|
| Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Sauna Pon Sie 18, 2014 3:38 pm | |
| |
| | | Wiek : skończona osiemnastka. Zawód : rzeźnik, zajmuje się też szmuglowaniem. Przy sobie : kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz oraz zwiększenie szansy na skuteczną obronę. Obrażenia : psychiczne? Za mało miejsca.
| Temat: Re: Sauna Sob Sie 23, 2014 4:16 pm | |
| /po pierwszym dniu treningów/ Czasem to nie jest niczyja wina. Nie zawsze ich umysły kształtują się w wyniku procesu socjalizacji. Nieraz nie chodzi wcale o traumę z dzieciństwa, powielanie wzorców czy też efekt lustrzanego odbicia. Socjopatą można się po prostu urodzić. Nieważne jednak, w jaki sposób zostały wykreowane ich umysły i sposób myślenia. Istotne jest bowiem to, że bez wątpienia sprawiają, że odwieczne prawa natury są wciąż respektowane, reprezentują przeciwieństwo altruistów o krystalicznym wnętrzu (o ile takie wynaturzenia można jeszcze znaleźć w gąszczu pozbawionych kręgosłupa moralnego mieszkańców Panem), a przede wszystkim dodają kolorytu szaremu społeczeństwu. O ileż nudniejszy okazałby się współczesny świat, gdyby nie oni, psychopaci, i ich wielkie marzenia. Even byłby w stanie zrobić naprawdę sporo, aby móc choć na chwilę znaleźć się w głowie Gerarda Ginsberga i najzwyczajniej w świecie zrozumieć go. Osławiona legenda KOLC-a należała do najbardziej fascynujących istot, jakie kiedykolwiek poznał. Począwszy od skomplikowanego charakteru, poprzez osnutą tajemnicą historię, a skończywszy na naprawdę intrygujących zainteresowaniach. Wystarczyło kilka krótkich spotkań, by Even niejako uzależnił się od rozmowy z dyrektorem więzienia. Kilka, dodajmy, intensywnych spotkań, w czasie których nie protestował nawet wtedy, gdy Gerard zapragnął trochę się nim pobawić. Jednak w gruncie rzeczy chodziło tylko o niepisaną umowę. Irving dostał coś, co było na wagę złota w jego fachu. Nietykalność. Ginsberg przymykał oczy na działalność Evena. W zamian za...? Za wnętrzności zwierząt i... Seks. Trybut nie sądził, że jeszcze ich drogi jeszcze kiedyś się spotkają. Nic nieznaczący epizod z przeszłości był tylko mglistym wspomnieniem. Ale gdy zobaczył Gerarda na treningu przy stanowisku walki... Wszystko odżyło. Chora fascynacja jego osobą i obłędem w oczach pierwszego kata KOLC-a. Nie mógł powstrzymać się przed podejściem do niego i bezpośrednią konfrontacją. Jednak tłum trybutów oblegał ten punkt, więc skończyło się na dbaniu o pozory. Mieli przecież nie wracać do swojej umowy. A przynajmniej nie w obecności innych. Pierwszy dzień treningów minął mu zaskakująco szybko. Po rozgrzewce na siłowni i ściance porozmawiał chwilę z opiekunem stanowiska pierwszej pomocy. Resztę czasu spędził na przygotowywaniu się do walki. Nie zamierzał się przeciążać przed Areną, ważne było przecież to, aby dotrzeć tam w pełni sił. Even zaczął wprowadzać w życie swój plan zwiększający szanse na przetrwanie. Przykładowo - systematycznie zmniejsza sobie dawki żywnościowe, przyzwyczajając organizm do uczucia głodu. Poza tym, tak jak sobie obiecał, nie spędza zbyt dużo czasu w swoim pokoju. Wciąż panuje w nim skrajny burdel, a nie zamierza sam sprzątać po pizdeczkach Almy. Od czasu uprzejmego zbesztania Daisy nie zapuszczał się w okolice SPA. Jednak dzisiaj postanowił to zmienić. Zaczął od wizyty na basenie, by zrobić kilkanaście długości w wolnym tempie. Przyda się, żeby nie pojawiły się zakwasy z powodu zintensyfikowanego wysiłku. Następny przystanek przed powrotem do łóżka (planował wyspać się przed jutrzejszym dniem) to sauna. Przed wejściem i na korytarzu, o dziwo, nie zastał nikogo. Zresztą nie spodziewał się czyjejkolwiek obecności o tej porze. Sama wizyta w łaźni parowej nie należała może do niezbędnych punktów jego programu, ale nadawała się idealnie do zrelaksowania całego ciała. Przeciągnął się leniwym ruchem, stojąc w progu. Chwilę później wszedł do środka, przyodziany w strój Adama i niemal udało mu się nie zareagować w żaden sposób, gdy zauważył, że kabina jest już przez kogoś zajęta. Zajęta przez niego. Even nie bardzo wiedział, czy zasady savoir vivre w ogóle określają, co powinno się zrobić w takiej sytuacji. Więc jedynie prześlizgnął się wzrokiem po ciele Gerarda, po czym zajął nieco zbyt pospiesznie pierwsze lepsze wolne miejsce. Tak, czuł się skrępowany. Ginsberg to przecież jedyny facet, z którym był tak blisko. Całe góry pewności siebie wyparowały w jednej chwili. I naprawdę nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Jedno jest pewne, musi wziąć się w garść, bo Gerard nie zwykł przecież rozdrabniać się. Pożerał ludzi w całości. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Sauna Sob Sie 23, 2014 4:57 pm | |
