|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| | | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: 1 Pon Wrz 29, 2014 12:42 am | |
| /z korytarza wraz z Bastianem
Tak źle i tak niedobrze, a tak jeszcze gorzej... Sama istota przebywania na Arenie oraz brania udziału w krwawej grze ku dostarczeniu rozrywki wielkim i wspaniałym członkom dawnej rebelii, którzy z dawnymi rebeliantami mieli już chyba wspólne tylko wyjątkowo wybujałe ego, zdecydowanie jej się nie podobała. Logiczne więc było to, że nie widziała w tym żadnego pozytywu, zaś jedyną rzeczą, jaką mogła chcieć zrobić było wzięcie nóg za pas. Najlepiej jak najdalej od całej igrzyskowej hecy. Nie była jakąś wielką wojowniczką, nie pragnęła też nazbyt dużej sławy, a pieniądze szczerze wolałaby nadal zdobywać w swój tradycyjny sposób. Oszukując, kręcąc, robiąc ludziom wodę z mózgu, mamiąc ich skomplikowanymi tekstami, które jarały ich tylko ze względu na swoje tajemnicze brzmienie i to, że mogło się za nimi kryć dosłownie wszystko. Co w definicji Delilah oznaczało rzeczy mające się niekoniecznie spełnić tudzież zrobić to tak pozytywnie, jak to sobie ludkowie wymyślali, w ich natomiast było samym dobrem z latającymi dookoła króliczkami. Jakże kolorowo byłoby, gdyby faktycznie obecnie dało się wprowadzić w życie jakiekolwiek słodkości, zamieniając Arenę w najbardziej puszyste miejsce na świecie, jednak... Cóż, zdecydowanie nie dało się tego zrobić, a ona najwyraźniej spędziła stanowczo za dużo czasu w towarzystwie Dee, z którą chciała być nadal i od której oczekiwała szybkiego pojawienia się w ich towarzystwie - wcześniej była chyba nazbyt zajęta Mattem, bo zaczynały jej się udzielać już dziwy wszelakie pasujące bardziej do blondynki niż do samej Di. Króliczki? Puszystości? Latanie? Serio?! Potrząsnęła głową z politowaniem, zerkając jeszcze przelotem na Bastiana, by wreszcie nacisnąć klamkę i popchnąć czubkiem buta drzwi, które otworzyły się zaskakująco łatwo, nie ukazując im niczego, czego nie mogli się wcześniej spodziewać. Nic na nich nie wyskoczyło, pokój nie okazał się zupełnie wyjęty z obrazka wcześniejszych zniszczeń, nie padli trupem na miejscu... Nic, kompletnie nic, co zdecydowanie było Czymś. Niezbyt podobającym się samej Deli, która spinała się coraz wyraźniej na myśl o kolejnych pomieszczeniach pełnych upiornej ciszy. Obróciła się za siebie, upewniając się w tym, że nikt za nimi nie stoi i nic nie szykuje się do ataku, a następnie ponownie spojrzała na Lyberga, machając głową w stronę najbliższego kawałka gruzu, by ten przysunął go bliżej drzwi. Przy poprzednich pomieszczeniach tego nie robiła, lecz w obecnym zdecydowanie mogło się coś kryć, więc podsunięcie czegoś między drzwi a framugę tak, aby się nie zamknęły, cóż, uznała za rzecz dosyć naturalną. I nie, nie miała zamiaru wysłuchiwać jakichkolwiek sprzeciwów ze strony towarzysza. Obserwując otoczenie, podniosła powoli kawałek czegoś, co musiało być niegdyś ścianą czy też innym sufitem, by rzucić to w stronę środka pokoju, szykując się jednocześnie na ewentualność ucieczki przed czymś, co mogło chować się pośród stert gruzu. Nie ufała temu pokojowi, bowiem nie była jakoś w stanie zapomnieć o tym, że za całością tego przedstawienia stał nie kto inny, jak krwiożerczy Organizatorzy. Nie wychodziła też poza obręb miejsca, które zdawało jej się dosyć bezpieczne ze względu na krzyżujące się podpory, które w razie zawalenia na dziewięćdziesiąt dziewięć procent miały się ze sobą zupełnie złączyć, nie pozwalając sufitowi na zawalenie się i tworząc jej coś w rodzaju komory z drzwiami na korytarz. No co? Brała pod uwagę wszelkie okoliczności. To była przecież Arena podczas Igrzysk. Tu należało oczekiwać nieoczekiwanego. - Pewne czy niepewne, co, Bas? - Mruknęła w stronę chłopaka, rozglądając się i nie przestając zaciskać palców na nożu. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 1 Pon Wrz 29, 2014 11:56 am | |
| Cząstka gruzu, rzucona przez Delilah na środek pokoju, stuknęła o ziemię, potoczyła się kawałek, ale nie wywołała żadnych reakcji z otoczenia - pomieszczenie było więc puste lub coś doskonale się ukrywało. Zwracając oczy w kierunku, w którym potoczył się kamyk, pod jedną z zawalonych kolumn można dostrzec niewielki tobołek z podłużną zawartością. Biorąc pod uwagę, że podczas uczty zjedli niewiele lub kompletnie nic, po kilku godzinach od rozpoczęcia Igrzysk dwójka trybutów zaczyna odczuwać głód. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: 1 Pon Wrz 29, 2014 3:46 pm | |
| To było czyste wariactwo, opuszczać łazienkę i na własną rękę szukać wrażeń. Dla Lyberga, który pojęcia bladego nie miał, czego uniknęli, rozdzielając się z grupą, to był objaw obłędu - obłędu całkiem naturalnego, bo czy ktoś naprawdę sądził, że na Arenie można pozostać normalnym? Sam Bastian szczerze w to wątpił. Zamiast więc wyrzucać sobie swój brak rozsądku, zamiast wypominać sobie, że pociągnął za sobą Delilah, zwyczajnie pogodził się z tym, co się działo i... Okej, co mu pozostało? Co mógł tu robić, w tym miejscu, w tej dziwnej rezydencji, w której wszystko - poczynając od tapety a na zrujnowanych ścianach kończąc - chciało go zabić? Nie uśmiechało mu się po prostu siedzieć i czekać na to, co wymyślą dla niego organizatorzy tej całej mało śmiesznej zabawy. Jeśli i tak miał zginąć, wolał przynajmniej coś do tego czasu robić, samemu szukać kłopotów niż dać się osaczyć chorym, rządzącym Kapitolem ludziom. Oczywiście, to była piękna postawa, która w praktyce wyglądała nieco inaczej. Jasne, zwiedzał, oglądał, szukał - ale przy tym najzwyczajniej w świecie się bał. Przecież w każdej chwili mogło się zdarzyć coś, czego szczerze pożałują. Coś, co wyrwie im ręce, nogi, wydrapie oczy i wywinie ciało na drugą stronę. Mogło zdarzyć się cokolwiek, co pozbawi ich człowieczeństwa. Nie chciał tego. Naprawdę nie chciał. Zmusił się do koncentracji na rzeczywistości, rozważania wszelkich możliwych wariantów wydarzeń spychając na dalszy plan. Zaglądając za Delilah do pokoju, zmrużył oczy. Wszędzie tutaj było tak dziwnie spokojnie... To źle. To naprawdę bardzo źle. Wolałby, żeby coś gdzieś wybuchło, wyło, żeby działo się cokolwiek. Gdy nie dzieje się zupełnie nic, człowiekowi pozostaje zmagać się z własnym przekonaniem, że coś zaraz się wydarzy. Na znak wróżki skinął lekko głową i ostrożnie sięgnął po większy kawałek gruzu, by przyciągnąć go do drzwi. Jasne, zablokowanie drzwi mogło być głupie, ale... Zamknięcie ich też mogło takim być. Nie mieli szczególnego wyboru, co? Na ten moment popierał chęć dziewczyny do pozostawienia sobie drogi otwartej, w związku z czym nawet nie pytał po co i na co to wszystko. A potem... Stanął u boku Deli w teoretycznie bezpiecznym miejscu i rozejrzał się niespokojnie. - Nie mam pojęcia - mruknął w odpowiedzi na pytanie dziewczyny, po czym podobnie jak ona sięgnął po jakiś najbliższy kamyk i rzucił go w stronę przeciwną do tej, którą obrzucała blondynka. Był głodny, to miejsce wydawało się być całkiem niezłym na postój, był też ten pakunek, który chciałby zbadać i szkatułka, której wciąż nie ruszył, ale... Przecież nie usiądą tu sobie od tak, jeśli nie sprawdzą tego pomieszczenia. Nigdy nie będą mogli być pewnymi, że jest bezpiecznie, ale mogą przynajmniej postarać się na tyle, by potem, w razie jakichś wydarzeń, faktycznie mogli stwierdzić, że nie byli w stanie przewidzieć dodatkowych atrakcji - że to nie przez swoją własną głupotę wpadli w pułapkę, że po prostu nie mogli jej uniknąć. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: 1 Pon Wrz 29, 2014 8:06 pm | |
