|
| Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Klinika weterynaryjna Nie Sie 24, 2014 12:20 am | |
| |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Klinika weterynaryjna Pon Sie 25, 2014 3:33 pm | |
| |Główna ulica
Droga do kliniki minęła mi w milczeniu. I strachu, gdyż każde, nawet najlżejsze kołysanie się samochodu budziło we mnie obawy bardzo silne, wręcz paradoksalnie wielkie. Bo co jeśli w którymś momencie szarpnięcie uszkodzi ciało kota jeszcze bardziej? Co jeśli zsunie mi się z kolan i poturbuje bardziej? Trzymałam go jak najdelikatniej potrafiłam, starając się przy tym, by uchwyt był pewny i stabilny, by wszelkie nieprzyjemności związane z jazdą ograniczyć do minimum. A przynajmniej na tyle na ile potrafiłam. A potem wszystko potoczyło się w tempie lawinowym. Droga do kliniki, wejście do gabinetu, spanikowane tłumaczenia, oględziny, wstępne badania, ciągłe pytania. „Czy zwierzak jest na coś uczulony?” „Był już kiedyś poddawany narkozie?” „Czy choruje na coś przewlekle?” Nie, nie i nie. Jednak przez większość czasu nie potrafiłam nawet wydobyć z siebie głosu, jedynie kręciłam głową, spanikowana, przestraszona, pełna obaw. Szybko zrobione prześwietlenie wykazało na to, że nie ma żadnych silnych uszkodzeń wewnętrznych. Czaszka była cała, kręgosłup wytrzymał uderzenie, śledziona, płuca, żebra, żołądek, wątroba, serce… Wszystko to było całe. Może trochę poobijane, ale całe. Poza nieszczęsną łapą, której złamanie było na tyle poważne, że nie udało się go uleczyć w parę chwil, potrzeba było zabiegu, pod narkozą, ustawienia wszystkich kości, założenia usztywnienia. Wszystko miało przebiec sprawnie, a po przebudzeniu zwierzak miał zostać oddany w moje ręce niemal natychmiast. Przyjaźnie uśmiechnięta kobieta położyła mi rękę na ramieniu i zapewniła, że mogę wyjść, przejść cię, wypić kawę w niedalekiej kawiarni, odsapnąć. Że to wszystko potrwa jedynie godzinę, po tym zwierzak będzie już mój, oszołomiony, senny przez leki, ale żywy. Nie miałam się o co martwić. Nie zaprzeczę, że mi ulżyło. Poczułam się jakby ktoś zdjął z moich barków ogromny ciężar i wreszcie umożliwił mi swobodne oddychanie. Zbyt przywiązałam się do tego kocura, by teraz być zmuszoną do życia bez niego. Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać. Wróciłam w końcu do poczekalni, teraz już spokojniejsza, planując jednak przeczekać czas zabiegu i wybudzania na miejscu, nie potrafiłam się przekonać do nawet odrobiny rozrywki, wiedząc, że moje sumienie nie zniosło by świadomości, że kiedy ja pozwalałam sobie na relaks kocurowi składano właśnie połamane kości. Z westchnieniem usiadłam na krześle, po czym oparłam się wygodnie o ścianę za plecami i już miałam odpłynąć myślami w dalekie zakamarki, gdy dotarło do mnie, że tajemniczy taksówkarz nadal jest w klinice. I siedzi obok, jakby wyczekując na wieści. Mimowolnie uśmiechnęłam się delikatnie. - Dziękuję, naprawdę – powiedziałam, podnosząc się i podchodząc w jego stronę. – Jestem pana dłużniczką, nie wiem co bym zrobiła gdybym została sama w tej sytuacji. Teraz gdy opadły nerwy również nie potrafiłam obarczyć winą za zajście siedzącego przede mną mężczyzny. Miałam świadomość, że kot wybiegł na jezdnie z powodu mojego niedopatrzenia i byłam dozgonnie wdzięczna poznanemu dziś taksówkarzowi za pomoc jaką mi zaoferował. Wielu ludzi na jego miejscu olałoby sprawę, ba, prędzej zjechaliby mnie wściekli na to, że nie panowałam nad swoim zwierzęciem, niż zaprosili do własnego auta, przywieźli na miejsce, a na dodatek czekali jeszcze tyle czasu na… jakieś wieści? Tego nie byłam pewna. - Nazywam się Nicole Kendith – przedstawiłam się wyciągając dłoń w stronę nieznajomego. Uśmiechnęłam się przy tym ciepło i zachęcająco. Nie chciałam by przez moje zachowanie w szoku uznał mnie za niekulturalną bądź nierozgarniętą. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Klinika weterynaryjna Wto Sie 26, 2014 12:35 am | |
