|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 23 lata Zawód : dziennikarka śledcza, pisarka Przy sobie : wytrych, prawo jazdy, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Obrażenia : urażona godność, anemia, uparcie zwalczane niedożywienie
| Temat: Szpitalna stołówka Pią Lis 21, 2014 5:08 pm | |
|
Położona na parterze szpitala sporych rozmiarów stołówka tylko czeka, by spełnić specjalne życzenia swych klientów - czy to pacjentów (podlegających lub nie ścisłej diecie), czy to odwiedzających. Po ostatnim remoncie, poza zmianą kolorystyki na znacznie bardziej zachęcającą, cieplejszą, dodano także garść dodatkowych miejsc oraz powiększono kuchnię, by dodatkowo usprawnić działanie stołówki. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : dziennikarka śledcza, pisarka Przy sobie : wytrych, prawo jazdy, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Obrażenia : urażona godność, anemia, uparcie zwalczane niedożywienie
| Temat: Re: Szpitalna stołówka Pią Lis 21, 2014 5:52 pm | |
| W ciągu ostatnich dwóch miesięcy bywała tu znacznie częściej, niż wypadało zdrowemu człowiekowi. Bo za takiego się miała, prawda? Jasne, przedtem zmuszona była skapitulować i przyznać, że nieco się nadwyrężyła (nieco się nadwyrężyła? pani się doprowadziła na skraj wycieńczenia, a nie nieco się nadwyrężyła, słyszała już w głowie pełen niedowierzania głos swego lekarza prowadzącego), ale teraz przecież była grzeczna, przecież przestrzegała wszystkich zaleceń, więc... Była zdrowa, tak? Wzięła wolne od pracy w biegu, spędzała po kilka godzin w łóżku tak, że pościel nie pamiętała już, kiedy ostatnio była przykładnie zaścielona i pozostawiona samej sobie na cały dzień, piła litry owocowej herbaty, kolorowe, urocze piżamki zmieniała zgodnie z bieżącymi zachciankami, jadła porządne obiadki, wspomagała się żelazem oraz witaminami i... Wyniki jak wcześniej niemrawo pełzały na dnie przyzwoitości, tak nadal nieporadnie wymachiwały łapkami, nie mogąc sięgnąć ideału. To, oczywiście, pociągnęło za sobą podejrzenia ze strony lekarza o niesubordynację oraz dziecięcą niemal histerię Hany, tę z bliskością tupania nóżkami i zalewania się łzami, na wzmiankę o konieczności pobytu w szpitalu. A że Saraiva w szczeniackich przedstawieniach była całkiem niezła, tak w momencie, gdy po raz czwarty już powtórzyła, że nie, na pewno nie, NIE da się zatrzymać w szpitalu), doktor zmuszony był odstąpić od swych planów i poszukać konsensusu. Ten zaś przedstawiał się tak, że Hanę przyjęto dokładnie na jeden dzień (od godziny szóstej rano do siódmej wieczór) i zamierzano wypisać dopiero w chwili, gdy coś zje (przemiłe panie ze stołówki dostały już dyspozycję, co i w jak dużej ilości zaserwować wątłej pacjentce) oraz gdy ktoś po nią przyjdzie. Dokładnie - w reakcji na swój dziecięcy bunt doczekała się traktowania jak przedszkolaka. Co za czasy! Ostatecznie nie pozostało jej nic innego, jak tylko podreptać potulnie na stołówkę i tam z cierpiętniczą miną poddać się działaniom szczerze rozbawionej kucharki. Za punkt honoru najwyraźniej poczytując sobie odpowiednie odżywienie Saraivy - jak gdyby mogła nadrobić miesięczne zaległości żywieniowe w ciągu jednego posiłku! - posiłek zaserwowała jej osobiście, lojalnie przy tym