| Czy Gerard Ginsberg czuł się socjopatą? Niekoniecznie, wiedział, że ci nie odczuwają niczego, a on wręcz przeciwnie - czasami czuł się tak łakomy przeżyć i emocji drugiego człowieka, że przypominał inteligentnego wampira, który syci się ludźmi i ich strachem. Ten potrafił wzbudzać samą swoją obecnością, która niejako stawała się jednak pożądana. Znał paradoks swojej osoby doskonale. Kiedy inni musieli grać ludzi względnie poprawnych i zaznajomionych z podstawowymi normami społeczeństwa, on sam lekceważył wszystkie świętości, plując na wartości. Mimo tego był osobą tak wysoko postawioną, że obcowanie z nim było ponurą koniecznością. Dlatego na treningach bawił się doskonale, nie omieszkując zdawać relacji Scarlett z tego cyrku, który zafundowali społeczeństwu sami. Jego wyobraźnia (ponadto) podpowiadała mu również, że Igrzyska to jedynie stan początkowy przed rebelią i zmianami, które miały przynieść jeszcze większy terror. Zacierał ręce na myśl o torturach i kolejnej fali prześladowań - wszak obiecano mu transporty przesłuchanych na obradach u jego przyszłej teściowej - ale czuł się nijako rozczarowany tym, że ostatnio w Kwartale zrobiło się tak cicho. Podejrzewał nowe rozruchy i bunty, które będzie trzeba tłumić krwawo, a zamiast tego... Obserwował świat z perspektywy znudzonego naczelnika więzienia, który tylko raz dziennie pozwala sobie na łamanie palców więźniów, którzy niepotrzebnie się wychylali. Starzał się, zapewne to była przyczyna braku inwencji twórczej, która doprowadzała go do szału. Wszyscy (a raczej większość społeczeństwa) przypuszczała, że największą przyjemność sprawia Gerardowi niszczenie istnienia, ale nikt nie przypuszczał, że ludzie przesyceni widokiem krwi (tak jak on) nudzą się niesamowicie szybko i to doprowadza ich do powolnej śmierci. Nic dziwnego, że cały dzień treningów spędził na troskliwej opiece nad trybutami, typując zwycięzcę. Właśnie po to, by po Arenie zaadoptować go dla siebie i móc robić z nim wszystko, czego zapragnie jego dusza. O ile jakąś posiadał, bo nie odczuwał żadnych wyrzutów sumienia z powodu dzieciaków, a przecież to właśnie on podpisał nad nimi akt śmierci, przekonując Darkbloom i Tudor do zajęcia stanowiska na rzecz Igrzysk. Wręcz przeciwnie, to było szalenie ożywcze - znaleźć się w Ośrodku Szkoleniowym i obserwować niewinną krew, która wkrótce miała zostać przelana. Całe dwadzieścia trzy osoby oddane w ramiona jedynej sprawiedliwej pani. Prosił Coin o kilka poprawek, które miał wymóc na pani architekt, wszystko po to, by poczuć się jeszcze bardziej zachęconym do tego ponurego święta, które zbliżało się wielkimi krokami. Przewidywał własne zmartwychwstanie - porcję ożywczej siły dla jego wyobraźni. Która nie szwankowała tak bardzo, skoro jego fantazje, które niejednokrotnie wiązał z rytuałami, powracały do szczupłego chłopaka. Wyhaczył go z tłumu, zawiesił na nim swój słaby wzrok, dał się porwać jego treningom, pamiętając dokładnie każde ze spotkań w Kwartale, kiedy jeszcze usiłował zastąpić kimkolwiek Maisie i swojego zmarłego syna. Raczej zabitego przez ojca, ale nie czuł się wcale winny. Nawet to, że chłoptaś, który wydawał się być zaburzoną pod względem osobowości lalką, znał jego sekret. Fenomen Ginsberga nie polegał przecież na rytuałach magicznych, gdzie krew ludzka i zwierzęca płynęła obficie, nie na protekcji osobistej prezydent, która miała zostać jego teściową, ale na tym, że nikt nie odważyłby się podnieść na niego ręki, bo wzbudzał nieuchwytny strach. Dlatego mógł relaksować się po całym dniu w saunie, niemal całkowicie nagi i beztroski, bo przekonany, że każde dziecko ucieknie na jego widok z krzykiem. Najwyraźniej lubił wzbudzać wśród ludzi aurę okrucieństwa, która ogniskowała się teraz wraz ze spojrzeniem na chudym ciele Evena. Ze względnym zainteresowaniem, znał go dokładnie i mógł z pamięci wyliczyć każdy jego pieg na nieskazitelnie białych ramionach. Może dlatego zachowywał się tak spokojnie, kiedy opierał się ciałem o gorącą ścianę, strzepując krople potu z długich włosów. - Nie mogę was zabić. Macie dożyć do Głodowych Igrzysk - zauważył, to nie był żart, to było zwykłe stwierdzenie faktu, który był dla Ginsberga niewygodnym. Niczego nie pragnął tak bardzo jak pozbycia się kilku osobników z treningów, ale Irving nie należał do grona szczęśliwców. Był zbyt użyteczny. Pod wieloma względami. |
| | | Wiek : skończona osiemnastka. Zawód : rzeźnik, zajmuje się też szmuglowaniem. Przy sobie : kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz oraz zwiększenie szansy na skuteczną obronę. Obrażenia : psychiczne? Za mało miejsca.
