Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
Temat: Jack Caulfield Czw Sie 15, 2013 4:35 pm
Jack Caulfield
ft. Francois Arnaund
data i miejsce urodzenia
06. 04. 2258 Kapitol
miejsce zamieszkania
Kwartał Ochrony Ludności Cywilnej
zatrudnienie
Barman w Violatorze
Rodzina
- Eleneora Caulfield - Mam tylko matkę, która jednocześnie była moim utrapieniem za lat dziecięcych i jedyną ostoją w całym pojebanym życiu. Eleonora Caulfield, bo tak się właśnie nazywa, od dawna miała problemy z alkoholem, choć nigdy nie przyznała się do tego otwarcie. Nadużywała go odkąd pamiętam, ale to tylko za zamkniętymi drzwiami domu, w pracy była zawsze sumienna, odpowiedzialna i przyzwoita. Ale tylko tam. Przekraczając próg swego domostwa zapominała o obowiązkach, łapała za butelkę i oddawała się swoim przyjemnością. Często jak przychodziłem od znajomych, bądź z zajęć pozaszkolnych, na które wysłała mnie za pieniądze ojca, natrafiałem na wychodzących mężczyzn. Za każdym razem na innego. Jednakowoż szanuję moją matkę, wiele jej zawdzięczam. To ona wzbudziła we mnie ambicje. - XYZ - Ojca... nigdy nie znałem. To tylko bezimienna postać bez twarzy w moim życiu, która odkąd pamiętam przesyłała mojej matce pieniądze "na moje wychowanie". Nie wiem o nim nic poza tym, iż był to przelotny romans. To wszystko.
Historia
Nie ma co tu dużo mówić. Moje życie, do czasu dostania się do szkoły z internatem, było jednym wielkim żartem, kaprysem losu. Potem, wszystko się zmieniło. Żyłem pełną piersią z dala od chlającej matki. Mogłem szaleć, robić to, co dla młodych ludzi było najważniejsze. Mogłem również spokojnie się uczyć, bez obaw, że za chwilę znowu usłyszę krzyki, zapijaczone głosy, rechoty głośniejsze niż wszystkie moje myśli. Kiedy skończyłem szkołę zająłem się pracą, zatrudniałem się w różnych lokalach, barach, pracują jako barman, obserwując te wszystkie kolorowe małpy, które żyły dookoła mnie i marząc o wyrwaniu się z Kapitolu. Jednakże, byłem ograniczony, matka była dla mnie balastem nie do przebicia. Teraz, kiedy już przestała pić, tak naprawdę nie mogę się wyrwać. I to jest chyba najgorsze. W sumie, nie uważam, że to co nas spotkało jest niesprawiedliwe. Szczerze powiedziawszy, byłem pewien, że się o to prosimy. Te ciągłe, popieprzone igrzyska, śmierć tylu dzieciaków, która nie mogła na zawsze pozostać bez odzewu. Byłem pewien, że w końcu, dojdzie do buntu, takiego z prawdziwego zdarzenia, choć nigdy nie przypuszczałem, że stanę się jego świadkiem. Nie walczyłem, robiłem wszystko by nie opowiadać się po żadnej ze stron, choć teraz, chwilami, żałuje, że tego nie zrobiłem. Mogłem zginąć tam i mieć spokój. Teraz muszę kombinować, w dzisiejszych czasach, to co było nie ma znaczenia. Nie liczy się urodzenie, nie liczą się pieniądze, jedynie nasza kreatywność i zdolności do przetrwania. W sumie, dzięki lekcji jaką odebrałem w dzieciństwie, jakoś sobie radzę.
