|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Windy Sob Maj 04, 2013 5:09 pm | |
| |
| | | Wiek : 42 lata Zawód : redaktor naczelna OUTFLOW Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, latop
| Temat: Re: Windy Sob Maj 10, 2014 9:35 pm | |
| Pani Hearst – a bywali i tacy, którzy z kurtuazją w głosie chrzcili ją panienką – od najmłodszych latach nie mogła usiedzieć na miejscu. Wada wrodzona dla dziecka, które miało równocześnie skłonność do wpadania w największe tarapaty, z deszczu pod… rwącą ulewę, zahaczającą o tornado i tsunami jednocześnie. Modły rodziców zostały jednak wysłuchane, bo zamiast oddać się z pasją sprawie narodowej na arenie i tym sposobem dołączyć do grona często zapomnianych dzieci (jeszcze dziś krew burzyła się w jej kruchych żyłach na tę myśl) przetrwała do czasów sielanki, w której wizyta na wyższym szczeblu władzy nie odpowiadała Tournee Zwycięzców, a była zwyczajnym dniem spędzonym w pracy. Co wcale nie sprawiało, że Mallory osiadła na laurach i przestała biegać zaoferowana. Wręcz przeciwnie, żyła na ostrym wydechu, zaciskała palce histerycznie na desce rozdzielczej swojej największej miłości (Frank, wybacz) i wpadała w ciąg machiny korporacyjnej, w której o podłogę stukano obcasami w żołnierskim rytmie, a niepomalowane usta groziły osobistą porażką. Przynajmniej tak sobie wmawiała, pani idealna, która nie pozwalała nawet, by wiatr rozburzył jej perfekcyjną fryzurę (wolała zachować podobne atrakcje dla męża) i przekraczała miejsce swojej pracy ze spokojem mniszki, która właśnie spędziła poranek na medytacji, a nie na ostrej kłótni z pierworodną córką, która postanowiła wyprowadzić rodziców z równowagi. A przynajmniej jednego, Frank zaginął na dyżurze i przez chwilę zastanawiała się, czy duszności, które odczuwała od dłuższego czasu nie są spowodowane szóstym zmysłem bądź intuicją, wieszczącą zagrożenie dla ich małżeństwa (kolejne), ale otworzyła okno i zrobiło się całkiem znośnie. Nie umiała przecież wpadać w histerię, ten barbarzyński zwyczaj został jej odebrany jeszcze w Trzynastce, gdzie musiała dostosować się do sztywnych reguł i działania według zegarka. Ten na wieży ratusza odmierzał właśnie czas, który przeznaczała na sprawy zawodowe, więc z namaszczeniem wchodziła do windy, która działała według niej nadal przeraźliwie za wolno. Miała ochotę odwrócić się i poprawić szminkę, może sukienkę, może uśmiech, ale wystarczyła tylko sekunda i zastygła w półobrocie, zderzając się wzrokiem z największym przyjacielem jej męża, współpracownikiem i jednocześnie zmorą idealną, która pomimo kilkunastocentymetrowych obcasów górowała nad nią. Przynajmniej fizycznie, bo uśmiechnęła się wyrozumiale, dając mu do zrozumienia, że wcale nie jest wstrząśnięta (zmieszana?) jego wizytą w tym przybytku, który przez pierwszy rok mieszkania w Trzynastce napawał ją przerażeniem - Argent – skinęła głową, coś pomiędzy: widziałam cię w Capitol’s Voice i wszystkie nastolatki do ciebie wzdychają, a: zawsze marzę, by podczas niedzielnego obiadu udławić cię wykałaczką i zwalić winę na to, że jestem marną kucharką. Interpretacja dowolna, odwróciła się na palcach z wdziękiem, który opanowała już dawno. Najwyraźniej nie wyrosła jedynie z pakowania się w tarapaty , ale najwyraźniej na tym polegał jej urok, który teraz nakazał jej wybrać ostrożnie piętro i nie wdać się w słowne pyskówki z mężczyzną, którego nawet jej wujek oceniłby na mocną dziesiątkę. |
| | | Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Windy Nie Maj 11, 2014 6:13 pm | |