| Droga do kliniki minęła szybciej, niż się spodziewał. Może to przez pracę w swoim zawodzie, dzięki czemu znał magiczne skróty i drogi, którymi można uniknąć korków. Albo po prostu tak bardzo mu się spieszyło, iż nie zauważał mijającego czasu, co chwilę zerkając w tylne lusterko. Ze swojej pozycji nie mógł określić, czy zwierzę oddycha, ale czuł potrzebę sprawdzenia, co dzieje się na tylnym siedzeniu. Od momentu, gdy zaparkował samochód, wszystko potoczyło się jeszcze szybciej. Kobieta wraz z kotem wbiegła do środka, tłumacząc weterynarzowi całe zajście, po czym zniknęła w gabinecie, a on usiadł na plastikowym krześle w poczekalni i wpatrzył się tępo w drzwi, czekając na jakiekolwiek wieści. Równie dobrze mógł sobie pójść, zostawić właścicielkę i jej zwierzaka i wrócić do pracy. Był jednak człowiekiem z sumieniem i nie potrafił tak po prostu odejść, czując się winny całemu zajściu. Dlatego czekał, czując się odrobinę dziwnie i myśląc o wielu, równie dziwnych, rzeczach. Jedną z nich było wspominanie wczesnych lat dzieciństwa, kiedy jeszcze mieszkał w Dziewiątce. Nie robił tego dawno, bo choć były to wspaniałe i wesołe czasy, wprawiały go w dość melancholijny nastrój i tęsknotę za tym, co minęło i nigdy już nie wróci. Kiedy patrzył w przeszłość, wspominając zamazane już twarze członków swojej rodziny, poczuł się odrobinę samotny. Owszem, wiedział, że w KOLCu czeka na niego ukochana, a gdzieś w Kapitolu mieszka jego siostra (jeśli mógł wierzyć słowom Ginsberga), jednak pomimo wszystko wciąż był sam. Zauważył to już wcześniej, gdy w mieszkaniu zaczął prowadzić sam ze sobą rozmowy na dość skomplikowane tematy. I to bynajmniej nie pod wpływem żadnych środków odurzających. Brakowało mu towarzystwa, kogoś, kto wypełniłby jego wolny czas rozmową i zajął myśli. Patrząc na zachowanie kobiety, widząc jej więź ze zwierzęciem odczuł to jeszcze boleśniej, zdając sobie sprawę, że nie może ochronić jedynej osoby, na której mu zależy, ponieważ jest ona poza jego zasięgiem. Oddzielona murem, za który nie może zaglądać za często. W końcu, po niezbyt długim, aczkolwiek męczącym dla umysłu Hugh, czasie oczekiwania usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, a jego oczom ukazała się właścicielka kota, jednak bez swojego pupila. Przez moment serce zabiło mu mocniej obawiając się, że stało się najgorsze. Nie wybaczyłby sobie, gdyby odebrał życie tak cennej rzeczy, jaką było dla niej zwierzę. Przez moment jeszcze siedział w ciszy mając wrażenie, że dziewczyna go nie zauważyła. Po chwili jednak wstała i podeszła do niego, dziękując za pomoc, która w gruncie rzeczy jej się należała. Dzięki jej minie domyślił się, że z kotem wszystko w porządku. No, a przynajmniej. Mimo to wolał się upewnić i jednocześnie uspokoić się chociaż trochę po wszystkim, co ich spotkało. - Nie musi pani dziękować – odwzajemnił uśmiech i zaczekał, aż podejdzie bliżej– To ja potrąciłem pani zwierzaka, swoją drogą jeszcze raz strasznie za to przepraszam – dodał, uważnie jej się przyglądając. Czuł się dziwnie siedząc i patrząc na nią z dołu, dlatego podniósł się, stając naprzeciw niej – Z kotem wszystko w porządku? – zapytał niemal natychmiast, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, czy nie wyrządził mu trwałego uszczerbku na zdrowiu. W duchu błagał, aby skończyło się na zwykłym obtłuczeniu czy nawet złamaniu. - Hugh Randall – uśmiechnął się, odwzajemniając uścisk dłoni i gestem zapraszając ją, aby usiadała, jednocześnie dając znać, iż zamierza z nią poczekać – Mam nadzieję, że moje towarzystwo nie będzie pani przeszkadzać? – dodał po chwili, nie chcąc robić niczego wbrew jej woli. On sam i tak nie miał już nic lepszego do roboty. Poza jazdą taksówką, jeśli można to nazwać czymś lepszym biorąc pod uwagę fakt, iż ostatnio cierpi na brak towarzystwa.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Klinika weterynaryjna Wto Sie 26, 2014 10:04 pm | |
