IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Leonard Madden

 

 Leonard Madden

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the civilian
Leonard Madden
Leonard Madden
https://panem.forumpl.net/t3237-leonard-madden#50661
https://panem.forumpl.net/t3239-leo
https://panem.forumpl.net/t3238-leonard-madden#50682
https://panem.forumpl.net/t3299-leo#51581
https://panem.forumpl.net/t3314-leonard-madden
Wiek : 27 lat
Zawód : menadżer 'Vanillove' oraz działacz społeczny
Przy sobie : dowód, telefon, prawo jazdy
Znaki szczególne : nieobecne spojrzenie, lekko powiększona tarczyca
Obrażenia : problemy z tarczycą

Leonard Madden Empty
PisanieTemat: Leonard Madden   Leonard Madden EmptyWto Lut 24, 2015 5:55 pm


Leonard Madden
ft. Finn Wittrock
data i miejsce urodzenia
1.03.2257r., Dystrykt 11
miejsce zamieszkania
Dzielnica Wolnych Obywateli
zatrudnienie
menadżer ‘Vanillove’
Rodzina


Do tej pory mimo wszystko nie lubię mówić o sobie, a już w szczególności o rodzinie, choć podobno nie mam czego się wstydzić. Rodzice nie byli nigdy szczególnie biedni, nie współpracowali z władzą, nie mieli na sumieniu niczego, co mogłoby wzbudzać wobec nich niechęć ze strony mieszkańców. Nie posiadałem też rodzeństwa, którego musiałbym wstydzić się przed innymi. Wręcz przeciwnie. Podobno powinienem być dumny ze swojego nazwiska. Legendarna Berta Madden, energiczna oraz wyjątkowo cięta triumfatorka 22. Głodowych Igrzysk, była moją babcią. Ta sama kobieta, która na arenie zabiła pięciu trybutów, własnoręcznie zbudowała szałas i posługiwała się niemalże każdym rodzajem broni, ponad dwadzieścia lat później została zmuszona do wychowywania swojego jedynego wnuka. Efekt? Nienajlepszy, ale nigdy przecież nie obwiniałem jej za to. Wiedziałem, że robiła co tylko mogła, abym moje dzieciństwo było jak najnormalniejsze, abym nie miał na głowie zbyt wielu problemów, a w przyszłości potrafił poradzić sobie samodzielnie. Była surowa oraz wymagająca, lecz ja zawsze potrafiłem dostrzec w niej namiastkę rodziców – w spojrzeniu zielonych oczu przewiercających mnie na wylot, w zaciśniętych szczękach, w końcu w smutnym uśmiechu błąkającym się na ustach i ciepłych słowach.
Dlaczego więc nie lubię o nich mówić? Zapewne dlatego, że każde wspomnienie łączy się z kolejnym, to z kolejnym i powstaje szereg geometryczny, którego suma równa jest niezmierzonej ilości żalu, długo gojących się blizn i okropnemu poczuciu bezsensowności.




