tym razem, jednak, z oczywistych powodów, odpuścił sobie palenie (nie było przesadą palić drugiego papierosa w ciągu kilku minut?) i skupił się na bieżących wydarzeniach, czyli Igrzyskach.
Było dla niego absurdem wszystko, co usłyszał w mediach, jednak nie mógł zaprzeczyć, iż się tego spodziewał. Albo przynajmniej nie był zaskoczony poczynaniami Almy Coin. Nie wierzył także w bajeczkę o włamaniu do systemu. Wierzył, że nawet największy wróg prezydent Panem nie był aż tak zdesperowany, aby zagrać jej na nosie kosztem niewinnych dzieciaków. Nie miał jednak zbyt wiele czasu na dalsze roztrząsanie tego, modnego ostatnimi czasu tematu, ponieważ zanim się zorientował Nicole wróciła z kuchni, niosąc ze sobą wspaniale pachnącą kawę oraz ciastka, które wyglądały naprawdę apetycznie.
- Jakiekolwiek by te ciastka nie były, i tak na pewno są lepsze od każdego wypieku, który wyszedłby spod mojej ręki –zaśmiał się, wdychając zapach napoju, który, jak mu się wydawało, miał w sobie aromat czekoladowy – Ale te wyglądają niesamowicie i tak też pewnie smakują – dodał, nie mogąc dłużej wytrzymać i sięgając po kubek z kawą. Nie słodził jej, chcąc najpierw poczuć jej oryginalny smak. O dziwno smakowała znakomicie, chociaż w tym wypadku był naprawdę wielkim tradycjonalistą i kawę pijał jedynie w swojej naturalnej postaci. Wziął parę łyków, rozkoszując się smakiem napoju oraz ciepłem, które rozeszło się po jego ciele – Szczerze mówiąc nigdy nie pijałem innej kawy niż najzwyklejszej, czarnej, ewentualnie z odrobiną mleka – przyznał, odstawiając kubek na stolik i sięgając po ciastko – Ale ta smakuje świetnie – ugryzł ciastko, rozgryzając je powoli, aby kubki smakowe na jego języku dokładnie poznały jego smak. Nie mylił się, wypiek smakował znakomicie i z trudem powstrzymywał się, aby nie porwać całego talerza i skonsumować ich samemu – I ciastka także - uśmiechnął się, wcale nie uważając, że za bardzo ją wychwala. Poza tym dawno nie jadł czegoś, co nie jest hermetycznie pakowane, z długą datą ważności i czego nie można przyrządzić w pięć minut poprzez włożenie do mikrofali, bo tym ostatnio się żywił. Albo nie jadł w ogóle, w zależności od tego, ile pracował. Ponownie sięgnął po kubek z miłym zaskoczeniem odkrywając, iż połączenie czekoladowej kawy ze smakiem ciasteczek jest wręcz idealne. Uśmiechnął się sam do siebie, biorąc kolejny łyk ciepłego napoju i nie mogąc opanować uczucia, iż znajduje się w odpowiednim miejscu.
Słysząc jej pytanie nie zasępił się ani trochę, nawet wtedy, gdy przed oczami jak film przeleciały mu wszystkie sceny z pobytu w tym mieście. W końcu obiecał sobie, że więcej tego nie zrobi. Musiał jednak zastanowić się nad tym, jak udzielić jej odpowiedzi.
- Przez jakiś czas mieszkałem tu, gdy byłem jeszcze dzieckiem, jednak później się wyprowadziliśmy. Jeśli chodzi o teraz, przeniosłem się z powrotem około rok temu, więc w sumie mieszkam tu od roku. Wiadomo, Kapitol za czasów mojego dzieciństwa był trochę inny – powiedział, upijając kolejny łyk i z przykrością zerkając do kubka, który był już wypełniony zaledwie do połowy – A ty, jak długo tu mieszkasz? – zapytał, sięgając po kolejne ciastko i patrząc na kobietę z nieskrywaną ciekawością. Zastanawiało go, co w jej zachowaniu sprawiło, iż darzył ją większym zaufaniem niż przeciętną, spotkaną przypadkowo osobę.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 EmptyPon Wrz 01, 2014 11:46 am

| bilokacja, fabularnie po spotkaniu w palarni

Podczas drogi z Ośrodka Szkoleniowego do mieszkania Nicole musiał dwa razy bardziej niż zwykle skupiać się na prowadzeniu samochodu. Spoczywające na kierownicy dłonie, choć kurczowo zaciśnięte, mocno drżały, podobnie zresztą jak odpowiedzialna za hamowanie stopa. W efekcie, zanim dotarł na miejsce, trzy razy ledwie uniknął zderzenia z pojazdem bezpośrednio przed nim, a raz został zmuszony do wysłuchania długiego monologu przekleństw, w przerwaniu którego nie pomogło nawet wytłumaczenie, że jest mentorem i śpieszy się na ważny trening swojego trybuta. I tak nieprawdziwe; Emrys był na sali od rana, a Amanda siedziała aktualnie we własnym pokoju, najprawdopodobniej rzucając w ścianę przemyconym zestawem noży; jej prawdziwe szkolenie miało zacząć się dopiero wieczorem, po oficjalnych godzinach otwarcia hali treningowej.
Zatrzymał się pod budynkiem gwałtownie, po raz kolejny z trudem unikając zahaczenia lusterkiem o najbliższy samochód. Zgasił silnik, nie wychodząc jednak jeszcze na parne powietrze; odsunął jedynie szybę po swojej stronie, z kieszeni wyciągając do połowy opróżnione opakowanie papierosów (dziwne; był prawie pewien, że dopiero co je otworzył) i odpalając jednego z nich. Zaciągnął się dymem, przymykając na chwilę powieki i doceniając zbawienne działanie nikotyny.
Spotkanie z Ginsbergiem z całą pewnością nie potoczyło się tak, jakby tego chciał. Skrzywił się, przypominając wykrzywioną w fałszywym grymasie twarz naczelnika. Mężczyzna nie tylko nie zdradził mu, ile tak naprawdę wiedział, ale - o ile to w ogóle było możliwe - sprawił, że Malcolm wyszedł z palarni z jeszcze mniejszą ilością odpowiedzi, niż te, które posiadał przed wejściem. A przynajmniej wydawało mu się, że posiadał.
Strzepnął popiół na chodnik przy samochodzie, z ulgą zauważając, że dłonie trzęsą mu się coraz słabiej. Miał ochotę na porządną szklankę czegoś mocniejszego, ale wiedział, że póki co nie może sobie na to pozwolić. W świetle ostatnich wydarzeń, musiał zachowywać trzeźwość umysłu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę; czających się w mroku zagrożeń było zbyt wiele, żeby tak po prostu je zignorować. I zbyt wiele, żeby był w stanie zdecydować, którym powinien zająć się najpierw.
Wyciągnął z kieszeni telefon, nerwowo zerkając na wyświetlacz, jakby spodziewał się zobaczyć na ekranie kolejną niepokojącą wiadomość, ale jego powierzchnia była jednolicie czarna - bez świecących w ciemności kopert ani oznaczających nieodebrane połączenie słuchawek. Przez myśl przemknęło mu, że być może powinien dać Nicole znać o swoim niedługim przybyciu, ale w końcu pokręcił jedynie głową, chowając urządzenie z powrotem i wysiadając z pojazdu.
Zaciągnął się papierosem ostatni raz, rzucając niedopałek na chodnik razem z falą wydmuchiwanego dymu i przydeptując go podeszwą buta. Kusiło go, żeby zapalić jeszcze jednego, ale opamiętał się w ostatniej chwili, stanowczo zasuwając skrywającą opakowanie, wewnętrzną kieszeń marynarki. Nie żeby przerażała go wizja nieuchronnego raka płuc; szczerze mówiąc, powolna i długa śmierć była ostatnią rzeczą, którą spodziewał się dostać od Losu.
Bardziej wbiegł niż wszedł po prowadzących na drugie piętro schodach, choć ta droga wydała mu się o wiele dłuższa niż zazwyczaj; serce ciążyło mu nieprzyjemnie, przypominając o rozmowie, którą zapewne przyjdzie mu przeprowadzić. Wciąż nie zdecydował jeszcze, czy powinien powiedzieć kobiecie o sugestiach Ginsberga, jakoby on, Malcolm, był prowodyrem manifestacji na Ceremonii Otwarcia (nie był); z jednej strony była jedyną osobą, której całkowicie i niezaprzeczalnie ufał, z drugiej - miał wrażenie, że każde ich spotkanie skupiało się ostatnio na problemach i obawach. Nie chciał dla nich takiego życia. Czy kiedykolwiek miał nadejść dzień, w którym oboje mogliby poczuć się bezpiecznie i poprowadzić przy kolacji neutralną rozmowę o planowanych wakacjach albo na inny, do bólu zwyczajny temat?
Cóż, jedno było pewne - ten dzień jeszcze nie nadszedł.
Zatrzymał się przed drzwiami, wahając się przez sekundę. Dłoń zawisła zaledwie kilka centymetrów przed guzikiem dzwonka, zanim zorientował się, że od jakiegoś czasu nie miał w zwyczaju czekać, aż ktoś mu otworzy. Uśmiechnął się pod nosem, opuszczając rękę; pozwolił sobie na jeszcze dwa głębokie wdechy, po czym wszedł do mieszkania.
Na widok siedzącego na kanapie, nieznajomego mężczyzny, zatrzymał się zaskoczony, przystając w pół kroku i czekając, aż jego mózg sam połączy ze sobą elementy układanki. Przez to całe zamieszanie z Ginsbergiem zapomniał, że Nicole obiecała mu kogoś przedstawić; wspomnienia o jej wiadomości wracały dopiero teraz, próbując jakoś dopasować się do obrazu, który miał przed sobą.
- Dzień dobry - powiedział w końcu, ponownie ruszając się z miejsca i kiwając głową w stronę mężczyzny. Podszedł do Nicole, nachylając się nad nią i całując ją na powitanie w policzek. - Cześć - rzucił, stanowczo cieplej. Nie usiadł na kanapie, cierpliwie czekając, aż kobieta ich sobie przedstawi i walcząc z dziwnym poczuciem, że już gdzieś widział twarz nieznajomego. Zmarszczył brwi, rzucając mu kolejne spojrzenie; wrażenie nie zniknęło, spotęgowane jeszcze i irytujące. Skąd mógł go pamiętać? Przeszukał pobieżnie ostatnie wspomnienia, ale za nic nie potrafił dopasować mężczyzny do żadnego okresu w swoim życiu. Może mu się tylko wydawało? Może widział go przelotnie w telewizji albo sklepie? A może w ogóle nigdy nie miał z nim do czynienia, ale ostatnie spotkania z Libby i Maisie popchnęły go niebezpiecznie w kierunku paranoi?
Zmusił się do odwrócenia wzroku w kierunku Nicole, po cichu licząc na to, że poznanie imienia i nazwiska nieznajomego rzuci nowe światło na całą sytuację.
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 EmptyPon Wrz 01, 2014 6:35 pm

