|
| Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Izolatka nr 2 Sro Paź 23, 2013 2:29 am | |
| Nowoczesna, przyjazna, wygodna i spełniająca wszelkie standardy izolatka, to miejsce dla pacjentów, którzy w trakcie rekonwalescencji cenią sobie spokój i prywatność. Pokój wyposażony jest w telewizję kablową, posiada dostęp do internetu, osobną łazienkę i niewielki aneks kuchenny. |
| | | Wiek : 17 Zawód : Szpan, detektywienie Przy sobie : scyzoryk, zapałki, papierosy, karty do gry, alkohol Obrażenia : litery ALT wyryte na dłoni (obrażenie trwałe)
| Temat: Re: Izolatka nr 2 Nie Paź 27, 2013 11:11 am | |
| Czasami serce ciąży mi jak kamień. Bo czasami to nie czas na uczucia, a czas na wojnę. To czas gdy trzeba wyrwać serce i odłożyć na lepszy moment. Teraz jest moment, gdzie można zatrzymać się i pomyśleć; włożyć serce z powrotem w swoje miejsce. Na tę chwilę spoczywam w jakimś naprawdę szczelnym pomieszczeniu. Jest tutaj zaskakująco cicho. Jedyne co teraz sobie przypominam to pocięty film o dwudziestce czwórce Trybutów. To momenty które pamiętam wyraźnie, ale pewne fragmenty brakują. Ostatnia Igrzyskowa krew wylała się na mnie i utopiła w głębokim śnie. Zemdlałem. Dalej było tylko najspokojniej, jak tylko mogło być. A teraz przyszedł czas, żeby z powrotem wypłynąć na powierzchnię. Widzę czas. Widzę brak ran na swoim ciele i widzę pokój o grubych, najwyraźniej dźwiękoszczelnych ścianach i drzwiach. Wygląda troszeczkę jak schron, jednak nie wydaje mi się, żeby był zlokalizowany pod ziemią. Po głowie krąży mi wir myśli, tak nieuporządkowanych jak nigdy. Widzę telewizor do oglądania filmów zlokalizowanych w pobliżu, widzę magiczny, czerwony guziczek, który z filmów kojarzy mi się z czymś, co odpala spory ładunek wybuchowy. Tylko ten dzwoneczek trochę szpeci. - Wysadźmy tę budę. - pomyślałem ironicznie z głową odchyloną w stronę guzika. Wychylam rękę i używam brzęczka. Po krótkim kliknięciu oczywiście nic się nie dzieje. Najprawdopodobniej jest to przycisk alarmowy pt. "Booker się już obudził". Mam nadzieję że ktoś tu przyjdzie, bo wolę nie wychodzić stąd i nie narażać się na bycie branym za uciekiniera. Pomieszczenie nie jest zbyt rozrywkowe. Co więcej, w ogóle nie jest rozrywkowe. Nie ma tutaj alkoholu ani papierosów, których wyrzekam się już chyba tydzień plus kilka dni rekonwalescencji. Nie ma tutaj ludzi, zupełnie jakbym znajdował się na obcej planecie. Wolę nie dotykać nawet filmów ani telewizora, teraz nie ma na to czasu. Interesujące jest tutaj jedynie okno, z którego widać spory, zniszczony budynek, oraz zegar. Na początek przyjrzałem się temu drugiemu, godzina wydaje mi się na razie najważniejsza. Później będę mógł na przykład ponarzekać ile to czekałem aż ktoś zjawi się żeby mi coś wytłumaczyć. 12:27 Teraz biorę się za okno. Nie znam Kapitolu tak dobrze - żyłem tutaj niepełne dwa lata. Widzę dymiący budynek, który jest zdecydowanie większy od wszystkich. Nie rozpoznaję go dokładnie. Nie może być to siedziba Coin, ale najprawdopodobniej jest to Ośrodek Szkoleniowy, który na zawsze będzie należał do przeszłości. Następnie zaczynam bawić się światłem. Jak dziecko. Ale co innego może być tutaj do roboty oprócz zepsucia wszystkiego w zasięgu wzroku? Na przykład przeglądanie szuflad i rozmaitych skrytek. Najprawdopodobniej nic tutaj nie ma, bo wszystkie rzeczy które zgromadziłem na Arenie zostały mi odebrane jako niebezpieczne. Nie mam tutaj nic do roboty. Pozostaje mi tylko położyć się i czekać, aż ktoś mnie stąd wydostanie. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Izolatka nr 2 Nie Paź 27, 2013 11:51 am | |
| // z holu głównego
Catrice bez problemu odnalazła w gąszczu korytarzy ten, który prowadził do izolatki, w której leżał drugi Zwycięzca. Booker Rodwell. Gdy na arenie pozostała ich zaledwie dziewiątka, zakłady w kwestii Zwycięzców nasiliły się. Obstawiano najczęściej Cordelię, Bookera i Hope… Ale Katy le Brun dla niektórych była nowością. Zapukała do drzwi i weszła, obdarzając chłopaka uśmiechem. - Booker, prawda? – podeszła i uścisnęła mu dłoń. – Nazywam się Catrice Tudor, jestem mentorką Cordelii. – zerknęła na monitory, obserwujące funkcje życiowe. – Jak już się domyśliłeś, Igrzyska się zakończyły i naprawdę mamy czworo Zwycięzców. W tej chwili mogę Cię zabrać do nowego domu, gdzie zamieszkasz z Cordelią, Hope i Caty. Wzięła do rąk wypis chłopaka i przejrzała go. - Jeśli masz jakieś pytania, pytaj śmiało. |
| | | Wiek : 17 Zawód : Szpan, detektywienie Przy sobie : scyzoryk, zapałki, papierosy, karty do gry, alkohol Obrażenia : litery ALT wyryte na dłoni (obrażenie trwałe)
| Temat: Re: Izolatka nr 2 Nie Paź 27, 2013 12:28 pm | |
| A wtedy do mojej głowy dotarło pukanie. Do pomieszczenia weszła szczupła kobieta o ciemnobrązowych włosach. Wyglądała na dziwnie zdenerwowaną, jakbym przeszkodził jej w jej obowiązkach. Ale przecież to ona przyszła do mnie. - Booker, prawda? Nie, święta Faustyna. - Nie wyglądasz na miejscowego pracownika. - zarzuciłem. – Nazywam się Catrice Tudor, jestem mentorką Cordelii. Jak już się domyśliłeś, Igrzyska się zakończyły i naprawdę mamy czworo Zwycięzców. W tej chwili mogę Cię zabrać do nowego domu, gdzie zamieszkasz z Cordelią, Hope i Katy. - Czemu czworo? Czemu nie jedno? Czemu Katy? - zacząłem zadawać zdecydowane i krótkie pytania, wciąż układając następne. Nasuwało mi się na myśl teraz tyle niewiadomych, a to najlepsza okazja żeby się wszystkiego dowiedzieć - Gdzie jesteśmy, co za budynek dymi właśnie za oknem? Czemu nie zjawiła się tutaj moja mentorka? Który dzisiaj dzień, i gdzie reszta zwycięzców? - może to trochę nachalne, ale te informacje są mi teraz potrzebne. Na pewno sytuacja w Kapitolu wciąż jest niestabilna, trzeba opracować plan działania. Zastanawia mnie, dlaczego stało się to, co stało się z Florianem. I pewnie nie tylko z nim. Zastanawia mnie, jakim cudem Katy przeżyła, wykrwawiając się przez dwa dni. Zastanawia mnie, jak zginął Theo. Zastanawia mnie, gdzie jest Hope i Cordelia. I boję się o osobę, która wciąż siedzi w Kwartale. Ale wie wszystko, co jest mi potrzebne. - Pójdę z Tobą. - dorzuciłem wstając - Masz papierosy? |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Izolatka nr 2 Nie Paź 27, 2013 3:05 pm | |
