|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Lennart Bedloe Nie Paź 27, 2013 12:33 pm | |
| Słysząc jego śmiech, prychnął głośno. Nie lubił, kiedy się z niego śmiano, w szkole jego koledzy robili to zbyt często. Wiedział jednak, że wtedy po prostu zazdrościli mu jego pochodzenia, majątku, wyglądu…. Zwyczajnie był od nich lepszy, dlatego się śmiali (w takim przekonaniu żył). Niemiłe wspomnienia jednak zostały, w efekcie czego na policzkach Lenny’ego pojawiły się rumieńce. Z poirytowania, naturalnie. Naprawdę nie widział powodu do śmiechu! To chyba jak najbardziej normalne, że się zdziwił, skoro ze zwykłego (choć z pokaźnymi znajomościami) Strażnika Pokoju z Dwójki, pracującego tuż przy Snowie, stał się członkiem rządu Almy Coin. Zaszedł tak wysoko w tak krótkim czasie? Len zmarszczył czoło. Po jego następnych słowach nieco się zmieszał, już chciał wymamrotać, że wtedy żartował, ale… doszedł do wniosku, że nie może dać się pokonać w potyczce słownej, więc zaraz na jego ustach pojawił się cwaniacki uśmiech. – … więc może umówisz się ze mną na randkę? – zapytał słodkim tonem głosu, mrugając do niego zaczepnie i licząc, że może tym wyprowadzi go z równowagi i sprawi, ze sobie pójdzie. Żeby Joseph, jak wielu wcześniej, stwierdził, że nie ma ochoty się z nim użerać. Choć zazwyczaj takie słowa nie były przyjemne, to teraz chyba powitałby je z ulgą. Po wyjawieniu nazwiska Chadwicka czuł się naprawdę okropnie. I wcale nie pomagały mu jego wewnętrzne próby przekonania samego siebie, że wyjawienie czegoś było koniecznością. Nie miał wyboru, musiał coś powiedzieć, żeby wykręcić się z ujawnienia swojej wiedzy o przejściach. Byłoby o wiele gorzej, gdyby sypnął się z tunelami, więc powinien się uspokoić i dalej usiłować przekonać Josepha, że o niczym nie wie. Odwrócenie się do Salingera miało być raczej próbą dojścia do porządku z samym. Potarł skronie, zamknął oczy i na chwilę ukrył twarz w dłoniach. Następnie odchylił się do tyłu i położył się, układając głowę na poduszkach i nie zauważając, że w tej pozycji jest naprawdę blisko Josepha. Próbował się uspokoić oraz zyskać wewnętrzną równowagę, którą dzisiaj zakłócało mu dosłownie wszystko. Mróz, głupie dzieciaki na ulicy, wizyta dawnego znajomego, wydanie Chadwicka i sytuacja, która wymagała od niego kłamania. Trochę się tego zebrało. Ale co mógł zrobić, żeby się teraz skutecznie i szybko opanować, przestać podnosić głos i miotać się po salonie? Chyba niespecjalnie cokolwiek, jeśli Joseph dalej tak uparcie będzie drążył temat. – Nie wiem! – powiedział nieco głośniej, niż zamierzał, podnosząc się gwałtownie do pozycji siedzącej i odwracając się w stronę Salingera. Dopiero teraz zauważył, że był on znacznie bliżej niego, niż przypuszczał. Zaraz też zmarszczył nos, czując gryzący dym papierosowy. Czy on naprawdę nie mógł darować sobie palenia w jego obecności? – Nic nie wiem, zrozum to. Nie chodzę całymi dniami po KOLCu i nie szukam tych przejść, po pierwsze dlatego, że jest za zimno, a po drugie dlatego, że nie wiem, gdzie zacząć szukać! – Bo, oczywiście, całego dzisiejszego ranka w ogóle nie spędził na sprawdzaniu dokładnych lokalizacji tuneli. – Może uprzejmie sam pofatyguj swoje rządowe cztery litery i poszukaj – burknął, szturchając go palcem w klatkę piersiową. Przez chwilę jeszcze zagapił się na jego wąskie usta, dokładnie w tym momencie, w którym do jego nozdrzy doszła znajoma mieszanka zapachów z przeszłości – charakterystyczne perfumy i papierosy. |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Lennart Bedloe Nie Paź 27, 2013 2:09 pm | |
| Wysłuchiwanie smętnego marudzenia Lennarta nigdy nie należało do ulubionych rozrywek Josepha, z tym, że kiedyś miał większe pole manewru jeśli chodziło o uciszanie tych kształtnych ust małej księżniczki. Wszystko było wtedy prostsze, znajomość z nim zdrowsza (względnie) i...na pewno wtedy nie był wypraszany z luksusowej posiadłości panicza Bedloe w tak bezpardonowy sposób. Nie obrażał się jednak, wiedział, że nie jest mile widziany, zresztą, z wzajemnością: przebywanie w tej chłodnej i brudnej norze gdzieś w śmierdzącym KOLCu uwłaczało osobie tak rozkochanej w wygodzie jak Joseph. Przymykał jednak na to oko, nie narzekał na niewygodną kanapę i pleśń na przeciwległej ścianie, zabijając niezbyt przyjemny zapach ubóstwa dymem papierosowym. Mógłby oczywiście stąd wyjść i dręczyć kogoś innego, ale...dobrze wiedział, że informacje od znajomych (bardzo bliskich, przecież dzielili razem wiele...zainteresowań) są lepsze od tych wyciągniętych siłą od jakiegoś przekupnego psychopaty. Nie było to ani łatwe ani przyjemne (słodki ton Lenny'ego niemal zazgrzytał mu w zębach jak nierozpuszczone kostki cukru), ale się opłacało. A przynajmniej miał taką nadzieję, bo jeśli to urocze popołudnie będzie musiał spisać na straty to...naprawdę się zirytuje. A zirytowany Joseph nie był przyjemną personą. Postanowił więc nie dać się sprowokować i dalej palił całkiem spokojnie, nawet na niego nie zerkając i ignorując zaproszenie na randkę. Bez żadnego pogardliwego prychnięcia, musiał ustalić priorytety a szarpanina ze swoim byłym...przyjacielem znajdowała się na dole długiej