Lay down your sweet and weary head
Night is falling, you have come to journey's end
Nie miała się nawet z kim pożegnać. Tłumy odprowadzały tłumy na dworzec, a Gerda wędrowała w przeciwnym kierunku, prosto do mieszkania, które kiedyś tak bardzo chciała nazywać Domem. Pod znoszoną kurtką ściskała prawdziwy skarb, dbając, by nie wypadł jej po drodze. Już niedługo, to już niedługo. Serce przyspieszyło, wzmagając uczucie oczekiwania, którego nie mogła się pozbyć od momentu opuszczenia miejsca spotkania.
Nie rozglądała się po ulicach getta, nie chciała ich zapamiętywać. Jakby nie spoglądanie miało pomóc zmodyfikować pamięć. Szła przed siebie, energicznym krokiem i z zaciętą miną na twarzy, omijając budynki, kupy gruzu i miejsca, których wcale nie będzie dobrze wspominać.
Na klatkę schodową wpadła nieco zdyszana i dopiero wtedy uzmysłowiła sobie, że kilkanaście ostatnich metrów pokonała truchtem. Potrząsnęła głową, bo nie sądziła, że aż tak bardzo jej się spieszyło.
Why do you weep? What are these tears upon your face?
Soon you will see, all of your fears will pass away
Nie bała się, już nie. Strach zniknął w momencie, w którym podjęła ostateczną decyzję. Burza przeminęła i już niebawem zza chmur, gnanych zachodnim wiatrem, miało wyjrzeć słońce.
Wierzyła w bajki, a jeśli te poruszały tematykę śmierci, bliscy zawsze spotykali się po niej w jakimś Lepszym Miejscu. Więc w to także uwierzyła. Ściskała w dłoniach zdjęcia z Siódemki, jedyne, jakie jej jeszcze pozostały. Zamrugała, a na jej policzki spłynęły pierwsze łzy, jednak nie przestała uśmiechać się na widok babci i Kaja, stojących pod ich domem-drzewem. Wiedziała, że już niebawem się z nimi spotka i będzie to początek wielkiej przygody. Przymykając oczy, wciąż widziała siwe włosy babuni i szelmowski uśmieszek swojego najlepszego przyjaciela.
Odłożyła zdjęcie na miejsce, album zostawiła na stoliku i szybko przetarła oba policzki. Nie mogła przecież przywitać bliskich zapłakana.
Hope fades into the world of night.
Through shadows falling, out of memory and time
Usiadła na materacu i delikatnym ruchem dłoni wygładziła pościel, a następnie powoli położyła się na plecach. Przebiegła wzrokiem wzdłuż pęknięcia na suficie, rozmyślając o tym, że podobnie rozpadło się jej życie – nieoczekiwanie i na dwa nierówne kawałki. Tęskniła za Siódemką, za drzewami, za wszystkimi zapachami i za wolnością, jakiej wtedy nie doceniała. Że też przyszło jej się żegnać w betonowych murach, gdy stokrotnie bardziej wolałaby to zrobić na leśnej polanie lub w cieniu rozłożystego dębu.
Ściągnęła przez głowę łańcuszek i otworzyła posrebrzany medalik, by po chwili wpatrywać się już w śnieżnobiałą tabletkę. Przez kilka ostatnich tygodni łudziła się, że ma jeszcze szanse, że jeszcze nie wszystko stracone. A teraz Kaj nie żył, nie było już nawet Chefsiby, Gerda została na świecie całkiem sama i nie potrafiła sobie z tym poradzić. Nie umiała być silna, dla nikogo ani dla samej siebie, nie miała już nawet wyrzutów sumienia przed zostawieniem dzieciaków ze szkoły. Nikt nie wiedział, co czeka je w Dwunastce, a dziewczynę ogarnęła z tego powodu dziwna obojętność. Melancholia. Kilka ostatnich dni było snem, z którego bardzo chciała się już obudzić.
Don't say we have come now to the end
White shores are calling, you and I will meet again
Nie czekała dłużej, położyła tabletkę na końcu języka i połknęła ją za jednym razem. Złączyła dłonie i położyła je na brzuchu, a potem przymknęła oczy, bo tak to przecież powinno wyglądać. Nie robiąc hałasu ani bałaganu, spokojnie i grzecznie, bez protestów. Jak za życia. Raz jeszcze pomyślała o Kaju, w pewnym momencie nawet wydało jej się, że słyszy już głos babci. Czy i oni już ją widzieli?
Magia była obecna tylko w bajkach, które Gerda tak sobie ukochała, a Los zlitował się nad dziewczyną, bo nagle jej serce znowu zabiło szaleńczo, w uszach jej zaszumiało, a później wszystko ucichło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
THE END