uprzedzając, że nikt stąd Hany nie wypuści, dopóki ta nie zmiecie z talerza wszystkiego, co jej dano. Na taką groźbę wzdychając tylko cicho, z ewidentną rezygnacją, dziewczyna potrząsnęła lekko głową i pod czujnym okiem nadzorcy wzięła pierwszy, a potem kolejny kęs. Całe szczęście, że przynajmniej było dobre - w innym przypadku musiałaby chyba na poważnie rozważyć wzięcie personelu medycznego na przetrzymanie swym buntem... głodowym, no! Tymczasem jednak raz jeszcze westchnęła sobie cicho, raz jeszcze pokręciła głową na myśl, że lekarz faktycznie nie żartował i nie wypuści jej stąd, dopóki na własne oczy nie zobaczy odpowiedniej eskorty i... Parsknęła cichym śmiechem. Do czego to doszło, no do czego? Nie wiedziała już, czy zachichotać sobie raz jeszcze, czy usiąść tylko i zapłakać nad swym sieroctwem. Żeby nawet w szpitalu brali ją za dziecko?! Opierając czoło na dłoni, przystąpiła do niespiesznych zmagań z GIGANTYCZNYM posiłkiem. Naprawdę, właśnie tak dużym, pełnym warzyw i ciepłego mięsa. Może, w innych okolicznościach, ucieszyłaby się nawet, że ktoś tak o nią dba, ale wiecie - atencja ze strony białych fartuchów to niekoniecznie ten rodzaj opieki, na który czeka każda kobieta. Nawet, jeśli serwują ci doskonałe obiadki, nawet, jeśli poświęcają ci niemal rodzicielską uwagę, nic z tego i tak nie sprawi, że szpitalne korytarze staną się bardziej przyjazne, a łóżka - bardziej twoje. Skoro zaś doszliśmy do tego wniosku, najwyższa pora pomyśleć o tym nieszczęsnym opiekunie - tym, który przedstawiłby się grzecznie lekarzowi i wziął na swe barki odpowiedzialność za tę nieporadną życiowo sierotę, jaką była Hania. Kogo więc mamy do wyboru? Pierwsza myśl Saraivy poszybowała ku siostrze - z przeszkoleniem pielęgniarskim niewątpliwie doskonale by się nią zajęła, oferując w pakiecie całą swą nadopiekuńczość. Opowiedzenie bliźniaczce o swoich problemach byłoby jednak równoznaczne z poinformowaniem o nich ojca, a że martwienie staruszka było ostatnim, czego Hana by sobie życzyła, tedy z pomysłu zrezygnowała prędzej niż na niego wpadła. Wykreślając siostrzyczkę z listy kandydatów, bez wahania przeszła do kolejnej pozycji, czyli... Starkey. Pan Starkey. James. Ten odpadł z rywalizacji równie szybko, co i Rebeka. Co z tego, że był opiekuńczy i na pewno by nie odmówił, skoro... No... Na dobrą sprawę był tylko jej prawnikiem? To znaczy, nie, przepraszam, ostatecznie poznali się też poza płaszczyzną zawodową, tym niemniej nie wypadało, naprawdę nie wypadało zwracać się ku niemu z całą masą innych swoich problemów. Kto więc został? Zdaje się, że listka Hany była równie biedna co wyniki jej morfologii, bo jedynym możliwym wyborem prędko stał się Valerius. Nie zrozummy się źle - do swojego chłopaka Saraiva nie miała absolutnie żadnych zastrzeżeń i właśnie dlatego nie chciała, by to on się tu po nią stawiał. To żadna przyjemność pokazywać partnerowi, jaką to się jest pierdołą - a dokładnie na taką Hana w tej chwili wychodziła. Biedną, ułomną sierotę, która nie tylko nie umie o siebie zadbać, ale jeszcze daje obcym ludziom podstawy do postrzegania jej jako zupełnie bezwolnej i potrzebującej opieki. Hej, nie tak Hana chciała się prezentować w oczach swego wybranka, zdecydowanie nie tak! Nic więc dziwnego, że decydując się wreszcie na skromnego smsa - nie, nie zdecydowała się zadzwonić, wizja nieporadnych tłumaczeń, dlaczego jest w szpitalu i dlaczego Angelini jest jej teraz niezbędny przyprawiała ją o rumieńce wstydu - pisała go z rezygnacją, poczuciem absolutnej przegranej. Świetnie, burknęła mentalnie, przypuszczając gwałtowny, widelcowy szturm na posypanego obficie koperkiem ziemniaka. Świetnie, naprawdę. Cudnie.