IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Hugh i Victoria

 

 Hugh i Victoria

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptySob Mar 29, 2014 1:41 pm

Tak, tutaj pojawi się wkrótce wielkie love story. Opera mydlana gwarantowana <3
Powrót do góry Go down
the pariah
Victoria Rose
Victoria Rose
https://panem.forumpl.net/t2027-victoria-rose#25934
https://panem.forumpl.net/t2034-vic
https://panem.forumpl.net/t2033-victoria-rose#25956
Wiek : 29 lat
Przy sobie : Scyzoryk wielofunkcyjny, fałszywy dowód tożsamości

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptySob Mar 29, 2014 11:45 pm

    Okres zaraz po rebelii lub jej ostatnie dni.
    Nowy ład państwa, nowe rządy i zwrot hierarchii społeczeństwa o 180 stopni.


Był to jeden z tych dni, które nie prędko wypadają z pamięci. Nie chodzi tu o pogodę, czy państwo, w którym bardzo dużo się podziało. W zakresie obu tych tematów można bardzo dużo powiedzieć. W tamtym czasie szedłeś ulicą, siedziałeś w barze czy po prostu jechałeś do pracy i zewsząd dochodziły cię głosy, które szeptały o Coin i nowej władzy. Jedni się cieszyli. Opowiadali, że w końcu nie będą musieli zamartwiać o los dzieci. Inni wręcz oszaleli na punkcie przywódczyni, czcili ją, mówiąc, że dała im drugie, lepsze życie. Trzecia grupa nie mówiła wiele, zazwyczaj milczeli, zawiedzeni lub niezadowoleni z nowego ładu. Wśród całego tego tłumu znajdowały się jeszcze jednostki, które były całkowicie obojętne na całą tą sytuację. Szukały jedynie bezpieczeństwa, inni pieniędzy. Było to mało ważne.
Do tych jednostek zaliczała się również drobna, ciemnowłosa kobieta o imieniu Victoria Rose, która jeszcze do niedawna zwała się Shackeford. To nazwisko przypominało jej o najwspanialszych, a zarazem najgorszych momentach z jej życia. Do Kapitolu trafiła stosunkowo niedawno, nie potrafiła się tam zadomowić. Na dobrą sprawę czuła się tam obco, unikając z ludźmi kontaktu wzrokowego. Bała się, że przeszłość z czasem ją dopadnie. Prezentowała cień tej pięknej, dumnej kobiety, jaką kiedyś była.
Tego dnia, nie potrafiąc odnaleźć się w rzeczywistości, uciekła do jednego z barów. Było tam ciepło, przyjemnie, a zewsząd dochodził gwar głośnych rozmów. Atmosfera prawie jak w domu, gdyby nie tłum pijanych klientów i dym papierosowy.
Victoria ulokowała się w jednym z zacisznych miejsc, a przynajmniej tak sądziła. Był to dobry punkt obserwacyjny, a trzeba jej przyznać, że spostrzegawczości w ostatnim czasie było jej nie brak. Ciągły niepewny wzrok i uczucie, że ktoś ją śledzi, sprawiły, że gdziekolwiek poszła czuła się niepewnie. Najlepszym rozwiązaniem okazała się więc obserwacja wszystkiego i wszystkich dookoła.
Vic od zawsze była dość drobną kobietą, choć we wnętrzu lokalu było ciepło, ona siedziała w płaszczu, a w dłoniach trzymała szklankę z wodą. Barman początkowo zdziwił się na zamówienie, ale jak to mówią: klient nasz pan, jeśli tylko ma pieniądze.
Wieczór przebiegłby bez większych rewelacji. W sumie Victoria miała już się zbierać. Od pewnego czasu nigdzie nie zagrzewała miejsca na dłużej, niż to było konieczne. Wszystko potoczyło się jednak nie tak, jak by chciała. Los od zawsze lubił płatać jej figle i nie szczędził w dramatycznych przeżyciach.
Początkowo sytuacja wydała się niewinna. Jakiś mężczyzna zaczął ją zaczepiać, jak wielu innych, lecz kobieta szybko go odrzuciła. Osobnik był jednak zbyt pijany lub natrętny, żeby dać jej spokój, co bardzo ją irytowało. Nie minęło kilka minut, gdy zaczęła kategorycznym głosem domagać się, by ją zostawił, gdy ten nachalnie zaczął się dosiadać. Jak się okazało kobieta była bardzo uczulona na jakikolwiek kontakt z mężczyznami i nic dziwnego. Może ślady po siniakach szybko się goją, ale te psychiczne potrafią sprawiać problemy.
Na nieszczęście lub szczęście, bo różnie to można nazwać. W pomieszczeniu znalazł się umundurowany Strażnik Pokoju, który zainterweniował w zaistniałej sytuacji. Niestety w przypadku Rose okazał się to być jeszcze większy pech, bo gdy przed jej osobą pojawił się Strażnik, oczami wyobraźni ujrzała swojego byłego męża. Wysokiego bruneta, o ostrych rysach twarzy i brązowych oczach. Uśmiechał się jak zwykle, gdy próbował być dla niej miły po tym, jak dzień wcześniej prawie ją zakatował.
Reakcja mogła być tylko jedna, bo oprócz wyrywania się pierwszemu mężczyźnie, jej ciało przeszyła dawka strachu, jakiego dawno nie czuła. Jej obawy były słodko-kwaśne i zaczęły przyprawiać o ciarki na skórze. Przez cały ten czas, gdy przebywała w Kapitolu, próbowała nie zwracać na siebie uwagi, żeby w tym jednym momencie wszystko zniszczyć i zacząć szarpać się jak szalona. Nie mogła krzyczeć, nie była do tego zdolna. Głos utknął jej gdzieś głęboko w gardle, a serce zaczęło bić na podwójnych obrotach, jakby nagle dostało dawkę adrenaliny. Tym razem niestety nie była to adrenalina, a panika i przerażenie. W oczach szybko pojawiły się łzy, a otoczenie zaczęło wirować. Zamiast poukładanych jeszcze chwilę temu myśli, pojawił się chaos, a nogi całkowicie odmówiły posłuszeństwa.
W tamtej chwili nie potrafiła sobie wyobrazić nic innego, jak dłoń, która znów chce ją uderzyć, a dotyk na nadgarstkach mężczyzny, który okazał się być pijany, co dotarło do jej nozdrzy po krótkiej chwili, zaczynał palić, niczym rozpalone do czerwoności kajdany.
Wróciło uczucie dawnego więzienia, z którego nikt nie mógł jej uwolnić. A może nikt o nim nie wiedział lub wiedzieć nie chciał?
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyNie Mar 30, 2014 1:01 am

Co może robić człowiek, który jest sam ze swoimi myślami, sam z duchami z przeszłości i chce usilnie się ich pozbyć? Dorosły mężczyzna, który gdzieś w głębi serca kryje w sobie dziecko? Złamany, zniszczony, smutny i przygnębiony. W mieście, które było powodem jego stanu? Kiedy Kapitol powstawał do życia, budził się i zaczynał widzieć nadzieję w tym, że może być lepiej, on zmierzał w przeciwną stronę. Jakby zgubił drogę i płynął pod prąd. Droga ta nie mogła prowadzić do niczego dobrego. Odizolowanie się od wszystkich i wszystkiego, nawet od przyjaciela, jedynego, który rozumiał jego zawód dotyczący Coin i całej tej rebelii, spędzanie czasu w domu i topienie smutku w alkoholu... To na pewno nie  mogło prowadzić do szczęścia, które przecież może być szeroko pojmowane. A jednak nie, nie tym razem. Przez zapomnienie do szczęścia, czyżby takie miało być jego motto? Jeśli tak, to najwyraźniej nie myślał o tym, co pomiędzy. Czy kiedy stawiał stopę na tej ścieżce, prowadzącej do autodestrukcji zastanowił się, co go czeka na jej końcu? Pewnie nie i zapewne z tego samego powodu znalazł się w tym miejscu. W ciemnym, ponurym i zadymionym barze pełnym pijanych facetów, obściskujących się par i głośniej muzyki. Siedział w kącie nad nieruszoną szklanką whisky obserwując to, co działo się wokół niego, jakby był niewidoczny dla reszty świata. Niczym narrator jakiejś dziwnej powieści, do której nie może się wmieszać i na którą nie wywiera wpływu. Zastanawiał się, czy ci ludzie są szczęśliwy. Dlaczego w ogóle o tym myślał? Czyżby zazdrość nad tym, czego sam nie ma sprawiła, że chciałby odebrać to szczęście innym? Sprawić, aby poczuli się tak jak on, aby cierpieli i znali jego ból... Nie. On taki nie był. Hugh Randall nie był człowiekiem, który odbiera ludziom jedyną rzecz, jaka nadaje sens im życiu bo dobrze wie, jak to jest. Przeżył w życiu stratę rodziny, głód, otarł się o śmierć, aż w końcu stanął w punkcie, w którym sam dokładnie nie wiedział, kim jest i do czego zmierza. To prawda, pragnął zniszczyć Coin, ale przecież robił to właśnie w imię szczęścia. Choć wiedział, że małe są szanse że sam je zazna pragnął, aby inni mogli się nim cieszyć. Zresztą jest tylko obserwatorem, nie może zmienić uczuć tych ludzi. Jednak zastanawiało go, jak to jest, kiedy traci się świadomość pod wpływem alkoholu, rozbija się co noc po barach i klubach i sypia z kim innym co noc. To na pewno nie jest szczęśliwe, ale żałosne. I to kolejny przystanek na ścieżce do zapomnienia. Zerknął na swoją szklankę i nagle poczuł odrazę do tego, czym upajał się w swoim mieszkaniu przez ostatnie dni. Odsunął ją od siebie i oparł się o siedzenie. Co ja tu właściwie robię? Zamknął oczy i przetarł je. Był zmęczony, od paru dni w ogóle nie sypiał i jeszcze ten hałas... Co go skłoniło do tego, aby opuścić swoją bezpieczną kryjówkę? Ah, no tak. Poczuł przecież, że dłużej tam nie wytrzyma i jeśli nie ruszy się gdzieś, gdziekolwiek, to oszaleje, zniszczy wszystko, co ma pod ręką a może i posunie się do czegoś jeszcze gorszego... A dlaczego akurat ten bar? ...bo był blisko. Zdenerwowany rzucił na stół garść monet, zabrał swój płaszcz i rozpoczął żmudne przeciskanie się w stronę wyjścia. Obijał się o spocone ciała, od których do jego nosa docierał wyraźny odór alkoholu, perfum, żelu do włosów i papierosów. W kieszeni jego marynarki również spoczywała jedna paczka tego mordercy, ale w połączeniu z pozostałymi zapachami nie było to nic przyjemnego. Gdy już dotarł do drzwi, a jego serce i płuca rwały się na spotkanie ze świeżym powietrzem kątem oka zobaczył scenę, która go zaniepokoiła. Dwóch mężczyzn, w tym jeden Strażnik Pokoju, stojących zdecydowanie zbyt blisko kobiety, która najwyraźniej nie była tym zachwycona. Najwyraźniej to chyba zbyt słabe określenie, bo miała ona łzy w oczach, a jej sylwetka kuliła się z przerażenia. Nie ulegało wątpliwości, że obaj mężczyźni byli pijani i to na tyle mocno, że mogli okazać się agresywni. Początkowo Hugh tylko obserwował, robił to, co należy do kogoś neutralnego. Dotychczas uważał, że nie może komuś bezpośrednio odebrać szczęścia. A co z podarowaniem go? Albo chociaż w pomocy w dotarciu do niego? Przyglądał się kobiecie, która mimo łez i dymu, który ją otaczał, wyglądała zaskakująco pięknie. Miała ciemnie, niezbyt długie włosy i delikatne rysy twarzy... Randall nie miał pojęcia, dlaczego właściwie zwrócił na to uwagę. Nigdy wcześniej nie zawracał sobie głowy takimi sprawami. Jedynymi osobami płci żeńskiej, które darzył głębszym uczuciem były jego siostry i matka, to jednak trwało na tyle krótko i skończyło się tak szybko, że zakopał wspomnienie o tym głęboko w sobie. Teraz jednak poczuł silną potrzebę zaingerowania. Zmiany biegu wydarzeń, wyjścia z cienia i stania się częścią opowieści, która, jeśli nic nie zrobi, może skończyć się tragicznie. Przyspieszył więc kroku i ruszył w kierunku kobiety bez konkretnego planu ani nawet jego zalążku. Miał mało czasu, aby zastanowić się, co chce zrobić. Nie bardzo podobało mu się wszczynanie bójki ze Strażnikiem, jednak ten drugi facet... odległość między nim a tą biedną dziewczyną zmniejszała się w zawrotnym tempie. Wiedział, że porywa się z motyką na słońce ale jednocześnie czuł potrzebę uderzenia tego mężczyzny. Jego organizm znalazł okazję, aby dać ujście emocjom. Dlatego, kiedy znalazł się już przy nich stanął między kobietą a dwójką mężczyzn i spojrzał na nich.
- Wydaje mi się, że ta pani nie ma ochoty z tobą rozmawiać - powiedział chłodno, osłaniając ją swoim ciałem. Mężczyzna przez chwilę się zawahał, czego Hugh zupełnie się nie spodziewał i w najmniej nieoczekiwanym momencie uderzył go w szczękę. Poczuł metaliczny smak krwi na języku jednak teraz nie myślał już dłużej. Kiedy mężczyzna wyciągał rękę ponownie złapał ją i wykręcił, drugą pięścią uderzając go w nos. Nie miał więcej czasu, zauważył, że Strażnik sięga po broń, czego obawiał się najbardziej.
- Cholera - warknął do siebie i odwrócił się. Chwycił kobietę za nadgarstek i pociągnął za sobą do wyjścia. Kiedy owionęło ich chłodne, wieczorne powietrze poczuł się od razu lepiej. W zadymionym i głośnym pomieszczeniu jego umysł nie funkcjonował najlepiej, czego najlepszym przykładem była krwawiąca warga. Nie czuł jednak bólu. Jedyne o czym myślał, to oddalenie się jak najdalej od tego miejsca. Wciąż ściskając nadgarstek kobiety pobiegł w stronę najbliższego skrętu w duchu licząc na to, że Strażnik był zbyt pijany, aby ich szukać. Czy to nie zaczyna przypominać bajki, gdzie książę ratuje księżniczkę z paszczy potwornego smoka? Z biernego obserwatora mężczyzna stał się nagle czynnym uczestnikiem historii, w której nigdy by  nie pomyślał, aby wziąć udział. Ale nie chciał być księciem, bo sam nie wiedział, dlaczego to zrobił. Kiedy ją zobaczył poczuł... że musi. I nie było innego wyjścia jak postąpić tak, a nie inaczej. Nie wiedział i ta niewiedza zaczynała wiercić mu dziurę w mózgu. Tyle razy obiecywał sobie, że nie pozwoli sobie na żaden blisko kontakt z innym człowiekiem. Z kobietą. Nagiął tą regułę przy Anthony'm i teraz zrobił to znowu. Bo chcąc nie chcąc będzie o tym myślał, nawet jeśli rozejdą się, nie znając nawet własnych imion. Relacje wiążą się z bólem. A on nie chciał cierpieć ani sprawiać cierpienia innym.
Powrót do góry Go down
the pariah
Victoria Rose
Victoria Rose
https://panem.forumpl.net/t2027-victoria-rose#25934
https://panem.forumpl.net/t2034-vic
https://panem.forumpl.net/t2033-victoria-rose#25956
Wiek : 29 lat
Przy sobie : Scyzoryk wielofunkcyjny, fałszywy dowód tożsamości

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyNie Mar 30, 2014 4:01 am

Czasami, gdy nie mogła znaleźć swojego miejsca w tym świecie, błądząc po ulicach niczym zagubiona dusza, dopadała ją naprawdę głęboka chandra. Poczucie beznadziejności i stanowienia istoty, na której nikomu nie zależało, potrafiło naprawdę dobić. Tak naprawdę jedyną osobą, której zależało na Victorii, a może zależało to złe słowo, bo jak komuś kto katuje cię przez swoje problemy, może na kimkolwiek zależeć. Także to właśnie Lucas, jej były mąż, jego postura, twarz prześladowały ją przez kilka ostatnich miesięcy, a tak naprawdę ten okres można było zacząć liczyć w latach. Przez długi czas wierzyła, że uda jej się go zmienić, a on mówił, że będzie inaczej, że kocha, a przy tym każdego wieczoru pozostawiał po sobie namacalny ślad. Teraz ta twarz kojarzyła się z bólem i to tym z najgorszych możliwych. Przypominał ocierające się o ciało kolce róż, tylko takie w zbyt dużej ilości. Każdy pozostawiał ranę, które zebrane w całość stawały się ciążącym na człowieku fatum. Wtedy nawet wszystko co dobre zamieniało się we wspomnienie okrucieństwa, od którego nie ma ucieczki.
Życie przedstawia ci taki scenariusz, a ty musisz przyjąć go bez sprzeciwu, by później zastanawiać się, dlaczego to musiało spotkać właśnie ciebie. Może to dotyczyło większości ludzi, tego przechodnia zza rogu, barmana, czy pijanej pary, lecz chcąc znaleźć dobre wytłumaczenie, trzeba byłoby stać się filozofem, na co w tych czasach stać było niewielu ludzi.
Całe to poczucie beznadziejności, stało się niczym w porównaniu do tego, co właśnie działo się na jej oczach i w czym z przymusu brała udział. Jeden powiedziałby, że znalazła się w złym miejscu, o złym czasie, inny, że tak miało się stać, lecz ona nie wierzyła w żadną z tych wersji. W życiu doświadczyła na tyle dużo, że przestała wierzyć zarówno w ludzi, jak i przeznaczenie.
Z każdą sekundą przychodziła nowa fala przerażenia, które widocznie malowało się na jej twarzy. Niestety na mężczyznach nie robiło to większego wrażenia, a może po prostu tego nie zauważali. Victoria czuła się jakby to jej i wyłącznie jej świat, który dopiero co odbudowała, znów zaczął się walić. Każdy umundurowany człowiek przypominał jej o przeszłości, lecz do żadnego się nie zbliżała. Aż do teraz, gdy to człowiek tego pokroju zjawił się przed nią sam. Nie wiedziała nawet w którym momencie, pojawiła się kolejna osoba. Przez załzawione oczy mogła dojrzeć jedynie jego sylwetkę. Jej umysł zarejestrował, iż stał do niej plecami. To niestety nie sprawiło, że poczuła się lepiej. Jej ciało wciąż odmawiało posłuszeństwa, a naruszona wcześniej nietykalność, paliła swym okrutnym płomieniem. Pojawienie się trzeciego mężczyzny przyjęła jako kolejny czynnik, który doprowadzał ją do jeszcze większych obaw. Nie ufała im, żadnemu, a jej umysł nie dopuszczał nawet takiej możliwości.
Zamiast dawnego zgiełku baru, słyszała teraz dudnienie, wytwarzane przez jej własny organizm, który chciał odciąć się od całej sytuacji. Czuła się bezradna i stłamszona, niczym poszczuty pies.
Nawet nie zorientowała się, kiedy przestała siedzieć na sofie. Irracjonalność tej sytuacji nie dawała jej zrozumieć, co się dzieje. Zapewne gdyby nie powiew świeżego powietrza, nawet nie wiedziałaby, że znalazła się na zewnątrz lokalu, ciągnięta za nadgarstek przez obcego mężczyznę. Był moment, w którym jej oczom wyobraźni ukazała się sylwetka ciągnącego ją za sobą Strażnika, lecz szybko została rozmyta przez obraz tych samych pleców, które oddzieliły ją od dwóch pozostałych mężczyzn. Mimo wszystko strach i obawa przed najgorszym nie dały za wygraną, zniewoliły ją od wewnątrz na tyle, że zaczęła się wyrywać z jego uścisku, zrozpaczona, że żaden z przechodniów postanowił jej nie pomagać. Dopiero teraz poczuła ciepło na policzkach, zdając sobie sprawę, że łzy, które zebrały się już wcześniej, w końcu zaczęły płynąć, niczym nie powstrzymane. Wewnętrzne wołanie coraz głośniej ostrzegało ją i krzyczało o ratunek, podczas gdy realny głos dalej tkwił gdzieś w okolicach żołądka, nie mając zamiaru przełamać bariery.
Dopiero gdy stanęli, tak naprawdę do Victorii zaczęły docierać wszystkie fakty, a umysł ostrzegał przed kolejnym, realnym bądź nie, niebezpieczeństwem. Jej ciało zaczęło zachowywać się instynktownie, jakby Rose duchem stała całkowicie obok tej sytuacji i przyglądała się temu z perspektywy trzeciej osoby. Nawet nie wiedziała w którym momencie postanowiła uderzyć mężczyznę, nawet nie celowała, po prostu chciała, by celem okazała się być twarz, a ona mogła się uwolnić z jego uścisku i gdy to się stało, cofnęła się krok wstecz. Jeden, drugi... chciała zacząć biec, gdy okazało się, że jej nogi są jak z waty, niezdolne do jakiejkolwiek reakcji czy choćby najmniejszego kroku. Czuła, że wszystkie siły, które posiadała, straciła na wyrywaniu się, a resztę odebrała jej wewnętrzna blokada strachu i paniki. Oparła się o ścianę, która okazała się być całkiem blisko i osunęła po niej, kucając.
-Zostaw mnie, proszę. -po raz pierwszy z jej gardła dobył się cichy, łkający głos, który był wyraźnie kłębkiem nerwów i przerażenia.
Nie miała siły spojrzeć na mężczyznę. Nie mogła stwierdzić czy sobie poszedł, czy ma wobec niej jakieś zamiary. Czuła jak jej ciało zaczyna drżeć, nie z zimna, ale natłoku negatywnych emocji. Próbowała znaleźć w sobie siłę, ale jedyne co jej pozostało to niemoc. Czuła jakby ktoś zrzucił ją z bardzo wysokiej góry i stał teraz na szczycie, szydząc i śmiejąc się z jej losu. Łzy dalej płynęły po policzkach twarzy, którą ukryła w dłoniach, cicho łkając.
Z jej ust dochodziły pojedyncze słowa, których prawie nie dało się zrozumieć, lecz wyraźnie dotyczyły jej sytuacji psychicznej. Chciała by nikt się do niej nie zbliżał, aby wszechświat oszczędził jej kolejnego cierpienia.
Oszołomiona nie potrafiła nawet zebrać myśli w jedną całość. Nie wiedziała, że coś będzie tak potrafiło wytrącić ją z równowagi. Strach przeszywał nie tylko jej umysł, ale i całe ciało, sprawiając, że serce to zwalniało to przyspieszało, doprowadzając do nagłych zmian temperatury, jaką odczuwała.
Czasami nachodziły ją myśli, że nie powinna uciekać i pozostać u boku męża. Wtedy nie musiałby przeżywać piekła, które zgotował jej los tego wieczoru, jak i podczas wielu innych. Nie zdawała sobie sprawy, że trwanie u boku Lucasa było gorsze niż to, co tak zwane piekło, o którym myślała.
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyNie Mar 30, 2014 10:35 am