| Temat: Re: Sauna Nie Sie 24, 2014 12:17 am | |
| Być może sam Ginsberg nie określiłby się mianem socjopaty, ale dla postronnego mieszkańca KOLC-a, przysłuchującego się pewnie zbyt przerysowanej (ale kto by się tym przejmował) opowieści (podsyconej przez halucynacje z niedożywienia czy inne przypadłości, często spotykane w Kwartale) o spotkaniu z Gerardem i jego trybie życia, na temat którego mówiło się sporo... W zamtuzie czy przy rodzinnym stole... (Jak widać rozbieżność środowisk była stosunkowo znacząca.) Cóż, werdykt oscylował zazwyczaj gdzieś pomiędzy sadystą (odczuwającym satysfakcję, zadając cierpienie absolutnie każdemu – w obliczu konfrontacji z nim bez znaczenia były chyba niemal wszystkie czynniki różnicujące, jak chociażby płeć czy wiek) a socjopatą (zgodnie twierdzono bowiem, że nie ma sumienia ani poczucia winy ni też skruchy, gdy wykorzystuje całą swą władzę do manipulacji i – cóż za zarzut – niecnych celów). Był więc namiastką kolcowego diabła wcielonego. Tylko o wyjątkowo przyjemnej (choć, nie dało się tego nie zauważyć, dość wiekowej już) aparycji i nienagannym wyczuciu stylu. Irving przysłuchiwał się czasem ożywionym konwersacjom na temat człowieka-legendy, którego przedstawiano jako czyste zło i zastanawiał się, kim tak naprawdę jest, gdy zostawia swoje zabawki do tortur. A przede wszystkim, co ukształtowało charakter Gerarda. Nigdy nie przypuszczał, że przyjdzie mu stanąć przed jego obliczem i co więcej, że sprzeda swoją duszę, podpisując cyrograf może nie własną krwią, lecz juchą zwierząt, które zabijał specjalnie dla naczelnika, z chirurgiczną precyzją wycinając wskazane przez niego organy, służące do... dziwnych rytuałów. Sam fakt, iż ten człowiek bawił się w jakieś pogańskie obrządki zaintrygował Evena jeszcze bardziej niż jego reputacja. I tylko dlatego zgodził się na coś więcej, niż zawierała umowa, starając się zrozumieć motywy działania naczelnika. Jednakże samo obcowanie z Ginsbergiem wywoływało w chłopaku mieszane uczucia. Chociażby ten wzrok, którym poczęstował go na powitanie Gerard, przyjmując wyuczoną pozę i starając się wzbudzić w Irvingu strach... Przypominał Evenowi dość... boleśnie zdarzenia z przeszłości. Dokładnie tak samo patrzył się na niego ojciec zanim zaczynał swój taniec śmierci. Postawa, gestykulacja, ta specyficzna aura, niemal namacalna... Miał déjà vu za każdym razem, gdy odwzajemniał to niepokojące spojrzenie, starając się nie zapomnieć i nie zatracić we wspomnieniach. Tego już nie ma. Nigdy więcej nie znajdziesz się w jego... rękach. Pokonałeś go, do kurwy nędzy. Wygrałeś, odpłacając mu się za te wszystkie lata. Pokazałeś, że stworzył Cię na swoje podobieństwo. Być może nawet uczeń przerósł swego mistrza. Tylko dlaczego... Nieważne. Ten rozdział swojego życia zamknął kilka lat temu. Chociaż miał dziwne wrażenie, że od czasów dożynek powracał myślami do przeszłości i swojego ojca zdecydowanie zbyt często. A teraz jeszcze znalazł się sam na sam z Gerardem i... Cholera. Ginsberg żywi się każdą okazywaną słabością. A ja nie jestem słaby... Prawda? Nie mógł sobie pozwolić na rozsypanie się w obecności kogokolwiek, a już w szczególności przy tej konkretnej osobie. Straciłby twarz, ale przede wszystkim poczułby do siebie wstręt i pogardę. Nie różniłby się w ogóle od tych, których nazywa żałosnymi jednostkami. Przeczesał palcami prawej dłoni swoje odrobinę zbyt długie włosy, zaczesując je do tyłu. Nieposłuszne kosmyki wróciły na miejsce szybciej niż się spodziewał, więc dał sobie z nimi spokój. - Myślę, że nawet gdybyś mógł, nie zabiłbyś mnie teraz. Nie interesuje Cię choć trochę, czym staną się na Arenie ludzie, których między innymi Ty tam posłałeś? – zapytał stosunkowo cicho, wypranym z jakichkolwiek emocji tonem, jakby rozmawiali o pogodzie, a nie o rzezi, w której będzie uczestniczył już za kilka dni. Chwilę później Even zdecydował się na masochistyczny akt skrócenia dzielącej ich odległości i przysunął się bliżej Gerarda. Teraz dzielił ich co najwyżej jeden metr. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Sauna Nie Sie 24, 2014 12:50 am | |