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Szpitalna stołówka Sob Lis 22, 2014 10:50 pm | |
| //po moim powrocie na Panem Vally taki dziwny:<
Miałem ochotę wpaść w ułamku sekundy z całym oddziałem do szpitala, gdy tylko przeczytałem, że Hana w nim jest. Nie to, że byłem jakoś szczególnie przeczulony na punkcie zdrowia swojej dziewczyny, że panikowałem i piszczałem jak dziewczynka, gdy tylko usłyszałem, że kaszlnęła, ani też nie ganiłem jej i obsesyjnie nie nakłaniałem, by się grubiej ubierała. Nie, nie o to chodziło. Choć też nie miałem w dupie tego, co się z nią działo. Chyba. Chodziło o to, że szpital był ostatnim miejscem, w którym widziałem Tabithę, potem zniknęła z moich oczu i już nigdy więcej nie dane mi było jej ujrzeć, nawet się pożegnać, choćby na nią spojrzeć, na jej martwe ciało też nie... Nie mogłem. Poinformowano mnie jedynie, że zaszło pewno niedociągnięcie i zapomniano mnie poinformować o tym, że Tabby... i że jej ciała już dawno się pozbyto, jako że się nikt po nie nie zgłosił. Zwykła informacja i przy okazji wydanie aktu zgonu. Dziękujemy. Do widzenia. I tyle. A teraz Hana była w szpitalu i choć starałem się zachować spokój, to nie tak do końca mi to wychodziło. Dopiero uspokoił mnie lekarz, z którym porozmawiałem sobie nim wkroczyłem na stołówkę. Choć uspokojeniem to stuprocentowym nie było. W milczeniu podszedłem do stolika, przy którym siedziała winna oskarżona przez własnego lekarza. Wsunąłem się też w milczeniu na miejsce naprzeciwko i odezwałem się dopiero, gdy usiadłem i spojrzałem na nią z uśmiechem. - Niezła z ciebie kryminalistka – rzuciłem żartem, starając się usunąć kompletnie obawy związane z doświadczeniami z przeszłości. Kurwy były silne i nie dawały mi spokoju. – Niegrzeczne dziewczynki odbiera się z posterunku a nie ze szpitala – zauważyłem, uśmiechając się do niej łobuzersko, choć ten zaraz zniknął. Mój palec wskazujący jasno celował w stojący przed nią talerz. - Mam ci opłacić kucharkę, nianię czy już lepiej od razu lekarza, by cię pilnował? – Spytałem. – Wizyty w szpitalu lepiej ograniczyć do minimum. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : dziennikarka śledcza, pisarka Przy sobie : wytrych, prawo jazdy, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Obrażenia : urażona godność, anemia, uparcie zwalczane niedożywienie
| Temat: Re: Szpitalna stołówka Sob Lis 22, 2014 11:08 pm | |