| Podobnie jak w przypadku Cordelii, i tym razem Catrice spodziewała się mnóstwa pytań. A Booker Rodwell nie wyglądał na kogoś, kto łatwo odpuści. Dlatego też usiadła przy łóżku i uśmiechnęła się, układając sobie w głowie całą wypowiedź. Gdy była gotowa, otworzyła usta. - Jest początek marca. Tydzień temu zostaliście przywiezieni tutaj, do szpitala imienia Sacromanthy Beaudelaire, prosto z areny. Od tamtej pory lekarze zajmowali się Wami, dokładając starań, żeby zaleczyć rany i blizny. Głęboki wdech. - Piątego dnia Igrzysk, na moście nad Moon River zorganizowano bankiet z okazji Głodowych Igrzysk. Zebrała się cała śmietanka towarzyska, która obserwowała Wasze poczynania. W trakcie bankietu pojawili się buntownicy z KOLCa, którzy zażądali przerwania Igrzysk. Coin odmówiła, wysadzili więc część muru, otaczającego Kwartał. W odwecie Alma Coin kazała zabić Arthura Sparka, któremu eksplodował lokalizator. Buntownicy zareagowali wysadzeniem Ośrodka Szkoleniowego, i to ten budynek właśnie widzisz – wskazała Bookerowi Ośrodek, dookoła którego snuły się wstęgi burego, najprawdopodobniej gryzącego dymu. – W tej chwili grozi zawaleniem, trwa więc powolna rozbiórka. Coin odpowiedziała zabiciem Floriana. Zacisnęła dłoń w pięść. Florian był jej trybutem i nie podobała jej się jego śmierć. Mogli zabić le Brun, która i tak się wykrwawiała. Florian był niemalże bezbronny i zginął za szybko. - Kolejnym posunięciem buntowników była groźba zamordowania Głównego Organizatora Igrzysk i jego rodziny. Wtedy Coin skapitulowała i zarządziła zabranie z areny trybutów, którzy pozostali przy życiu, po czym ogłosiła Was Zwycięzcami. Chwilę potem wybuchł most. Posłała chłopakowi smutny uśmiech. - Nie wiem, czemu nie było tu jeszcze Cypriane, możliwe, że jest w drodze lub nie poinformowano jej jeszcze, że jesteś przytomny. Cordelia za to dostawała szału, nie mając o Was żadnej informacji. W tej chwili czeka na nas w głównym holu szpitala. Hope i Katy są jeszcze w izolatkach, czekają na swoich mentorów. Zapisała w pamięci, że musi zostawić Cypriane wiadomość o tym, że odbiera Bookera ze szpitala i zabiera go do Domu Zwycięzców. Zaraz też napisała do niej smsa, odpowiadając też na uroczą wiadomość od Salingera, z którym umówili się na kolację. Podała też Rodwellowi torbę z ubraniami, przygotowanymi przez stylistów. - Chodźmy więc. – poczekała, aż Booker się ubierze i przygotuje do wyjścia. – Co do papierosów, nie palę, ale z pewnością kupimy gdzieś parę paczek, co Ty na to? |
| | | Wiek : 17 Zawód : Szpan, detektywienie Przy sobie : scyzoryk, zapałki, papierosy, karty do gry, alkohol Obrażenia : litery ALT wyryte na dłoni (obrażenie trwałe)
| Temat: Re: Izolatka nr 2 Nie Paź 27, 2013 6:40 pm | |
| Nieznajoma mówiła pewnego rodzaju przejętym głosem. Aczkolwiek nie wyglądała na osobę, która okazuje zmartwienie pierwszej lepszej nowopoznanej osobie. Wstaję o własnych siłach, pierwszy raz od ostatniego czasu czując, że mam obie nogi, które mogą twardo stąpać po ziemi. - Jest początek marca. - dobry początek - Tydzień temu zostaliście przywiezieni tutaj, do szpitala imienia Sacromanthy Beaudelaire, prosto z areny. Od tamtej pory lekarze zajmowali się Wami, dokładając starań, żeby zaleczyć rany i blizny. - przyszła do mnie ulga, już dawno odłożona na bok w mrokach pamięci. Dziewczyna (kobieta, samica?) westchnęła i znowu kontynuowała wypowiedź - Piątego dnia Igrzysk, na moście nad Moon River zorganizowano bankiet z okazji Głodowych Igrzysk. Zebrała się cała śmietanka towarzyska, która obserwowała Wasze poczynania. W trakcie bankietu pojawili się buntownicy z KOLCa... - Tam mogła być Ev. - ... którzy zażądali przerwania Igrzysk. Coin odmówiła, wysadzili więc część muru, otaczającego Kwartał. W odwecie Alma Coin kazała zabić Arthura Sparka, któremu eksplodował lokalizator. Buntownicy zareagowali wysadzeniem Ośrodka Szkoleniowego, i to ten budynek właśnie widzisz. W tej chwili grozi zawaleniem, trwa więc powolna rozbiórka. Coin odpowiedziała zabiciem Floriana. - Florian. - wziąłem głęboki wdech i złapałem za skroń. Pamiętam, że wtedy straciłem przytomność, lub świadomość. - Dlaczego on? Dlaczego nie Katy le Brun? Dlaczego nie Theo Madden? Dlaczego nie Cordelia, albo ja, albo Hope? - było możliwe, że Theo nie żył już w tamtym momencie. Było możliwe, że z góry było zaplanowane, że Florian zginie. Nieważne z czyjej ręki. Może ktoś nie chciał widzieć go na oczy w Kapitolu. - Teraz wiem kim jesteś. - nasunęła mi się na myśl sytuacja podczas treningów w Ośrodku - Ćwiczyłaś z Florianem i wytrenowałaś go na łucznika. Te umiejętności jednak nie przydały mu się za bardzo na Arenie. Uczyłaś też zielarstwa i kamuflażu. - myślami wróciłem teraz także do Lorin, z którą wtedy ustawialiśmy pierwsze próbne pułapki. A niedługo potem to wszystko zaczęło walić się jak ustawione klocki domino. Na chwilę przestałem słuchać mówiącej mentorki. - ... chwilę potem wybuchł most. Most. Evelyn. - Kto tam był? Kto przeżył, kto zginął? - wdało się we mnie zaniepokojenie i lekkie roztrzęsienie. Po chwili jednak dodałem - Nie odpowiadaj. Może nie powinienem pytać. - bo może nie powinienem wiedzieć. W końcu się i tak dowiem. Ale może lepiej, kiedy przekonam się o tym na żywo. - Nie wiem, czemu nie było tu jeszcze Cypriane, możliwe, że jest w drodze lub nie poinformowano jej jeszcze, że jesteś przytomny. Cordelia za to dostawała szału, nie mając o Was żadnej informacji. W tej chwili czeka na nas w głównym holu szpitala. Hope i Katy są jeszcze w izolatkach, czekają na swoich mentorów. Nim zdążyłem coś powiedzieć, Catrice wydostała telefon i wysłała krótką wiadomość tekstową, najprawdopodobniej do Cypriane. Odnoszę wrażenie, że nie chce mnie widzieć. Że od teraz traktuje mnie jako część tego, co odebrało jej dom i bezpieczeństwo, zagrabiło pół świata. W końcu, powinno nas być tylko jedno, a ułaskawienie dostało czworo. Catrice załatwiła jeszcze coś za pomocą swojego telefonu, podczas gdy ja otworzyłem okno, przez co pokój wypełnił się chłodniejszym powietrzem i odrobiną dźwięków z zewnątrz. - Nie powinnaś wysyłać do niej wiadomości. - dorzuciłem po fakcie - Chyba nie chce mnie oglądać ani jako zwycięzcę, ani jako człowieka, który przeszedł torturę. Co do Hope, proponuję po nią iść, bo mam wrażenie, że będzie rozdarta po tym, jak straciła siostrę, najbliższego przyjaciela i widziała śmierć tylu osób. - Chodźmy więc. - i wtedy usłyszeliśmy dźwięk tłuczonego szkła, dobywający się zza okna. Najprawdopodobniej coś stało się w sąsiednim pokoju. Prędko przebrałem się w przygotowane wcześniej przez kogoś wcześniej ubrania. Przez chwilę wydawało mi się już, że wyjdziemy w ubraniu szpitalnym na ulicę. - Co do papierosów, nie palę, ale z pewnością kupimy gdzieś parę paczek, co Ty na to? - Przeżyję. Teraz nie ma na to czasu - muszę dostać się jak najszybciej do... tam, gdzie teraz mam mieszkać. Oboje wyszliśmy z pomieszczenia, żeby sprawdzić, co dzieje się w pokoju obok i na zewnątrz.
