| Temat: Abigail Garneau Pią Sie 02, 2013 8:29 pm | |
| Abigail "Gayle" GarneauKacey RohlIMIĘ: Abigail NAZWISKO: Garneau DATA URODZENIA: 21.06.2262 MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Kapitol, dawniej Dystrykt Trzynasty. ZAJĘCIE: AsasynAbigail nie posiada znanej jej, bądź żyjącej rodziny. Jest sierotą. Na jej zmarłych rodziców wytypowano dwójkę szpiegów z Trzynastki, którzy zaginęli w akcji wiele lat temu. Dla dziewczyny są to jedynie puste imiona i jedno zdjęcie pary, które zawsze plącze się pośród jej rzeczy. Jej jedyną matką jest Dystrykt Trzynasty. - Anne Marie Garneau - matka. - Ezekiel Garneau - ojciec. - Hannibal Dittmann - lekarz, który zajął się nią po załamaniu nerwowym. Traktuje go jak ojca. Ciemny pokój, głęboko pod ziemią. Bunkier, a w zasadzie jego część. Na środku pokoju stół, a nad nim samotna lampka rzucająca niepokojące cienie na dwie osoby siedzące w środku. Jedną z nich był mężczyzna mający może z czterdzieści pięć lat, drugą zaś młoda kobieta, która nie mogła przekroczyć jeszcze dwudziestu. - Abigail Garneau, czy tak? - spytał mężczyzna, unosząc na nią wzrok. Ciemnowłosa powiodła dzikim spojrzeniem po sali, a gdy w końcu padło na niego tylko spuściła wzrok i kiwnęła głową. - Abigail, jeśli masz wyzdrowieć musisz ze mną rozmawiać. Czy to rozumiesz? - pytał lekarz łagodnie. - Spójrz na mnie i nie bój się, niczego złego Ci nie zrobię. Nazywam się doktor Hannibal Dittmann i będę Twoim osobistym lekarzem. Dziewczyna posłusznie, choć niechętnie, uniosła wejrzenie pary zielonych oczu. Odruchowo dotknęła również opatrunku na jej szyi. Z wyglądu przypominała spłoszoną łanię - siedziała na krześle tak, by zajmować jak najmniej miejsca. Dłonie przez większość czasu trzymała między kolanami, albo nerwowo zakładała włosy za ucho. - Właśnie tak. Rozumiesz cel tej terapii? - kontynuował łagodnie. Ona pokiwała głową, na krótki moment znów obdarzając go spojrzeniem. - To dobrze. Dziś nie będziemy zbyt wiele rozmawiać. Chciałbym Cię poobserwować, jeśli mi na to pozwolisz. Pozwoli mi to wybrać terapię dostosowaną do Twoich potrzeb. Dittmann uśmiechnął się lekko i splótł dłonie. Gdy Abigail zdobyła się na odwagę, by przyjrzeć mu się nieco uważniej, zauważyła zaskakujące podobieństwo mężczyzny do węża. Był bardzo elegancki, wyważony. Nie pozwalał, by górę nad nim brały emocje. Miał też bardzo charakterystyczny sposób przechylania głowy, który dziewczyna podpatrzyła u jaszczurek. W jakiś nieodgadniony sposób zimne wejrzenie jego ciemnych oczu ją uspokajało... *** Dwoje mężczyzn stojących w ciemności i przyglądających się dziewczynie piszącej coś zawzięcie w pokoju, który widzieli zza szyby. Lewą rękę miała przyciśniętą do prawej strony szyi. - I jak jej terapia? Daje pożądane efekty? - zapytał jeden z nich. - Jak najbardziej. Abigail jest bardzo pojętną uczennicą - umilkł na moment, pogrążając się w myślach. - Zastanawiałem się, czy może prezydent Coin nie zechciałaby jej odwiedzić? To dla niej wielki autorytet. Jeśli znalazłaby choć chwilę dla Abigail... - Nie sądzę, że będzie miała czas, doktorze Dittmann. Mimo to zapytam. - Mężczyzna wyszedł z pokoju, pozostawiając w nim samotnego lekarza, który jeszcze długi, długi czas przyglądał się młodej Abigail. *** Kolejny dzień dzielony przez lekarza