Hugh od dawna nie musiał się o nikogo martwić. Odkąd rozstał się z każdym ze swojego rodzeństwa był wolnym duchem, skazanym tylko na siebie i tylko na sobie mogącym polegać. Nawet kiedy jego znajomość z Anthonym przerodziła się w przyjaźń, nie musiał się o niego martwić. Bo jego przyjaciel czuł się dokładnie jak on. Odkąd pamiętał musiał walczyć o wszystko, czego potrzebował. Kradł, aby móc jeść, sypiał w różnych miejscach, co noc narażony na aresztowanie czy śmierć. Jednak nic strasznego poza tym, co już go dotknęło, jeszcze się nie wydarzyło. Żył, a teraz miał się nawet dobrze, nie licząc tysiąca głosów w głowie i uczucia pustki towarzyszącego mu za każdym razem, gdy wyglądał przez okno. Niczego nie pragnął bardziej niż spokoju, samotności i wyciszenia. Czasami czuł się jak asceta - nie jadł całymi dniami, nie spał i rezygnował z wszelkich przyjemności, jakich mógłby doświadczyć. Nigdy jednak nie wiedział w imię czego to robi. Jeśli chciał walczyć, powinien być silny, ale styl jego życia czynił go coraz słabszym i to nie tylko fizycznie. Jeśli chciał umrzeć mógłby opuścić Kapitol, zaszyć się gdzieś i poczekać, aż ona przyjdzie po niego. Aż stanie nad nim i zabierze mu jego najcenniejszy skarb, da to, czego pragnął. Jednak on utrzymywał się przy życiu, które być może nie było usłane różami, pełne kłód i kolców, które strącały go z nóg za każdym razem, gdy się podnosił, ale żył i nic nie zapowiadało się na to, aby miało być gorzej. Ani lepiej.
Po tym, co zrobił Libby postanowił sobie, że nigdy nie weźmie na siebie ciężaru opieki nad kimś. Nie ważne w jakim wieku - każdy potrzebował kogoś, kto się nim zajmie. A on nie chciał być tym kimś. Lubił wolność, brak ograniczenia no i poniekąd także swój obecny tryb życia. Jednak teraz - biegnąc ulicami Kapitolu, skrytymi w mroku nocy i wyjątkowo cichymi czuł, że mimo wszystko wziął na siebie ciężar. Kobieta zaczęła mu się wyrywać, jednak on jedynie wzmocnił uścisk. Nie mógł pozwolić jej odejść, jeszcze nie. Musiał wiedzieć, że da sobie radę. Kiedy zatrzymali się wreszcie w jednym z ciemnych zaułków przyjrzał jej się dokładnie. Łzy na jej policzkach lśniły w mroku, tak samo jak mokre od płaczu oczy. Reszty nie mógł zobaczyć, cieszył się jednak, że ma na sobie płaszcz, bo zaczynało robić się chłodniej. Stojąc tak nie zdawał sobie sprawy, że wciąż kurczowo zaciska dłoń na jej nadgarstku. Dopiero kiedy poczuł jej dłoń uderzającą w jego twarz, w to samo miejsce, w które uderzył mężczyzna, puścił odsunął się, zataczając się pod wpływem bólu. Miał ochotę krzyknąć, jednak powstrzymał się, nie chcąc jej wystraszyć. Kobieta osunęła się na ziemię przy ścianie, a on jedynie syknął, dotykając zranionego miejsca. Czuł, jak krew zalewa mu jamę ustną, czuł jej smak i ciepło na języku. Odwrócił się i splunął na ziemię.
-Zostaw mnie, proszę - szepnęła dziewczyna przez łzy. Zwrócił się w jej stronę, wyciągając z kieszeni dwie chusteczki jedną z nich otarł sobie twarz, która wciąż pulsowała tępym bólem, jednak nie na tyle silnym, aby pozbawić go trzeźwego myślenia. Przyglądał się jej chwilę, zastanawiając się na doborem odpowiednich słów. Wyglądała jak wielka kupka nieszczęścia i zastanawiało go, co mogło być tego przyczyną. Była przerażona, zrozpaczona i... sama. Gdyby nie to, pewnie nie była by w tym barze, a on nie musiałby zgrywać bohatera, którym jak najbardziej nie był. Było mu jej szkoda i od dziwo czuł się zobowiązany do tego, aby jej pomóc. Obawiał się, że ona odrzuci jego pomocną rękę, odejdzie w mrok, a on już nigdy jej nie zobaczy. Znał ją dopiero od paru minut, a właściwie nawet nie. Nic o niej nie wiedział, a jednak chciał, aby się uśmiechnęła. Czy to poczucie, że ją zranił sprawiało, że chciał ją pocieszyć? A może fakt, że tak bardzo przypominała mu o stracie sióstr, do której sam się przyczynił? Nie wiedział i starał się odrzucić sprawy rodzinne na bok. Miał coś ważniejszego do zrobienia. Podszedł do niej, zachowując odpowiedni dystans. Wiedział, że ona się go boi, myśli, że jest taki sam jak mężczyźni w barze i że pragnie ją skrzywdzić. A jedyne, czego pragnął w tej chwili to sprawić, aby przestała płakać i powiedziała mu, jak może jej pomóc. Dlatego przykucnął przed nią, zachowując odpowiedni dystans i, wciąż jedną rękę przyciskając do krwawiącej twarzy, podał jej chusteczkę. Starał się złapać jej spojrzenie, jednak ona nie patrzyła w jego stronę.
- Hej, spokojnie - powiedział łagodnie, jakby przemawiał do dziecka. Starał się uśmiechnąć i nie wyglądać jak psychopata co było trudne zważając na stan jego twarzy - Jestem Hugh - dodał ku własnemu zdziwieniu. Od początku rebelii używał fałszywego nazwiska, jednak coś w tej kobiecie podpowiadało mu, że jego imię jest u niej bezpieczne - Nie skrzywdzę Cię, a jedynie chciałbym Ci pomóc - wciąż przyglądał się jej, jednak nie nachalnie. Wiedział, że go słucha i chciał aby jego słowa brzmiały prawdziwie, bo takimi też były - I, jeśli mogę cię o to poprosić, chciałbym, abyś na razie mnie nie biła, dobrze? - zapytał. Wciąż kucał przed nią, a jego serce zaczęło się uspokajać. Chłód wpływał na niego orzeźwiająco. Zastanawiało go co jest przyczyną strachu tej kobiety. Czy tylko wydarzenia w barze czy też coś, co stało się w przeszłości? Sam miewał kiedyś napady strachu i paniki, zwłaszcza zaraz po opuszczeniu najmłodszej siostry. Kiedy gdziekolwiek zobaczył dziewczynkę w jej wieku oddalał się jak najszybciej a później łkał cicho w jakimś ustronnym miejscu. Gdy nogi zaczynały go boleć od pozycji, w której się znajdował, usiadł obok niej na ziemi, wciąż zachowując odpowiednią odległość, nie chcąc naruszyć jej osobistych granic. Jego ręka wciąż była wyciągnięta w jej stronę, trzymając chusteczkę. Tak bardzo chciał, żeby się odezwała. Żeby wiedział, że wszystko z nią w porządku. Nie chciał mieć jej na sumieniu i o dziwo zależało mu na tym, aby była szczęśliwa. Pierwszy raz poczuł, że znalazł coś, co pomoże mu wyciągnąć się z dołka. I chwytał się tej kłody ratunkowej tak mocno, jakby miał bez niej utonąć. Czuł się źle, że wykorzystuje ją dla własnego szczęścia, ale może mogą pomóc sobie nawzajem?
Powrót do góry Go down
the pariah
Victoria Rose
Victoria Rose
https://panem.forumpl.net/t2027-victoria-rose#25934
https://panem.forumpl.net/t2034-vic
https://panem.forumpl.net/t2033-victoria-rose#25956
Wiek : 29 lat
Przy sobie : Scyzoryk wielofunkcyjny, fałszywy dowód tożsamości

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyNie Mar 30, 2014 4:07 pm

Nigdy jakoś nie zwracała uwagi, na chwile w życiu, które były krótkie. Każda z nich różniła się jedynie przekazem. Zapisywały się od tych ważnych, wesołych, poprzez bolesne. Od bardzo długiego czasu pojmowała to wszystko, co się działo, z punktu widzenia całości. Gdzieś w głębi duszy dostrzegała, że w tym zniewolonym świecie, jedyną szansą na wolność, jest egzystowanie z tak dużą dawką energii, by świat myślał, że całe twoje życie jest aktem rebelii. Może właśnie do tego sprowadzało się istnienie tego świata. Jak bardzo mylne było to pojmowane, gdy życie zaczynało ci dawać w kość na tyle mocno, że przestawałeś wierzyć w następny dzień, a co dopiero sens istnienia.
Aż tu nagle nadchodzi taki niepozorny wieczór, niby taki jak reszta, a jednak jest w nim coś odmiennego. Życie w Kapitolu było dla Victorii wieczną ucieczką. Uciekała przed rzeczywistością, przeszłością czy ludźmi, a zwłaszcza wszelakimi mundurowymi. Nie miała stałego miejsca pobytu, nie miała bliskich sobie osób. Jak śmiesznie los potrafi połączyć ścieżki podobnych sobie ludzi. Wewnętrzna pustka sprawiała, że dni zlewały się ze sobą, doprowadzając do najróżniejszych myśli. Walka dla samego siebie z czasem zaczęła wydawać się bezsensowna, bo czymże jest życie w milczeniu i samotności.
Tego wieczoru, a może lepiej powiedzieć, że od tego wieczoru, jej skołatany umysł, zaczął rejestrować wszystko nieco inaczej niż wcześniej. Nie będzie tak łatwo zapomnieć tego, co jej się przydarzyło i jak dogłębnie to przeżyła.
Powoli do jej uszu zaczął docierać idylliczny głos, którego by się nie spodziewała. Nadal ogarniało ją zdezorientowanie, a myśli nie umiały poskładać się w jedną całość, lecz zdolność dość trzeźwego postrzegania sytuacji, zaczęła się przebijać przez gąszcz cierni, dostrzegając pierwsze promienie światła dziennego. Usłyszała imię, lecz nie wiedziała, czy będzie zdolna je zapamiętać. Potem zapewniał ją o tym, że jej nie skrzywdzi, a ona wciąż odczuwała strach, który przerodził się w ogromnego potwora przenikającego przez jej ciało i stającego się częścią jej cienia, tak by mógł kroczyć z każdą nową minutą wspólnie z nią.
Dopiero kolejne słowa dały jej do myślenia, dotarły dalej niż poprzednie. Próbowała przywołać w pamięci moment, kiedy go uderzyła i widząc przed oczami ten obraz, wzdrygnęła się. Opuściła dłonie z twarzy i wówczas dostrzegła krew na prawej z nich, która nie należała do niej. Nawet nie myślała o tym, że mężczyzna został już wcześniej uderzony, nie chciała znać pochodzenia tej mazi. Patrząc sztywno na dłoń, widziała jak kolejne łzy z jej oczu, płynące po policzkach, skapywały na miejsce czerwonej plamy i rozmywały ją jeszcze bardziej. Prawdą było, że w swoim żywocie nigdy nikogo nie uderzyła, to ona zawsze była bita. Może dlatego z tak dużym opóźnieniem do jej umysłu dotarł tępy ból ręki, która chwilę wcześniej wylądowała na twarzy nieznajomego. Z jednej strony był to całkiem dobry czynnik, bo przez fizyczny ból, jej umysł zaczął powoli się uspokajać, z drugiej zadziałał niczym ogromna dawka obcości, wywołując drganie zakrwawionej ręki, którą zaraz ścisnęła lewą dłonią.
Te chwile były dla niej jak nauka chodzenia, lecz sprawiały o wiele większy ból. Gdzieś w oddali nadal wisiało nad nią widmo drwiącej postaci, która mówiła, że to co ją spotkało nie było tym najgorszym elementem wieczoru, jaki ją czekał. Nigdy na swej drodze nie spotkała osoby, która w jakikolwiek sposób chciałaby jej pomóc. Wszyscy patrzeli na jej cierpienie z daleka albo udawali, że nic się nie dzieje. Nie trafiła na duszę, która wyciągnęłaby pomocną dłoń, może dlatego jej świadomość nie dopuszczała uprzejmości mężczyzny do realnego świata.
Minęła dłuższa chwila, zanim Rose uniosła głowę i odwróciła załzawiony wzrok w stronę siedzącego kawałek dalej nieznajomego. Łzy dawno przestały płynąć po policzkach, powoli zasychając. Najwyraźniej organizm odmówił dalszego posłuszeństwa, nie chcąc wyschnąć na wiór. Mogła ujrzeć jego twarz, a w jej oczach pojawiło się odruchowe przerażenie, które i tak już było wszechobecne widoczne w jej zachowaniu. Chciała go przeprosić, lecz jeszcze nie była do tego zdolna. Coś nie pozwalało jej uwierzyć w jego bezinteresowność, wewnętrzny głos mówił, że mężczyzna z pewnością nie robi niczego za darmo. Z drugiej strony, gdy przywoływała do myśli jego łagodny głos, coś kazało jej założyć, że nie spotka ją z jego strony żadna krzywda.
Nie wiedziała dlaczego, ale zrobiła ten pierwszy krok w jego kierunku, biorąc z wysuniętej dłoni chusteczkę, którą jej oferował, nie dotykając przy tym nawet delikatnie jego skóry. A może robiąc to, miała nadzieję, że sobie pójdzie. On jednak dalej tam tkwił, z roztrzaskaną twarzą i myśląc o czymś, o czym Victoria nie miała pojęcia.
Chwilę później zrobiła to co on, osuwając się na ziemię i siadając. Nie miała siły na to, by odejść, jeszcze nie. Otarła twarz z łez, a dłoń z pozostałości krwi mężczyzny.
-Dziękuję. -wykrztusiła z siebie, choć nie wiedziała, czy dziękuje za chusteczkę, czy może całokształt sytuacji. Choć początkowe emocje zdołały opaść, nadal całkowicie nie wygasły, tląc się czerwonym i wciąż silnym żarem, zdolnym w każdej chwili wybuchnąć.
Później z jej ust wydobyło się zdanie, którego sama by się nie spodziewała i mimo, że pobrzmiewało ono szeptem, to nie było słychać w nim niepewności.
-Poradzę sobie, nie potrzebuję pomocy. -jej ciało mówiło wręcz odwrotnie, w końcu to ją strach sparaliżował na tyle, by nie mogła nawet rzucić się do ucieczki. Wtedy nie siedziałaby na chodniku, sam na sam z obcym mężczyzną, który miał na intencji jej dobro, w które ona nie dowierzała i chciała się go jak najszybciej pozbyć, nie czując się jeszcze winną uderzenia go w twarz.
Jej statek zaczynał powoli tonąć, odrzucając ostatnią deskę ratunku. Na własne życzenie zagłębiała się w mrocznych czeluściach, nie będąc do końca tego świadomą.
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyNie Mar 30, 2014 5:41 pm

Kiedy Hugh pierwszy raz przybył to Kapitolu jako dzieciak był zachwycony. To miasto, o którym dotychczas słyszał jedynie opowieści, stało przed nim otworem. Było piękne, dostojne i, co więcej, bezpieczne. Łudził się marzeniami o tym, że teraz nic już ich nie rozdzieli - że będą żyć całą rodziną, spędzać razem popołudnia. Wizja Igrzysk, biedy i głodu została dawno za nimi - pogrzebana w Dziewiątce, nie należała już do części ich życia, a do tych wszystkich, którzy nie mieli tyle szczęścia co oni. Jednak wszystko to było zupełnie inne od jego wyobrażeń. Z każdym dniem czuł, że nie potrafi się tam wpasować. Ludzie i ich zwyczaje byli zupełnie inni. Brakowało mu samotnych wypraw na pola, pławienia się w słońcu, ciszy i spokoju jaką dawała mu bliskość z naturą. No i jego życie też nie wyglądało tak, jak tego pragnął. Gdy brat znikał na całe dnie a rodzice zaczynali coraz częściej się kłócić on zabawiał młodsze siostry, wypatrując w oknie powrotu Malcolma. Czuł się więziony we własnym ciele, pragnąc wolności i niezależności, kiedy jej potrzebował, a jednocześnie chcąc pełnej rodziny, spędzającej ze sobą czas tak jak dawniej. Nie miał jednak ani tego ani tego, a Kapitol nie stwarzał mu innych możliwości. Wychodząc na ulice czuł się jak dziwoląg, wielkie budynki, samochody i hałas go przytłaczały. Jednak nie mówił o tym nikomu, uśmiechał się, kiedy rodzice na niego patrzyli i gnieździł to w sobie. Gdyby powiedział im to wystarczająco wcześniej może wróciliby do domu, może Malcolm nie byłby jeszcze tak bardzo omamiony miastem i tym, co mu oferowało, że zgodziłby się wrócić z nimi. Ale nie powiedział, zamiast tego dusił to w sobie, upychał coraz głębiej. Nie chciał pomocy, nie chciał zrozumienia a jedynie wolności i szczęścia, powrotu do przeszłości i życia tam, gdzie czuł się najlepiej. Był zagubiony we własnym umyśle, pełnym skrajnych i kolidujących ze sobą uczuć. Nie prosił o pomoc, nie chciał jej i nigdy jej nie otrzymał. Zawsze, ale to zawsze zdany był tylko na siebie i chyba wyłącznie przez swoją wytrwałość w dążeniu do celu osiągnął to, co miał teraz. Pewnie dlatego też zdecydował się pomóc tej kobiecie. Patrząc na nią widział nie tylko swoją siostrę, którą zostawił na pastwę losu ale i samego siebie, przerażonego i zagubionego. Ręka zaczynała mu drętwieć, jednak wciąż trzymał ją wyprostowaną, aby ona zawsze mogła sięgnąć po chusteczkę. Czuł, jak jego warga zaczyna puchnąć. Wprawdzie krew powoli przestała się z niej sączyć, wciąż jednak czuł jej smak. Zastanawiało go co więcej może dla niej zrobić. Gdyby była dla niego kimś bliskim, kimś ważnym przytuliłby ją. Pozwoliłby, aby wypłakała mu się w ramię, aby mogła poczuć, że jest przy niej. Jednak ona się go bała, mimo że jego intencje były dobre. Nie ufała mu tak jak i on nigdy nie ufał innym. Jednak tym razem to zrobił - powiedział jej swoje imię, prawdziwe, nie to fałszywe, a w jego przypadku to już było coś. Obserwował ją, starając się, aby jego wzrok nie był zbyt nachalny. Nie miał pojęcia o czym myśli ani tym bardziej co jest powodem jej strachu. I, w gruncie rzeczy, nie chciał wiedzieć. Chciał jej jedynie pomóc, nie wiedział tylko jak. Po kolejnej chwili pełnej oczekiwania, siedząc w ciszy i pozwalając, aby jedyną rzeczą ją zakłócającą były ich oddechy, dziewczyna wzięła od niego chusteczkę. Miał ochotę się uśmiechnąć. Ten mały, malutki gest oznaczał, że udało mu się coś osiągnąć. Że chociaż odrobinę zbliżył się do zdobycia jej zaufania. W tym momencie natchnęła go pewna myśl - zazwyczaj, spotykając jakąś osobę zastanawiał się, do którego z politycznych obozów przynależy. Tym razem tego nie zrobił. Nawet przez ułamek sekundy w jego umyśle nie zagościło pytanie o to, kim jest i co robi w Kapitolu. Kiedy już teraz o tym pomyślał i tak nie chciał tego roztrząsać. Nie zależało mu. Mogła być równie dobrze córką, siostrą czy prawą ręką Coin, miał to gdzieś. Chciał jej tylko pomóc bo nie mógł patrzeć, jak zagłębia się w przepaści, którą sama tworzy. Znał to uczucie, wiedział, jak to jest kiedy tłumi się najgorsze ze wspomnień i uczuć, pozwalając aby popychały nas wgłąb przepaści. I nie mógł znieść tego, że może jej na to pozwolić.
-Dziękuję - powiedziała, a on od razu zwrócił wzrok w jej stronę. Nie płakała już ostatnie krople łez zasychały na jej policzkach. Miała ładne, niebieskie oczy, które wciąż lekko jeszcze lśniły. Zdziwił się, że zwrócił na to uwagę. Coś w jego sercu i głowie działało teraz inaczej - czuł się związany z jej problemem. Jakby ktoś przywiązał go łańcuchem. Co więcej, nie ciążyło to na nim i sam tego pragnął. Wysilał się, aby dotrzeć do tego, co to za uczucie. Aby dowiedzieć się jak temu zapobiec... jeśli oczywiście chciałby temu zapobiec. Bo podobało mu się to uczucie, mimo tak tragicznej sytuacji odczuwał pewne ciepło, jakby ktoś przyłożył mu do serca kubek z gorącą kawą.
-Poradzę sobie, nie potrzebuję pomocy - szepnęła po chwili, przerywając ciszę i tok jego myślenia. Jej słowa go zdziwiły, ale na pewno nie sprawiły, aby odpuścił. Jednak nie miał pojęcia, co ma powiedzieć, aby zrozumiała. Prawdę, Randall. Powiedz jej prawdę.
- Posłuchaj mnie - zaczął spokojnie, tak samo łagodnie jak poprzednio - Rozumiem, że możesz nie chcieć mojej pomocy. Uwierz mi, że rozumiem, bo ja też jej nie chciałem. Nigdy o nią nie prosiłem, wiele razy zostawałem sam... Popełniałem błędy i pozwoliłem aby osoby, które kochałem, zostały same tylko dlatego, że nie potrafiłem zrobić nic więcej. Albo nie chciałem zrobić bo myślałem, że życie ze mną byłoby dla nich stracone - zaczął sam dziwiąc się na słowa, które wychodziły z jego ust. Nigdy nikomu tego nie mówił. Nawet Anthony znał jedynie suche fakty, nigdy nie pytał o motywację ani o to, jak Hugh się z tym czuje. A teraz siedział w ciemnej uliczce z rozbitą wargą i dziewczyną, która przeżywa pewnie największy koszmar swojego życia mówiąc jej o tym, jak bardzo żałuje że nie został z siostrą lub nie zabrał jej ze sobą - Wiem, że tu nie chodzi jedynie o to, co zdarzyło się w barze. Takie rzeczy są jedynie kluczem do tego, aby nas pogrzebać, zepchnąć jeszcze niżej i przycisnąć do dna. I jeśli nie chcesz, nie mów. Nie będę naciskał. Nie mogę cię jednak zostawić. Musisz mi zaufać i uwierzyć, że mogę ci jakoś pomóc. Jeśli cię teraz zostawię będę miał wyrzuty sumienia do końca życia, a ty... - urwał. Złapał się, że mówi do niej na ty. Przypomniał sobie, że jego pierwsze słowa też wypowiedziane były w tym kontekście - A ty także będziesz się z tym męczyć. To, co spotkało cię w przyszłości na pewno pozostawiło piętno na twojej duszy, ale to nie zniknie. Uwierz mi, błagam. Ja też je mam, zmagam się z nim cały czas i... nie ma nikogo, komu o tym powiedziałem. Wybrałem samotność myśląc naiwnie, że tak będzie lepiej. Ale nie jest. Dlatego chcę ci pomóc. Bo wiem, jaki to ból i nie chcę, abyś tak cierpiała. Nie znam cię, ty mnie też nie znasz, jednak wiem jedno - łączy nas pewien szczegół, coś, co oboje w sobie tłumimy - powiedział i odwrócił wzrok. Nie miał pojęcia, co się dzieje. Miał wrażenie, że rozsypuje się na miliony kawałków. Każde słowo, które wypowiadał zawierało w sobie ból i poczucie winy, które nosił ze sobą przez całe życie. Człowiek z raną na duszy, której nie da się załatać byle czym. Może nie był psychologiem, nie znał się na ludziach, ale z pewnością potrafił rozpoznać kogoś o podobnym problemie co on. W końcu każdego ranka spoglądał w lustro i widział tego samego zniszczonego przez życie człowieka. Owszem, mógł się pozbierać. Mógł powiedzieć o wszystkim przyjacielowi, który uświadomiłby go, że postąpił słusznie, mógł wybaczyć sobie ten błąd, odrzucić winę, wybaczyć rodzicom i Malcolmowi, wybaczyć temu miastu i zacząć nowe życie z czystą kartą. Ale czy tego chciał? Może robił to świadomie, izolując się od społeczeństwa i pozwalając, aby przeszłość wzięła górę nad teraźniejszością? Teraz jednak to nie on był najważniejszy , a ta kobieta, która chcąc nie chcąc jest na niego skazana. A właściwie na jego poczucie obowiązku, niepozwalające mu odpuścić. Nie wiedział, jak zareaguje. Może nabierze tyle siły, aby odejść. Może powie mu prosto w twarz, że jest idiotą, głupcem i że ma ją zostawić. Czuł jednak, że zrobił to, co powinien. A jeśli ona teraz odejdzie będzie miał świadomość że się starał i nie odpuścił. Że walczył.
Powrót do góry Go down
the pariah
Victoria Rose
Victoria Rose
https://panem.forumpl.net/t2027-victoria-rose#25934
https://panem.forumpl.net/t2034-vic
https://panem.forumpl.net/t2033-victoria-rose#25956
Wiek : 29 lat
Przy sobie : Scyzoryk wielofunkcyjny, fałszywy dowód tożsamości