| Mężczyzna był nadzwyczaj miły, w ogóle nie wpasowywał się w narzucane przez środowisko standardy, przecież, mało kto wykazał by się na jego miejscu taką troską, jeszcze mniej osób tak dużym zainteresowaniem związanym z losami… kota. Można powiedzieć byle jakiego zwierzaka, w końcu Shadow nie był jego druhem, sam wybiegł mu na ulicę i to na dodatek z mojej winy, a taksówkarz nie dość, że nie olał sprawy, to jeszcze siedział tutaj czekając na moje wyjście z gabinetu, na wieści na temat życia, które przecież tak mało mogło dla niego znaczyć. A jednak tak nie było. Poczułam podziw dla niego, nie ważne jak głupim by się nie wydawał. Fakt, iż wykazał się tak dobrym sercem w czasach, gdzie większość ludzi była chorymi egoistami wydawał mi się dość mocno niesamowity. Pokiwałam głową słysząc przeprosiny mężczyzny. W sumie, nie uważałam bym na nie w jakimkolwiek stopniu zasługiwała, Shadow żył, dostanie nauczkę za próby ucieczki, a sam zbrodniarz zdążył odrobić wszelkie swoje winy przywożąc mnie tutaj. Słysząc jego pytanie uśmiechnęłam się szerzej, ponownie potakując. - Nie ma żadnych wewnętrznych obrażeń, jest trochę poobijany, pod wpływem uderzenia przygryzł sobie język, stąd ta krew na pyszczku i ma dość poważnie złamaną nogę, ale… to w sumie nic wielkiego. Trochę czasu będzie musiał pochodzić w gipsie, będzie też miał nauczkę za uciekanie przede mną, nic groźniejszego się nie zadziało – zapewniłam, zdobywając się nawet na wzruszenie ramionami. Teraz kiedy uspokoiłam się byłam w stanie podejść do całej sytuacji luźniej, spojrzeć na wszystko z dystansem na tyle dużym, by w sytuacji dostrzec pewne pozytywy. Może odrobinę naciągane, jednak ta postawa zdawała się o niebo lepsza przy tym co czułam jeszcze parę chwil temu, roztrzęsiona, przerażona, z łzami w oczach. Jednak uśmiech na mojej twarzy zgasł niemal w tej samej chwili, w której taksówkarz, Hugh, również się przedstawił. Ledwo na chwilę, sekundę, przepuszczając w tym samym momencie na twarz wyraz zdumienia, szybko opanowany, ponownie zastąpiony uniesieniem warg, jednak… Gdzieś w moim umyśle coś zaskoczyło na tyle ostro, bym nie mogła tego wyraźnie zignorować. Nie bądź głupia, to może być tylko jakaś cholerna zbieżność imienia i nazwiska, nie zaś kolejny odnaleziony członek rodziny Malcolma… Usiadłam bardziej automatycznie w odpowiedzi na gest mężczyzny, w myślach wciąż obracając jego personalia, badając je z każdej strony, szacując szanse na to, iż spotkałam właśnie tego Hugh, zaginionego przed laty brata Malcolma. W głowie pojawiło mi się od groma pytań bez odpowiedzi, żadnego jednak nie wypowiedziałam na głos bojąc się chyba, że zaraz zrobię z siebie idiotkę. Przecież, cholera, mogłam się pomylić nawet co do imienia! Co jeśli brat Malcolma nie miał na imię Hugh, co jeśli źle zapamiętałam? Zamyśliłam się na chwilę, wciąż wałkując od nowa te same wątpliwości, by w końcu dojść do wniosku, że jedynym rozsądnym rozwiązaniem będzie zapytanie samego Malcolma. I znalezienie sposobu na utrzymanie kontaktu z przyjaznym taksówkarzem. Te wszystkie przemyślenia przeleciały przez moją głowę w trybie błyskawicznym, kiedy więc usłyszałam padające z ust mężczyzny pytanie uniosłam ponownie spojrzenie na niego, przez chwilę lekko nieprzytomne, szybko jednak zepchnęłam na bok wszelkie wątpliwości i uśmiechnęłam się przyjaźnie. - Nie. Wręcz będzie miłą alternatywą, nie mam ze sobą żadnej książki, słuchawek, niczego co mogłoby mi pozwolić uchronić się przed natłokiem ponurych myśli przez tą godzinę, gdybym miała siedzieć tu sama – zapewniłam ciepłym tonem, mocno postanawiając się skupić na tym co dzieje się tu i teraz, nie rozgrzebując w myślach tożsamości towarzysza. – I proszę nie mówić do mnie pani, nie po to się przedstawiłam! Naprawdę nie jestem aż taka stara – dodałam i roześmiałam się cicho, trochę dla rozładowania resztek lekko nerwowej atmosfery, trochę dla uspokojenia wewnętrznego chaosu. Rozsiadłam się wygodniej, na chwilę jeszcze zerkając w stronę drzwi prowadzących do gabinetu. Zastanawiałam się czy zabieg się nie przedłuży. A może uda im się skończyć szybciej. Stwierdzenie koło godziny nie wydawało mi się jakoś mocno konkretne. - To twój pierwszy taki wypadek? – spytałam w końcu luźnym tonem, nawet trochę rozbawionym, ponownie przenosząc spojrzenie na towarzysza, dość odruchowo przechodząc w wypowiedzi na Ty. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Klinika weterynaryjna Sro Sie 27, 2014 2:20 am | |