i pacjentkę. Odsunęli stół i siedzą naprzeciw siebie na niewygodnych krzesłach. - Abigail, dziś chciałbym porozmawiać z Tobą o Twoim dzieciństwie - zaczął lekarz. Dziewczyna tylko kiwnęła głową na zgodę, a opuszkami nerwowo zawadziła o krawędź opatrunku na swej szyi. Ten temat był stosunkowo bezpieczny, i tak nie pamiętała zbyt wiele. - Urodziłaś się w Dystrykcie Trzynastym, jak brzmiały imiona Twoich rodziców i jakie miałaś z nimi relacje? - Anne Marie i Ezekiel Garneau - odparła cicho. - Zaginęli gdy byłam jeszcze bardzo mała. Nie pamiętam ich wcale. - Czy rozważałaś kiedyś wybór przybranego rodzica? Pełnoletniej osoby, która zaopiekowałaby się tobą gdy już stąd wyjdziesz? Duszenie wszystkiego w sobie jest niezdrowe, mogłabyś otworzyć się przed kimś innym niż jedynie psychiatrą. Ciemnowłosa dłuższą chwilę milczała, lekarz był jednak cierpliwym człowiekiem. W skupieniu obserwował jej najdrobniejsze reakcje na każde jego słowo. Mimo to w jej głowie był mętlik. Wszystkie zdarzenie ścierały się ze sobą i traciły granice rzeczywistości. On był zaś jej ostoją normalności. - Pan - rzekła w końcu cicho. - Pochlebiasz mi Abigail, ale nie mogę pełnić takiej roli. Jestem Twoim lekarzem. - Hannibal założył nogę na nogę, nie spuszczając z niej wzroku. - Czy nie widzisz nikogo innego w tej roli? Abigail jedynie pokręciła zdecydowanie głową, a lekarz westchnął. - Kontynuujmy więc. *** - Lorasie. - Hannibalu - politykowi i lekarzowi wystarczały takie właśnie krótkie powitania. Zwłaszcza, że po raz kolejny stanęli ramię w ramię, by przyjrzeć się dziewczynie przebywającej w izolatce. Tym razem spała, więc nie mieli okazji, by poobserwować jej zachowanie. Jedynie mimowolne ruchy mięśni i obie dłonie dygoczące w okolicach jej szyi świadczyły o tym, że śniąca nie znajduje się w świecie marzeń, a koszmarów. To jednak zdawało się zupełnie nie przejmować mężczyzn. - Byłem u Coin. - Hannibal zerknął na towarzysza z ukosa, ale nie skomentował tego faktu, a jedynie czekał, aż ten rozwinie ową kwestię. - Nie przyjdzie. Zbyt wiele istotnych rzeczy się teraz dzieje. - Zawsze znajdą się ważniejsze rzeczy od przestraszonej dziewczyny - mruknął lekarz. *** - Abigail, wspominałaś, że nie lubiłaś swoich nauczycieli. Jak ich traktowałaś? - Pyskowałam - odparła, a w jej głosie można było wyłapać cień skruchy. - Byli dla mnie niemili, więc stwierdziłam, że nie ma powodu bym ja była miła dla nich. - Czy traktowali Cię inaczej niż resztę dzieci? - Abigail miała wrażenie, że ciemne oczy doktora zaglądają jej w duszę. Nawet gdyby chciała - nie umiałaby go okłamać. Przerażało ją to i fascynowało zarazem. - Tak - gdy zobaczyła jak unosi brwi, kontynuowała - pilnowali mnie uważniej niż inne dzieci, bo umiałam uciekać. Byłam szybka, zwinna i bardzo giętka. Nadal jestem. Uśmiechnęła się nerwowo i potarła szyję, by jakimś odruchem rozjaśnić wspomnienia dawno minionych dni. Miała mniejszy opatrunek, choć nadal zasłaniał on ślady szycia. - Od najmłodszych lat biegałam na posyłki. Musiałam być szybka. I byłam. Słyszałam, że ktoś kiedyś nazwał to sztuką uciekania. Wspinałam się po ścianach i wbiegałam na murki z równą łatwością co szłam po równym gruncie. - Jesteś więc wygimnastykowana - Tak, chyba tak. Czasami lubiłam wspinać się wysoko tylko po to by obserwować