| Jej pytanie może i w pewnym sensie należało do tych z gatunku skrajnie głupich czy też niepotrzebnych, ale zwyczajnie chęć chociaż próby upewnienia się co do opinii, cóż, jak nic wygrywała z całą masą innych, możliwie równie debilnych, rzeczy. Nie przejmowała się tym jednak, bowiem już i tak jechała jakąś zdrowo pieprzoną autostradą nieszczęścia w bliżej nieokreślonym kierunku czeluści zła. I nawet pytanie o to, jak się z tym czuła... Nie było raczej na miejscu, bo przecież czuła się zajebiście. No, lepiej być nie mogło. Czy może mogło...? O tym miała się przekonać w chwili, w której coś już wyskoczy na nich szczerząc kły lub też sufit postanowi zwalić im się na głowę. Nie wspominała, przecież, że jest chodzącym pozytywem, nie? Ostatnio jej życie wręcz obfitowało w najróżniejsze chore negatywy, więc jakoś bardziej naturalnie przychodziło jej doszukiwanie się kolejnych ich porcji niż skakanie i sypanie dookoła różnokolorowym konfetti z radosnym uśmiechem na ustach i pieśnią ogólnej szczęśliwości poruszającą struny głosowe. W tym danym przypadku zdecydowanie przegrywała z Amandą pod względem reakcji, oddając jej koronę zupełnie bez walki, bo... Cóż, tytuł najszczęśliwszej osoby na tych Igrzyskach jej raczej nie obchodził. Jedynym, czego tak właściwie chciała od samego początku aż do chwili obecnej i prawdopodobnie dalej, było przeżycie. Niby rzecz na co dzień dosyć niewyróżniająca się, lecz przy Igrzyskach zyskująca drugie dno. Znacznie głębsze i cięższe do wyobrażenia sobie, bowiem będące raczej jednym z pragnień większości osób posłanych na Arenę. Mimo wszystko, nie zamierzała się jednak poddawać. Choćby nawet zmuszono ją do wybitnie ciężkich wyrzeczeń czy też dalszego zabijania. Przecież już w tym momencie miała jedną pannicę na swoim koncie i nie czuła się z tym aż tak znowu źle. Zabij albo zostaniesz zabitym oraz cała reszta tak zwanych praw dżungli jak najbardziej miała rację bytu nawet w miejscu teoretycznie będącym o wiele bliżej cywilizacji od jakichś drzewek. Właśnie - teoretycznie, bo w praktyce było to czymś im dużo bliższym, a nawet o wiele gorszym. Po cholerę jednak zaczynała się rozdrabniać nad takimi rzeczami, gdy w każdej chwili dosłownie wszystko z otoczenia mogło mieć chęć na to, by ją rozdrobnić? Przemielić, przerzuć i zapewne wypluć w formie zdecydowanie nieżywej papki, bo w swą zjadliwość szczerze wątpiła. Była bowiem przekonania, że jest osobą jak najbardziej trującą i przepełnioną prawdziwym jadem, który nagromadził się w niej przez te wszystkie lata, niezależnie od tego, co mówili o niej jej klienci z Kwartału, przyznajmy szczerze - podczas swych faz uznających ją czasem nawet za ludzką formę Latającego Potwora Spaghetti czy też inną siłę nadprzyrodzoną o równie cudownym mianie. Co niekoniecznie jej schlebiało, lecz pomińmy to dyskretnym milczeniem. Którego zresztą w całym tym miejscu było na tyle dużo, że w Di pojawiała się irracjonalna chęć wrzeszczenia na całe gardło, byleby tylko rozproszyć czymś tę nienaturalną ciszę przenikającą ją do głębi i powodującą, że włoski na jej karku nieprzyjemnie stawały dęba. Ten cały spokój panujący w odwiedzanych pomieszczeniach, jakikolwiek brak znaków, że faktycznie byli na Arenie, na której tapeta na ścianie mogła chcieć sobie zrobić z nich własną tapetę... To nie było dobre. Sprawiało, że Delilah z każdą chwilą czuła się osobą coraz bardziej bliską szaleństwa. Chwila, moment, a jeszcze zacznie się kaleczyć gruzem czy coś w ten deseń, byleby tylko poczuć, że ma jeszcze pełnię zmysłów i nie zniknęła pośród tej przerażającej pustki. To było zdrowo psychiczne i wiedziała to aż nazbyt dobrze, powstrzymując jeszcze jakoś te wszystkie wariackie odruchy. Nie była aż tak niestabilna, tak samo miała się sprawa z szeroko pojętą paranoją, jakiej WCALE NIE MIAŁA! Wcale! Zwłaszcza przy spojrzeniu na zawiniątko pod jedną z kolumn, a następnie śledzeniu toru lotu kamyka rzuconego przez Bastiana i... I ponowieniu własnego rzutu, tym razem silniejszego, przy wykorzystaniu trochę większego kawałku gruzu i skierowanego w stronę podejrzanie wyglądającej części sufitu na wprost niej, w niedalekiej odległości, aby zobaczyć, co się z nim stanie. Wolała nie ryzykować utratą głowy czy też przysypaniem, a tobołek zdecydowanie kusił. Poza tym dochodził do tego coraz bardziej ogarniający ją głód, który rósł z każdą chwilą. Nie chciała zagłodzić się na śmierć przez paranoję, gdyby faktycznie nie znajdowało się tutaj jakiekolwiek zagrożenie. To byłaby już drwina. Nieważne czyja, ważne, że nie miała najmniejszego zamiaru dokładać samej sobie problemów. Tyle w temacie. Zastygła, oczekując na reakcję lub jej brak. Przezorny zawsze ubezpieczony... Ona zaś była przezorna nawet dwa razy. Czyż tak nie było lepiej? Była przecież głodna, ale nie na tyle, by ryzykować zostaniem czyimś daniem głównym lub też inną przystaweczką. - Ruszamy tobołek czy chwilowo sobie darujemy? O ile nic nie wyskoczy. - Spytała, zachowując nadzwyczaj cichy głos. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 1 Pon Wrz 29, 2014 10:38 pm | |
| Rzucenie kamykiem w różne strony nie wywołało ani trzęsienia ziemi, ani pojawienia się zmiecha. Wygląda na to, że miejsce naprawdę jest bezpieczne lub Organizatorzy drwią z trybutów, próbując wyprowadzić ich z równowagi lub wpędzić w paranoję. Tak czy inaczej, podłużny pakunek wciąż pozostaje nietknięty pod kolumną, a w brzuchach Sebastiana i Delilah burczy z głodu.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: 1 Wto Wrz 30, 2014 12:36 am | |
| Rzucanie nie dało kompletnie żadnego efektu, zaś Deli nie miała bladego pojęcia, ku której z opcji przy tym bardziej się skłania. Tej otwarcie i wyraźnie mówiącej, że najwyraźniej żadnego zagrożenia nagłym atakiem chwilowo tutaj nie ma czy tej uporczywie podszeptującej o tym, że była to przecież Arena, a na Arenie wszystko stawało się możliwe. Włącznie z nagłą aportacją jakiegoś wybitnie parszywego zmiecha, gdy tylko zrobią kilka kroków z dala od teoretycznie bezpiecznej strefy przy drzwiach prowadzących na, chwilowo chyba pusty, korytarz. Lub też, dajmy na to, tajemniczą paczuszką okazującą się iście bombową zdobyczą... radośnie wybuchającą im w twarze. Oczywiście, na serio chciała myśleć pozytywnie lub też odwracać jakoś swoją uwagę od wybitnie nieprzyjaznych myśli, ale nie widziała obecnie jakichkolwiek rzeczy, których mogłaby się dosyć bezpiecznie łapać w tym swoim odbieganiu od negatywnych tematów związanych z Igrzyskami. Cholera jasna!, nie mogła nawet usilnie poszukiwać niebieskich kwiatów i kolców, bowiem znajdowali się w zamkniętym budynku, z którego raczej wyjść się nie dało. Raczej z pewnością. Raczej ze stuprocentowo pewną pewnością, patrząc na jakiś drobny kamyczek odbijający się od czegoś, co najwyraźniej musiało być polem siłowym w oknach. Albo też innym diabelstwem, ale wolała chyba już wmawiać sobie, że było to tylko i wyłącznie najzwyklejsze w świecie pole, mające za zadanie powstrzymać ich przed wychylaniem nosa z budynku, poza którym raczej i tak nie było nic. Choć może trochę inaczej, poza którym było Coś. Coś zwanego pustką zupełną, za którą kryły się zapewne faktyczne ściany Areny. Jednak... Cóż z tego, skoro wyjście z Igrzysk w sposób inny niż poprzez ich wygranie raczej nie miał istnieć? Zaś do jakichkolwiek myśli o zwycięstwie powinno im raczej być dosyć daleko. Ha!, Delilah osobiście nie miała nawet pojęcia, ile trybuciątek wyzionęło ducha podczas rzezi pod tym specyficznym Rogiem Obfitości. No, poza dwoma pewnikami zabitymi przez nią oraz przez Basa oraz jego byłą trybucią partnerką, która padła samoistnie po kilku sekundach spędzonych przy stole. Cóż, nie było jej żal dziewczyny. Wydawała się taka... Mdła? Chociaż Di miała większość osób z Kwartału za dokładnie takie, nudne aż do omdlenia, przewidywalne, rzucone w nowe okoliczności, z którymi zupełnie sobie nie radziły. Uciekające choćby w świat wróżb, tajemnic i totalnych bzdur, jaki sama Morgan tworzyła w swojej niekoniecznie przyjaźnie wyglądającej norze. Wpierw mającej swą lokalizację w niewielkim pomieszczonku w ścisłym centrum Kwartału, a następnie zmienioną na prawdziwie tchnącą grozą chatę na jego obrzeżach. Którą teraz musiała z wielkim bólem opuścić, przywiązując się do niej wcześniej dosyć mocno. Takie jednak było życie. Na wskroś paskudne, pizgające złem i czystym sukinsyństwem. Tak czy inaczej, zdecydowanie nie pozytywna Delilah powiodła ponownie wzrokiem po pomieszczeniu, zerkając pytająco na swojego towarzysza i uśmiechając się nieznacznie, choć jednocześnie usiłując również powstrzymać wcale nie tak nagłe burczenie brzucha. Była głodna jak mało kiedy. Może i pobyt w KOLCu, a następnie zbytnie nieobjadanie się w Ośrodku Szkoleniowym pozwalały jej jakoś jeszcze powstrzymywać głód, jednak z pewnością nie na długo. - No? Szybka decyzja. Nie wiem jak ty, ale ja jestem piekielnie głodna, a wolałabym jednak zjeść posiłek, nie zostać posiłkiem. - Uniosła brew, obracając się pospiesznie na pięcie i obserwując tym samym okolicę. Serio, nie chciała zostać zjedzona. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: 1 Wto Wrz 30, 2014 10:58 am | |