- Pieczenie to nie aż taka trudna sprawa – zapewniłam z uśmiechem, w odpowiedzi na wywód mężczyzny wygodniej rozsiadając się na kanapie.
Upewniwszy się, że gość spokojnie zabrał się do degustacji sięgnęłam ręką w stronę aparatu i wyświetliłam na nim ostatnie zdjęcie chcąc sobie przypomnieć na jakim etapie skończyłam swoją pracę, po czym westchnęłam cicho. Po ty wszystkim czekało mnie jeszcze sporo roboty jeśli chciałam wyrobić się na jutro do pracy ze zdjęciami. Co prawda nie musiałam aż tak szybko ich zdawać, deadline mijał mi dopiero za trzy dni, jednak zdawałam sobie sprawę, że im szybciej to ogarnę tym więcej czasu pozostanie mi na wszelkie poprawki. A byłam pewna, że ich nie da się uniknąć. Nigdy ich nie uniknęłam.
Odłożyłam sprzęt na bok przywrócona do rzeczywistości przez obydwie pochwały mężczyzny. Uśmiechnęłam się ponownie do Hugh, jeszcze szerzej i cieplej niż chwilę temu mile połechtana przez uwagę na temat zaserwowanych ciastek i napoju. Co prawda nigdy nie uważałam się za mistrzynie kuchni, gotowałam na takim samym poziomie jak większość znanych mi kobiet, dobrze, ale bez wielkich przesad, to słodkie wypieki i urozmaicone picie zawsze było moim konikiem. Uwielbiałam w tych kwestiach eksperymentach, łączyć znane mi przepisy i tworzyć coś zupełnie nowego. Choć były też takie, przy których nigdy nic bym nie zmieniła, jak chociażby ten na ciastka cytrynowe. Zbyt uwielbiałam efekt, zbyt lubiłam ten słodko-kwaśny smak rozpływających się w ustach przekąsek.
- Dziękuje, naprawdę miło mi to słyszeć – zapewniłam ciepłym tonem.
Dojadłam resztę ciastka i pociągnęłam długi łyk kawy patrząc wyczekująco na Hugh, podczas tej krótkiej ciszy, która zapadła na chwilę po moim pytaniu. Starałam się jednak by na moją twarz nie wypłynęła ani krztyna z tego niepokoju, który poczułam w momencie, w którym uświadomiłam sobie, że słowa mężczyzny mogą wyjaśnić wszystko, rozwiać moje przypuszczenia lub też potwierdzić je. I w tym momencie naprawdę nie potrafiłam odpowiedzieć, która opcja wydawała mi się lepsza. Z jednej strony przerażał mnie trochę fakt jak bardzo los potrafi pogrywać sobie z nami, to, że spotkałam taksówkarza było zupełnym przypadkiem. Fakt, iż zdecydowaliśmy się na nawiązanie jakieś większej konwersacji tak samo. Przecież mogliśmy się zignorować, mogliśmy się sobie nie przedstawiać. Wtedy nie wiedziałabym, że spotkałam…
…brata Malcolma. Ledwo powstrzymałam się przed rozchyleniem ust ze zdumienia, kiedy echo pierwszego zdania nadal dzwoniło mi w uszach. Nie potrafiłam się skupić na reszcie słów zbyt zajęta trawieniem informacji. Cholera, los naprawdę potrafił zaskakiwać. Niemal w odruchu zaczęłam zastanawiać się jaka historia kryje się za jego losem, co działo się od momentu ich wyprowadzki. Wiedziałam tyle co Malcolm, a raczej, tyle co mężczyzna zdecydował się mi opowiedzieć. I jeśli dobrze mi się zdawało Hugh powinien mieć teraz koło trzydziestu pięciu lat, czyli był jedynym z rodzeństwa, które byłoby w stanie rzucić trochę światła na całe dwadzieścia minionych lat. A może nie całe tylko początkowe lata.
I choć nie dotyczyło mnie to bezpośrednio przyłapałam się na tym, że naprawdę chciałam wiedzieć jakie były losy tajemniczego taksówkarza.
Dopiero pełne zaciekawienia spojrzenie mężczyzny wyrwało mnie z zamyślenia. Uśmiechnęłam się do niego przepraszająco, w duchu otrząsając się z wrażenia jakie zrobiły na mnie słowa, po czym wzruszyłam nieznacznie ramionami.
- Nie mam tak długiego stażu jak Ty. Wprowadziłam się do Kapitolu dopiero po zakończeniu rebelii, w grudniu, więc… mieszkam tu około pół rok - wyjaśniłam sięgając po kolejne ciastko. – Zresztą, tak samo jak mój mały współlokator, znalazłam go na ulicy w pierwszą noc po zamieszkaniu tutaj.
Rozciągnęłam usta w jeszcze szerszym uśmiechu zerkając w stronę drzwi sypialni. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym czy nie podnieść się i nie zajrzeć do pokoju, jednak niemal natychmiast przywołałam się do porządku, nie mogłam się zbytnio zamartwiać, Shadow miał w zasięgu pyska pełne wody i jedzenia miseczki, wygodne i ciepłe legowisko, gdyby mnie potrzebował na pewno dałby mi znać miauczeniem. Westchnęłam w duchu i już miałam ponownie skupić uwagę na swoim gości, gdy do moich uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciłam głowę w stronę przedpokoju z bijącym mocniej sercem, wyczekująco wpatrując się w korytarz, w którym pojawił się Malcolm.
Musiałam mocno zawalczyć ze sobą by od razu nie poderwać się na równe nogi i nie podejść do niego zasypując go gradem pytań. Chciałam wiedzieć jak się czuje, jak poszło przesłuchanie, jak poradził sobie ze swoją trybutką. A przede wszystkim chciałam go przytulić. Powstrzymałam się jednak od tego obserwując go jedynie, patrząc jak zamiera na chwilę zaskoczony patrząc na siedzącego obok mnie mężczyznę, jak trawi tą informację i decyduje się na oficjalne powitanie, jak podchodzi do mnie. Nie mogłam się powstrzymać przed ciepłym uśmiechem pełnym troski spojrzeniem, gdy tylko znalazł się tak blisko.
- Hej – wyszeptałam, wolną ręką odnajdując jego dłoń i delikatnie zaciskając na niej palce.
Patrzyłam na niego przez chwilę bez słowa, badając jego twarz, zastanawiając się ile z tego co się dzieje w tym momencie jest dla niego zrozumiałe. Nie umknęło mi spojrzenie jakie rzucił mężczyźnie, co tym bardziej rozbudziło we mnie przekonanie, że czekająca ich rozmowa wcale nie będzie należeć do najłatwiejszych. Westchnęłam cicho, mocniej zacisnęłam palce patrząc na Malcolma pocieszająco, po czym przeniosłam spojrzenie na gościa. Gdzieś w środku poczułam ukłucie winy, że do tej pory trzymałam go w nieświadomości.
- Skarbie – wyszeptałam, czując się trochę niepewnie z faktem, że po raz pierwszy zdecydowałam się na taką formę czułości w czyimś towarzystwie – chciałabym Ci przedstawić Hugh Randalla, któremu Shadow postanowił dzisiaj wbiec pod koła taksówki. – Po raz kolejny musiałam zawalczyć ze sobą, by w mój głos nie wkradła się nutka ironii, w końcu.. Cała ta sytuacja…. Odchrząknęłam cicho. – Hugh, to jest mój… - zawahałam się na chwilę zerkając na stojącego obok mnie mężczyznę, wszystkie określenia, które przychodziły mi do głowy wydawały mi się tak infantylne… - partner – dodałam trochę niepewnym tonem – Malcolm Randall.
Odetchnęłam czując się dziwnie zestresowana, bojąc się reakcji mężczyzn między którymi tak na dobrą sprawę się znalazłam. Zerknęłam jeszcze raz na twarz Malcolma, na moment łapiąc jego dłoń w jeszcze mocniejszy uścisk, po chwili jednak puszczając ją i sięgając po kawę. Zastanawiałam się czy nie powinnam wyjść z pokoju, dać im w spokoju szansę na dogadanie się. Przez chwilę trwałam bez ruchu, w końcu jednak zdecydowałam się wynieść – choć na chwilę – do kuchni. Podniosłam się powoli, wyminęłam mężczyzn uśmiechając się do nich niepewnie.
- Pójdę po jeszcze jedną kawę – wyjaśniłam, po czym wymknęłam się z pomieszczenia.
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 EmptyPon Wrz 01, 2014 11:19 pm