Charakter
''Kiedy byłem małym chłopcem, płakałem, że nie mam butów na stopach. Przestałem płakać, kiedy zobaczyłem dziecko, które płacze, bo nie ma stóp.'' Tak, to zdecydowanie jest dobrze powiedziane. Kiedyś, dawno, użalałem się nad moim pieprzonym życiem, nad tym jaką mam rodzinę, w końcu… ojca nigdy nie znałem, a matka mało się mną interesowała, jej do życia starczały imprezy, alkohol i coraz to nowsi faceci. Potrafiłem jako dzieciak przesiedzieć całą noc i przepłakać, żałując, iż nie okazuje mi takiego zainteresowania jak powinna. Ale pewnego dnia obejrzałem w telewizji kolejne igrzyska. Zobaczyłem chłopaka, mniej więcej w moim wieku, zalewał się łzami, patrząc na martwe ciała swoich bliskich. Wtedy zrozumiałem, że wcale nie mam najgorzej, że mogłem trafić o niebo gorzej. Przestałem płakać. Nic nie zmieni faktu, że życie częstokroć to jedno wielkie gówno. Daje bogatym, zabiera biednym, a nie tak jak wmawiają nam wszyscy w Kapitolu, hołduje sprawiedliwość. Ma w dupie nas, nasze potrzeby. Co prawda, ja nigdy nie musiałem marudzić na kwestie pieniężne (nikt stąd nie musiał), ojczulek zawsze dbał żebym miał ich pod dostatkiem. W sumie, pogardzam nim przez to. Płacił za co? Za milczenie? Pewnie był jakąś grubą rybą i gdyby cholerny romans wyszedł na wierzch, spieprzył by sobie swoje nędzne życie. Choć, tutaj o moralności nie można mówić. Przykre, ale prawdziwe. Ludzie już tacy są, zakłamani, niewierni, a przy tym chcą by wszystkie ich przewinienia odeszły w cień zapomnienia nie niosąc ze sobą żadnych konsekwencji. Ba, żeby nawet nie były postrzegane jako błędy. Najwyraźniej mój ojciec też tego oczekiwał. Sądził, że pieniądze są tym co sprawi, że mama zapomni, a ja nie będę zadawał pytań. I w sumie, nigdy nie zadawałem, ale to nie dlatego… Po prostu uznałem, że ktoś jego pokroju nie jest wart mojej uwagi. Choć nigdy nie zaznałem w tej kwestii sprawiedliwości. Ale miałem pisać o sobie… Życie nauczyło mnie już dawno, że nigdy nie mamy tego co chcemy od tak, że niby pstrykniemy sobie palcami i proszę – jest! Na wszystko trzeba ciężko pracować. I choć sam od początku miałem sporo pieniędzy traktowałem je bardziej jako fundusz wspomagający, niż jakiekolwiek zabezpieczenie na przyszłość. W końcu nigdy nie byłem pewien, czy i te nie zaginą w odmętach matczynego kielicha. Przecież, ona sama zarabiała krocie, więc gdzie podziewały się te pieniądze? Starałem się nie folgować sobie zbytecznie, w szkole uczyłem się dość pilnie, a po jej ukończeniu, w pracy, harowałem by zdobyć dobrą opinie. Pogardzałem tymi, którzy wszystko mieli od tak, na wyciągnięcie ręki. Czyli, w mojej rzeczywistości, niemalże każdym. Sam miałem szansę na dostanie pracy tuż po ukończeniu szkoły, kochany ojczulek chciał mnie gdzieś przepchnąć, ale odrzuciłem ją. Ta propozycja godziła w moją godność, do kurwy nędzy. Nie będę nigdy zaciągać u niego cholernych długów, by potem płaszczyć się przed bezimienną personą bez twarzy. Pewnie w takim razie zastanawiacie się czemu przyjmowałem pieniądze? Jak by nie patrzeć póki byłem młody to moja matka je otrzymywała. Przez ten czas nie raz buntowałem się przeciw temu, wolałem chodzić w podartych butach niż założyć tenisówki kupione za pieniądze tego dupka. Z czasem jednak zrozumiałem, że ta sytuacja przynosi mi naprawdę wiele korzyści. I więcej osiągnę wspomagając się nimi niż odtrącając to, co może być dla mnie świetną inwestycją. Dlatego też, gdy tylko osiągnąłem