| Nic się nie stało... Cholera, mogłoby się coś stać. Wbrew pozorom Lyberg czułby się o wiele lepiej, gdyby nagle coś na nich wyskoczyło, opluło, czy zalało się na ich widok łzami. Nic takiego jednak nie miało miejsca, w związku z czym decyzja zostać czy odejść była tak samo trudna, jak przedtem. Lub tak samo łatwa. Przecież wiedział, co chce zrobić. Zostać. Zobaczyć, co kryje ten dziwny pakunek. I zjeść, przede wszystkim zjeść. - Dobra, zostajemy tu na razie - zarządził. Może popełniają błąd, nie uciekając stąd jak kopnięci w tyłek na rozpęd, ale trudno. Gdzieś w końcu musieli się zatrzymać, coś przekąsić i... porozmawiać? Tak po ludzku, nie o problemach, ale normalnie. Rząd wciąż czekał na zostanie przez nich przeklętym, wyśmianym czy wyzwanym w trzynastu różnych językach świata. Ostrożnie ruszył z miejsca. Musieli się gdzieś zatrzymać, ale Bastian postój urządziłby sobie chętnie przy tym tajemniczym pakunku, by móc spróbować chociaż do niego zajrzeć. A jeśli nie przy paczce, to chociaż przy którymś z okien - tu, na górze było na tyle zimno, że wciąż pozostawała szansa, że na ścianach, framugach wiatr osadził trochę wody. Przydałoby się, co? W końcu brak jakiegokolwiek picia z pewnością da się im niedługo we znaki. Na ugiętych nogach zbliżał się więc do zawalonej kolumny, pod którą czekał interesujący go tobołek. Poprawiając ułożenie noża w jednej z dłoni, a paralizatora w drugiej, zaciskał zęby, gotów odskoczyć, gdyby paczka mimo wszystko okazała się czymś żywym. Albo po prostu... próbować odskoczyć. Chociaż w tym przypadku wolałby jednak, żeby paczka była paczką. Naprawdę był głodny. I jemu, i Delilah przydałaby się choćby chwila na to, by przysiąść na ziemi i zająć się konsumpcją tego, co mieli. A trochę mieli, nie? Na dziś na pewno wystarczy, przy odrobinie szczęścia - na jutro także. Jeżeli w ogóle będzie jakieś jutro, wiadomo. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 1 Wto Wrz 30, 2014 1:08 pm | |
| W pomieszczeniu rozlega się nagle znajome pikanie, a tuż pod stopami Delilah materializuje się sporych rozmiarów paczka od sponsorów, która zawiera w sobie dwie latarki, zwój liny, butelkę z wodą, łuk oraz kołczan z dziesięcioma strzałami.
Podłużny tobołek, który odkopał Sebastian, okazuje się być drewnianym kijem baseballowym.
Na Arenie zapada wieczór, pierwszy dzień Igrzysk powoli dobiega końca. Na chwilę obecną macie spokój, pamiętajcie o konieczności spania, jedzenia i uzupełniania płynów - skutki odwodnienia czy braku snu mogą okazać się dosyć przykre. Ekwipunki zostały zaktualizowane. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: 1 Wto Wrz 30, 2014 4:08 pm | |
| Pozostanie w tym miejscu mogło przynieść dosłownie wszystko. Lub też nic, ale akurat ta opcja wydawała jej się z każdą chwilą coraz bardziej nieprawdopodobna. Zbyt długo nic się nie działo, by ten względny spokój mógł się utrzymywać jeszcze dłużej, a przynajmniej tak sądziła Di. Myśląc jednocześnie o tym, że Organizatorzy mogli nawet w tej chwili cieszyć się niczym małe dzieci, robiąc ich w chuja, gdy nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Okej, tajemniczy pakunek mógł wzbudzać w nich jakieś tam podejrzenia, lecz najwyraźniej nie były one na tyle poważne, by odwieść ich od myśli dotyczących zawartości kryjącej się w jej wnętrzu. Ponoć ciekawość była pierwszym stopniem do piekła, ale Deli nie mogła się jej naturalnie wyzbyć. To było znacznie silniejsze od niej, tak samo zresztą jak wykorzystywanie przy rozmyślaniu nad tym nadzwyczaj wielu dzikich słów. Jakkolwiek by to interpretować - musiała się szczerze nazwać ignorantką w sprawach związanych z zamierzchłymi czasami, choć podstawową wiedzę wbijaną przez rodziców, babkę i wuja wciąż jeszcze zachowała i prężnie wykorzystywała przy swojej pracy. Co teraz niekoniecznie miało jej się przydać, mącąc wszystko jeszcze bardziej, lecz... Cóż, istniało i nie mogła temu zaprzeczyć. Tak samo jak podejrzanie zaistniałej guli w jej gardle, jaka pojawiła się w jej gardle podczas obserwacji tego, jak jej przyjaciel, poprawka - prędzej powinna go już chyba nazywać swoim chłopakiem, nie? cóż, ssała w bliższych relacjach i to nie tylko dosłownie, zaczął zbliżać się powoli w stronę pakunku. I choć obiecała sobie, że nie będzie zachowywać się głupio czy też wychodzić na kompletnie przewrażliwioną... - Uważaj na siebie, dobra? - Wywróciła oczami, śmiejąc się cicho z własnej beznadziejnej głupoty i dodając jeszcze jakby w formie wyjaśnienia. - Zwyczajnie nie chcę zostać w tym bagnie sama. Mówiąc to zaś... Nie ruszyła się nawet o krok, dalej obserwując otoczenie. Dobra, z pewnością miało to podłoże w naturalnym lęku, lecz również tak zwanym obstawianiu tyłów, by móc zareagować odpowiednio szybko. Chociaż strach... Z każdą chwilą był coraz silniejszy, rosnąc wprost proporcjonalnie do głodu. Zarówno tego zwykłego, jak i bezpieczeństwa czy też normalnej rozmowy. Te wszystkie rzeczy razem zdecydowanie mogły się nie podobać, jednak... Cóż, to były Igrzyska. Tutaj dosłownie wszystko było nie tak. No, może poza tym, co tak nagle zmaterializowało się tuż przy niej i co okazało się być stosunkowo pokaźnych rozmiarów paczką przysłaną najwyraźniej przez jej mentora. Nie mogła powiedzieć, chłopak miał najwyraźniej gest. Gest, który sprawił, że po kolejnym upewnieniu się co do bezpieczeństwa, wcale nie paranoicznym!, zabrała się za pospieszne przeglądanie zawartości podarunku i jak najwygodniejsze pakowanie tego, aby przypadkiem nic jej w nadchodzącym mroku nie umknęło. Zerknęła na Bastiana, upijając przy tym malutki łyczek wody, który jeszcze dodatkowo powoli sączyła - jeden z jej własnych sposobów na pragnienie, machając w jego stronę zakręconą butelką i siadając pod ścianą w najpewniejszym, przynajmniej na jej własne oko, miejscu na wyjętym z plecaka śpiworze, aby nie nabawić się jakiejś wybitnie nieprzyjemnej choroby związanej z chłodem, jaki sprawił, że dodatkowo opatuliła śpiworowym materiałem swoje ramiona. Położyła obok siebie przygotowany łuk, zapraszającym gestem przywołując Lyberga. - Nie sądzisz, że lepiej będzie w miejscu, w którym sufit nie zarwie ci się na głowę? - Spytała, nieoczekiwanie śmiejąc się przy tym jak głupia. - Bierz kijaszek i chodź. Nie, że aż tak pragnę twojego towarzystwa, ale masz jedzenie, robię to dla niego. - Zażartowała, przecierając oczy i łykając ponownie ociupinę wody. - Moje magiczne oko mówi mi, że zbliża się noc, a że to Arena... Cóż, może zapaść nim dojdziesz, więc streszczaj ruchy. Co robimy ze spaniem i wartami? No i z naszymi sojusznikami. Nie powinniśmy wrócić? - Spytała wreszcie odrobinę bardziej poważnie. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: 1 Wto Wrz 30, 2014 5:50 pm | |
| Och, tak. Żaden prawilny wojownik nie obędzie się bez porządnej lagi zniszczenia. Skoro nic go nie zaatakowało i nie zamierzało zjeść na kolację, Lyberg bez wahania zabrał kij baseballowy, wiedząc, że w pewnych sytuacjach nic nie zastąpi konkretnego pieprznięcia drewnianym drągiem. Usatysfakcjonowany swym znaleziskiem mógł już bez najmniejszych obaw (co nie było szczególnie rozsądnym, ale mniejsza) wrócić do Delilah i zasiąść obok niej z cichym westchnięciem. Zdaje się, że najbliższą noc spędzą właśnie tutaj - bo ani jemu, ani, jak sądził, Deli, nie uśmiechało się włóczyć po korytarzach po zmroku. Zwłaszcza, że... Prezenty? Gwizdnął cicho na widok pakunku, jaki otrzymała wróżka. - Nie zdawałem sobie sprawy, że prowadzam się u boku kogoś tak popularnego - rzucił, unosząc brwi. - Wybacz, pani, mą dotychczasową ignorancję... Sałatki? - Gdy już wypakował śpiwór, w którym owinął się w sposób podobny do dziewczyny, przyszła pora na posiłek, toteż pierwszym, co wyciągnął, była miska z sałatką. Cudownie ocalone jedzenie nie zbezcześciło mu wnętrza plecaka i wciąż nadawało się do jedzenia - wreszcie jakiś pozytyw tego dnia! Zarządzając na kolację dzieloną na pół surówkę oraz równie sprawiedliwie rozdysponowaną część krakersów posiadanych przez Delilah, przeciągnął się lekko. Nóż dopiął już przedtem do paska przy garniaku, paralizator ułożył teraz tuż przy sobie, tak, by w razie nagłego niebezpieczeństwa móc w jednej chwili mieć go w dłoni i... Przetarł twarz dłonią. Tak