Od dawna Randall nie czuł się tak normalnie jak w tamtej chwili. Siedzenie na kanapie, popijanie kawy, jedzenie ciastek i prowadzenie rozmowy na tak błahe i przyziemne tematy – to wszystko wydawało mu się tak pospolite, zupełnie niepasujące do jego codzienności. Realia jego życia były zupełnie inne. W ciągłym ruchu, pozbawione bezczynności, opatrzone panoszącymi się po całej jego głowie myślami. Siedząc w mieszkaniu Nicole zastanawiał się, jak to możliwe, że w tym pokręconym świecie, gdzie niewinne dzieci zsyłane są na śmierć, istnieją jeszcze ludzie, którzy mają chwilę czasu aby poświęcić się innym, obdarzyć uśmiechem i gościnnością. On sam przecież nie miał na to czasu, a czasem nawet i ochoty, aby rozmawiać z kimkolwiek. Zapewne i z tego powodu jedyny kontakt z ludźmi odbywał się poprzez taksówkę i był dość ograniczony, aby można go określić mianem relacji.
Obserwował uważnie Nicole, gdy po odpowiedzi na jej pytanie nastała chwilowa cisza. Miał wrażenie, że przez jej twarz przemknął cień zdziwienia, jednak nie był tego do końca pewien, równie dobrze mogło mu się wydawać. Poza tym nie miała absolutnie żadnych powodów aby być zdziwioną.
Tak czy owak nie zwrócił na to większej uwagi, popijając kawę i sięgając po kolejne ciasteczko. Słysząc jej odpowiedź uśmiechnął zdając sobie sprawę, iż rzeczywiście ma dość duże doświadczenie z tym miastem, które w pewnym sensie było jego jedynym przyjacielem. Była to, trzeba przyznać, dość dziwna relacja, jeśli wziąć pod uwagę fakt jak wiele przez Kapitol wycierpiał. Choć miasto nie było tego głównym sprawcą, lecz ludzie, którzy w nim przebywali. Zostawił jednak ten temat, nie chcąc spędzać kolejnych minut na zastanawianiu się nad własnym związkiem ze stolicą Panem.
- Miał wielkie szczęście, że udało mu się przeżyć – powiedział, mając na myśli kota – No i że znalazł się ktoś, kto postanowił zapewnić mu nowy dom – uśmiechnął się uprzejmie, odstawiając już prawie pusty kubek.
Patrząc na Nicole zastanawiał się, kim jest i czym się zajmuje. Pierwszy raz, odkąd ją spotkał, miał czas na dokładniejsze przeanalizowanie jej osoby. Frapowało go także, po której stronie się znajduje, kogo popiera. Widząc leżący na stole aparat i później, jak przeglądała zdjęcia, pomyślał, że może być fotografem. Sprzęt wyglądał na drogi, nie amatorski lecz bardziej profesjonalny. Czyżby pracowała w Capitol’s Voice? Jeśli tak, mogła popierać Almę Coin, będąc jednocześnie jego wrogiem. Równie dobrze mogła po prostu fascynować się fotografią, bądź wcale nie obstawać za panią prezydent, używając pracy jako przykrywki. Na podstawie tej jednej rzeczy nie mógł powiedzieć za wiele. Zbyt dużo było niewiadomych, aby poznać tą kobietę bez zadawania zbędnych pytań.
Niestety, nie zdążył wgłębić się dalej w tą czynność, gdyż nagle usłyszał dźwięk otwieranych drzwi a jego oczom ukazał się wysoki mężczyzna, wyglądającego na zbitego z tropu obecnością Hugh w mieszkaniu. Sam Randall nie wyglądał pewnie lepiej, przez chwilę przyglądając mu się uważnie. W ręku wciąż trzymał kubek, który niemal natychmiast odstawił na stolik.
Na jego przywitanie skinął głową śledząc wzrokiem ruchy mężczyzny, który schylił się, aby pocałować kobietę w policzek. Kiedy wypowiedziała imię Hugh, ten wstał, aby w kulturalnym geście uścisnąć na przywitanie dłoń mężczyzny.
- Dzień do… - nie dokończył, ponieważ w tym momencie z ust właścicielki mieszkania dobiegło go nazwisko, którego nie spodziewał się usłyszeć. Malcolm Randall. Malcolm. Randall. Ręka zatrzymała się w pół ruchu, szybko jednak opadła bezwładnie wzdłuż ciała. Stał, podnosząc wzrok nad stojącym naprzeciw niego mężczyźnie nie mając pojęcia, jak zareagować. Co jeśli to wszystko było tylko idiotycznym żartem kogoś, kto w dziwny sposób dotarł do akt z jego przeszłości. A jeżeli nie… Jeżeli przed nimi stał jego brat we własnej osobie? Starał się w jego twarzy dostrzec cokolwiek z tego piętnastoletniego zwycięzcy Igrzysk, którego pamiętał. Chłopaka, który przez jakiś czas był dla niego wzorem do naśladowania, a później stał się nic niewartą osobą, którą Hugh obwiniał o zapoczątkowanie serii wszystkich niefortunnych zdarzeń w ich życiu.
Randall nigdy nawet nie zastanawiał się nad tym, co zrobiłby gdyby stanął twarzą w twarz z którymś ze swojego rodzeństwa. Sądził, że jest to najzwyczajniej niemożliwe, aby po tylu latach odnaleźć siebie w tym wielkim mieście. Poza tym miał pewne obawy co do tego, czy którekolwiek z nich w ogóle żyje. Oczywiście, pragnął tego najbardziej na świecie, jednak nie widział takiej możliwości. Stał się cholernym realistą, czasem wręcz pesymistą. Optymistyczne myślenie nie przyniosło mu w życiu zbyt wiele dobrego. Wolał się mile zaskoczyć niż zawieść, aby później dość boleśnie odczuwać tego skutki. Czasem jednak miał przebłyski myśli na temat tego, iż może mijać swoje rodzeństwo na ulicy, ba, nawet wozić taksówką, nie mając o tym zielonego pojęcia. Brzmiało to okropnie. Świadomość, że mogą mieszkać tak blisko siebie, żyć, widywać na ulicy nie wiedząc o sobie nawzajem, bolała go, jednak tak czy owak nie mógł nic na to poradzić. Pytanie każdej osoby, która potencjalnie mogłaby być jego siostrą lub bratem, było co najmniej idiotyczne.
Pewnie właśnie przez to, stojąc przed mężczyzną podającym się za jego brata, nie miał pojęcia jak zareagować. Gdyby rzeczywiście okazał się tym, kim Nicole mówi, iż jest, Hugh byłby na niego wściekły i na pewno nie powstrzymywałby się przed okazaniem tej wściekłości. Pewności jednak nie miał, a nie chciał wyjść na osobę niepoczytalną.
Zastanawiał się też nad tym, co ma powiedzieć. Stanie w ciszy wydawało mu się wyjątkowo bezsensowne. Powinien jednak mniej nad tym dumać, mówiąc pierwszą rzecz, która przychodzi mu na myśl. Niestety był człowiekiem, który takich rzeczy miał za dużo.
- Nie wierzę – powiedział poirytowanym głosem, przecierając twarz i rozglądając się po pokoju. Nawet nie zauważył, w którym momencie Nicole ich opuściła. Pokręcił z rezygnacją głową, z powrotem przenosząc wzrok na Malcolma . Powoli przestawało go obchodzić to, czy zachowa się przyzwoicie czy nie. Zaczynał być wściekły przypominając sobie wszystko to, co wydarzyło się w ich rodzinie – Poważnie? – zapytał wyraźnie wkurzonym głosem. Tracił cierpliwość, był coraz bardziej poirytowany całą tą sytuacją – Naprawdę jesteś moim bratem? – musiał się powstrzymywać od przywalenia mu w twarz. Chciał z tym zaczekać do chwili, w której będzie miał stuprocentową pewność. A później czerpać przyjemność z odwdzięczenia się własnemu bratu za to, że stał się główną przyczyną rozdzielenia ich rodziny.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 EmptyCzw Wrz 04, 2014 10:51 am

Przepraszam, przepraszam, przepraszam. ;_____;