| | mieszkanie (dzień po audiencji u Almy)
W dzieciństwie nawet Blaise był określany mianem żywego srebra, pasowało to do jego nazwiska i prób realizowania stu pomysłów na minutę, które pojawiały się w jego głowie. Jednak los oszczędził go przy Dożynkach, a później prowadził za rękę przy okazji wyboru drogi kariery (bycie stolarzem w Siódemce było och-tak-bardzo-pospolite) i podczas rebelii. Te tarapaty, których udało mu się uniknąć, prędzej czy później dopadały jego rodzinę i za każdym razem wylewały na niego kubeł zimnej wody ostudzając do tego stopnia, że teraz, w wieku lat trzydziestu, miał już jasno określone cele, ale nie dążył do nich w sposób tak chaotyczny, jak zapewne robiłby to wcześniej. Plan dnia ułożony, działania wykonywane metodycznie, brak miejsca na jakąkolwiek niemiłą wpadkę, spontaniczność ograniczona do minimum… czasy biegania po lesie minęły bezpowrotnie, należało wreszcie zachowywać się zgodnie z piastowanym urzędem i pozycją na drabinie społecznej. Obiecał pani prezydent raport z misji w Trzynastce, więc przyniósł go ze sobą już następnego ranka. Cztery strony zapisane odręcznie, bo przecież wciąż nie ufał maszynom, spoczywały bezpiecznie w teczce, którą trzymał przed sobą wchodząc do budynku. Tego dnia odpuścił sobie podróż motorem, garnitur mógłby na tym ucierpieć, więc taksówka była idealnym rozwiązaniem. Nie dla niego urlopy wypoczynkowe, po odbębnieniu swojego w szpitalu i upewnieniu się, że w najbliższej przyszłości nie wyrośnie mu dodatkowa kończyna, a włosy nie zaczną wypadać (cóż to by był za cios!), postanowił wrócić do pracy. Nie mogliby się w niej przecież obejść bez niego. Choć śledztwo Terodiego prowadził kto inny, Blaise nie zamierzał siedzieć z założonymi rękami. To przecież na jego warcie ktoś postanowił zabawić się w sabotażystę, a takiej skazy na liście zasług nie mógł tolerować. Należało zmazać ją jak najszybciej. Energicznym krokiem przemaszerował przez hol, bo oto zauważył zamykające się powoli drzwi windy. Nie miał czasu na czekanie, chciał zdać raport i zająć się wreszcie czymś konkretnym. Machnął teczką, powstrzymując mechanizm, wszedł do środka i stanął twarzą w twarz z żoną przyjaciela. - Mallory – skinął głową, a choć kobieta zwróciła się do niego po nazwisku, nie zamierzał witać się z nią w podobny sposób. Hearst, tak mówił do Franka, czasem do ich syna, a ona nie była przecież jego kumplem. Zauważył jej spojrzenie i szybko odwdzięczył się podobnym. Nie wypadało gapić się na nią długo, szybki rzut oka wystarczył mu do stwierdzenia, że dziś wygląda tak samo uroczo, jak zwykle. Inne epitety nawet nie przyszłyby mu do głowy, jako żona przyjaciela należała do niewielkiego odsetka kobiet, którym Argent przyglądał się w ten specyficzny sposób. Nie lubił niezręcznej ciszy, a dzielenie jej z Mallory było dodatkową katorgą, bo przecież powinien wymienić z nią chociaż kilka uprzejmych słów, żeby później, leżąc już z Frankiem w ich małżeńskim łożu, kobieta nie skarżyła się na gburowatego przyjaciela, który nawet nie raczył zaszczycić ich rozmową. - Co słychać u Kacy? – dwie pieczenie na jednym ogniu, cisza przerwana i rola troskliwego chrzestnego wdzięcznie odegrana – Kogo dziś zaszczycisz swoją obecnością? – zauważył, że wybrała to samo piętro, na które wybierał się on. Postąpił więc kilka kroków, kierując się w głąb windy, a potem stanął za rudowłosą, zawieszając wzrok na jej łopatkach, ewentualnie ramionach, nie niżej.
