Wiek : 37 lat Zawód : Strażnik Pokoju
| Temat: Julian Carax Wto Sie 13, 2013 2:32 pm | |
| Julian CaraxIMIĘ: Julian NAZWISKO: Carax DATA URODZENIA: 23.01.2246r MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Kapitol, Dzielnica Rebeliantów; wcześniej Dystrykt 6 ZAJĘCIE: Strażnik Pokoju - Ivelin Carax - Matka Juliana, gdy był młody ciężko zachorowała i to właśnie jej choroba zapoczątkowała całą lawinę późniejszych wydarzeń. nie żyje - Brutus Carax - Ojciec Juliana. Nigdy nie wybaczył sobie tego co zrobił, nie otrzymał także przebaczenia od syna. Zmarł opuszczony i zapomniany przez wszystkich. nie żyje - Liz Carax - Siostra Juliana. nie żyje - Anna - nie żyje Gdy się obudziłem, wszystko wyglądało tak samo, nic się nie zmieniło. Woń dopalającego się w popielniczce cygara była ostra i intensywna, co w połączeniu z wypiciem niemal całej butelki whiskey poprzedniego wieczoru, powodowało nic innego jak odruchy wymiotne. Dlaczego? - To jest pytanie, które zadaje sobie każdego ranka. Dlaczego nie mogę zapić się na śmierć? Dlaczego nie mogę wyskoczyć przez okno i ze sobą skończyć? Dlaczego żyję w tej ruderze, która dzień w dzień udowadnia mi, że można żyć w jeszcze większej ruinie i beznadziejności. Nigdy nie otrzymałem odpowiedzi na to pytanie, chociaż gdybym miał odpowiedzieć sobie sam, powiedziałbym, że to kara za grzechy. Roztrzaskanie się o bruk jest zbyt proste, muszę odpokutować za to, co zrobiłem, a że zrobiłem wiele złych rzeczy, pokuty też nigdy nie będzie zadość. Chwytając resztkę cygara, która jeszcze nie zdążyła się wypalić, wstałem i potykając się co chwila o własne nogi, ruszyłem w kierunku kuchni. Nie byłem pewny, czy dym, który znów zaczął wirować mi w płucach, przynosił uspokajającą ulgę, czy też jedynie pogarszał sprawę. Szybko przekonałem się, że to drugie i jedyne, co zdążyłem zrobić, to doskoczyć do umywalki, zanim kwintesencja wczorajszego wieczoru uszła ze mnie obfitym potokiem. Jak to się stało, że egzystuję jako wrak człowieka, z dnia na dzień coraz bardziej żałosny? Ach, tak... pamiętam. Tego nie sposób zapomnieć. Wszystko zaczęło się 23 stycznia, w moje urodziny. Ivelin, moja matka, zachorowała i nie stać nas było na to, by zająć się jej leczeniem. Robiliśmy co mogliśmy, jednakże to było za mało. Jej stan pogarszał się cały czas i wszystko wskazywało na to, że nic nie da się zrobić. I wtedy mój ojciec coś zrobił. Nawet teraz, będąc facetem zdrowo po trzydziestce, nie rozumiem jak mogło do tego dojść, nie zmienia to jednak faktu, że ktoś z Kapitolu gotów był ubić targ z moim ojcem. Dostał leki, w zamian jednak oddał Elizabeth... Liz, moją siostrę. Nigdy nie zrozumiem, po co ktoś chciał dziecko z dystryktu, jednakże tamtego dnia dla mojego ojca najważniejsze było to, by Ivelin wyzdrowiała. Mi tłumaczył, że wszystko wyszło na dobre, Liz znajdzie się w lepszym miejscu, gdzie nie będzie musiała się niczym martwić, w miejscu, gdzie będzie mogła spełnić wszystkie swoje marzenia. Dla mnie jednak, ojciec był zdrajcą. Sprzedał własną córkę za lekarstwa, które jak się później okazało, wcale nie pomogły matce i ta zmarła po roku. Roku męczarni, krzyków, jęków, łez, potu i żalu. W końcu mogła odetchnąć z ulgą