Musiał przyznać sam przed sobą, że jakaś część jego podświadomości spodziewała się, że to wkrótce nastąpi.  Bezzasadnie? Najprawdopodobniej; w końcu coś takiego jak Los tak naprawdę nie istniało, będąc jedynie strzępkiem bóstwa czy innej siły wyższej, w którą co poniektóre jednostki potrzebowały wierzyć. Niech Los zawsze wam sprzyja, powtarzane przed każdymi Dożynkami. Niech Los wam sprzyja i odciągnie rękę kapitolińskiej prezenterki od kartoników zawierających wasze imię. Niech wam sprzyja i chroni waszą rodzinę od niebezpieczeństw. Mrzonki, złudzenia, kłamstwa. A jednak - Coś z pewnością ostatnio nad nim wisiało, wyciągając ze starych, zapomnianych szaf wszystkie trupy, które przez całe życie skrupulatnie w nich grzebał. Coś popchnęło jego i Libby w swoim kierunku, przyprowadziło Maisie do podziemi i... rzuciło kota Nicole pod koła samochodu Hugh? Przetarł twarz dłońmi, próbując jakoś ułożyć to sobie w głowie, ale nic zdawało się nie trzymać kupy. To był zbyt wielki zbieg okoliczności, żeby był w stanie w niego uwierzyć, a równocześnie zbyt oczywisty, żeby jakoś go podważyć. Przeznaczenie? Śmiechu warte; to ludzie byli odpowiedzialni za własne życie. Przypadek? Możliwe. Pech?
Przysiadł ciężko na oparciu kanapy, rozglądając się nieprzytomnie jakby w poszukiwaniu ratunku, i dopiero wtedy orientując się, że w którymś momencie Nicole opuściła pokój. Nie dziwił jej się; atmosfera w pomieszczeniu bardzo szybko stała się tak gęsta, że można było kroić ją nożem, a rzucony oszczep z całą pewnością zawisłby w powietrzu. Przycisnął opuszki palców do przymkniętych powiek, nie tyle nie wiedząc, co powiedzieć, co nie mając siły się nad tym zastanowić. Nie miał ochoty na więcej dramatów; po interwencji w Ośrodku i rozmowie z Ginsbergiem czuł się zmęczony i przytłoczony, a Hugh (teraz już wyraźnie widział podobieństwo i nie miał najmniejszych wątpliwości co do jego tożsamości) wyglądał, jakby miał zamiar złamać mu szczękę w sekundzie, w której Malcolm potwierdziłby informację o ich pokrewieństwie.
Naprawdę jesteś moim bratem?
Pytanie samo w sobie głupie, w obecnych okolicznościach zabrzmiało wyjątkowo sensownie, ale Malcolm nie odpowiedział od razu; opuścił ręce, opierając je na kolanach i wpatrując się w coraz bardziej wzburzoną twarz mężczyzny. Nic dziwnego - okoliczności, w jakich się rozstawali, nie należały do specjalnie tkliwych i przypuszczał, że jego brat podziela jego przekonanie co do tego, kto właściwie ponosił winę za wszystkie nieszczęścia, jakie spotkały ich rodzinę. Połowicznie; zmarszczył brwi, czując, jak wszystkie pogrzebane wspomnienia powoli wracają. On też miał Hugh co nieco do zarzucenia, choć nigdy nie miał okazji powiedzieć mu tego w twarz. Mimo że w oczywisty sposób tęsknił za bratem, nie mógł mu wybaczyć, że pozwolił matce na wywleczenie ich wszystkich prosto do dziczy, w której nie mieli żadnych szans na przetrwanie. Był najstarszy, powinien był się sprzeciwić. Powinien był ochronić Maisie i Libby, powinien zabronić rodzicom wziąć je ze sobą. Pokręcił głową. Jaki sens miało roztrząsanie tego teraz?
Otworzył usta, ale zanim wydobył się z nich jakikolwiek dźwięk, znów się rozmyślił, zamykając je z powrotem. Nic nie brzmiało dobrze, nawet w jego myślach; nawet zwyczajne tak. Ponownie spróbował objąć umysłem całą sytuację, włączając w to niedawne odnalezienie reszty rodzeństwa. Doceniał ironię losu; doceniał zwłaszcza fakt, że trójka ludzi, których przez kilkanaście lat nie potrafił zlokalizować choćby w przybliżeniu, wręcz wpadła mu w ręce, jedno po drugim. Doceniał dowcip zawarty w fakcie, że kiedy w końcu spotkał jedną z sióstr, to ta okazała się nie tylko ciężarna, ale też całkowicie poza jego zasięgiem, będąc przybraną córką człowieka, który z pewnością z chęcią powiesiłby go na Placu Wyzwolenia, gdyby tylko dowiedział się o jego hobby. Docenił to wszystko, siedząc naprzeciwko wpatrzonego w niego mężczyzny; a później wyobraził sobie, jak próbuje mu objaśnić całą sytuację.
I po prostu wybuchnął śmiechem.
Tracił zmysły? Najprawdopodobniej; w chwili obecnej jednak, żadna inna reakcja nie wydawała mu się odpowiednia. Więc się śmiał; śmiechem pozbawionym wesołości, gorzkim, który ucichł może nieco zbyt szybko, z całą pewnością jeszcze bardziej dezorientując Hugh.
- Co zajęło ci tak długo? - zapytał, unosząc wyżej brwi, prostując się nieco i krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Po ustach wciąż błąkał mu się uśmiech szaleńca, czy raczej człowieka, któremu świat zawalił się na głowę, przygniatając pod tonami gruzu i niedokończonych, spieprzonych spraw. Naprawdę wolałby, żeby Nicole wróciła do pomieszczenia; przy niej zawsze czuł się pewniej, ona trzymała go przy zdrowych zmysłach. Tymczasem zniknęła, zostawiając go samego z próbami zrozumienia sytuacji, której zrozumieć się nie dało. - Od zawsze miałeś najsłabszy refleks z waszej trójki - dodał po chwili, mając nadzieję, że Hugh sam wyciągnie spomiędzy wierszy odpowiedź na swoje pytanie, bo był pewien, że zdanie jestem twoim bratem nie przeszłoby mu przez gardło bez kolejnego wybuchu śmiechu.
Drgnął nagle, jakby przypomniawszy sobie o czymś, po czym z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął ostatni numer Capitol's Voice. Od kilku dni kupował ten szmatławiec regularnie, ciekaw, czy piszą coś o jego trybutach - i nim samym. Otworzył gazetę na drugiej stronie, gdzie wydrukowano niewielkie zdjęcia wszystkich dwunastu mentorów Siedemdziesiątych Szóstych Głodowych Igrzysk, wraz z imieniem, nazwiskiem i krótkimi notkami biograficznymi, które najczęściej zawierały po prostu numer wygranego turnieju i ewentualnie mniej lub bardziej prawdziwą ciekawostkę dla publiki.
- W razie gdybyś potrzebował potwierdzenia - rzucił, podsuwając Hugh artykuł i czekając na jakąkolwiek reakcję.
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 EmptyCzw Wrz 04, 2014 9:27 pm