|
| | | Wiek : 42 lata Zawód : redaktor naczelna OUTFLOW Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, latop
| Temat: Re: Windy Nie Maj 11, 2014 6:43 pm | |
| Właściwie Mallory musiała przyznać się przed sobą samą, że nie znała zbyt dobrze chrzestnego swojej córki. Nie chodziło tu o rytuały religijne – te odeszły z Panem bezpowrotnie, – ale o sam święty obowiązek zajęcia się dzieckiem po ewentualnej śmierci rodziców. Całkiem makabryczna wizja, nad którą się nie skupiała wcale, oboje z Frankiem byli zdrowi, panował względny pokój, przetrwali już gorsze piekło… Nie było powodów, żeby zastanawiać się komu i w jakich okolicznościach przyjdzie dzierżyć opiekę nad uroczą blondynką, która jeszcze zasypiała przy zaświeconym świetle i domagała się bajek na dobranoc. Dlatego czuła się całkowicie zwolniona z zajmowania się Argentem i śledzenia jego błyskotliwej kariery, która oczywiście obiła się jej o uszy. I znowu, nie jakimś nagłym wykrzyknikiem, który nakazał jej spojrzeć na niego z innej perspektywy i poznać głębiej tego tajemniczego przyjaciela męża. Chodziło raczej o to, że Hearst czuła się kiepsko z faktem, że czegoś nie wie. Nie była nigdy prymuską, w Trzynastce bliżej jej było do wagarowiczki, która przepuszcza dniówki na papierosy i lepiej czuje się w towarzystwie chłopców (traktujących ją jako kumpelę), ale Kapitol szybko nauczył jej potrzeby zbierania informacji wszelakich, więc teraz też w głowie na gwałt szukała jakiegoś bliskiego im tematu. Najchętniej zostałaby przy tym jakże uroczym i wylewnym przywitaniu – nie wspomniałaby słowem Frankowi o jego przyjacielu (w łóżku też z reguły nie wymieniała imion innych mężczyzn) – ale najwyraźniej nie dane jej było rozkoszować się trzema minutami spokoju. Nigdy nie lubiła rozmów o pogodzie, o polityce, o sporcie; najchętniej w swoje usta wkładała opinie o sztuce (chyba to nie był konik Blaise’a) albo o seksie (to dotyczyło jednak sfery tabu, którą przekraczała śmiało tylko czasami), więc poprawiła rude pukle, spływające gładko po plecach i zaśmiała się krótko, słysząc pytanie dotyczące Kacy. Odwróciła się powoli, nie dając mu się napatrzeć na swoje kształty i uśmiechnęła szeroko. Błysk w oczach matki, która była zbzikowana na punkcie swojej najmłodszej latorośli, jeszcze na tyle malutkiej, żeby potrzebować jej opieki. Nie wyobrażała sobie, że pewnego dnia i ona się usamodzielni, dołączając do grona swojego rodzeństwa. Wizja, nad którą nie chciała się jeszcze zastanawiać, zwłaszcza w tym klaustrofobicznym pomieszczeniu z ostrym zapachem pana oficera w każdym atomie powietrza. - Rośnie – westchnęła, pozwalając sobie na sekundową słabość zanim znowu nie przybrała obojętnego wyrazu twarzy. – Niedługo pójdzie do szkoły. Uczymy ją grać na fortepianie, jest w tym niezła – pochwaliła swoją małą skromnie, choć wewnątrz pękała z dumy i dziwnego rozczulenia. Przerwanego, oczywiście, wspomnieniem pracy. Bycie w rządzie i zajmowanie się sztuką było czymś, co sprawiało Mallory autentyczną frajdę. Mniejszą niż bycie matką – to nie miało nawet skali, – ale uwielbiała czuć ten dreszczyk emocji, przebiegający przez jej kręgosłup zawsze wtedy, gdy była pewna sukcesu kolejnego odkrytego artysty. To sprowadzało ją dziś w zaklęte rejony oficerów Panem. Musiała odnaleźć go przed wszystkimi, a powołanie się na Blaise’a to nie był taki zły pomysł. - Lennart Bedloe – wygłosiła więc cicho, ale jakże dosadnie, odwracając się w stronę drzwi od windy i czekając aż zostaną one otworzone, a ona będzie mogła uciec przed wyjaśnieniami, których nie zamierzała udzielać nikomu. Poza swoim mężem, oczywiście, ale ten miał na głowie pacjentów, więc zaufała własnej intuicji, czekając, by niecierpliwie zrobić krok na przód.