zwyczajnie, jak potrafiłby zrobić to każdy zmęczony życiem nastolatek. - Śpisz pierwsza, obudzę cię później, gdy będzie twoja kolej czuwania - rzucił krótko, przy czym można było mieć pewność, że rzeczywiście Delilah obudzi. Nie był jednym z tych idealistów, którzy zgrywają bohatera, nie śpią dla swej księżniczki przez trzy kolejne doby a wreszcie padają na twarz, nie nadając się do niczego. Dla nich obojga lepiej będzie, jeśli wysypiało się będzie każde z nich, to chyba oczywiste? Nie inaczej miała się rzecz z ich sojusznikami. W ich przypadku także nie zamierzał kozaczyć. - Ściemnia się i nie wiem jak ty, ale ja wolałbym już nie włóczyć się po korytarzu. Siedzą w łazience, poradzą sobie. Mają wodę, jakieś jedzenie pewnie też. - Wzruszył lekko ramionami. Nie sądził, by tamta grupa szczególnie za nimi tęskniła, no ale... Nie uważał za stosowne dzielić się tak radykalnymi poglądami z Delilah. Ostatecznie mógł się mylić, nie? Tak, jak zapewne mylił się w pozostawionym w domyśle stwierdzeniu, że są bezpieczni. Wolne żarty, na Arenie nikt nie był bezpieczny. Nigdy. Jako, że mieli tylko jedną łyżkę - tę, która dołączona była do miski z sałatką - jeść musieli na zmianę, w wolnych chwilach warzywa zagryzając krakersami. Sam Lyberg swą uwagę dzielił zaś jeszcze między szkatułkę - wyjąwszy ją z plecaka, nie tyle szukał dziurki od klucza (już wcześniej widział, że jej nie było, a nawet gdyby, to i tak niewiele by mu pomogła), a po prostu sposobu na jej otwarcie. Może to jeden z tych mechanizmów działających na ciepło? Na próbę ujął pudełeczko w obie ręce i przytulił do siebie, by rozgrzewając pojemnik, chronić go jednocześnie od chłodu pomieszczenia. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 1 Wto Wrz 30, 2014 7:29 pm | |
| Tajemnicza szkatułka rzeczywiście zareagowała na ciepło, jej wieczko uniosło się nieznacznie i po podważeniu dało się już otworzyć całkowicie. W środku nie było jednak niczego, poza gęstą siatką pajęczyny. Gdzie się podział lokator pudełka? Tego trybuci dowiedzieli się chwilę później, Sebastian mógł poczuć ukłucie w okolicach skroni i nagle pomieszczenie oraz Delilah zafalowały mu przed oczami. Mrugnięcie później okazało się, że Sebastian nie może zobaczyć już nic więcej.
Sebastian, straciłeś wzrok. Na stałe czy tymczasowo? Okaże się niebawem. Pająk-zmieszaniec, który wydostał się ze szkatułki i użądlił chłopaka, wciąż jest gdzieś między trybutami.
|
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: 1 Wto Wrz 30, 2014 8:04 pm | |
| Najpierw nie zorientował się, że coś się stało. Szkatułka, w niej sieć, naturalnie założył więc, że lokator wciąż jest w środku. Zatrzasnął więc pudełko, skrzywił się. A potem zaniewidział. - Spieprzaj stąd, Delilah - powiedział całkiem spokojnie, niepokojąco spokojnie jak na tę okoliczność. - Nie widzę - dodał równie spokojnie, po czym pomyślał, że może niezbyt jasno przekazał, co ma na myśli. - Straciłem wzrok. Ukąsił mnie. Ten pająk. Ten, który wciąż tu jest. Spieprzaj. To było tak żałosne, dać się tak łatwo. Pogrążyła go jego własna ciekawość, przed którą zawsze uprzedzała go jego siostra, Annika. Była mądrzejsza od niego, bardziej rozgarnięta. Znacznie lepiej nad sobą panowała, za to brutalnie wytykała mu jego własne niedociągnięcia. Nadpobudliwość. Zbytnią pewność siebie. Ciekawość. Przetarł oczy, jak gdyby w czymś to miało pomóc. I nie ruszył się z miejsca. Po co? Przecież to i tak koniec, nie? Siedząc na ziemi przynajmniej zaoszczędzi sobie ostatecznej kompromitacji w postaci nadziania się na własny nóż czy potknięcia o kij baseballowy i wyrżnięcia twarzą o zimną posadzkę. W duchu wył z przerażenia. Na zewnątrz po prostu skulił się nieco, zasłaniając niewidzące oczy nasadami dłoni. - Mam nadzieję, że już cię tu nie ma, Delilah - powiedział cicho, bardzo cicho, doskonale wiedząc, że dziewczyna wciąż tu jest. Przecież nie słyszał jej kroków. Przecież nie słyszał trzasku zamykanych drzwi. Szkatułka? Teraz już chyba nie była ważna, co? Odstawił ją na ziemię, odepchnął od siebie w kierunku, którego teraz nie umiał przecież określić. Chciał w kierunku jakiegoś stosu gruzu, może okna, ale przecież nie wiedział, czy rzeczywiście tam ją przesunął. W obliczu nagłej utraty wzroku bardzo łatwo traci się orientację w terenie. Czy próbował się jakoś ratować? Nie. Bo niby jak? Wysysać jad jak po żmii? Tak szybki efekt świadczył o błyskawicznym rozprzestrzenianiu się trucizny, próba wydobycia go na wierzch nie miała teraz najmniejszego sensu. Więc może przemywanie oczu? Równie pozbawione logiki. Objawy wskazywały na porażenie układu nerwowego, nie jakieś chwilowe zanieczyszczenie soczewki czy paraliż pomniejszych struktur gałki ocznej, mięśni czy którejś z jej warstw. Choćby wylał sobie na oczy wiadro wody, choćby wręcz wyjął gałki i wytaplał jej w butelce płynu, niewiele by to dało, tak sądził. Mógł co najwyżej czekać i nie miotać się, by dodatkowo się nie uszkodzić. Może przejdzie? Może on sam okaże się tak głupim, że zasłuży na odrobinę szczęścia? |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 1 Wto Wrz 30, 2014 8:05 pm | |
| Powietrze przeszył armatni wystrzał. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: 1 Wto Wrz 30, 2014 9:05 pm | |
| - Sama nie miałam o tym pojęcia, więc wiesz... Masz usprawiedliwienie. Wybitnie liche, ale masz. - Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, moszcząc się odrobinę wygodniej i otwierając paczuszkę krakersów, by zaszeleścić nią sugestywnie. - Jednakże nie mam pojęcia, czy też wypada mi okazać przebaczenie przy czymś tak go niegodnym. Muszę to dogłębnie przeanalizować. - Stwierdziła, starając się wypaść jak najbardziej dystyngowanie, w końcu kiecki, garnitury i inne bankiety!, co niekoniecznie jej wyszło, toteż już po chwili dała sobie z tym spokój. Zamiast utrzymywania pozorów powagi, pozwoliła sobie na śmiech, tak przecież rzadki przy obecnej sytuacji, jak i również wyciągnięcie paczki krakersów w stronę chłopaka. - Wymiana? Otuliła się mocniej śpiworem, pokładając nadzieję w tym, że Sebastianowi lub jej przyjdzie w odpowiednim momencie dojrzeć potencjalne niebezpieczeństwo, by zareagować na nie wystarczająco szybko i by żadne z nich nie zostało ofiarą własnej głupoty. Choć w jej przypadku było to całkiem możliwe ze względu na to, że w śpiwór zawinęła się praktycznie całkowicie, wystawiając tylko twarz z włosami przykrytymi materiałem oraz jedną rękę, aby móc nabierać sobie sałatki, a następnie wsadzać ją sobie wprost do ust wraz z pokruszonymi kawałkami krakersów, które od czasu do czasu zapijała malutkimi łyczkami wody. Niczego zbyt wiele, musiało im przecież wystarczyć na jak najdłużej. Obróciła się odrobinę w swym kokonie, zerkając na towarzysza i przyznając mu milczącą rację w tych wszystkich typowo zmęczonych odruchach. Jej samej chciało się już trochę spać, choć była przecież z natury nocnym stworem, najprawdopodobniej przez te wszelkie wydarzenia z wcześniejszych chwil spędzonych na Arenie. Były męczące, nie mogła powiedzieć, że nie, ale wcześniej nie zdawały się jej AŻ TAK wyczerpujące. Czyżby jakieś dodatkowe działanie Organizatorów mające na celu zgotowanie im wszystkim równo porażki. A może zwyczajnie przeceniała dotąd swoje siły? Cóż, tego nie wiedziała i wiedzieć dokładnie raczej nie mogła, zaś spekulacje co do tego nie były rzeczą konieczną. Już i tak miała wystarczająco dużo na głowie, tak samo zresztą zapewne Bastian, by przejmować się ewentualnymi sztuczkami Organizatorów, gdy były one takiej jakości. Bardzo możliwe, że w przyszłości takie podejście miało zapewnić jej jakieś nieprzyjemności, ha!, cholernie możliwe, jednak w tej chwili zwyczajnie na to smarkała. Nie dosłownie, bo paczki chusteczek do wycierania nosa nie miała, ale w przenośni jak najbardziej. Tak samo zresztą na myśl o tym, że za jej nadzwyczaj dużym podarkiem od mentora może stać jej matka lub ktoś z tą kobietą związany. Bowiem to było przecież opcją raczej możliwą, przynajmniej teoretycznie. W praktyce Di nie wiedziała nawet, jakie podejście ma do niej teraz kobieta, która ją urodziła, a która zniknęła nagle, by teraz rzekomo znów pojawić się w grze. Mogła choćby i stać za organizacją Igrzysk, zaś Delilah nawet by o tym nie wiedziała. Niezbyt pokrzepiająca sprawa, czyż nie? - Dobra. Nie będę się sprzeczać. - Kiwnęła