Hugh chyba zbyt często w swoim życiu cofał się myślami do przeszłości, aby teraz po raz kolejny zrobiło to na nim tak wielkie wrażenie. A może po prostu był zbyt zdezorientowany całą tą sytuacją, aby czuć ten ból i rozgoryczenie, które pojawiało się za każdym razem, gdy wyciągał ten temat razem. Jednak wtedy myśl, że skoro jego brat żyje, to nadzieja na odnalezienie sióstr nie zniknęła zupełnie z powierzchni ziemi. Kto wie, czy Malcolm już tego nie dokonał? Mimo wszystko jednak, obserwując mężczyznę, swojego brata (choć do określania go tym mianem jeszcze nie przywykł) starał się dojrzeć jakiekolwiek, choćby najdrobniejsze podobieństwa. Wracał do tych obrazów z dzieciństwa, które nagle stały się o wiele wyraźniejsze, i porównywał je z tym, co widzi teraz i za każdym razem, gdy sam staje przed lustrem. Wciąż nie miał stuprocentowej pewności, jednak głęboko w jego głowie coś podszeptywało, że wszystko jest takim, jakim mu się wydaje. Ale jak to możliwe? Kolejna fala pytań rozbijała się o niego z łomotem, niemalże zwalając go z nóg. Wciąż jednak stał, bo co innego miał robić? Musiał być silny, trzymać się i dowiedzieć wreszcie, jakim cudem przez cały ten rok ani razu nie usłyszał o swoim bracie, mimo iż poświęcił trochę czasu usilnym próbom dowiedzenia się czego kol wiek.
Przyjeżdżając do Kapitolu zaraz przed rebelią, kiedy ziemia była jeszcze sucha, nieskalana brunatnymi plamami krwi i opadającym popiołem z płonących budynków, gdy życie toczyło się tym samym, swobodnym i leniwym rytmem, kiedy ludzie pławili się w szczęściu i bogactwie, panowie wszechświata, on poświęcał czas poszukiwaniom. Robił tyle, ile mógł. Później wszystko się posypało, rebelia, zamach, postrzelenie Victorii, depresja. Nie ruszył już tej sprawy, zupełnie się poddał, ponieważ z każdym dniem jego życie coraz bardziej traciło sens. Stał się cholernym pesymistą, dla którego nie ma drugiego wyjścia, drugiej szansy. Może gdyby spróbował jeszcze raz, wrócił do tego, co miał, udałoby mu się załatwić to wcześniej. Nie musiałby teraz znosić tej złości przemieszanej z rozgoryczeniem i wściekłością. Na niego i na samego siebie. Zadawał sobie pytanie, czy Malcolm zrobił cokolwiek, aby ich odnaleźć, czy też po prostu siedział i robił cokolwiek robi.
Obserwował go, milczącego, a to milczenie doprowadzało go do szału. Usiadł, przetarł oczy dłońmi, biedny zmęczony chłopiec. Tak bardzo przygnębiony, zły czy zbity stropu. Chciałoby się powiedzieć, że Hugh było go żal, jednak nie. Nic takiego nie przeszło mu nawet przez myśl, a jedynie denerwowało go to zachowanie. Wciąż czekał na odpowiedź, na moment, w którym zrobi to, o czym marzył przez blisko 20 lat.
Oczywiście, nigdy nie sądził, że to Malcolm jest jedynym winowajcą. On to zapoczątkował, sprowadził lawinę nieszczęść, która potoczyła się, zabierając ze sobą kilka ofiar. Drugi, młodszy z Randallów, także ponowił odpowiedzialność za część ich dramatycznej historii, która rozegrała się gdy po tym, jak Malcolm został daleko w tyle, a jego losy oddzieliły się od reszty rodzeństwa szerokim łukiem. W końcu to on nie upilnował, aby Maisie została razem z nimi. Zdeterminowany i świadomy konsekwencji zostawił Libby w Trzynastce ślepo wierząc, że tam będzie jej lepiej niż z własnym bratem, osobą, którą znała i kochała, która mogła ją ochronić i pomóc. On też był samolubnym egoistą, ale wciąż był tylko dzieckiem. Miał zaledwie piętnaście lat i choć przeszedł już wiele, wciąż nie był zdolny do podejmowania samodzielnych decyzji. Ponosił za to winę, wiedział to. Wieloletnie wyrzuty sumienia i poczucie odpowiedzialności za niemalże każdy skrawek ich życia dawały mu o tym znać aż zbyt wyraźnie.
Dopiero w czasie milczenia zdał sobie sprawę, jak głupio zabrzmiało jego pytanie. Tak pospolicie i płytko, jednak nie mógł znaleźć innych słów, którymi wyraziłby tą pierwszą, najważniejszą myśl. Nie wiedział także, na co właściwie liczył, kiedy coraz szybciej wyczerpywała się jego cierpliwość, obserwując brata targanego zapewnie, podobnie jak sam Hugh, zbyt wieloma myślami. Pierwszą rzeczą, która dotarła do jego uszu był śmiech. To wystarczyło, aby miarka się przebrała, zapora pękła i cała ta tłumiona dotychczas złość wylała się na zewnątrz. Co go tak bardzo bawiło, że zdołał wydać z siebie ten odgłos, nie racząc wcześniej udzielić mężczyźnie należytej odpowiedzi? Tym razem to on przetarł bezwiednie twarz dłońmi, oddychając głęboko i starając się powstrzymać cisnące się na usta przekleństwa skierowane pod adresem własnego brata. Nie czuł jednak tej rodzinnej więzi, bezgranicznej radości czy ulgi. Może przyjdzie na to czas, gdy wszystko zostanie wyjaśnione, negatywne emocje opadną i będą mogli porozmawiać, jak dwójka poważnych i dorosłych mężczyzn.
Nagły wybuch śmiechu Malcolma ustał niemalże tak szybko jak się pojawił, a w ich następstwie przyszło pierwsze wypowiedziane przez niego zdanie. W reakcji na nie Hugh jedynie rzucił mu wyraźnie poirytowane spojrzenie, postanawiając na razie to przemilczeć i zobaczyć, co jeszcze mężczyzna ma mu do powiedzenia. Długo nie czekał, bo już wkrótce dotarła do niego kolejna wypowiedź, która niemalże zwaliła Randalla z nóg. Była trochę jak nieregulaminowe uderzenie w twarz, pchnięcie w pierś i podcięcie nóg. Czyli wszystko na raz i to w dość kiepskim wydaniu. Uśmiechnął się z odrobiną ironii, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Tylko na chwilę, aby powstrzymać instynkt i powiedzieć kilka słów jakże uroczego przywitania z ukochanym bratem. Miał już niemalże stuprocentową pewność, iż jest on tym, za kogo się podaje.
- No wiesz, lenienie się na kanapie, popijanie drinków na tarasie mojej wielkiej willi i, prawie bym zapomniał, potrącanie kotów nieznajomych – skrzywił się, wypowiadając tych kilka, przesyconych jadem i goryczą słów. Czyżby brat (to słowo wciąż dość dziwnie brzmiało w głowie Hugh i nie mógł powstrzymać wrażenia, że Malcolm jest mu zupełnie obcy) starał się sugerować mu, iż przez cały ten czas nawet nie próbował ich znaleźć? Gdyby tylko wiedział, ile czasu na to poświęcił i co robił później… Tak czy owak nie mógł mu opowiedzieć o sobie wszystkiego. Rodzina czy nie rodzina, nie widzieli się od prawie dwudziestu lat. Nie miał pojęcia, którą ze stron obrał Malcolm podczas rebelii. Nie ufał mu, tak jak prawie każdej nowo poznanej osobie. Zupełnie zignorował wzmiankę o refleksie. Chwycił rzuconą mu przez mężczyznę gazetę, choć w gruncie rzeczy nawet jej nie potrzebował. Rzucił okiem na artykuł, wyłapując znajome nazwisko. Może gdyby sam kupował gazetę, gdyby oglądał telewizję bądź słuchał radia to spotkanie odbyłoby się znacznie wcześniej. I znowu wierzył, że i w tym wypadku swoje palce maczał w tym Los.
Odrzucił gazetę na bok i podniósł wzrok na brata. Uśmiechnął się uprzejmie i miło, jakby naprawdę mu ulżyło, robiąc w jego stronę kilka kroków.
- Tak więc, witaj bracie – powiedział, z tym samym uśmiechem na twarzy, po czym jego pięść wylądowała prosto na nosie Malcolma. Czuł się z tym wspaniale, jakby spełnił swoje najskrytsze pragnienie. Lżejszy i szczęśliwszy zarazem. Nie czuł nawet delikatnego bólu w knykciach, spowodowanego silnym uderzeniem – Boże, marzyłem o tym przez prawie dwadzieścia lat – odetchnął, uśmiechając się szerzej. Szczerze mówiąc nie obchodziło go to, co wydarzy się później. Był zadowolony, miał chorą satysfakcję z tego uderzenia, nawet jeśli nie było niczym poważnym (choć zauważył krew na twarzy brata) i tak cieszył się z tego jak dziecko. Chyba jeszcze trochę ma go w sobie.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 EmptySob Wrz 06, 2014 12:00 am