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyNie Mar 30, 2014 8:16 pm

Szczerość już dawno przestała być przewodnikiem jej życia. Nie chodzi tu o to, co ona mówiła, a o to co mówili inni. Każdy dzień w Kapitolu uświadamiał jej, że ludzie, którzy w nim żyją są niezwykle zakłamani i niegodni zaufania. Szare ulice i roztaczający się wszechobecny posmak dawnego życia, jakie w nim istniało, nie dodawało ani krztyny otuchy. Ludzie próbowali upewnić innych, że taki jest odpowiedni porządek. Ulicami podążały oddziały wojska, a dzieci ukrywały pod płaszczami rodziców, w obawie, że ich najgłębsze sekrety zostaną ujawnione. W państwa panowała bezwzględność i nikt nie litował się nad pojedynczymi duszami, jakimi byli Victoria, czy chociażby Hugh.
Ciekawe było to, że gdyby Rose potrafiła wgłębić się w jego myśli, ujrzeć ten tor myślenia i wewnętrzne problemy, może by go zrozumiała. A nawet więcej, mogłaby porównać własną osobę do jego. Dwie zagubione dusze, które odnalazły się w tłumie innych. Niestety w życiu nie ma tak prosto, a dar czytania w myślach posiadają jedynie bohaterowie bajek. To było realne życie, w którym przemoc była codziennością, a śmierć niczym specjalnym. W równoległym czasie żyli biedni, jak i bogaci. Na dobrą sprawę nic nie zmieniło się od czasu, kiedy żyła w Dwójce. Jedynie ustrój państwa i przemieszczenie ludności. Zawsze na świecie będzie istniała choć odrobina zła, która dotknie podatnego na nią człowieka.
Z każdą nową chwilą przez jej myśli, zaczynało przepływać coraz to więcej sensownych zdań i faktów. Burzliwa fala zaczęła się uspokajać, a umysł domagał powrotu do rzeczywistości. Chciała znów założyć kaptur na głowę i wstać, by podążyć prosto przed siebie w nieznane, tam gdzie nikt ją nie znajdzie. Iść ulicą i mieć pewność, że nie spotka nikogo, kto byłby dla niej ważny w takim czy innym sensie. Już dawno odrzuciła wszystkich ze swojego otoczenia, a może to oni odrzucili ją. Instynkt podpowiadał, że pora na to, by się podniosła, przeprosiła i zwróciła na pięcie, podążając przed siebie w kolejnej ucieczce przed cieniem, który i tak był jej częścią.
Niespodziewanie zatrzymało ją coś nieoczekiwanego. Głos tego obcego mężczyzny, który dalej uparcie siedział obok i nie zamierzał nigdzie iść. Nie wiedziała czemu, ale nie wstała i nie odeszła. W ciszy słuchała dokładnie wszystkiego, co mówił. Początkowo zaczęła się zastanawiać nad tym, czy aby przypadkiem nie znalazł sobie ofiary do wyrzucenia swoich smutków. Mówił, że odrzucił wszystkich jak ona, a jednak Victoria wciąż trzymała się myśli, że jeśli postąpił tak w przeszłości, to dlaczego teraz postanowił coś z tym zrobić i tym punktem zwrotnym miała być ona. Z każdą sekundą zaczęła dostrzegać w tym dawkę szczerości, pozwalając sobie, na kolejne spojrzenie w jego twarz i oczy, które wydały się tak zagubione jak jej własne.
Często stawała przed lustrem i próbowała spojrzeć wgłąb siebie. Najczęściej dostrzegała kłębek splątanej włóczki, która była niemożliwa do rozplątania. Innym razem jej oczom ukazywała się przepaść, a za kolejnym całkowita pustka. Wtedy widziała tylko własne odbicie zastraszonej kobiety, która nie potrafi poradzić sobie z własną przeszłością.
Jego słowa sięgnęły bardzo głęboko w jej duszę, w tą część, do której już od dawna nikogo nie wpuszczała. Niby to co mówił było oczywiste, kiedyś nawet sama próbowała sobie tak to tłumaczyć, lecz szybko porzucała takie spekulacje. Sam na sam i z własnym odbiciem, takie wywody zdawały nie mieć się żadnego pokrycia w nadchodzących kolejnych dniach udręki. On, może nieświadom, dał jej jakąś nową, skrytą nadzieję, którą przez długi czas odrzucała.
-Ja się po prostu boję, tak bardzo boję tej przeszłości, tego mentalnego więzienia. -zaczęła mówić po chwili szeptem, a wewnętrzny głos wręcz wrzeszczał w jej wnętrzu, by ponownie nie otwierała ust, nie mówiła już nic więcej. A obok tego wszystkiego pojawiła się taka silna, nienamacalna więź zrozumienia, która łączyła ją z tym mężczyzną, a może zaczęła oplatać ją samą, tworząc nowe, lepsze rozwiązanie na postrzeganie tego świata.
Całe drżenie ciała ustało. Przestało liczyć się otoczenie, bo w jej wnętrzu rozgorzała walka pomiędzy dwoma odmiennymi zdaniami. Nie potrafiła dokonać wyboru, które jest właściwe, bo obie strony miały w sobie jakieś racje. Jedna pragnęła powrotu do wiecznej ucieczki, a druga tego ciepła i zrozumienia, jakie emanowało od nieznajomego.
-Tak bardzo się starałam, by wszystko znów było po staremu. Wierzyłam, że potrafi się zmienić. Prosiłam tyle razy, byłam tam, byłam ciałem i duchem, mając świadomość, że to więzienie, klatka zawieszona wysoko ponad ziemią, a skok z niej skończy się utratą wszystkiego, co było mi tak bliskie. -słowa same płynęły. trzymała to wszystko w sobie od bardzo dawna. Nie chodziło o to, by mężczyzna je zrozumiał, ale możliwość powiedzenia tego wszystkiego na głos i świadomość, że jest się wysłuchanym, dawała bardzo wiele. Czuła jakby w tej chwili przez jej żyły przepływała kojąca ból morfina, która ukrywała wszystkie inne uczucia, choć na te kilka minut, bo przecież dobrze wiedziała, że całkowite pozbycie się tych wszystkich złych emocji, nie będzie takie proste.
A jednak postanowiła mu zaufać, nienamacalnie złapać za tą dłoń, którą on do niej wyciągnął, mając nadzieję, że się nie zawiedzie. Nie chciała księcia z bajki. Zwłaszcza nie takiego, jakim był Lucas, który ją uratował, by przez następne kilka lat niszczyć. Taki ratunek stanowił najgorszą z możliwych opcji. W nieznajomym dostrzegła to podobieństwo, to o czym mówił, że coś ich łączy i nie powinno tak szybko zostać wyparte.
Zajęło jej chwilę, by trzeźwe myślenie wróciło w łaski. Pierwszy raz mogła spojrzeć na niego wzrokiem innym, niż to przestraszone spojrzenie uciekinierki. Tęczówki powoli sunęły po jego twarzy, dostrzegając wyraźne zarysy, jakich wcześniej nie rejestrował jej umysł. Dopiero teraz mogła mieć pewność, że miał kręcone, ciemne włosy czy kilkudniowy zarost na twarzy. Jej wcześniejszy stan nie dawał możliwości bliższego przyswojenia tych informacji.
Cały jego przekaż uświadomił ją o tym, że wieczna ucieczka nic nie da. Może powinna skonfrontować się z przeszłością, by móc zbudować coś nowego? Tego jeszcze nie wiedziała, ale mogła mieć pewność, że patrząc na tego mężczyznę, będzie mu wdzięczna za fakt, że nagle postanowił się pojawić w jej życiu, nawet jeśli miało to trwać tylko przez ten jeden wieczór.
Istniało jeszcze wiele barier w jej życiu, może nawet niektóre pozostaną wieczne, ale najważniejsze było to, że jakoś zaczynała sobie z tym radzić. Nie wiedziała dobrze czym jest uczucie, które się pojawiło, nagła zmiana faktów i zdarzeń, która mieszała rzeczywistość z wyobraźnią, ale mogła mieć pewność, że teraz z własnej woli, dopuściła kogoś wgłąb swego zburzonego świata, mając przy tym świadomość, że i tak będzie bolało.
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyNie Mar 30, 2014 9:59 pm

Nie spodziewał, że wyrzucenie z siebie tego wszystkiego tak na niego podziała. Czuł się lżejszy, mimo że gdzieś głęboko wciąż czuł to piętno. Wiedział, że szybko nie zniknie. Jeden wieczór, jedna rozmowa nie wystarczy, aby wyleczyć rany, które przez tyle lat pogłębiał. Codziennie, każdego dnia wbijał w siebie kolejne szpilki. A teraz... czuł, jakby kilka z nich zniknęło. Mimo że mogła to być zaledwie jedna z miliona i tak odczuł różnicę. Dlaczego tak łatwo było mu wyrzucić problemy przed zupełnie inną osobą niż przed przyjacielem, którego znał dziesięć lat? Bo ona nie mogła go ocenić? Nie znała całej prawdy, tylko jego uczucia, nie wiedziała co zrobił i czym się kierował. A jednak ulżyło mu bardziej. I widział, że jego słowa do niej dotarły. Po tym, jak skończył mówić, zapanowała między nimi cisza. Nie ta krępująca, której nie potrafisz przerwać, a taka, podczas której każde z nich zatopione było we własnych myślach, a ich wzajemna obecność nie była do tego przeszkodą. Hugh uniósł głowę spoglądając na ciemne niebo usłane gwiazdami. Był to magiczny widok, wręcz zatykający dech w piersiach. Akurat na tym fragmencie, widocznym pomiędzy dwoma budynkami które ich otaczały widoczny był jeden z gwiazdozbiorów, którego nazwy nie mógł sobie przypomnieć. Przyglądał się przez chwilę i zastanawiał się, że każdy, nawet on, kiedyś zgaśnie, jak gwiazdy. Pozostawiwszy po sobie wiele niedokończonych spraw, zbyt wielu żalów, problemów i nienaprawionych błędów. Każdy kiedyś zniknie, a pamięć po nim prędzej czy później zaniknie. Czy to jednak oznacza, że należy marnować całe życie na rozpamiętywanie tego, co działo się kiedyś. Spędzać dnie i noce na wytykaniu sobie błędów z przeszłości... Hugh nigdy w życiu nie wierzył, że opowiedzenie komuś o własnych problemach pomaga. Nie ufał psychologom, rozmowom z rodziną czy przyjaciółmi. Przez cały czas żył we własnej bańce uczuć, emocji w wspomnień, nie pozwalając nikomu zapuścić się tam głębiej niż do faktów, mówiąc je chłodno, nie okazując, jak bardzo cierpi. Przyglądał się gwiazdom i myślał, czy ktokolwiek zauważyłby, gdyby nagle zgasł. Wiatr powiewał lekko, chłodząc jego uczucia i emocje. Był przygnębiony, ale szczęśliwy. I z każdą chwilą, gdy kątem oka zerkał na towarzyszącą mu dziewczynę nie chciał, aby ta chwila się kończyła. Mógłby spędzać tak każdy wieczór, siedząc pod gwiazdami i myśleć, co noc o tym samym, a z czasem może o czymś innym. Miał wrażenie, jakby wytworzyła się między nimi swego rodzaju więź. Mimo że to on, jak dotąd, powiedział najwięcej czuł, że są podobni. Ich dusze były zniszczone w podobny sposób, ich umysły zatrute przez przeszłość, która przebija się nad teraźniejszość.
-Ja się po prostu boję, tak bardzo boję tej przeszłości, tego mentalnego więzienia - usłyszał jej cichy głos. Przez chwilę sądził, że to sobie wmówił. Ale nie, to były jej słowa, wypowiedziane do niego. Siedziała tu, obok niego i mówiła. Otwierała się. Poczuł się dobrze bo wiedział, że mu zaufała. Obdarzyła go cząstką tego, przed czym tak się opierała i był z tego powodu dumny. Wciąż jednak nie znał jej imienia, nie wiedział, jak ma się do niej zwracać, dlatego siedział cicho. Poza tym był jeszcze jeden powód, dla którego na razie się nie odzywał - miał wrażenie, że jeszcze nie skończyła. I wcale tak bardzo się nie pomylił.
-Tak bardzo się starałam, by wszystko znów było po staremu. Wierzyłam, że potrafi się zmienić. Prosiłam tyle razy, byłam tam, byłam ciałem i duchem, mając świadomość, że to więzienie, klatka zawieszona wysoko ponad ziemią, a skok z niej skończy się utratą wszystkiego, co było mi tak bliskie - odezwała się po chwili a jej głos, wyraźniejszy niż wcześniej, sprawił, że jego ciałem wstrząsnął delikatny dreszcz. Pierwszy raz odkąd powiedział jej o swoich uczuciach i obawach odważył się na nią spojrzeć. Przez ułamek sekundy udało mu się złapać jej spojrzenie, a jego serce przyspieszyło. Dalej jednak zadawał sobie pytanie dlaczego. Potrafił wyobrazić sobie to słowo przelatujące przez jego głowę. Pierwszy raz od tylu lat czuł się dobrze. Patrzył na nią, zastanawiają się, co może jej odpowiedzieć. Niemal od razu wiedział. Powinien powiedzieć to, co siedzi mu na duszy.
- Każdego dnia... Każdego dnia patrzę w lustro i widzę człowieka, w którego się zmieniłem. Nie jestem taki sam jak kiedyś, jestem zaledwie cieniem siebie samego. Podążam za celem, który sobie wyznaczyłem, chwytam się go jak kłody, która utrzymuje mnie przy życiu. Tylko to, ta jedna rzecz pozwala mi przetrwać kolejny dzień. Daje mi siłę, żeby nie odpuścić - jego głos zaczął się załamywać - Pewnie zapytasz teraz, dlaczego wybrałem ciebie. Mogłem przecież zgarnąć pierwszą lepszą osobę, powiedzieć jej o swoich problemach. Jednak to nie takie proste. Kiedy cię zobaczyłem poczułem, że muszę to zrobić. Przypomniałaś mi o czymś... o kimś i nie mogłem odjeść zostawiwszy cię tam - dodał. Wciąż ją obserwował, w świetle księżyca jej skóra wydawała się blada, pozbawiona koloru. Była pierwszą kobietą odkąd przybył do Kapitolu, z którą rozmawiał przez dłuższą chwilę. Powiedział jej prawdę, a przynajmniej jej większość - Czasem zastanawiam się, co ja takiego zrobiłem. Czemu to dotknęło akurat mnie. Dlaczego nie mogłem być szczęśliwy, dlaczego odebrano mi to, co nadaje sens życiu większości ludzi... - urwał, zrozumiawszy, że powiedział zbyt wiele - Przepraszam, miałem cię pocieszyć, a nie dobijać - dodał, wciąż przyglądając się dziewczynie - Chciałem jedynie abyś zrozumiała, że tłumienie tego w sobie nie jest dobrym wyjściem. A ja jestem tego idealnym przykładem - był trochę roztrzęsiony. To wszystko, co wydarzyło się tego wieczoru, wszystkie słowa, które padły z jego ust sprawiły, że miał mętlik w głowie. Obdarzył zaufaniem kogoś, kogo ledwie znał. Obnażył swoje uczucia przed osobą, która zapewne marzyła jedynie o tym, aby uciec od niego jak najdalej i więcej go nie zobaczyć. Ale o dziwo czuł się dobrze i nie żałował tego, co się wydarzyło. Jedyne czego mógł żałować to tego, że prawdopodobnie to wszystko zaraz się skończy.
Powrót do góry Go down
the pariah
Victoria Rose
Victoria Rose
https://panem.forumpl.net/t2027-victoria-rose#25934
https://panem.forumpl.net/t2034-vic
https://panem.forumpl.net/t2033-victoria-rose#25956
Wiek : 29 lat
Przy sobie : Scyzoryk wielofunkcyjny, fałszywy dowód tożsamości