// Hol |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Izolatka nr 2 Nie Paź 27, 2013 11:33 pm | |
| Spojrzała na Bookera. - Nie wiem, dlaczego Florian musiał zginąć i wcale mnie nie zachwyca, że zabito go w imię jakiejś durnej potyczki pomiędzy Coin a Kapitolińczykami, Booker. Gdyby to ode mnie zależało, prędzej kazałabym zabić le Brun niż Floriana. Rozmawiała z Bookerem zaledwie chwilę, ale to wystarczyło, by spostrzegła, że rozmawia z kimś inteligentnym. Na pewno domyślał się, dlaczego przeżył. - Ty, Cordelia i Hope mieliście ogromne poparcie sponsorów i… No cóż, nie będę kłamać, macie fanów. Treningi szły Wam świetnie, zrobiliście wrażenie na Organizatorach. A Katy… Cóż, chyba nie tylko ja uważam, że ona nie nadaje się nawet na trybutkę, co dopiero na Zwyciężczynię. Prychnęła nieco pogardliwie, co było idealnym uzupełnieniem jej opinii odnośnie le Brun, przez wielu określonej mianem wariatki. - Tak, masz rację, szkoliłam Was przez pewien moment – uśmiechnęła się, z nostalgią wspominając wyczyny Crane’a. – I muszę przyznać, że najmilej wspominam uczenie Floriana, jak strzelać z łuku, był w tym naprawdę dobry. Czy Booker wyczuwał jej smutek? Czy rozumiał, że naprawdę było jej żal, że Crane zginął? - Nie jestem w stanie podać Ci wszystkich nazwisk, wiem, że kilku buntowników zamieszkuje obecnie cele w siedzibie Coin. A co do Cypriane… Uwierz mi, jest z Ciebie naprawdę dumna. Po prostu ma swoje problemy. Gdy rozległ się głośny brzdęk, Catrice podniosła się i taktownie odwróciła. Gdy Booker się przebierał, rzuciła lekko: - Zapewne Hope już nie śpi. Gdy był już gotowy, razem z nim wyszła na hol.
// zt.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Izolatka nr 2 Sob Maj 02, 2015 12:51 pm | |
| || po misji.
- Podaj jeden powód, żebym ci nie przyjebała. Jeżeli chciałam wprawić kogoś w zakłopotanie, co najmniej w stu procentach osiągnęłam cel. Sądząc jednak po wyrazie twarzy salowej (moje nieświadome zagrożeń spojrzenie najpierw wpadło w wilczy dół odsłoniętego pępka, a potem, wygramoliwszy się jakoś, grzmotnęło łbem o potężną jak góry w Dwójce zaporę biustu), skłaniałam się ku tezie, że raczej w dwustu. - Jeden powód. W charakterze dodatku do szpitalnego stroju dziewczyna nosiła nawet dość przyzwoity, ale beżowy stanik, który tylko z bliska dał się odróżnić od opalonego tła. Abstrahując od koloru, był to typowy przedstawiciel bielizny niezawodowej i trzeba było mieć sporo dobrej woli, by po znokautowaniu widokiem kobiety paradującej w czymś takim pod kitlem zwracać jeszcze uwagę na fakt, iż nie jest to także model robiący furorę w sex-shopach. Nawet mimo tak rażącego uchybienia w doborze biustonosza, musiałam stanowić bajeczne przeciwieństwo pielęgniarki, które rozpoczynało się już na etapie ubioru - byłam w kamaszach, zakurzona jak na porządnego żołnierza przystało, i w łaciatych, mocno doświadczonych przez życie spodniach od munduru polowego. Za butami nie ciągnęły się ogony puszczonych samopas sznurówek, a spodnie, choć mogły, nie zwisały na zewnątrz cholewek. Jednym słowem: trudno było mnie rozpoznać bez podnoszenia głowy. - To szpital, nie burdel. – słowo „burdel” przeszło mi przez gardło równie gładko, jak porządnej kobiecie „przedszkole” czy „sklep”. – Chociaż z możliwościami Hesslera przeobrażenie jest kwestią czasu. – dodałam po zaskakująco krótkiej chwili namysłu, wciąż opierając się biodrem o ścianę barwy kocich wymiocin. Jeśli mam być szczerza, nie uśmiechało mi się spędzanie tego jakże ponurego popołudnia na korytarzu izby przyjęć, z pulsującym bólem głowy tańczącym na obrzeżach świadomości i szczerą ochotą urżnięcia się w, nie przymierzając, trupa. Standardowa, do bólu zwyczajna misja transportu broni przeobraziła się w krwawy taniec pośród śmigających w powietrzu pocisków – i tak się szczęśliwie złożyło, że jeden z nich dosięgnął Hesslera. Od tamtego momentu nie mogłam narzekać na nadmiar wolnego czasu; poczynając od przeszukiwań terenu (owocnych, o czym świadczył odnaleziony telefon, już oddany pod opiekę technikom), poprzez pierwszą pomoc co bardziej poszkodowanym (nieprofesjonalny kwadrans spędzony przy Victorze), kończąc zaś na transporcie Strażników do szpitala, gdzie od co najmniej kilku godzin grzecznie poddawali się kolejnym badaniom (czas wykorzystany na zmianę munduru, brudnego od ziemi oraz cudzej krwi). Reasumując – od dawna nikt nie widział tak rozzłoszczonej, zdenerwowanej czy po prostu w marnym humorze Benner. Na swoje nieszczęście napotkała ją roznegliżowana pielęgniarka opuszczająca salę, gdzie przebywał Hessler. Po krótkiej wymianie zdań, w której młoda dziewuszka stanowczo zabroniła mi zakłócać spokój rannemu (wciąż uśmiechałam się na dźwięk tego słowa) Edgarowi, zimny profesjonalizm uleciał bezpowrotnie, pozostawiając jedynie szczerą ochotę złapania salowej za włosy i walenia jej głową w ścianę tak długo, aż korytarz nabierze nieco bardziej żywotnych barw. Na całe szczęście dla pielęgniarki, wiedziona obowiązkami zniknęła mi z oczu szybciej, niż się pojawiła. I dopiero wtedy nadeszły wątpliwości (abstrakcyjne zjawisko psychiczne, które nęka mnie zwykle przy wyborze płatków śniadaniowych). Na korytarzu było tak cicho, że brak dźwięków aż dzwonił w uszach – najpewniej dlatego w ostatniej chwili uświadomiłam sobie, że nie należało tu przychodzić. A przynajmniej nie z własnej woli. Jeśli tylko miałam w planach jedną z tych rozmów z Hesslerem, które lepiej prowadzić bez świadków (czyli, w naszym przypadku, prawie każdą), powinnam wykazać znacznie więcej profesjonalizmu i ściśle sukowatego chłodu – zaś sterczenie pod drzwiami sali szpitalnej nie spełniało żadnego z tych kryteriów. Pewnie dlatego otworzyłam drzwi energicznie, nie czekając, aż ktoś wyżej postawiony w szpitalnej hierarchii każde mi przysłowiowo spierdalać – w tych kilku ruchach, których potrzebowałam na wtargnięcie do pomieszczenia, tkwiło coś kojarzącego się ze skokiem pod lodowaty natrysk. Chociaż nie chcesz tego robić, nie potrafisz odmówić sobie chwilowej, paraliżującej euforii, jaka towarzyszy poddaniu się arktycznemu zimnu. - Hessler. Krótko, zwięźle i na temat – jego nazwisko zabrzmiało w moich ustach jak wystrzał z trzydziestki ósemki, który zawisł gdzieś w martwej ciszy i rozpłynął się dopiero pod wpływem głośnego szurania ciągniętego po posadzce krzesła – z hukiem postawiłam rozchybotany, plastikowy mebel tuż obok wąskiego łóżka i, z nonszalancją godną wieloletniej pracownicy Violatora, zarzuciłam nogę na nogę, z tej pozycji obserwując Edgara. - Kilka centymetrów wyżej i wybierałabym kwiaty do wiązanki. – kąciki ust drgnęły delikatnie pod wpływem (z trudem) ukrywanego entuzjazmu, wywołanego najpewniej wizją pierwszego (i bynajmniej nie ostatniego) tańca na grobie Hesslera. – Tak na przyszłość: magnolie czy storczyki? Żadnego dobrze, że żyjesz czy masz szczęście, twardzielu. Pochwały pozostawiłam dzieciakom w przedszkolu, do których Edgarowi pod względem mentalnym i tak niebezpiecznie blisko – w ogładzie nie pomagały również szczątkowe ilości dobrego humoru, który opuścił mnie w momencie pierwszego wystrzału na torowisku… ale nikt chyba nie wątpił, że odpuszczę sobie widok poszkodowanego Hesslera, prawda?