| Wszyscy wiedzieli, że tak bezczelne maltretowanie ziemniaków jest karalne. Wszyscy. Dziabane widelcem ziemniaki płaczą przecież cichutko i marzą o tym, by zostać wreszcie zjedzonymi, a nie tylko gniecionymi tak bezwstydnie na puree dla ubogich. Hana najwyraźniej w nosie miała jednak ziemniaczane postulaty, bo zamiast jeść, jak Bóg przykazał, poszturchiwała tylko niczemu winny posiłek, nie mogąc się przemóc. To nie tak, że nie lubiła jeść. Lubiła. Tylko nie pod presją, nie wtedy, gdy ktoś jej kazał. Och, na bogów, dlaczego nie mogła wyrosnąć z tego przedszkolnego buntu? - Co? - Mało elokwentne rozpoczynanie rozmowy także było jej szczególną cechą (kto by pomyślał, że dziennikarka i domorosła pisarka będzie mieć problemy z cywilizowanym wysławianiem się!), toteż naprawdę nikogo nie powinno dziwić, że zamiast słodkiego och, nareszcie, tak się stęskniłam, nawet nie wiesz, co mi robili tutaj ci wszyscy źli ludzie! z ust Hany padło tylko mało inteligentne, nieadekwatne do sytuacji pytanie. - No, a mnie się odbiera ze szpitala - dopiero po chwili westchnęła z rezygnacją, spoglądając na Valeriusa z miną zbitego psa. - Ja cię przepraszam, naprawdę bardzo cię przepraszam, wróciłabym sama, to tylko ten lekarz, nie rozumiem, dlaczego traktuje mnie jak niedorozwiniętą i niesamodzielną, zresztą, to wcale nie tak, że... - Przerwała dopiero wtedy, gdy zabrakło jej oddechu, zaczerwieniła się i pacnęła twarz dłonią. - Przepraszam - zakończyła z rezygnacją. - Same ze mną problemy. Oczywiście, nawet przez chwilę nie pomyślała, że to nie do końca troska o nią samą mogła przygnać tu Angeliniego niemal biegiem. Przez myśl jej nie przeszło, że to wszystko, ta cała atencja, bliskość, zaangażowanie - że to nie dla niej. A przynajmniej nie do końca. Naprawdę, gdyby ją zapytano, ani przez moment nie wahałaby się z odpowiedzią. Oczywiście, że mnie kocha. Co to w ogóle jest za pytanie? Wyczuwając świdrujące spojrzenie kucharki, z niechęcią dziabnęła wreszcie kawałek mięsa, włożyła do buzi, przeżuła, przełknęła. Dlaczego to musiało być takie trudne? Świat się wali, gdy Hania, szczęśliwa, adorowana, mająca życie ułożone we względnym porządku, nie potrafiła cieszyć się jedzeniem. Naprawdę, świat się kończy. - Chyba raczej dobrą wróżkę - burknęła wreszcie cicho. - Przecież ja się do wszystkiego stosuję. Do wszystkiego. Odpoczywam. Jem. Biorę witaminy, wszystko, naprawdę wszystko. Jak doktor naopowiadał ci czegoś innego, to nie wierz, on nie wie, co mówi. - Sapnęła cicho, raz jeszcze pokręciła głową z rezygnacją, wreszcie - uśmiechnęła się lekko, przepraszająco. - Pewnie będziesz miał przeze mnie kłopoty, co? Powinieneś być w pracy, nie tu, więc pewnie... |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Szpitalna stołówka Pon Lis 24, 2014 4:27 pm | |
| Jaka była Hania? Wielce niewinna, więc co by się nie działo złego, to nie była jej wina, bo przecież ona stosowała się do wszelkich zaleceń. Chyba jakoś niezbyt, skoro była pod pilnym wzrokiem kucharki, na który to nie dało się nie zwrócić uwagi. Kobieta wręcz pożerała talerz Saraivy wzrokiem i, cóż, ta chyba musiała zjeść to wszystko. Ja przynajmniej nie zamierzałem jej w tym pomagać, by nie narazić się tej czujnej kobiecie. Jedynie rozsiadłem się wygodnie na swoim krześle i zamierzałem cierpliwie czekać. Czytaj, że nie wróżyłem sobie szybkiego zniknięcia z tego szpitala. - To nie tak, że cię tu traktują jak niedorozwiniętą... Prędzej za nieodpowiedzialną – rzuciłem, patrząc na nią bez wyrazu. Nie byłem na nią wściekły, zaś nagłą wiadomość potraktowałem jako wybawienie, pomijając strach. Robota ostatnio... Powiedzmy, że nie byłem w niej człowiekiem takim, jakim powinienem być. Miałem aby nadzieję, że