| Och tak, miał niejednokrotnie wrażenie, że tworzy się wokół niego miejska legenda, która wzbogaca się nie tyle prawdziwymi zdarzeniami - mało kto doszczętnie skatowany psychicznie i fizycznie przez Gerarda pragnął dzielił się z tym światem - ale raczej pomówieniami, które jedynie ocierały się o faktyczne wydarzenia. Być może ktoś inny próbowałby tłumaczyć się specyfiką pracy i próbą ujarzmienia buntowników, ale Ginsberg nie zwykł się nikomu tłumaczyć, pozostając hedonistą, jak za starych dobrych i kapitolinskich czasów, kiedy krew (niekoniecznie zwierzęcą) przelewano do pucharów z rubinami, a jego matka ubierała się na czerwono, bo to miało przynieść zainteresowanie samego diabła. Odnajdywał się w tym świecie doskonale i aż dziw, że z równą łatwością wniknął w ponure rejony Dzielnicy Rebeliantów i Kwartału, który powinien być mu bliski, choćby przez ludzi, których znał przecież z autopsji. Większość z nich to właśnie on wydał Almie Coin i to sprawiało, że był najbardziej znienawidzonym osobnikiem w tym miejscu. Nie znaczyło to jednak, że ktokolwiek ośmieli się podnieść na niego rękę. Strach paraliżował każdego i na wagę złota dla Gerarda były te znajomości, które w jakiś sposób odróżniały się od tych schematycznych. Nic dziwnego więc, że zainteresował go Even. Dobrze pamiętał okoliczności ich poznania i stan, w którym wówczas się znajdował. Zapewne normalny człowiek określiłby to jako tęsknotę za kimś z rodziny, ale dla Gerarda była to raczej przepalająca mu zmysły i trawiąca jego ciało jak gorączka nienawiść, której adresatką była Maisie. Nie potrafił pojąć, czemu jej zniknięcie tak bardzo wpłynęło na jego życie po Rebelii, fundując mu najpierw powrót do swojego starego mieszkania (wyprowadził się spod skrzydeł Almy po miesiącu), stracenie swojego syna w wyniku publicznej egzekucji (oczywiście, że nie był zdrajcą) i nareszcie znajomość z rzeźnikiem, który sprawił, że powrócił do rytuałów matki, stając się znowu kimś więcej niż tylko czortem, który wyskakiwał z pudełka jak klaun. W końcu okultyzm to była jazda bez trzymanki, absolutne oddanie się mocom, które znał jako antropolog całkiem dobrze i utwierdzenie społeczeństwa w przekonaniu, że słusznie mają go za człowieka, który nie cofnie się przed niczym. Tak właśnie było i nawet te kilka miesięcy (a może więcej?) i powrót do domu córki marnotrawnej nie sprawiły różnicy. Ginsberg nadal bawił się wyśmienicie, kiedy krew płynęła ostrym strumieniem, a jęki bólu i rozkoszy (powiązane z Evenem) dudniły w jego głowie. Nic dziwnego, że poczuł się rozkosznie rozluźniony, widząc swojego... seksualnego niewolnika właśnie tutaj. Już na treningach odczuwał to podekscytowanie, które obecnie jeszcze bardziej przybrało na sile. Może dlatego, że chłopak był niemal nagi i nie musiał wysilać swojej i tak rozbuchanej do granic możliwości wyobraźni, która zazwyczaj podsyłała mu całkiem sugestywne obrazy, które mogłyby rozegrać się właśnie tutaj, w tej saunie. Gerard przecież nigdy nie skupiał się na przeszłości, był pragmatykiem, który zazwyczaj radził sobie dobitnie w takich sytuacjach. Niezależnie od tego, czy był jego trenerem czy już katem, który skazał go na śmierć. Poczuł się zaintrygowany jego słowami, ale zanim zdołał na nie odpowiedzieć - zawsze mówienie wytrącało go z równowagi - przysiadł się jeszcze bliżej, kładąc rękę na jego udzie w geście sympatii. Ze strony naczelnika więzienia mogło to oznaczać tylko kłopoty, ale przecież Even znał reguły tej gry - musiał zdobywać sponsorów, a chyba Gerard był jednym z bogatszych mieszkańców tego miasta, Przynajmniej tak lubił o sobie myśleć, narcyz tak bardzo zakochany w sobie, że zaśmiał się prosto w jego obojczyk, słysząc te słowa. - Głównie JA was tam posłałem - poprawił więc, nie mając ochoty na czułe odgarnięcie włosów z jego czoła i policzka. On chciał je mu wszystkie wyrwać, przeczyścić nimi tę spoconą podłogę i poczuć to jedyne na świecie uczucie posiadania kogoś na własność. - Co się z wami stanie? Zostaniecie mordercami - odpowiedział obojętnie, nasilając uścisk na jego udzie i patrząc na niego z bliska. - Mam nadzieję, że będziesz ich sprawiał równie sprawnie jak świnie. Tylko daruj sobie podwieszanie - szczere rady, zbyt szczere, ale byli tutaj sami, zamknięci i spoceni tak bardzo, że odczuwał jego bijące serce jeszcze mocniej niż zazwyczaj. |
| | | Wiek : skończona osiemnastka. Zawód : rzeźnik, zajmuje się też szmuglowaniem. Przy sobie : kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz oraz zwiększenie szansy na skuteczną obronę. Obrażenia : psychiczne? Za mało miejsca.