|
| | | Wiek : 34 lata Zawód : strażnik pokoju Przy sobie : broń palna, magazynek, paralizator, kastety, paczka papierosów, prezerwatywy Znaki szczególne : wiecznie w mundurze Obrażenia : zasklepiająca się rana po postrzale pod prawym żebrem
| Temat: Re: Izolatka nr 2 Sob Maj 02, 2015 4:07 pm | |
| Ach krew, ach pot, ach łzy. Wszystkie wspaniałe płyny organizmu bohatera narodowego, postrzelonego w trakcie niesamowicie niebezpiecznej misji, mającej na celu ochronę niewinnych kobiet i słodziutkich dzieci. Fanfary, morze kwiatów, szumiące pod stopami wojskowych butów, całowanych przez współtowarzyszy broni...a właściwie współtowarzyszki, dziwnym trafem odziane w wyzywającą bieliznę a nie szarobure umundurowanie. Tak, takie właśnie wizje snuły się po zakamarkach edgarowskiego umysłu po pierwszej wojennej ranie. Zdobytej jakieś dwie dekady temu, na szkoleniu. Przeżył to bardzo głęboko, ba, jako wyrośnięty chłystek uronił nawet łzę w koszarowym punkcie opatrunkowym, ale na szczęście takie wstydliwe i grotestkowe myśli pozostawiał daleko za sobą. Zmienił się; brutalność świata (ehe) ociosała wrażliwego blondaska w marmurową skałę, niewrażliwą na ciosy przeciwników...bla-bla-bla. Naprawdę nie powinien odtwarzać w swojej głowie takich tanich rozmyślań o przeszłości, moralności, wdzięczności i innych ościowych resztkach z uczty humanizmu. Rutynowa misja okazała się misją nierutynową - bywa. Durne dzieciaki z Kolczatki uknuły Wspaniały Plan, który okazał się Żałosną Próbą - bywa. Żałosna Kula uderzyła w jego Wspaniałe Ciało - to także go wcale nie dziwiło. Od momentu chaotycznej pacyfikacji pozostawał więc niemalże filozoficznym stoikiem, przyjmującym kolejne poczynania rzeczywistości ze znudzoną obojętnością. Rozkazy takie-a-takie, ranni tacy-a-tacy, trochę zamętu, trochę (dużo) przekleństw, trochę (BARDZO dużo) krwi na mundurze. I w końcu cisza szpitala. Nie, nie chciał się tutaj zjawić - pocisk zaledwie drasnął jego prawy bok, lata doświadczenia nauczyły go szybkiej autodiagnozy - bo poddawanie się hospitalizacji było szalenie niemęskie, ale teraz, z godzinnej perspektywy, usłuchanie wyższych instancji okazało się szalenie dobrym posunięciem. Półleżał sobie na wygodnym, czystym łóżku, rozkosznie brudząc je ubłoconymi spodniami munduru, z równie cudowną wizją stosu papierzysk, które należało wypełnić, przepływających z jego biurka na biurko kogoś nieposzkodowanego. Status: ranny odciążał go od durnego siedzenia nad druczkami. Żyć nie umierać. Do tego przed chwilą mógł do woli wpatrywać się w niesamowite cycki pielęgniarki, a nawet wykonać męski zamach na jej nietykalność cielesną...Czyli w języku Edgara miły komplement w postaci siarczystego klapsa. Dziewczę jednak wyłącznie zachichotało, znikając za drzwiami...A szkoda. Liczył na jakąś burdę. Albo szybki numerek. Był przecież w perfekcyjnym stanie fizycznym. Żałował, że w sali nie wisiało żadne lustro, w którym mógłby przyjrzeć się swojemu c(i)ałokształtowi. Od pasa w górę pozostawał nagi, z wątpliwą dekoracją w postaci już nasiąkającego krwią opatrunku, pulsującego tępym, jednostajnym bólem. Pozwolił sobie na dosłownie chwilę masochistycznego pogrzebania przy wystających szwach - cycata piguła zrobiła to nawet nieźle - i już miał wstawać, by wykonać plan misternej ucieczki ze sterylnej klatki, gdy trzasnęły drzwi. I język Previi o podniebienie. Swoje podniebienie. Kilka twardych głosek, oznaczających wielką miłość, niepokój i strach. A podobno to kobiety są mistrzyniami nadinterpretacji. A mężczyźni: wyczucia i kurtuazji. - Przyszłaś mi obciągnąć, Benner? - rzucił w ramach przyjacielskiego powitania, zatrzymując się w pozycji półsiedzącej na łóżku i uśmiechnął się szeroko, nieco niebezpiecznie, prezentując rząd nienaturalnie białych zębów w nienagannym stanie. Cudy nowoczesnej implantologii, pamiątki po violatorskich bójkach i innych miłych wspomnieniach, dużo bardziej bolesnych od poszarpanego prawego boku. - Spóźniłaś się. Zresztą ta pielęgniara miała lepsze cycki od ciebie - dodał z kiepsko udawanym smutkiem, nie odrywając spojrzenia od wymiętej Previi. Jego niebieskie oczy w ostrym świetle jarzeniówek wydawały się równie sztuczne co uzębienie i jaskrawa krew, wykwitająca na białym bandażu coraz żywszymi wzorami. - Tak na przyszłość...chuj ci w dupę, Benner. Ale to wzruszające, że tak się o mnie martwisz, i troszczysz, i że przyszłaś mnie odwiedzić. - ciągnął swoim miłym, ciepłym tonem, w końcu decydując się na powstanie z łóżka. Rana zabolała, ale na jego twarzy nie pojawił się nawet najmniejszy grymas. Zrobił dwa kroki i przystanął przy plastikowym krzesełku Previi, wyszarpując zza jej pleców czystą, białą koszulkę. Jej zakrwawiony, mundurowy odpowiednik wylądował w koszu i chcąc nie chcąc musiał zakryć swoją półnagość pedalską czystością. Za chwilę, na razie po prostu patrzył na Previę z góry, przesyłając w ułożeniu warg całą pulsującą pogardę, jaką kumulował w sobie przez lata. A może i coś więcej, coś, czego bardzo-mały-rozumek nie mógł tak do końca skategoryzować i co zostało zakwalifikowane jako nienawiść. Jego ciało ciągle zdobiła romantyczna pamiątka po Previi, doskonale widoczna także w tej chwili.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Izolatka nr 2 Nie Maj 10, 2015 9:33 pm | |
| Królestwo i pół księżniczki za przyjebanie mu w twarz. Siedzę na niskim zydlu i sama już nie wiem, jakie demony kierują dzisiaj moimi decyzjami. Nie licząc nieodpartej ochoty zdzielenia kogoś w pysk (potrzeba wypełzła na światło dzienne przy pielęgniarce i znacznie przybrała na sile w obecności Hesslera, jednak – wierzcie lub nie – zwykła, ludzka uprzejmość odwiodła mnie od równie kuszącego powitania Edgara (chociaż śmieję się w myślach na samo wyobrażenie tępawej dezorientacji na jego twarzy)), w mych słodkich ustach królował nieprzyjemny posmak leczniczego naparu, którym napoił mnie lekarz pierwszego kontaktu. Trunek ciągnął wygotowaną szmatą do podłogi i był paskudnie cierpki, ale nie to doskwierało mi najmocniej. Dopiero tutaj, w sterylnym otoczeniu szpitala wionącym środkami do dezynfekcji i ledwie wyczuwalnym odorkiem choroby, z czystym sercem mogę przyznać, że od momentu powrotu z misji… … coś wyraźnie we mnie pieprznęło. Umysł mam dziwnie nieważki, lotny niczym wodór. Dryfuje swobodnie w czaszce, stuka od spodu w kość ciemieniową, podobny do kurczaka, który niespiesznie wykluwa się z jaja. Tak sobie myślę, że chyba dałam się wkręcić w zbyt duże dla mnie szaleństwo. Że chyba dałam się ponieść emocjom. Że chyba – całkowicie i bezprecedensowo (choć nie dosłownie) - dałam ciała. Mam wilgotne dłonie oraz kłąb niepokoju wepchnięty w żołądek… i za cholerę nie wiem dlaczego. Przecież ta misja, ta