głową, nie dziękując mu zbytnio za okazanie łaski i posłanie jej spać pierwszej, a przynajmniej nie słownie. Pochyliła się tylko, scałowując sałatkowy sos z jego ust, by już po krótkiej chwili jak gdyby nigdy nic powrócić na swoje dawne miejsce. Już po chwili musiała jednak przyznać, że jedna rzecz zdecydowanie jej nie pasuje. Sytuacja z sojusznikami, a właściwie - z Amandą, bo całą resztę miała tak jakby głęboko gdzieś. Nie znała większości z tych ludzi, nie ufała im, jednak Dee była dla niej naprawdę cenną osobą, nawet kimś na kształt najlepszej przyjaciółki, której nigdy nie miała czy też jednej z sióstr, które nigdy nie dorosły i nie wydoroślały na tyle, aby móc rozmawiać z nią o takich rzeczach, jakie poruszała z Amandą w Ośrodku Szkoleniowym, bowiem przedwcześnie zabrała je śmierć. Śmierć... Tak wszechobecna w jej życiu praktycznie już od czasów dziecięcych. Nigdy nie odpuszczając, zawsze odbierając jej wszystko to, na czym tak straszliwie jej zależało, pozostawiając ją nagą i bezbronną w obliczu okrucieństwa tego świata. Pozwalając jej się podnieść, obiecać, że już nigdy więcej nie pozwoli się złamać, by w najgorszym z momentów ponownie zaatakować z całą swą siłą. Jak teraz... Z jej piersi wyrwało się mimowolne westchnienie, gdy odłożyła aktualnie trzymaną przez siebie miskę, zacisnęła mocno sznurki plecaka, zapinając zamek i przesunęła się odrobinę w kąt, aby tam wreszcie się odezwać. - Mimo wszystko się martwię. Jak słaba debilka, ale nie potrafię tego nie robić. Wydaje mi się, że w każdej chwili ten cały spokój może paść, że to tylko atrapa. Pieprzę filozoficzne farmazony z dupy wzięte, co nie? Może faktycznie powinnam iść spać. - Ziewnęła, obserwując czynności chłopaka wykonywane przy szkatułce, której wciąż nie ufała. Dosłownie pizgało od niej złem już w oranżerii, gdzie to Deli po części próbowała odwieść swojego chłopaka od ruszania jej. Przeczucie czy może prędzej powalone psie-czucie? Szczerze wolała, by było to to drugie, a szkatułka okazała się być czymś jak najbardziej normalnym i bezpiecznym, jednak... Cóż, nie byłoby kłamstwem powiedzenie, że Di wiedziała, iż coś jest na rzeczy jeszcze nim Bastian nakazał jej spieprzać. Nie zawahała się, podrywając z miejsca i starając jak najdokładniej utrzymywać ścisłe otulenie śpiworem ciała, by uchwycić jedną z latarek leżących po jej drugiej stronie, przeciwnej do tej z Sebastianem i najwyraźniej jakimś cholernym monstrum, i ostrożnie odsunąć się jak najdalej, jednocześnie starając pozostać w "bezpiecznej strefie". Osłaniała ciało, starając się jednocześnie świecić latarką wsadzoną między zęby, przez które wysyczała również krótkie nie pierdol, aby wkrótce zastąpić je już trochę dłuższym szykiem wyrazów składających się w krótkie, lecz dosadne zdania. - Jak na razie nie widzę tego diabelstwa, za to widzę pierdołę. Nie bądź debilem, Bas. Chodź do mnie. Powoli. Za moim cholernie melodyjnym głosem, który jest jak powalony miód na uszy. Spierdalamy stąd razem, zrozumiano? - Wycedziła przez zęby, starając się dojrzeć gdzieś zmiecha i jednocześnie nie przyciągnąć na siebie jego uwagi. Pieprzony brak poruszania się i wodzenie wzrokiem w poszukiwaniu sukinpająka. Na dźwięk wystrzału nie mogła jednak nie spojrzeć z przerażeniem na towarzysza, oddychając z ulgą, że to nie jego tyczył się cholerny znak. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 1 Wto Wrz 30, 2014 9:38 pm | |
| Zauważenie tego diabelstwa już wkrótce stało się dla Delilah możliwe, głównie dzięki włączonej latarce, którą wciąż trzymała w zębach. Gdy skierowała promień światła w kierunku drzwi, mogła zauważyć powiększający się z każdą chwilą kształt. Nie minęło kilka sekund, a pająk był już wielkości konia pociągowego i skutecznie blokował trybutom wyjście z pomieszczenia. Osiem ogromnych, włochatych odnóży, świecące ślepia (całe trzy!) i dziwaczne, podłużne żądło w miejscu, w którym powinien znajdować się odwłok. Organizatorzy naprawdę popisali się fantazją, szkoda, że Sebastian nie był w stanie tego zobaczyć! Zmiech zauważył swoje ofiary, ale nie ruszył się w ich kierunku, dalej zasłaniając drzwi swoim wielgachnym cielskiem.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: 1 Wto Wrz 30, 2014 10:51 pm | |
| Nie wiedziała czy się śmiać, czy też może zacząć płakać. I obu przypadkach i tak miała mniej więcej na równi przesrane. Oboje mieli, z tym drobnym faktem, że Bastian raczej nawet jeszcze bardziej, co... Bolało ją. Zaskakująco mocno, jak na okoliczności, w których jeszcze niecały dzień wcześniej posyłała go w trzy diabły, usiłując sobie przy tym wmówić, że nie chce mieć już z nim kompletnie nic wspólnego. Chciała! Jak mało kiedy, naprawdę mocno pragnęła, by wszystko było jak dawniej. Popieprzone, ale na swój całkiem uporządkowany sposób. Tak zwana istota ogarniania się w bałaganie zupełnie tak, jakby był on najczystszym z porządków. Jej dawne życie może i było w pewnym sensie skomplikowane, lecz dla niej samej nadzwyczaj proste. Rządziło nim kilka podstawowych reguł, których należało przestrzegać, aby jakoś przeżyć w jednym kawałku i... I tyle. Czasem się je łamało, teraz widziała, że nadzwyczaj często mimowolnie to robiła, jednak nie przynosiło to aż tak okrutnych skutków. Nie takich jak te istniejące w tym miejscu, w którym panowało przecież dużo większe ogarnięcie. Może i nie do końca zrozumiałe dla trybucich płotek, jednak posiadające za to tylko jedną główną zasadę mówiącą o tym, by nie wahać się przed zrobieniem dosłownie wszystkiego dla przeżycia. Niezależnie od reszty rzeczy, bez interesowania się losem innych, o ile akurat się z nimi nie walczyło o życie, z zupełnym brakiem wahania przed podjęciem nawet najbardziej agresywnych decyzji czy też takichże działań. Naprawdę starała się funkcjonować w zgodzie z tym, mając kompletnie gdzieś to, że jeszcze nie tak dawno zamordowała z dziką premedytacją innej trybutki, która z pewnością również chciała żyć i miała swoje własne plany, rodzinę i tak dalej. Delilah się tym nie przejmowała, bo w tym momencie była na górze. Jako zwycięzca, nie jako zimny trup leżący gdzieś tam na podłodze w sali bankietowej czy też przeniesiony już gdzieś tam poza Arenę, by zostać sprzedany oszalałym fanom Igrzysk lub też innym dupom wołowym potrafiącym tylko bezmózgo gapić się w ekran. Jednak zrobiła również coś, co zupełnie mijało się z istotą przeżycia za wszelką cenę. Zauważając wreszcie pająka, zrzuciła z siebie śpiwór, narzucając szybciej plecaczek na plecy i chwytając łuk, by, naciągając strzałę, jak najszybciej doskoczyć do Bastiana, pociągając go za sobą w swoje dawne miejsce. W którym, całe szczęście!, leżał śpiwór, amortyzujący jakoś jej upadek na tyłek, gdy w tak nieobliczalny sposób poderwała chłopaka z podłogi, odskakując. Syknęła mimowolnie, pospiesznie zabierając nóż z garnituru Bastiana i umieszczając go sobie tak, by był łatwo dostępny i nie przeszkadzał jej w walce, by przeciągnąć jednak oznakę bólu tyłka w syk mówiący jedno... - Zapomnij o tym, że dam ci odejść, idioto. Nie czekała na odpowiedź, podnosząc się z ziemi jednym susem niezależnie od bólu i chwytając łuk z założoną na niego wcześniej strzałą. Cholera! Co ona miała teraz zrobić?! Niech to diabli! Toż to było olbrzymie bydle! I na dodatek stało tak w jednym miejscu, patrząc na nich, ale nic nie robiąc. I ona stała. Modląc się przy tym na swój dziwny sposób do sił wyższych. Wymierzyła, wypuszczając powoli powietrze z ust jak to się robiło przy strzelaniu ze strzelby i czekała... By w razie czego strzelić, starając się trafić w jedno z tych miejsc wyglądających na bardziej odsłonięte i łatwiejsze do zranienia. Losie przenajświętszy, pomóż... Przez myśl przebiegło jej stwierdzenie kij ci w oko, jednak... Cóż. Raczej nie zamierzała wybierać się z kijem na pająka. Nie była samobójczynią. Jeszcze. Chyba... |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 1 Sro Paź 01, 2014 12:46 am | |
| Równo o północy dają się słyszeć dźwięki hymnu Panem, a na hologramie pod sufitem wykwita herb Kapitolu. Następnie wyświetlane są zdjęcia poległych dzisiaj trybutów, w kolejności: Margaritka Butterfield, Even Irving, Trinette Rosehearty, Mortimer Rees, Yves Redditch, Amadeus Ginsberg, Molly Petrel, Adah Haggard, Selvyn McIntare. Kiedy znika twarz Selvyna, projekcja gaśnie, a dźwięki muzyki cichną.
