Wiek : 28 lat Zawód : dziennikarka
| Temat: Savannah „Sisi” Vernon Sro Lip 17, 2013 1:08 am | |
| Savannah „Sisi” VernonAmanda SeyfriedIMIĘ: Savannah NAZWISKO: Vernon DATA URODZENIA: 12 sierpnia 2255 (28 lat rocznikowo) MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Kapitol ZAJĘCIE: redaktorka działu kulturalnego w Capitol Voice, skrytorystka – czyli mała skryta terrorystka, ale nikt o tym nie wie. Ojciec – Andrew Vernon. Za życia lekarz, chirurg plastyczny i genetyk. Zastrzelony przez armię Snowa w zemście za pomaganie rebeliantom. Matka – Stella Vernon. Za życia pani domu, wysoko urodzona. Zastrzelona razem z mężem. Rodzeństwo – brak wiadomego.
Dwadzieścia osiem lat… wiek już taki niczego sobie, prawda? Do dobra, nie skończyłam jeszcze dwudziestu ośmiu, ale raptem kilka miesięcy mi zostało do tego jakże uroczego faktu. Kobiety niby nie powinny chcieć się starzeć. Ja tego nie traktuję w tej kategorii. Ja dojrzewam, jak wino. A, że w tym winie jest ociupinka cyjanku… cóż, lepiej ze mną nie zadzierać. Urodziłam się w Kapitolu. Wow, wielka mi niespodzianka. Kto z Dystryktów miałby w sobie tyle… ikry co ja. Kto… ma tyle wdzięku co ja, wdzięku co ja, no kto ma? Okej, koniec ze śpiewaniem, miałam opowiadać wzruszające koleje mojego żywota. Ojciec – genetyk, lekarz, chirurg plastyczny… trochę specjalności miał. To po nim odziedziczyłam zapewne intelekt. Po mamie z kolei wygląd i ogładę towarzyską. Była prawdziwą lwicą salonową, bywalczynią przyjęć. Sama też organizowała rauty, spotkania towarzyskie, bale, podwieczorki dla pań i tak dalej i tak dalej. Nadmienić w tym miejscu należy, że mieszkaliśmy w willi na obrzeżach Kapiotolu i nigdy niczego mi nie brakowało. Odebrałam staranne wykształcenie, a jakże, z zakresu genetyki. Trzeba przyznać, że genetyka eksperymentalna to moje hobby. Można powiedzieć, że w ramach pracy magisterskiej stworzyłam swojego pierwszego zmiecha. Niegroźnym był stworzonkiem. Raczej budził sympatię i jakbym wtedy miała kilka milionów dolców ekstra, to zaczęłabym masową produkcję. Dziś spałabym na kasie, bo każda dama w Kapitolu chciałaby mieć krzyżówkę króliczka z Yorkiem, niezwykle sympatyczną i słodką. Ale aż tyle pieniędzy wtedy nie miałam. Za to moja praca wpadła pewnym ludziom w oko. Zaczęłam zajmować się krzyżowaniem bardziej niebezpiecznych zwierząt. Kilka moich krzyżówek uprzykrzało życie trybutom na Arenie, inne trafiły do kanałów by ścigać wrogów Snowa. Świetna fucha, mówię Wam. Niezłe ubezpieczenie zdrowotne, bony na święta i takie tam. Och! Warto jeszcze wspomnieć, że na studiach pisałam w gazetce uniwersyteckiej. Nawet wygrałam międzyuczelniany konkurs. Mistrzyni pióra… to ja. Pora jednak przejść do tej części życia która przywiodła mnie do tego punktu, w którym jestem obecnie. Zaczęło się od wybuchu rebelii. To zmieniło życie chyba wszystkich ludzi. Ja nie mówię, że Snow był idealnym prezydentem, ale no spójrzcie… wpadliśmy z deszczu pod rynnę. Wariatka zmieniła psychola. Cóż… w każdym razie kiedy do mojego ojca dotarło, że ten stary dziad (czyt. Prezydent) może przegrać, szybko zmienił front. A to pomógł w leczeniu rannych rebeliantów, a to ukrył jakichś żołnierzy, dał im jeść i tak dalej. Matka za głowę się łapała, jak jej w ubrudzonych buciorach na drogie dywany wchodzili, ale przynajmniej nas nie ruszali. Mały flirt z jednym czy drugim informatykiem i magicznie moje nazwisko zniknęło z list osób odpowiedzialnych za Igrzyska. Mam teorię, że nigdy oficjanie tam nie istniało, ale wolałam się zabezpieczyć. Potem jeszcze jeden flircik z jednym z właścicieli gazety i oficjalnie zostałam dziennikarką. Napisałam artykuł sławiący pod niebiosa rebelię, Coin i miażdżący Snowa. Punkciki na moim koncie rosły. Zwycięstwo przyniosło mi to, że to żołnierze Snowa zabili moją matkę i ojca. Pewnie by się zemścić. Chyba wtedy, w tamtym momencie