Hana nie usłyszy o moich skłonnościach bycia bezdusznym mordercą. Choć to nie było tak, że zabijałem wkurwiających mnie praktycznie non stop ludzi z getta. Po prostu nieomal tego nie robiłem. Dzień dobroci względem tych ludzi zakończył się wraz ze śmiercią Tabby. Jej nie było, to nie widziałem w sensu w rozumieniu tej części społeczeństwa, zwłaszcza, że nie chcieli chętnie wyjeżdżać z tego miejsca do dystryktów. Grzecznie wsiąść do pociągu! Czy to tak wiele? Zmarszczyłem czoło i zagryzłem zamyślony wargę. Nigdy nie byłem w żadnym dystrykcie, nie znałem tych miejsc, ani nie wiedziałem, przynajmniej tak w praktyce, jak wygląda życie tam. Może powinienem poprosić o przeniesienie...? Ale wątpiłem, by Hania zechciała gdziekolwiek się wynosić, a jak widać nie powinienem jej zostawiać tu samej, bo skora by była się zagłodzić. Nieświadomie. I zachowując pełnię niewinności. - Dobra, o moją pracę się nie martw. Jestem jednym z najlepiej wytrenowanych strażników, więc nie powinni się chcieć mnie pozbyć. Właśnie takich pragną zatrzymać – stwierdziłem, tym razem przemilczając wspomnienie swojego wyskoku po wiadomości, że Tabitha umarła. Wściekłem się i nieomal nie zostałem wylany. Nieomal. Teraz to był pikuś, poza tym do skończenia warty nie zostało wiele czasu, a ja znalazłem zastępstwo z kolejnej zmiany. Tommy! Chwała, że nie mieliśmy teraz na jedną godzinę. – I też mnie tak nie przepraszaj... Chcę widzieć poprawy, skarbie, a nie... porażki? Możemy pieprzyć pana doktorka, jeśli chcesz. Uznajmy, że faktycznie prawi głupoty, ale chyba mi nie powiesz, że zamierzasz się dać ograć niedoborowi? – Spytałem, przestając być zwłokami rzuconymi na krzesło. Pochyliłem się nad stołem, położyłem nań ręce, na których to wsparłem swą zmęczoną głowę. Teraz miałem bliżej księżniczkę Hanę. Bardziej na oku. Była teraz osaczona przez dwie pary oczu. Kucharka nadal nie odpuściła. - Dziewczyno! Jesteś Hanią Saraivą! Babą jakich mało! Tyle siły w tak bardzo kochanym, uroczym i zgrabnym ciałku... Chcesz, by to zniknęło, bo marchewka i ziemniaczki nie chciały dać się zjeść? - Rzuciłem, wskazując na jej talerz. – Dajesz. Twój facet-żołnierz paczy. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : dziennikarka śledcza, pisarka Przy sobie : wytrych, prawo jazdy, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Obrażenia : urażona godność, anemia, uparcie zwalczane niedożywienie
| Temat: Re: Szpitalna stołówka Czw Lis 27, 2014 10:32 am | |
| Nieodpowiedzialna? Nieodpowiedzialna?! Nieee, nie, nie, to chyba jakiś... żart? Sapnęła cicho z wrażenia. Ok, w porządku, zdarzało jej się być nieodpowiedzialną. Zdarzało. Ale nie teraz. Teraz to nie było żadne zdarzenie, a zwyczajna złośliwość Losu. Bo jak inaczej to nazwać? Naprawdę robiła wszystko, co jej kazali! Co więcej, nawet zaczęła się z tego lenistwa cieszyć. Z tego, że kasa za napisane kosztem własnego zdrowia artykuły wciąż spływała sobie strumyczkiem na konto, dając jej możliwość dłuższego urlopu. Naprawdę, pan doktor powinien być z niej dumny, że tak ładnie się zachowuje, taka jest posłuszna! A on co? Podejrzewa ją o niesubordynację. Skandal! - Nie jestem nieodpowiedzialna - burknęła więc cicho, niezobowiązująco, bardziej do siebie niż Valeriusa i, jak gdyby w