pieprzona strzelanina, ta cała krew i rany, i krzyki, i ponure, wieczorne kino spod znaku horrory dla ubogich to tylko magia, szarlataneria dla podatnych umysłów. Hokus-pokus czarnoksiężnika z Oz. Ale siedząc tutaj, pośród cicho pikającej, szpitalnej maszynerii, naprzeciwko półnagiego (co zauważam nie bez uznania dla masy mięśniowej) Hesslera, przypominam sobie, że między życiem a śmiercią, między nadprzyrodzonym i rzeczywistym światem, między statecznymi normami i szaleństwem jest tylko cienka czerwona linia. Bardzo cienka i bardzo czerwona. A kto – kto, jeśli nie ja ma wiedzieć, że jej przekroczenie to kwestia jednego wspomnienia, jednego, krótkiego klik pamięci, w której nagle odżyją wspomnienia Igrzysk i tego całego syfu po nich… oraz mnie jako ponurego anioła śmierci czy innego omenu nieszczęścia? Previa Benner w wieku lat osiemnastu jak jakieś szalone, posrane dziecko wiedzione żądzą zgłębiania medycyny próbowała przeprowadzić na trybutach nieudolną operację. Tylko że dzieciaki to nie pluszowe misie, które mamusia potem, kwękając, zeszyje. Nie misie, wiem o tym, ale nic nie czuję. Już dawno oswoiłam się z myślą, że na moim koncie trupów jest więcej. Dużo więcej. Wypełniają rów wspomnień fetorem, krwią i rozpaczą. Całymi litrami rozpaczy. Walizka pełna tajemnic. Cylinder pełen królików. Kanałek pełen zamordowanych. Wydęłam zaciśnięte, wiecznie gniewne usta walczącej amazonki, jakbym chciała prychnąć „idiota”, ale z najwyższym trudem się powstrzymałam – znużone spojrzenie utkwione w Hesslerze przestało przywodzić na myśl wejrzenie tępego cielska i w końcu powróciło do cuchnącej szpitalem rzeczywistości, gdzie nie było areny, trybutów, krwi, odciętych główek i armatnich wystrzałów. - Idiotyczna szczeniacka ironia, jak zwykle. – mruczę pod nosem, prostując się nieznacznie na niewygodnej, plastikowej atrapie krzesełka. Olśniewający uśmiech numer osiem w wykonaniu Edgara przyprawia mnie o zawrót głowy – jednak wbrew oczekiwaniom właściciela zdumiewającego kompletu bielutkich niczym u rekina zębów, nie jest to efekt zachwytu. Zmęczenie, poirytowanie i szczera ochota urżnięcia się w pierwszym, lepszym barze stanowczo nie oddziaływały korzystnie na cierpliwie przyjmowanie słownych zaczepek Hesslera – inna sprawa, że ani myślałam pozwalać mu się smagać batem jak posłuszna, pociągowa kobyłka. – Mężczyźni, jak wy wszyscy lubicie strugać macho. A przecież choroba umysłowa to żaden wstyd. Zdarza się wśród ludzi o słabej konstrukcji psychicznej. – odpowiadam uśmiechem na uśmiech, ciosem na cios; płonąca od lat nienawiść na linii Benner-Hessler jest niczym jakaś makabryczna metafora doczesnego życia i jego marności w obliczu obopólnej niechęci – cóż, przynajmniej była nieśmiertelna, w przeciwieństwie do rozkładającej się biologicznej tkanki. - Naturalnie, kieruje mną wyłącznie troska, altruizm i tęsknota za Twym błyskotliwym dowcipem. – jak na potwierdzenie własnych, nieszkodliwym kłamstewek, uśmiecham się wesoło. Niemal idiotycznie. Słowne kuksańce, podstępne ciosy, uderzenia zadawane łopatą zza zakrętu są jak sacrum i profanum. Wieczność i śmierć. Ucieczka od ponurej… rzeczywistości? Wbijam przejrzyste, żółte jak u zwierzęcia spojrzenie w twarz Hesslera i dopiero po chwili, z premedytacją kota, który doskonale wie, że nie powinien brudzić poza kuwetą (ale wciąż to robi) – mój wzrok zamiera na obnażonej piersi Edgara. I widniejącej na niej bliźnie, słodkiej pamiątce z samego początku rebelii, niemym świadku historii, namacalnym dowodzie odwleczonej w czasie zbrodni. Milczę. Nagle nie chce mi się już pałać świętym ogniem oburzenia – Hessler po prostu taki jest. Niezmienny jak Golfstrom. Można go przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza albo odrzucić w całości. - Wątpię, żeby dorównała starszej siostrze, w końcu nie powstała z prawdziwego uczucia. – kąciki ust wędrują leniwie do góry, kiedy – całkowicie niezrażona obnażonym Edgarem – wyciągnęłam rękę w kierunku obandażowanej rany, opuszkiem kciuka gładząc monotonne, krwawe ornamenty, które ozdobiły sterylny opatrunek. Dłoń nie odskoczyła jak oparzona, kiedy palce dotknęły napiętej skóry Hesslera (choć w umyśle zakiełkowała obawa, że wenera przelezie jak wszy), a wzrok – dziwnie rozbawiony jak na kogoś, kto przed kilkoma godzinami tarzał się w leśnej ściółce – odpowiedział na spojrzenie Edgara ze spokojem umierającej zakonnicy. - Dziwki będą zrozpaczone. |
| | | Wiek : 34 lata Zawód : strażnik pokoju Przy sobie : broń palna, magazynek, paralizator, kastety, paczka papierosów, prezerwatywy Znaki szczególne : wiecznie w mundurze Obrażenia : zasklepiająca się rana po postrzale pod prawym żebrem
| Temat: Re: Izolatka nr 2 Pon Maj 11, 2015 7:35 pm | |
| Naćpane spojrzenie Benner powinno go w jakiś magiczny sposób dotknąć, może nawet nakierować na odpowiednie, opiekuńcze działanie. Był przecież stuprocentowym samcem alfa i chronienie kobiety wklinowało się gdzieś w zakamarki jego przedawkowanego testosteronem mózgu. Działającego już na nieco niższych obrotach niż przed kilkoma godzinami: zdecydowanie działanie matematyczne Hessler + broń wykazywało się dużo wyższą inteligencją niż Hessler - broń. Trochę chemii, trochę fizyki dla ubogich umysłowo; ktoś mógłby pomyśleć, że o bystrości Edgara stanowiło bezpośrednie posiadanie przez niego atrybutu władzy. I chyba tak było, jakby blondyn należał do tajemniczego gatunku, który nabierał magicznej siły dzięki rozlicznym artefaktom. Brudnemu mundurowi, hełmowi, odznace starszego oficera i innym bajerom, jakimi dawno temu podrywał w barach cnotliwe dziewczęta. Szybko jednak nużyły go te kulturalne podchody, często kończące się zbyt platonicznie. Wolał więc posłużyć się myśleniem logiczno-ekonomicznym i inwestować ciężko zarobione pieniądze w pewne zaspokojenie. Wiwat, Violator. Za dużo takich strzępków myślowych kłębiło się pod rozczochranymi włosami, chociaż i tak czuł się znacznie pewniej od Previi. O pustym spojrzeniu, pełnych wargach i szarej twarzy. Ostatni raz widział ją w podobnym stanie...właściwie zawsze. Głupia, słodka Benner, ciągle mająca do niego słabość - tak wizualizował sobie ulubioną brunetkę, mieszając pogardę z bardzo niemęskim rozczuleniem nad słabszymi. W pierwszym odruchu chciał bowiem trzepnąć zwiniętą koszulą w ramię Previi - w celu ocucenia dziewoi, rzecz jasna - ale szósty zmysł powstrzymał go przed tym niegodnym czynem. A właściwie nie zmysł a uporczywy ból prawego boku, narastający z chwilą powstania z martwych/łóżka i prężenia muskułów przed siedzącą panienką. Bo Previa Benner zawsze była dla niego panienką. Cztery lata młodszą dwójkową trzpiotką, pierwszą dziewczyną, którą mógł całować bez wyobrażania sobie w głowie kogoś