listy spraw do załatwienia. Gdzieś pod nadwyrężaniem swojej świętej cierpliwości i wystawaniem się na prowokacje. - Chodzisz całymi dnami po Kwartale - sprostował od razu jego słowa, dalej bardzo spokojnie, bez żadnej zbędnej agresji, chociaż najchętniej zacisnąłby palce na jego delikatnej szyi. Daleki był jednak od stosowania agresji, była zbyt brudna i zostawiała zbyt wiele śladów. No i pewnie spłonąłby przy najmniejszym dotyku Lennarta, wolał więc zachować bezpieczny dystans, zmniejszający się z każdym dzikim poruszeniem się chłopaka, który wyraźnie nie mógł znaleźć sobie miejsca. - Nie masz innego zajęcia, więc...chodzisz. Słuchasz. Widzisz. I wiesz gdzie one są - kontynuował, zaciągając się papierosem ponownie i niechcący (naprawdę) wydmuchując go w usta Lennarta, który widocznie nie miał problemu z dotykiem, bo dźgał go swoim chudym palcem w mostek. Zero szkód fizycznych, Joseph nawet się nie skrzywił, ale...znów czuł się wdzięczny za to, że może skryć się za szkłami okularów i z tej bezpiecznej kryjówki obserwować jego zirytowaną twarz. - Po prostu mi powiedz. To nie trafi do Coin, to tylko...do mojego prywatnego użytku. - dodał po chwili milczenia całkowicie szczerze, gasząc w końcu papierosa o stolik za kanapą (i tak był zniszczony) i wyrzucając peta na zabrudzoną podłogę. Nie odsuwał się histerycznie od niego, nie połamał mu nawet tego palca, zachowując stoicki spokój wobec dość fizycznej burzy w swoim organizmie. Za blisko. Za dużo wspomnień. Za mało rzetelnych informacji. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Lennart Bedloe Nie Paź 27, 2013 5:49 pm | |
| Lenny zaczął bardzo poważnie zastanawiać się, jak daleko sięga cierpliwość Josepha i ile musi jeszcze zrobić, żeby wyprowadzić go z równowagi. I zmusić do tego, by sam od niego poszedł. Kiedyś, jeszcze parę miesięcy temu, potrzebował o wiele mniej, żeby się zdenerwować, na pewno już w jakiś sposób by zareagował. A teraz nic, kompletnie, zero jakiejkolwiek reakcji. Czy to go naprawdę nie rusza, czy po prostu tak dobrze udaje? Zresztą, dla niego, Lena, teraz to bez różnicy, liczyły się tylko efekty, a tych nie było. Sfrustrowany głęboko westchnął. W żadnym wypadku nie zamierzał niczego mówić. Postanowił milczeć jak grób i nie dać się zmusić żadnym sposobem. Chociaż nad tym to by się głębiej zastanowił… ale nie teraz, bo Salinger nie przejawiał żadnej agresji, więc nie było czym się martwić. Teoretycznie nie, bo właściwie już miał okazję przekonać się, że potrafi postępować zupełnie nieprzewidywalnie i wyjątkowo brutalnie. Zupełnie by go o to nie podejrzewał i pewnie nie do końcu by dowierzał komuś, kto by mu o tym powiedział (nawet pomimo tego, że wiedział, czym się zajmuje jako Strażnik Pokoju), no ale… miał okazję przekonać się o tym na własnej skórze. Skrzywił się lekko, mając nadzieję, że tym razem Josephowi nie wpadnie coś podobnego do głowy. A jeśli wpadnie, to że się na to nie zdecyduje. Słysząc, że jego gość po raz kolejny nie dał się przekonać, zacisnął mocniej wargi. – Chodzę, ale w innym celu. Szukam inspiracji. Patrzę na ludzi, na ich twarze, codzienne czynności, emocje malujące się na ich twarzach. Nie rozglądam się za jakimiś przejściami i nie interesuje mnie ich położenie, gdyż, jak widać na załączonym obrazku, wiedza o nich jest problematyczna – oświadczył mu najbardziej przekonującym tonem, na jaki się zdobył, odganiając sprzed twarzy ten śmierdzący dym. Okropnie dziwnie się czuł tak kłamiąc w żywe oczy. Jak nie on. Uczciwość i prawdomówność to cechy szlachcica. Szlachcic nie powinien kłamać, a on, odkąd przyszedł Joseph, nie robi nic innego. No, tylko ten Chadwick… – I nie całymi dniami. Dzień dzielę jeszcze na sprzedawanie dzieł, zdobycie coś do jedzenia i tworzenie w pracowni. A nawet gdybym wiedział i tak nic bym ci nie powiedział – poinformował go uprzejmie. Co musiał zrobić, żeby Joseph w końcu przestał go wypytywać i tak uparcie drążyć temat? Nie zamierza mu niczego powiedzieć! Nie teraz i nie w ogóle. Ma go poczęstować jakimś środkiem usypiającym, czy podobnym, i wywlec z mieszkania? Zdzielić czymś ciężkim po głowie, modląc się, żeby stracił przytomność za pierwszym razem? Zacząć się drzeć, że złodziej i czekać, aż wpadnie do niego sąsiad z góry, pracujący jako ochroniarz w jednym z barów? Kiedy jednak tak zagapił się na jego usta, wpadł mu do głowy inny pomysł. Głupszy niż pozostałe (które w sumie też były głupie), ale chyba bezpieczniejszy. Właściwie to akurat, że bezpieczniejszy. Po prostu dyktowany masochistyczną potrzebą, którą powinien zdusić w zarodku… ale jakoś wcale nie miał ochoty. Wkurzy go w zupełnie inny sposób. Jeśli będzie ostrożny, to może nawet nie oberwie. Skrzywił się odrobinę, kiedy patrzył, jak Joseph gasi papierosa o jego stolik. Jasne, niech niszczy jego mienie! Jakby ten biedny stolik nie był już wystarczająco brzydki. Zaraz jednak jego oczy rozbłysły i uśmiechnęły się w sposób, który mówił, że Lenny zamierza być złośliwy. Przysunął się do niego, znacznie przysunął i wyciągnął dłoń w jego kierunku. Przesunął zimnymi palcami po szyi, w górę i w dół, powoli, muskając nawet wrażliwe miejsce za uchem. Chociaż właściwie gdyby chciał być złośliwy, to z piskiem „Joseee” uwiesiłby mu się na szyi. Po prostu chciał go dotknąć, idiota. Nie zorientował się, że słowo „idiota” wypowiedział na głos. Ledwie dosłyszalnie, ale zawsze. Wraz tym dotykiem zalała go fala wspomnień, której nie potrafił zatrzymać. Gdyby tylko miał zdolność opanowania emocji taką, jak Salinger, na pewno nie wyzywałby się teraz w myślach od masochistycznych durniów. |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Lennart Bedloe Nie Paź 27, 2013 6:52 pm | |
| Zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest jedyną osobą opętaną wspomnieniami w tym pomieszczeniu i wcale nie poprawiało to jego samopoczucia. Byłoby mu lżej, gdyby wiedział, że dla Lennarta to był tylko radosny, młodzieńczy (przynajmniej w przypadku jednej ze stron) epizod, niewarty zapisania w annałach i wyrycia mizernym tatuażem gdzieś po sercem. Znał go jednak za dobrze, żeby naiwnie wierzyć w obojętność, jaką próbował mu nieudolnie okazać. Przeklęci artyści, tak wrażliwi i tak otwarci, że nie musiał nawet z nim rozmawiać, żeby wiedzieć co kryje się w ich niespokojnych i banalnych sercach. Identycznie miał z Lennartem, pomimo dość długiej rozłąki i niezbyt przyjemnego rozstania dalej potrafił wyczytać wszystko z jego twarzy. I z gestów, każdy ruch dłoni, nerwowe wykręcenie nadgarstków, poprawienie włosów i zaciśnięcie warg nakierowywało go na kolejną myśl. Której nie chciałby poznawać dokładniej. Im bardziej był zniecierpliwiony i zirytowany tym łatwiej przychodziło mu odgrywanie człowieka stuprocentowo spokojnego i oddanego sprawie. Typowe dla Josepha, im było trudniej i ciężej z tym większą łatwością odnajdywał się w danej sytuacji, zawsze wychodząc obronną ręką. I z tarczą. No cóż, prawie zawsze, bo w batalii uczuciowej przegrywał z kretesem (dlatego nigdy się z nikim nie wiązał, to było jak zawiązanie stryczka na szyi i przywieszenie się do złotego żyrandolu). Zwłaszcza mając za przeciwnika osobę tak nieprzewidywalną i tak różną od siebie. Lennart znów go zaskoczył i wyprzedził wydarzenia, najpierw snując ckliwe opowieści o swoim ciężkim życiu w Kwartale (Joseph puścił je mimo uszu, zagryzając usta, żeby nie zacząć go przedrzeźniać albo odmalować mu w słowach PRAWDZIWE problemy) a potem obrażając kogoś od idiotów. - Po prostu mi powiedz i będziemy to mieli z głowy, dam Ci w końcu święty spokój, pomogę Ci się stąd wydostać i obydwaj na tym zyskamy i... - zaczął szczerze, jednak musiał przerwać swoją świętą przemowę, bo poczuł na szyi jego zimne palce. Nie, nie zaciskające się w artystycznej próbie mordu, ale dotykające go wręcz...pieszczotliwie? Joseph nie miał problemu z dotykiem, było to idealne narzędzie manipulacji, wzbudzające zaufanie i przywiązanie, jednak bycie adresatem dotyku z wspomnieniami nie było aż tak przyjemne. Nie ruszył się nawet o centymetr, nienaturalne zesztywniały na tej obrzydliwej kanapie. Najchętniej złapałby go za nadgarstek i przesunąłby dłoń Lennarta niżej...nie, po prostu by mu ją złamał, jak wtedy, ale znów przed oczami zamajaczyła mu piramida wartości. Pozwolił sobie tylko na nerwowe oblizanie ust i nawet nie drgnął. - Lenny, to dla mnie ważne. Nikomu tym nie zaszkodzisz, możesz tylko pomóc - powiedział spokojnie, chociaż głos trochę zadrżał mu przy wypowiadaniu imienia chłopaka, ale minimalnie, niesłyszalnie, przynajmniej dla Josepha, którego myśli zagłuszył szum krwi w uszach. Zawał przed czterdziestką? Smutna śmierć, zwłaszcza tydzień po wydarzeniach na moście. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Lennart Bedloe Nie Paź 27, 2013 10:22 pm | |
| Wspomnienia były upierdliwe. I to cholernie. Zazdrościł, naprawdę zazdrościł Josephowi znajomości tej szczególnej, dla niego chyba nieosiągalnej, sztuki opanowania swoich emocji. W Lenny’m wszystko huczało, obijało się i ocierało o siebie, nie dając mu chwili spokoju. Dzisiaj wydarzyło się tak wiele, tyle rzeczy go wzburzyło, tyle urywek niezbyt przyjemnych wspomnień przeleciało mu przez myśli, że od tego wszystkiego chyba zaczynała boleć go głowa. Co za dużo to niezdrowo. Dzisiaj zdecydowanie nie był jego szczęśliwy dzień, wszyscy sprzysięgli się przeciwko niemu. Przetarł oczy, próbując przynajmniej uporządkować emocje, jeśli nie mógł ich zagłuszyć. Czuł się coraz bardziej zmęczony i sfrustrowany zaistniałą sytuacją. Widok Josepha tak bardzo odległego i niedostępnego również wcale nie poprawiał mu humoru. Nie mógł też uwolnić się od rozpatrywania, czy to, co kiedyś między nimi… było, faktycznie kompletnie nic dla niego nie znaczyło i tylko on, Lenny, zmaga się teraz z hm, żywymi uczuciami. Odnosił wrażenie, że tak. Z Lennartem w kwestii udawania człowieka spokojnego było odwrotnie – im bardziej był poirytowany, tym bardziej się odsłaniał. I tak do pewnego momentu, w którym w końcu nie wytrzyma i jeśli ktoś jeszcze nie wyczytał czegoś z jego mimiki, to Lenny sam tego kogoś dokładnie poinformuje o tym, co obecnie czuje oraz, opcjonalnie, co sądzi o danej osobie. Głośno. – Pomóc mi się stąd wydostać? Jaką masz pewność, że to ma sens? Kto wie, może rząd Almy Coin zostanie za pewien czas obalony i to Ty będziesz potrzebował mojej