| Gdyby Hugh zaczął zastanawiać się głębiej nad całą tą sytuacją, co pewnie też uczyni, kiedy zostanie pozostawiony sam ze swoimi myślami, doszedłby do wniosku, iż wydaje się ona nieco dziwna. No cóż, w gruncie rzeczy takie wypadki nie zdarzają się codziennie. Zabawniejszy był jednak fakt, jak bardzo on sam przejął się losem kota. Miał pewne obawy co do tego, czy tak samo obszedłby go los człowieka, ponieważ ostatnio stał się na niego dość obojętny. Albo może nie tyle obojętny, co po prostu nie czuł się przywiązany tak bardzo do ludzi, znając ich dwulicowość i różne, często podłe skłonności. Sam nigdy nie posiadał zwierzęcia, jednak potrafił sobie wyobrazić, iż są one o wiele lepsze od ludzi. I mają takie same uczucia, przez co jeszcze bardziej zabolała go myśl o tym, iż mógł pozbawić tego kocura życia, a jego właścicielkę ulubionego zwierzaka. Odetchnął jednak z ulgą słysząc, iż wszystko jest i będzie w porządku, a kot wyliże się z ran, które mu zadał. Uśmiechnął się przy tym szerzej, uspokajając własne sumienie. Udało mu się rozluźnić wiedząc, że nie musi już dłużej tak bardzo zadręczać się całą sprawą. Nastawienie Nicole także bardzo mu pomogło i choć to nie on powinien czuć się w tej sytuacji fatalnie, wcześniej tak właśnie było. Może nie gorzej, niż w przypadku samej właścicielki czy nawet kota, ale na pewno nie było mu to obojętne. Gdy oboje usiedli, Randall czuł się już niemal wyśmienicie i gdyby nie fakt, że wciąż znajdowali się w klinice, zacząłby tańczyć lub co najmniej podśpiewywać pod nosem. Jego dzień, który zaczął się naprawdę świetnie, znów wracał na dobry tor i teraz mógł już odetchnąć pełną piersią i odprężyć, ciesząc się wolną chwilą w dość mile zapowiadającym się towarzystwie. Kochał swoją pracę, ale rozmowa z Nicole wydawała się miłą odskocznią od codzienności i perspektywą nawiązania bliższego kontaktu z kimkolwiek, czego ostatnio naprawdę mu brakowało. Wciąż jednak pozostał w nim ten drobny instynkt, każący zbytnio się nie spoufalać pamiętając, że nigdy nie ma pewności, czy osoba, z którą rozmawia, nie zna przypadkiem tej ciemnej strony jego osoby. Już i tak zdążył popełnić ten błąd, pod wpływem emocji przedstawiając się swoim prawdziwym nazwiskiem. Po bliższym przyjrzeniu się rozmówczyni doszedł do wniosku, że nie wygląda groźnie, ale wygląd zazwyczaj potrafił mocno zmylić. Jej zachowanie także nie wskazywało na to, aby jego nazwisko cokolwiek jej mówiło, choć przecież mogła dobrze grać swoją rolę. Mimo to, skoro już zaoferował jej towarzystwo, a ona przyjęła je dość ochoczo, nie zamierzał rezygnować. Skoro przeznaczenie popchnęło ich ku sobie w ten dość brutalny sposób, nie chciał przeciwstawiać się losowi i marnować tak cudownej okazji to dłuższej rozmowy, za którą szczerze mówiąc tęsknił. Właśnie za to tak bardzo lubił chodzić do psychologa – możliwość powiedzenia wszystkiego, co leżało mu na duszy była zbyt przyciągająca, a uczucie, które go wówczas ogarniało zbyt uzależniające, aby z tym skończyć. Jasne, nie zamierzał stawiać dziewczyny w niekomfortowej sytuacji zarzucając ją przykrą historią swojego życia i jeszcze przykrzejszymi rozmyślaniami na ten temat. Słysząc uwagę na temat zwracania się do niej per „pani” roześmiał się lekko. Czuł, że napięcie zaczyna powoli opadać, razem z pewną barierą, która tworzy się podczas wypadku. Miał świadomość, że nie zachował się jak standardowy Kapitolińczyk, a potwierdzała to nie tylko postawa zaraz po zdarzeniu, ale zachowanie w poczekalni i ochota na przedłużenie ich niefortunnego spotkania. Kto by pomyślał, że można tak dobrze wykorzystać czyjeś nieszczęście (w tym wypadku akurat kota). - Niestety tak – odparł, studiując uważnie jej twarz. Miał pewność, że nigdy wcześniej jej nie widział i zastanawiał się, czy powinien się z tego faktu cieszyć, czy też wręcz przeciwnie – Przyznam, że w tym zawodzie nie pracuję zbyt długo, jednak wcześniej też jeździłem