Historia


Chciałbym, aby ta historia zaczęła się jakoś niezwykle. Chciałbym z dumą mówić dzisiaj o tym gdzie i w jakich okolicznościach przyszedłem na świat, kim była matka, co osiągnął ojciec. Niestety ani ja nie pamiętam niczego z tamtego okresu, ani nikt nigdy nie mówił mi, jak to wyglądało.
Myślę, że najlepiej będzie, jeśli zacznę od tego, że rodzice zmarli, kiedy miałem trzy lata. Obydwoje zachorowali na tę samą, nieuleczalną przez brak odpowiednich lekarstw, chorobę, zostawiając mnie pod skrzydłami ostatniej dorosłej w naszej rodzinie - czterdziestoletniej rozwódki oraz triumfatorki. Jednak oprócz codziennych problemów z byciem panią domu, opieką nad dzieckiem i igrzyskami, Berta miała na głowie jeszcze swój własny sad. Odkąd zakończyła tournee nie powróciła do państwowych obozów pracy, gdzie pieczę nad pracownikami sprawowali strażnicy pokoju. Pozwolono jej na zorganizowanie swojego i mimo że większość dochodów oraz plonów i tak wpływała do rządowego skarbca, tamtejsza atmosfera była zgoła inna. Oczywiście nie znaczy to, że mieszkańcy Jedenastki chętniej zatrudniali się u babci. To władza dystryktu decydowała kto i gdzie musi pracować.
A jaki to ma związek ze mną? Chyba nie pomylę się wiele, jeśli stwierdzę że spędziłem tam prawie całe swoje dzieciństwo. Jako dziecko jedynie utrudniając życie wszystkim pracownikom i podjadając słodkie owoce, kiedy nikt nie patrzył, potem jako bierny obserwator, od czasu do czasu doglądający kilku własnych upraw, jako najmłodszy pracownik, a na koniec jako tchórz, szukający schronienia przed wściekłą babcią zmuszającą go do pracy. O ile w trzech pierwszych etapach nie było niczego złego, kończąc dwanaście lat powinienem w końcu naprawdę zacząć pomagać Bercie. Niestety, nieszczególnie uśmiechała mi się ta opcja. Otaczający świat wydawał się o wiele bardziej ciekawym miejscem. Chciałem go poznawać, a nie wstawać co rano, chodzić do szkoły, harować za niską stawkę i drżeć z obawy o własne życie przed głodowymi igrzyskami. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, co tak naprawdę znaczy żyć w dystrykcie. Spędzałem więc długie godziny na świeżym powietrzu, unikając wypełniania wszelkich obowiązków, z dala od niepotrzebnego hałasu i ludzi. Do pewnego czasu nawet mi się to udawało.
Niestety wszystko co dobre, w końcu się kończy. Któregoś razu, w godzinach pracy, złapał mnie patrol strażników. Oczywiście poza sadem. Nie zamierzali pytać o powód nieobecności – zostałem pobity i siłą zaciągnięty do domu, gdzie zapowiedziano powtórkę, jeśli tylko jeszcze raz zobaczą, że się obijam. To w tamtym momencie zdałem sobie sprawę, że wcale nie jestem nikim wyjątkowym, a tylko kolejnym szarym mieszkańcem jednego z najbiedniejszych dystryktów, że wszystkie zasady i obowiązki dotyczą mnie w tym samym stopniu, co innych. I choć przez kilka dni ledwo byłem w stanie chodzić, nie zamierzałem odpuścić. Nienawidziłem rutyny i nie potrafiłem wyobrazić sobie, że każdy dzień mojego życia miałby wyglądać tak samo.
Jeśli dotąd ktoś twierdził, że byłem dziwnym dzieckiem, potem mógł już tylko współczuć opiekującej się mną triumfatorce. Nigdy nie należałem do szczególnie otwartych osób posiadających grupę znajomych, z którymi mógłbym rozmawiać i spędzać wolne chwile, ale po jakimś czasie odsunąłem się od ludzi niemalże całkowicie. Wolałem siedzieć w domu, ewentualnie samotnie włóczyć się po dystrykcie, z dala od innych. Do tego nie byłem też wybitnym uczniem, podobnie jak większość dzieciaków z Jedenastki. Nauka szła u mnie na równi z pracą, czyli nie szła wcale. Z trudem przechodziłem przez kolejne klasy, robiąc to jedynie na prośbę załamującej ręce Berty. Biedna kobieta nie wiedziała, gdzie popełniła błąd. Krzyczała, karała, potem już tylko milczała, nie rozumiejąc przyczyn mojej postawy, a ja niczego jej nie ułatwiałem. Było mi dobrze tak jak było, nawet po kolejnych batach, które dostawałem od miejscowej władzy.