pomocy? Wydaje mi się, że mamy odmienne zdanie w tej sprawie – stwierdził jak najbardziej spokojnie, jeszcze, i tak, jakby przed oczami miał jakąś wizję. Bo istotnie miał i chyba nietrudno się domyślić jaką. – Zresztą, już raz obiecywałeś mi pomoc. Nie wyszedłem na tym najlepiej – dodał po chwili, unosząc lekko jedną brew oraz jednocześnie posyłając mu spojrzenie pełne żalu. Wodzenie palcem po szyi Josepha było bardzo zajmującym zajęciem, więc przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Na kilka sekund zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością i tylko w skupieniu przyglądał się jego twarzy. Palce całkiem szybko znalazły się na zaroście mężczyzny, ledwo co go dotykając. – Masz więcej zmarszczek na czole – mruknął niespodziewanie po chwili, przejeżdżając opuszkiem palca po jednej z nich, a następnie pozwolił ręce zniżyć się do ust, które delikatnie obrysował. – I spierzchnięte wargi. Powinieneś bardziej o nie dbać – powiedział cichym głosem, bardziej nieobecnym, jakby jego myśli znowu krążyły gdzieś hen wysoko. Sam nie wiedział, co go pchnęło do takiego czynu. To znaczy wiedział, ale miało to wyglądać inaczej, miał do siebie zniechęcać, a nie działać na swoją szkodę i przywoływać wspomnienia. |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Lennart Bedloe Pon Paź 28, 2013 8:44 am | |
| Nigdy nie sądził, że czasy zmienią się tak bardzo, że zacznie dyskutować z Lennartem o polityce i o ewentualnych zmianach na wierchuszkach władz. Chłopak wydawał się być zawsze ponad to, bardziej interesowały go te jego artystyczne wariactwa niż to, co się działo wokół i...no cóż, jego niefrasobliwość widać było w obecnej sytuacji. Gdyby był ostrożniejszy, to może byliby w tej chwili po tej samej stronie muru, ale...nie miałby wtedy swojego informatora. Z drugiej strony: nie musiałby się w ogóle z nim spotykać, nie złamałby mu wtedy ręki i wszyscy żyliby długo i szczęśliwie. Kiedyś naprawdę mu tego życzył, ale teraz jego uczucia zmieniły się diametralnie (a może tylko zepchnęły te prawdziwe na dalszy plan?) i najchętniej powtórzyłby spotkanie z czasów tuż po rebelii. Wolał słyszeć jak krzyczy z bólu niż marudzi jak pobite przez rząd dziecko. - Coin nie zostanie obalona, uwierz mi - odparł tylko odrobinę już zniecierpliwiony. Nie czuł się w tym niesprawdzonym mieszkaniu zbyt bezpiecznie; oczywiście nie podejrzewał jakichś podsłuchów, kto chciałby w ogóle zajmować się takim nędzny mieszkaniem, ale i tak zachowywał chociaż pozory ostrożności. Zresztą, mówił zupełnie szczerze. Jako członek rządu miał prawie bezpośredni dostęp do wielu dokumentów, widział zafascynowanych Almą popleczników i doskonale zdawał sobie sprawę z rozbieżności siłowej obydwu przeciwników. Ludzie Coin mieli profesjonalne wyszkolenie, doskonałą broń i przewagę taktyczną, a kolcowi partyzanci...tylko kiłę, syfilis i nierówno pod sufitem. Rachunek był więc prosty, chociaż Joseph - jak przystało na osobę elastyczną - wolał dmuchać na zimne. Chociaż przyjmowanie pomocy od Lennarta nie mieściło mu się w głowie. Tak jak jego bezczelność, która powoli przemieniła się (przynajmniej dla Salingera) w manifestację słabości. Wcześniej ten dotyk był wręcz obelżywą wskazówką, żeby Jose skierował się jak najszybciej do drzwi; próbą wystraszenia, ale im dłużej trwał, tym bardziej Lenny się odkrywał. Co powinno dać Josephowi satysfakcję, kolejny triumf tego smętnego, marcowego dnia. Zmazany przez palce Lennarta na jego ustach. Dlatego nie znosił uczuć, psuły mu plany, mieszały szyki i doprowadzały wewnętrznego perfekcjonistę do szału. Ukrywanego, przecież go teraz nie uderzy i nie potrząśnie nim, nazywając go idiotą, który zniszczył mu harmonogram na całe życie swoim bezczelnym pocałunkiem wtedy, na tamtych schodach. Upokarzające. I bardzo trudne, spory dysonans, trzymanie tego wszystkiego w sobie i jednoczesne udawanie osoby maksymalnie zrelaksowanej i spokojnej. Ukrycie wzroku w tym pomagało. - Też nie wyglądasz najlepiej - odparł tylko z nerwami napiętymi jak postronki. Chciał kontynuować męczące przesłuchanie, ale był pewien, że gdy powie kolejne słowo albo zdanie, głos mu się załamie i albo zacznie warczeć i go tutaj udusi albo go po prostu pocałuje. Nie wiedział, co gorsze. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Lennart Bedloe Pon Paź 28, 2013 2:51 pm | |
| Lennart sam nigdy nie podejrzewał, że chociażby w najmniejszym stopniu zainteresuje się polityką. Fakt, że przed rebelią, kiedy pewne rzeczy mu się nie podobały, potrafił to zamanifestować, ale nic poza tym. Zresztą, były to pojedyncze sprawy, jak chociażby Igrzyska, gdzie i tak nikt nie brał go na poważnie. Raczej mało, o ile nie w ogóle, interesował się tym, co się dzieje w państwie. Dopóki żyło mu się wygodnie i mógł malować, dopóty pozostawał całkowicie obojętny na działania rządu. Ale teraz nie mógł. Nie, kiedy decyzje Almy Coin dotykały go bardzo bezpośrednio. Właśnie przez nie utracił wszystko, co było dla niego ważne: rodzinę, większość przyjaciół, bezpieczeństwo, status, majątek i… no, Josepha. Widział też cierpienie innych ludzi, jego dawnych sąsiadów, współpracowników ojca, matki czy dziadka, bywalców