Chociaż jego zachowanie z psychologicznego punktu widzenia było zapewne co najmniej destrukcyjne, Malcolm miał w zwyczaju wracać do przeszłości codziennie. Dosłownie; przywołanie z pamięci obrazów z Dziewiątki było pierwszą rzeczą, którą robił rano po przebudzeniu. I zazwyczaj na tym nie poprzestawał. Zdarzało mu się leżeć w bezruchu przez długie minuty, raz jeszcze przechodząc przez piekło Dożynek, niemożliwe do zapomnienia Igrzyska i kolejne lata niekończącej się serii porażek, z których największą nie była bynajmniej śmierć prawie pięćdziesięciu nieletnich podopiecznych, pokładających w nim ślepą nadzieję. Owszem, ich twarze wracały do niego w snach, niezwykle wyraźne i niemożliwie bezlitosne, ale świadomość, że zginęli, bo nie potrafił im pomóc, była o wiele łatwiejsza do zniesienia od tej, która mówiła mu, że skazał na śmierć całą swoją rodzinę.
Świadomie? Niestety; chociaż istniał czas, kiedy prawie udało mu się sobie wmówić, że było inaczej. Jego umysł, najprawdopodobniej broniąc się przed kolejnymi falami wyrzutów sumienia, zaczął podsuwać mu wymówki, z których największa i chyba najbardziej zakłamana polegała na przekonaniu, że zginęliby tak czy inaczej. Wylosowani w Igrzyskach, wepchnięci pod jego opiekę, opakowani w atrakcyjny dla publiczności, rodzinny dramat, zostaliby sprzedani jako wyjątkowo tragiczna historyjka i zapomniani po kilku latach; zastąpieni następną tragikomedią, wyreżyserowaną przez specjalnie opłaconych Organizatorów. Przecież takie rzeczy się zdarzały, prawda? Choć losowanie z założenia miało być sprawiedliwe, to krewni triumfatorów pojawiali się w turnieju o wiele częściej, niż wskazywałby na to rachunek prawdopodobieństwa. Nie było niczym niezwykłym, że to samo nazwisko przewijało się dwu-, trzy-, czy nawet czterokrotnie, za każdym razem stanowiąc wspaniałą okazję do odgrzania jednego z poprzednich zwycięstw. To się sprzedawało, ludzie często kibicowali takim zawodnikom; mieli łatwiej na starcie, większe poparcie, bogatszych sponsorów... po czym i tak ginęli, a kamery przez wiele tygodni pokazywały załzawioną twarz brata-mentora, męża-mentora, matki-mentora. Nie chciał żeby z nimi było tak samo. I dlatego ściągnął całą rodzinę do Kapitolu.
A przynajmniej tak sobie wmawiał, bo prawda była o wiele trudniejsza zarówno do przyjęcia, jak i do zniesienia. Kto bowiem chciałby żyć ze świadomością, że odpowiedzialność za tragiczny los wszystkich, na których mu zależało, została podyktowana... kaprysem? A przecież tak było; i każdy trzeźwo myślący człowiek wyczułby fałsz w stworzonej na potrzeby męczącego sumienia historii o bohaterskiej próbie ratowania rodzeństwa. Przyjechał do stolicy jako piętnastolatek, wyrwany z rolniczego dystryktu, nieobyty, naiwny, po prostu głupi; początkowa sława owszem, zachwyciła go i porwała, ale wystarczyła chwila zastanowienia i poczuł się... samotny. Tak po prostu, zwyczajnie, po ludzku - zatęsknił. A ponieważ poznał już zbyt wiele wszystkiego, żeby na nowo odnaleźć się w niczym, to postanowił ściągnąć to, czego mu brakowało, do siebie. Jak rodowity, kapitoliński, rozpieszczony zwycięzca.
I żadna, nawet najpiękniejsza i najbardziej wiarygodna wymówka tego nie zmieniała.
Być może dlatego uderzenie wymierzone przez Hugh sprawiło, że poczuł się lepiej. Wiedział, że nadejdzie; widział, jak jego brata od dłuższej chwili świerzbiły ręce i prawdę mówiąc nie dziwił się ani trochę; nie zrobił też nic, żeby go powstrzymać, kiedy zaciśnięta pięść leciała w kierunku jego nosa, po to by w końcu spotkać się z nim w towarzystwie nieprzyjemnego chrupnięcia i rozlewającej się po twarzy fali bólu. Nie pierwszy raz i zapewne - nie ostatni.
Na słowa mężczyzny prawie się uśmiechnął, w ostatniej chwili powstrzymując się przed powiedzeniem ja też. Szczerze; bo chociaż złamanie nosa nie miało raczej przynieść mu upragnionego rozgrzeszenia, to wiedział, że na nie zasłużył - i prawdę mówiąc ucieszyło go bardziej niż okazane przez Libby zrozumienie, czy trzymanie płaczącej Maisie w objęciach. Jako jedyne wydawało się właściwe. Co jednak nie oznaczało, że miało pozostać bez odzewu.
- Zasłużyłem - powiedział w końcu, wzruszając ramionami i ocierając rękawem krew, coraz obficiej zalewającą mu twarz. Ten krwawy finał wydawał się idealnym wręcz zakończeniem dzisiejszego dnia; cudownym zwieńczeniem zarówno godnej pożałowania interwencji w sprawie Amandy, jak i rozmowy z Ginsbergiem. Którą miał zamiar w końcu przywołać; nie wierzył przecież, żeby złość Hugh okazała się na tyle głęboka, że odmówiłby bratu zawarcia przymierza przeciwko naczelnikowi więzienia, który najwidoczniej rościł sobie zbyt duże prawa do ich siostry. Póki co mieli sobie jednak do wyjaśnienia jeszcze kilka spraw, które czekały odłożone przez przeszło dwadzieścia lat, choć zapewne żaden z nich nie wierzył, że kiedykolwiek owo oczekiwanie się zakończy. Los jednak lubił zaskakiwać - i tego faktu podważyć się już nie dało.
Podniósł się powoli z oparcia, ostatecznie stwierdzając, że pozycja siedząca przestała odpowiadać powadze sytuacji. Przelotnie pomyślał o Nicole, wciąż krzątającej się po kuchni i uśmiechnął się pod nosem na myśl o wyrazie jej twarzy, który miał odmalować się po powrocie do salonu. Przestąpił leniwie z nogi na nogę.
- A skoro już bawimy się w fabrykę marzeń... - zaczął; przez ułamki sekund w jego oczach wykwitło coś na kształt dziecinnego szaleństwa, po czym zrobił jeszcze jeden krok do przodu, zamachnął się i wycelował w twarz ukochanego brata, uśmiechając się jeszcze szerzej na powtórny dźwięk charakterystycznego chrupnięcia. Nie musiał wyjaśniać, za co; tak samo jak Hugh nie zamartwiał się motywowaniem własnych działań. Na tej płaszczyźnie istniało między nimi cudownie klarowne porozumienie, mające z całą pewnością coś wspólnego z więzami krwi; która, swoją drogą, wypływała teraz wesoło z nosa młodszego z braci, sprawiając, że znów byli metaforycznie i przyziemnie równi. No, prawie; Malcolm wciąż miał przewagę w postaci informacji na temat losów reszty rodzeństwa, jednak nieistotną; w końcu i tak w najbliższym czasie miała zostać wyrównana. - Też się stęskniłem - dodał wesoło, znów ocierając twarz rękawem, żeby czerwona substancja nie zaczęła przypadkiem skapywać mu z brody na podłogę. Pięści Hugh były niczym w porównaniu z ewentualnym gniewem Nicole, który zapewne zostałby sprowokowany przez nieodwracalne zniszczenie dywanu.
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 EmptySob Wrz 06, 2014 3:26 pm

Starałam się ignorować każdy z dźwięków dochodzących z salonu, mimo ich nie najgorszej wyraźności. Wszystko co robiłam w kuchni  było w miarę… głośne. Z przesadnym stuknięciem stawiałam kubek na blacie, trzaskałam lekko drzwiami szafek, szeleściłam opakowaniami mocniej niż trzeba, wszystko to by faktycznie dać mężczyzną choć odrobinę prywatności. Skupiałam się na każdym najdrobniejszym szczególe, na ilości przesypywanej do kubka kawy, na mieszaniu z nią czekolady, zalaniu wszystkiego w odpowiednim momencie, na ciepłym aromacie, który owiał moją twarz. Przekręciłam łyżeczką parę razy w płynie rozglądając się po pomieszczeniu by wyszukać dla siebie jeszcze jakieś zadanie. W końcu, stałam tu ledwo z trzy minuty, to chyba za mało by mężczyźni mogli spokojnie się dogadać.
Choć…
Zerknęłam nerwowo w stronę salonu (z tego miejsca miałam jednak dość kiepski widok na jego wnętrze, nie widziałam więc swoich gości), po czym przygryzłam wargę i zajrzałam jeszcze na chwilę do lodówki, wzrokiem skacząc po półkach, zastanawiając się czy nie przyrządzić czegoś do jedzenia, w końcu jednak zrezygnowałam z tego. Jeśli zgłodniejemy wtedy zabiorę się za gotowanie, teraz jednak nie miało to chyba najmniejszego sensu, westchnęłam więc cicho, złapałam za kubek z przygotowanym napojem, po czym wyszłam z pomieszczenia.
By zatrzymać się gwałtownie po pierwszym kroku postawionym w salonie.
Potrzebowałam chwili by dotarło do mnie co tak właściwie widzę. Dwóch cieszących się jak dzieci mężczyzn – tak, to przecież powinno być dla mnie powodem do zadowolenia, radość była czymś co raczej wróżyło dobrze na ich dalsze relacje, a przynajmniej dopóki nie zobaczyło się krwi cieknącej obydwu po podbródkach. Zamrugałam gwałtownie przyglądając się im, próbując w jakiś logiczny sposób połączyć te fakty, przez chwilę zastanawiając się co tak wspaniałego jest w posiadaniu złamanego nosa; kiedy jednak myśl o ich stanie zaczęła przeważać poczułam ukłucie złości. Złości, która momentalnie zaczęła narastać.
Szybkim krokiem podeszłam do stolika i odstawiłam na niego kubek, po czym zaplątałam ręce na wysokości piersi patrząc zdenerwowana na dwóch mężczyzn. A może raczej, dwóch facetów, którzy najwyraźniej zdążyli zapomnieć ile mają lat i zachowywali się jak najzwyklejsze gówniarze muszące dać sobie po mordzie. Tak jakby przez te dwadzieścia lat bez siebie nawzajem nic się nie zmieniło, jakby zatrzymali się na poziomie umysłowym  nastolatków którymi byli, gdy ostatni raz się widzieli. Pokręciłam głową z niedowierzaniem, po czym prychnęłam pod nosem pogardliwie, opuszczając ręce i wykrzywiając usta w szyderczym uśmiechu.
- Powiedźcie mi, kochani mężczyźni – odezwałam się w końcu, nie przejmując się, że w mój głos aż ociekał ironią – jak to jest, że zostawiłam was na chwilę, NA CHWILĘ, byście sobie spokojnie porozmawiali, a wy od razu musieliście połamać sobie pieprzone nosy, hm? Dwa stare byki, pomyśleć można – dojrzali mężczyźni, zachowują się jak zwykłe gówniarze, gdy tylko ktoś spuści ich z oka. Nie mogliście po prostu porozmawiać? Cholera, czy to przekracza wasze możliwości?
Ponownie pokręciłam głową, patrząc przy tym na mężczyzn z politowaniem. W zasadzie, nie mogłam w to uwierzyć, że  zachowali się aż tak dziecinnie. Chcieli sobie dać po mordzie? Proszę bardzo, mogli jednak zrobić to gdziekolwiek indziej, na ulicy, przy następnym spotkaniu, czy czego by sobie tam nie wymyślili. Ale nie w moim domu.
- Chcecie się tak bawić to znajdźcie sobie na to inne miejsce. A teraz, może byście uszanowali, jak na dorosłych ludzi przystało, fakt, że nie jesteście u siebie w domach i zaczęli zachowywać się odpowiednio? Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyście na chwilę porzucili postawy małych dzieci, nimi możecie być poza tym mieszkaniem, ale niech żadne z was, żadne – powtórzyłam z naciskiem spoglądając na Malcolma – nie liczy wtedy, że w będzie tutaj mile widzianym gościem, póki nie weźmie się w garść.
Zamilkłam na chwilę patrząc na nich twardo, chcąc upewnić się, że moje słowa do nich do nich dotarły, po czym westchnęłam zirytowana i podeszłam do Malcolma, po czym złapałam go za podbródek by dokładniej przyjrzeć się stanowi jego nosa. Przetarłam go w celu pozbycia się resztek nadal spływającej krwi, po czym pokręciłam głową, puściłam go i uderzyłam palcem w tors następnie wskazując na kanapę.
- Siadaj – rzuciłam stanowczo, po czym przeniosłam wzrok na Hugh. Obydwoje siebie warci, idioci ze złamanymi nosami. – Ty też. I nawet się nie ważcie ruszyć, kiedy będę w kuchni, zrozumiano?
Stałam w miejscu jeszcze chwilę chcąc upewnić się, że mnie posłuchają, by następnie szybkim krokiem oddalić się z powrotem do kuchni. Otworzyłam zamrażarkę i wyciągnęłam z niej dwa woreczki lodu, na szczęście Randallów zrobione przeze mnie całkiem niedawno, po czym sięgnęłam jeszcze po jakieś jednorazówki, w które je wrzuciłam, rozejrzałam się po pomieszczeniu upewniając się czy nie znajdę nic bardziej przydatnego, w końcu zdecydowałam się jeszcze na zabranie ręcznika papierowego i ponownie wróciłam do salonu. Podałam mężczyzną lód, po czym oderwałam kawałek papieru – resztę podsuwając Hugh – i usiadłam przy Malcolmie, z westchnieniem unosząc materiał i delikatnie ocierając nim jego podbródek i okolice nosa.
- Obywaj będziecie musieli z tym iść do lekarza, chyba, że chcecie borykać się z konsekwencjami urazów nosa do końca życia – dodałam gorzkim, acz już trochę spokojniejszym tonem, przenosząc wzrok to z jednego na drugiego. – Im szybciej tym lepiej.
Kto by pomyślał, że przyjdzie mi niańczyć facetów w tym wieku.
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 EmptySob Wrz 06, 2014 8:31 pm