Lata mijały, sytuacja nie ulegała poprawie, ale też pogorszeniu. Zdawało się, że babcia pogodziła się już z tym, że nic ze mnie nie będzie, podobnie jej znajomi i nauczyciele. Jednak pewnego dnia stało się coś niezwykłego. Nie było żadnych znaków na niebie czy ziemi - jedynie samochód powoli przemierzający drogi dystryktu. Prywatny, nie należący do strażników czy burmistrza pojazd, który zatrzymał się w Jedenastce. Zdecydowanie niecodzienny widok. Wiele osób było równie zaintrygowanych tym faktem co ja, zerkali ciekawie, niektórzy wyciągali szyje, a inni po prostu spekulowali. Jednak kiedy okazało się, że maszyna nie należy do żadnego z przedstawicieli rządu, a do czteroosobowej rodziny, prawie wszyscy stracili zainteresowania. Ale nie ja.
Nie byłem żadnym stalkerem ani psychofanem. Blythe'owie po prostu działali na mnie jak magnez. Byli tym, o czym od zawsze marzyłem - pełną, szczęśliwą i spełnioną rodziną żyjącą w Kapitolu, nieograniczoną pracą czy nauką. Jednak było coś jeszcze. Najbardziej ciekawił mnie najmłodszy z nich - Victor - zbliżony do mnie wiekiem i, wtedy jeszcze, nastawieniem do życia. Wydawało mi się, że w końcu znalazłbym kogoś podobnego, kogoś kto potrafiłby zrozumieć mnie oraz moje problemy. Niestety wszelkie próby nawiązania kontaktu zawsze kończyły się niepowodzeniem. Nieśmiałość spowodowana naturalną barierą, którą stworzyłem wokół siebie... oraz jego towarzystwem, które, mówiąc delikatnie, nie należało do wzorcowych, sprawiły, że potrafiłem jedynie go obserwować. W duchu bardzo ubolewałem nad tym, że nie jestem w stanie tak po prostu podejść i porozmawiać.
I zapewne sytuacja ta ciągnęłaby się jeszcze przez wiele miesięcy, gdyby nie pewien wieczór. Nie mam pojęcia, co przywiało ich wtedy w okolice wioski zwycięzców. Może to samo, co kazało mi udać się na spacer? Nie wyglądało to na przypadek, choć przecież tak właśnie było. To oni pierwsi na mnie wpadli – odór alkoholu czuć było na sporą odległość, tak samo głosy rozdzierające ciszę nocną. Chciałem uniknąć bezpośredniego kontaktu, więc zacząłem uciekać, lecz za każdym razem, gdy wydawało się, że w końcu ich zgubiłem, zaraz okazywało się, że byli ledwie parę metrów w tyle.
Nie mogłem uciekać w nieskończoność, w końcu i tak musieli mnie dogonić. I zapewne gdyby nie Victor, to spotkanie potoczyłoby się zupełnie innym torem, być może o wiele mniej wyboistym. Jemu jednak odbiło i bez żadnego choćby słowa rzucił się na mnie z pięściami. Nie rozumiałem, co się wokół działo. Wiem, że próbowałem się bronić, prosiłem, aby przestał, lecz on pozostawał obojętny na moje słowa. Widziałem szał w jego oczach aż do momentu, gdy krew całkowicie nie przesłoniła mi widoku, czułem każdy cios dopóki nie straciłem przytomności, jednak nawet kiedy to się stało, miałem wrażenie, że cały czas towarzyszył mi zapach taniego alkoholu zmieszanego z desperacją i jakimś ogromnym żalem.
Nie mam pojęcia, co stało się później, ale obudziłem się już w domu – cały posiniaczony i pozawijany w bandaże oraz opatrunki. Na szczęście medyk stwierdził, że moje życie nie było zagrożone. Miałem jedynie złamany nos, rozbitą głowę, wymagającą szycia i stłuczone ciało, które nie nadawało się do niczego innego poza leżeniem. Przez jakiś czas próbowałem dowiedzieć się, co stało się później z Victorem. Sam nie wiem, na co liczyłem. Że ktoś wymierzył mu sprawiedliwość? Że razem z rodziną uciekł z dystryktu? Na szczęście Berta nie chciała nawet słyszeć tych pytań. Prawie całymi dniami pilnowała, abym odpoczywał, a ja znalazłem jeden duży plus swojego położenia – nikt nie narzekał, że znowu nic nie robiłem.
Nasze kolejne spotkanie nie było już tak wybuchowe. Przestałem obserwować go całymi dniami, można powiedzieć, wręcz zacząłem unikać. Los jednak zdawał się cały czas pchać nas ku sobie. Pamiętam, że któregoś razu zauważyłem, jak przygarbiony siedzi samotnie na wzgórzu, na które właśnie się wybierałem. Początkowo zamierzałem zawrócić i po raz kolejny zignorować jego obecność. W końcu nie byłem osobą pchającą się w kłopoty, a w tamtej chwili wydawało mi się, że między nimi i osobą Victora panuje znak równości. Niestety zamiast posłuchać głosu rozsądku, wyłączyłem go i pozwoliłem, aby nogi same poniosły mnie te kilka metrów do przodu.