na bankietach czy jego dawnych klientach. Widział, w jakiej nędzy teraz żyją, bo nie potrafią sobie poradzić w obecnych warunkach, słyszał o tym, jak popełniają samobójstwa i naprawdę ich wszystkich żałował, nawet pomimo tego, że nie za wszystkimi przepadał. Lenny, choć się na tym nie znał, uważał, że nie tak powinna wyglądać rebelia. Nie powinni cierpieć ludzie, którzy ze Snowem nie mieli absolutnie nic wspólnego. Dlatego dołączył do buntowników. Pragnie aktywnie walczyć o zmianę władzy, pomimo tego, że w zupełności zdaje sobie sprawę z tego, że jest… choć to haniebne określenie, ale po prostu tchórzem. Umysły artystów są jednak z reguły podatne na jakieś idee i Lennart w niczym tu nie odstawał. Dodatkowo był zdania, że jako szlachcic powinien zdecydować się na taki krok, dać przykład innym i zachęcić do działania. – Nie wierzę Ci. I Ty też zwątpisz – odparł spokojnie z wręcz niespotykaną pewnością i lekkością w głosie. Mówił tak otwarcie, ponieważ nie sądził, żeby zwykłe wyrażenie swojego zdania przy Josephie spowodowało, że zostanie aresztowany przez niego lub któregoś z jego ludzi (bo pewnie jakiś miał). Zresztą, nie przyznał się, że działa w Kolczatce, nie dał też powodów do podejrzeń, więc nie miał się czego bać, tak uważał. Lenny naprawdę wierzył, że buntownikom uda się obalić obecny rząd i stworzą nowy, lepszy. I być może wtedy odnajdzie się również Cornelius, któremu (jak Len cicho liczył) udało się ocalić chociaż część majątku. Wtedy też całe Panem pozna go, Lennarta Bedloe, jako najlepszego portrecistę (i twórcę krajobrazów, ale tylko niektórych przypadkach, wolał malować ludzi). Pozna, bo on już w tej chwili jest najlepszy, tylko po prostu mało kto o nim słyszał. Mieszkanie w Kwartale nie służy zdobywaniu popularności. Kiedy tak wodził palcami po twarzy Salingera, poczuł się nawet lepiej. Ból głowy zelżał, emocje przestały tak w nim huczeć… albo raczej huczał w nim już tylko jeden ich rodzaj – te związane ze wspomnieniami. Powinien przestać, powinien się od niego odsunąć, ale było to niezmiernie pochłaniające zajęcie, związane z naprawdę miłymi chwilami. Nie powinien się tak tym dobijać, lecz nie potrafił przestać muskać opuszkami palców jego skórę. Gdyby Joseph jeszcze sam nie odsunął, ale nie, siedział niemalże w bezruchu, pozwalając palcom Lenny’ego kontynuować wędrówkę. Pamiętał, jak robił tak wcześniej, zawsze delikatnie, zawsze w tak samo wielkim skupieniu. Wtedy tylko miał do dyspozycji większy obszar do badań. – Wcale nie powiedziałem, że wyglądasz źle – westchnął. – I miło wiedzieć, że uważasz, że teraz jestem brzydki – mruknął tonem, które miało w sobie coś z obrażonego dziecka. Lenny wiedział, że okropnie schudł, że stracił ze swojej atrakcyjności (wiedział, że kiedyś był atrakcyjny, wiele dziewczyn mu to mówiło), ale nie lubił, kiedy ktoś to zauważał. Nieznośnie godziło to w jego próżność, a tego nie lubił, jakkolwiek pusto to zabrzmi. – Jesteś spięty – zauważył, zsuwając rękę na jego ramię, uprzednio jednak po raz ostatni zahaczając palcami o usta. Nie wiedział, co może oznaczać to spięcie, zaczął się obawiać, że to, iż zamiast natychmiast wyjść (jak chciał na początku, teraz już nieco mniej), po prostu go uderzy. Chciał więc ściągnąć z ramienia Salingera swoją dłoń, ale zamiast tego znowu zapatrzył się na jego usta, wyobrażając sobie, że jeśli tylko trochę się pochyli, to będzie mógł go pocałować. Ugh, w emocjonalnej powściągliwości był naprawdę beznadziejny. |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Lennart Bedloe Pon Paź 28, 2013 4:39 pm | |
| Nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi do jakiejkolwiek wiary, wychowany dość twardą ojcowską ręką, wskazującą mu rzeczy ważne w życiu. Czyli: władzę, broń i rodzinę. W tej kolejności. Zabrakło więc miejsca na jakieś wielkie nadzieje czy próby rozmyślania o sprawach metafizycznych. Tym zajmowali się artyści a nie normalni, racjonalni ludzie, zmagający się z trudami dnia powszechnego. Ach tak, trud i znój ciężkiej pracy w rządzie w wykonaniu Josepha Salingera, ubranego w czystą, dopasowaną marynarkę z najlepszego materiału. Wiedział, że teraz rolę się odwróciły, kiedyś to on przychodził do Rodericka w jakiś wymiętych ciuchach albo w mundurze, mijając się z tym jego wypacykowanym synem z doskonale ułożonymi włosami. Przeszłość, teraz wszystko się zmieszało i...właściwie podskórnie Salingerowi podobała się ta zamiana miejsc, czuł się na zwycięskiej pozycji, był u szczytu władzy (ale nie za wysoko; wiedział, że w razie Przykrego Wypadku to nie jego głowa poleci jako pierwsza), miał pieniądze, miał mieszkanie, miał broń, miał sieć współpracowników i...powinien być szczęśliwy. Teoretycznie. Ale nie, upragniona łaska radości na niego nie spłynęła. Najpierw sądził, że to kwestia czasu, że musi przywyknąć do swojego idyllicznego życia, ale...minęło już przecież wiele miesięcy a on dalej nie czuł się dobrze. Oczywiście nie zasłaniał się żadną depresją, to było dobre dla tych słabych Rebeliantów, płaczących do poduszki z powodu liczby zamordowanych Kapitolińczyków. Po prostu...oczekiwał od życia czegoś więcej, jakiegoś permanentnego orgazmu z fajerwerkami