|
| | | Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Windy Nie Maj 11, 2014 9:02 pm | |
| Blaise nie lubił dzieci, a dzieci nie lubiły jego. Była to jedna z tych rzeczy, nad którymi nigdy się nie zastanawiał i po prostu przyjmował bez zbędnego roztrząsania się nad wątpliwym problemem. Nawet dużo młodsi bracia, choć oczywiście kochał ich w szalonym stylu starszego braciszka, przyprawiali go w swoim czasie o ból głowy, wrzeszcząc, krzycząc i domagając się nieustannej uwagi ze strony spracowanych rodzicieli. Argent nie czuł się dobrze w towarzystwie dzieci, nie lubił tego, jak niektóre mu się przyglądały, nie lubił wykrzywiać ust w fałszywym uśmiechu i odpowiadać na najgłupsze pytania, jakie tylko mogły paść. Na szczęście podczas rebelii nie miał z nimi do czynienia. I fakt, że pomimo tych wszystkich uprzedzeń został mianowany chrzestnym (opiekunem) Kacy, był godny zarejestrowania. Oczywiście, że zrobił to dla Franka i swoistego uczczenia ich przyjaźni, w końcu zakładanie rodziny było naturalną koleją rzeczy, którą i on (w dalekiej przyszłości, ale wciąż) miał osiągnąć. Chciałby powiedzieć, że obcowanie z Kacy było wyjątkiem od reguły, że mała panna Hearst szturmem zdobyła jego serce, ale nie lubił kłamać. Prawda była taka, że wciąż czuł się odrobinę nieswojo w jej towarzystwie, próbując nawiązać więź poprzez prezenty , a nie regularne wizyty. Wiedział, w co się pakuje, zostając jej potencjalnym zastępczym ojcem, ale przecież nawet przez myśl mu nie przeszło żeby Franka lub Mallory mogło na tym świecie zabraknąć. No właśnie, pani Hearst, chociaż nie znali się dobrze, nie spędzali wieczorów przy winie, nie wymieniali wiadomości, nie wychodzili na kawę podczas długich dni spędzanych w siedzibie Coin, wciąż jawiła mu się jako matka idealna. Wszelkie uprzedzenia znikały jak ręką odjął, gdy Blaise widział ją z córką, gdy słyszał, z jaką dumą w głosie o niej opowiada. Tak było i tym razem. - Ciekawe, w czyje ślady kiedyś pójdzie? – zastanowił się na głos, mając na myśli naukę gry na fortepianie, niewątpliwie powiązaną z zamiłowaniem jej matki do sztuki. Kto wie, może wykaże też talent w ścisłych dziedzinach, może droga przetarta przez ojca okaże się tą, którą kiedyś wybierze? Krótka, formalna pogawędka, to naprawdę wystarczyłoby na cały tydzień, a nawet do następnego spotkania. Winda zbliżała się już do celu, Blaise obserwował zmieniające się na wyświetlaczu cyfry, które miały oznaczać piętra. Spoglądał na Mallory uprzejmie, być może trochę zmuszając się, by utrzymywać kąciki ust w górze. Najpewniej zacząłby też bębnic palcami po teczce, którą trzymał w dłoniach, gdyby słowa wypowiedziane przez jego towarzyszkę nie sprawiły, że rzeczona teczka nieomal wyleciała mu z rąk. Zareagował natychmiast, wyciągając przez siebie rękę, naciskając przycisk z magiczną formułą STOP i czując, jak winda zatrzymuje się nagle, najpewniej między piętrami. Nie cofnął dłoni, mało tego, przybliżył się do palety przycisków, zasłaniając je własnym ciałem, na wypadek gdyby Mallory jakimś cudem nie spodobała się ta sytuacja. Ale Argent miał to gdzieś, musiał, po prostu musiał wyłożyć jej teraz swoje racje i sprawić, by zapomniała o imieniu, które przed chwilą wypowiedziała. - Doskonały wybór nowego protegowanego – zakpił, a wszelkie uprzejmości uleciały w mgnieniu oka – Oczywiście zdajesz sobie sprawę z tego, jak obfitą kartotekę posiada ten Bedloe? Blaise nie mógł nie kojarzyć nazwiska, które przewinęło się przez rządową część Kapitolu już naprawdę sporą ilość razy. Podejrzany, przesłuchiwany, uciekinier, terrorysta, sabotażysta… wszystkie te łatki, przypięte do Lennarta, były doskonałym powodem do tego, by Argent spróbował wyperswadować Mallory zajmowanie się jego przypadkiem. Co matka trójki dzieci myślała, próbując wstąpić na tak cienki grunt?