Nie spojrzałem na niego od razu. Usiadłem obok i nie powiedziałem ani słowa. Właściwie to nie wiedziałem nawet, co tam robię. W którymś momencie musiałem jednak przestać odczuwać skrępowanie jego obecnością i odezwać się, bo tamtego dnia wróciłem do domu wyjątkowo późno.  I wyjątkowo zadowolony.
Nie będę już tak bardzo rozdrabniał się nad naszą znajomością. Znaczyła dla mnie więcej niż mogłoby się wydawać. Byliśmy przyjaciółmi, a może nawet kimś więcej? Rozmawialiśmy o wszystkim, razem narzekaliśmy, śmialiśmy się, ale też milczeliśmy. Po raz pierwszy ktoś wiedział o mnie tak wiele jakby należał do rodziny, a czasem nawet więcej. Każdy spędzony z nim dzień wydawał się inny, lepszy od poprzedniego. To on jako pierwszy opowiedział mi o dystryktach, o Kapitolu. To on zmienił mój sposób widzenia, sprawił, że stałem się bardziej otwarty, że w końcu zacząłem pracować i pomagać. Zawdzięczam mu tak wiele jak Bercie.
Podczas tych paru miesięcy czas leciał szybko i mimo że podskórnie czułem, że moment rozstania jest coraz bliżej, usilnie ignorowałem tę myśl, próbując czerpać z każdej chwili. Nie potrafiłem wyobrazić sobie jego wyjazdu.
W końcu moment rozstania nadszedł, a ja nie byłem w stanie sklecić ani zdania. Jak zawsze pojawiłem się na tamtym wzgórzu, ale nie odważyłem się nawet na niego spojrzeć. Nasz czas się kończył, przedłużanie go było bezsensowne i Victor chyba też to rozumiał. Zamierzał zbyć mnie głupimi słowami pożegnania, którymi karmił zapewne inne poznane w dystryktach osoby. Byłem wściekły. Nie chciałem, żeby tak to wszystko się skończyło, żeby te wszystkie dni tak po prostu w jednej chwili wyblakły. Gwałtownie wstałem, oddychając ciężko, jednak zamiast rzucić się na niego z pięściami (co chyba powinienem zrobić), podszedłem bliżej i po prostu przycisnąłem swoje usta do jego. Była to ledwie chwila, podczas której wszelkie instynkty zostały wyłączone, przez głowę przelatywały mi setki różnych myśli, a potem cały ten szum niespodziewanie ucichł, pozostawiając jedynie tęsknotę oraz żal. Nie byłem w stanie spojrzeć mu w oczy. Ten jeden pocałunek zawrócił mi w głowie. Nie potrafiłem go wyjaśnić. Nie chciałem tego robić. Jeden gest, który znaczył więcej niż cały nasz wspólnie spędzony czas. Mimo tego, że mnie nie odepchnął, że nie wyśmiał i nie usłyszałem od niego gorzkich słów, wystraszyłem się, po czym odszedłem, pozostawiając go bez choćby słowa wyjaśnienia.
To wydarzenie powinno mnie to dobić. Powinienem zamknąć się w swoim pokoju, nie chcieć widzieć nikogo i niczego. Brakowałoby jeszcze tylko strumieniu łez, napadów złości - dokładnie tak jak było w jego przypadku, gdy dowiedział się o śmierci Grace. Być może byłem od niego silniejszy? Może lepiej radziłem sobie z nadmiarem uczuć, potrafiłem szybciej zebrać się i skupić na celach, które chciałem osiągnąć?
Sam byłem zdziwiony, jak szybko poradziłem sobie z uczuciem sfrustrowania. Naprawdę, minęły może trzy dni, kiedy doznałem oczyszczenia i zyskałem prawdziwą motywację do pracy nad sobą. Stałem się zupełnie innym człowiekiem – otwartym, wesołym, ambitnym i potwornie upartym. Opowiedziałem Bercie, że pragnę kontynuować opiekę nad sadem, że chce się dalej uczyć, a ona, jako dobra opiekunka, zamierzała mi to zapewnić. Już dwa miesiące po wyjeździe Blythe’ów zaczęliśmy przygotowywać się do przeprowadzki do Kapitolu.