w tle i wielkim napisem na niebie tak, to ten moment, jesteś szczęśliwy. Nic takiego się jednak nie pojawiało, dalej całe dnie spędzał w pracy i...chyba się starzał, skoro przyjmował pod swój dach młodziutkie morderczynie. Dziwne, że ufał Catrice, ale...była jedną z niewielu osób, które dopuścił do siebie tak blisko, że zakrawało to na masochizm. Zwłaszcza Josepha, naczelnego taniego spryciarza i manipulanta, który w swoim życiu odsłonił się przed kimś może dwa razy. A może raz, nie pamiętał w tej chwili nikogo oprócz Lennarta, który się nie odsuwał i który już nie obrysowywał jego twarzy jak rzeźnik (z zamiarem pocięcia mu policzków i wyrwania ust; taka tam kapitolińska moda na zemstę) tylko jak...kochanek? Odruchowo drgnął pod jego dotykiem, jedyna przesłanka, że nie zamienił się w dość elegancki posąg, poprawiający estetykę tego mieszkania. I tak słabą, nawet z uroczym Lennartem w środku. I nie, nie uważał go za brzydkiego, raczej...zahartowanego. Z miękkiego paniczyka zmienił się w artystę ociosanego przeciwnościami losu i nie był już chłopcem. Przynajmniej nie fizycznie, bo psychicznie...dąsy o wygląd, naprawdę? Joseph uśmiechnął się przelotnie, nieco pogardliwie (a przynajmniej miał nadzieję, że wyglądało to jak pogarda a nie niemęskie rozczulenie), poprawiając tylko mankiety swojej marynarki. - Nie jestem spięty tylko zirytowany - poprawił go, mówiąc dość powoli i starając się zignorować jego przeszywające spojrzenie. - Rozumiem, że dalej będziesz mnie okłamywał i... Wiem, że wiesz. Nie jesteśmy już dziećmi, nie zamierzam się z tobą szarpać - kontynuował, w dalszym ciągu bardzo wyważonym tonem. Co przychodziło mu naprawdę z trudnością. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Lennart Bedloe Pon Paź 28, 2013 11:37 pm | |
| Lenny nigdy nie poznał pojęcia ciężkiej pracy. Nie miał okazji, nie musiał. Chociaż kłóciłby się z kimś, kto by mu to zarzucił. W końcu poświęcił naprawdę wiele czasu i wiele wysiłku włożył w to, by poznawać kolejne techniki malarskie, ćwiczyć się w nich i doprowadzać je do perfekcji. Czasami ta nauka nie przychodziła mu z łatwością, ale wtedy okazywał rzadko u siebie spotykaną cierpliwość i stopniowo zyskiwał daną wiedzę i umiejętności. Malarstwo to jego hobby, ulubione, ukochane zajęcie, wokół którego jego myśli krążą niemal nieustannie. Jest to coś, co go określa i nadaje jego życiu sens. Nie wyobrażał sobie, jak miałby funkcjonować, gdyby odebrano mu możliwość tworzenia. Jego rodzice i dziadek chcieli wyuczyć go innego zawodu, bardziej opłacalnego i wymagającego od człowieka więcej wysiłku (ich zdaniem), ale cokolwiek mu podsuwali, Lenny stwierdzał, że jest to „płytkie i nieciekawe” i naturalnie odrzucał propozycję. Kiedy już spełniał się artystycznie nigdy nie musiał się martwić się o brak jakichkolwiek przyborów malarskich, wszystko zawsze było zgodne z jego wymaganiami i dostarczane na czas. W Kwartale sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Musiał nauczyć się oszczędzać, odpowiednio gospodarować zdobytymi pieniędzmi i przestać gardzić produktami najniższej jakości. Dowiedział się jak kraść, uczył się jak kłamać i jak wytrzymać głód. Głowił się, jak zdobyć farby, płótna i inne niezbędne rzeczy do pracowni. Każdego dnia bał się też, że zostanie zabity lub uszkodzony. Słowem – robił wszystko to, czego nie musiał robić w domu rodzinnym. I wcale mu się to nie podobało, lecz jeśli chciał żyć, a chciał, musiał się przystosować. Niejednokrotnie zastanawiał się przy tym, czy tak wyglądało życie mieszkańców Dystryktów i czy Joseph żył kiedyś podobnie. Teraz standard życia Salingera znacznie wzrósł i Lennart bardzo mu zazdrościł. Nie łudził się, że kiedy uda się utworzyć rząd zgodnie z wyobrażeniami buntowników, będzie tak, jak przed rebelią, ale liczył na to, że przynajmniej będzie mu się żyło łatwiej i z mniejszymi zmartwieniami. Im dłużej dotykał Josepha, tym głośniej nawoływał się w myślach do zaprzestania tego. Nie powinien tak się do niego zbliżać i czuć tyle emocji, nie po tym, jak boleśnie zakończył ich znajomość, nie po tym, jak okrutnie złamał mu rękę (uraz o to był o tyle większy, że nie dość, że mu zaufał, że będzie dobrze, to jeszcze Salinger uszkodził mu właśnie rękę, część ciała, która była dla każdego artysty świętością). I również dlatego nie, że teraz właściwie byli wrogami, stali po dwóch stronach barykady. Len co prawda nie wyjawił, że sam należy do buntowników, nie zamierza tego robić i będzie zaprzeczał, kiedy Joseph mu to zarzuci, ale miał chyba jasne poglądy na całą sprawę. Nie mógł ufać komuś, kto należał do rządu. I właściwie nie powinien się z nim zadawać. Nie powinien, ale jak ten ostatni idiota napawał się teraz jego obecnością i, no powiedzmy, bliskością. – Coraz bardziej przypominasz swój portret – powiedział w zamyśleniu, z lekkim, rozbawionym uśmiechem, przypominając sobie o tym, jak chyba w wieku osiemnastu lat naszkicował Jospeha jako starca. Uwielbiał tę zabawę i swego czasu powstało wiele takich portretów wielu ludzi, teraz nieczęsto kiedy miał na nie czas. Była to już ostatnia rzecz, którą powiedział podczas tej całej próby pozbycia się go z