Wiek : 26 Zawód : złodziejka Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator
| Temat: catch a falling star Wto Wrz 02, 2014 1:06 am | |
| Kim jestem? Z perspektywy czasu mogę śmiało powiedzieć, że jestem nikim. Nikim ważnym, nikim istotnym czy też choćby zauważalnym. A przecież nie zawsze tak było. Kiedyś byłam Kimś. Dokładnie, Kimś! Urodzoną celebrytką, choć przecież nie do takiej roli mnie przygotowywano. I to nie taka rola była mi ostatecznie pisana, lecz pozostawmy wspomnienie o tym na później. Najlepiej znacznie później, a jeszcze lepiej – na znacznie nigdy później. Teraz zaś skupmy się na początku całej tej historii, która praktycznie już od samego początku zmierzała w jasno określonym kierunku. Choć ja osobiście nie zdawałam sobie z tego sprawy. Praktycznie aż do samego końca i momentu, w którym było już stanowczo za późno, by cokolwiek robić czy też ratować. Czy była to moja wina? Z pewnością, jednak i działania innych ludzi nie były bez winy.
Ostatnio zmieniony przez Miranda Angelini dnia Wto Wrz 02, 2014 1:11 am, w całości zmieniany 1 raz |
|
Wiek : 26 Zawód : złodziejka Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator
| Temat: Re: catch a falling star Wto Wrz 02, 2014 1:11 am | |
| Zegar stojący na półpiętrze wydawał z siebie miarowe tykanie. Tik-tak, tik-tak, tik-tak… Tak bardzo ciche i usypiające, a jednak zupełnie na mnie nie działające. To nie to, że nie miałam ochoty zasnąć. Tak właściwie, to nawet tego pragnęłam, lecz najzwyczajniej w świecie nie byłam w stanie tego zrobić.
Zamiast więc wykorzystywać późną już noc na smaczny sen w swoim własnym łóżku, siedziałam przy balustradzie na antresoli i machałam nogami wysuniętymi przez szpary pomiędzy kolejnymi szczebelkami. A zegar odzywał się dalej. Tik-tak, tik-tak, tik-tak…
Do wschodu słońca nie pozostało już zbyt wiele czasu, ale mimo wszystko nie ruszałam się z miejsca. Zbyt dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że nikt mnie tutaj nie znajdzie. Nie dlatego, że było to jakoś specjalnie odosobnione miejsce, o nie!, można stwierdzić nawet, iż był to praktycznie sam środek domu. Przyczyna mojej pewności była zgoła inna. Nikt nie miał mnie tutaj znaleźć, bo nikt mnie nie szukał.
Byłam zupełnie niewidzialna. Do tego stopnia, że czasem nawet przychodziło mi zastanawiać się nad tym, co byłoby, gdybym z dnia na dzień zniknęła. Czy ktokolwiek by to zauważył? O tęsknocie bowiem mogłam swobodnie zapomnieć. Mój papa z pewnością odchodziłby od zmysłów, gdybym nie pojawiła się w domu na czas. On mnie kochał, czasem może nawet odrobinę za mocno i przez to bywał nadopiekuńczy, ale jednak mu na mnie zależało.
Jego jednak już dawno tutaj nie było. Odszedł na zawsze, a ja zostałam. Pod wątpliwą opieką jego drugiej żony i brata, który nadzwyczaj szybko wykorzystał szansę, zajmując jego miejsce. I nie mówię tutaj tylko o pełnieniu roli głowy rodziny czy też pana domu, to byłoby jeszcze nazbyt proste. Stwierdzając, że John wyniuchał odpowiedni moment i przejął rolę mojego kochanego ojca, mówię tutaj również o przejęciu roli męża mojej macochy.
Co nie było dla mnie osobiście aż tak bardzo szokujące. Nie po tym, co sprawiło, że mój dobrotliwy papa zniknął na wieki. Zarówno z mojego życia, jak i tego mojego brata. Choć tak akurat nie powinnam mówić. A przynajmniej nie przy moich nowych opiekunach, choć bardziej prawidłowe byłoby nazwanie ich raczej gospodarzami. Nie uznawałam ich za swoją rodzinę, a oni ułatwiali mi to swym zachowaniem w stosunku do mnie.
Przynieś, podaj, pozamiataj. Tym właśnie byłam przez ostatnie lata. Niewidocznym robotem domowym, na którego można było swobodnie zwalić wszelkie prace związane z prowadzeniem domu, nie obawiając się, że cokolwiek zostanie pominięte. Dom zawsze lśnił czystością, gorący posiłek stał na kuchni, ubrania były wyprane i poskładane, a kwiaty podlane.
Nie, nie byłam jakimś cholernym Kopciuszkiem. Ani razu nie zrobiłam tego wszystkiego dla nich z myślą o tym, że muszę, bo tak mi rozkazano. Tego byłoby stanowczo za wiele, nawet przy moim dosyć spokojnym charakterze i pragnieniu zaskarbiania sobie przyjaźni innych ludzi.
Raz jeszcze – żaden był ze mnie Kopciuszek. Nawet pomijając ptaszki latające dookoła głowy, myszki i Wróżki Chrzestne. To, co robiłam miało głębszy sens. To, co robiłam było dopełnianiem przysięgi złożonej papie, gdy ten, ze łzami nas obojga, opuszczał ten dom ze świadomością, że nigdy już doń nie powróci. To właśnie z tego powodu nie postanowiłam spakować tych kilku rzeczy, jakie jeszcze należały pełnoprawnie do mnie, by czym prędzej uciec z tego miejsca. Choć nie mogę skłamać, że o tym nie myślałam. Jednak obiecałam ojcu, że zostanę tak długo jak się da i zamierzałam obietnicy dotrzymać.
|
|