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyNie Mar 30, 2014 11:43 pm

Człowiek gdy jest młody wierzy we wszystko, w to co ktoś mu powie, w to co zobaczy, ma wiele perspektyw na życie, później w tej bezkrytyczności pojawiają się zastrzeżenia, które uwalniają demony naszej duszy, sprawiając, że pojawiają się wątpliwości, a na koniec znów zaczynamy wierzyć we wszystko, tylko tym razem z bagażem doświadczeń, który nie pozwala nam popełniać tych samych błędów.
Ten wieczór był czasem niespodziewanych rozmyślań, które były źródłem pozytywnej mocy. Victoria nie wiedziała, że rozmowa z kimś o problemach lub ich proste przedstawienie, może przynieść ulgę. Powodem było z pewnością to, że nigdy takiej osoby przy sobie nie miała. A na pewno nie na tyle bliskiej, by móc jej coś takiego powiedzieć. Ale czy Hugh był dla niej kimś bliskim? Myślała o tym przez chwilę, bo dobrze wiedziała, że był obcym człowiekiem, a czy nie takiemu najłatwiej było się wyżalić, podzielić z nim swoimi problemami? Żeby później już nigdy więcej się nie zobaczyć i mieć świadomość, że egoistycznie zrobiło się to dla własnego dobra. Tylko, że Victoria nie była egoistką i gdy już raz postanowiła zrobić jakiś krok w czyjąś stronę, to nie mogłaby go od tak porzucić. Na tą chwilę jeszcze nie wiedziała wielu rzeczy, jak i również tego, co z tym oczywistym faktem spotkania zrobi, ale próbowała sobie wmówić, że ma czas na takie decyzje.
Słuchając słów mężczyzny, złapała się na tym, że wstrzymała oddech, dlatego gdy skończył mówić, delikatnie wypuściła powietrze z ust. Nie zdawała sobie sprawy, że ktoś, kto był dla niej nieznajomym, mógł tak bardzo odzwierciedlać jej duszę. Może ich problemy nie były identyczne, ale ciążąca na obojgu przeszłość i kolejne, cierpiętnicze uczucia tak bardzo przypominały siebie nawzajem.
- Przepraszam, miałem cię pocieszyć, a nie dobijać. -gdy to powiedział, nie myślała o tym, że zrobił coś źle. Wręcz przeciwnie, poczuła jakieś ukłucie, które mówiło, że z jakiegoś powodu chciała wysłuchać dalszej części tego, co chciał powiedzieć. Nie była jednak w stanie tego zakomunikować i mogła mieć tylko nadzieję, że nie straci tej możliwości na zawsze.
Wtedy po raz pierwszy zauważyła, że pomyślała o mężczyźnie w czasie przyszłym, jakoby ich znajomość nie miała skończyć się tego wieczoru.
Nie czuła się źle z tym, że mu kogoś przypominała. Mogła mieć tylko nadzieję, że swoim wizerunkiem nie psuła tkwiącego w mężczyźnie wspomnienia o tej osobie. Nikt nigdy jej nie powiedział, że mogłaby być tą osobą, której właśnie chce się pomóc, że nie wybrał jej z tłumu, a po prostu coś poczuł, coś popchnęło go do takiej a nie innej decyzji. Nie wiedziała czemu poczuła wewnętrzne ciepło, które zaczęło topić narastający strach. Ktoś jej kiedyś powiedział, że powinna już dawno spalić mosty dzielące ją z przeszłością, ale to nie było takie proste, na to trzeba czasu i czegoś, co ułatwi ci drogę do tej nowej rzeczywistości, leku na dawne rany.
Zastanawiała się, czy już kiedyś komuś o tym wszystkim mówił. Jego głos wydawał jej się rodzajem pokusy, która skłaniała do dalszej rozmowy, choć dostrzegła moment, w którym ten sam głos się załamał, widząc jego prawdziwość.
-Nie wiem, dlaczego postanowiłeś, że mi pomożesz, ale cieszę się. Naprawdę się cieszę, tak bardzo... -głos w tym zdaniu załamał jej się kilka razy, napełniony dziwnym rozpaczliwym szczęściem, o jakim nie miała pojęcia, że w niej się znajduje.
Nie mogła mu powiedzieć, że będzie lepiej, bo sama w to nie wierzyła. Jeszcze nie. Nie mogła również pocieszyć, lecz świadomość, że oboje znaleźli się w tej beznadziejnej sytuacji, stanowiła początek do zrozumienia całości. Jakby nie były im potrzebne zbędne słowa, bo rozumieli siebie nawzajem, bez pustych określeń. Sama Rose po wszystkim, co przeżyła, musiała długo się zbierać na jakikolwiek nowe słowa, które chciała by usłyszał, choć głos bardzo często odmawiał posłuszeństwa.
Przez cały ten czas spoglądała na niego od czasu do czasu, lecz nie była zdolna na dłużej utrzymać kontaktu wzrokowego. Jej spojrzenie nadal wydawało się zagubione, a oddech prawie niewidoczny. Spojrzała w gwiazdy, jak zrobił to wcześniej mężczyzna i wtedy pierwszy raz na jej ustach pojawił się uśmiech, choć do końca nie można tak tego nazwać. Było to jedynie uniesienie kącików ust, na zaledwie ułamki sekund. Niebo było jedyną rzeczą, która się nie zmieniała, w każdym zakątku świata. Patrzyła na nie w Dwójce i tutaj, co przypominało jej o tych dobrych czasach, przywołując wiele wspomnień.
-Nie wiem jak długo podążam w nicość przed siebie. W tą pustkę, gdzie z każdym krokiem zatracam część siebie. Czasami czuję jakbym błądziła w białej jak mleko mgle i jedyną osobą, która może mnie znaleźć, jest odzwierciedlenie przeszłości. Wiem, że muszę iść, tam daleko, bo gdy stanę on mnie dopadnie. Wtedy już nie będę włóczyć się po omacku, ale znów dopadnie mnie ta niewola, w której wolność stanowi skok samobójcy. -sunęła wzrokiem po niebie, jakby w gwiazdach szukając odpowiedników każdego kolejnego słowa.
Wszystko trwało bardzo krótką chwilę. Victoria zebrała w sobie całą siłę i odwagę, jaka w niej pozostała i uniosła się na dłoniach, wstając. Stała tak chwilę, po czym zmniejszyła tą odległość, którą mężczyzna wcześniej między nimi ustalił i kucnęła obok. To nie było tak, że bała się każdego napotkanego osobnika płci męskiej, tylko wewnętrzna obawa kazała jej się trzymać od nich z dala. Musiała naprawdę wiele od siebie wymóc w tym momencie, żeby aż tak się zbliżyć, powiększając tym samym granice zaufania. Jednocześnie czuła, patrząc na niego niepewnym wzrokiem, że nie musi już więcej uciekać, nie przed nim.
Wyjęła mu z dłoni chusteczkę, którą wcześniej otarł krew z twarzy i delikatnie przyłożyła w to samo miejsce, ocierając czerwoną maź, która zdążyła się pojawić od tamtego momentu. Pojawiło się w niej poczucie winy, że to właśnie przez nią tak wyglądał.
-Przepraszam, ja... nie wiedziałam co robię. -wyjąkała cicho, próbując spojrzeć mu w twarz, ale okazało się, że nie jest do tego zdolna, kierując wzrok na jego tors. Próbowała sobie przypomnieć to imię, które zostało pochłonięte przez jej strach jeszcze chwilę temu. -Przepraszam, Hugh. -dodała i wolną dłonią otarła łzę z policzka, która niespodziewanie się pojawiła.
Nic nie mogło zmienić faktu, że wciąż była kłębkiem niespójnych emocji i nerwów, choć obecność mężczyzny na pewno w jakimś stopniu z niewiadomych powodów bardzo je ograniczała.
-Victoria... Mam na imię Victoria. -doszło z jej drobnych ust chwilę później i wtedy też odważyła się unieść wzrok na jego twarz, choć wciąż obawiała się kontaktu wzrokowego.
Była słaba i czuła to. Niczym unosząca się na wodzie tratwa, która kiedyś i tak zatonie, jeśli nie znajdzie stałego lądu. Poszukiwania mogą trwać czasami wieki, można stracić jakąkolwiek nadzieję, aż tu na horyzoncie pojawia się coś, co odmienia nasz sposób myślenia, jak i całą osobę i daje nową motywację, bo może nieopodal znajdziemy bezludną wyspę, na której już wcześniej rozbił się ktoś o podobnych problemach do naszych.
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyPon Mar 31, 2014 2:15 pm

Randall nie pamiętał prawie niczego z czasu, kiedy przebywał w Kapitolu wraz z rodziną. Było to tak, jakby utworzył w swoim umyśle barierę, która odgradzała go od wspomnień samotnych nocy spędzonych w oknie, wypatrywaniu powrotu brata i wysłuchiwania kłótni rodziców. Nikt nie mógł przebić tej bariery, nie mógł jej zarysować czy zniszczyć, bo jedyne osoby, które miały taką moc, prawdopodobnie nie żyły lub nawet o nim nie pamiętały. Była to jedyna rzecz, którą uczynił dobrze, która się sprawdzała i dawała pozytywne rezultaty. Może to dlatego, że tak naprawdę to nie ten okres jego życia był najtragiczniejszy. Mimo to nie chciał o nim pamiętać, bo wszelkie wspomnienia związane z rodziną, widok ich twarzy i głosy w głowie sprawiały mu ból. Jedyną rzeczą, którą zapamiętał i do której wracał czasami pamięcią był dzień jego urodzin. Sam dokładnie nie pamiętał już których. Malcolm obiecał wówczas, że wróci wcześniej, by zjeść z nimi kolację i tort. Jednak nie wrócił, a Hugh godzinami wypatrywał go w oknie. Jednak nie był smutny, a raczej zły i zawiedziony. Obwiniał brata za to, że pozbawił go radości z życia. Kiedy wszyscy już spali wymknął się z domu i samotnie, wśród cienia ulic dotarł nad zatokę. Noc była jasna, zupełnie jak teraz, a woda spokojna. Księżyc i gwiazdy odbijały się w gładkiej, czarnej tafli. Przyglądał się temu widokowi, który zapierał mu dech w piersiach i odczuwał spokój i radość. Nie myślał już o tym, że po raz kolejny brat go wystawił, że jest sam, tłumiąc złość i smutek w głębi własnego serca, bo ten piękny widok przypominał mu o domu. Jedyna rzecz w Kapitolu która w jakiś dziwny sposób łączyła go z Dziewiątką.
W chwili, gdy siedział na tej ziemi z trudem powstrzymując chęć uronienia choćby łzy odtworzył w głowie ten obraz, a na jego twarz wstąpił uśmiech. Jedyne dobre wspomnienie, jedyne, które zachował. Czuł, jak napięcie między nimi powoli opada. Jakby ściana, która na początku odgradzała ich od siebie zamieniała się w szkło, przez które mogli widzieć siebie nawzajem. Czy kiedyś pęknie? Hugh zastanawiał się nad tym. Chciałby zniszczyć barierę między nimi. Myśląc, że prawdopodobnie nigdy już jej nie zobaczy, zrobiło mu się słabo. Przyznał to sam przed sobą, odważył się, aby wypowiedzieć w myślach to, co siedziało w jego sercu - chciał spotkać ją ponownie. Dziwiło go to, bo za każdym razem marzył tylko o tym, aby urwać rozmowę, wrócić do mieszkania, wypić kolejnego drinka i obserwować gwiazdy z okna swojej sypialni. Jeśli jednak powrót do domu łączył się ze stratą tego, co udało mu się zbudować podczas tej krótkiej rozmowy, nie chciał wracać. Jeszcze nigdy nie czuł z nikim takiej więzi, specyficznej, na swój sposób innej niż wszystkie, ale silnej i ważnej dla niego. Wrażenie, że bez tego runie w dół nasilało się z każdą chwilą ich milczenia. Obawiał się podnieść wzrok sądząc, że jej już nie będzie.
-Nie wiem, dlaczego postanowiłeś, że mi pomożesz, ale cieszę się. Naprawdę się cieszę, tak bardzo... - powiedziała kobieta, a jej głos załamał się. Zwrócił wzrok w jej stronę i obserwował przez chwilę, dłużej niż wcześniej. Patrzył na nią i widział kogoś, kto dopełnia go w jego smutku, ale jednocześnie daje radość tym, że po prostu jest obok. Uśmiechnął się lekko, mimo że w oczach wciąż gościł mu smutek. Co mógł jej odpowiedzieć? On też się cieszył, jednak te słowa nie mogły wyrazić jak bardzo zależało mu na tym, aby została. Potrzeba czyjejś obecności stała się na tyle silna, że działała na niego jak narkotyk. Uzależniła go, a on nie mógłby poradzić sobie z jej brakiem.
Z każdym kolejnym słowem kobieta otwierała się coraz bardziej, a on słuchał bojąc się, że gdy jej przerwie, ona zamilknie na zawsze. Jej słowa były dla niego jak muzyka, cieszył się każdym z nich. Dawały mu dowód, że jej pomógł. Mimo, że wciąż siedzieli od siebie w sporej odległości dystans pomiędzy nimi znaczenie się zmniejszył.
Jakież to dziwne, jak problemy łączą ludzi. Wystarczy jedno słowo, jeden gest aby pociągnąć kogoś za sobą w podróż przez własne uczucia, pomóc przełamać lęki i wzmocnić się psychicznie. Mężczyzna jednak nie czuł się jeszcze na tyle silny, aby zupełnie zapomnieć. Poczucie winy, złość i chęć zemsty zagnieździły się w jego sercu na tyle głęboko, że były już jego nieodłączną częścią. Z czasem jednak może uda mu się je kontrolować. Nauczy się powstrzymywać głosy w głowie, koszmary, nawiedzające go co noc i duchy przeszłości, duszące go i pociągające w dół.
-Nie wiem jak długo podążam w nicość przed siebie. W tą pustkę, gdzie z każdym krokiem zatracam część siebie. Czasami czuję jakbym błądziła w białej jak mleko mgle i jedyną osobą, która może mnie znaleźć, jest odzwierciedlenie przeszłości. Wiem, że muszę iść, tam daleko, bo gdy stanę on mnie dopadnie. Wtedy już nie będę włóczyć się po omacku, ale znów dopadnie mnie ta niewola, w której wolność stanowi skok samobójcy - słysząc jej słowa miał wrażenie, jakby to ona odważyła się powiedzieć to, co siedzi w jego duszy. Nie mógł wyobrazić sobie tego wieczoru inaczej niż tak, jak się potoczył. Chwilę potem jednak coś się zmieniło. Dziewczyna podniosła się, a on poczuł ukłucie w sercu, że zamierza odejść. Chciał pójść w jej ślady, zaprotestować, poprosić o jeszcze chwilę, parę minut aby mógł oswoić się z myślą rozstania. Ona jednak zrobiła coś innego. Kucnęła obok niego na tyle blisko, że mógł usłyszeć jej nierówny oddech. Wstrzymał na chwilę powietrze nie mogąc uwierzyć, że złamała barierę. Oczami wyobraźni widział jak ściana z lodu rozpada się z chwilą, kiedy ona kuca obok niego. Spojrzał na nią i poczuł szarpnięcie w swojej klatce piersiowej. Krew zaczęła szybciej krążyć, mózg przetwarzał każdą sekundę na obrazy i dźwięki z większą czułością niż dotychczas. Obserwował ją zastanawiając się, co zamierza zrobić. Kiedy wyciągnęła dłoń, aby sięgnąć po ściskaną przez niego w dłoni chusteczkę, śledził swoim wzrokiem jej ruchy. Od jego dłoni do twarzy, która pokryta była krwią. Otarła ją delikatnie, a on syknął cicho mając wrażenie, że jego warga płonie. Pod wpływem jej dotyku jego ciało zareagowało inaczej, niż mógłby się spodziewać. Przeszedł go dreszcz, nie był przyzwyczajony do tego, aby ktokolwiek w jakikolwiek sposób go dotykał. Odgradzał się od ludzi tworząc granicę, których oni musieli przestrzegać. Ona jednak ją przekroczyła, ale on wcześniej przekroczył i jej granicę. Mimo wszystko pragnął tego dotyku, pod martwym, fizycznym bólem czuł ciepło i szczęście, zalewające go niczym słońce w bezchmurny dzień.
-Przepraszam, ja... nie wiedziałam co robię - powiedziała, rzucając mu szybkie spojrzenie i szybko spuszczając wzrok. Nie miał jej za złe, że unika spojrzenia mu w oczy. On sam nie lubił tego kontaktu -Przepraszam, Hugh - dodała po chwili i otarła wolną dłonią policzek. Jej druga ręka wciąż przyciskała chusteczkę do jego twarzy. Czuł w tym miejscy ciepło, którego nie doświadczył nigdy wcześniej. Coś się w nim zmieniało. Przechodził metamorfozę, a jej przyczyną była właśnie ona, kobieta, którą ocalił nie tylko przed mężczyznami w barze, ale i przed tym, co sama mogła sobie wyrządzić.
-Victoria... Mam na imię Victoria - przedstawiła się cicho. Odebrał to jako nagrodę. Kiedy wypowiedziała te słowa podniosła wzrok i spojrzała mu w twarz, a on uczynił to samo. Był jej wdzięczny za to, że pozwoliła mu się do niej zbliżyć, choćby odrobinę. W myślach znów przywołał obraz zatoki, której nie widział odkąd opuścił Kapitol, myśląc wówczas, że już na zawsze. I zapragnął ją tam zabrać, pokazać jej ten magiczny widok, jakby niebo zlało się z ziemią w piękną całość.
- Victoria... - powtórzył powoli, jakby musiał przetworzyć sobie to imię. Posmakować go, ułożyć litery i połączyć z widokiem jej twarzy - Dziękuję. Dziękuję, że mi zaufałaś - dodał i uśmiechnął się do niej tak, aby widziała, co czuje. Aby odkryła jak jej obecność wpłynęła na tego zagubionego mężczyznę, którym się stał.
Siedział jeszcze chwilę na ziemi walcząc z sobą samym. Starając się odrzucić chęć pójścia nad wodę. Jednak nie mógł, pragnienie tego było zbyt silne. Jeśli nie zrobi tego teraz, prawdopodobnie nigdy tam nie wróci. Kiedy Victoria zabrała dłoń z jego twarzy wstał, przyglądając się jej. Nie będzie chciała iść, trudno. Zaboli go to, ale zrozumie, że może nie być na tyle silna, aby dać mu więcej zaufania. Chciał zaryzykować, w końcu już tyle rzeczy zrobił tej nocy po raz pierwszy. Wyciągnął w jej stronę dłoń marząc o tym, aby ją chwyciła.
- Czy jesteś z stanie zaufać mi jeszcze raz dzisiejszego wieczoru? - zapytał najpoważniej jak potrafił i błagając w duchu, aby się zgodziła. Naprawdę nie chciał się z nią rozstawać. A przynajmniej jeszcze nie teraz.
Powrót do góry Go down
the pariah
Victoria Rose
Victoria Rose
https://panem.forumpl.net/t2027-victoria-rose#25934
https://panem.forumpl.net/t2034-vic
https://panem.forumpl.net/t2033-victoria-rose#25956
Wiek : 29 lat
Przy sobie : Scyzoryk wielofunkcyjny, fałszywy dowód tożsamości

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyPią Kwi 04, 2014 6:51 pm

Zastanawiała się, jak daleko przebywa właśnie jej świadomość od zwykłego, codziennego postępowania, kiedy to ukrywała się w mroku, stroniąc od nawiązywania znajomości. Kiedy zdążyła, podczas tych kilku krótkich chwil, tak bardzo zbliżyć się do tego mężczyzny, bo przecież zwykle to ona była tą, która odwracała się do ludzi plecami, niszcząc więzi, które jeszcze dobrze nie zdążyły powstać.
Do tej pory nikogo nie interesowały jej problemy i przemyślenia dotyczące życia. Świat toczył się powoli, unikając tej kłopotliwej obecności kobiety. Często sama dla siebie określała, co może to zmienić, ale nigdy nie dochodziła do żadnego wniosku. Może była zbyt zapatrzona w siebie, swoją przeszłość, a może najzwyczajniej w świecie nie potrafiła tego zobaczyć.
Tego wieczoru zbliżyła się do granicy, która oddzielała ją od normalnego życia. Mogła w końcu dostrzec, co się za nią znajduje i to co zobaczyła, zaczęło ją przyciągać. Była to dziwna siła, która wzięła się znikąd, a może pochodziła od niego. Tego mężczyzny, którego nazwiska i historii nie znała, a jakimś cudem była w stanie do niego podejść i spojrzeć mu w twarz.
Nagle przestała uciekać i poczuła, że coś przestało ją gnać na krawędź. Wyobrażenie upadku zaczęło się oddalać. Uświadomiła sobie, że zaczęła ufać drugiemu człowiekowi, co zawsze przychodziło jej z trudem, a w ostatnim czasie było niemożliwe. Nie zniknęły jednak obawy, które wpierały w psychikę, że właśnie popełnia kolejny błąd swego życia i zaufaniem nie obdarza się pierwszego lepszego przechodnia. Z drugiej strony serce szeptało, że mężczyzna wcale nie był przypadkiem. Nie wpadli na siebie na ulicy, bo przecież on w pewien sposób zaingerował w jej życie i już po pierwszych kilku minutach, pozostawił na nim bardzo głęboki ślad.
Nawet jeśli rozstaliby się tego wieczoru, Rose niejednokrotnie wracałaby do niego myślami i odczuwała żal, że tak to się skończyło, a jednocześnie otuchę, która była silnikiem do dalszego działania. Powoli rosło w niej poczucie wartości i świadomość istnienia jako jednostka, która ma równe prawo do życia, jak każdy inny człowiek. Tym bardziej zaczynała czuć dziwne przywiązanie, gdy patrzyła mężczyźnie w oczy, uświadamiając sobie absurdalność tej sytuacji, która zaczęła jej się podobać. Nie wiedziała, czy pokłada swoje zaufanie w człowieku jego godnym, ba, wręcz mogła zacząć obstawiać, jak szybko się zawiedzie, a jednak uczucie ciepła, które w niej narastało, nieodwracalnie zaczęło ją łączyć z jego osobą.
Słysząc swoje imię, przez ciało przeszedł ją dziwny dreszcz, lecz nie był to niepokój, a całkiem przyjemne uczucie.
- Dziękuję. Dziękuję, że mi zaufałaś - To ja dziękuję. -dodała w myślach, uśmiechając się do niego niepewnie i widząc, jak mężczyzna próbuje, nawet poprzez delikatny uśmiech, przekonać ją do siebie, sprawić, żeby dostrzegła to, co on przeżywał i że nie jest to sztuczne.
- Czy jesteś w stanie zaufać mi jeszcze raz dzisiejszego wieczoru? -zapytał, stojąc przed nią z wyciągniętą dłonią. Victoria spojrzała na niego swymi niebieskimi tęczówkami, pełnymi wyrazu zaskoczenia. Chciała z nim pójść -takie była jej pierwsza odpowiedź, a myśli zaczęły płynąć szybko, wertując wszystko, co zdarzyło się tego wieczoru.
-I co zrobisz, Rose? -spytała samą siebie w myślach. Najrozsądniej byłoby go odtrącić, odwrócić się do wyciągniętej dłoni i odejść na zawsze, lecz z każdą mijającą sekundą, od kiedy odważyła mu się spojrzeć w jego oczy, nie mogła się powstrzymać, by przerwać ten kontakt, choć co jakiś czas uciekała wzrokiem, teraz patrząc w pustkę za nim.
Nie podjęła decyzji od razu, lecz szybko przekonała się, że Hugh potrafi być cierpliwy, za co była mu wdzięczna.
-Mam nadzieję, że tego nie pożałuję. -szepnęła, lecz bardziej do siebie niż do mężczyzny. Uniosła wzrok, wpatrując mu się przez chwilę w oczy, jakby szukając w nich cienia wątpliwości, lecz go nie znalazła. Uśmiechnęła się po chwili z ufnością, próbując stłumić wszystkie obawy i negatywne emocje. Najważniejszym krokiem było jednak zbliżenie się do niego, poprzez niepewny dotyk palcami jego dłoni, który zaraz przerodził się w delikatny uścisk. Poczuła jakby w części powierzyła mu swoje pragnienia, otworzyła się i sprawiła, że on zrobił to samo. Jego dłoń, choć tak obca, zdawała się być jedynym czego pragnęła w tej chwili, jednocześnie tak bardzo się tego obawiając. Określenie dokładniej tego uczucia, byłoby bardzo trudne, a ciepło drugiego człowieka, nawet jeśli tak minimalne, stało się wyznacznikiem do dalszego postępowania.
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyPią Kwi 04, 2014 9:22 pm