mieszkania, bowiem, chwilę później dostrzegł na jego ustach pogardliwy uśmiech. Bardzo nieładny i niemile widziany przez Lennarta, psujący mu dziwne wrażenie, że jego dotyk jednak jakoś na Salingera działa. Wyczuł to drgnięcie i nie zakwalifikował jako zirytowanie. Ściągnął swoją dłoń z ramienia Josepha i przestał nad nim wisieć, tylko usiadł obok niego. Wychylił się przy tym nieco do przodu, opierając łokcie na kolanach i splatając ze sobą palce tak, by mógł na nich ułożyć podbródek. – Myśl, co chcesz. Nic nie wiem i nie mam pojęcia na jakiejś podstawie sądzisz, że mógłbym mieć wiedzę na temat tych przejść – powiedział całkiem ponurym tonem, przymykając na chwilę oczy. Poczuł zapach terpentyny na swoich palcach, który zapewne otaczał całego jego, ale jego nos zwyczajnie do tego przywykł i potrzebował większego bodźca, by znów go zarejestrować. Właśnie pod wpływem tego zapachu w jednej chwili zdecydował, co chce teraz robić i jak w inny sposób pozbyć się widoku Salingera. – Chcę malować – oświadczył całkiem głośno, żywo, gwałtownie wstając z kanapy. |
| | | Wiek : 37 lat Zawód : prowadzę gospodarkę Panem
| Temat: Re: Lennart Bedloe Wto Paź 29, 2013 9:29 pm | |
| Zawsze rozumiał siebie doskonale. Nie potrzebował do tego żadnych poradników ani tym bardziej przewodników duchowych - po prostu doszedł do porozumienia ze swoją psychiką i osobowością i...potrafił przewidzieć każdy swój ruch, każde zachowanie (przynajmniej w przybliżeniu) i zaplanować swoje reakcje na każdą przewidzianą sytuację. Bardzo przydatna umiejętność, gwarantująca bezpieczeństwo i stagnację. Nic nie powinno go zaskakiwać i...właściwie tak było. Mylił się w niewielu sytuacjach, w tym: w czasie kontaktu z Lennartem. Co było irytujące, uwłaczające i frustrujące. Potrafiłby zrozumieć wariactwa swojej psychiki w bezpośrednim starciu z Coin (w końcu mogła go skrócić o głowę) albo z kimś równie potężnym, ale...tracenie głowy i zdrowego rozsądku przy rozmowie z dużo młodszym mężczyzną? W dodatku: artystą? Czyli: bezrobotnym? Gnijącym w wesołym Kwartale? To nie mieściło mu się w głowie i może dlatego reagował aż tak histerycznie (oczywiście bardziej w sobie, nie mógł zacząć teraz dotykać go drżącymi dłońmi ani pokazywać mu swoich słabości) na jego dotyk. Dalej jednak pozostając względnie zdystansowanym. Nie przyszedł przecież tutaj na niezobowiązujące pogawędki; te mógł toczyć w swoim biurze, nawiązując kolejne liczące się przyjaźnie, które na pewno powiedziałyby mu więcej niż uparty Lenny, dotykający go tak, że nie mógł zebrać myśli. O k r o p n e. Założył sobie, że nie wyjdzie stąd dopóki nie uzyska potrzebnych informacji, ale teraz...wszystko wyglądało zupełnie inaczej, bliskość chłopaka doprowadzała go do szału i naprawdę wolałby tak reagować na półnagą Catrice w swojej kuchni. Która czekała na niego z kolacją i prowokacją w bonusie, a nie męczyła go swoim dotykiem. Nagle przerwanym, Lennart zerwał się z kanapy jak oparzony i Joseph nawet nie musiał go słuchać, żeby wiedzieć, co go napadło. Dobrze znał ten jego artystyczny szał, często wyciągający go z łóżka o czwartej nad ranem. Nie rozumiał tego zupełnie, wydawało mu się to jakimś smutnym symptomem choroby psychicznej i nawet teraz ledwo powstrzymał się od mocnego złapania go za ramię i cofnięcia do siebie i... Ups, odruchy warunkowe? Zaciskał dłoń na jego nadgarstku, jak kiedyś i...Czuł się tak, jakby poraził go prąd. Nie śmiertelnie, ale wystarczająco mocno, żeby spiąć mu wszystkie mięśnie i wyświetlić przed oczami słodki napis jesteś beznadziejny. Poddanie się instynktowi przydarzyło mu się pierwszy raz od...naprawdę dawna i mógłby teraz być sparaliżowany, ale nawet z tak podbramkowej sytuacji znajdywał wyjście. Wyciągnął z kieszeni spodni odtwarzacz mp3 (muzyka klasyczna, dziwne, słuchał jej razem z nim jeszcze przed rebelią) i wcisnął mu go do otwartej dłoni, owijając słuchawki wokół jego smukłych palców. Powoli, żeby się uspokoić i żeby zdążyć wyzwać się w głowie od najgorszych idiotów. Mieli jednak coś wspólnego z paniczykiem Bedloe. - Nie masz takich luksusów tutaj, prawda? - powiedział siląc się na obojętność i w końcu puścił jego nadgarstek, chociaż wyraźnie czuł jego puls pod delikatna skórą. Wstał także z kanapy, idąc w kierunku krzesła i powoli ubierając się w płaszcz. Jeden guzik, drugi, trzeci. Kilka wdechów, kryzys opanowany, już mógł przestać hamować zawroty głowy i warczenie na Lennarta, który wpędzał go w jakieś tanie psychozy dobre dla zakochanych kapitolińczyków. Nie odezwał się więc do niego ani słowem, zapinając starannie guziki płaszcza i w końcu odwracając się w kierunku wyjścia. Nie stosował przekupstwa, po prostu chciał mu coś zostawić po sobie i...zresztą, sam nie wiedział, czuł się tak, jakby ktoś pomieszał mu wszystkie kabelki w głowie. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Lennart Bedloe Sro Paź 30, 2013 3:32 pm | |