|
| | | Wiek : 42 lata Zawód : redaktor naczelna OUTFLOW Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, latop
| Temat: Re: Windy Nie Maj 11, 2014 9:42 pm | |
| Znała podejście mężczyzn do dzieci, zwłaszcza tych maleńkich. Pamiętała, że jej mąż, ten sam wojskowy lekarz, który wyjmował niedopałki bomb z ciał ludzkich bez najmniejszego zawahania, obawiał się wzięcia na ręce swojego pierworodnego syna i trząsł się przed pierwszą kąpielą. Mallory była pod tym względem silniejsza, być może życie z dala od rodziców nauczyło ją upartej niezależności, która sprawiała, że ze wszystkim radziła sobie doskonale sama. Nie negowała więc wyboru Blaise’a na chrzestnego ani tym bardziej nie zmuszała go do zainteresowania swoją córką, podejrzewając, że w wieku trzydziestu lat preferuje starsze dziewczynki. Chętnie podzieliłaby się z nią tą refleksją (zażenowanie rozmówcy zawsze sprawiało jej dziecięcą satysfakcję), ale nie chciała, żeby ta sympatyczna rozmówka na neutralnym gruncie zahaczyła o takie tematy. Wolała uśmiechać się szczerze na myśl o Kacy – małej, jeszcze całkiem niezdarnej Kacy, która chwyta skalpel albo bierze sztalugi do ręki. - Mam nadzieję, że we własne. Nikt nie lubi z góry zaplanowanego życia. Ty zawsze chciałeś zostać oficerem? – zapytała uprzejmie, mistrzyni dobrego smaku, która odwraca kota ogonem, byle by nie musieć zastanawiać się nad tym, co tu robi – w tej przeklętej krainie Rebeliantów, z którymi zwyciężała jakiś czas temu. Doniesienia o sposobie rządzenia Coin były dość kontrowersyjne, Mallory trzymała jednak swoje poglądy dla siebie, przekonana, że nie może narażać bezpieczeństwa swojej rodziny. Nie zmieniło to jednak jej planów – jakoś musiała zarabiać pieniądze, a była zbyt ambitna na grzanie ciepłej posadki u Almy. Dlatego zrobiła wszystko, by znaleźć kogoś wartego uwagi, nie jej wina, że wcześniej ludzie pokroju Argenta zamknęli go w KOLC-u, modelując z niego idealnego wywrotowca. Może powinna szepnąć mu na uszko, że sama niegdyś taka była, łamiąc każde prawo Trzynastki ze swoim przyszłym mężem? Wybrała ucieczkę. Ostrożnie, z klasą, choć cholernie ciężko w tych obcasach. Obiecała sobie, że po czterdziestych piątych (to już niedaleko) urodzinach zacznie biegać na bosaka i chyba… miała szansę dotrzymać tej niedorzecznej przysięgi, bo omal nie wywróciła się, zderzając z zamkniętymi drzwiami. Odwróciła się powoli, patrząc na Blaise’a z wyrzutem… Nie, to była żądza mordu w jej zielonych oczach i mało brakowałoby, a odwróciłaby się, żeby sprawdzić, czy jej wzrok nie przepalił już metalu i nie jest wolna. Gdzieś między piętrami, bo ten kretyn uwięził ich na amen. Coraz gorsze epitety cisnęły jej się na perfekcyjnie wymalowane usta, coraz szybciej oddychała, rozpinając guzik bluzki i zbliżając się do przycisku, żeby móc wezwać pomoc. Wielki, czerwony przycisk na klawiaturze, którą zasłaniał Blaise swoim ciałem. Pewnie gdyby była lepiej wychowana, to przeprosiłaby, ale histeria wzięła górę i w tej najlżejszej postaci – zawsze mogła wybić mu oczy i zęby – objawiła się próbą sforsowania jego ciała. - Wiem, naprawdę myślisz, że nie czytam raportów? – wyjaśniła szybko pomiędzy unikami i niecierpliwym wpadaniem w jego ramiona w celu ruszenia tej paskudnej maszynerii. – Nie interesuje mnie jego działalność polityczna, chcę go wypromować przez sztukę – dodała natarczywie, czując, że jedynym jej argumentem jest tylko i wyłącznie zdolność oratorska i dość marnie jej to wychodzi. Przynajmniej nie rozważała jeszcze popisowego kopnięcia w krocze przyjaciela męża, który postanowił najwyraźniej zabawić się jej kosztem i nie wypuścić ją do momentu, kiedy nie wytłumaczy się jak dziewczę, przyłapane na paleniu. Była równie bezczelna, choć od podobnych oskarżeń minęły już lata i mogła być (niemal) idealną matką i żoną, która teraz szamotała się w windzie z gówniarzem.