samochodem i jeszcze nigdy nikogo nie potrąciłem. A twój zwierzak wywinął ci kiedyś podobny numer? – powinien chyba dodać to wydarzenie do listy swoich życiowych doświadczeń, chociaż przecież wcale nie było się z czego cieszyć. Cała trójka, a zwierzak najbardziej, miała wielkie szczęście i to właśnie powinno być powodem do zadowolenia, a nie okazja do rozmowy czy właśnie nowe dokonanie. Mimo to Hugh dzięki temu przekonał się, że niemal każde przykre wydarzenie może zostać obrócone w coś pozytywnego, jeśli tylko naprawdę się tego chce. I jeśli nie jest to naprawdę wielka tragedia, jak śmierć ukochanej osoby. A w tym Randall miał doświadczenie, bo choć nie miał pewności, czy ktokolwiek z jego rodziny, łącznie z Libby (jakoś średnio ufał Ginsbergowi), żyje, przez cały ten czas nie udało mu się znaleźć ani krzty pozytywu – Tak przy okazji mógłbym wiedzieć, jak nazywa się twój kocur? – rzucił, przypominając sobie, że chciałby to wiedzieć, choćby dlatego, aby później móc to wydarzenie połączyć z czymś więcej niż imieniem właścicielki czy wizytą w klinice – Muszę przyznać, że to nie co dzień widuję ludzi z kotami na spacerach – wyszczerzył zęby w uśmiechu, chcą w jakikolwiek sposób podtrzymać ich rozmowę – Zawsze myślałem, że bawią się w to psy, ale najwyraźniej nie jestem zbyt obeznany w tego typu rzeczach – roześmiał się, bo rzeczywiście, nie miał zielonego pojęcia o tym, że koty także się wyprowadza – A skoro jeszcze tkwimy w temacie wypadku, nie trzeba przypadkiem zapłacić za leczenie? – zrobił poważniejszą minę, ponieważ w tym wypadku akurat nie żartował – Bo jeśli jest to konieczne, chętnie pokryję szkody, które wyrządziłem – dodał, naprawdę mając na myśli to, co powiedział. Nie miał co zrobić z pieniędzmi, które zarobił i które udało mu się jakimś cudem zaoszczędzić przez ostatni rok, a zapłacenie za leczenie było dość ważną rzeczą. Poza tym wciąż czuł się zobowiązany do wynagrodzenia tego wszystkiego na wszelkie możliwe sposoby. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Klinika weterynaryjna Czw Sie 28, 2014 12:22 am | |
| Ogarnęła mnie ulga. Wspaniałe uczucie, lecz ostatnio chyba zbyt często pojawia się w moim życiu. I nie twierdze tak, dlatego że jest złe, po prostu ulga zbyt mocno powiązana jest z tym co ją poprzedza: strachem, złością, poczuciem zdrady, czy też odrzucenia, niepokojem o cudze istnienie. Zbyt wiele negatywnych emocji musiało pojawić się w życiu by w końcu móc dojść do tego wspaniałego finału. I to, nie zaprzeczę, zniechęcało mnie. Zresztą, kto w końcu nie miałby dość i nie zaczął łączyć przyjemnego ukojenia spływającego na umysł i ciało z gorzkim smakiem porażki i bojaźliwości? Co prawda mnie to jeszcze nie dotyczyło, choć powoli zaczęłam się obawiać, że coś takiego nastąpi. I to wcale nie w tak odległych czasach. Choć, w zasadzie… Istniała również inna szansa. Przy tym jak mało przyjazny w dzisiejszych czasach był los, wszystko wiązało się z coraz większym ryzykiem, fakt czym zajmowałam się po godzinach pracy też nie złagadzał sytuacji. Chwilami bałam się więc, że dojdzie do takiego momentu, w którym ulgi po prostu nie będzie. Gdy świat zrobi mi zawrotnego psikusa wybijając wszystkie argumenty z rąk, pozbawiając linii obrony, skazując mnie na porażkę, będę musiała pogodzić się z tym, że nie ma dobrych zakończeń. A przynajmniej nie zawsze, już teraz zdarzało mi się tego uświadczyć rozczarowań. Potrząsnęłam głową starając pozbyć się tych dziwnych, nie trzymających się do końca ładu i składu przemyśleń, i skupić się ponownie na rzeczywistości. A w szczególności na słowach Hugh. Pokiwałam głową słysząc jego zapewnienie i posłałam mu pokrzepiający uśmiech. Wypadki chodzą po ludziach. I zwierzętach. Tak samo jak zbiegi okoliczności. Przez chwilę patrzyłam na niego nie odpowiadając na pytanie, rozważając jak to możliwe, że przez czysty przypadek natrafiłam na – najpewniej – dawno zaginionego brata Malcolma, jakim cudem to właśnie pod jego koła wpadł Shadow, jak to możliwe, że okazał się osobą na tyle przyjazną bym miała szansę na jakiekolwiek