Niezwykle dziwnym, ale i przynoszącym wielką ulgę, uczuciem było roztrzaskanie twarzy brata. Od dawna Hugh nie czuł się tak szczęśliwy i spełniony jak w tamtym momencie, słysząc odgłos łamanej kości i widząc spływającą po twarzy Malcolma krew. Nawet nie pomyślał o tym, iż zachowuje się jak dzieciak, szczerząc zęby w szerokim, zawadiackim uśmiechu i tryumfując po tym, godnym pożałowania, czynie. Z drugiej strony był jak szaleniec. W jego umyśle huczało tysiące różnych myśli a on, jakby nie wiedząc, co powinien ze sobą zrobić, po prostu stał, śmiejąc się przez chwilę i obserwując reakcję brata.
Dawno, jeszcze za czasów, gdy wiedli względnie szczęśliwe i  spokojne życie w Dziewiątym Dystrykcie, Randall nigdy nawet nie pomyślał by o tym, aby uderzyć Malcolma. I to nie dlatego, iż bał się starszego o pięć lat chłopaka i tego, jak może zostać potraktowany po próbie podniesienia na niego ręki. Nigdy, przez całe ich dzieciństwo nie otrzymał ani jednego powodu, dla którego miałby to uczynić. Przez pewien okres Malcolm był dla Hugh swego rodzaju wzorem do naśladowania. Później oczywiście, z wiadomych przyczyn, wizja brata odwróciła się o całe 180 stopni sprawiając, że całą końcówkę pobytu w Kapitolu chłopak marzył tylko o tym, aby wreszcie zwrócić na siebie jego uwagę, zrobić cokolwiek, aby powstrzymał rodziców przed odejściem. Jednak choć nigdy nie zapomniał o tym, że miał brata, nie zastanawiał się też nad własnym zachowaniem gdyby Los w jakiś cudowny sposób sprawił, iż ich drogi znów się ze sobą złączą. Tak samo jak nie myślał nad słowami, które skierowałby do Libby. Miał ją przeprosić? Przytulić? Powiedzieć, jakim głupcem i egoistą się wówczas okazał? Pytał sam siebie, czy ona by go pamiętała. Czy jej wspomnienia byłyby choć na tyle wyraźne, aby wiedzieć, iż zostawił ją na łaskę obcych im ludzi, by samemu wyruszyć w morderczą wyprawę donikąd, powoli staczając się na dno. Stojąc naprzeciw Malcolma, po niemal dwudziestu latach, w ciągu których na dobrą sprawę mogliby zapomnieć o wszystkim i przebaczyć sobie bez konieczności mówienia tego na głos, Hugh zdał sobie sprawę, iż w momencie opuszczania siostry wcale tak bardzo nie różnił się od brata. Nie miał pojęcia, jakie pobudki kierowały zwycięzcą Igrzysk, ale wiedział, że głównym powodem, dla którego porzucił Libby w Trzynastcę był egoizm i chęć uniezależnienia się. Choć, aby uspokoić i wyciszyć własne sumienie przyjął za oficjalną wersję próbę chronienia dziecka wiedząc, że nie wytrzymałoby podróży. Był to słaby argument, tak marny, że rozpadł się w jego ustach już w chwili, kiedy kładł ją przed dystryktem. Najsilniejszą myślą, która obalała go bardzo skutecznie było pytanie, dlaczego wówczas nie został razem z nią? Mógł ją chronić, zapewnić tą namiastkę rodzinny i podtrzymywać wspomnienia, a mimo to odszedł. I oczywiście obwiniał się za to i słusznie. Z dnia na dzień, odkąd wrócił do Kapitolu, tracił nadzieję na to, że kiedykolwiek spotka kogoś z ich trójki. A gdy wreszcie stanął przed bratem tym, co zrobił jako jedną z pierwszych rzeczy, poza wyrażeniem swojego niedowierzania, było uderzenie go w twarz z uśmiechem godnym osoby z poważną chorobą psychiczną. Chociaż, jeśli spojrzeć w głąb ludzkiej natury, każdy z nas ma w sobie coś z psychopaty.
Randall podejrzewał, że jego czyn nie obejdzie się bez echa, a odpowiedź Malcolma stanowiła jednie kwestię czasu. Malcolm podniósł się, jednocześnie ocierając krew, będącą efektem działań Hugh, zaraz po tym, gdy powiedział coś, czego tamten w żadnym calu nie spodziewał się usłyszeć. Zasłużył. Była to prawda, mężczyzna nie zamierzał zaprzeczać, a jedynie w dalszym ciągu uśmiechał się świadomy tego, co może zaraz nastąpić. Ponieważ on także zasłużył, wiedział to dobrze i był gotowy otrzymać swoje podziękowanie. Następnie wszystko potoczyło się niesamowicie szybko: jeszcze kilka słów, dodatkowy krok w przód i silne uderzenie które sprawiło, że przez chwilę w oczach taksówkarza pojawiła się kompletna ciemność. Usłyszał niezbyt przyjemne chrupnięcie świadczące o tym, iż kość jego nosa została złamana i które wydawało się być jeszcze gorszym, gdy dochodziło bezpośrednio z jego ciała. Dłoń niemal natychmiast powędrowała do twarzy, gdy czuł, jak ciepła ciecz spływa mu po brodzie, wlewającą się do ust i przyprawiając o metaliczny posmak na języku. O dziwo wciąż jednak jego wargi wykrzywione były w tym samym uśmiechu satysfakcji i gdy tylko pierwszy szok uszedł z umysłu, pozostawiając ciągły ból, który jednak nie przeszkadzał mu tak bardzo, roześmiał się w głos, wciąż starając się otrzeć i zatamować napływającą coraz mocniej krew. Bolało, ale nie na tyle, aby przestał szczerzyć zęby do brata, który miał bardzo podobny wyraz twarzy. Miał wrażenie, że ten jeden czyn sprawił, iż całe napięcie spowodowane nagłym spotkaniem uszło z pomieszczenia, pozostawiając dziecięcą radość.
Słysząc ostatnie zdanie wypowiedziane przez mężczyznę już po tym, gdy zadał mu należyty cios, Hugh pomyślał, iż w rzeczywistości trochę za nim tęsknił. Oczywiście, jakkolwiek staraliby się wrócić do dawnych relacji i naprawić błędy przeszłości, nic nie będzie już takie samo. Zbyt wiele się wydarzyło, za długo się nie widzieli i, co ważniejsze, byli zbyt dojrzali. Choć w tamtym momencie nie koniecznie można było to dostrzec. Gdyby ktokolwiek wszedł teraz do tego pomieszczenia zastałby dość ciekawy widok w postaci dwójki rosłych mężczyzn z chłopięcymi uśmiechami i krwią na twarzach, mających radość z niewiadomo czego. A właśnie, jeśli już jesteśmy przy tym…
W momencie, w którym Randall otwierał usta do pokoju weszła Nicole, trzymając w dłoni kubek z gorącym napojem. Niestety, to na nią przypadło odkrycie tej dziwnej sceny ale już po chwili mężczyzna zastanawiał się kto, kobieta czy ich dwójka, znajdują się w gorszej sytuacji. Zdziwienie, które wykwitło na jej twarzy zniknęło w tym samym tempie, w którym kolejna porcja krwi wyciekła z jego nosa, tym razem omijając dłoń i skapując na dywan. Powiódł wzrokiem w dół, patrząc chwilę na brunatną plamkę, po czym znów spojrzał na Nicole i po raz kolejny poczuł się jak dziecko. Była wyraźnie zdenerwowana i nie wiadomo czemu Hugh zaczął trochę obawiać się jej reakcji. Patrzyła na nich z dłońmi splecionymi na klatce piersiowej i atmosfera ponownie stała się napięta.
Jej słowa były aż przepełnione ironią i złością i mężczyzna po części mógł ją zrozumieć. Ale przecież nie zrobili nic złego. Meble nadal stały na swoim miejscu i jedynymi rzeczami, które zostały przestawione, były ich nosy. Miał niemalże pewność, że największa złość skupiona zostanie na Malcolmie – oni przecież byli sobie praktycznie obcy, nie łączyło ich nic poza faktem, iż jej kot wskoczył pod jego taksówkę. Póki co jednak jej słowa dotykały ich obu. Nie próbował nawet nic wtrącać, czuł się trochę jak na dywaniku u dyrektora. Szeroki uśmiech zszedł z jego ust, a na twarzy błąkał się tylko jego delikatny cień.
Podążając za jej słowami i czynami brata przysiadł na skraju kanapy, obserwując czerwoną od krwi dłoń i drugą, o wiele czystszą, delikatnie dotknął obolałej części ciała. Gdy Nicole wróciła (szczerze mówiąc nawet nie zarejestrował momentu, w którym ich opuściła),Hugh z ulgą odkrył, iż pomimo ogólnej wściekłości była na tyle wyrozumiała, aby podarować im lód oraz kawałki papieru. Szybko zrobił sobie prowizoryczny okład, resztą papierowego ręczniczka ocierając brodę oraz dłoń i powoli przyłożył go do twarzy. Wydał z siebie ciche syknięcie, kiedy chłód spotkał się z rozgrzanym, obolałym i już opuchniętym nosem.
Przez chwilę siedzieli w ciszy, każde zajęte doprowadzaniem siebie do porządku, ale po chwili milczenie to zaczęło być wyraźnie krępujące. Młodszy z braci poczuł się w pewien sposób zobowiązany do wypowiedzenia pierwszych słów, dlatego odchrząknął, patrząc na Malcolma oraz Nicole.
- Więc… - zaczął, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć – Dziękuję za lód – uśmiechnął się może trochę zbyt swobodnie, znów wracając do poprzedniego stanu euforii, który ogarnął go po uderzeniu kochanego brata i otrzymaniu podobnego ciosu. Wciąż nie widział niczego złego w całym tym zajściu i nie potrafił zrozumieć, czemu ona tak bardzo się na nich wkurzyła. Może jeśli uda mu się wytrzymać, nie wymknąwszy się wcześniej z mieszkania uda mu się poznać odpowiedź na to i wiele innych pytań, które znów zaczęły do niego powracać.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 EmptySro Wrz 10, 2014 10:42 pm