|
| | | Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Windy Pią Maj 16, 2014 8:59 pm | |
| Uśmiechnął się pod nosem, słysząc jej odpowiedź. Gdyby jego rodzice postąpili kiedyś tak, jak ona, gdyby miał w Siódemce jakikolwiek wybór być może nie porwałby się do rebelii, nie zahaczył o wojsko i nie wylądował w rządzie. Kacy nie miała jednak takiego startu, jak on (całe szczęście) i rzeczywiście malowała się przed nią przyjemna perspektywa dorastania w kochającej, zamożnej rodzinie i wyboru własnej drogi, jakakolwiek by ona nie była. Wyrozumiali rodzice to już połowa sukcesu. Blaise nigdy nie podejrzewał, że wyjdzie przy Mallory ze swojej roli dobrego przyjaciela, szarmanckiego mężczyzny i całkiem znośnego chrzestnego ojca. Ale jej słowa, a później też morderczy wzrok całkowicie pozbawiły go jakichkolwiek zahamowań. Nie wiedział, co tak naprawdę go zdenerwowało; czy był to fakt, że tak inteligentna (i piękna, o dziwo o tym też zdążył pomyśleć przez tę sekundę, która dzieliła panią Hearst od rzucenia się na niego) kobieta zamierza poprzeć tak beznadziejną sprawę. A może, wybiegając w przyszłość, wyobraził sobie, jak jej decyzja może wpłynąć na resztę rodziny. Co powiedziałby Frankowi, gdyby pewnego dnia wyprowadzili jego żonę w kajdankach, być może na oczach Kacy? Skoro usłyszał już jej plany, nie mógł pozostać obojętny. - Poszukaj sobie młodych zdolnych na ulicach Dzielnicy, a nie w cholernym Kwartale – warknął, łapiąc ją za nadgarstki i próbując odsunąć jak najdalej od siebie, starając się przy tym nie robić jej krzywdy. Nie wiedział nawet, gdzie teraz podziewa się Bedloe, być może wije sobie jakieś przytulne gniazdko po bezpiecznej stronie muru, a może wykazał się wybitną głupotą i wrócił do getta, z którego w każdej chwili może zostać zgarnięty z powrotem tam, gdzie jego miejsce – do więzienia. Argent pomyślał nagle, że pobudki Mallory są w bardzo w stylu Starego Kapitolu, tam też nie przejmowano się, czy artysta ma kryminalną przeszłość, mógł być nawet seryjnym mordercą a i tak zaakceptowałoby go w socjecie, gdyby jego prace porwały tłumy. Dlaczego dojrzała kobieta chciała sprowadzać na siebie zainteresowanie władzy właśnie w ten sposób? Przecież nie była głupia, musiała wiedzieć, że z jej decyzją wiąże się inwigilacja całej rodziny Hearst, nie tylko Mallory czy Franka. Alma Coin była pamiętliwa i tego samego nauczyli się od niej podwładni, którzy na pewno odpowiednio potraktowaliby sprawę Mallory i Lennarta. - Co powiedział Frank o twoim pomyśle? – wycedził przez zęby, wpatrując się rudowłosej prosto w roziskrzone, zielone oczy, wciąż starannie odgradzając ją od przycisków. Nawet przez myśl mu nie przyszło, że przyjaciel mógłby nie wiedzieć o planach swojej żony.