utrzymanie z nim rozmowy. Przecież mógł odjechać, bez słowa, nie przejmując się niczym, a ja nawet nie przypuszczałabym, że sprzed nosa uciekł mi ktoś, kto dawno powinien zostać odnaleziony. - Lubi mi czasem uciekać na spacerach, głownie dla zwykłego przekomarzania się, nigdy jednak nie wyskoczył przy tym na ulicę. Zawsze zdawał się cechować większym rozsądkiem – odpowiedziałam w końcu, uśmiechając się niemal pobłażliwie przy ostatnich słowach. – A zwierzak nazywa się Shadow. Miałam świadomość tego, że to było imię prędzej pasujące do samiczki, jednak… Kiedy pierwszy raz natrafiłam na kota na ulicy przemykał się wśród cieni kryjąc się doskonale, mimo swej rzucającej się w oczy barwy. Urzekł mnie swoją zwinnością, swoim talentem, a przede wszystkim tą potrzebą bycia kochanym, która pojawiła się w jego ślepiach niemal w tej samej chwili, w której postawił pierwsze nieśmiałe kroki w moją stronę zwabiony zapachem kawałka szynki wyjętej z kanapki zrobionej do pracy. Dotyk jego łapek, ze schowanymi pazurkami, był naprawdę delikatny, a sposób w jaki przywarł do mnie w momencie, w którym wzięłam go na ręce wydawał się bezcenny. Weterynarz powiedział mi wtedy, że ten mały potwór ma góra pięć miesięcy. Był odwodniony, niedożywiony, a mimo to nadal piękny. I pełen życia o czym przekonałam się już w pierwszych godzinach jego pobytu w moim domu. Najpierw nieśmiało, później coraz bardziej ochoczo badał cały teren, wodził noskiem wzdłuż dywany, kichając gdy trafiał na mniej wysprzątane miejsce, ocierał się o wszystkie meble, polował na wiszące firanki. Dość szybko nauczyłam się czego nie należy trzymać na wierzchu, kiedy tak charakterny zwierzak krążył po pokoju. Shadow zawsze był pozytywną kulką energii w moim życiu, dlatego tym bardziej nie potrafiłam sobie wyobrazić co by było, gdyby ten wypadek zakończył się w bardziej tragiczny sposób. Byłam pewna, że strasznie przeżyłabym śmierć zwierzęcia. - To dość rzadki proceder – przyznałam słysząc kolejne słowa mężczyzny. – Choćby dlatego, że koty o wile ciężej jest przyzwyczaić do pewnych ograniczeń. Ale w momencie w którym nauczą się chodzić na smyczy okazują się niezwykle wdzięcznymi zwierzętami, uwierz mi. Mój maluch uwielbia takie spacery, chociaż… Lubi też okraszać je drobną iskierką buntu, w końcu nie byłby sobą poddańczo zgadzając się na uciemiężenie. Pokiwałam głową jakby na potwierdzenie moich słów, również uśmiechając się wesoło w stronę towarzysza. Zadziwiająco dobrze mi się z nim rozmawiało, ba, można by wręcz powiedzieć, że udało mi się zrelaksować dzięki tej niezobowiązującej wymianie zdań, która w zaskakujący sposób umilała oczekiwania. Hugh wydawał się naprawdę bardzo miłym człowiekiem, nie musiałam więc zmuszać się do tego by w sposób pozytywny reagować na jego słowa. No, może poza chwilą, w której padło kolejne pytanie. Zmarszczyłam brwi, również patrząc na niego poważnie. - Szkody wynikły jedynie z powodu mojego nieupilnowania zwierzęcia, nie musisz zatem za nie płacić. Nie byłoby sprawiedliwe pozbawiać cię takiej sumy, tym bardziej, że jestem w stanie wyłożyć tę stówkę by opłacić leczenie – zapewniłam. Zanim jednak zdążyłam dodać coś jeszcze telefon zapikał mi w charakterystyczny sposób obwieszczając nadejście wiadomości. Sięgnęłam po niego trochę odruchowo, zerkając na wyświetlacz, w duchu zapewniając się, że zignoruje wiadomość, jeśli jej nadawcą nie będzie ktoś ode mnie z pracy, jednak widząc wytłuszczone imię Malcolma widniejące tuż obok informacji o smsie pośpiesznie przeprosiłam Hugh i odczytałam treść, a następnie odpisałam na nią, z bijącym trochę szybciej z niepokoju sercem. Poczekałam jeszcze na odpowiedź, po czym napisałam kolejną wiadomość i dopiero wtedy schowałam komórkę. Wtedy jednak drzwi do gabinetu ponownie się otworzyły, a uprzejma kobieta poprosiła mnie o podejście na chwilę w celu wykonania wszystkich płatności. Nim zdążyłam opuścić pomieszczenie zabieg został już skończony, a kot podłączony pod kroplówkę poddany powolnemu procesowi wybudzania. Spojrzałam w jego stronę, czując ukłucie