| Temat: Re: Sauna Nie Sie 24, 2014 2:37 am | |
| Zwykło się mawiać, że w KOLC-u kostucha zabiera ludzi (w ich ostatnią podróż, oczywiście) w postaci Ginsberga, co zapewne mile połechtałoby jego próżność, gdyby zetknął się z takim stwierdzeniem, wypowiedzianym niemal śmiertelnie poważnym tonem. Faktycznie, praktycznie wszystkie opowieści o tym, jak było na torturach u Gerarda, to bajeczki, opowiedziane kiedyś po pijaku w celu zaimponowania słuchaczom. Albo w podobnych okolicznościach. Jednakże nawet w takich stwierdzeniach musiało kryć się choć małe ziarenko prawdy. Dowodem na to mógłby być chociażby fakt, iż każdemu o zdrowych zmysłach włączało się w obecności Gerarda ostrzeżenie, najpewniej generowane przez instynkt samozachowawczy, nakazujące postawienie organizmu w stan najwyższej gotowości. Był przecież zagrożeniem. Bezsprzecznie. Ale czy Irving nie działał w podobny sposób na swoje ofiary? Również w ciele Evena absolutnie każda komórka krzyczała, aby wydostał się z zasięgu wzroku, dotyku Ginsberga, co systematycznie ignorował, pogłębiając łączącą ich zażyłość. Wtedy chodziło w głównej mierze o to, by zrozumieć misz-masz sprzecznych uczuć, które pojawiały się, gdy tylko spotykał tego mężczyznę. Ale też o odkrycie, kim naprawdę jest. I o korzystny dla obu stron układ. Nigdy nie wyszła ze strony Irvinga jakakolwiek inicjatywa, by zmienić to, czymkolwiek były ich spotkania, w coś na płaszczyźnie seksualnej. Nie śmiał jednak oponować, kiedy Gerard zaczynał swoje mało subtelne podchody, kierując niemal każdym ruchem niedoświadczonego jeszcze w tych kwestiach chłopaka. W jego obecności często musiał przypominać sobie, kim jest, aby nie stracić resztek czegoś, co większość nazwałaby godnością. Ale przecież Even pozbył się jej już jakieś czas temu, hurtowo eliminując ze swojego życia wszystko, co przypominało mu, że, jakkolwiek by się nie starał temu zaprzeczyć, jest jednak człowiekiem. Po prostu nie lubił gubić się w swych uczuciach, starał się więc trzymać je w ryzach, dawkować i ukrywać przed niepożądanym wzrokiem. Czy czuł się jak pospolita dziwka, pozwalając Gerardowi na zaspokajanie swoich żądz własnym kosztem? Raczej nie myślał w tych kategoriach. Seks był tylko 'produktem' ubocznym ich znajomości. Czymś, co samemu Evenowi również sprawiało przyjemność, jednak nie w takim stopniu, w jakim napawał się tym Ginsberg. Irving nawet nie drgnął, gdy dłoń mężczyzny znalazła się na jego udzie. Przecież dobrze wiedział, że właśnie tak to się skończy. Zdawał sobie z tego sprawę od momentu, w którym znalazł się z nagim Gerardem w jednej kabinie. I gdyby miał coś przeciwko, wyszedłby od razu. Ale przecież został, dając się wciągnąć w niebezpieczną grę. Even znał jej zasady. Opuszki palców Ginsberga, zetknięte z jego ciałem, oznaczały tylko jedno – Irving miał stać się jego zabawką. Po raz kolejny. Tym razem jednak stawka była większa. Bo choć nikt nie powiedział tego na głos, to niewypowiedziana obietnica zawisła gdzieś w powietrzu, przypominając Evenowi, co może stracić, a co zyskać. - Nie wątpię – stwierdził zgodnie z prawdą. Nie miał w zwyczaju podlizywać się komukolwiek. Nawet jemu. Nie o to przecież chodziło w ich teatrzyku. Po prostu wiedział, że Ginsberg znajduje się wśród osób z najbliższego otoczenia Coin i zdecydowanie zalicza się do zwolenników Igrzysk. - A Ty będziesz mógł rozkoszować się przedstawieniem – dopowiedział, po czym przygryzł wargę do krwi. Poczuł metaliczny smak cieczy, gdy zlizał ją powoli, przesuwając językiem po ustach. Drażnił się z Ginsbergiem, próbując przyspieszyć to, co nieuniknione. - Więc liczysz na to, że wygram? – zamyślił się odrobinę. Bynajmniej nie rozważał teraz tego, jakie ma szanse na Arenie. Chodziło raczej o to, czemu Ginsberg ma nadzieję, że Irvingowi uda się pokonać rywali. Albo że przynajmniej kilku zginie z jego rąk. Nigdy nie myślał o tym, jak mogłoby być już po tym wszystkim. Gdyby faktycznie przetrwał i wyrwał się z KOLC-a, stając się jednym ze Zwycięzców. W kogo musiałby się wtedy przeobrazić? Co ludzie pokroju Gerarda chcieliby od niego? Dopiero teraz uderzył go najbardziej oczywisty pod słońcem fakt, którego wcześniej po prostu nie dostrzegał (nie chciał dostrzec?). Przecież Igrzyska nigdy się nie skończą, idioto. Nawet jeśli przeżyjesz, będziesz walczył już do końca swego życia. Tańczył, zgodnie z ich wolą. Zmieni się tylko sceneria na Arenie. - Jeszcze jakieś rady, trenerze? - zapytał, by oderwać się od swoich myśli. On też nachylił się w stronę Ginsberga. I mógł teraz policzyć wszystkie krople potu na jego twarzy. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Sauna Nie Sie 24, 2014 12:45 pm | |