pełnoletniość, odszukałem u matki adres przez który kontaktowała się z moim ojcem i napisałem mu list, dałem do zrozumienia, że chcę by te pieniądze przychodziły do mnie. Czy w kulturalny sposób..? To już moja sprawa. W końcu jednak dostałem to co chciałem. Bo zrozumiałem, że to nie ja będę miał dług wobec niego. To on cały czas ma go wobec mnie. I wątpię, że kiedykolwiek uda mu się go zlikwidować. Nie pomylicie się sądząc, że tak naprawdę rzadko kogo szanuję. Na coś takiego trzeba sobie zasłużyć. Ciężko mi szanować ludzi idących w życiu na łatwiznę, pieprzących od rzeczy i utrzymujących się na powierzchni dzięki karierze bliskich. Tak samo mi ciężko , patrzę na kogoś, komu naprawdę się poszczęściło, kto miał pełną rodzinę, kochającą na dodatek, a traktuję to tak luźno. Nienawidzę niewdzięcznych kundli. Mogliby się czasem zastanowić, zanim wydaliby jakieś nieodpowiednie opinię, mogliby pomyśleć ile ludzi oddało by wszystko za to co oni mieli tak po prostu. Ale tak to już w życiu jest, że ci co mają najczęściej tego nie doceniają. Oczekiwać od ludzi wdzięczności za to co mają od urodzenia, to tak jak oczekiwać od lwa, że ten przestanie jeść mięso. To leży w naturze obu tych gatunków. A człowiek jest zazwyczaj zbyt leniwy i głupi by okazać odrobinę dobrej woli i walczyć ze swymi złymi przywarami. To co jest dla niego pewnikiem, staje się taką oczywistością, iż większości nigdy nawet nie przyjdzie do głowy by powiedzieć „dziękuję”. Choć nigdy nie uważałem, że to by coś zmieniło. Zresztą, ci którzy urodzili się w takim miejscu jak Kapitol... Oni od początku mieli już zakrzywiony obraz rzeczywistości. Pewnie i ze mną by tak było, to jest niemal na sto procent pewne. Tyle że mnie uchroniła przed takim spojrzeniem rodzina. Moja własna matka, która należała do tego grona, pysznych, pogardliwych, szczycących się pieniędzmi... a i, przy okazji, pokazujących jak niewiele one znaczą w życiu. Nigdy chyba nie lubiłem gładkich słówek, nie wypowiadałem się pięknie i kulturalnie by kogoś nie urazić. Dla mnie to bzdura, stawiam na szczerość, choćby miała być to najbardziej chora i powalona prawda. Cóż, jeśli ktoś tego nie lubi, co za problem? Po cholerę miałby się ze mną kontaktować? Wystarczy się obrócić i odejść. Ja nie będę płakał. Już nigdy nie będę. Żyję po swojemu, pełną piersią, na własny zasadach, które wciąż kultywuje. Jestem wdzięczny tym, którzy potrafią trwać obok mnie, bo wiem, iż jestem raczej trudną osobą. Jak już mówiłem, nie pierdole od rzeczy, nie pocieszam marnymi kłamstewkami, kiedy widzę, że jest źle mówię o tym. A mało kto lubi prawdę. Szczególnie teraz, kiedy rzadko jest naprawdę dobrze. Przykre, na serio przykre. Wychodzi na to, iż w dzisiejszych czasach, jak w sumie każdych innych, fałsz jest wartością nadrzędną. W sumie, możecie mówić, że jestem chamem. Szczerze powiedziawszy, gówno mnie to obchodzi. Żyję dla siebie i dla ludzi mi bliskich. Innych mam gdzieś, po co mi się nimi przejmować, skoro oni najczęściej nie poświęcą nawet minuty na to by zastanowić się kim jest ten facet o kudłatym łbie, idący drugą stroną ulicy? No właśnie, po co? Zresztą, nic innego nam nie pozostało. Nie w tej sytuacji. Już za późno na wszelkie gierki. W zasadzie, nie oczekuje niczego od ludzi. Nawet tych najbliższych. Wiem, że człowiek to istota zawodna, widziałem już na oczy tyle sytuacji potwierdzających ten pogląd. Choćby całe ostatnie dwa lata, upewniły mnie w myśli, iż poleganie na innych