zaniepokojenia – mimo wszystko martwiłam się o zwierzaka – po czym wycofałam się do poczekalni i usiadłam koło Hugh. - Już się wybudza. Krótka informacja, treściwa, bez większego skupienia, cała moja koncentracja na powrót poświęcona był kocurowi i jego losom. Musiałam poradzić sobie z wizją, która przez chwilę stała się dla mnie rzeczywistością. Widzianego zza uchylonych drzwi rozciągniętego na blacie Shadowa z jedną łapką zamkniętą w usztywnieniu, drugą zaś podłączoną pod kroplówkę. Koniuszek różowego języka wystawał mu z pyska i gdyby nie te dodatki oraz świadomość minionych faktów mogłabym pomyśleć, że młody po prostu śpi. Biedny kociak. - Czy mogłabym Cię wykorzystać jeszcze raz? – spytałam w końcu, ponownie przenosząc wzrok na taksówkarza. Uśmiechnęłam się przy tym niemal błagalnie. – Shadow po przebudzeniu powinien jak najszybciej trafić do swojego legowiska, a ja… cóż, nie mieszkam najbliżej tego miejsca, dlatego zastanawiałam się czy nie zechciałbyś podwieźć nas jeszcze do mnie? W ramach rekompensaty zapraszam na kawę i ciastka. W końcu nie mogłam tak łatwo pozbawić się towarzystwa mężczyzny. Nie wtedy, gdy dałam Malcolmowi do zrozumienia, że będzie musiał go poznać. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Klinika weterynaryjna Pią Sie 29, 2014 11:01 am | |
| Dla Randalla miłą odmianą było spędzenie dnia w towarzystwie kogoś, z kim mógł bez skrępowania zamienić parę słów. Nawet jeśli ich rozmowa przebiegała w poczekalni kliniki weterynaryjnej, po potrąceniu przez mężczyznę kota kobiety i w oczekiwaniu za kończenie zabiegu, naprawdę sprawiało mu to przyjemność. Miał wrażenie, że napięcie opadło już niemal zupełnie, pozostawiając jedynie uczucie ulgi i lekkości. Wszystko potoczyło się dobrze. Dzień pozostał niezmieniony, nastrój, o dziwo, ciągle mu dopisywał a zwierzak nie odniósł poważniejszych obrażeń. Naprawdę było to cudowne i Hugh nie mógł powstrzymać się od delikatnego uśmiechu, który zazwyczaj na jego twarzy nie gościł tak często. O dziwo, przestał nawet przejmować się faktem, iż jego towarzyszka jakimś cudem mogłaby kojarzyć nazwisko. Najzwyczajniej w świecie, w tamtym momencie, to go po prostu nie obchodziło i jedyne, czego żałował, to fakt, że niedługo będą musieli się pożegnać. Jak zawsze, każde z nich pójdzie w swoją stronę i zanim się obejrzą to spotkanie pozostanie jedynie mglistym wspomnieniem, które będzie zacierać się z każdym dniem, bo tak naprawdę nie będzie co wspominać. Mężczyznę już dawno przestały smucić tego typu rzeczy. Na początku niezłomny, z czasem chyba pogodził się z przemijaniem i tym, że nic nie może trwać wiecznie. Chociaż oddałby wszystko, aby przeciągnąć niektóre rozmowy i spotkania. Słysząc odpowiedź dziewczyny pokiwał głową, wykrzywiając usta w trochę szerszym uśmiechu. - Pasuje mu to imię, ledwo go zobaczyłem – odparł z lekkim zamyśleniem w głosie – Mam nadzieję, że więcej nie postanowi sobie ucinać samotnych wypraw, a szczególnie w stronę drogi – dodał, nie patrząc na kobietę, a wpatrując się w ścianę przed nim. Zaczął sam zastanawiać się nad sprawieniem sobie jakiegoś zwierzaka, chociaż w jego przypadku byłby to zapewne pies. Zdecydowanie wolałby psa, z który mógłby wychodzić na naprawdę długie spacery (nie żeby z kotem nie mógł, ale miał na myśli naprawdę długie spacery). Wtedy zapewne, gdyby zwierzak pojawił się w jego domu, byłby osobą, na którą przelewałby swoje myśli i uczucia. Właściwie nie konkretnie osobą, ale wciąż najbliższym stworzeniem, do którego mężczyzna miałby pełne zaufanie. Naprawdę zaczął zastanawiać się nad taką opcją poważnie, w szczególności iż kusiło go zmniejszenie uczucia samotności po powrocie z pracy do pustego mieszkania. Będzie musiał się nad tym poważnie zastanowić. Gdy już wróci do domu i znów zostanie pozostawiony sam sobie. Wysłuchał następnych słów coraz bardziej przekonując się do kupna psa. Nie żeby zamierzał to zrobić w tej chwili, jednak zdecydowanie o wiele bardziej wolał te zwierzęta od kotów, zwłaszcza po minionych wydarzeniach, które doprowadziły ich do tego