celu udowodnienia tego, z nadmiernym wręcz entuzjazmem skonsumowała kolejną porcję obiadu, dzielnie ignorując wrażenie żucia starej opony. Hej, życie to nie same przyjemności, nie? A Hana zdecydowanie chciała stanąć na nogi, zmienić puchate kapcie na trampki i znów mieć siły na codzienne, długie spacery o świcie. Udowodnienie Valowi, jak bardzo jest grzeczna i jak bardzo stosuje się do wszystkich zaleceń było jednak jeszcze trudniejsze, niż się wydawało. Zmagania z obiadem okupiła upartym milczeniem - bo przecież jak zacznie mówić, to zajmowanie się niechcianym posiłkiem będzie jeszcze bardziej uciążliwe - i jedynie niemrawym potakiwaniem głową na zapewnienia, że nie stała się źródłem problemów zawodowych Angeliniego. I nie to, żeby jakoś szczególnie w to wierzyła - nadal była święcie przekonana, że nie jest warta takiego zachodu i jeśli nie teraz, to później dojdzie do sytuacji, w której doprowadzi swoją osobą do jakiegoś rozłamu w karierze czy ogólnie pojętym życiu mężczyzny. Nie zamierzała się jednak kłócić, bo przecież kłóciła się mało kiedy i tylko na specjalne okazje. Motywujące słowa Valeriusa też średnio pomogły, ale... Tak. Zjadła. Z wielkim trudem, prześwietlona spojrzeniem kucharki na wylot, ale zjadła. Sukces? Cóż, nie patrzyła na to w ten sposób. Nie mogła. Zanadto zmęczyły ją zmagania z przymusowym posiłkiem, od którego uzależniony był jej powrót do domu. Z poczuciem bezgranicznej ulgi odłożyła sztućce, otarła buzię serwetką i sięgnęła po kompot. Z piciem akurat nie miała problemów, stąd wlanie w siebie truskawkowej zawartości wysokiej szklanki nie było dla niej żadnym wyzwaniem, a wręcz - przyjemnością. - Za jakie grzechy... - Westchnęła jednak z rezygnacją, za co nagrodzona została pełnym rozbawienia uśmiechem młodziutkiej pomocnicy kuchennej, która zjawiła się właśnie obok, by zabrać talerz. Reagując na to, jak zwykle, karmazynowymi rumieńcami, Saraiava potrząsnęła lekko głową i opadła na oparcie krzesła wymęczona tak, jakby przebiegła maraton. - Zadowolony? - Mlasnęła cicho. Obiad zdecydowanie nie był najgorszy, ale potrzebowała czasu, by się o tym przekonać. - Mam nadzieję, że tak. I że dyktator w białym fartuchu też się ucieszy. Chcę do domu. - miauknęła cicho, czując się jak przekłuty balonik, z którego wypuszczono powietrze. Perspektywa kolejnej wizyty kontrolnej za tydzień czy dwa, bez której na pewno się nie obejdzie, zdecydowanie samopoczucia jej nie poprawiała. W każdym razie, wbrew swemu ostatniemu życzeniu nawet nie drgnęła. Jak opadła na stołówkowe krzesło, tak już została, niby siedząc, ale w pozie mało eleganckiej. Z drugiej strony - chyba jej można, co? I tak nie wyglądała wyjściowo. Rozczochrana, nieumalowana, w piżamce i szlafroku, z których nie dane jej było się jeszcze przebrać zdecydowanie nie prezentowała się korzystnie. Podobny outfit był idealnym, jeśli chciało się wszem i wobec obwieścić, jaką to sierotą jest Hana. Właśnie, a'propos sieroctwa i ogólnie pojętej rodziny... - Rebeka się odzywała? - zapytała Valeriusa zaniepokojona. Skoro i tak potrzebowała chwili na złapanie oddechu, by w ogóle wstać od stołu, mogła ten czas spożytkować na krótki wywiad, prawda? - Mam nadzieję, że nic jej nie powiedziałeś? Rebeka, jej siostra bliźniaczka, Valeriusa