Nie na tym to wszystko miało polegać. No, dobra. Może faktycznie główną ideą Igrzysk było właśnie wzajemne zarzynanie się osób do tego przymuszonych lub też czynniki sztucznie wytworzone przez brać organizatorską, jednak nie zmieniało to nawet w najmniejszym stopniu faktu, że nie o tym myślała Delilah. Ona zwyczajnie pewną częścią swojej podświadomości mimowolnie pozostawała w świecie, w którym kłamstwa były na porządku dziennym. Z tą jednak różnicą, że teraz nie okłamywała innych, lecz samą siebie.
Przez tak długi czas starała się oszukiwać wszystkich dookoła, mamić ich obietnicami niespełnialnego, przedstawiać w swych wróżbach rzeczy niekoniecznie będące zupełną fikcją, lecz z pewnością czymś w jakiś sposób mącącą umysły klientów. Ludzi, którzy to odczytywali z jej słów dokładnie to, czego akurat chcieli i potrzebowali do przeżycia kolejnego dnia bez drżenia o przyszłość.
Teraz zaś sama czuła, że dokładnie tego potrzebuje. Czegoś, co może choć na krótką chwilę odwieść ją od myślenia o nieuniknionym. Niegdyś to ona sama była kimś dającym innym tę ociupinkę nadziei na to, że słońce kiedyś wreszcie rozświetli mrok dookoła nich. Była kimś w rodzaju osoby przychodzącej ze świtem, choć sama nieustannie pogrążała się w ciemności.
Nikt jednak tego nie wiedział, nikt nie widział. Nikt poza jedną jedyną osobą, a teraz… Teraz pozostawała zupełnie sama z mrokiem. I to nie tym, w którym czuła się dobrze. To nie była ciemność z gwieździstym niebem i księżycem oświetlającym drogę swym blaskiem. To było zupełnie coś innego. Jakiś rodzaj ostatecznej głębi, po której osiągnięciu miała również automatycznie przekroczyć tę cienką linię, jaka odgradzała ją jeszcze od zupełnego szaleństwa.
Już teraz Di zachowywała się jak osoba co najmniej niespełna rozumu, zamierzając zrobić wszystko, by wydostać ich na korytarz. No, właśnie.
Ich, pomimo świadomości, że naraża tym własne życie nie mając nawet cienia szans na to, by pomóc później jakoś Bastianowi. Pomóc, aby przeżył, nie poprzez ukrócenie jego cierpień, a tylko ono w tej chwili było możliwe. Nie istniała inna alternatywa.
I to sprawiało, że Delilah praktycznie zachowywała się jak dziecko błądzące we mgle. Nie mające szans na to, by od niej uciec, lecz i tak rzucające się i wierzgające w poszukiwaniu czegoś, czego mogłoby się złapać. Swoistych okruszków, które już dawno zjadły ptaki czy inne zwierzęta. A może one wcale nigdy nie istniały? Jej życie z chwili na chwile okazywało się tylko coraz większą grą pozorów, zwykłym kłamstwem. Czy istniało w nim cokolwiek, co było prawdziwe, stałe?!
Najwyraźniej nie, zaś ona sama… Czuła się jak laleczka ze szkła, cholerna szklana primabalerina, którą los wyrażony teraz w formie Organizatorów nieustannie się bawi. Przekładając ją z miejsca na miejsce, stukając w najboleśniejsze miejsca, by wreszcie wypuścić z rąk wprost na kamienną podłogę.
Teraz wciąż jeszcze leciała, lecz całą sobą czuła, że nie potrwa to zbyt długo. Wkrótce miała uderzyć o ziemię, rozbijając się na miliardy drobnych kawałeczków, które może i dało się poskładać, jednak nigdy w tak spójną całość, jaką powinny być. Atrapa życia… Poprawka, atrapa atrapy życia, której mimo wszystko chciała się trzymać, lecz która robiła z niej już tylko karykaturę tego, jakim człowiekiem na początku było jej dane być.
Rzucając kolejnymi kawałkami gruzu w celu odwrócenia uwagi pajęczaka, skacząc w stronę Sebastiana, chwytając go i usiłując uciec z nim na korytarz, czuła się jakby grała w coś w rodzaju gry, w której nie było zwycięzców. Wiedziała, że to prawidłowe odczucia, w końcu widziała poprzednich uczestników Igrzysk i nie była aż taką znowu sierotą bez jakiejkolwiek świadomości o charakterze Głodowych Igrzysk, jednak… Cóż, wszystko opierało się na chwili obecnej. Jakkolwiek to odbierać, czymkolwiek by to się nie zdawało.
Patrząc kątem oka na zmiecha, zdawała sobie sprawę z tego, jak wielką przegraną była w tej partii, jak i również miała świadomość, że kolejna już nie istniała. Jedna szansa dla każdego, jedna, której nie wykorzystała przez uczucia, jakie podstępnie nią zawładnęły i nie chciały za nic odpuścić. A ona nie zamierzała dać im odejść. Nawet w obliczu rychłej śmierci.
Jednak stało się coś, co sprawiło, że Deli mimowolnie westchnęła. Nie mając się zupełnie z czego cieszyć, bowiem Uczta równoznaczna była z kolejną rzezią, jednak robiąc to. Obserwując odejście pająka, by nie czekać zbyt długo, chwytając leżący przy ścianie obok drzwi śpiwór i wyciągając pospiesznie towarzysza na korytarz.
[z/t dla Deli i Bastiana]