| Ginsberg doskonale wpisywał się w atmosferę Kwartału, w której nie brakowało podań ludowych, zabobonów i wróżek na każdym kroku. Ludzie musieli radzić sobie jakoś z aurą śmierci i zgnilizny, która tam była odczuwalna w każdym atomie powietrza. Znał dobrze mieszkańców tego getta - niegdyś panów na włościach, którzy lubowali się w operacjach plastycznych i tracili fortuny na trybutów, obecnie zaś potrafili zabijać za kromkę chleba. Naprawdę uwielbiał swoją pracę, mógł prowadzić tam najbardziej odkrywcze badania nad istotą człowieka, który w warunkach ekstremalnych cofa się w ewolucji i przyjmuje postawę zwierzęcą, byle tylko przetrwać. Nie zajmował się jednak opiewaniem swoich śmiałych teorii czy snuciem wizji przyszłościowych, w których sporo było fantastyki i umiłowania eksperymentów. Gerard wyleczył się już dawno z działań na rzecz nauki i pozostawał obecnie praktykiem, który sprawia, że włos jeży się na karku. Musiał dbać o zachowanie porządku, sycił się wszystkim tym, co mogło przynieść destrukcję jednostki i zwyczajnie upajał się cierpieniem, które zwykle rozpoczynało się od przesłuchania, a kończyło na więziennej celi, która przypominała średniowieczne miejsca grozy - był nadto konserwatywny, nie dał się przekonać do tego, by więźniów traktować jako równych sobie. Dlatego też zakładał jedwabne rękawiczki - Kapitol wprawdzie ginął po Rebelii, ale Gerard nic sobie z tego nie robił, będąc po trochu dandysem, który zachowuje się elegancko i bardzo na pokaz, podkreślając, że świat został stworzony dla niego, nie na odwrót. Tak też było z Igrzyskami. Podczas, gdy inni trenerzy upajali się atmosferę pomocy trybutom i robili wszystko, by zapobiec tej katastrofie, którą było wysłanie na śmierć dzieci, Ginsberg przechodził właśnie sam siebie, czując się wygranym w każdym aspekcie. Nie chodziło już o tę śmieszną sprawę, kiedy kilku sprawiedliwych usiłowało przeforsować powtórzenie losowania i zostali dosłownie rozbici przed Gerarda i Scarlett, ale o całokształt jego życia - Maisie, która rano wyznaje, że to Kolczatka stała za jej porwaniem (dwa nazwiska, które już wkrótce staną się wspomnieniem); skopanie Amandy i perspektywa odwiedzenia jej w izolatce; pobicie Mathiasa czy właśnie wkraczający w jego życiu Even. Oczywiście, byłby kłamcą i hipokrytą, gdyby stwierdził, że nie spodziewał się tego spotkania. Przecież od początku znał wynik losowania, wiedział też dobrze, gdzie Irving stacjonuje (mieszkanie w Kwartale kojarzyło mu się oksymoronicznie) i spotkanie z nim nie wymagało żadnego wysiłku. Wzbraniał się jednak przed nim, zdając się tym razem na Los - nie, nie bał się i nie przeżywał młodzieńczej tęsknoty, którą należało podsycić tęsknotą, on po prostu projektował im bardziej sprzyjające okoliczności, pamiętając, że szybko nudzi go uległość i podporządkowanie się. To mogło skończyć się źle dla Evena, który siedział tutaj z człowiekiem, który w innych okolicznościach roztrzaskałby mu czaszkę o ścianę, tylko po to, by podać Maisie krew właśnie w niej - dla dobra dziecka, oczywiście - i nie byłby sobą, gdyby nie wizualizował sobie w głowie tych wizji. Już niestety nie planów, trzymały go więzy władzy, które sprawiały, że jego trybut (tak, miał go przecież na własność) musiał pozostawać żywy. Wprawdzie nie w nienaruszonym stanie, ta myśl była jak zastrzyk w kręgosłup, który sprawił, że Gerard uśmiechnął się jeszcze bardziej serdecznie. Niepotrzebnie przypomniał sobie o cudach medycyny, które sprawiły, że mógł rozpocząć pastwienie się nad swoją ukochaną ofiarą. Dobrze wiedział, że Irving ma w sobie coś z psychopaty, więc wyznanie było o tyle większe - nie sztuka przecież pobudzić kogoś, kto odczuwa sporo; zabawa zaczynała się właśnie wtedy, kiedy za zabawkę miało się kogoś, kto aspirował do miana bezuczuciowego. Gerard wiedział, że to maska, zbyt dobrze pamiętał swoje własne lata młodości, które dla wszystkich pozostawały tajemnicą - kolejny powód, by próbować odkryć jego przeszłość - i które nagle stały się bardzo bliskie, wszystko z powodu strużki krwi, którą zebrał palcem z ust chłopaka, natykając się na jego język. Kolejna porcja prądu elektrycznego, która sprawiła - choć to niemożliwe - że zaczęło mu być jeszcze bardziej gorąco. - Liczę? - powtórzył za nim, po czym pokręcił głową. Bywał realistą, więc nie zamierzał mieć faworytów, którym mógłby dopingować. Dobrze wiedział, że gdyby śmierć Irvinga przyniosła jakiekolwiek korzyści dla jego chwilowej rozkoszy jako widza, to zrobiłby wszystko, by go dopadli. Nie był osobą, która przywiązuje się do ludzi - nawet do tak biernych i uroczo stawiających mu wyzwanie, co bardzo podnosiło mu samoocenę. Ile on mógł mieć lat? Zapewne był jeszcze młodszy od jego córki, mógłby być jego wnukiem i choć Gerard wierzył w zbawczą moc krwi, która zapewniała mu młodość (naprawdę wierzył w pradawne rytuały, choć wydawał się raczej człowiekiem racjonalnym), to zainteresowanie, jakie przyszło mu wzbudzać było czymś w rodzaju afrodyzjaku. Który skłaniał go... Nie, nie do seksu, uchwycił mocno podbródek Evena, całując go namiętnie prosto w usta, tylko po to, by za chwilę zapleść ręce na jego szyi, próbując go poddusić. Był przekonany, że takiej lekcji nie udzieli mu nikt inny - nadal miażdżył jego wargi, wędrując językiem po jego podniebieniu, podczas gdy silne dłonie coraz mocniej zaciskały się na jego tętnicy. |
| | | Wiek : skończona osiemnastka. Zawód : rzeźnik, zajmuje się też szmuglowaniem. Przy sobie : kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz oraz zwiększenie szansy na skuteczną obronę. Obrażenia : psychiczne? Za mało miejsca.