ludzi przechodzących pode mną i nie mających pojęcia, że ktoś na nich patrzy. - To bardzo przydatna umiejętność, możesz być z siebie jedynie dumna. Tak jak wszyscy inni. Nikt Ci nie dorównuje. Abigail uśmiechnęła się pewniej i od tego dnia nie drżała już za każdym razem gdy widziała kogoś obcego. *** - Czy cokolwiek uległo zmianie? - Nie - Rozumiem. - A jak Abigail? - Porządkujemy jej wspomnienia w kolejności chronologicznej. Te najistotniejsze dla zachowania jej równowagi psychicznej. Reszta sama powróci na swoje miejsca... w stosownym czasie. *** - Abigail, chciałbym dziś porozmawiać z Tobą o Twoich wizytach w Kapitolu - Hannibal odłożył notatnik z długopisem i splótł dłonie na kolanach. - O osobach, które zabiłam? - Głos nieco jej drżał lecz poza tym zachowywała się już prawie normalnie. Jedynie palce na powrót powędrowały w stronę szyi. Nadal tkwił na niej opatrunek, przez którego zdjęciem tak histerycznie się wzbraniała. Z każdą wizytą doktora Dittmanna czuła się jednak coraz lepiej. Lekarz zaś nie zamierzał jej okłamywać. - Tak, właśnie o nich. Czy pamiętasz pierwszą osobę, którą pozbawiłaś życia? Wiesz, jak się nazywał? - Dziewczyna ściągnęła brwi, intensywnie myśląc. Tyle twarzy, tyle nazwisk. Pochyliła się i otuliła głowę dygoczącymi dłońmi. Tyle twarzy, tyle nazwisk, tyle... tyle... Krwi... Nawet nie zauważyła gdy lekarz klęknął obok niej i złapał ją delikatnie za nadgarstki. Odsunął jej dłonie i sam ujął jej twarz we własne. Kciukami otarł łzy, które niespodziewanie spłynęły po jej policzkach. - To nie było nic złego, Abigail. Każdy z nas zabija. Nie myśl o tym w tak ostateczny sposób. Istoty, który zabiłaś nie były już ludźmi. Były chwastami, które wyrwałaś. Czyrakami na skórze społeczeństwa, które wypaliłaś. Jesteś bohaterką. Garneau pokiwała gorączkowo głową, a następnie przytuliła się mocno do Hannibala, gdy dał jej taką sposobność. Opanowywała szloch, gdy on gładził ją po włosach i powtarzał, że będzie ją chronił. - Miałam piętnaście lat - szepnęła w końcu, nadal wtulona w niego jak w nigdy nie widzianego ojca. Pociągnęła nosem i kontynuowała - nazywał się Ron Rush i był informatykiem. Zajmował się... zajmował się między innymi jakością transmisji... Umilkła, gdy w jej głowie na nowo odżywały dawno zapomniane sceny. Dittmann zaś nie popędzał jej, a cierpliwie czekał aż wizje miną. Szła ciemnym korytarzem oburącz trzymając pistolet. Wdarła się do centrum dowodzenia i przyłożyła mu pistolet to tyłu głowy. On się uśmiechał. Widziała to w odbiciu ciemnych monitorów. Był smutny. "Zrób to, no dalej" ~ ponaglał ją. I zrobiła. Odgłos strzału odbił się echem w jej umyśle. Zadrżała, ale następne jej słowa były wypowiedziane zupełnie beznamiętnie. Jakby było jej już wszystko jedno. Jakby pogodziła się z losem. - Strzeliłam mu w tył głowy. Pocisk przebił kość czołową i wbił się w jeden z monitorów, na który bryzgnęła również jego krew i fragmenty mózgu. Upadł na klawiaturę, ale wszystko było już wyłączone. Uśmiechał się. Miał na twarzy szeroki uśmiech, gdy go zastrzeliłam. Nie zmyłam go z jego twarzy nawet śmiercią. Czy to czyni ze mnie potwora? - Nie, Abigail. Nie jesteś potworem. *** - Nie mam już co na to liczyć, prawda? - Nie, raczej nie... Hannibal skrzywił się z niesmakiem. - Taka ignorancja. Ona ma