Uczucie ciepła wypełniało go z każdą chwilą, gdy patrzył na kobietę siedzącą przed nim na ziemi. Przygotował się psychicznie na to, że ona może go odtrącić. Przez chwilę był nawet przekonany, że tak się właśnie stanie. Mimo to był jednak cierpliwy, patrząc na nią z ciepłem i zrozumieniem. Zastanawiał się, co jej powie kiedy już dojdą do miejsca, które chciał jej pokazać. Nigdy przed nikim tak się nie obnażył, a teraz, w ciągu kilku minut pokazał swoją duszę, jej najciemniejsze strony dziewczynie, którą wyrwał ze szczęk potworów. Był jej wdzięczny, że ta była. Dała mu szansę, wpuściła choć kawałek do swojego serca. I sprawiła, że jej imię wyryło mu się w pamięci na tyle mocno, aby czuł je tam już do końca życia. Nie powoli mu o sobie zapomnieć. Kiedy odejdzie będzie o niej myślał. Między bólem i smutkiem będzie widział jej twarz, a na jego ustach pojawiać się będzie uśmiech.
Stał cierpliwie, czekając, aż podejmie odpowiednią decyzję. Nie nalegał, nie poganiał. Czekał i obserwował, uśmiechając się lekko, chcąc dodać jej otuchy.
-Mam nadzieję, że tego nie pożałuję - szepnęła, po czym spojrzała mu w oczy. Było to dla niego coś, co sprawiało, że czuł się wyjątkowo. Wiedział, jak ciężko zdobyć się na ten gest, bo sam starał się tego unikać. Kiedy powoli wyciągnęła swoją rękę i położyła na jego, po ciele przeszedł mu dreszcz, miły i przyjemny. Uśmiechnął się szerzej - pierwszy raz od dawna ktoś obdarzył go zaufaniem, a on w zamian obdarzył ją swoim. Nie znał jej, byli sobie obcy, dwoje ludzi, których los postawił na swojej drodze, dając im coś, co wspominać będą do końca życia.
Ścisnął jej dłoń delikatnie, przekazując przez nią ciepło. Pomógł jej wstać i poprowadził w mrok kapitolińskich ulic, tych samych, którymi niegdyś wędrował samotny nastolatek, zagubiony w wielkim mieście i własnych uczuciach. Księżyc i gwiazdy oświetlały im drogę, a on czuł się cudownie szczęśliwy. Czuł jej dłoń w swojej, słyszał jej kroki ufnie za nim podążające i miał wrażenie, że to wszystko napełnia go nadzieją na lepsze jutro. Nie mówił nic, zatopił się we własnych wspomnieniach. Nie były bolesne, jedynie pełne smutku i żalu przed tym, co utracił.
Kiedy dotarli nad zatokę delikatny szum fal ciągnął go jak najbliżej wody. Zatrzymał się na brzegu obserwując widok, który się przed nimi roztaczał. Dokładnie jak przed laty - niebo i ziemia tworzyły jedność, księżyc i gwiazdy odbijały się w ciemnej toni wód. Patrząc na to oczami wyobraźni widział chłopca stojącego w tym samym miejscu, samotnego i przerażonego. Victoria stała obok niego, a on nieświadomie wciąż ściskał jej dłoń. Kiedy się zorientował rozluźnił uścisk pozwalając, aby sama zadecydowała, co chce zrobić.
Chwilę starał się ubrać w słowa to, co chciał jej powiedzieć. Wpatrywał się w dal, czując obok siebie jej obecność.
- Nie byłem tu od prawie dwudziestu lat - zaczął cicho bojąc się, że powie za dużo - Kiedy przyjechałem tu z rodziną z Dziewiątki przychodziłem tu, gdy czułem się... smutny. I zagubiony. Mój brat, on... oddalił się od nas, siostry były zbyt małe, a rodzice zajęci kłótniami na temat naszego życia - urwał, spoglądając na nią. Postawił wszystko na jedną kartę, postanowił zaufać - Pierwszy raz przyszedłem tutaj w swoje urodziny, kiedy on obiecał, że wróci, a nie przyszedł. Nie byłem zły, a jedynie zawiedziony, ale to wszystko zaczynało mnie już przytłaczać. Mimo wszystko to najpiękniejsze wspomnienie z tamtego okresu - w jego oczach pojawiły się łzy, kiedy przypomniał sobie, jak się wtedy czuł - Ten widok sprawiał, że czułem spokój. Piękno gwiazd, woda i bijący od niej chłód pozwalały mi się wyciszyć. Nie wiem, czemu cię tu przyprowadziłem. Po prostu... chciałem, abyś to zobaczyła. Abyś poczuła to, co ja - uśmiechnął się odpędzając przykre wspomnienia. Liczyło się tu i teraz, widok, jego towarzyszka i szczęście, które nagle w nim zagościło. Pierwszy raz od dawna, nie wiadomo na jak długo. Dziękuję, Victorio. Wiele to dla mnie znaczy, że tu jesteś. Ze mną.
Powrót do góry Go down
the pariah
Victoria Rose
Victoria Rose
https://panem.forumpl.net/t2027-victoria-rose#25934
https://panem.forumpl.net/t2034-vic
https://panem.forumpl.net/t2033-victoria-rose#25956
Wiek : 29 lat
Przy sobie : Scyzoryk wielofunkcyjny, fałszywy dowód tożsamości

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptySob Kwi 05, 2014 12:55 am

Przez całą drogę szła pół kroku za nim, nawet nie próbując zgadnąć, gdzie ją prowadzi. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mógłby być złym człowiekiem. Nie po tym, co się wcześniej wydarzyło.
W Kapitolu widziała wiele miejsc, ale zdecydowanie zbyt mało tych pięknych. Również zatoka, gdzie dotarli wkrótce, stanowiła tą część miasta, o której nie miała pojęcia. Cichy szum fal uspokajał duszę, będąc lekarstwem na rozległe rany. Woda była tym żywiołem, który wprowadzał życie, pośród zwiędnięte kwiaty. Victoria zdecydowanie wolała ją od ziemi. Od tego zdradzieckiego ciężaru, który uśmiercił jej ojca i był początkiem wielu problemów.
Stojąc tam gdzie ją zaprowadził, była wciąż tak zajęta rozumieniem tego, co tak naprawdę robiła, na co się zgodziła, że zdążyła zapomnieć o zaciśniętej na jego dłoni jej własnej. W chwili gdy postanowiła zabrać dłoń, Hugh zaczął mówić, co powstrzymało ją od faktu nagłego odtrącenia mężczyzny. Właściwie po tym wszystkim, jedynym co zrobiła, to wplotła palce między jego i delikatnie je zacisnęła. Chciała choć przez chwilę stanowić wsparcie dla niego, jakim on stał się tego wieczoru dla niej. Może nie było to wiele, bo czymże są złączone dłonie osób, których nic głębszego nie łączy, a jedynie podobne zmory i to dopiero one zaczęły tworzyć między nimi jakąś jedność. A jednak czując jego dotyk, jakoś jej ulżyło, a z serca spadł niepotrzebny balast. Z niewiadomych powodów chciała go wesprzeć, po tym jak postanowił się przed nią otworzyć i opowiedzieć swoją historię. Nagła potrzeba drugiego człowieka, przerodziła się w nić porozumienia, wspartą przez niebezpieczną dawkę zaufania.
Zdała sobie sprawę, że znów od dłuższego czasu wstrzymuje oddech, po tym jak słowa Hugh zdołały przeszyć jej każdą komórkę na wylot.
Pragnęła wraz z nim przeżywać to, co teraz czuł. Po tych wszystkich słowach, nieświadomie znów się do niego zbliżyła. Zupełnie jakby zaczęły ich łączyć wspólne problemy. Podzielił się z nią własną historią, chciał przekazać cząstkę siebie, a ona nie wiedziała, czym sobie na to zasłużyła, że potrafił w tak dużym stopniu się otworzyć. Przyprowadzić ją w miejsce swojej samotni, gdzie nigdy wcześniej nikogo nie zabierał.
- Ten widok sprawiał, że czułem spokój. Piękno gwiazd, woda i bijący od niej chłód pozwalały mi się wyciszyć. Nie wiem, czemu cię tu przyprowadziłem. Po prostu... chciałem, abyś to zobaczyła. Abyś poczuła to, co ja -po tych słowach na jej drobnych ustach pojawił się uśmiech, gdy tak wpatrywała się w dal. Miał rację, to miejsce stanowiło jego własną enklawę, która stała się również i jej, od momentu w którym postanowił ją do niej wpuścić.
Ciemność w duszy powoli zaczęła ustępować iluminacji. Patrząc w otchłań wody, przypominało jej się to, że ona nie posiadała tej bezpiecznej przystani. W Dwójce nigdy nie było takiego miejsca, lecz nie o to chodziło. Zrozumiała, że odwdzięczyć się mężczyźnie może tylko w jeden sposób, oferując mu prawdę za prawdę i o dziwo, nie musiała się do niczego zmuszać, bo Hugh działał na nią w ten dziwny sposób, że samą obecnością był wsparciem, kimś w rodzaju przewodnika, który niósł ze sobą podobne doświadczenia.
-To miejsce, twoje słowa -wszystko wydaje się takie prawdziwe. -postanowiła spojrzeć na niego, a wyraz twarzy miała niezwykle przejęty. -Dziś, tam w barze... Miałeś rację, to nie tych dwóch mężczyzn się obawiałam. Kiedy mieszkałam jeszcze w Dwójce, kiedyś ktoś mnie uratował. -zrobiła ponurą minę, spuszczając wzrok. Nie chciała porównywać pojawienia się w jej życiu Lucasa z tym, które nastąpiło tego wieczoru, ale nic nie mogła na to poradzić. -Był Strażnikiem Pokoju i naprawdę dobrym człowiekiem. Kilka lat później wzięliśmy ślub. -zaśmiała się, jakby teraz ta sytuacja wydała jej się całkowicie abstrakcyjna. -Ale wszystko musiało się skomplikować. Moja stara przyjaciółka Śmierć znów zawitała do drzwi, chcąc sobie pożartować. A później On, mój mąż... były mąż, postanowił zapewnić mi piekło na Ziemi. Wierzyłam, że się zmieni, ale to nie działało. Wszystko znów sprowadziło się do ucieczki. A uciekając zdobyłam swoją wymarzoną wolność, nie dostrzegając tego, że staczam się w dół. -i choć głos pod koniec własnych słów, zdecydowanie stracił na swej barwności, wyraźnie objawiając się drganiem, to właśnie w taki sposób postanowiła mu objaśnić całą sytuację, której wcześniej usłyszał jedynie strzępki. Nie chciała mu mówić wszystkiego, to nie był ten czas. Nie wspominała o całym bólu, o tym jak los odbierał życie bliskim jej osobom, jedna za drugą, jak spędziła ostatnie lata, że była nikim, a jedynie namiastką tego, czym powinien być zwykły człowiek.
-To głupie, że mówię to wszystko obcemu mężczyźnie. -spojrzała w jego stronę, pierwszy raz od dłuższej chwili. -A mimo to nie czuję się z tym źle i bardzo chcę zrozumieć również twoją historię. Uśmiechnęła się i jednocześnie uświadomiła, że dłuższe trzymanie jego dłoni, mogłoby się zrobić niezręczne, dlatego poluźniła uścisk i po chwili ją puściła, po czym zrobiła kilka kroków do przodu i kucnęła przy wodzie, wkładając do niej jedną dłoń. Poczuła chłód, który nieco otrzeźwił jej umysł.
[b]-Dziękuję.
-szepnęła dość cicho, nie mając pojęcia o tym, że mężczyzna zaledwie chwilę temu sam dziękował jej w myślach. Zaraz wstała i odwróciła się tyłem do wody, by stanąć naprzeciw Hugh, do którego uśmiechnęła się z wdzięcznością, z widocznie szklanymi oczami, powstrzymując się, by łzy nie zaczęły znów płynąć po policzkach.
Tego wieczoru wiele słów nie poszło na marne, tworząc podstawę do czegoś, co mogło się okazać niezwykle trwałe.
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptySob Kwi 05, 2014 11:01 pm

Zaufanie. To słowo ma w sobie wielką moc, ale jednocześnie niesie przestrogę. Jest kluczem do bliższego związku, albo wręcz przeciwnie - nadużyte potrafi obrócić wszystko w proch. Hugh nigdy nie obdarzył nikogo aż tak wielkim zaufaniem, nigdy też nikt nie zaufał mu na tyle, aby mógł to odczuć. Przez cały ten czas, kiedy siedział sam w cieniu, nie dopuszczając nikogo poza barierę, którą wytworzył wokół siebie, nie wiedział, jak to jest. Nie ufał nawet samemu sobie, jak więc mógł zaufać komuś innemu? A jednak to zrobił- wyciągnął do niej rękę, kładąc na dłoni klucz do swojego serca i uczuć, obnażając najgłębsze sekrety jego duszy. Pozwolił, aby weszła wgłąb niego i spojrzała na świat jego oczyma. Nie spodziewał się jednak, że ona także aż tak mu zaufa. Kiedy zaczęła mówić miał wrażenie, że jego słowa tak naprawdę nic nie znaczyły. Choć może ich problemy były w pewnym sensie inne... To co usłyszał sprawiło, że poczuł nagłą złość. Nie mógł wyobrazić sobie nikogo, kto mógłby chcieć ją skrzywdzić. A wiedział, że tak było. Ktoś ją skrzywdził, zarówno fizycznie i psychicznie, zadał jej ból... Odwrócił wzrok w stronę wody i jedyne czego pragnął to ochronić ją przed tym, co może jej się jeszcze przytrafić. Kolejna osoba, której nie mogłeś ocalić, Randall. I kolejna, której już prawdopodobnie nie pomożesz. Jego myśli skupiały się teraz tylko i wyłącznie na niej, nie myślał o rodzinie, o swoich wyrzutach sumienia i poczuciu, że nie zrobił wszystkiego co w jego mocy, aby utrzymać ich przy sobie. Pierwszy raz od dawna liczyła się teraźniejszość, nie przeszłość.
-To głupie, że mówię to wszystko obcemu mężczyźnie.  A mimo to nie czuję się z tym źle i bardzo chcę zrozumieć również twoją historię.  - kiedy to mówiła, spojrzał na nią a ona spojrzała na niego. Puściła jego dłoń, a on poczuł tam dziwną pustkę. Jakby przez tą krótką chwilę, kiedy jej palce splecione był z jego wpasowała się tam tak dobrze, że jego ciało nie mogło wyobrazić sobie niczego innego, pragnąc i domagając się jej dotyku. Jego umysł zaczął szaleć, miał wrażenie, że każda najmniejsza cząstka jego ciała domagała się jej. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Myślał trochę egoistycznie, odkąd odczuł choćby kawałek tej bliskości pragnął więcej. Długi okres samotności, brak kogokolwiek, kto stanowiłby dla niego większe oparcie sprawił, że nie miał nawet pojęcia jak bardzo potrzebuje tego do życia. A to małe zetknięcie się ich dłoni, spojrzenie, którym go obdarzyła sprawiało, że poczuł coś zupełnie nowego, nieznanego dotychczas i pięknego. Podeszła bliżej wody i kucnęła, mocząc dłoń w ciemnej toni. Obserwował każdy jej ruch, jakby była czymś niezwykłym.
- Dziękuję - szepnęła. Po chwili odwróciła się i spojrzała na niego, uśmiechając się lekko. Widział, że w jej oczach znów pojawiają się łzy. Nie chciał, aby płakała. Jeśli chwilę wcześniej miał jakieś wątpliwości co do tego, aby wyjawić jej swoją przeszłość, teraz one zupełnie zniknęły. Odfrunęły wraz z wiatrem, zostały zmiecione przez delikatną falę. Chciał, aby wiedziała jaki był. Aby mogła podjąć decyzję, ocenić go z pełną świadomością tego, kim był i co robił. Miał ochotę znów złapać ją za rękę tylko dlatego aby poczuć, że naprawdę tu jest. Potrzebował oparcia, czegoś, co da mu siłę do wypowiedzenia tego wszystkiego, co jeszcze nigdy nie wyszło z jego ust. Jest pierwszą osobą, która to usłyszy. I prawdopodobnie ostatnią. Odwzajemnił jej uśmiech, starając się odpędzić wizję mężczyzny, z którym spędziła prawdopodobnie najgorsze lata swojego życia. Musiał być silny, aby stawić czoło przeszłości. Aby naprawdę się z nią zetknąć. I cieszył się, że ona tu jest, że pomoże mu przez to przejść.
- Jeśli naprawdę chcesz mnie wysłuchać, opowiem ci wszystko - powiedział powoli, nie będąc jeszcze do końca pewnym - Chcę, abyś mogła sama ocenić, jaki jestem. Jaki byłem. Abyś mogła w porę odejść, jeśli uznasz, że nie chcesz mnie znać - dodał, patrząc jej prosto w oczy. Nie miał w prawdzie jakieś mrocznej przyszłości, wstydził się jednak tego, jak lekkomyślnie postąpił i bał się, że uzna go za kogoś, kto nie może brać na siebie większej odpowiedzialności... Mimo wszystko postanowił jej powiedzieć - Może usiądziemy? - zapytał i nie czekając na odpowiedź usiadł po turecku na ziemi. Spojrzał na swoje dłonie, które nagle zaczęły lekko drżeć. Nie miał pojęcia, co ma z nimi zrobić, denerwował się, bał się i nie był przyzwyczajony do takich sytuacji.
- Może to trochę potrwać... - powiedział cicho - Mam nadzieję, że masz jeszcze trochę czasu - uśmiechnął się blado i zerknął w jej stronę. Zastanawiał się, co o nim myśli. Jakim go postrzega... - Urodziłem się w Dziewiątce. Miałem trójkę rodzeństwa - starszego brata i dwie młodsze siostry... - urwał, przełykając ślinę. Na samą wzmiankę o rodzinie widział przed oczami ich twarze i miał ochotę się rozkleić. Przepraszam - Kiedy miałem z dziesięć lat mój brat został wybrany na trybuta. Był to szok dla całej rodziny, a przynajmniej dla mnie i dla moich rodziców, bo siostry były zbyt małe, aby rozumieć. Matka była zdenerwowana i przerażona, ojciec dużo czasu spędzał w pracy, a ja... nie miałem i nie chciałem mieć nikogo bliskiego. Wydawało mi się, że jeśli zbliżę się do kogoś zbyt blisko, ta osoba prędzej czy później odejdzie. Wcześniej żyłem przekonany, że dopóki mamy siebie nawzajem, nic złego się nie stało. Kiedy Malcolm wyjechał nikt nie wierzył, że wróci. Ale wygrał, a gdy wrócił był już innym człowiekiem. Przekonywał nas o pięknie i bogactwie Kapitolu - zobaczył przed oczami małego chłopca, zapatrzonego z uwielbieniem w starszego brata, zwycięzcę, podążającego za nim krok w krok - Rodzice pragnęli dla nas jak najlepiej, dlatego postanowili wyjechać. Pewnego dnia po prostu opuściliśmy Dziewiątkę zostawiając wszystko, co było dla nas drogie. A przynajmniej dla mnie. Pola, na których samotnie spędzałem czas, podczas gdy w domu panowała napięta atmosfera strachu i smutku, wszystko to pewnego dnia po prostu znikło, zostało gdzieś za nami. Jednak nie przejmowałem się tym - upojony opowiadaniami brata, oczarowany jego potęgą jako zwycięzcy. Byłem zbyt mały aby zrozumieć. Jednak to miasto nie było takie, jakie sobie wyobrażałem. Przygniatało mnie, miażdżyło i smuciło. Z każdym kolejnym rokiem było gorzej - rodzice coraz więcej się kłócili, Malcolm coraz bardziej się od nas oddalał. Aż w końcu matka nie wytrzymała, zabrała mnie i siostry i razem z ojcem chcieli poprowadzić nas do domu. Zostałbym z bratem gdyby nie fakt, że najbardziej byłem przywiązany do najmłodszej siostry, która... - Libby. Zobaczył jej twarz, a jego oczy zaszły łzami. Mała, słodka Libby. Ukochana siostrzyczka, zostawiona przez niego na pastwę losu, a właściwie mieszkańców Trzynastki - Libby. Która była dla mnie wszystkim, nie mogłem jej opuścić - z każdą chwilą załamywał się coraz głębiej, wspomnienia przygniatały go i miażdżyły. Czuł, jak zapada się w otchłani. Nie miał pojęcia, co ona myśli. Pewnie uważa go za głupca, jego problemy nie były nawet porównywalne z jej... - Zacząłem nienawidzić brata, tego miasta, które odebrało mi szczęśliwe dzieciństwo. Stałem się ponurym nastolatkiem pełnym gniewu i żalu. Podążałem za rodzicami choć wiedziałem, że nie wrócimy do domu. Zapasy się kończyły, byliśmy coraz słabsi. I pewnego ranka obudziłem się sam. Ja i Libby, rodziców ani Maisie nigdzie nie było. Wszystko zależało ode mnie. Miałem zaledwie 15 lat, a zostałem zmuszony aby dorosnąć, podejmować decyzje... - I wszystko zepsułeś, Hugh. Zepsułeś. - Postanowiłem odnaleźć Trzynastkę. I odnalazłem, jednocześnie - urwał nagle, sam nie mogąc opanować swoich emocji. Jego dłonie drżały coraz bardziej, nagle odczuwać zaczął chłód. Czuł, jak jego serce przyspiesza i to nie w ten dobry sposób. Zaczęło mu się kręcić w głowie. Nigdy wcześniej nie wracał wspomnieniami do tej chwili, gdy zostawiał siostrę samą. A teraz widział jej twarz, piękne oczy patrzące na niego i nierozumiejące, co się dzieje. Wyobrażał sobie, jak oczekiwała jego powrotu. Jak zastanawiała się, dlaczego to zrobił. A dlaczego to zrobił? Bo byłeś egoistą - Jednocześnie popełniając największy błąd swojego życia, którego dotąd nie mogę sobie wybaczyć. Zostawiłem ją tam. Zostawiłem 5-letnie dziecko obcym ludziom! Własną siostrę, tylko dlatego, że zapragnąłem wolności - ostatnie słowa niemal wykrzyczał. Schował twarz w dłonie i postarał się opanować, nie chciał jej wystraszyć. To wszystko jednak do niego powróciło, każde uczucie, które towarzyszyło mu w tamten dzień stało się tak bliskie, niemalże namacalne. Pamiętał każdą sekundę -  Kiedy żołnierze z Trzynastki nas znaleźli poczułem, że od tej chwili będę musiał robić to, co mi każą. Tyle razy wyklinałem w myślach mojego brata za to, że chciał być wolny, a w ostateczności sam zrobiłem to samo. Zostawiłem ją tam, a sam odszedłem. Tułałem się po dystryktach, ocierałem o śmierć, aż przed rebelią trafiłem tutaj. Z jedynym przyjacielem, który był i jest mi naprawdę bliski... A i tak nie zna prawdy. Nigdy nie wyjawiłem mu szczegółów - powiedział już spokojniej, opuszczając dłonie na uda. Oczy miał szkliste, jednak z odwagą podniósł wzrok na kobietę - Chyba tutaj jest między nami różnica - ja cierpię przez to, co zrobiłem komuś. Nie mogę sobie wybaczyć, że ją tam zostawiłem. Że nie wiem, co stało się z rodzicami, z Maisie, że pozwoliłem, aby głupie, młodzieńcze pragnienie bycia sobą mną zawładnęło. Byłem jedyną bliską osobą, która jej pozostała i odszedłem, zostawiając ją z niczym. Jak mogłem? - dodał, przyglądając się jej - Przepraszam, nie powinienem tego mówić. Bo przecież co to za problem? Nierozwiązane sprawy rodzinne, wyrzuty sumienia, samotność i pustka, która mnie otacza. Ale przez to nie mogę spać po nocach. Widzę twarz dziecka, które opuściłem, słyszę płacz i moje imię powtarzane raz za razem. Raz po raz przeżywam to samo, zamknięty w klatce razem ze wspomnieniami. To miasto łączy się dla mnie z bólem. Myśl o Dziewiątce, o domu jest tak samo bolesna jak wbijanie igieł w ciało - dokończył i odwrócił wzrok. Kiedy wyrzucił z siebie to wszystko, co od tak dawna ciążyło mu na sercu poczuł odrazę. Brzydził się sobą, swoim egoizmem i brakiem poczucia odpowiedzialności. Nie mógłby spojrzeć jej teraz w oczy, osobie zranionej przez los mocniej niż on. Dopiero teraz dotarło do niego, że to nie jemu zadany został ból. To on go zadał. I ta świadomość sprawiła, że poczuł się jeszcze gorzej. Doszły nowe zmartwienia, problemy i wciąż to samo, narastające poczucie winy - Przepraszam - powtórzył szeptem, a w myślach słowo to wymawiał na okrągło, jak mantrę. Nie wiedział już, czy przeprasza Victorię za to, że niepotrzebnie obarczał ją swoją winą, czy Libby za to, że ją opuścił - Zrozumiem, jeśli będziesz chciała mnie zostawić - Nie zostawiaj mnie, proszę. Nie tu, nie teraz, kiedy się otworzyłem i upadłem. Nie teraz, kiedy jestem słaby i samotny. Nie mam nikogo innego, kto wie. Proszę. Nie zostawiaj mnie. Potrzebował jej bardziej, niż mógł to sobie wyobrazić. Właśnie teraz, kiedy jego świat zaczął się walić pod świadomością tego, co tak naprawdę uczynił.
Powrót do góry Go down
the pariah
Victoria Rose
Victoria Rose
https://panem.forumpl.net/t2027-victoria-rose#25934
https://panem.forumpl.net/t2034-vic
https://panem.forumpl.net/t2033-victoria-rose#25956
Wiek : 29 lat
Przy sobie : Scyzoryk wielofunkcyjny, fałszywy dowód tożsamości