innego. Dorosły związek najbardziej kretyńskiego dziecka i przyszłej-niedoszłej wariatki, którą potem obserwował na ekranie koszarowego telewizora. Chluba Dystryktu Drugiego, kompletny pojebaniec, cały we krwi, z tym spojrzeniem spuszczonego ze smyczy zwierzęcia. Jego panienka. Tak szybko wyrosła z tych krótkich, nastoletnich schadzek, pogryzionych warg i zderzeń zębów przy pocałunkach ze zdecydowanie zbyt dużą ilością śliny. Przez sekundę, prawie fantomowo, poczuł to samo patologiczne rozczulenie, szybko jednak pozbywając się go na rzecz emocji dojrzalszej, odpowiedniej dla człowieka w kwiecie wieku i na stanowisku, mianowicie na rzecz frustrującego wkurwienia, niepozbawionego jednak odrobiny pikantnego triumfu. Zagraj to jeszcze raz, Benner. - Świetnie, że tak otwarcie mówisz o swoich słabościach. O tej chorobie psychicznej. O tym słodkim pojebaństwie. - odpowiedział w ciągu ułamka sekundy, wkraczając z ukontentowaniem na znane już sobie rejony wzajemnego obrzucania się obelgami. Co głoska, to trzask bicza, zamkniętych drzwi albo dłoni, siarczyście uderzającej policzek. - Trwającym trzynaście lat. Pechowa liczba. Z okazji tej rocznicy zamierzasz ponowić akcję-dekapitację? - rzucił lekko, mrużąc oczy i przywołując w pamięci nadal żywe obrazy z tamtych Igrzysk. Nie wiedział, dlaczego akurat te parzyste, szóstoczwórkowe, wyrysowały się na mózgowym twardym dysku tak trwale. Właściwie, nie chciał wiedzieć. I widzieć; nigdy nie brzydził się krwią, stanowiła ona nudny dodatek do życia wojaka poczciwego, ale swoisty flashback Previi całej w czerwonym sosie podanym prosto z aorty, dalej wywoływał w nim dość pejoratywne uczucia, nieco tłumiące dopiero rozpoczętą słowną strzelaninę. To nie tak, że odebrało mu mowę, kiedy Previa uroczo przeskoczyła moralne etapy od razu do trzeciej bazy, dotykając jego skóry. Żadnych romantycznych drgawek, żenujących łaskotek albo innych tego typu słabości. Umysł chłodny jak stal, mięśnie - jak owa stal twarde, niebieskie oczy jak stal modyfikowana. I ten uśmiech zamrożony w nienaturalnej szerokości. Wypisz, wymaluj, wyrecytuj, poetycka chwila, boski dotyk Adama, ciepłe palce Benner prześlizgujące się po pulsującym bólu i w końcu drażniące skórę. - Jak widać, nie rozpaczasz - odparł powoli, wręcz miękko, i ktoś, kto nie znałby prawdziwej twarzy Edgara-filozofa mógłby uznać go za człowieka czułego i opiekuńczego, ot, duży wojskowy misiek, gotowy do poważnej rozmowy. Albo innych herezji, jakich wypierał się przez całe życie. I przez ostatnie sekundy, kiedy to łapał Previę za nadgarstek, wykręcając go na tyle mocno, by poderwać brunetkę z chwiejącego się krzesełka. Dalej górował nad nią wzrostem (poczuciem humoru, intelektem, obyciem, et cetera, et cetera), więc głębokie spojrzenia w oczy i muskanie się ustami nie wchodziły w grę, ale przynajmniej brunetka nie sięgała mu już do pasa. I nie drażniła zbyt delikatnym, jak na standardy Hesslera, dotykiem. - A teraz szczerze, Benner, prosto, po żołniersku. Przyszłaś się pieprzyć czy zaciągnąć mnie na pijackie wspominki w najpodlejszym barze? - spytał niemalże łagodnie i przyjacielsko, nasilając uścisk na smukłym nadgarstku i przyciągając Previę blisko siebie. Bardzo blisko. Cóż, jeśli straci zaraz rękę (albo głowę), to przynajmniej znajduje się w szpitalu i na pewno ponownie zszyją go z ulubionymi częściami ciała. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Izolatka nr 2 Nie Maj 17, 2015 6:07 pm | |
| W Dystrykcie Drugim - nawet z pyskiem jak żarcie dla psów wcale nie jest trudno wyrwać frajera (tych akurat nie brakowało). Lubiłam myśleć, że to właśnie ja upolowałam wybornego jelenia, jakim był Hessler. Dla rzeszy odkrywających (i zgłębiających) własne waginy licealistek, Edgar jawił się jako przedstawiciel najwyższej klasy samców alfa. Wysoki, przystojny, bezczelny (bo dziewczynki lubią niegrzecznych), z ciałem twardym tak, jak kamieniołomy, w których dorabiał na własne potrzeby (alkohol). Dla mnie – przynajmniej w zamyśle, na samym początku tej skrzywionej, toksycznej znajomości – miał być wyłącznie trofeum dla niecierpliwego myśliwego. Karmą dla lamparta. Stalową maszyną gwarantującą dobrą zabawę. Wystarczyło wcisnąć tani bajer, mrugnąć nieudolnie umalowanym okiem i sprzedać mu kilka gadek z linii treningu zawodowców. Bla, bla, bla. Jak to na strzelnicy bywało (lubił broń, w przeciwieństwie do wszystkich swoich byłych i przyszłych dziewczyn ). Historyjki z długiej i pełnej adrenaliny kariery Zawodowca. Myślałam, że łykał wszystko jak pisklak szpaka dżdżownice z dzioba tatusia (podczas gdy tak naprawdę – i to całkiem dosłownie – łykałam ja). Potem wystarczyło rzucić zblazowany tekst o drętwej imprezie i wspomnieć, że prawdziwi mężczyźni, z jajami jak bawoły, zwykli bawić się w inny sposób. Wiesz, prawdziwa impra voodoo, nagie laski opętane duchem lubieżnej rozpusty, oddające się każdemu po kilka na raz, dragi za darmo i ekstatyczne tańce, z opryskiwaniem się krwią zarżniętych kurczaków. I tyle. Tylko tyle, a może aż tyle wystarczyło, by skrzyżować poetyckie ścieżki naszego żywota i… … permanentnie spieprzyć sobie życie aż do końca ponurych dni na padole łez i cierpienia? Od dobrych kilkunastu lat życia zwykłam mawiać, że jeśli coś śmierdzi jak gówno i ma kolor gówna, to można z góry założyć, że jest to gówno. Hessler spełniał każdy z tych warunków, a mimo to przez naiwny okres wczesnej młodości lgnęłam do niego jak ćma do światła – on z kolei mnie nie odtrącał, najwyraźniej traktując całkowity brak wymagań jako wygodny filar podtrzymujący ten związek. Nie oczekiwałam żadnego cyrku na kijach, z padaniem na kolana w drogiej knajpie, piosenkami na zamówienie, wyznawaniem miłości i bukietami róż. Chodziło o zabicie nudy, oderwanie od zakurzonej, dusznej rzeczywistości Dystryktu Drugiego, zaspokojenie rozbuchanej , gówniarskiej witalności i… poczucie satysfakcji? Mniejsza o motyw – kiedy relacje z Hesslerem stały się uciążliwe (kiedy wolałam poświęcić się treningom, kiedy po raz pierwszy obiłam mordę dwa lata starszemu Zawodowcowi, kiedy wizja Igrzysk przestała być mrzonką i stała się wyklarowanym celem), chyba chciałam definitywnie je zerwać. Ale pierdolony Edgar mnie wyprzedził. I właśnie temu swój początek zawdzięcza właściwa część obopólnej nienawiści. - Nie mam się czego wstydzić, Hessler. - zaciskam szczęki, lekko, leciutko. Mój głos brzmi jak przejrzała, miękko spadająca z drzewa śliwka. Żadnego przejawu jawnej wściekłości. Żadnego powodu, by on odczuwał satysfakcję – dobrze, bardzo dobrze. Koło się zamyka, w końcu Edgar jest tylko podrygującym pajacem na kiju. Kupką trzęsącego się mięsa. Krwistym sorbetem z nadzienia z flaków. - Jedni obchodzą trzynastą rocznicę zwycięskich