Z pająkiem czekam na post Sebastiana. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 1 Sro Paź 01, 2014 8:22 pm | |
| Wszystkie poczynania przemieszczającej się po sali uważnie śledzone były przez stojącego przed drzwiami zmiecha. Pająk nie ruszał się z miejsca, jednak jego ślepia krążyły za trybutką, tak jakby zwierze czekało jedynie na właściwy moment, bądź jakikolwiek błąd z jej strony. Zdawać by się mogło jednak, że ten nie nastąpił, a przynajmniej do momentu, w którym dziewczyna uniosła łuk, gdyż wtedy stworzenie zaklekotało złowieszczo i poruszył się do przodu błyskając żądłem w świetle latarki.Wystrzelona strzała zamiast trafić zmiecha w oko uderzyła jedynie w jego odnóże, nie wbijając się w nie nawet, powodując zaś u pająka wyraźny przypływ wściekłości. Sprowokowany ponownie przesunął się do przodu i wysunął przed siebie pierwsze kończyny zwalając obydwu trybutów z nóg.
Zmiech nadal znajduje się na drodze między wami, a drzwiami. Na razie nie macie szansy na ucieczkę. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: 1 Sro Paź 01, 2014 9:27 pm | |
| Czy nie wspominała mu, by zostawił szkatułkę w cholerę? Czy tego nie robiła?! I miała rację, on zaś okazał się kompletnym idiotą, który chyba aż za bardzo wierzył w swoje szanse w starciu na Arenie. Gdy Delilah przepełniona była wybitną wręcz obawą, on wyglądał na osobę już bardziej ciekawską niż przestraszoną. Okej, pozory miały to do siebie, że wprost uwielbiały mylić człowieka, zaś Di znała Bastiana raczej na tyle, by ośmielać się wnioskować, że wcale nie był aż tak rozluźniony. Jednak co z tego, gdy własna ciekawość okazała się nie pierwszym, a już raczej ostatnim stopniem do piekła. Piekła objawiającego się w postaci wielkiego jak koń pajęczaka. Na dodatek wcale nie normalnego, wielkiego jak koń pająka, a jakiegoś przeklętego mutanta, po którym można było spodziewać się raczej dosłownie wszystkiego. Od ewoluowania w armię Alm Coin, do samoistnego rozmnażania się czy nagłego plucia kwasem lub też nieoczekiwanego wybuchu wraz z obryzganiem ich jakąś trucizną czy jeszcze czymś innym. Paranoja panny Delilah? Jak najbardziej! Lecz była ona raczej o wiele lepsza od tego, co też wyczyniał Bastian. Cholernie spokojny i, cóż, powiedzmy szczerze - wyglądający coraz bardziej obojętnie. Morgan nie mogła w żadnym razie powiedzieć, że tego nie rozumie. Utrata wzroku w takim momencie z pewnością była czymś wybitnie okropnym, jednak w jednym Di zupełnie się z towarzyszem nie zgadzała. W czymś w rodzaju właśnie odpuszczenia sobie, jakby darowania dalszych działań. Cholera! Niemożność zobaczenia czegokolwiek może i była do dupy, lecz z pewnością nie do tego stopnia, by z jej powodu zacząć zachowywać się jak cholerna laleczka. Kukiełka, którą najwyraźniej trzeba było przestawiać z miejsca na miejsce. Nie była aż tak dominującym typem, by mogła odczuwać jakąkolwiek satysfakcję z podejmowania wszelkich decyzji i dokonywania działań w celu obrony ich chudych zadków. Nawet wręcz przeciwnie. O ile ze strony zewnętrznej starała się bowiem okazać jak najmniej strachu, przecież ponoć zwierzęta aż nazbyt doskonale go wyczuwały - miała tego przykład choćby w swojej pupilce Eris, o tyle gdzieś tam w głębi wrzeszczała, waląc w pręty klatki swojego duchowego więzienia i pragnąc zakończyć ten cały koszmar. Nie w taki sposób, w jaki chciała to zrobić ta silniejsza, chwała opatrzności!, strona Di. O nie! Ta słabsza była... Słaba. W wnętrzu Morgan walczyły więc dwie sprzeczne sobie siły, podczas gdy jej ciało podejmowało naturalną walkę o przetrwanie. Dziewczyna bowiem żadnym razie nie chciała zginąć z powodu jakiegoś przeklętego pajęczaka, który całym sobą pokazywał jej teraz, dlaczego już wcześniej tak bardzo nie przepadała za jego braćmi i siostrami. Nawet mniejszymi, ale przyprawiającymi ją o dosyć nieciekawe dreszcze, gdy tylko zostały przez nią zauważone, a następnie podejrzanie znikały. Wtedy problemem nie był ich widok, problem zaczynał pojawiać się, gdy zwiewały gdzieś z zasięgu jej wzroku. Teraz zaś... Cóż, widok był zły i zniknięcie zapewne też miało przyprawić ją o mdłości. I tak źle, i tak niedobrze. Jednak pająk ani myślał znikać, wodząc za nią podejrzanie wzrokiem i wydając z siebie nieprzyjemny dla uszu dźwięk, gdy tylko uniosła łuk. Cofnęła się odrobinę, piętą stukając siedzącego na podłodze Bastiana, by odsunął się trochę dalej we wskazanym przez nią kierunku. Wskazanym, a właściwie popchniętym w tamtym kierunku. Nie miała czasu na cackanie się. Nakazywała mu wiać w bok i liczyła na to, że właśnie to zrobi. Samej strzelając i... Wkurzając monstrum wręcz niemiłosiernie, co skończyło się zwaleniem z nóg. Padając, wyciągnęła w, przeciwny do Sebastiana, bok łuk, aby nie nadziać się na niego lub kolejną założoną strzałę na nim, ewentualnie te w kołczanie, starając się jednocześnie zamortyzować jakoś klapnięcie na tyłek i choć odrobinę oślepić stworzenie latarką. Jęcząc z bólu, zagryzła zęby, odsuwając się w tył, aby wyciągnąć nóż, wycelować nim tak jak ją tego uczono i rzucić pajęczakowi prosto w jedno z oczu. Dysząc wyraźnie, zaczęła macać wolną dłonią w poszukiwaniu czegoś, czym może uderzyć stworzenie. Praktycznie na ślepo, bowiem nie spuszczała oczu z oczu stworzenia, lecz i tak... Będzie walczyć. Za wszelką cenę. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 1 Czw Paź 02, 2014 10:08 pm | |
| Rozwścieczony pająk klekotał coraz groźniej, wymachując kończynami, silnym uderzeniem odpychając w bok leżącego Bastiana. Poruszenie chłopaka przyciągnęło na chwilę jego uwagę, dlatego też zwierz odwrócił a chwilę wzrok, wydał z siebie kolejne nieprzyjemne dźwięki i wystrzelił do przodu wbijając żądło w ciało Sebastiana, zostawiając sporych rozmiarów dziurę w jego udzie. Z rany zaczęła obficie broczyć krew wymieszana z jakąś dziwną, żółtawą substancją o nieprzyjemnym zapachu. Zwierze cofnęło się odrobinę nadal jednak nie zwracając uwagi na Deliah. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: 1 Pią Paź 03, 2014 1:18 am | |
| Nie, nie, nie i nie. Czy wspominała już słowo NIE...? To wszystko zwyczajnie nie mogło się skończyć w taki sposób, nie teraz i nie tak. Była złym człowiekiem, rehabilitować się mimo wszystko raczej nie zamierzała, jednak pewne było to, iż nie sądziła, by na coś takiego zasługiwała. By któremukolwiek z nich należała się aż tak okrutna kara. Do tego stopnia niewdzięczna, że aż z pewnością mająca się wydać, nie im samym - już prędzej widzom, niesamowicie zabawna. Ubaw dosłownie po pachy, czyż nie? Spytanie jej w tej chwili o to, jak się z tym wszystkim czuje, cóż, nie byłoby raczej zbyt dobrym krokiem. Bowiem, z każdą mijającą sekundą, Di coraz bardziej wypadała ze swojego zwyczajowego rytmu, stając się kimś na kształt roztrzęsionego błazna, który za wszelką cenę usiłował sobie wmówić, że rzeczywistość nie jest tak paskudna jak to się zdaje. A zdecydowanie była. Okrutna, bestialska, ukierunkowana na to, by zadawać człowiekowi jak najgorszy ból. Obie wersje Morgan może i o tym wiedziały, lecz dotychczas jakoś starały się pomijać ten negatywny typ rozważań w swych przemyśleniach i to właśnie Arena pełniła najwyraźniej rolę swoistego zapalnika nieszczęść oraz problemów wszelakich. Nie tylko tych z samą sobą, nie wyłącznie przeżyciowych czy przetrwaniowych lub też na tle jej relacji z byłymi i aktualnymi towarzyszami, tudzież sojusznikami. Na chwilę obecną najgłówniejszym z głownych bagien była... Uwaga!, szok przeogromny gwarantowany! Cała ta parszywa sytuacja z owłosionym monstrum, bez podtekstów seksualnych, które najwyraźniej miało coraz większą ochotę zadziabać ich tymi swoimi... Nie! Wolała