Przepraszam za tę kupę. ;__;

Pewnie powinien był zachowywać się poważniej i trudno było mu nie przyznać Nicole przynajmniej częściowej racji, jeśli chodziło o wymaganie owej powagi od mężczyzny w jego wieku. Zresztą; kilka lat temu, gdy jeszcze zdarzało mu się wyobrażać sobie ewentualne ponowne spotkanie rodzeństwa, zawsze przebiegało ono w nieco innej atmosferze. Tysiące razy układał sobie długie przeprosiny, które wygłosiłby każdemu z osobna, gdyby tylko udało mu się ich spotkać; szczere i chwytające za serce, stopniowo ale skutecznie wypalające się w jego w pamięci, aż w końcu - niemożliwe do zapomnienia. Dzisiaj jednak powiedzenie czegoś w tym stylu wydawało mu się sztuczne i patetyczne; bo czy mogło istnieć coś bardziej na miejscu niż powitanie odnalezionego po dwudziestu latach brata pełnym miłości uderzeniem w szczękę?
Kobieta rzecz jasna myślała inaczej i szczerze mówiąc, nie mógł jej za to winić. Wciąż nie potrafił jednak pozbyć się tego przyklejonego do twarzy uśmieszku, zwłaszcza kiedy bez słowa sprzeciwu dawał się usadzić na kanapie, zaraz obok brata. A przynajmniej tak sądził; nie rzucał bowiem żadnych spojrzeń w jego kierunku, bojąc się, że na widok wyrazu jego twarzy, nie udałoby mu się powstrzymać cisnącego się na usta wybuchu śmiechu. Starając się więc chociaż wyglądać na skruszonego, pokiwał głową na słowa Nicole, próbując za wszelką cenę utrzymać powagę przynajmniej do momentu, w którym nie zniknęła w drzwiach kuchni.
Odchrząknął cicho, zerkając w stronę Hugh, ale wciąż nic nie mówiąc; nie dlatego, że nie potrafił znaleźć tematu do rozmowy, ale dlatego, że nie miał pojęcia, od czego zacząć. Pierwszą kwestią, wręcz proszącą się o wyjaśnienie, były losy reszty ich rodziny, które sam niedawno odkrył, a które - czego był niemal pewien - dla jego brata wciąż należały do grupy niewyjaśnionych. Tu napotykał jednak na przeszkodę; bo jak wspomnieć o Libby, nie poruszając również historii Maisie? I jak opowiedzieć o Maisie, nie uruchamiając lawiny pytań i odpowiedzi, których jeszcze sam nie potrafił udzielić? Milczał więc, czując jak rozbawienie powoli z niego ulatuje, pozostawiając po sobie nieprzyjemną pustkę, wypełnianą niemal natychmiast przez odepchnięte na jakiś czas zmartwienia. Odetchnął cicho; uderzenie Hugh, choć na chwilę przyniosło mu swego rodzaju ulgę i... radość?, teraz wydało mu się głupie i dziecinne. Czy nie powinni od razu przystąpić do prób pogrzebania za sobą przeszłości i postarać się połączyć siły w walce o rodzinę, którą - teraz już był tego pewien - prędzej czy później przyjdzie im stoczyć?
Odchylił się nieco na kanapie, unosząc głowę wyżej, bo krew nie chciała przestać lecieć, sącząc się nieco zbyt szybko po brodzie i między jego palcami, w końcu nieuchronnie plamiąc dywan. A co jeśli Hugh wcale nie chciał cofać się w ten sposób? Minęło dwadzieścia lat; mógł zdążyć do tej pory całkowicie odciąć się od niechcianych wspomnień, ułożyć sobie życie i nie mieć zamiaru ponownie wywracać go do góry nogami. Zerknął na brata, jakby chciał wyczytać jego myśli prosto z wyrazu twarzy, czując nagle niezwykłą ciekawość dotyczącą głównie tego, jak potoczyło się jego życie. Po której stronie barykady stał teraz i co by zrobił, gdyby się dowiedział, że jego brat dowodzi podziemnym ruchem oporu?
- Dziękuję - odpowiedział automatycznie, biorąc od Nicole woreczek z lodem i rzucając jej pełne wdzięczności i cichych przeprosin spojrzenie. Doceniał jej wysiłek i to, że od razu nie wyrzuciła ich za drzwi. Z drugiej strony, gdyby to zrobiła, być może uniknęliby tej niezręcznej, ciężkiej ciszy, która zapadła po jej słowach. Odchrząknął, szukając w umyśle jakiegoś wartego wypowiedzenia zdania, ale napotkał tam jedynie na chłodną pustkę; jak zawsze, kiedy nagląco potrzebował czegoś, czym można by ją wypełnić. Nawet słowa Hugh niewiele pomogły.
Odszukał spojrzeniem Nicole, milcząco błagając ją o pomoc. Jakby nie było, to ona zaaranżowała ich spotkanie, za co - w tamtym momencie - był jej jednocześnie wdzięczny i zły. Nie o samą pomoc w odnalezieniu brata rzecz jasna, ale o niespodziankę, jaką mu zgotowała. Może gdyby uprzedziła ich o swoich zamiarach wcześniej, wszystko potoczyłoby się inaczej? Prawie pokręcił głową, natychmiast odrzucając tę ewentualność, bo uświadomił sobie, że w takim układzie najpewniej w ogóle nie pojawiłby się w mieszkaniu. Nie mówiąc już o tym, że wątpił, by sam Hugh zdecydował się grzecznie na niego poczekać.
Drgnął nieznacznie, kiedy w jego kieszeni zawibrowała komórka, ale nie miał zamiaru zajmować teraz swojego umysłu kolejną cudowną wiadomością. Nie mógł jednak powstrzymać myśli, które natychmiast pobiegły w kierunku innej rozmowy, którą odbył niedawno przez telefon. I to właśnie tego wspomnienia się chwytał, kiedy wypowiadał (bez przemyślenia!) następne słowa.
- Libby zaprosiła nas na obiad, może też wpadniesz? - rzucił, pozornie swobodnym tonem, który w obecnej sytuacji zabrzmiał co najmniej groteskowo - jeśli nie komicznie. Posłał bratu pytające spojrzenie, skupiając się głównie na wyrazie jego twarzy w reakcji na imię siostry i jednocześnie wyciągając ręcznik papierowy z dłoni Nicole. Wytarł z twarzy resztki krwi, mając wrażenie, że krwawienie powoli ustępuje.
Może nawet za jakiś czas będzie w stanie znowu oddychać przez nos.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 EmptySob Lis 15, 2014 1:47 am

Przeskok czasowy przenosi nas do pierwszej połowy września 2283.
Rozgrywka może zostać dokończona w retrospekcjach.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Nicole Kendith - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith   Nicole Kendith - Page 2 Empty

Powrót do góry Go down
 

Nicole Kendith

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 2Idź do strony : Previous  1, 2

 Similar topics

-
» Eric Kendith - Nicole Kendith
» Nicole Kendith
» Nicole Kendith
» Nicole Kendith
» Nicole Kendith i Malcolm Randall

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Dzielnica Wolnych Obywateli :: Mieszkania-