Igrzysk, inni trzydziesty czwarty jubileusz wrodzonego idiotyzmu. – zacmokałam cicho z godną uznania troską, unosząc kąciki ust w imitacji wesołego uśmiechu numer dwanaście. – Spóźnione wszystkiego najlepszego, Hessler. To już nie brzmi jak spadająca śliwka, raczej ryk tygrysicy, której ktoś wybiera młode spod cyca. Przeczuwam, że lada moment nie będę mogła się zatrzymać. Lecę z górki niczym rozpędzony wózek pełen węgla. Pełen brudnych, skamieniałych brył wydobytych z najgłębszych, cholernych pokładów wspomnień. Stamtąd, gdzie boję się zaglądać nawet z latarką i czekanem. Pamiętam wojny, bitwy, potyczki, zapach i smak krwi, cudowny, euforyczny przypływ energii, nieprawdopodobną siłę, gdy syciłam się śmiercią, którą zadawano w moim imieniu. Pamiętam, co to znaczy zwyciężać. I wiem, że najwyższa pora zamknąć własne – jak trafnie określił to Hessler – pojebaństwo w murowanej piwnicy bez klamek. Za to z bardzo wieloma zamkami, aż do momentu, w którym wspomnienia nagle osłabną. Rozmyją się. Zajdą mgłą. Rozsypią na kształt pikseli. Aż do momentu, kiedy będą tylko rozmazanymi cieniami za mrożoną szybą złożoną z nadmiaru alkoholu. Pyłem i kurzem w ustach. Nicością. - Najwyraźniej za mało płacisz, łzy zaliczają się do oferty premium. – nie oczekuję wyrozumiałości Hesslera. Ani empatii. Na dobrą sprawę to, co zrobił pomiędzy jednym grymasem ust (krzywym spojrzeniem, ironicznym westchnięciem, pogardliwym wydęciem warg) a kolejnym, było reakcją, której mogłam spodziewać się po Edgarze. Dziwnie znajomą, niemal skandalicznie przewidywalną… i przez to – zapewniającą w miarę stały porządek wszechświata, w którym nie muszę Nie muszę się zastanawiać. Nie muszę być imieniem, nazwiskiem, profesją. Wystarczy stać tutaj i uśmiechać się pod wpływem żelaznego uścisku Hesslera, spokojnie odpowiadać na jego płytkie, stalowe spojrzenie, ignorować ciepło bijące od wciąż nagiej skóry, a później… - Wspominki w barze i pieprzenie się w męskiej łazience nie wchodzą w grę? – zadzieram podbródek bez tej dziecięcej hardości, bez naiwnego, maślanego spojrzenia stęsknionej za męskim dotykiem gąski. W końcu jestem tylko szczurem na wojnie, który biegnie za głosem fletu. - Rozczarowujesz mnie, Hessler. I to od kilkunastu lat, powinnam przywyknąć. Nie mam zamiaru cierpliwie czekać, aż Edgar łaskawie wyswobodzi mój nadgarstek z imadła zaciśniętych palców – odtrąciłam łydką plastikowe krzesełko, wolną dłoń wyciągając w stronę Edgara i wygładzając nią (rzeczywiście pedalsko czystą) koszulę, sterylną tak, jakby wyszła z waginy dopiero co spotkanej pielęgniarki. Jeśli resztki szarych komórek Hesslera wciąż spełniały swoje podstawowe funkcje, powinien przetworzyć prostą sugestię spod znaku ubierz się, zanim nie znajdę ciekawszego towarzystwa. |
| | | Wiek : 34 lata Zawód : strażnik pokoju Przy sobie : broń palna, magazynek, paralizator, kastety, paczka papierosów, prezerwatywy Znaki szczególne : wiecznie w mundurze Obrażenia : zasklepiająca się rana po postrzale pod prawym żebrem
| Temat: Re: Izolatka nr 2 Czw Maj 21, 2015 1:13 pm | |
| Może gdyby w mieszkaniu Edgara, tuż przy łóżku, piętrzyły się sterty kobiecych gazet, mógłby łatwiej zrozumieć Previę. Oczywiście bazując na nieśmiertelnych artykułach o uczuciach, przywiązaniu, emocjach, różnicach płci i całym tym pseudopsychologicznym bełkocie, najczęściej ujętym w kiepskich quizach bądź kompletnie idiotycznych horoskopach. Ba, kiedyś - przed wiekami, niemalże - Hessler był skłonny pójść na takie upokarzające ustępstwo i zainicjować ze swoją ówczesną dziewczyną poważną rozmowę. Do tego testosteronowo samobójczego wydarzenia popychało go coraz większe pojebaństwo ukochanej, spędzającej więcej czasu na maltretowaniu napompowanych sterydami zawodowców niż łóżkowo (bądź samochodowo, toaletowo, kuchniowo; ciężko było znaleźć romantyczne miejsce dla siebie w wiecznie zakurzonym dystrykcie kopalni i broni) swojego nastoletniego partnera. Smutek, dramat, rozpacz...Nie, to nie ta bajka, raczej rosnąca irytacja, o dziwo nie uspokajająca się po zerwaniu kontaktów, a rosnąca z każdym dniem szarego żywota. Na szczęście Ed rzadko kiedy dopuszczał do głosu szczątkowy organ, jakim był galaretowaty kawałek mózgu, odpowiadający za emocje. Szedł więc przez życie radośnie, zostawiając za sobą załamane kobiety i pobitych mężczyzn. Ścieżka zwycięzcy, po której kroczył z typowo samczą (i bezrozumną) dumą, nie zauważając, że ciągle krąży wokół tych samych tematów. Osób także. W najśmielszych snach - nawet tych zawierających magiczne połączenie sprężystego ciała Previi i seksownego mundurowego wdzianka - nie podejrzewał, że kiedyś przyjdzie mu pracować z Benner. Z Benner z bronią w ręku, którą to niefortunnie naraziła jego perfekcyjne ciało na szwank. Tak, o tym właśnie myślał, kiedy tak romantycznie patrzyli sobie prosto w oczy i kiedy pełne usta brunetki układały się w jakieś słowa. Zapewne wyrafinowane, obraźliwe, sarkastyczne. Typowy small talk, nudne bla bla bla w wersji osoby szalenie inteligentnej (przyznawał to z mocnym wewnętrznym oporem), chcącej zabłysnąć przed nim gwiazdą swojej bystrości, by zaciągnąć go do łóżka. Ponownie. Z pewnością o to chodziło, dlatego przyjmował kolejne wystrzały z karabinu napełnionego ironią z stoickim spokojem i szerokim uśmiechem. Identycznie podchodził do legitymowanych, zatrzymywanych i przesłuchiwanych kwartalnych wszy. Kiwanie głową, spojrzenie prosto w oczy, pozory pełnego zaangażowania i sympatii, a w głowie...a w głowie wesoła melodyjka. Granie na czekanie dla przeciążonego zbędnymi informacjami umysłu, który wolał przywoływać w pamięci obrazy z przeszłości. Previa z prostą, czarną spódniczka podwiniętą do połowy brzucha; gdzieś w tle szorstki materiał samochodowej kanapy i słabe echo bólu kręgosłupa po randce w tak niewygodnych okolicznościach motoryzacyjnych. Dużo śliny, dużo prymitywnych odgłosów, którym daleko było do mitycznego, romantycznego i sterylnego uniesienia z kolorowych gazetek. Bez płynów ustrojowych, bez urywanych oddechów, za to z podniosłą muzyką w tle i gorącymi wyznaniami miłosnymi. Nigdy nie wyglądali w ten sposób i chyba tą bezpośredniością Benner ujęła jego wątłe serce i mocarne ciało. Stanowiące twardą podstawę dla wyłączonego umysłu, przestawionego na typowy tryb erotycznych marzeń. Oczywiście przetwarzał fakt, że Benner stoi obok niego, że coś robi, że coś mówi; ba, sprawiał wrażenie najdoskonalszego słuchacza albo filozoficznego stoika, nie reagującego chamsko na zaczepki (z pewnością) i odznaczającego się złotym milczeniem. Przynajmniej do czasu. Był przecież tylko - i aż! - mężczyzną, reagującym na pewne kwestie niczym pies Pawłowa, śliniący się na serwowane najbardziej krwiste