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyWto Kwi 08, 2014 12:12 am

Czasami bardzo intensywnie myślała o tym fizycznym bólu, którego doświadczyła podczas swojego życia. Przywoływała udrękę, która stanowiła swego rodzaju naukę. Jej gehenna trwała niezwykle długo, każdy dzień był jak droga krzyżowa, która nie miała końca i kończyła się wraz z zachodem słońca nowymi ranami. Przypomniał jej się jeden z tych wyjątkowych dni, w którym czuła tylko tępy ból, leżąc w swoim własnym mieszkaniu na tym ciepłym, fioletowym dywanie, który zaczął barwić się krwią. Lucas wrócił z pracy wściekły i gdy tylko zobaczył żonę, spił się do takiego stanu, że przestał odróżniać krzesło od gazety w ręce. Lubiła ten dywan, który nadawał się później tylko do wyrzucenia i krzesło, którego szczątki umieszczono w kominku.
Szybko upchnęła te drastyczne myśli gdzieś daleko, poza zasięgiem wyobraźni. Zdecydowała, że nie może zbyt często wspominać o swoim dawnym życiu, ponieważ wraz ze wspomnieniami powracał ból cielesny. A mimo to, gdy wspomniała na głos o tej części życia, jakoś jej ulżyło, bo nie umiała sobie wyobrazić sytuacji, w której Hugh unosi nad nią rękę w akcie linczu. Był jednak jeden problem: kiedy poznawała swojego przyszłego-byłego męża, też tak uważała, a wtedy nawet nie myślała, że ktoś może ją tak zranić.
- Chcę, abyś mogła sama ocenić, jaki jestem. Jaki byłem. Abyś mogła w porę odejść, jeśli uznasz, że nie chcesz mnie znać -widząc jego powagę, postanowiła dokładnie go wysłuchać, by choć w części zrozumieć jego duszę. Podążyła za nim na ziemię i usiadła po turecku przed nim.
Nie obawiała się tego, co usłyszy, lecz nie była pewna, czy zdoła go zrozumieć, choć bardzo tego chciała. Mogła się jedynie starać zgłębić to, co w nim siedzi i choć jego ostrzeżenia powinny wywołać w niej palpitacje serca, wcale tak się nie stało, bo było już jej obojętne, co tak naprawdę się stanie, a ciągła wewnętrzna walka chęci ucieczki i pozostania, została zepchnięta na drugi plan.
Od momentu w którym siadła zaraz przed nim, w ciszy wpatrywała się w niego i słuchała każdego słowa. Zdała sobie sprawę, że jej własne dłonie zaczęły drżeć i przeżywała to wszystko podobnie do Hugh, choć z pewnością nie z takim samym natężeniem. Czuła jakby wszystkie emocje, które wypływały z jego serca, stały się częścią niej.
Dopiero gdy zamilkł, a jego spojrzenie uciekło gdzieś w bok, Victoria wyciągnęła w jego stronę ręce i ujęła za dłonie, które ułożyła górą do nocnego nieba na jego własnych kolanach, po czym opuszkami palców zaczęła sunąć po skórze wnętrza jego dłoni, w delikatnym, czułym dotyku.
Przypomniało jej się, jak jej ojciec, gdy była jeszcze mała, robił to samo. Zawsze gdy wracała do domu zapłakana, nieszczęśliwa lub ze zdartymi kolanami, on sadzał ją sobie na kolanach, ujmował dłonie i z ojcowską czułością zaczynał je gładzić swymi szorstkimi, zapracowanymi opuszkami palców. Wtedy płacz nagle ustawał, a wszystkie troski odchodziły w dal. Działało to na nią uspokajająco i niezwykle dogłębnie. Były to jedne z lepszych wspomnień z jej dzieciństwa, a przywołana w myślach twarz ojca sprawiała, że najchętniej by się rozpłakała. A w tym płaczu wstała i rzuciła się w otchłań czarnej wody, która przynosiła ukojenie. Nigdy nie myślała o samobójstwie i tym razem też to się nie stało, bo przecież wróciłaby, jak tylko poczułaby się lepiej. Może nie odznaczała ją siła, ale umiała zaprzeć się w sobie, na tyle mocno, by móc znieść każdy ból, jeśli tylko widziała choć mały płomyczek nadziei.
Teraz, gdy tak dotykała miękkimi opuszkami palców dłonie Hugh, chciała by poczuł się lepiej. Miała nadzieję, choć na chwilę sprawić, by powrócił tu do niej i spojrzał na świat z innej perspektywy. Nie kazała mu zapomnieć o przeszłości, bo przecież sama nie była do tego zdolna, ale nie mogła pozwolić, by dalej spadał w dół. Nagle poczuła potrzebę bycia dla kogoś kimś ważnym, hamulcem, który odratuje go w potrzebie. Złapie za dłoń niczym najbliższy przyjaciel i powie wprost, że już wystarczy.
Nikt nigdy się tak przed nią nie otworzył, a i nie wierzyła, że jest odpowiednią osobą, której powinno się zwierzać z problemów, a jednak ten czas spędzony z Hugh, wykreował w niej nową, nieskazitelną świadomość, że wszystko da się zmienić, jeśli tylko się chce. A oni nie tylko chcieli, oni tego wręcz pożądali, niczym narkomani na głodzie, którym odebrano ich sens życia.
- Zrozumiem, jeśli będziesz chciała mnie zostawić -chciała by na nią spojrzał, lecz do niczego go nie zmuszała. Była cierpliwa i czekała na moment, aż będzie gotowy to zrobić.
-Jestem tu. -wyszeptała, nie będąc świadomą tego, jak wiele w przyszłości te słowa będą dla niej znaczyć.
Nie mogła mu powiedzieć, że dobrze zrobił. Całokształt nie polegał przecież na tym, by kogokolwiek okłamywać, lecz nie mogła siedzieć bezczynnie. W myślach wertowała jego słowa od tyłu, dając sobie chwilę na zastanowienie i wsłuchując się w szum wody.
-Nie powinieneś się obwiniać. -zaczęła, próbując zebrać wszystkie swoje myśli w jedną, zrozumiałą całość, która będzie miała użyteczny przekaz. -Myślę, że nie widzisz tego, że zrobiłeś to dla jej dobra. Dostrzegasz własny egoizm, a pod tym wszystkim kryje się dobry człowiek. W głębi przecież wiesz, że gdybyś zabrał ją ze sobą, gdyby miała przeżywać twoje upadki i ocierać się o śmierć wraz z tobą, to jej delikatność zginęłaby w ogromie tych wszystkich zdarzeń. -przerwała na chwilę, słysząc w myślach głos Hugh, który przerodził się w rozpaczliwy krzyk, by później wybuchnął, chowając twarz w dłoniach. W tamtej sekundzie wzdrygnęła się zmieszana, lecz teraz gdy o tym myślała, napłynęła ją fala współczucia i chęci pomocy temu zagubionemu człowiekowi, który czuł i znajdował się w podobnej sytuacji jak ona. Nie wiedziała jak może mu tej pomocy udzielić, ale coś dawało jej do zrozumienia, że sama obecność drugiej osoby dawała mu wiele. Zupełnie jak jej. Za każdym razem gdy patrzył na nią, podczas swojej spowiedzi, przeszywało ją uczucie powiązania z tym obcym dla niej mężczyzną. A na koniec wcale nie chciała uciekać, bo wydawało jej się, jakby swymi słowami przywiązał ją do siebie, lecz nie tą grubą, cierpką liną niewoli, a swą szczerością, oddaniem i chęcią poprawy. On widział w sobie potwora, a ona tylko jego ogon, za który mogła pociągnąć i okazałoby się, że to tylko przebranie, które ktoś lub on sam siłą na siebie nałożył.
-Pomyśl, że może dzięki tobie przeżyła. To ty ocaliłeś jej życie, chroniąc przed własnym losem i chcąc sprawić żeby ten jej był lepszy od twojego.
Nie mogła uznać go za bezdusznego, nawet sobie tego nie wyobrażała. Nie po tym jak jej to wszystko powiedział, a wcześniej również pomógł. Świadomie czy nie, powoli zaczął topić lód na jej sercu, który odgradzał jego ciche, dobrotliwe bicie od reszty świata, broniąc się przed kolejnym zawodem.
Ciągła apatia tego wieczornego spotkania zaczęła ją nużyć, a powracające sarkastyczne myśli dotyczące jej własnej przeszłości, stawać uciążliwe. Uniosła wzrok w niebo i uśmiechnęła się przepraszająco w nicość, do gwiazd, do ciemności.
-Najpierw mnie do siebie przywiązujesz, sprawiasz niezwykle szybko, że chcę ci ufać, a teraz myślisz, że tak łatwo odejdę? -było to pytanie retoryczne, a przez jej głos przepływała uśpiona radość, pomieszana z niezrozumieniem sytuacji. W końcu jej dotyk na jego dłoniach ustał, dłonie się oddaliły, by pozostać jedynie w minimalnym kontakcie z jego skórą kilkoma palcami, ułożonymi na jego.
-Jesteś głupia i szalona, Victorio Rose. -szepnął jej cienki głosik w głowie, który szybko został stłumiony przez uśmiech na twarzy, która była teraz skierowana przed siebie, bo czuła, że patrząc w górę w jej głowie wszystko zaczyna niebezpiecznie wirować. A może to nie to było powodem?
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyWto Kwi 08, 2014 1:06 pm

Nie odeszła, a wręcz przeciwnie. Usiadła naprzeciwko niego i słuchała, jakby przekazywał jej jakąś wielką tajemnicę. A co więcej zrobiła coś, czego by się po niej nie spodziewał. Ujęła jego dłonie i delikatnymi ruchami gładziła ich wewnętrzną stronę. Ten dotyk sprawiał, że czuł się spokojniejszy, mimo że podczas swojego wywodu przeżył kryzys. Z każdą kolejną chwilą zamiast smutku odczuwał złość. Kiedy skończył przez chwilę nie był w stanie podnieść wzroku. Miał nadzieję, że ona coś powie. Gdzieś w głębi siebie chciał, aby nawtykała mu, że jest żałosny. Wiedział to i chciał coś z tym zrobić. Czas, w którym użalał się nad sobą był ciężki i... męczący. Czuł się już zmęczony bezczynnością, siedzeniem w zamknięciu. I chyba kiedy wreszcie wyrzucił z siebie wszystko dotarło do niego, jak wiele przeoczył. Ile czasu zmarnował na rozpamiętywanie przyszłości zamiast zająć się tym, co może jeszcze zrobić. Może zemścić się na mieście, które wepchnęło go w otchłań i stawić czoło swoim lękom tak, jak zamierzał, kiedy podjął decyzję o powrocie.
- Nie powinieneś się obwiniać. Myślę, że nie widzisz tego, że zrobiłeś to dla jej dobra. Dostrzegasz własny egoizm, a pod tym wszystkim kryje się dobry człowiek. W głębi przecież wiesz, że gdybyś zabrał ją ze sobą, gdyby miała przeżywać twoje upadki i ocierać się o śmierć wraz z tobą, to jej delikatność zginęłaby w ogromie tych wszystkich zdarzeń - słuchał jej słów i po raz pierwszy w życiu zaczął zauważać, że ktoś inny poza nim ma rację. To, co mu powiedziała, było prawdą. Wszystkie emocje, które w sobie tłumił uleciały wraz z ostatnim wypowiedzianym przez niego słowem, zostały wygnane przez delikatny dotyk Victorii. Łzy, które jeszcze na dobre nie zadomowiły się w jego oczach, zniknęły zupełnie. Rana w duszy pozostała, jednak teraz nakryta była impulsem do działania, motywacją, którą dała mu ona. Nie wiedział, co sobie myśli i chyba wolał nie wiedzieć, ale nie chciał w jej oczach wyglądać jak dziecko. Słabe i zagubione. Chciał zmienić się dla niej, być silnym i pewnym siebie, rozsądnym i opanowanym. Wszystkie rzeczy, które zrobił kiedyś, teraz już się nie liczyły. Co się stało, to się nie odstanie. Nie chciał zapomnieć, chciał jedynie wyciągnąć z nich naukę. W tamtej chwili, siedząc pod gołym niebem z osobą, która spowodowała w nim tą nagłą zmianę, nie miał jeszcze pojęcia, że kiedyś to drobne postanowienie mu się przyda.
Owszem, popełnił błąd, wiele błędów. Ale czy Victoria nie miała racji mówiąc, że dzięki niemu Libby przeżyła? I być może była szczęśliwa, szczęśliwsza niż byłaby, gdyby była martwa. Wszystko to, co dotąd widział w szarościach, zaczęło nabierać kolorów. Podniósł wzrok odważając się spojrzeć prosto w jej oczy. Na jego twarzy można było zauważyć zaciętość i siłę. Smutek opuścił go tak nagle, jak nagle podjął decyzję o zbliżeniu się do tej kobiety, o pokazaniu jej siebie i przekazania jej swojego bólu.
-Najpierw mnie do siebie przywiązujesz, sprawiasz niezwykle szybko, że chcę ci ufać, a teraz myślisz, że tak łatwo odejdę? - zapytała, a on milczał przez chwilę. Jej dotyk ustał, teraz jedynie opuszki jej palców spoczywały delikatnie na niego, niemal niewyczuwalnie. Patrząc na nią zaczął zauważać szczegóły, których wcześniej nie widział. Uderzyło go to, że go nie wyśmiała, aczkolwiek jej słowa dużo mu pomogły. Sprawiły, że poczuł się wartościowy, że nie jest śmieciem, niezdolnym do zrobienia czegokolwiek. Uśmiechnął się lekko, z ulgą i niemym podziękowaniem. Za słowa, za obecność, za zaufanie.
- Nie i nie chcę tego - pomyślał w odpowiedzi na jej pytanie, nie zdając sobie sprawy, że wypowiedział to zdanie na głos. Przez chwilę zatracił się we własnych myślach. Dalej czuł, że tu jest, widział ją i był świadomy tego, że ona także go widzi, jednak nie traktował jej jako intruza. W przeszłości często wypowiadał swoje myśli na głos, teraz też zrobił to samo, nie przejmując się, że może go usłyszeć. To stwierdzenie zdziwiło go - zostało wypchnięte z jego ust zanim mózg dobrze je przetworzył. Na jego twarz wskoczyło zdziwienie i zmieszanie, szybko jednak uśmiechnął się przepraszająco i tym razem to on postanowił wykonać drobny ruch w jej stronę. Ujął jej dłonie i ścisnął lekko, w geście wdzięczności za to, że przy nim była. Że pomogła mu zrozumieć.
- Dziękuję - zaczął, a jego głos był znacznie silniejszy i donośniejszy niż wcześniej - Nie masz pojęcia jak wiele znaczy dla mnie to, że mnie wysłuchałaś. Pierwszy raz wypowiedziałem to wszytko na głos i, o dziwo, pomogło. Twoja obecność i słowa, którymi mnie obdarzyłaś sprawiły, że zrozumiałem swój błąd. Czuję się już zmęczony użalaniem się na sobą, czuję się przez to żałosny i słaby i wszystko to jeszcze bardziej pogrąża mnie w ciemnej toni własnych uczuć. Jestem ci niezmiernie wdzięczny - powiedział, uśmiechając się promiennie. Chciał, aby ten uśmiech, wszystkie dobre emocje, które go napełniły, przeniosły się na nią. Aby poczuła się tak jak on - szczęśliwa - Będę twoim dłużnikiem do końca życia - uczucie spełnienia, które go ogarnęło było tak silne, że sam nie mógł zrozumieć, co się z nim dzieje. Patrzył na nią i nie widział w niej obcej osoby. Zagnieździła się w jego sercu, widok jej twarzy naprzeciwko niego sprawiał, że czuł się zupełnie inaczej. Jak nowo narodzony. Jakby z każdą sekundą wchodził w nowy okres w swoim życiu, rozpoczynał coś, co kiedyś okaże się dla niego najważniejszą rzeczą pod słońcem.
Powrót do góry Go down
the pariah
Victoria Rose
Victoria Rose
https://panem.forumpl.net/t2027-victoria-rose#25934
https://panem.forumpl.net/t2034-vic
https://panem.forumpl.net/t2033-victoria-rose#25956
Wiek : 29 lat
Przy sobie : Scyzoryk wielofunkcyjny, fałszywy dowód tożsamości

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyWto Kwi 08, 2014 6:57 pm

- Nie i nie chcę tego -po jego słowach uchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, po czym je zamknęła i uśmiechnęła się radośnie, wyginając kąciki ust do góry i patrząc na niego przenikliwie. Nie wiedziała, że tak proste słowa płynące z jego ust, będą mogły ją uszczęśliwić, a jej odruchowa reakcja będzie tak szczera i z głębi serca.
Jego uścisk, gdy ujął jej dłonie, nieco ją rozproszył, lecz z uśmiechem na twarzy słuchała go w ciszy i dopiero gdy skończył mówić, zabrała dłonie. Zdała sobie sprawę, że inicjatywa dotyku z jej strony przychodziła jej z łatwością, lecz gdy to na swoich dłoniach czuła obcy dotyk, przechodziły ją ciarki, a umysł dostarczał dziwnych przebłysków z przeszłości, które próbowała odgonić.
- Będę twoim dłużnikiem do końca życia -a ona wciąż się uśmiechała, wpatrując w niego niebieskimi tęczówkami z zaufaniem. Nie była pewna tego, czy robi właściwie, czy istnieją między nimi jakieś podobieństwa, ale zapragnęła przekonać się o tym na własnej skórze.
Może nie była  w stanie opowiedzieć mu swojej historii tak szczegółowo, jak zrobił to on, nie była na to gotowa, lecz czuła, że każda chwila, którą spędzała z tym człowiekiem, będzie ją do tego skłaniać, by w końcu całkowicie mu zaufała.
Wystarczyła jej wdzięczność, by sama mogła poczuć się lepiej. Dał jej nadzieję na to, że nie jest tylko cieniem, przewijającym się po ulicach, ale istotą ludzką, która może sympatyzować z innymi. Z pewnością jeszcze długo czasu zajmie jej całkowite otwarcie się przed nim, czy zaufanie na tyle głęboko, by był stałym bywalcem w jej sercu, ale ten pierwszy mały a zarazem duży krok, był do tego początkiem.
-Kiedyś uda ci się spłacić ten dług. -zapewniła go po chwili ciszy. Nie musiała dodawać nic więcej, a nawet nie chciała. Zamilkła i przymknęła oczy, by móc wsłuchiwać się w odgłosy natury. Czuła jak delikatny wiatr rozwiewa jej włosy, a na twarz zaczyna wpływać niczym niezmącony uśmiech.
Minęła dłuższa chwila, zanim znów na niego spojrzała.
-Chodźmy w jakieś cieplejsze miejsce, Hugh. -poprosiła, zapewniając jednocześnie, że to nie jest ich ostatnie spotkanie, po czym złapała go delikatnie za dłoń, wstając. A że nie poczuła większego sprzeciwu, gdy pociągnęła go za sobą, to już chwilę później wspólnie wędrowali wzdłuż wody, by zaraz zniknąć w odmętach miasta.

    This day is now history
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyCzw Kwi 10, 2014 9:17 pm

Every fairytale needs a good old-fashioned villain. Our villain was the faith.