akurat o tym nie myśleć, nie wspominać, bo jeszcze zacznie jej się robić bardziej niedobrze niż to aktualnie było. Zdecydowanie bardziej wolała zapobiegać wcieleniu pewnych okropieństw w życie, co niekoniecznie jej się udawało, o czym mogła przekonać się po wcale-nie-tak-długiej chwili. Nie chciała szarżować na pajęczaka, nie czuła się dobrze w bezpośrednich starciach z zapewne dużo silniejszym przeciwnikiem i wiedziała to nawet bez zaliczenia choćby jednej takiej walki. Nie szykowała się do niej i już, tyle w temacie. Planowała za to oślepić oraz zdekoncentrować wielkiego włochacza w jak największym stopniu, jaki tylko mógłby jej wyjść przy zachowaniu choć pozornej resztki bezpieczeństwa. Które to po części zagwarantować jej miało właśnie sprawienie, by zmiech już nigdy w swym marnym życiu nie mógł klekotać tym swoim paskudztwem w jakby niemym pytaniu. Co ja paczę? Nic nie paczysz, cholero, bo masz wypaczone paczały, ot co! Tylko... Cóż, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Wykonanie planu zdawało się jej coraz trudniejsze, zaś ona sama zdecydowanie słabsza. Nie zaznała przecież zbytnio odpoczynku, a teraz musiała stawać do walki z czymś takim, gdy Bastian... NIE! NIENIENIENIENIE! Powstrzymała mimowolnie cisnący się na jej usta krzyk, widząc aż nazbyt dobrze, że to wszystko mogło też jakoś się jej przysłużyć. A gdy to zrobi... Ona będzie mogła znacznie bezpieczniej cokolwiek zdziałać, ogarnąć sytuację. Przełykając ślinę pomimo guli w gardle, podjęła decyzję. Nie widziała wciąż możliwości ucieczki przez drzwi tarasowane cielskiem pająka, który teraz zwracał się ku jej Bastianowi. Cholera jasna! Przyjaciół szukał czy ki diabeł?! Osobiście polecała mu sprawdzić za sałatą, bowiem tu... Tu była tylko ona sama, zdecydowana przeciwniczka pajęczaków, oraz ktoś należący do niej. Dokładnie tak! NALEŻĄCY! Czuła się niczym matka-puma, której jakieś bestialstwo atakuje stado. A gdy była przepełniona gniewem... Korzystając z czasowego rozproszenia uwagi zmiecha, zgarnęła ręką wszystkie ostrzej zakończone przedmioty, w tym głównie podebrane noże i kawałki gruzu, szykując się do ataku. Rzucała nożami, nie? Mogła próbować swych sił w rzucie gruzem. Przynajmniej do czasu, w którym drzwi nie zostaną odblokowane. Drzwi... Właśnie! Starając się przesunąć jak najciszej i poruszyć jak najmniej zauważalnie, rzuciła przeklętą metalową miskę w najniebezpieczniej wyglądający kąt pokoju, który jak nic oddalony był od niej samej oraz drzwi czy też rannego Lyberga. Jeśli to nie poskutkuje, cóż, postara się wydłubać mu własnoręcznie wszystkie oczka i wsadzić żądło w dupę. Najlepiej organizatorską. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 1 Pią Paź 03, 2014 8:54 pm | |
| Zmiech trwał tuż obok Sebastiana nie odrywając wzroku od leżącego, klekocząc jakby zniecierpliwiony, czekając na to, aż ofiara umrze, na wskutek upływu krwi, czy też trucizny, która w tempie ekstremalnym rozprzestrzeniała się po organizmie trybuta. Na ten czas pająk zupełnie stracił zainteresowanie poczynaniami Deliah, a przynajmniej do chwili, gdy ta rzuciła naczyniem w jeden z kątów pomieszczenia. Odwrócił się wtedy, wydając z siebie podobny do syku dźwięk, błyskając ślepiami w świetle latarki i wykonując kilka gwałtownych ruchów w stronę źródła dźwięku. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: 1 Pią Paź 03, 2014 9:59 pm | |
| Czyli co, jednak popełniliśmy błąd? Wprawdzie Bastian faktycznie podejrzewał, że kiedyś będą musieli to sobie uświadomić, ale... Pająk? Naprawdę? W porządku, może nie było to czymś szczególnym w porównaniu do sytuacji ich towarzyszy w łazience - sytuacji, o której przecież Lyberg nic nie wiedział - i tak wystarczyło jednak, by po plecach przeszły mu ciarki. By zadrżał - nie na zewnątrz, nie rzeczywiście, ale w środku, w duchu, wyjąc z przerażenia. Wyglądało jednak tak, jakby wszystko było w porządku. Och, pająk, co to takiego? Takie małe, ośmionożne, a że kąsa? No, każdy broni się jak może! Dajcie spokój, Sebastian wcale tak nie myślał. Jedynym, co teraz przychodziło mu do głowy, to wytykanie sobie swojej własnej głupoty. Głupoty, przez którą i on, i Delilah znaleźli się w czarnej dupie. I nawet nie chodziło o samo opuszczenie łazienki. Ostatecznie fakt ponownego wyjścia na korytarz wyszedł im na dobre, nie? Chodziło o tę szkatułkę, tylko o nią. O to, że ją otworzył. Nie ważne, że zrobił to tu, a nie w łazience - to nie miało szczególnego znaczenia. Tam niby mogliby liczyć na jakąś pomoc, ale z drugiej strony było więcej osób, które mogły by zostać ugryzione. Nie, miejsce nie miało najmniejszego znaczenia. Chodziło tylko o te pudełko. O to, że dał się tak łatwo podejść - i że pociągnął za sobą Delilah. Że przez własne życzenie, przez własną ciekawość miał teraz tak po prostu... umrzeć? Bądźmy szczerzy, to była kwestia czasu. Nie miał już walczyć, nie miał wstać i heroicznie obronić damy swej serca. Na dobrą sprawę jedyną osobą, która była teraz w stanie cokolwiek zrobić, była właśnie ona. Wróżka. Jego wróżka. Jego głupia, naiwna wróżka. W porządku, jej zachowanie nie było może skrajnie beznadziejne, ale... Bogowie, dlaczego nie mogła po prostu uciec, tak jak jej kazał? Przez przywiązanie, co? Przez to cholerne przywiązanie, przed którym mieli się bronić. A on? On nawet nie miał siły jej teraz stąd wyrzucić. Żałosne. I ta śmierć. Ona też była śmiechu warta. Jasne, Lyberg ani myślał się śmiać, ale... Jego największe obawy miały ziścić się w tak durny sposób. Annika uśmiałaby się do łez... No, w porządku, nie uśmiałaby się. Ona przecież się nie uśmiechała. Generalnie rzadko jej było radośnie. Więc nie, teraz pewnie też się nie śmiała. Raczej planowała nieosiągalny zamach na rząd, to było znacznie bardziej w jej stylu. Tylko, że ona w ogóle nie powinna tego oglądać. Nie powinna patrzeć, jak Bastian ginie. Nie dlatego, że miał pożegnać się z życiem w ten głupi sposób. Choćby nawet poległ w heroicznych zmaganiach, to... Nie powinna patrzeć. Nie chciał, by patrzyła. Tylko kto tutaj słuchał ostatnich życzeń umierających? - Kurwa, Delilah, dlaczego choć raz nie możesz być normalną... - warknął przez zęby. Trudno się mówiło. Trudno się oddychało. Ale musiał. Po prostu musiał. - Czy ja naprawdę... - Jakiś świst, klekot pająka, dziwne zawieszenie, nienaturalne przeciąganie nieuchronnego. - ...naprawdę wyrażam się tak niewyraźnie? - Nie! Nie, nie, nie... Nie mógł... Teraz... Tak po prostu... Potrzebował kubła zimnej wody. Potrzebował wielu rzeczy, których nie miał dostać. - Wypierdalaj. Z tego. Pokoju - wycedził, walcząc z otępieniem. Nie bądź idiotką!, wył w duchu. Przecież on i tak był stracony, a ona... Mogła próbować. Mogła uciec. Mogła, kurwa! Dlaczego więc tego nie robiła? - Albo po prostu... - Mówił? Nie mówił? Nie był pewien, czy słowa te pozostały tylko w jego myślach, czy faktycznie je wypowiedział. Nie próbował oddzielać wyobrażeń od rzeczywistości, to już chyba zwyczajnie nie miało sensu. - Po prostu mnie zabij. Będzie z głowy. Może wtedy wreszcie się opamiętasz. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: 1 Pią Paź 03, 2014 11:57 pm | |