steki, najbardziej poniewierającą wódkę i propozycję uciech cielesnych wszelkiej maści. Świadomość powróciła więc prawie natychmiast po przedostatnim zdaniu Previi, chociaż kamienna twarz dalej pozostawała uprzejmie uśmiechnięta, a przez zaciśnięte na nadgarstku brunetki palce ciągle czuł jej spokojny puls. Jeszcze chwila milczenia, ostatnie długie spojrzenie na niewidoczne pod grubym materiałem munduru piersi Benner, i w końcu coś kliknęło, pozwalając Edgarowi na powrót do stanu używalności umysłowej. Ból rany znów zaczął doskwierać, głos Previi stał się irytujący w całym swoim spektrum a głód alkoholowy, i nie tylko, przybrał na sile. Witamy w powojennej rzeczywistości. - W damskiej, Benner. Są czystsze. Przecież nie chciałbym cię pobrudzić - sprostował wspaniałomyślnie, puszczając w końcu ciepłą rękę kobiety, może trochę zbyt powoli jak na kompletny brak sentymentu, i zakładając na siebie cały ubraniowy rynsztunek. Skrzywienie z bólu chowając sprytnie w zwojach materiału, z którego w końcu wychynęła jego całkowicie rozczochrana głowa. - Właściwie możemy też odpuścić sobie te wspominki. Po co marnować czas? - zaproponował leniwym tonem, zbierając z lastrykowego blatu szafki broń i niemalże szarmanckim gestem wskazując Benner drzwi. Powinien właściwie poleżeć tutaj i poczekać na ulubioną pielęgniarkę w zestawie z morfaliną, ale...chyba przedkładał znane przyjemności nad nowe wynalazki. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Izolatka nr 2 Sob Cze 06, 2015 6:03 pm | |
| Kiedy byłam małym (nieznośnym, niepokojąco samodzielnym, brudnym od pyłu, kurzu i błota) dzieckiem, mój (wciąż żywy) ojciec powtarzał, że ludzie nie potrafią uwolnić się od swego – ponurego właściwie – dziedzictwa; gdzie by się nie wybierali, wszędy towarzyszył im garb zaszłości. I może nawet był w tym jakiś sens – przecież to najgorsze, z punktu widzenia moralisty, właściwości zapewniają przetrwanie gatunku. Ot, taki altruizm to cecha jak najbardziej recesywna. Podobnie sprawa musiała mieć się z moim – ładnie to ujmując – obłąkaniem. Określenie „szaleńcy” jest, rzecz jasna relatywne, bowiem z ich (naszego?) punktu widzenia to raczej świat jest dość szalonym miejscem. Świat lokalnych wprawdzie, ale wciąż konfliktów; to zresztą eufemizm, za którym kryją się nagrobki i nekrologi. Świat chaotycznych wahań, społecznej entropii, karuzeli rozmaitych „-izmów”. W końcu świat stojący nad przepaścią, świat, w którym chwała zwycięzców Głodowych Igrzysk wyblakła, ich historia uległa zapomnieniu, ich szczątki nie wzbudzały zainteresowania. Relikty minionych dziesiątek lat. Tak jak ja sama. Historia po raz kolejny zataczała koło, zupełnie jak wtedy, kiedy drogi duetu Benner-Hessler rozeszły się na (jak wtedy sądziliśmy) dobre. W tamtym czasie myślałam, że to niedobrze. Że to nie może się tak skończyć. Nie wolno nam rozejść się teraz, odejść, nigdy się nie zobaczyć. Nie wolno dopuścić do tego, by Edgar zapamiętał moją twarz z tym grymasem możliwym tylko w teatrze bunraku, w antycznej tragedii, w powieściach Faulknera. Nie wolno. I całe tysiąclecia, epoki później, w zupełnie innym świecie litość walczyła we mnie o lepsze z podziwem – intuicja podpowiadała trafnie, choć był w tej interpretacji jakiś metafizyczny nadmiar, że to niespodziewane (i zakończone postrzałem) spotkanie Hesslera stanowi swego rodzaju spisek sił wyższych, zupełnie jakby w Dystrykcie Drugim wszystko przesiąkło mistyką, jak jakimś trudnym do pozbycia się smrodem. Myślałam wtedy, że los umyślnie rzuca mi pod ciężkie podeszwy wojskowych buciorów mnóstwo złych ludzi. Takich, którzy chętniej kradną przedmioty niż sami je tworzą. Którzy wolą niszczyć niż hodować. Którzy lubią podpalać różne rzeczy tylko po to, by patrzeć, jak płoną… ale prawda jest taka, że nie trzeba magii, by skłonić człowieka do czynienia zła. Wystarczy złe towarzystwo. Złe wybory. Zły los. A także tchórzostwo, które wcale nie musi wykraczać poza normę. Teraz mogłam jedynie szydzić z sama z siebie, stojąc w sterylnej salce szpitalnej, z palcami Hesslera zaciśniętymi na nadgarstku i myślą, że cholerny Darnell pewnie sika po nogach z radości, kiedy gapi się na nas z nieba. Previa wierna aż poza bramy śmierci. Co za żałosna, kiczowata telenowela, Benner. I to ma być twoje życie? Podłe romansidło w miękkiej oprawie? Tego wymagał od ciebie ten twój cudowny, zasrany chłoptaś? Zanim kopnął w kalendarz, znalazł swoją prywatną brakującą połóweczkę pomarańczy. Jak uroczo! Pewnie wcale się nie cieszy, że jestem sama. Pewnie chciałby, żebym poznała kogoś, kto nie będzie jakimś atomowym, nadętym dupkiem. Głupim sukinsynem myślącym wyłącznie o sobie. Tylko jak na razie nic z tego, kotku! Bo widzisz, Hessler to nie ten typ. Żaden tam związek dla otarcia łez. Nic, co byłoby takie sobie, miłe, fajne, ale nieprawdziwe. W każdej chwili mogę powiedzieć, żeby wracał do swojej słodziutkiej jak miodzik dziwki z getta, rzucając na drogę: tylko uważaj, kochanie, żebyś się nie przejadł, bo nadmiar słodyczy wywołuje mdłości. Tak właściwie nie podoba mi się cała nasza rozmowa. Ta obca NiePrevia, która jak gdyby nigdy nic daje się uprowadzić wspomnieniom z Dwójki. Zimnej, ponurej, nieznanej, pełnej jakichś pieprzonych łosi czy łososi Dwójki na cholernym zadupiu świata, w której powinnam zostawić wszystkich byłych, martwych i niedoszłych facetów. Choćby dla własnego, nadwątlonego zdrowia psychicznego… … ale z drugiej strony jest stanowczo za późno na wycofanie się, za późno na odwrócenie, trzaśnięcie drzwiami i pozwolenie, by Hessler kisił się we własnej nienawiści do mojej skromnej osoby. Dlatego wykrzywiam usta w grymasie, który przy sporej dozie wyobraźni mógł uchodzić za uśmiech, i powoli, bardzo powoli odgarniam kosmyk włosów z czoła. - Odpuszczać wspominki, nie marnować czasu? - wyglądam teraz zupełnie jak kotka. Kotka, która nasikała na dywan i nie zamierza się przyznać, taka, której przewinienie właściwie ją bawi. – Problemy z przedwczesną ejakulacją, Hessler? – uśmiech błyska w świetle jarzeniówek przy akompaniamencie cichego skrzypienia drzwi, które otworzyłam z pełną świadomością zerowej szarmanckości Edgara – jakże szlachetna postawa przepuszczania kobiety przodem wywołana była niczym innym jak potrzebą obserwowania damskiego tyłka wbitego w mundur Strażnika. Zwykły, samczy instynkt i zerowa zawartość szarmanckości. Dziękujmy za wychowanie realiom Dwójki… która przy okazji nauczyła nas wszystkich, jak pić – czego dowód lada przecznicę po raz kolejny da duet złożony z gardzących sobą ludzi, co akurat nie stanowiło żadnej nowości w stolicy Panem.
/zt x 2 w kierunku najpewniej knajpianym! |
| | |
| Temat: Re: Izolatka nr 2 | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|