|
| | | Wiek : 42 lata Zawód : redaktor naczelna OUTFLOW Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, latop
| Temat: Re: Windy Pią Maj 16, 2014 10:01 pm | |
| Być może gdyby Mallory wychowała się ze swoimi rodzicami i jakimś cudem uniknęła losu ofiary kolejnych Głodowych Igrzysk to ktoś ukróciłby jej temperament, który dawał się we znaki w najmniej spodziewanych okolicznościach. Przecież była idealnie zdyscyplinowaną matką, która wszelkie urazy chowała pod pełnym taktu uśmiechem, który traktowała jako najlepszy makijaż. Nikt nie sądził, że pewne wycofanie się (nawet dystans) wynika z jej wrodzonego talentu do powstrzymywania się nie tyle przed histerią (to takie dziewczyńskie i niedorosłe), ale przed zimną furią, która potrafiłaby zmieść przeciwnika z powierzchni ziemi. Nie zdawała sobie nigdy sprawy, że prędzej czy później to Blaise obejmie tę zaszczytną funkcję i że gra będzie się toczyć o coś tak niedorzecznego jak troska o nią i o jej rodzinę. Każda kobieta wzruszyłaby się i z całą pewnością wylądowałby na szyi dzielnego pana oficera, składając (platoniczny) pocałunek na jego nieogolonym policzku i topiąc się w zachwytach nad jego niespotykaną przewidywalnością. Każda oprócz Mallory, która może właśnie wyglądała jak ucieleśnienie wszystkiego co piękne i żeńskie, ale była tak daleka od eterycznej panienki jak to tylko możliwe i jeśli chciała rzucić się na niego (a chciała tak bardzo!), to tylko w celu wyszarpnięcia przycisku windy spod jego władzy i wyjścia z tego cholernego, ciasnego pomieszczenia. Wielka szkoda, że nie mogła trzasnąć popisowo drzwiami przed jego nosem, zamykając się na cztery spusty w swoim biurze. - Po pierwsze, puść mnie - zaczęła, nie podnosząc nawet o pół tonu swojego głosu. Była rozsądną pracownicą rządu, a nie jakaś przekupką, która musi próbować walczyć o przetrwanie z diabelnie upartym śledczym. Doceniła jego delikatność (powiedzmy), ale nadal nie zamierzała dać się mu zdominować. Choroba pani Hearst, zawsze musiała postawić na swoje i do tej pory tylko mężowi udało się dojść z nią do porozumienia, ale nie chciała, żeby Argent wykorzystywał jego metody. - Po drugie... - kontynuowała spokojnie, rozmowa o pogodzie, prawda? - Jeśli będę chciała, to znajdę podopiecznych w skażonej Trzynastce, a tobie nic do tego - odrzekła bardzo wojowniczo, nadal jednak na etapie chłodnej wymiany zdań, gdyby nie te zaróżowione policzki i dalsze próby wyzwolenia się pod jego rąk, które z całą pewnością odnotowały galopujący puls. W takich chwilach (choć to absurdalne) czuła, że żyła i że nie została pogrzebana w szufladzie jako matka trójki dzieci, o których myślała przecież cały czas. Wiedziała, że Coin może potępić jej zachowanie i że to może skończyć się wiezieniem, ale nie zamierzała poddać się bez próby. Szanse na odnalezienie Lennarta były i tak mniejsze od zera, więc na razie jeszcze nie igrała z ogniem, choć była całkiem bliska przekroczenia tej magicznej granicy, za którą mogłaby liczyć tylko na uprzejmość ludzi z rządu pokroju Blaise'a. Nic dziwnego, że Frank nie miał pojęcia, co robi jego żona w pracy. Nie spuściła wzroku z przyjaciela męża. prawdę powiedziawszy, po raz pierwszy tak dokładnie skanowała każdy centymetr jego twarzy z tak bliskiej odległości, czując jednocześnie jego oddech na swoim policzku. Przyśpieszony, najwyraźniej nie tylko ona się denerwowała i nie tylko ona miała ochotę rozszarpać współtowarzysza (nie)doli, choć jeszcze mógł się wycofać i jak przystało na gówniarza, donieść jej mężowi o niecnym postępku. - Obiło mi się o uszy, że w tej pracy występuje coś takiego jak tajemnica zawodowa, ale musiałabym sprawdzić dokładniej - odrzekła ironicznie, nie odsuwając się o krok i nie szarpiąc się już wcale, siniaki na nadgarstkach gwarantowane, pytania Franka również. Nadal była zbyt dumna, by przyznać mu rację albo poprosić, by wstrzymał się z tą historią zanim tego sama nie odkręci. Przynajmniej przestawała odczuwać paraliżujący (tylko wewnętrznie) lęk przed windą. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Windy Sob Cze 07, 2014 1:21 pm | |
| |
| | |
| Temat: Re: Windy | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|