Nigdy nie wyjawiłem jej, że tak naprawdę do nie chodziło mi o wiedzę czy sad. Chciałem znaleźć Victora. Wiedziałem, że u boku triumfatorki wyjazd do stolicy będzie o wiele łatwiejszy i nawet szczególnie nie zdziwiłem się, kiedy dostaliśmy pozwolenie. Wydawało mi się, że wszystko przemyślałem, że popołudniami będę chodził do szkoły, a potem rozglądał się za swoim przyjacielem, że wszystko samo się jakoś ułoży, a potem będzie tylko lepiej. W końcu to był Kapitol - kraina mlekiem i miodem płynąca. Nie przewidziałem jednak różnicy w systemie edukacyjnym między miastem i Jedenastką. Okazało się, że miałem spore zaległości, przez co cofnięto mnie aż o dwie klasy. Ilość obowiązków z każdym dniem zwiększała się, a nie mogłem przecież tak po prostu zacząć ich ignorować. Do tego okazało się, że duże miasto nie działa zbyt dobrze na Bertę. Jej stan zdrowia pogarszał się, a chodzenie po lekarzach i szpitalach nic nie dawało. Obawiałem się, że wrócimy do dystryktu, a ja już nigdy nie będę miał szansy na odnalezienie przyjaciela.
Los i babcia okazali się jednak bardziej łaskawi. Kiedy skończyłem osiemnaście lat, zdecydowaliśmy że ona sama powinna wrócić. Podejrzewałem, iż to wszystko spowodowane było odległością, jaka dzieliła ją od rodzinnego domu. Sama nie chciała odbierać mi szansy wyrwania się z Jedenastki i zrobienia czegoś sensownego w życiu. Żeby jednak nikt nie zarzucał jej, że wykorzystała swoją pozycję na zapewnienie mi lepszego życia w stolicy, postanowiła zgłosić mnie jako osobę, która będzie pilnowała jej interesów w Kapitolu.
Dwa lata później skończyłem szkołę średnią, dostałem się na marketing na uniwersytecie, a w wolnych chwilach faktycznie zajmowałem się tym, co zleciła Berta. Wiek dawał się jej we znaki. Okazało się, że nawet powrót do Jedenastki nie mógł zdziałać cudu. Powoli przestawała dawać sobie radę, a strażnicy pokoju, wykorzystując to, powoli zajmowali miejsce kobiety. W stolicy mówiono wówczas o "rozkwicie Jedenastki". Współpraca między starszą właścicielką i władzą była uznawana za wzorcową, podawana za przykład idealnego porozumienia w Panem. Przeciętny mieszkaniec nie wiedział o prawdziwej sytuacji, chłonął wszystko, co podawała mu na talerzu władza. Moi najbliżsi cieszyli się, gratulowali sukcesu, klepali po plecach, a ja potrafiłem jedynie skromnie uśmiechać się. Bo co miałem powiedzieć? Że to wszystko kłamstwo? Że są naiwni, a rząd oszukuje ich przez całe życie? Nie byłem szalony, nie chciałem podpaść nikomu wysoko postawionemu. Miałem wystarczająco dużo innych problemów na swojej głowie.
Miarka przebrała się z chwilą, gdy odbyło się drugie odbicie ludzi z Kapitolu. Berta, jako triumfatorka, przyłączyła się do buntu. Razem z grupą kilkuset osób wyrzuciła strażników za drzwi swojego sadu, namawiała i organizowała bunt. Obserwowałem pogarszającą się sytuację z narastającym niepokojem. Przeczuwałem, że nie skończy się to dobrze. Z Kapitolu wyjechałem najszybciej jak mogłem, ale kiedy w końcu dotarłem do Jedenastki, było już za późno. Babcia nie żyła, razem z kilkoma innymi osobami, a po sadzie i domu nie zostało nic.
Przez kilka pierwszych miesięcy nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Mieszkałem u życzliwych sąsiadów, ale nie byłem w stanie normalnie funkcjonować, jak cień przemieszczałem się z kąta w kąt. Straciłem wszystko, co miałem i nie umiałem nic z tym zrobić. Rebelia nie sprzyjała wzbogacaniu się. Dopiero na wieść o zbliżających się wojskach Trzynastki, zrozumiałem, że nie mogę pozostać bierny. Nie walczyłem wiele u ich boku, za to niemal cały czas pomagałem w ukrywaniu i przenosinach ludności. Czułem się częściowo odpowiedzialny za tych ludzi, dokładnie tak jak Berta. Wydawało mi się, że tak właśnie należało postąpić, że wreszcie naprawdę mogłaby być ze mnie dumna.
Po zakończonych walkach wróciłem do Kapitolu. Nie miałem prawie nic, ale chwytałem się każdej pracy, jaka wpadła mi w ręce: zacząłem jako kelner, potem barman, potem w hotelu, przez chwilę też jako doradca finansowy, a gdy na arenie politycznej znów nastąpiła zmiana ról, zgromadziłem akurat tyle pieniędzy, aby otworzyć swoją kawiarnię i o ile wierzę, że już wkrótce zacznie przynosić prawdziwe dochody, tak straciłem nadzieję, że kiedykolwiek odnajdę Victora.