znała i Val znał też ją. Trudno zresztą, żeby było inaczej - choć były już dorosłymi, samodzielnymi ludźmi, nie oznaczało to zerwania łączących ich więzi. Nadal sporo o sobie wiedziały, nadal uczestniczyły w życiu tej drugiej, nadal poznawały wzajemnie swoich przyjaciół, partnerów czy kandydatów na partnerów. Pomijając wyjątki takie jak teraz, kiedy Hania z premedytacją zataiła przed bliźniaczką swoje problemy, wiedziały o sobie niemal wszystko. Bycie nie na bieżąco z życiem siostry dla żadnej z nich nie wchodziło w grę. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Szpitalna stołówka Pią Lis 28, 2014 10:14 pm | |
| W Kapitolu istniało bardzo dużo paskudnych miejsc. Ich liczebność była zapewne tak wysoka z powodu mojej wybredności i ogólnej nienawiści do świata z wiadomego powodu. Jednakże większość, albo choć połowa, tych miejsc zasługiwała na miano paskudnych już z powodu samego wyglądu. Nie to, że byłem jakimś estetą, projektantem czy coś. Nie znałem się na tym. Może nawet nie mogłem się pochwalić dobrym gustem, ale... Ludzie, no!, spójrzcie na tę stołówkę! Toć to miało bardzo okropny wygląd, który przypominał mi sobą... wymiociny? Właśnie. I jeśli miałem się czuć tu jak w domu... Nie, nie czułem się jak w nim. Cóż, jako że głupio i niezbyt elegancko, ale też nudno, było się tak non stop wpatrywać jak ktoś je, nawet jeśli tą osobą była Hania, to ku swemu nieszczęściu zacząłem interesować się otoczeniem. Oczywiście pomijając kucharkę, która to już wcześniej zwróciła mą uwagę. Kucharka, ściany, ogólny wystrój... Wszystko wołało o zniszczenie. Nawet kucharka. W sumie to miejsce kojarzyło mi się ze szkolną stołówką, gdzie też dominował przerażający wystrój. Choć bardziej bił po oczach... Kapitolińczycy i wszystko jasne! A nie dość, że tu wygląd paskudny, to w dodatku był to szpital... Ten szpital, do którego zawiozłem Tabby... I w tył zwrot, stary! Nie myślałem o rzeczach przykrych, więc... Jedynymi pięknymi jednostkami na tej Sali była oczywiście Hania i pomocnica kucharki, na której to na moment zawiesiłem oko i którą to też odprowadziłem swym wzrokiem. To, co najbardziej rzuciło mi się w oczy, to nogi. Miała nogi Tabby. O, tak! I miała podobny krok... - Zadowolony – stwierdziłem, wracając swoją uwagą do panny Saraivy. Zdobyłem się nawet na uśmiech. Wdzięczności. Nie dość, że byłem coraz bliżej momentu opuszczenia tego przybytku, to w dodatku Hana umiejętnie odwracała mą uwagę o Tabby. No, jak choćby jej słodkie zachowanie czy też ubiór i ogólny nie ogar, jaki sobą reprezentowała. Najwidoczniej czekał mnie jeszcze striptiz Hani, o ile nie chciała paradować w szlafroku podczas podróży powrotnej. Ta striptiz... Chciałbym. - Rebeka? Dzwoniła, mówiąc coś o weekendowym obiedzie... A może kolacji? W każdym bądź razie mówiła coś o jakimś spotkaniu i... Nie, twój idealny facet cię nie wsypał, więc nadal masz tę przyjemność osobiście poinformować ją o zaistniałym wydarzeniu – rzuciłem, przeczesując sobie palcami włosy. Prysznic! Pragnąłem prysznicu! I piwka! I TV! I spania... - To lecimy do twojego szpitalnego apartamentu? Czy czekasz na dokładkę? – Spytałem, wiedząc, że w tej chwili ostatnim o czym marzyła to dodatkowa porcja. Mimo to z wielką radością obserwowałem jej reakcje na to, co się działo wokół niej. Między innymi też reakcje na moje towarzystwo... |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : dziennikarka śledcza, pisarka Przy sobie : wytrych, prawo jazdy, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny Obrażenia : urażona godność, anemia, uparcie zwalczane niedożywienie
