/z Sali Książek, po rozmowie z Valem i AlexPłacz nie miał w niczym jej pomóc, jednak najzwyczajniej w świecie nie potrafiła się ogarnąć, gdy już zaczęła łkać. Początkowe chlipanie przerodziło się w najprawdziwsze wycie w dłonie oraz zużywanie coraz to większej ilości jednorazowych ręczników, jakie to miały nieszczęście znajdować się w galeriowej toalecie. Nieszczęście, bowiem ich los nie należał do zbyt pozytywnych. Obsmarkiwane, zmoczone łzami czy też podarte wściekle na drobne kawałeczki, gdy to Tabby uświadomiła sobie, że zwyczajnie
musi zająć czymś dłonie i jest to typowa kwestia oszaleć lub też tego nie zrobić.
I choć czuła się jak największa psycholka na świecie, choć nie miało to żadnego związku z toaletowym szaleństwem, zaś z ponownym przejechaniem się na zaufaniu sukinsynowi, zupełnie szalona raczej nie była. Bardziej łapiąca chwilowy stan bliski obłędowi, by kiedyś wreszcie musieć z niego wyjść, o czym aż nazbyt dobrze wiedziała. Zwyczajnie nie mogła przecież spędzić reszty przyjęcia na podłodze w miejscu takim jak to, w którym obecnie się znajdowała.
To byłoby coś niezwykle głupiego, patrząc na to, że przybyła tutaj nie dla Valeriusa, lecz dla własnej siostry, dodatkowo zamierzając jeszcze postarać się wspierać jakoś jego ostatnią członkinię rodziny. No, może nie do końca taką znowu ostatnią, jeśli podejrzenie ciąży okaże się zajściem faktycznym, jednak myśl o tym chwilowo wolała od siebie odrzucić. W przyszłości miała z pewnością mieć jeszcze sporo czasu, może nawet aż jego nadmiar, na rozmyślanie o tym.
Teraz zaś wypadało jej powstrzymać łkanie na tyle, by móc przynajmniej odrobinę się ogarnąć i ruszyć na główną salę bankietową, gdzie to obsługa dyskretnie naganiała gości. Nie miała na to nawet najmniejszej ochoty, lecz poświęciła dla Amandy już tyle, więc zamierzała robić to dalej. Całym swoim sercem i całą duszą włączając się w próby dania jej dodatkowych szans na przeżycie.
Bo tym przecież właśnie byli osobnicy szumnie nazywani sponsorami. Maszynką pełną pieniędzy, którą trzeba było umieć odpowiednio obsłużyć, aby w przyszłości móc korzystać choć w drobnym kawałku z jej dobrodziejstw, w tym wypadku będących plikiem szeleszczących papierków, za które można było kupić trybutowi kilka dodatkowych chwil spędzonych w grze, a może nawet ostatecznie zwycięstwo.
Niby wierzyła, że jej mała siostrzyczka sama jakoś sobie poradzi, musiała to robić, jeśli nie chciała zupełnie stracić zmysłów, lecz i tak nie zamierzała pozostawać bierna. Była przecież osobą z natury aktywną i zaangażowaną w najróżniejsze sprawy niekoniecznie podobające się większości społeczeństwa. Jak w tym przypadku właśnie nagabywanie całkowicie obcych jej ludzi.
I choć Valerius postanowił podjąć taką a nie inną decyzję, jaka doszła nawet nie prosto do niej, sama też przecież mogła sobie w zupełności poradzić. Była silna, musiała być, chociaż czuła się zupełnie jak ta ostatnia sierotka na świecie. Takie odczucia miała jednak również przy swoim, ponownie już byłym, narzeczonym, więc takiej specjalnej różnicy to znowu jej przynieść nie przyniosło. Była Tabithą Gautier, cholera!, nie przeklętym płaczkiem łazienkowym!
Z tą właśnie myślą, podniosła się jakoś z podłogi, stając przed lustrem i opłukując twarz. Zmyła policzków smugi tuszu, wytarła nos i oczy, na koniec zaś spojrzała na swoją niezdrowo drogą sukienkę będącą w stanie dosyć opłakanym. Zdecydowanym szarpnięciem oderwała zwisający smętnie pas materiału, robiąc z długiej sukni sukienkę przed kolana i wrzucając zbędną część do kosza. Po tym uniosła wysoko głowę, odetchnęła głębiej kilka razy i wreszcie opuściła pomieszczenie. Będzie dobrze, z Valem czy bez niego.
[z/t]