Ciekawostki


• Przez Bertę, zatwardziałą feministkę, ma ogromny szacunek do kobiet.
• Nie radzi sobie z gotowaniem, sprzątaniem i innymi podstawowymi rzeczami, dlatego w jego mieszkaniu zwykle panuje bałagan
• Bronie palne, noże, paralizatory, wojny to nie jego bajka. Jest pacyfistą. Nie znaczy to jednak, że nie umie ich używać.
• Nigdy tak naprawdę nie chciał wracać do Jedenastki. Dopiero w Kapitolu poczuł się jak w domu.
• Czas wolny? Nie potrafi odróżnić go od czasu pracy. Nadal jest lekkoduchem, nie biorącym takich spraw na poważnie. Na szczęście nie do tego stopnia, że kompletnie zaniedbuje swoje obowiązki. Zdarza mu się bywać w pracy, czasem nawet coś nadzorować, ale zwykle znika stamtąd już po godzinie.
• Politycznie jest rozdarty – z jednej strony popiera Adlera, a z drugiej ukrywa podziw wobec działań Kolczatki, choć daleko mu do dołączenia do niej.
• Nie mówi o swojej orientacji. Po części dlatego, że sam nie potrafi jej jednoznacznie określić oraz dlatego, że przyzwyczaił się do braku tolerancji w Jedenastce.



Ostatnio zmieniony przez Leonard Madden dnia Czw Kwi 09, 2015 4:14 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Leonard Madden Empty
PisanieTemat: Re: Leonard Madden   Leonard Madden EmptySro Lut 25, 2015 4:43 pm

Karta zaakceptowana!

Witaj na forum! Mamy nadzieję, że będziesz czuć się tutaj jak u siebie, i że zostaniesz z nami długo. Załóż jeszcze tylko skrzynkę kontaktową i możesz śmigać do fabuły. Nie zapomnij też zaopatrzyć się w naszym sklepiku. Na start otrzymujesz nóż ceramiczny, alarm mieszkaniowy i leki przeciwbólowe (6 tabletek). W razie jakichkolwiek pytań pisz śmiało. Zapraszamy też do zapoznania się z naszym vademecum.

Uwagi: W sumie uwag nie mam, historia jest w porządku, wszystko ładnie splata się w całość. W sumie odkąd przeczytałam kartę Victora, miałam nadzieję, że ktoś stworzy Leo. <3 Śmigaj do fabuły i baw się dobrze!

Powrót do góry Go down
 

Leonard Madden

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Leonard Madden
» Leonard Madden
» Theo Madden
» Theo Madden
» Minko Leonard

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Rejestr Ludności :: Karty Postaci-