Od rana w mieszkaniu Hugh panowało zamieszanie. To był szczególny dzień i nie starał się nawet ukrywać swojego zdenerwowania. Kręcił się cały czas, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Sam nie mógł zliczyć ile kubków kawy już wypił, ile kartek podarł, musząc zająć czymś ręce. Co chwilę siadał na kanapie, po czym znów z niej wstawał i przechadzał się nerwowo po pokoju. Mieszanina emocji, które w nim siedziały sprawiała, że nie myślał logicznie, a powinien. Bo już niedługo miał wydarzyć się coś wielkiego, coś, na co czekał przez tyle miesięcy. Czemu poświęcił ostatni okres swojego życia i co zajmowało jego umysł bardziej, niż cokolwiek innego. Pragnął tego najbardziej na świecie - chciał zemsty, chciał wolności, chciał pokoju. Alma Coin zdecydowanie zasługiwała na to, co zamierzali jej zrobić. Jego myśli skupiały się tylko wokół tego jednego nazwiska. Odkąd był z Victorią, odkąd zaczęli planować i wyobrażać sobie to, zamierzali zrobić, czuł się jak we własnym żywiole. Wszystko to pozwoliło mu choć na chwilę oddalić bolesne wspomnienia z młodości. Miał cel i zamierzał poświęcić wszystko, aby go osiągnąć. No, prawie wszystko. Nie mógł sobie wyobrazić, żeby coś miało pójść nie tak.
Krążył po mieszkaniu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Jego serce wyrywało się poza ściany, umysł był już daleko od centrum Kapitolu. Ściskał w dłoni telefon, czekając na znak, denerwując się. Był podekscytowany, zdenerwowany i szczęśliwy. Mimo że tyle ryzykowali, narażali własne życie, mogli zostać pojmani, torturowani, oskarżeni o zamach na Panią Prezydent, cieszył się. Spędził nad przygotowaniami długie noce, wyczekiwał tego dnia niczym dziecko na swoje urodziny i teraz nadszedł - dzień, w którym wszystko miało się wyjaśnić. Może on być pierwszym albo ostatnim, w zależności jak przebiegnie akcja.  Może zginąć, doznać uszczerbku na zdrowiu, ale przynajmniej będzie miał świadomość, że się nie poddał, że zrobił wszystko, aby dopiąć celu.
Zastanawiał się, czy Victorii nie irytuje jego zdenerwowanie. Chodził w kółko, mruczał pod nosem i co chwila coś przestawał, nie nadawał się do żadnej rozmowy. Szczerze mówiąc był w stanie euforii, jak w transie, który spowodowany był wielkim przedsięwzięciem, które na niego czekało. Kiedy w końcu zadzwonił telefon, akurat siedział i marudził, że pewnie nic nie wyjdzie. Że niepotrzebnie się nakręca, że odwołają akcję, a jego marzenia spłoną jak niegdyś płonęła Trzynastka. Załamywał ręce, chował twarz w dłoniach i mierzwił swoje włosy, zerkając to w stronę okna, to w stronę ukochanej, która wydawała się niezwykle cierpliwa. I wtedy odezwał się jego telefon. Zerwał się z miejsca porywając go ze stolika i odebrał.
- Tak? - powiedział, starając się opanować, mimo że wszystko w nim buzowało - Jasne. Rozumiem. Doskonale - mówił, odpowiadając swojemu rozmówcy - Pewnie, że jestem gotowy. Od urodzenia - roześmiał się, choć tak naprawdę miał ochotę wybuchnąć panicznym śmiechem. Ta chwila nadeszła, jego przeznaczenie zaczęło się spełniać, a jego radość i podniecenie zamieniały się w strach. Był zdecydowany zrobić to, do czego się zobowiązał, jednak gdzieś głęboko w nim krążył niepokój, wdzierał się w jego żyły i docierał do mózgu, siejąc w nim niepewność. Kiedy się rozłączył odwrócił się i spojrzał na Victorię z poważną miną. Wszystko to, co reprezentował sobą przed chwilą, zniknęło. Wiedział, że teraz jego umysł musi być trzeźwy. Jeden mały błąd a wszystko, na co liczyli, pójdzie z dymem. Włącznie z nimi. Podszedł do niej i jedną ręką chwycił jej dłoń, drugą zakładając jej kosmyk włosów za ucho. Bał się, że już więcej jej nie zobaczy. Wierzył, że wszystko pójdzie dobrze, jednak zawsze pozostawał cień niepewności, że coś może się nie udać.
- Już czas - powiedział cicho, patrząc jej w oczy - Jeśli nie wrócę, jeśli... coś mi się stanie, chciałbym abyś wiedziała, że cię kocham. Zmieniłaś moje życie, wniosłaś do niego światło i sprawiłaś, że stałem się innym człowiekiem. Ten cień, który mnie otaczał i spychał w dół uciekł z chwilą, kiedy postanowiłaś przy mnie zostać. A nawet więcej, z chwilą, gdy cię pierwszy raz ujrzałem. Jeśli nie wrócę, musisz być silna. Jesteś silna - powiedział i nachylił się, aby ją pocałować. Słowa, które przed chwilą wyszły z jego ust, zabolały go. Sam uderzył w siebie, ale czuł, że tym razem jest silniejszy niż wcześniej. Że da radę, wróci do domu, znów ją zobaczy. Czuł spokój bo wiedział, że ona będzie bezpieczna, kiedy on będzie porywał się z motyką na słońce. Cokolwiek się stanie pragnął tylko jednego - aby ona była cała i zdrowa.
Powrót do góry Go down
the pariah
Victoria Rose
Victoria Rose
https://panem.forumpl.net/t2027-victoria-rose#25934
https://panem.forumpl.net/t2034-vic
https://panem.forumpl.net/t2033-victoria-rose#25956
Wiek : 29 lat
Przy sobie : Scyzoryk wielofunkcyjny, fałszywy dowód tożsamości

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyPią Kwi 11, 2014 1:32 am

Tej nocy dręczyły ją koszmary i budziła się wiele razy, by zaraz usnąć, uspokojona obecnością Hugh. Wewnętrznie czuła, że zbliża się coś, co zmieni ich życie. Niestety nie była świadoma, jak los potrafi być ironiczny. Za każdym razem, gdy otwarła oczy w nocy, widziała przed sobą niepokojące obrazy. Raz dostrzegała czysty ból, innym razem dziwną zmorę, która milczała, wprowadzając trwogę do serca.
Nocne wydarzenia były tak odmienne, od jej późniejszego zachowania, że aż dziwnie podejrzane. Podczas gdy Hugh nie mógł znaleźć sobie miejsca, ciągle krzątając się po mieszkaniu, Victoria siedziała na kanapie. Nogi miała skrzyżowane, w dłoniach trzymała książkę, a jej oczy spokojnie sunęły po kolejnych linijkach tekstu. Próbowała zająć swe myśli tą prostą czynnością czytania, popijając kawę. Od czasu do czasu odrywała się od lektury, by przyglądać się niespokojnemu Hugh. Obdarzała go łagodnym, wyrozumiałym spojrzeniem, po czym znów zagłębiała się w swoje zajęcie.
Tak naprawdę były to pozory. Skupiając się na codziennych czynnościach i siedzeniu w miejscu, odpychała od siebie myśli wydarzeń tego dnia. Planowali to od tak dawna, że co jakiś czas emocje przebijały się na zewnątrz bardzo wyraźnie, dając o sobie znać przez niespokojny wzrok, który gubił się wśród słów utworu, który czytała. Raz nawet zauważyła, że przewracając stronę, jej palce delikatnie drżały, ale po zaciśnięciu pięści, wszystko ustawało.
Wiedziała, że plany dotyczące Almy Coin są właściwie. Pragnęła uczestniczyć w tym wszystkim od dawna. Czasami próbowała wyobrazić sobie, jak to wszystko się odbędzie, ale dochodziła do wniosku, że jest to niezbyt podnoszące na duchu. Może dlatego pozory spokoju były dla niej tą oazą, która pomagała jej przetrwać tego dnia. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mogła w swoim życiu utracić kogoś bliskiego. Nie od momentu, w którym poznała Hugh i resztę tych wspaniałych ludzi. To nie oni mieli ponieść porażkę. Wmawiała sobie, że to Coin jest skazana na klęskę.
Względną ciszę przerwał dzwonek telefonu. Rose podniosła wzrok na mężczyznę i poczuła, jak coś ściska ją za gardło. Jakby cała ekscytacja i obawy dopadły ją w jednej całości, zalewając niewidzialną falą. A później do tego wszystkiego wkradł się niepokój.
- Pewnie, że jestem gotowy. Od urodzenia -nie mogła go stracić, nie przyjmowała tego do świadomości, a gdy mówił tak o sobie w liczbie pojedynczej, poczuła się bardzo nieswojo. Jeszcze nie wiedziała, że została z tego wszystkiego tak łatwo wykluczona.
Szybko dostrzegła, że jej ukochany zmienił nastawienie. Z roztrzepanego, nafaszerowanego kofeiną mężczyzny, na opanowanego i pewnego siebie przewodnika. Odłożyła książkę na kanapę, gdy do niej podszedł i spojrzała na niego z ufnością. A później wszystko runęło w niej, tworząc coś w rodzaju pustki.
- Jeśli nie wrócę, jeśli... coś mi się stanie, chciałbym abyś wiedziała, że cię kocham. Zmieniłaś moje życie, wniosłaś do niego światło i sprawiłaś, że stałem się innym człowiekiem. Ten cień, który mnie otaczał i spychał w dół uciekł z chwilą, kiedy postanowiłaś przy mnie zostać. A nawet więcej, z chwilą, gdy cię pierwszy raz ujrzałem. Jeśli nie wrócę, musisz być silna. Jesteś silna -z każdym słowem patrzyła na niego coraz bardziej otępiała. Nie chciało jej się płakać, nie była niespokojna. Ogarnęła ją wściekłość. Kiedy Hugh zbliżył się, by ją pocałować, Victoria w pierwszym odruchu zbliżyła się do niego, stykając ustami, by zaraz wyrywając dłoń z jego uścisku, odepchnąć go od siebie delikatnie i złapać za twarz, zmuszając by na nią spojrzał.
-Co Ty mówisz... Hugh... Ja... Znaczy.... Nie! -nie umiała pozbierać myśli w całość, wszystko zaczęło nieprzyjemnie wirować, bo wewnątrz sprzeczne uczucia zaczęły się ze sobą ścierać. Czuła jego opiekuńczość, obawy, a jednocześnie była wściekła, że postanowił ją z tego wszystkiego wykluczyć.
Milczała chwilę, po czym nabrała powietrza w płuca.
-Nie możesz mi tego zrobić. Planowaliśmy to razem. Nasze wspólne marzenie, oboje tego pragniemy. -zaczęła, wypowiadając te wszystkie słowa nieco rozjuszona. Jej oddech przyspieszył, lecz szybko się opanowała. Puściła twarz Hugh, chwytając go za obie dłonie i patrząc głęboko w oczy.
-Nie pozwolę ci tam iść samemu. Podążę za tobą, nawet jeśli nie będziesz tego chciał. Chcę być równoprawnym uczestnikiem tych wydarzeń, takim jak Ty i reszta. Wiedziałeś to od dawna, byłeś świadom, więc dlaczego teraz zachowujesz się, jakbym od początku miała być biernym obserwatorem? Nie jestem słaba. Sam to powiedziałeś. Jestem silna. -jej głos niebezpiecznie unosił się z każdym słowem, wyrażając swoje niezadowolenie. Kochała go tak bardzo, że nie potrafiła zrozumieć decyzji, którą podjął.
Nie wiedziała czy jej argumenty do niego dotrą. Czuła, że to wszystko co jej mówił, zaplanował już dawno. Uraziło ją to, że mógł z taką łatwością mówić jej to teraz, w ostatniej chwili przed wielkim wydarzeniem. Nie chciała się kłócić, rozpaczliwie pożądała jego zrozumienia, czując jak dużo wysiłku musiał włożyć w te słowa. Zupełnie jakby było to swego rodzaju pożegnanie.
-Hugh, nie zmienię zdania. -powiedziała stanowczo, a jej twarz przybrała poważny wyraz. Tylko jej niebieskie tęczówki wciąż z czułością patrzyły na niego, widząc jednocześnie siłę i lęk.
Pomyślała o tym, jak oboje zmienili się od czasu, w którym się poznali i nie potrafiła zrozumieć jego postanowienia. Może nawet nie chciała go zrozumieć, zbyt wstrząśnięta każdym słowem, które usłyszała z jego ust.
Wcześniejszy spokój ustąpił miejsca rozdrażnieniu i irytacji. Nie chciała, by właśnie w tej chwili zaczęli przechodzić jakikolwiek kryzys, a ten zbliżał się nieuchronnie wielkimi krokami i już wiedziała, że nie będzie w stanie tego powstrzymać.
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyPią Kwi 11, 2014 9:22 pm

Odepchnęła go, a na jego twarzy pojawiło się zdziwienie i zaskoczenie tym nagłym, niespodziewanym gestem. Kiedy wypowiadał swoje słowa pierwszy raz nie pomyślał o niej. Owszem, ona była głównym powodem, dla której powiedział to, co powiedział, ale w tamtej chwili nie zastanawiał się, jak ona się poczuje. Wiedział, że planowali to razem, że należy jej się udział w tym wszystkim tak samo jak i jemu, ale nie mógł znieść myśli, że coś jej się stanie. Że ją straci i będzie to jego winą. To egoistyczne myślenie sprawiało, że po części czuł się z tym okropnie. Dalej jednak chciał jedynie jej dobra i nie mógł zrozumieć, dlaczego jest na niego wściekła. Dotarło to do niego po chwili, kiedy jej palce zacisnęły się na jego policzkach, a później na jego dłoniach. Słuchał jej słów, starał się znaleźć na jej miejscu, wciąż jednak obstawiał przy swoim. Nie pozwoli jej tam pójść. Choćby miał zamknąć ją w mieszkaniu na klucz, przywiązać do krzesła albo zrobić cokolwiek innego, nie puści jej. Jeśli oznaczałoby to, że zmuszony będzie zostać z nią - trudno, poradzą sobie bez niego. Nie dopuści, aby znalazła się w centrum huraganu, aby mogła zostać z łatwością porwana w wir wydarzeń, które mają się wkrótce rozegrać. Jednocześnie był wściekły. Patrzył na nią i nie rozumiał, jak może mu to mówić. Wiedziała, co przeszedł. Jak strata najbliższych wpłynęła na niego i dlaczego podjął taką a nie inną decyzję.
Kiedy skończyła milczał przez chwilę. Musiał przemyśleć jej słowa, musiały one do niego dotrzeć. I swoje musiał dobrać tak, aby zmienić jej zdanie. Z każdą chwilą stawał się coraz bardziej wściekły. Dłonie zaczęły mu się trząść, a w oczach pojawił się błysk, jakiego kobieta jeszcze nigdy u niego nie widziała. Wiedział to, bo jeszcze nigdy nic nie wyprowadziło go tak z równowagi. Wysunął dłonie z jej uścisku odsunął się, odwracając się od niej.
- Nic nie rozumiesz - wycedził przez zęby. Miał świadomość, że może ją to zaboleć, bo dobrze wiedział, że rozumiała. Będzie ją musiał później przepraszać. Zamknął oczy i, licząc w myślach do dziesięciu, odetchnął głęboko. To wszytko zaczynało go powoli przytłaczać. Czuł się okropnie, kiedy próbując ją chronić zyskiwał jedynie jej gniew i zawód. I sam stawał się zły. Bał się odwrócić, spojrzeć na nią. Dlatego podszedł do okna i wyjrzał na ulicę, splatając dłonie na piersi. Obserwował przez chwilę ruch - wszystko wyglądało tak spokojnie i niewinnie. Przechodnie śpieszyli do pracy, na spotkanie, wracali zmęczeni do domu. Delikatne słońce rzucało na nich swoje światło, wydłużając cienie, które jak wierne psy podążały za ludźmi. Czasami miał wrażenie, że to on jest cieniem. W gorsze dni snuł się po mieszkaniu, przygnębiony i przybity, sprawiając wrażenie nieobecnego. Teraz jednak nie czuł się smutny, a jedynie zły i zawiedziony. I przestraszony tym, co może się wydarzyć. A złość była jedynie reakcją na strach.
- Nie pozwolę ci iść. Nie ma mowy - powiedział ostro, trochę zbyt ostro. Zacisnął zęby i obrał sobie punkt po drugiej stronie ulicy, na którym postanowił się skupić, aby oczyścić myśli i powiedzieć to, co chciał powiedzieć - Nie pozwolę, abyś tam poszła. Nie mogę cię stracić, nie mogę pozwolić, aby coś ci się stało. Jeśli wydarzy się coś... nieprzewidzianego, nie mogę dopuścić, abyś znalazła się w samym środku. Nie wybaczyłbym sobie tego, kolejnego błędu w swoim życiu - powiedział stanowczo. Z każdą chwilą złość i zniecierpliwienie mieszały się w nim, sprawiały, że miał ochotę krzyczeć ze złości, walnąć coś, rozbić talerz, cokolwiek, co pozwoliłoby mu dać upust własnym emocjom. Wkurzała go jej postawa. Tyle czasu na to czekał, tyle poświęcił, oddając się tylko temu jednemu celowi, a ona nie mogła zrozumieć, że się o nią martwi. Że to zbyt niebezpieczne - Przykro mi - dodał, odchrząkując. Musiał trzymać tę otoczkę powagi i stanowczości, aby jego słowa dotarły do niej - Nie pójdziesz tam, nawet jeśli będzie to oznaczało, że i ja nie pójdę - dodał już głośniej, wracając to swojej pierwszej postawy. Odwrócił się i spojrzał na nią, jego oczy znów przybrały ten groźny błysk, chcąc dać jej do zrozumienia, że nie zmieni zdania - Musisz mnie zrozumieć, Victorio - powiedział, a to pełne imię zabrzmiało w jego ustach dziwnie. Mówił tak do niej tylko wtedy, gdy się kłócili. Wiedział, że powoli zbliża się do granicy. Nie chciał tego, ale bardziej od sprzeczki pragnął uniknąć zabrania jej na akcję - Ja również nie zamierzam zmienić zdania - warknął, wymawiając dokładnie każdy z wyrazów. Kiedy chciał, potrafił być twardy. Gdy emocje brały górę nad rozsądkiem stawał się innym człowiekiem. Ufał jednak samemu sobie i wiedział, na co może sobie pozwolić, a na co nie. Wiedział także, że nigdy by jej nie skrzywdził, nie ważne jak zły by był. W końcu przecież o to tu chodziło - nie chciał, aby stała jej się krzywda.
Powrót do góry Go down
the pariah
Victoria Rose
Victoria Rose
https://panem.forumpl.net/t2027-victoria-rose#25934
https://panem.forumpl.net/t2034-vic
https://panem.forumpl.net/t2033-victoria-rose#25956
Wiek : 29 lat
Przy sobie : Scyzoryk wielofunkcyjny, fałszywy dowód tożsamości

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptySob Kwi 12, 2014 2:46 am

Nie rozumiała, a może nie chciała go zrozumieć. Była jednak zrozpaczona, że coś takiego będzie wstanie ich podzielić. Wiedziała, że każde z nich miało swoje racje, ale bolało ją, że jest uważana za tą, która nie tyle co sobie nie poradzi, ale stanie się ofiarą. Nie myślała o tym wszystkim w takich kategoriach, próbowała widzieć jakieś pozytywy i miała nadzieję, że nie doprowadzi jej to do zguby.
Dostrzegając ten błysk w oczach Hugh nie przeraziła się, ale nie potrafiła przyswoić jego reakcji w taki czy inny sposób. Widziała jak się odwraca, lecz nie zareagowała. Była zbyt roztrzęsiona, zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Nie mogła powstrzymać swojego ciała od tak naturalnej reakcji na gniew.
- Nic nie rozumiesz -otworzyła usta we wzburzeniu, ale nic się z nich nie wydostało, nawet najmniejszy dźwięk. Nie mogła znieść tego, jak bezpośrednio próbował wpierać jej fakt, który przecież nie był prawdą. Patrzyła na jego plecy i to jak podchodzi do okna, by samej nieruchomo siedzieć na kanapie. Czuła, że jeśli teraz by się podniosła, to jej nogi zrobiłby się jak z waty i znów opadłaby na siedzenie.
Przez tą chwilę ciszy próbowała się uspokoić i opanować emocje. Wiedziała, że będzie żałować wszystkiego, co mu powiedziała i zamierza powiedzieć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Był dla niej kimś na tyle ważnym, że każde słowo, które zaczynało ich dzielić, sprawiało, że w jej serce wbija się kolejna ostra szpilka, która dodawała całej sytuacji kolejną dawkę niepotrzebnych, negatywnych odczuć.
Każdy kolejny zakaz z jego ust znów wywoływał u niej sprzeczne emocje. To tak jakby drażnił i tak już pobudzonego wilka. Wszystko co mówił, doprowadzało ją do szybszej pracy serca. Tępo patrzyła się w jego plecy, próbując utrzymać równomierny oddech, lecz widząc go spiętego i złego, zdawało się, że nic nie może jej pomóc w tym stanie. Tym razem to ona poczekała, aż skończy mówić. Nie przerywała mu, choć wiedziała, że jeśli tak dalej pójdzie, to nie wytrzyma tego tonu głosu, którym się do niej odnosił i przerwie mu jego szarmanckie przemowy.
-Nie, to nie będzie twój błąd. Robię to na własną odpowiedzialność. Nie idziemy tam razem, bo idziemy tam uwolnić swoje nadzieje. Każdy dla siebie. -próbowała wytłumaczyć mu, że to przecież taki był tego cel od początku, choć czuła, że on pragnie jedynie jej dobra. -Ja też nie chcę cię stracić. Boję się tej chwili najbardziej na świecie. Ta pustka... -urwała, bo nie chciała brać go na litość, to nie była odpowiednia metoda, nie w tej chwili i bardzo dobrze to wiedziała.
Przestała bezcelowo patrzeć na jego plecy. Wbiła wzrok we własne dłonie, które zaciskały się teraz w pięści. Wcześniejsza pozytywna energia mieszana z obawami, przerodziła się w rozgoryczenie.
-Pójdę tam bez ciebie czy z tobą. -odwarknęła na jego słowa. Nie mógł tak po prostu zaprzepaścić ich szansy. Zbyt wiele czasu temu poświęcili, a on chciał w tak prosty sposób to zniszczyć. Poczuła, że zaczyna jej brakować cierpliwości i nie będzie w stanie na dłuższą metę tak opornie próbować złamać tego muru. Westchnęła bardzo głęboko, co Hugh mógł usłyszeć.
-Nie możesz mi zakazać tam iść. Zbyt długo cierpiałam. Te wydarzenia będą jednocześnie moim zwycięstwem nad Lucasem. Nareszcie mogę się zemścić za te krzywdy i to co mi zrobił. On jest jednym z nich, a jeśli naruszenie wyższej władzy ma skutkować rozpadem tej armii zwierząt, to chcę się do tego przyczynić. -zdała sobie sprawę, że prawie krzyczy. Ukryła na chwilę twarz w dłoniach, by zaraz wstać i oddalić się w drugą część pomieszczenia i stanąć za ukochanym.
-Spójrz na mnie. -poprosiła spokojniejszym głosem, choć dziwnie władczym i rozżalonym. -Rozumiem cię, ale ty musisz zrozumieć mnie. Jeśli nie możesz zmienić zdania, to spróbuj zaakceptować fakt, że w tej sprawie będziemy mieć oddzielne racje. -kontynuowała, bez względu na reakcję mężczyzny.
Zachowanie spokoju w tej sytuacji było niemalże niewykonalne, a Victoria na samo wspomnienie spojrzenia Hugh, stawała się jeszcze bardziej niespokojna. Z jednej strony docierał do niej fakt, że starał się ją ochronić i robił to wszystko w dobrej wierze, ale zbyt długo czekała na ten dzień, by teraz tak łatwo się wycofać. Nie mogła pozwolić, by jej żądza cichej zemsty i doprowadzenie do sprawiedliwości w państwie zeszły na drugi plan, nawet jeśli Hugh miał tego nie rozumieć. Mógł się domyślać, ale kobieta była zbyt pewna siebie, by jego wściekłość mogła jej w czymkolwiek przeszkodzić. Nie rozumiała siebie w kwestii, w której czuła, że nie obchodzi ją jej własny los, bo dla tej sprawy była zdolna do wielu rzeczy. Równocześnie wiedziała, że powinna żyć dla siebie, dla niego i pragnęła tego, ale obok była równie potężna wola walki.
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyNie Kwi 13, 2014 12:03 am