i odpocząć. Ja z kolei znienawidziłem ojca oraz postawiłem sobie nowy cel w życiu – odnalezienie Liz i sprowadzenie jej z powrotem do domu. Jak miałem tego dokonać? W jedyny znany mi sposób, poprzez dołączenie do Igrzysk Głodowych. Miałem wtedy 10 lat i myślałem tylko o tym, aby znów być z moją siostrą. Nie byłem jednak głupi... na tyle głupi, aby wyrywać się na arenę, gdy tylko skończę dwunasty rok życia. Nie, musiałem mieć pewność, że przetrwam, że odnajdę siostrę i razem wrócimy do domu. Dlatego też czekałem, uczyłem się, ćwiczyłem i zgłosiłem się na ochotnika, gdy skończyłem 18 lat. Igrzyska były dla mnie czymś całkowicie nieistotnym. Co prawda czułem strach i może ekscytację z drobną dozą niepewności. Przed oczami stawały mi niezbyt pozytywne wizje, a w głowie kiełkowały myśli o tym, że być może przyjdzie mi zginąć na arenie. Jednakże szybko odsuwałem je na bok, dla mnie liczyło się tylko to, by znaleźć moją siostrę. Od ojca dowiedziałem się tylko jednego. Jedna informacja, dzięki której miałem odnaleźć Liz. Jedno nazwisko – Crestt. Poświęcałem każdą wolną chwilę na poszukiwania, jednakże równie dobrze mogłem uderzać głową w mur. I nim się obejrzałem, Igrzyska się rozpoczęły. Jak szybko można przyzwyczaić się do zabijania? Szybciej niż człowiek się spodziewa. Na arenie zasady są proste. Wyciągnij broń pierwszy, bo nie wyciągniesz jej wcale. Ja jednak lubię myśleć, że to nie brak skrupułów sprawił, że przetrwałem najdłużej. To moja misja i szczera chęć ponownego spotkania z siostrą utrzymała mnie przy życiu. Zwyciężyłem, jednak wcale nie czułem się jak zwycięzca. Nie odnalazłem siostry, nie miałem zamiaru się jednak poddawać. Niedługo po zakończeniu Igrzysk, rozpoczęło się tournée, na którym to znów rozpocząłem swoje poszukiwania. Nikt jednak albo nie słyszał o rodzinie Crestt, lub też nie chciał o niej mówić. I wtedy właśnie odwiedziła mnie ona. Zabawne, spędziliśmy razem cały wieczór i noc, a ja nie mogę przypomnieć sobie jej imienia ani twarzy. Jedyne, co pamiętam z tamtego wieczora, to fakt, że pojawiła się znikąd i równie szybko zniknęła z mojego łóżka nad ranem, nie mówiąc ani słowa. Dni zamieniały się w tygodnie, tygodnie w miesiące, a miesiące zaczęły ustępować latom. W tym czasie dwukrotnie zająłem się przygotowywaniu młodych trybutów do ich zadania. Cały czas szukałem, zbierałem informacje na temat rodziny Crestt. Aż w końcu dałem sobie spokój. Poczucie obowiązku i chęć ponownego ujrzenia siostry zniknęło, pękło jak mydlana bańka a ja zacząłem w końcu żyć własnym życiem. I wtedy właśnie wybuchła rebelia. Mówili o obowiązku, o szacunku do samego siebie, o lepszym życiu dla wszystkich z dystryktów. Mnie to nie obchodziło, całe życie walczyłem dla kogoś, dla wyższego celu. Chciałem w końcu żyć dla siebie. Dlatego też odmówiłem walki i brania udziału w powstaniu. Więc co zmieniło moje zdanie? Informacja o tym, że moja siostra nie żyje, została zabita przez Rose Crestt. Crestt, tyle lat szukałem tych ludzi, całe życie walczyłem o coś, co już dawno przestało istnieć. Zażądałem wszelkich informacji na temat ludzi z nazwiskiem Crestt i gdy wiedziałem już to, co chciałem, ruszyłem do Kapitolu, w całości wypełniony