| Temat: Re: Sauna Wto Sie 26, 2014 5:36 pm | |
| /przepraszam za ten szajs Even natomiast nie skłamałby (przynajmniej tym razem), gdyby powiedział, że to spotkanie jednak go zaskoczyło. Nigdy nie liczył na jakiekolwiek dowody przywiązania czy innego traktowania ze względu na ich wspólną przeszłość; sam przecież nie zaprzątał sobie głowy myślami o Gerardzie już od dłuższego czasu. To, co minęło, zostało zasypane przez setki innych wspomnień i zdarzeń, w których Ginsberg jawił się jako najmniej w tym momencie istotny duch przeszłości. Nawet zetknięcie się z nim na treningu nie było aż tak przytłaczające. Wiedział przecież, że Gerard tam będzie. Rose powiedziała mu, do których trenerów powinien zagadywać przy poszczególnych stanowiskach. Wymieniła przy okazji wszystkie osoby, oddelegowane do przekazania trybutom jakichś strzępków informacji (co szumnie nazywano treningami, tak jakby kilka chwil spędzonych przy czymś, o czym nie miało się wcześniej bladego pojęcia, mogło im pomóc). Miał czas, by przygotować się do tego spotkania psychicznie. Na neutralnym gruncie, zajęty swoimi sprawami i skupiony na treningu – wtedy łatwo było ignorować obecność trenera (wciąż nie mógł się przełamać, by myśleć o nim w ten sposób) i nie zastanawiać się zbyt długo, czego Gerard będzie od niego chciał. Tym razem. Bo nie wątpił, że czegoś na pewno. A z racji bycia kurewsko bogatym sponsorem miał naprawdę ogromną możliwość perswazji. Spotkanie podobne do tego było chyba tylko kwestią czasu. Nawet gdyby nie zetknął ich przypadek, Gerard z pewnością umiejętnie nagiąłby czasoprzestrzeń, w magiczny sposób manipulując okolicznościami, by dostać to, czego chce. I kiedy tak mierzyli się spojrzeniami, Irving niemal zapomniał o początkowym skrępowaniu. Ich popaprana dwójka w jakiś chory sposób pasowała do siebie. Gerard – fantazjujący o roztrzaskaniu jego głowy o ścianę i przerobieniu jej na naczynie rytualne. Even – dumający nad tym, jakby to było usłyszeć ostatnie tchnienie jednego z najbardziej wpływowych ludzi w Panem. Ciekawe, jakie słowa padłyby z jego ust na samym końcu? Irving byłby nawet skłonny odprawić prowizoryczną czarną mszę, oddając ciało Ginsberga we władanie wyimaginowanych przez niego sił. Szkoda, że nie mogli czytać sobie w myślach; przekazywać bez słów sugestywnych obrazów i chorych wizualizacji skrywanych pod pozornie obojętną twarzą. Tylko że Gerard zapominał się czasem. Oczy naprawdę były zwierciadłem duszy. A w tym momencie Irving odczytywał z nich pożądanie, zmieszane z podekscytowaniem (które czuł zapewne równie mocno, gdy katował swoje ofiary w KOLC-u). Zastygł w bezruchu, gdy mężczyzna musnął jego wargi swym palcem, umaczając kciuk w krwi. Znowu to poczuł, dziwny prąd elektryczny, dowód na to, że Ginsberg wywoływał u niego masochistyczne zapędy. Chyba podświadomie pragnął znowu poczuć się jak przed laty; zamienić się rolami, przypomnieć sobie, jak to było, gdy to na niego polowano, a nie na odwrót. Fale gorąca rozpływały się po całym jego ciele. Ginsberg był jak ognista pożoga, pochłaniająca wszystko na swej drodze i pozostawiająca za sobą tylko zgliszcza. Zaczęło się od iskry – namiętnego pocałunku, wyzbytego z jakiejkolwiek czułości. Płomyczek rozprzestrzenił się w zaskakującym tempie. Even zdążył oddać pocałunek nim Gerard, nie przerywając, zacisnął zdecydowanie zbyt mocno ręce wokół jego szyi. Irving zesztywniał, trwając w stanie inercji. Więc jednak było tak, jak za starych, popieprzonych czasów. Lekcja, którą zaczął mu udzielać mężczyzna... To tylko powtórka. Przerabiał to już przecież wiele razy. Całując Ginsberga równie zachłannie, starał się zignorować poczucie, że znajduje się w pułapce i fakt, iż zaczynało brakować mu powietrza. Położył dłonie na umięśnionym torsie mężczyzny, wbijając w jego skórę paznokcie, znajdując w tej czynności choć częściowe ujście bólu, który zadawał mu Gerard. Lekko pociemniało mu przed oczami, ale nie mógł zmusić się, aby przerwać pocałunek. Przedstawienie musi trwać. Za każdą ceną. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Sauna Sro Sie 27, 2014 12:15 pm | |
| nie pieprz, odpis jest świetny