niesamowity potencjał. - Jeszcze przyjdzie jej czas. Kiedy wróci do służby. *** - Abigail, przyszedł w końcu dzień gdy porozmawiamy o Twoim ostatnim zleceniu. Czy pamiętasz kogo miałaś zabić? Siedząca przed lekarzem dziewczyna prawie w niczym nie przypominała tej spłoszonej łani, którą poznał. Była pewna siebie, wręcz przepełniona butą. Nonszalancko założyła nogę na nogę i przyglądała mu się z tak samo zagadkową miną, jak on jej. Podłapała u niego niektóre odruchy. Nadal jednak odmawiała zdjęcia opatrunku. Zamykała oczy za każdym razem gdy go zmieniali, ale była agresywna, gdy nie chcieli założyć jej następnego. Robili to więc i tak, na osobiste polecenie doktora Dittmanna. - Lenę Di Cavioli - odparła zmarszczywszy nieco brwi, by przypomnieć sobie nazwisko/ - Strasznie wrzeszczała gdy ją schwytałam. Byłam za wolna i obudziła krzykiem swego kochanka. Zaskoczył mnie gdy uciekałam. Zostawiłam Di Cavioli krwawiącą w wannie, byłam pewna, że nie dożyje następnych pięciu minut. Miała poderżnięte oba nadgarstki. Wracając jednak do kochanka... Złapał mnie za kostkę i ściągnął z okna. Umilkła, a spuściwszy wzrok skierowała go na swe paznokcie. Ręka jej lekko drżała lecz poza tym faktem wydawała się być opanowana. Spokojna jak stojąca woda. - Co stało się potem? - Straciłam na chwilę przytomność. Gdy się ocknęłam krępował mi nadgarstki za plecami. Uderzyłam go i wywinęłam się. Kopnęłam go w twarz, aż upadł na plecy. W tym momencie ktoś przyłożył mi nóż do gardła. - Kto to był? - Di Cavioli. Jakimś cudem wypełzła z wanny i złapała mnie. - Grałaś na czas. - Tak. Nie byłam sama. Razem ze mną przyjechał... Jack i Zielona Łapka. Wiedziałam, że jeśli nie wrócę w ciągu następnych paru minut to po mnie wrócą. - I wrócili. - Postrzelili kochanka, a wtedy Di Cavioli prawie poderżnęła mi gardło - Co jej przeszkodziło? - Poślizgnęła się w kałuży własnej krwi - Abigail uśmiechnęła się szeroko. - Karma to jednak dziwka. *** - Kiedy będzie gotowa wrócić do służby? - Niedługo. - Coin będzie zadowolona. - Wątpię. - Polityk przeniósł zdziwione spojrzenie na lekarza. - Racz się wytłumaczyć. - To tylko kolejny nóż w jej szufladzie. - Ale wierny i bardzo uzdolniony. Hannibal jedynie wzruszył ramionami. - To za mało. To zawsze będzie za mało. *** - Abigail, dziś ma miejsce nasze ostatnie spotkanie nim wyruszysz do Kapitolu. - Hannibal nie siedział dziś naprzeciw niej, jak zwykł co na co dzień czynić. Miast tego stał pod jedną ścian, tak, by lampka rzucała cień na jego twarz. - Chciałbym, żebyś zdjęła dla mnie opatrunek. Garneau uniosła ciemne brwi. - Wiesz, że nie potrafię tego zrobić. - Nie chcesz, a to znaczna różnica. - Abigail otworzyła usta, by mu przerwać, ale on niezrażony kontynuował. - Dawno już pozbyłaś się wszelkiego lęku związanego z tą blizną. Miałaś bliskie spotkanie ze śmiercią, ale towarzyszy Ci ona przecież od zawsze. Jest aniołem skrytym w Twoim cieniu, który rozpościera skrzydła za każdym razem gdy odbierasz życie... Mimo to nie chcesz spojrzeć na swą bliznę. O czym Ci ona przypomina? - O ulotności życia. Wcześniej wydawało mi się, że jestem niepokonana. Że nikt mnie nie zrani, nie zabije. A ta ledwo żywa suka była na tyle przytomna, by mnie dopaść w następnym pokoju. - Uderzyła otwartą dłonią o blat, który towarzyszył ich