nienawiścią i żądzą zemsty. Pamiętam dokładnie moment, w którym wyważyłem drzwi do domu Cresttów i otumaniony nienawiścią wycelowałem w dwie przerażone kobiety. Nie zadawałem pytań, nie chciałem żadnych wyjaśnień, przeprosin, błagań o litość. Jedyne, czego chciałem, to wymierzyć sprawiedliwość, swoją własną sprawiedliwość. Dlatego też pociągnąłem za spust. I w tej chwili, gdy obie padały na ziemię, a życie uciekało z nich równie szybko, jak szybko dosięgnęła je moja zemsta, mogłem przyjrzeć się im lepiej i wtedy poznałem prawdę. Nie było morderstwa, przynajmniej nie wtedy, gdy rebelianci przekonywali mnie do pójścia w bój. Zostałem oszukany, dałem ponieść się nienawiści i popełniłem największą zbrodnię jaka istnieje. Ruszyłem do ciała starszej kobiety, po trzydziestce, tak jak ja i ujrzałem to, czego szukałem całe życie. Moja siostra, Elizabeth, moja Liz... leżała w kałuży krwi, dysząc ciężko. Nie mogłem nic zrobić, byłem sparaliżowany. Klęczałem nad nią, płacząc jak dziecko, podczas gdy ona przyciągnęła mnie do siebie wyszeptała ledwo słyszalnym głosem: „Anna”. Ostatkiem sił wskazała na młodą dziewczynę, która leżała obok niej. Spojrzałem na nią, żyła... jeszcze żyła. „Anna!”, krzyknąłem i ruszyłem w jej kierunku. Spojrzałem na jej twarz, lecz dopiero gdy jej zachodzący mgłą wzrok spotkał się z moim, zobaczyłem w nim swoje odbicie i dopiero wtedy wszystko pojąłem. Trzymałem w dłoniach ciało mojej córki. Anna, na imię miała Anna.
Teraz żyję z dnia na dzień, ciągle licząc, że następny będzie ostatnim. Strażnik Pokoju, kiepski żart, który jest zwieńczeniem całego mojego życia. Jestem koszmarem. Wśród koszmarów muszę żyć.
Julian nie umie pogodzić się z tym, co zrobił. Żyje z dnia na dzień, wykonując swoją robotę, a po pracy pijąc cały wieczór, po czym zasypia przy biurku, budzi się z potwornym kacem i jeszcze większym pożałowaniem dla swojego życia. Nie umie sobie wybaczyć grzechów, które popełnił, sądząc, że będą prześladować go do końca życia. Nie potrafi jednak ze sobą skończyć, dlatego szuka chociażby chwili zapomnienia w alkoholu. Jest samotny, czuje się opuszczony przez cały świat. Nie robi jednak nic, aby to zmienić, zwyczajnie poddał się beznadziei, która go otacza i z każdym dniem opada coraz niżej na dno, z którego nie jest w stanie sam się wybić. Nie można powiedzieć, że stroni od kontaktów międzyludzkich, jednakże sam nieszczególnie do nich dąży. Owszem, rozmawia, gdy wyniknie tego potrzebna, sam jednak nie rozpoczyna rozmowy. Nie będzie też zbytnio jej podtrzymywał, dlatego też konwersacja z mężczyzną przypomina bardziej zadawanie pytań i otrzymywanie na nie niezbyt rozbudowanych i często wymijających odpowiedzi. Julian egzystuje, życie i świat straciły dla niego jakiś większy sens. Nie ma jednak siły lub odwagi, by ze sobą skończyć, ciągle liczy na to, że któregoś dnia ktoś zrobi to za niego. - Pali cygara, papierosy mu nie leżą. - Uzależniony od alkoholu, który pozwala mu jakoś zasnąć i chociaż na chwilę zapomnieć. - Codziennie wieczorem przykłada sobie pistolet do skroni, nie ma jednak odwagi pociągnąć za spust.
Ostatnio zmieniony przez Julian Carax dnia Wto Sie 13, 2013 3:04 pm, w całości zmieniany 1 raz |
|