Jawił się wielu jako osoba, która nie panuje wcale nad swoimi popędami seksualnymi, a każde przesłuchanie kończy popisowym gwałtem. Chętnie weryfikował opinie z rzeczywistością, kiedy seks (na to liczyły jego ofiary?) zastępował dyscypliną w postaci nieodłącznego pręta, często nagrzanego również do granic możliwości i rozsądkiem, który nakazywał mu uderzać w ten sposób, by zabolało to najmocniej. Nie był przecież wyuzdanym strażnikiem niemoralności, który musi uciekać się do gwałtów. Od tej nabytej cnotliwości (powiedzmy) istniał jeden wyjątek - wystarczyło, że w jego (nie)gościnnych progach zjawiał się ktoś, kto mógłby mu zapewnić coś intrygującego, a Gerard przestawał być profesjonalistą. Przybierało to różne formy - czasami ochocze oddanie się w jego ręce było najgorszą zniewagą, którą kwitował potężnym uderzeniem w brzuch (śledziona odpadała sama, dziwne, że myślał o tym kontekście sprawy z Catrice), a innym razem próba zmuszenia kogokolwiek do seksu z nim kończyła się utratą zainteresowania wobec tej osoby. Bywał absolutnie kapryśny i nie zastanawiał się, czy powinien jakoś z tym walczyć. Zbyt wiele było w nim z dawnego wyuzdanego Kapitolińczyka, który nie cofnie się przed niczym w spełnianiu swoich zachcianek. A obecnie miał jedną - nie chodziło o jakieś wzniosłe uczucia czy ideały, nie o nagą i bladą sylwetkę Evena, która była pociągająca na swój sposób (zauważył to, kiedy przejeżdżał palcami po jego ciele), ale o odór śmierci, który towarzyszył temu chłopakowi i sprawiał, że na nowo stał się... intrygujący. Wcześniej porzucił go jak zepsutą zabawkę, po wielokrotnym (przyjemnym dla obu stron) użytkowaniu i nie spodziewał się, że spotka go jeszcze kiedyś. W Kwartale aż roiło się od rzeźników i innych wyrobników, więc porzucał go bez żalu, nie rozpamiętując tego, co działo się przed kilkoma miesiącami. Wśród wielu doskonałych cech swojego charakteru gloryfikował w sobie najbardziej umiejętność przecinania takich więzi bez żalu, sentymentów i innych bzdur, które sprawiłyby, że traktowaliby się z dystansem. A tak mogli zawierać całkiem poważne umowy biznesowe, kompletnie bez słów, które zastąpiły urwane spojrzenia. Dostrzegał myśli Evena, nie był wróżbitą czy innym kaznodzieją, który we flakach zwierząt odnajdywał prognozy przyszłości i upadku Coin, był tylko starszym o trzy dekady człowiekiem, który chętnie dzielił się swoim doświadczeniem z zakresu sadystycznych skłonności - choć chłopiec był masochistą i przypominał mu jego syna - i erotycznych podbojów, których nie było tak dużo. Ginsberg nadal pozostawał żonatym człowiekiem i narzeczonym Melanie, więc nie mógł sobie pozwolić na wiele, zwłaszcza publicznie, gdzie zapewne kamera znaczyła jego poczynania. Wątpił, czy trybuci mają prawo do prywatności, zresztą chętnie zabrałby im ją do reszty, podpatrując wieczorem ciała piętnastoletnich dziewic, które będą należeć do niego. O ile oczywiście, Igrzyska okażą się im triumfem. Gerard nigdy nie hołdował przegranych i słabych. Być może dlatego czuł się tak dobrze w towarzystwie Evena, który wydawał się być pewnym siebie zwycięzcą kolejnych Głodowych Igrzysk. Ginsberg mógłby tu ukrócić za jednym zamachem i o tym właśnie myślał, kiedy jego palce zaciskały się na tętnicy chłopaka i praktycznie wypijał jak starożytny wampir (nie bez przyczyny lubił Ozyrysa) życie wprost z jego warg. Mało delikatnie i subtelnie, to była raczej gra, która miała sprawdzić przyszłe umiejętności Irvinga w sztuce wygrywania. Jako dziecko zaobserwował sporo triumfatorów, jego ojciec miał świetny gust, który zresztą syn po nim odziedziczył i dlatego naprawdę żałował, że musi odepchnąć go od siebie, żeby mógł złapać oddech. Zapewne sparzy sobie gardło, całkiem przyjemna okoliczność dla planów Gerarda, który już go nie całował, tylko powoli badał opuszkami palców jego ciało, jakby dając mu do zrozumienia, że już został kupiony. Najwyraźniej jednak nadal było mu mało, bo złapał go za nadgarstki, przybliżając się do niego i znowu całował go jak wariat, nie pozwalając mu się wyrwać, i tak z całą pewnością czuł jego twardą erekcję na sobie. Powinien żałować biednego chłopca, który musi sprzedawać się za sponsorowanie, ale cóż, tak został wychowany i tak teraz powielał stare kapitolińskie wzorce, rozrywając jego wiecznie bladą wargę i przesuwając jego ręce zdecydowanie pod swój ręcznik, który już dawno zsuwał się z jego bioder. Było tu tak niesamowicie gorąco, że raczej powinni trzymać swoje instynkty na uwięzi, ale Ginsberg nie byłby sobą, gdyby przeoczył coś, co sprawiło, że Even znowu żył dla niego jako seksualna fascynacja. To byłoby zbyt poważne przeoczenie.
zt |
| | |
| Temat: Re: Sauna | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|