| Lenny nigdy nie miał problemu z dojściem do ładu ze swoimi emocjami. Potrafił to osiągnąć dlatego, że nigdy się przed nimi nie bronił, nie próbował ich zagłuszać. Zawsze przyjmował rzeczy takimi, jakie były, nie widział sensu w udawaniu, że czegoś nie ma, choć bardzo wyraźnie czuł, że jest. Stosował się do tego przy każdej decyzji, jaką miał w życiu podjąć, i ostatecznie nigdy tego nie żałował. No, prawie nigdy, bo wykrzyczenie w twarz znacznie wyższemu, postawniejszemu i silniejszemu prawdopodobnie członkowi jakiegoś gangu, że jest „tępym osiłkiem bez krzty sumienia i choćby minimalnej kultury osobistej” wspominał raczej źle i do tej pory się zastanawia, co mu wtedy strzeliło go głowy. To zakrawało na samobójstwo. W każdym razie na pewno nie żałował odmówienia propozycji pracowania dla ojca, matki czy dziadka, ponieważ wiedział, że ślęczenie przy cyferkach czy w laboratorium nie zadowoliłoby go w najmniejszym stopniu, pomimo pokaźnych dochodów, i najzwyczajniej w świecie uczyniłoby nieszczęśliwym. Dobrą decyzją było też pocałowanie Josepha wtedy na schodach. Nie żałował tego do tej pory i cieszył się, że stłumił w sobie zauważanie pomiędzy nimi takich różnic jak majątek, pochodzenie czy wiek. Właśnie przez tę ich relacje czuł się teraz bardzo skołowany. Oczywiste było, że pomimo wydarzeń sprzed rebelii i podczas niej, Lenny dalej pamięta, co między nimi było i chciałby tak traktować Josepha, ale nie mógł. To było okropne, że musi się teraz ukrywać z tym co czuje, że ich dawna relacja już nie jest aktualna i lepiej by było, gdyby o wszystkim zapomniał. Lennart starał się to ukryć, ale przez ten dotyk odsłonił się chyba aż za bardzo. A nie planował. Miał być twardy. Nie wyszło… Nie chciał się odsuwać, pragnął przedłużyć ten dotyk jak tylko się dało, ale po zobaczeniu pogardy na ustach Salingera stwierdził, że to nie ma większego sensu i prawdopodobnie wychodzi teraz w jego oczach na wyjątkowo żałosnego. Więc się odsunął. I ucieszył podwójnie z tego, że właśnie dostał weny. Niespodziewanie jak zwykle. Myśli Lenny’ego poszły w ruch, nie mogąc się zdecydować, przy jakim pomyśle się zatrzymać. Emocje? Miał ochotę namalować krzyk, płacz i ból; jedno z tych lub wszystkie na raz. Albo tą pochlipującą, nie wyglądającą na więcej jak sześć lat blondyneczkę na rogu jednej z ulic, ubraną w łachy (bo inaczej nie potrafił tego nazwać). Mógłby też zabrać się za swoje najnowsze zamówienie, złożone przez jakiegoś anonimowego mężczyznę spoza Kwartału (musiał być spoza, nie Len dostałby takiej zaliczki i nie zaproponowano mu takiej sumy za całość, gdyby mieszkał w KOLCu), który zażyczył sobie namalowania kopii jednego z pejzaży Constable’a. Uznał to za bardzo ciekawe wyzwanie. Kiedy jednak próbował błyskawicznie rozpatrzeć wszystkie za i przeciw każdego pomysłu, wykonując pierwszy krok ku wyjściu z salonu, poczuł, jak niespodziewanie na jego nadgarstku zaciskają się palce Josepha. Ten gest był dla niego naprawdę dużym zaskoczeniem, on również poczuł się, jakby poraził go prąd. Przez parę długich sekund nie był w stanie się ruszyć, dopiero później drgnął i obrócił głowę, patrząc na byłego Strażnika z niejakim osłupieniem. Bo w końcu… to nie powinno mieć miejsca po tym, jak Salinger skutecznie mu udowodnił, że nim gardzi i że jest zirytowany jego zachowaniem. A teraz go zatrzymywał? Zupełnie tego nie rozumiał. Teraz jeszcze, widocznie w ramach usprawiedliwienia swojego zachowania, wciskał mu do ręki swoją mp3, zupełnie jakby nie mógł zwyczajnie zostawić jej na stoliku lub gdziekolwiek indziej. Lenny jednak bez słowa zacisnął palce na urządzeniu. Cała ta sytuacja sprawiła, że nagły przypływ weny nieco opadł, dlatego zamiast pójść do pracowni, stał w jednym miejscu i patrzył, jak Joseph zapina swój płaszcz. Spojrzał gdzieś w bok z pewnym zamyśleniem, po czym mruknął do Salingera „zaczekaj” i zniknął na chwilę w pracowni. Kiedy wrócił, trzymał w ręku niewielki, płaski kwadrat, wyraźnie jedną ze swoich prac, zapakowaną, dość niedbale, w szary papier pakunkowy, w który wcześniej zawinięte było płótno (o określonych wymiarach, dostarczone przez miłośnika dzieł Constable’a). – Coś za coś – oświadczył, wciskając Josephowi pakunek tak samo bezceremonialnie, jak on mu mp3. Pakunek zawierał w sobie obraz wymiarów 10x10, będący częścią serii podobnych rozmiarów dzieł, przedstawiający dawny Kapitol i jego ludzi oczami Lena. Dobrze się sprzedawały, ponieważ przez swój rozmiar nie były zbyt drogie, a pokazywały miejsca, które Kapitolińczycy miło wspominali. Zostało mu już ich niewiele, a w tym ten jeden, który właśnie oddawał stojącemu przed nim mężczyźnie. Pokazywał miejsce być może teraz niechętnie wspominane przez Josepha, ale Lenny po prostu musiał mu to dać – widniał na nim obraz tych schodów na klatce schodowej, przez które ich znajomość weszła na zupełnie nowy poziom, pokrytych przez mrok, dokładnie tak, jak wtedy.- Wyrzuć go, jeśli Ci się nie podoba – dodał, patrząc na niego oczami wręcz roziskrzonymi od emocji, jakie w nim siedziały. – Uważaj na siebie – powiedział na odchodnym (chociaż miał pojęcie, że to trochę głupie mówić coś takiego akurat jemu – komuś, kto uważał na siebie 24h na dobę, nie tracąc czujności), kierując swoje kroki ponownie w stronę pracowni, gdzie po chwili się zamknął z zamiarem nie wychodzenia przez długie godziny.
Zt -> pracownia |
| | |
| Temat: Re: Lennart Bedloe | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|