Z każdą chwilą czuł, jakby wkraczał w sam środek tornada. Nie chciał tego, ale najwidoczniej nie mogło obejść się bez kłótni. Stanie w tym pomieszczeniu, które nagle zrobiło się dla niego za ciasne, była istną katuszą. Pragnął już dawno być na zewnątrz, razem przygotowywać to, na co czekał tyle czasu. I chciał robić to wiedząc, że ona jest bezpieczna w jego mieszkaniu. Ale najwidoczniej nie rozumiała, a i on nie potrafił postawić się w jej sytuacji. Przekonywała go, że to nie będzie jego wina, nie jego błąd, jeśli coś pójdzie nie tak. Gdzieś w głębi duszy wiedział, że ma rację. Znał jednak siebie samego na tyle dobrze i miał pewność, że obwiniał by siebie za to do końca życia. Czułby się jakby to on wyrządził jej krzywdę. Miał świadomość tego, jak wiele to dla niej znaczy, bo tyle samo znaczyło to dla niego, jednak nie potrafił jej tam puścić.
-Spójrz na mnie - poprosiła, a jej głos, choć spokojny, miał w sobie nutkę złości i władzy. Podniósł więc spojrzenie na jej twarz, starając się utrzymać swoje emocje na wodzy. Za każdym razem, kiedy na nią patrzył, zdawało mu się, jakby jego serce miękło. A nie chciał, aby tak było. Musiał utrzymać swoje zdanie, to on powinien trzymać całą tą sytuację w ryzach -Rozumiem cię, ale ty musisz zrozumieć mnie. Jeśli nie możesz zmienić zdania, to spróbuj zaakceptować fakt, że w tej sprawie będziemy mieć oddzielne racje - powiedziała, a on czuł, jak wszystko w nim zaczyna się gotować.
- Nie mogę - niemalże że wykrzyczał, odwracając wzrok. Miał ochotę krzyczeć, był wściekły, zdenerwowany i zniecierpliwiony, a jej postawa nie ułatwiała mu opanowania się - To tak, jakbyś kazała mi podpisać na ciebie wyrok śmierci! Albo zaakceptować to, że wkrótce możesz zginąć. Wiem, że nie będzie to moja wina, jeśli coś się wydarzy, ale to się nie liczy! Bo i tak przez resztę mojego życia będę myślał tylko o tym, że to ja cię tam zabrałem. Mimo wszystko wolałbym jednak, aby nic się nie wydarzyło i aby ciebie tam w ogóle nie było - krzyknął, przeczesując włosy dłonią. Nie miał pojęcia co ma jej powiedzieć, aby zrozumiała. Martwił się o nią, martwił się o siebie -  A poza tym... jeśli pójdziesz boję się, że nie będę mógł się skupić. Nie dość, że sama twoja obecność zawsze mnie rozprasza, to jeszcze jedyne o czym będę myślał to to, aby nic ci się nie stało - wyznał trochę ciszej, znów zwracając się w stronę okna i obejmując się rękoma. Wiedział, że potraktował ją w tym momencie nie jak osobę dorosłą, ale jak dziecko, na które wiecznie trzeba uważać. Może poczuć się urażona, ale miał to gdzieś. Czy tak trudno zrozumieć, że chciał, aby ona żyła? Miał świadomość, że wszystko może pójść dobrze, ale zawsze istniała szansa, że popełnią błąd. A ten mógł ich wiele kosztować. I jeszcze jej obecność... Żył z nią już tyle czasu, a dalej w jej towarzystwie czuł się zdezorientowany. Nie jakoś strasznie, aby nie mógł trzeźwo myśleć, tylko po prostu skupiała całą jego uwagę na sobie. I jedyne o czym potrafił myśleć to ona, jej błękitne oczy uśmiechające się do niego i głos, który znał tak dobrze. Myśl, że to wszystko mogłoby nagle zniknąć, wydawała się i była przerażająca.
Kiedy już miał dodać kolejne zdanie, argumentujące dlaczego nie może pozwolić jej iść, jego telefon ponownie zadzwonił.
- Tak? - warknął, zamykając oczy. Wciąż stał odwrócony do niej plecami. Westchnął cicho i czuł, jak ciśnienie zaczyna mu się podnosić. Z każdym kolejnym słowem rozmówcy miał wrażenie, że to wszystko jest tylko złym snem - Nie. Nie pozwolę na to, nie ma mowy - dodał ostro, przechadzając się po pokoju. W nerwowym odruchu jego ręka znów powędrowała do włosów - Dobrze. Jak chcesz, ale pamiętaj, jeśli coś się stanie... nie wybaczę Ci tego. Tak, wiem że nic się nie stanie - powiedział, a w jego głosie wyczuwalna była groźba - Przemyśl to jeszcze. Może jednak da się to zmienić. Kto tego chce?! - krzyknął do słuchawki. Miał ochotę rzucić telefonem o ścianę i wyjść z domu, pójść gdzieś daleko i odciąć się od tego wszystkiego - Nie wierzę. Dobra. Dobrze, powiedziałem! Już idziemy - dorzucił i rozłączył się. Obrócił się i wkurzony spojrzał na Victorię.
- Ubieraj się - rzucił tylko i nie czekając na nią wyszedł z mieszkania, aby pobyć choć przez chwilę samemu i odetchnąć świeżym powietrzem. Ktoś podjął decyzję za niego. I musiał się temu podporządkować, czy miał na to ochotę czy nie. Trzeba się było w to nie mieszać. Głupek z ciebie, Randall.
Powrót do góry Go down
the pariah
Victoria Rose
Victoria Rose
https://panem.forumpl.net/t2027-victoria-rose#25934
https://panem.forumpl.net/t2034-vic
https://panem.forumpl.net/t2033-victoria-rose#25956
Wiek : 29 lat
Przy sobie : Scyzoryk wielofunkcyjny, fałszywy dowód tożsamości

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptySro Kwi 16, 2014 11:41 pm

Z każdym słowem była coraz to bardziej zirytowana. Mężczyzna nawet nie był świadom, jak wybitnie wyprowadzał ją z równowagi. Nie tylko swoim krzykiem, argumentami, ale przede wszystkim postawą wobec niej. Jakby była dzieckiem, które samo nie potrafi o siebie zadbać. Niewystarczalne, niesamodzielne, będące kulą u nogi.
Czuła jak złość narasta w niej z każdą sekundą. Gdyby tylko było ją na to stać, podeszłaby do niego i uderzyła w twarz, by wreszcie zaczął trzeźwo myśleć. Niestety taka sytuacja była niemożliwa, nawet podczas kłótni nie potrafiła sobie wyobrazić, że on może uderzyć ją, a ona jego. Za dobrze się znali i Hugh z pewnością wiedział, że jeśli doszłoby do rękoczynów, to straciłby ją na zawsze, nieodwracalnie i znów podążaliby samotnymi ścieżkami, bardzo daleko od siebie.
-Nie wiesz, co mówisz! -wtrąciła między jego słowami roztrzęsionym od nerwów głosem. Nie była dłużej wstanie słuchać jego wypowiedzi, które przynosiły tak duży ból. Wiedziała, że się o nią martwił, ale po tym wszystkim ten tok myślenia został głęboko zakopany. Nie potrafiła zrozumieć, jak mógł tak samolubnie myśleć, bo właśnie tak w tej chwili osądzała mężczyznę.
- A poza tym... jeśli pójdziesz boję się, że nie będę mógł się skupić. Nie dość, że sama twoja obecność zawsze mnie rozprasza, to jeszcze jedyne o czym będę myślał to to, aby nic ci się nie stało -po tych słowach spojrzała na niego i poczuła ukłucie, coś wewnątrz mówiło jej, że strata będzie boleć, że sama się naraża. Kilka sekund było jak chwiejne kroki na linie, kiedy obawiasz się, czy zaraz spadniesz, a może jednak się utrzymasz. A później zaczęła opadać w dół, zalana jeszcze większą dawką negatywnych emocji -złości, rozgoryczenia, irytacji, gniewu.
-A myślisz, że jak poszedłbyś tam sam, to nie martwiłabym się? Wyrwałabym sobie wszystkie włosy ze zmartwienia, ale to nie o to chodzi. -wykrzyczała, patrząc zmieszana w jakiś punkt mieszkania.
Według niej Hugh był daleko od zrozumienia tego co czuła. Pierwszy raz miała mu ochotę wyrzucić prosto w twarz to, że to ją bardziej życie skrzywdziło, ale na szczęście kłótnie przerwał telefon. Podwójne szczęście, bo nie chciała wiedzieć, jak to wszystko by się skończyło, gdyby nie nagła interwencja zapewne jednego z ich znajomych, który miał dość czekania i kazał im się pospieszyć, wydając rozkaz, by przyszli razem.
Całą rozmowę wpatrywała się w Hugh zdezorientowana, a gdy usłyszała dwa krótkie słowa Ubieraj się poczuła euforię, która zmieszała się z żalem. Wiedziała, że gdyby mógł, to dalej by się z nią dochodził, próbując niszczyć każdy najdrobniejszy podany przez nią argument. Zdążyła tylko się obrócić, gdy Hugh był już za drzwiami. Nie chciała iść tam skłócona z nim, to nie tak miało wyglądać, ale jedyną rzeczą, której pragnęła bardziej od pogodzenia się z nim, było uczestnictwo w tym zamachu.

Panika... Wszechogarniająca panika gnała jej ciało przed siebie. Nie było strachu, ani złości. Był to czysty gniew, który rozsadzał ją od środka. Na tą chwilę myśli jeszcze nie docierały skutecznie do szarych komórek. Nie potrafiła przyswoić wiadomości o niepowodzeniu zamachu i śmierci wielu bliskich jej osób. Trauma musiała poczekać, bo teraz jej nogi same przebierały jedna za drugą wraz z pozostałą częścią grupy, która uciekała przed goniącym ich oddziałem żołnierzy.
W głowie pojawił się obraz zbliżającego się końca, który był wypierany przez inne, bardziej lub mniej drastyczne myśli. Zapadał zmrok, który wzmagał odgłosy otoczenia. Przechodnie jakby się wyludnili, pozostawiając na ulicy ich grupkę, która wydawała się teraz niczym, wobec siły Almy Coin i jej podwładnych.
Nie patrzyła do tyłu, nie chciała wiedzieć, jak szybko gonią ich własne przeznaczenia, które miały zostać wyznaczone przez rządowe ręce sprawiedliwości.
Nerwowo rozglądała się po otaczających ją twarzach, szukając tej na której jej najbardziej zależało. Wydawało jej się, jakby wieczność szukała rysów twarzy Hugh, w otaczającej ich szarości. A gdy w końcu ją znalazła, była zmuszona patrzeć przed siebie.
Odkąd wyszli z mieszkania, ba, odkąd zaczęli się kłócić, nie przeprosiła go. Nie było na to czasu, ale również nie żałowała. Była zbyt uparta, by powiedzieć mu, że rozumie to, iż się o nią martwił i chciał jak najlepiej, ale ona sama równocześnie z własnymi pragnieniami, nie potrafiła znieść myśli, że go straci. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że zamiast twarzy Hugh w drzwiach, zobaczy inną, zakrwawioną, która przekazuje jej najgorsze wieści w jej życiu.
Zabudowania stawały się coraz gęstsze, ludzi na ulicy przybywało i pojawiła się nadzieja, malutkie światełko na powodzenie ucieczki, ale ludzie Coin nie zwracali uwagi na cywili. Co jakiś czas w powietrzu unosiły się głuche odgłosy strzałów. W oddali dostrzegła skrzyżowanie i poczuła dezorientację. Nie wiedziała w którą stronę podąży Hugh, a co najgorsze, nie było czasu się nad tym zastanawiać. Skręciła za większością. Tam gdzie nogi same ją poniosły. Czuła, że nie może opaść z sił. Nie mogła tego zrobić przez to, co sobie obiecała i co obiecała w duchu Hugh. Miała się nie poddawać.
Wśród biegnących osób zaczęła szukać znajomej twarzy. Zrozumiała, że po części miał rację. Przejmowała się w tej chwili nie sobą, a nim. Nie trwało to jednak długo, a przynajmniej nie na tyle długo ile by chciała.
Były to dosłownie ułamki sekund, gdy poczuła rozchodzące się po jej ciele, paraliżujące ciepło. Nie miała pojęcia, co było tego przyczyną. W jednej chwili biegła, skręcając w jakąś ulicę, by po chwili z głuchym dudnieniem uderzyć o chodnik, na którym się właśnie znajdowała.
Wszystko zaczęło wirować. Nagle dół stał się górą, a góra dołem. Widziała tylko ciemne niebo, które niosło ze sobą chmury. Najpierw słyszała oddalające się kroki, a później tylko zagłuszone dudnienie. Oczy miała szeroko otwarte, spostrzegła, że kilku Strażników przebiegło koło niej i wtedy już wiedziała, że coś z nią jest nie tak. Poczuła się jak porzucony śmieć.
Ciepło rozeszło się w końcu po całym ciele, paraliżując wszystkie kończyny. Ledwie zdołała przesunąć dłoń na pierś i unieść ją nieco do góry, by dostrzec krew. Rozchodzące się przyjemne uczucie, ustąpiło tępemu bólowi. Nie była w stanie nawet powstrzymać krwawienia uciskiem. Każda stracona kropla czerwonej cieczy, wysysała z niej siłę. Czuła jakby ktoś rozpętał w jej ciele piekło, sprawiając, że najczulszy punkt ciała -serce, eksploduje pod naciskiem cierpienia. Ale ono zamiast eksplodować -słabło, bijąc coraz wolniej.
Próbowała nie zwracać na to uwagi. Patrzyła w niebo żałując, że nie może dostrzec gwiazd, które były jej tak bliskie, bo pozwalały się przenieść do każdego zakątku świata. W oczach pojawiły się łzy, szybko je opuszczając, jedna po drugiej, zalewając całą twarz. Były one efektem bólu, ale i też wewnętrznej skruchy. Nie wiedziała co ją czeka, ale próbowała jeszcze raz przywołać obraz tych wszystkich twarzy, które kochała. Najdłużej i najdokładniej zaistniały te Lucasa i Hugh. Jedna przedstawiała obraz cierpienia, a druga miłości, na którą nie zasługiwała. Nie po tym, jak złamała swoją własną obietnicę, że przetrwa. Będzie dla niego i nic tego nie zmieni. A jednak, wystarczyła jedna kula...
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria EmptyCzw Kwi 17, 2014 10:56 am

Tak kłótnia była najgorszą w jego życiu. Nie była taka jak poprzednie, po której wystarczy mocny uścisk, czuły pocałunek i uśmiech, który sprawiał, że wszystko było lepiej. Nie chciał jej przepraszać, nie potrafił, bo bał się, że przyniesie to coś złego. Kiedy zeszła na dół w milczeniu ruszył przed siebie, nawet na nią nie patrząc. Bił się z myślami, mógł jeszcze zawrócić, zabrać ją, przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Jednak te negatywne uczucia, złość, smutek, rozgoryczenie sprawiały, że nie potrafił spojrzeć jej w twarz. Była na niego wściekła, słowa, które wypowiedział zraniły ją, ale on wcale nie był zraniony mniej. Tyle osób w życiu już stracił, że nie potrafił sobie wyobrazić, aby ona mogła do nich dołączyć. Gdyby ją stracił byłoby tak, jakby część jego samego umarła razem z nią. Gdyby zginęła, chciałby zginąć obok niej, bo życie w samotności wydawało się najgorszym, co mógł sobie wyobrazić. A wolał nie wyobrażać, wierzył, że będzie dobrze. Nie mógł przewidzieć przyszłości ani jej zmienić.

Ta noc była najgorszą w jego życiu. Jeden okrzyk i już puszczał się biegiem przez ulice Kapitolu, słysząc za sobą strzały i tupot nóg żołnierzy. Każdy kolejny pocisk mógł być śmiertelny. Biegł, oglądając się i wypatrując Victorii, popędzany przez tłum. Gnał na oślep, na wyczucie, z adrenaliną buzującą w jego żyłach, bijącym sercem i przerażeniem, że zawiódł. Że wszystko poszło źle, a jego i jej nie powinno tam w ogóle być. Skręcał, błagając w myślach, aby gdzieś tam była. Wierzył, że da sobie radę, jest silna i szybka, rozważna. Poradzi sobie, przeżyje, trafi do mieszkania i pogodzą się, wszystkie pochopnie wypowiedziane słowa zostaną zapomniane i będzie jak dawniej.
Wbiegając w tłum przechodniów liczył, że uda mu się uciec. Zgubić żołnierzy Coin, oszukać ich i zdobyć przewagę. Po chwili jednak znów wylądował w pustej ulicy, mając przed sobą Anthony'ego i resztę grupy oraz nadzieję na lepsze zakończenie tego dnia. Co on sobie wyobrażał myśląc, że wszystko się uda? Siła Coin, jej wojsko i potęga, która rządziła tym krajem, były nie fo pokonania, a on odważył się podnieść na nią rękę. I prawie jej nie stracił, w tej niebezpiecznej walce. Słyszał, że kroki się oddalają i w duchu uśmiechnął się, że jednak się udało. Usłyszał jednak pojedynczy strzał, który kazał mu się odwrócić. Szybko minęli go Strażnicy myśląc chyba, że jest przerażonym przechodniem uciekającym przed wystrzałami. Na początku nie widział nic, było ciemno, a przestrzeń przed nim była zupełnie pusta. Po chwili jednak zobaczył coś, co sprawiło, że jego serce na moment stanęło. Puścił się biegiem w przeciwną stronę, słysząc za sobą krzyki przyjaciela. Nie zwracał na to uwagi, jedyne, co się dla niego liczyło to osoba, która leżała na ziemi.
Kucnął przy niej, a jego dłonie  zaczęły drgać. Widział, jak z rany wypływa krew, sączy się na ziemię i zalewa czerwienią pustą przestrzeń. Jego serce wydawało się bić coraz mocniej, do oczu napływały łzy a panika wstrząsała jego ciałem.
- Victoria - szepnął, mając wrażenie, że zaraz spadnie w dół i rozbije się o skały pod nim. Przyłożył dłonie do jej serca, starając się zatamować krwawienie. Jej twarz bladła z każdą sekundą, wzrok stawał się nieobecny, a czerwona ciecz brudziła jego dłonie, spodnie i koszulę
- Victoria! - krzyknął pochylając twarz. Łzy wypływały mu z oczu, mieszając się z krwią ukochanej. Patrzył, jak na jego oczach uchodzi z niej życie i czuł się winny. Smutek i złość mieszały się w nim, uderzały w niego i wprowadzały w stan, z którego nie potrafił wyjść - Przepraszam, Victorio. Przepraszam... -szeptał raz po raz łamiącym się głosem. Jego ciałem wstrząsały dreszcze, poczucie winy stawało się tak silne iż miał wrażenie, że to on pociągnął za spust - Przepraszam. To moja wina. Przepraszam - powtarzał jak obłąkany, jakby te słowa mogły wrócić jej życie. Marzył, aby otworzyła oczy, aby uśmiechnęła się, wstała i poszła razem z nim. Jego serce przestawało bić z każdą chwilą, z którą jej przestawało  pracować. Głowę rozsadzał tępy ból, żołądek ściskał się z przerażenia i strachu, łzy lały się niczym potok, a dłonie zaciskały się na jej ranie, całe w krwi, która miała pozostać na jego duszy już do końca.
- Kocham Cię, nie opuszczaj mnie - szepnął i pochylił twarz aby pocałować ją w czoło, które stawało się chłodne i blade. Nic się nie liczyło, chciał umrzeć razem z nią, niż żyć samemu. Marzył, aby zjawił się żołnierz, który postrzeli go tak samo jak ją. Morderca, który odebrał mu całe szczęście z jego życia.
Nie przeprosił jej. Umarła, pozostając z nim w kłótni. Nie powiedział, że ją kocha, mimo że to wiedziała. Nie przytulił jej, nie pocałował. Pozwolił jej iść, a teraz ponosił tego konsekwencje. Klęczał nad jej ciałem, wciąż zaciskając dłonie w miejscu jej rany. Słyszał krzyki, strzały i tupot wielu stóp, błagając, aby któryś z pocisków trafił go prosto w serce, które i tak było już martwe bez niej.
- Wybacz mi, najdroższa. Proszę. Błagam - mówił, a jego głos drżał z każdym słowem coraz mocniej - Wybacz mi. - poddawał się. Jego ciało wiotczało z każdą chwilą, czuł się słaby i mały, jak robak, niezdolny do poruszenia się, łatwy do zdeptania. Czuł się mordercą, mimo że nic nie zrobił. A jednak. Jedyna osoba, która wnosiła światło do jego życia umarła na jego rękach, a jej krew spoczywała na jego dłoniach. Kim więc był, jeśli nie mordercą?
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Hugh i Victoria Empty
PisanieTemat: Re: Hugh i Victoria   Hugh i Victoria Empty

Powrót do góry Go down
 

Hugh i Victoria

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next

 Similar topics

-
» Victoria Rose
» Victoria Rose
» Iris & Hugh
» Hugh
» Hugh

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Osobiste :: Retrospekcje-