miejsca. Po raz kolejny naszło go dziwne, uczucie, iż to wszystko może jeszcze skończyć się inaczej, niż by przypuszczał. Wierzył w przeznaczenie i wierzył w to, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Jak na razie jeszcze nie odkrył, jaki cel mają w sobie wszystkie te wydarzenia, które osobiście go dotknęły, jednak miał wielką nadzieję, że to wszystko wkrótce się wyjaśni. Albo nie wkrótce, w końcu nie chciał wymagać od Losu zbyt wiele. Po prostu wierzył, że przez swoją cierpliwość i wytrwałość otrzyma odpowiedzi na nurtujące go pytania. - Czym byłoby życie bez odrobiny ryzyka? – uśmiechnął się spoglądając na swoją towarzyszkę – Na szczęście wszystko skończyło się dobrze – tak, naprawdę miał szczęście. Nie miał pojęcia co by zrobił, gdyby miał na sumieniu kota. I oczywiście szczęście jego właścicielki, które tak szybko by odebrał. Nie musiał się jednak długo nad tym zastanawiać, ponieważ nic takiego się nie wydarzyło i szkoda mu było marnować czasu i energii na roztrząsanie tego, co by było gdyby. Pierwszy raz w życiu. Pierwszy raz od dawna udało mu się od tego powstrzymać i był niezmiernie z siebie dumny. Czynił postępy, powoli podnosił się z otchłani, w którą spadł i radził sobie ze wszystkim, co go otacza. - Mimo to wciąż upieram się nad zapłaceniem za leczenie – powiedział, natychmiast wyjmując portfel z wewnętrznej kieszeni marynarki i wręczył jej dwa banknoty, czyli w sumie dwieście – Widzisz, uważam, że wina leży głównie po mojej stronie, bo mogłem zahamować szybciej, przyglądać się uważniej i może wtedy skończyłoby się jedynie na szoku. Nie możesz ponosić odpowiedzialności za niesforność swojego zwierzaka, a jednocześnie nie wypadałoby też zwalać winę na niego – uśmiechnął się uprzejmie, chowając portfel – I nie chcę słyszeć odmowy – dodał robiąc stanowczą minę, jednak szybko ponownie się uśmiechnął. Miał szczęście, że uwagę dziewczyny odwrócił jej telefon, którym zajęła się przez następną chwilę, a później ponowne wezwanie do gabinetu. Oparł się wygodniej o krzesło z satysfakcją wymalowaną na twarzy. Naprawdę nie miał co robić z tymi pieniędzmi. Nie potrzebował zbyt wiele, a wszystkie jego potrzeby pokrywała zaledwie część jego pensji. Reszta leżała w kasetce na półce czekając, aż w końcu do czegoś się przydadzą. Nie był bogaty, ale miał ponadto swoich oczekiwań. Kiedy kobieta wróciła i usiadła obok niego, spojrzał pytająco chcąc usłyszeć jakiekolwiek wieści. Uraczyła go zaledwie krótką informacją, jednak to wystarczyło aby ponownie się uśmiechnął. Kot żył, wybudzał się z narkozy a on nie musi się dłużej martwić o jego stan, choć i tak przez następne kilka dni będzie się zastanawiał, jak zwierzak sobie radzi. A później pewnie zapomni, jak wszystko, co nie miało większego punktu zaczepienia w jego życiu. - Nie uznałbym tego za wykorzystywanie mnie – odparł na jej prośbę, widząc błaganie wypisane na jej twarz – Poza tym i tak zamierzałem ci to zaproponować – chwilę zastanawiał się nad dalszą częścią propozycji. Wizja spędzenia jeszcze chwili w tak miłym towarzystwie była niezwykle kusząca, jednak… Miał pewne obawy. Nie jak dziecko zapraszane przez kogoś obcego. Chodziło bardziej o nadużywanie gościnności. Z drugiej jednak strony nie chciał już tego dnia wracać do pracy i nie uśmiechało mu się także siedzenie w domu i patrzenie w okno z braku czegokolwiek, czym mógłby się zająć – A co do kawy, nie chciałbym nadużywać twojego towarzystwa – uśmiechnął się po cichu licząc, że zostanie zapewniony o tym, iż jest jak najbardziej mile widziany – I nie uważam też, abyś była mi winna rekompensatę – dodał, podnosząc się z miejsca i wyciągając kluczyki od samochodu. Naprawdę dobrze mu się z nią rozmawiało i chętnie spędziłby jeszcze chwilę w jej towarzystwie. Może właśnie to było jego przeznaczenie? – W każdym bądź razie, jeśli na pewno nie będę się naprzykrzać, chętnie napiłbym się kawy – uśmiechnął się, ruszając w stronę wyjścia z kliniki. |zt – dom Nicky
|
| | |
| Temat: Re: Klinika weterynaryjna | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|