oficjalnie przestałam być jedną z Kapitolińczyków i zostałam jedną z rebeliantów. Cóż… lepiej być po tej stronie, która wygrywa, przynajmniej póki nie znajdzie się trzecia strona. Zmieniłam redakcję na Capitol Voice, zajęłam się działem kulturalnym. Wiecie… recenzje filmów, plotki, ploteczki. Czyli w praktyce – zdobywanie znajomości, wiedzy tam gdzie nikt się jej znaleźć nie spodziewa. Życie w domu mojej matki nauczyło mnie, że w każdej plotce można znaleźć coś, co się przyda. Nie lubię Coin. Nie podoba mi się co robi z Kapitolem, co robi z Panem. KOLeC moim zdaniem to jakiś chory wymysł. Nie dziwcie się więc, że znów zmieniłam stronę. Ale ciii…. To tajemnica. Jak miałam… chyba czternaście lat powiedziałam kilka szczerych słów „przyjaciółce” mojej matki. Nazwała mnie wtedy małą zołzą i szmatą. Cóż… czasami niesposób zaprzeczyć. Potrafię być zołzą, potrafię być szmatą, wbić nóż komuś w plecy. Dbam o własne interesy nawet kosztem dobra innych. Umiem się odnaleźć w różnych sytuacjach, jestem elastyczna. Do tego nie oszukujmy się, przebojowa, seksowna i pewna siebie. Faceci na mnie lecą. Nie winię ich. Ale to raptem jedna strona mnie. Tej drugiej nikomu nie pokazuję. To ta strona pchnęła mnie do szukania sposobu na pozbycie się Coin. Zależy mi na uwolnieniu ludzi z KOLCa, na pokoju i wolności dla wszystkich. Nie umiem zrozumieć dlaczego Coin nie mogła po prostu uznać powszechnej równości wszystkich mieszkańców Panem. Dlaczego pokój ma być kosztem czyjej wolności, czy życia? Nie jest mi obojętne co się dzieje z ludźmi, w Kapitolu, czy dystryktach. Tak… trochę jestem wrażliwa. Nie zobaczysz mnie gdy płaczę, bo nie płaczę przy ludziach. Ale moja poduszka już nie raz była mokra od łez. Dokucza mi samotność. Nie umiem się z nikim związać na dłużej, pokochać, zaufać, a chciałabym. Jestem inteligentna, nawet bardzo. Gdybym była głupia to raczej nie byłabym tym kim jestem. Wtedy raczej byłabym zimnym trupem. Ciężko mnie przestraszyć, niewielu rzeczy się boję. Nie lubię niespodzianek, irytują mnie. Tak samo jak Walentynki, piosenki o niczym, ludzie którzy zatrzymują się na środku drogi czy schodów. Budzę w ludziach zaufanie, potrafię być miła i czarująca. Gdy się uśmiecham zawsze wygląda to na szczery uśmiech, nawet gdy mam ochotę zwymiotować. Mój tata mówił, że mam dobre serce, ale twardą dupę i ogromny intelekt, dlatego ludziom ciężko mnie zranić, a jednocześnie nie pozwalam im się poznać od tej miękkiej strony. Coś w tym jest. Cóż… oto ja. Podoba Ci się to czy nie, mówi się trudno, ja stąd nie zniknę. Serio? Za mało Ci? Moje życie nie jest wystarczająco ciekawym faktem? Niech Ci będzie, lubię mówić o sobie. Lubię drinki z parasolką. Palę czasem papierosy, ale tylko slimy. Noszę szpilki, ale jak trzeba buty sportowe też ubiorę. Dziewictwo straciłam mając szesnaście lat z chłopakiem jakieś dziesięć lat starszym ode mnie. Synem przyjaciół moich rodziców… na jednym z ich przyjęć… w sypialni rodziców. Lubię sex, kto go nie lubi? Strzelać nauczył mnie mój drugi chłopak. Miał świra na punkcie paintballa. Przeszło mu kiedy ze mną przegrał. Nasz związek też wtedy przegrał. Nie, nie było mi przykro. Strzelam bardzo dobrze. Znam też samoobronę (no co? Kobieta musi sobie jakoś radzić w niebezpiecznych czasach). Poza tym potrafię konstruować małe bomby chemiczne… jestem skarbem dla moich nowych przyjaciół, ha! Tak w sumie to nie jestem zła. Chcę po prostu naprawić to co spieprzyli. Niestety trzeba do tego użyć dość drastycznych metod. Jestem dobrą aktorką, ludzie mi wierzą. I budzę zaufanie. Dzięki temu nadal żyję. Nie boję się sięgać po to czego chcę. Tylko przez miesiąc nosiłam żałobę po rodzicach. |
|
Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
| Temat: Re: Savannah „Sisi” Vernon Sro Lip 17, 2013 1:22 am | |
| No oczywiście dostajesz piękny akcept, miłej gry, pani dziennikarko! |
|