spotkaniom od samego początku. - Jak więc to o mnie świadczy? - Dobrze świadczy. Wyciągnęłaś z tego naukę i nie będziesz już tak bezmyślna. - Abigail zacisnęła wargi, słysząc jak ją określił, ale nic nie powiedziała. Każdemu innemu by się odszczeknęła. Jego jednak darzyła takim samym szacunkiem i respektem jak prezydent Coin. - Podejdź do mnie. Spełniła jego polecenie. Hannibal ujął jej twarz w dłonie, musiała nieźle zadrzeć głowę w górę, by móc spojrzeć mu w oczy. - Ufasz mi? - Tak - odparła ledwo słyszalnie. On jedynie uśmiechnął się krótko i zsunął ręce na jej szyję. Dziewczyna ani drgnęła gdy wolnym ruchem jął odklejać opatrunek od jej skóry. Gdy oderwał go w całości, złożył go między palcami i ukrył w kieszeni. - Jeśli chcesz, skryj bliznę pod apaszką. Nigdy jednak nie zapominaj o nauce, jaką Ci ona dała. - Odsunął się od niej i otaksował ją spojrzeniem. Patrzył na nią z dumą i iskrami głęboko skrywanej platonicznej miłości. - A teraz idź. Jesteś oczekiwana. Dziewczyna jeszcze chwilę patrzyła się na lekarza, ale nie uniosła już dłoni w stronę blizny. Nie zadrżała również. Uśmiechnęła się jedynie i odeszła.
Abigail ma trudny charakter. Pełno w nim wad, słabości i złośliwości. Co pierwsze rzuca się w oczy to jej nieufność. Gra rolę miłej, przystępnej i wesołej dziewczyny, by wkupić się w łaski otaczających jej osób. Żadnej z nich jednak tak naprawdę nie ufa, w żadnej nie pokłada wiary. Lubi pracować sama, choć nie stroni od towarzystwa. Często jest zadziorna i łatwo ją sprowokować do wymiany ostrych zdań. Potrzeba jednak czegoś więcej by pchnąć ją do wydobycia broni. Kiedy już jednak to uczyni - biada tym, którzy staną jej na drodze, bo dziewczę nawet nie będzie próbowało poskromić swego gniewu. W pracy jest profesjonalna i wyważona. Z każdego kolejnego morderstwa wyciąga naukę. Lubi się lenić w wolnych dniach, ale odpowiednio zrugana natychmiast pozbiera się do pracy. Jest również podejrzliwa - trudno się w końcu dziwić dziewczynie z Trzynastki, w dodatku nadal wykonującą profesję nie cieszącą się zbytnim poważaniem. Abigail darzy Almę Coin ogromnym szacunkiem i respektem. Jej zdaniem jedynie osoba silna potrafi rządzić państwem, a prezydent Coin taką osobą jest. Młode dziewczęta dziwnie dobierają sobie autorytety - bo prawda jest taka, że gdyby Abigail wychowała się w Kapitolu to pewnie podobnymi uczuciami darzyłaby Coriolanusa Snow. On również wiele ma w jej oczach znaczy, choć jako dziewczynie wychowanej w Dystryktach trudno byłoby jej mu służyć tak, jak służy obecnemu rządowi. Nic nie jest prawdziwe i wszystko jest dozwolone.
- Jest świetnie wygimnastykowana. - Ma wprawę w posługiwaniu się bronią palną i białą. - Umie "wyłączyć" swoją ludzką stronę i stać się maszyną do zabijania. - Lubi czworonogi, a one lubią ją. - Po prawej stronie szyi na bliznę po głębokim cięciu nożem. - Kocha wszelkiego rodzaju apaszki i szaliki, które pomagają jej zasłonić bliznę. Co dziwne nigdy nie chciała jej usunąć. - Jest chyba jedną z bardzo niewielu osób szczerze podziwiających Almę Coin.
Ostatnio zmieniony przez Abigail Garneau dnia Sob Sie 03, 2013 6:30 pm, w całości zmieniany 1 raz |
|
Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Abigail Garneau Sob Sie 03, 2013 5:57 pm | |
| Świetna karta, akcept i miłej gry. (: |
|