| Zaczynała słabnąć, opadać z sił i to wcale nie z tych czysto fizycznych, bowiem Kwartał przyzwyczaił ją przecież po części do nadzwyczaj wielu wyrzeczeń czy też ciężkich warunków bez snu – choć odpocząć przecież odpoczęła. O nie, Di z każdą mijającą sekundą opuszczały coraz bardziej siły psychiczne. Myślała, że jest kimś nadzwyczaj silnym psychicznie, jednak życie to zweryfikowało, pokazując jej, że jest tylko garstką pyłu na pustyni. Dla siebie samej lub choćby jej towarzystwa, nawet dla Bastiana, mogła faktycznie nie być kimś obojętnym, zwykłym, przeciętnym, lecz dla całej reszty nie liczyła się nawet odrobinę. Była kimś, kogo można nadzwyczaj łatwo zastąpić, jak to też zrobiono z trybutami z poprzednich Igrzysk. Gdy poginęli, nic nie stało na przeszkodzie zorganizowaniu następnej rzezi z kolejnymi przymuszonymi uczestnikami i następną Areną. I tak to właśnie się kręciło. Nieprzerwane koło nieustających wygranych i porażek, zwycięzców i przegranych, żywych i martwych. Ofiar własnej głupoty oraz szczęśliwców korzystających z potknięć innych. Masakra przy Rogu Obfitości aż za dobrze pokazywała to, jak kruche było życie ludzkie, jak łatwo było zmieść człowieka z powierzchni ziemi. Ot tak, myk!, po którym już na miejsce prawdziwej osoby wpadało coś na kształt lalki. Marionetki, której lalkarz odciął niespodziewanie sznurki. Zmarnowanej, leżącej na podłodze w nienaturalnym ułożeniu ciała, zakrwawionej czy też wciąż krwawiącej, patrzącej pustym wzrokiem gdzieś w dal, w przestrzeń, lecz nie mogącej zupełnie nic zobaczyć. Wtedy już nie liczyło się to, kim ta osoba była niegdyś. Przeszłość można było porównać do garści pyłu. Trzymanego w dłoni i przelatującego przez palce, znikając drobina po drobinie, czemu nie dało się w żaden sposób zapobiec. Można było to tylko spowolnić, oszukiwać samego siebie, usiłując wmówić sobie, że złączenie ze sobą palców cokolwiek da, gdy tak naprawdę było ono tylko kolejnym bezcelowym działaniem pośród nicości. Natura ludzka miała jednak to do siebie, że popychała człowieka ku stawianiu kolejnych kroków. Nieważne czy złych, czy też dobrych. Najważniejsze tutaj było podążanie dalej, nie pozostawanie w miejscu, aby nie pozwolić się zgnieść. Większość osób podobnych Delilah w nieustannie dążyła do jednego, do przeżycia. Pomimo braku możliwości życia wiecznego, dziewczyna chciała jak najdłużej kroczyć swą ścieżką, żyć mimo wszystko. Nie chciała umierać, choć praktycznie nieustannie ocierała się o śmierć. Mogła powiedzieć nawet, że ta była jej towarzyszką już praktycznie od kolebki. A może wszystko nie było takie, jak to się zdawało? Może to ONA była śmiercią? Czymś, co jest powodem odejścia wszystkich, na których kiedykolwiek jej zależało, których mogła odpychać od siebie z całą swoją siłą, lecz nie osiągając efektów. Mimowolnie pozwalając na powolne skruszenie tej skorupy, jaką zbudowała dookoła siebie. Wiedziała o tym, że to nie skończy się dobrze. Nigdy nie kończyło. Praktycznie od samego początku zdawała sobie sprawę z tego, że jakiekolwiek wdawanie się w bliższą relację może wpędzić do grobu kogoś, kto sprawi, że będzie jej na nim zależało. Kogoś lub też ich oboje. Była jednak zupełną idiotką. Za odrobinę ciepła, kilka ulotnych chwil radości, gotowa była zaryzykować, co skończyło się dokładnie tak, jak się tego mogła spodziewać. Była zakochana. Po raz pierwszy w swoim życiu naprawdę mogła powiedzieć, że czuła coś takiego. Odwzajemnionego, co powinno sprawiać jej radość, co powinno robić z niej jedną z tych świergoczących trzpiotek, latających na wyimaginowanych skrzydłach miłości, które w jakiś sposób je unosiły. Ona jednak nie zdążyła nawet wzlecieć, spadając boleśnie na samo dno. A tak przynajmniej sądziła do czasu, gdy to nie zaczęła spadać jeszcze niżej. Wprost do grobowej czeluści, w której… Nie! Nie mogła o tym myśleć! Będzie dobrze! Poradzą sobie jakoś! Oboje! Wyjdą stąd oboje! Przecież życie nie mogło być tylko i wyłącznie pasmem ciągłego bólu, kolejnych zdarzeń trzęsących jej światem w posadach. Kiedyś to wreszcie musiało mieć swój koniec i to nie w zimnym grobie ani też w strugach deszczu na uroczystości pogrzebowej. Wiedziała, że to kłamstwo. Zdawała sobie sprawę z tego, że sama karmi się rzeczami, które są niczym więcej niż tylko zwykłymi próbami oszukania samej siebie, by nie poddać się i walczyć dalej. O siebie, o kogoś, kto jest jej bliski, o wiele osób, na których naprawdę zaczęło jej zależeć. Choć tak naprawdę sama nie miała pojęcia, w którym tak właściwie momencie przygotowała im miejsce w swoim sercu, wpuszczając ich do niego i nie chcąc wypuścić. Dlatego też usilnie szukała wyjścia z sytuacji, która wedle wszelkich praw nie powinna go mieć. Była tak okropna, wręcz dająca się nazwać patową, jednak Di nie chciała się poddać. Decydując się na rzut, aby odwrócić pajęczą uwagę. Wpierw pierwszy, który jakimś cudem zadziałał i sprawił, że monstrum wykonało kilka kroków w stronę miejsca, w którym misa uderzyła o podłogę. To sprawiło, że Delilah zdecydowała się postawić wszystko na jedną kartę. Może było to skrajnie głupie, jednak… Chciała chociaż móc się pożegnać, być pewna, że pająk nie postanowi… Nie! O czym ona myślała?! Nikt nie miał dzisiaj umrzeć! Mimo tych wszystkich słów, jakie wyszły z ust Bastiana. Nie… Nie mogła… Nie… To… Nie potrafiła… Nie mogło tak się skończyć! Nie w ten sposób! Jednak głos podświadomości mówił jej, że nie było innego wyjścia, że będzie musiała to zrobić. Choćby z nie tylko z czystej racjonalności, a człowieczeństwa, sprawienia, by te ostatnie chwile nie były przepełnione powolnymi mękami, strachem przed atakiem miecha czy też tym wszystkim innym, co nie powinno im towarzyszyć. A ona… Chciała móc się pożegnać. Tak zwyczajnie jak to powinno być. Jej życie… Pasmo okrutności, niepowodzeń, bólu ogarniającego wszystko… Teraz jeszcze mającego odebrać jej ostatnie oparcie. W tym momencie czuła się jednak nadzwyczaj silna w swej słabości. Zdesperowana, by zrobić tę jedną rzecz, by chociaż raz postąpić dokładnie tak, jak to nakazywało jej to serce, człowieczeństwo. Wiedziała mniej więcej, że Bastian wciąż ma przy sobie praktycznie w pełni zapakowany plecak, w którym nie brak było niczego poza śpiworem. Nie byli takimi zupełnymi idiotami, siadając przy ścianie, by pozbawić się możliwości szybkiego zabrania rzeczy i zdejmować na zbyt długo plecaki z pleców. Zaś wspomniany wcześniej śpiwór… Cóż, spisała go na straty, nie chcąc tracić czasu na zabieranie go z podłogi. Już wystarczyło i tak, że wcześniej wywróciła się przez chwytanie Bastiana z jego plecakiem oraz paralizatora wsuniętego w pewne, przynajmniej teoretycznie, miejsce. Teraz chciała tylko jednego… Przysłoniła jedną z dłoni latarkę, przyzwyczajając swoje oczy na powrót do półmroku i jednocześnie rzucając kawałkiem gruzu w poprzednie miejsce. Chciała posłać tam zmiecha, jeśli już nie mogła zwyczajnie wysłać go do diabła. Nie miała zbyt wiele czasu i nie zamierzała go marnować. Stwierdzając, że widzi dostatecznie dużo, powiodła pospiesznie spojrzeniem po terenie, wyłapując najważniejsze przeszkody i rejestrując na wszelki wypadek odległość na linii ona sama – Bastian – drzwi, a następnie zupełnie wyłączyła latarkę, by nie przyciągnąć pajęczaka światłem, wpychając ją sobie w stanik i, uważając jak najbardziej na nogi, doskakując niczym rasowa sarenka, miała nadzieję, że równie cicho w tych delikatnych butkach, do chłopaka i chwytając go jak najmocniej, by pędem rzucić się do, całe szczęście!, częściowo otwartych drzwi. Planowała wyskoczyć na korytarz z rannym, zamknąć drzwi za sobą jak najmocniej, a wtedy… Wtedy będzie musiała podjąć ostateczną decyzję. Po raz pierwszy i ostatni powiedzieć, że… Kocha. I pożegnać się. Tak ostatecznie, nieodwracalnie dać mu odejść, choć przecież tego nie chciała, choć to przecież nie miało się tak skończyć… Jednak… Wpierw musiała przecież dać sobie radę z ucieczką. Musi uciec. Choćby po to, aby… Aby pożegnać jeden z najcenniejszych kawałków swojego życia. Tak bardzo wcześniej niedoceniany, tak kurczowo teraz trzymany przy sobie…
|
| | |
| Temat: Re: 1 | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|