| Temat: Re: Szpitalna stołówka Sob Lis 29, 2014 10:54 pm | |
| Z Haną było tak, że ktoś kiedyś nasadził jej na nos różowe okulary i nie pozwolił zdjąć. Może nabyła je w dzieciństwie, a może wręcz się z nimi urodziła, faktem było jednak, że wszystko, dosłownie wszystko, wdziała w jasnych barwach. Pomijając może tylko objawy skrajnego bestialstwa i jawną ludzką krzywdę, z jaką, chcąc nie chcąc, stykał się każdy mieszkaniec Kapitolu, Hania nie potrafiła nie być optymistką. To, co mogło być bolesne, zdawało się przemykać gdzieś za jej plecami i pozostawiać ją zupełnie nieświadomą przykrej rzeczywistości. I tak, gdy podobne spojrzenie, jakim Valerius uraczył kuchenną pomocnicę, zazwyczaj irytowało i uruchamiało wszystkie możliwe systemy alarmowe, Hani zwyczajnie umknęło. Podobnie każda duchowa nieobecność mężczyzny, jaka przecież mu się zdarzała - Saraiva zwyczajnie tego nie dostrzegała. Każdy sygnał, każdy ewentualny punkt zaczepienia dla potencjalnych podejrzeń, że coś jest nie tak, czmychał jej jak spłoszony zając nim zdążyła poświęcić mu chwilę. To zaś, jasna sprawa, skutkowało bezgranicznym zadowoleniem Hani i... późniejszym rozczarowaniem, którego nadejścia była tak rozkosznie nieświadoma. - Och, całe szczęście - westchnęła tymczasem z ulgą, usatysfakcjonowana odpowiedzią Angeliniego, a zorientowawszy się, jak musiało to zabrzmieć (wiecie, ulga to raczej nie coś, co chciałby usłyszeć mężczyzna w reakcji na dotrzymanie przez niego wcześniejszej umowy), szybko się poprawiła. - Znaczy, nie to, żebym myślała, że się złamiesz, ale... Rebeka umie podejść każdego. Dziwię się, że dotąd nie została szpiegiem. - Uśmiechnęła się z rozbawieniem i pokręciła lekko głową. Skoczyłaby za swoją bliźniaczką w ogień, czy naprawdę więc ktoś sądził, że wścibskość siostry jej przeszkadza? Cóż, jeśli tak, dementuję - ciekawość Becky nie była dla Hani problemem. Co więcej, to było miłe, że ktoś się tak o ciebie martwił, interesował. A to, że tak bardzo chciała ukryć swoje chwilowe szpitalne przygody... Przecież to z tego samego powodu. Po prostu nie chciała dokładać bliźniaczce - i ojcu - zmartwień. Marszcząc komicznie brzmi na wzmiankę o dokładce - to żart, prawda? - z niespotykaną u niej ostatnio energią wstała od stołu, ewidentnie wieszcząc koniec posiłku. - Idziemy. Po wypis. - Uniosła brwi znacząco. Zjadła? Zjadła. Miała opiekuna? Miała. Nie zamierzała tu zostać ani chwili dłużej! - Przebiorę się tylko i... - Och, jasne, nie była wzorem jeśli chodzi o bycie znawcą męskich myśli, ale nie była też aż tak naiwna, by nie wpaść na to, co może teraz chodzić Valowi po głowie. - Nic z tego. Poczekasz na zewnątrz. Nie leżę w sali sama. - Dodała gwoli wyjaśnienia i, prezentując nagle zadziwiającą energiczność, chwilę później z żołnierzem u boku ruszyła na oddział. Szpital... Meh, nigdy więcej!
/zt x2 |
| | |
| Temat: Re: Szpitalna stołówka | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|