nigdy nikomu nie przyniosło nic dobrego. Dlatego choć szanuję i cenię moich przyjaciół, raczej nie zwracam się do nimi z problemami. Wolę być samowystarczalny. Życie w sumie zmusiło mnie do tego nawet za dziecięcych lat. Nigdy nie mogłem zbytnio polegać na matce, więc czemu teraz mam teraz trzymać się spódnicy kogoś innego? W tym całym pojebanym życiu tylko dzięki własnym staraniom osiągnąłem coś więcej. Nie rozumiem po co muszę uzupełniać ten arkusz… I czemu cały czas ktoś wisi mi nad ramieniem twierdząc, że nie napisałem wystarczająco dużo. Co niby do cholery mam jeszcze dodać?! Dobra.. Nie wierzę w miłość. Nie w taką prawdziwą, porywającą serca i te inne dyrdymały. Dla mnie to zwykłe pieprzenie od rzeczy, a nie rzeczywistość. Jedyne uczucie jakie biorę pod uwagę to w zasadzie przywiązanie. Tak, to jest możliwe, przywiązać się do kogoś na tyle, że nie będzie się chciało go zostawić. Choć i to jest na tyle szkodliwe, szczególnie teraz, iż i tak sądzę, że mnie to nie dotyczy. Nigdy do tej pory nie powiedziałem żadnej dziewczynie, że ją kocham. Mówiłem, prawda nawet brutalna lepsza jest od kłamstwa. Tym się właśnie kierowałem, dlatego one wiedziały, że je pożądam, że kręcą mnie one i ich ciało, że nawet lubię z nimi rozmawiać, pożartować trochę, odciąć się w ich towarzystwie od otaczającej nas rzeczywistości, ale nigdy nie słyszały nic więcej. Bo i po co? Zdarzało mi się, że mi zależało, byłem im wdzięczny za towarzystwo, ale nigdy nie zapewniałem pełnych magii chwil, w które wiele nadal naiwnie wierzy. Nigdy nie byłem zbytnim romantykiem, nie padałem na kolana w ramach przeprosin, nie tuliłem do siebie gorąco zapewniając, że nie umiem bez nich żyć. Bo umiał bym, a szkoda by było mi spodni, gdybym przy każdych przeprosinach miał padać na kolana. Doceniałem te dziewczyny, ale częstokroć chodziło mi tylko o seks i o trochę chwil przyjemności, o czym oczywiście je informowałem. Czy teraz wam wreszcie starczy? Nie..? No cóż… Może teraz z innej beczki… Bywam czasem porywczy, a kiedy już mnie szlag trafi staję się dość nieobliczalny. Dzieje się tak w sumie tylko kiedy jestem pijany, tak to raczej panuję nad sobą. A że od alkoholu raczej nie stronię… W sumie, wyznaję jedną zasadę, używki są dla wszystkich, a tylko od człowieka zależy jak bardzo da się temu ponieść. Więc nie pierdolcie mi, że źle robię pijąc, bo to moja wolna wola. Mogę się nachlać kiedy chcę. I tyle. Dzięki za uwagę.
Ciekawostki
-Jeszcze za czasów szkolnych trochę eksperymentowałem z narkotykami. - Wbrew pozorom, kiedyś, ale raczej w cholernie dalekiej, lepszej przyszłości, chciałbym mieć rodzinę. Ale nie tak pojebaną jak moja. - Uwielbiam muzykę, tylko ona potrafi mnie wyciszyć. - Piszę, zasadniczo tylko krótkie opowiadania. Głównie horrory, choć nie muszę dużo się starać by takowe wymyślić, czasem wystarczy tylko wyjrzeć za okno. - Mam jedną rzecz, której strasznie żałuje, choć gdybym mógł cofnąć czas ponownie popełnił bym ten błąd. - Pierwszy raz spałem z kobietą, kiedy miałem niecałe szesnaście lat. - Kiedyś miałem węża, ale sukinsyn pożarł jakąś zdychającą mysz i sam zatruł się trutką...[/size]
Dominic Terrain
Wiek : 26 Zawód : pisarz, pomoc medyczna | nieszkodliwy wariat Przy sobie : paczka papierosów, zapałki, prawo jazdy, scyzoryk, medalik z małą ampułką cyjanku Znaki szczególne : puste oczy, perfekcyjna fryzura Obrażenia : tylko zniszczona psychika
Temat: Re: Jack Caulfield Czw Sie 15, 2013 4:44 pm