Wiek : 31 lat Zawód : Doradca od. Bezpieczeństwa Publicznego Przy sobie : PRZY SOBIE: broń palna, paczka papierosów, zapalniczka, , W PLECAKU:butelka wody, śpiwór, latarka, lokalizator
Temat: Tobias Terodi Czw Mar 20, 2014 10:52 am
Tobias Terodi
ft. Vinnie Woolston
data i miejsce urodzenia
24.05.2252r. || Kapitol
miejsce zamieszkania
Dzielnica Rebeliantów
zatrudnienie
doradca ds. bezpieczeństwa publicznego, siedziba Coin
Rodzina
Delikatny uśmiech, oczy żywe nasączone rozbawieniem, włosy jasne i długie, spadające kaskadami po plecach. Kobieta jest wysoka, ubrana w skromnie zdobioną złotymi nitkami czerwoną suknię, w rękach trzyma roześmianą dziewczynkę o jaśniutkich loczkach z takim wyrazem twarzy, jakby przed chwilą ugryzła spory kawał cytryny i usilnie stara się schować przed obiektywem aparatu. Ma na sobie białą sukieneczkę. Obok stoi mężczyzna spoglądający na dziecko w sposób, który świadczy o tym, że usilnie stara się nie roześmiać. Ma długie włosy spięte w kuc, jasne i przy końcówkach pofarbowane na czarno, na sobie kaszmirową koszulę, ciemnozielone wąskie spodnie i wysokie buty na obcasach. Jedną rękę trzyma na ramieniu chłopca, który spogląda w obiektyw z szerokim uśmiechem, ma jedenaście lat…
To ja.
Nie lubię tego zdjęcia, za każdym razem przypomina mi o tym, ile można stracić w przeciągu kilku tygodni. Jednocześnie czasami warto sobie przypomnieć, że kiedyś miało się rodzinę. Sarkazm? Ta kobieta po lewej to moja matka. Miała na imię Valerie. Prawie tak samo ładne jak ona. Nie lubiła się stroić, miała to do siebie, że nosiła sukienki tylko po namowach ojca i wówczas, kiedy istniała taka potrzeba. Często zarzucała na siebie po prostu dłuższą ładnie krojoną tunikę i spodnie, oczywiście z szerokimi nogawkami. Na Igrzyska reagowała ze spokojem, choć zawsze uważała, że ojciec powinien zabronić dzieciom oglądania rzezi na nastolatkach z Dystryktów. Zajmowała się domem, choć przez pewien czas pracowała jako menadżer jakiejś znanej wszystkim, ale nie mnie, niesamowitej osobistości. Zrezygnowała, gdy urodziła się Sabriel, chciała bardziej poświęcić się domowi oraz dzieciom. To dziecko w jej rękach to Sabriel. Pamiętam ją inaczej, obdartą, ale wciąż z wymalowanym na twarzy szerokim uśmiechem. Szkoda że zniknęła, z mojego życia, w ogóle. Na ten temat można byłoby pisać poematy, ale wolę ograniczyć się do krótkiego wymierzonego w powietrze „przepraszam”. Jest jeszcze mężczyzna, która trzyma dłoń na moim ramieniu. On był chyba tym, który lubił się stroić. Oczywiście z umiarem. Jakby się dokładniej przyjrzeć, to można dostrzec też delikatny złoty makijaż, podkreślone oczy czy połyskujące na ów kolor usta. Zawsze musiał mieć długie włosy, zdarzało się, że nosił dziwaczne szlafroki zamiast codziennego ubrania. Pracował przy organizacji Igrzysk, maczał palce w rządzie, czasami współpracował ze Snowem. Zawsze faworyzował Sabby. Ale ojcowie tak lubią, jak mają córki. Miał na imię Silvo.
Historia
Nie byli wyjątkowi, właściwie to byli… …zwyczajni, pospolici wręcz. Według Kapitolskich standardów prości, nieokrzesani, wychowani na zasadach, którymi kierował się motłoch. Tobias jednak pamięta ich jako spokojnych i ustatkowanych ludzi, zamkniętych na konflikty i ludzi, którzy mogliby ich zranić od środka. Ojca wspomina nadal w szlafroku, którego fenomenu nadal nie rozumiał, może jako nieco oschłego i zakochanego w swej córeczce, ale nadal był jego ojcem: stanowczym czasami, innym razem zabawnym i wręcz niesamowicie rozpromienionym. Matka spędzała z nim więcej czasu, spokojniejsza, często ironiczna i bardzo mądra. Na każdym kroku brał z niej przykład, być może właśnie dlatego jej strata zawsze bolała go najbardziej. Była też Sabriel, dziewczynka, którą pamięta dosyć dobrze, o dziwo, choć czasu spędzili ze sobą niewiele. Jego ojciec maczał palce w Igrzyskach i niechęć zapewne zamieniła się we wrogość. Nie minęło dużo czasu, a sprawy nabrały tempa. Można byłoby polemizować na ten temat, doszukiwać się przyczyn oraz sprawców, ale Tobias nauczył się jedynie krótkiej kwestii, którą powtarza za każdym razem. Przyszli, zabili ich, nas uwięzili, ale uciekliśmy. Najmniejsza dawka informacji, na jaką mógł sobie pozwolić. Żadnych krwawych szczegółów, opisywania scen walki… …walki o byt. Pomiędzy dwójką bezbronnych i skatowanych ludzi, a zbliżającym się jarzmem śmierci. Ale śmierć to twoja matula, rodzisz się i umierasz w jej kręgu. Czy istnieje piękniejsza prawda od tej? Nigdy też nie przypisuje nikomu imion, byli tylko oni, ich, my. Tylko tyle, pustka i przepaść między nim a przeszłością, choć wbrew pozorom pamięta więcej, niżby chciał pamiętać. Prawda jest taka, że chcieli ich sprzedać, zapewne najpierw odciąć języki, a potem przehandlować na awoksy, dla rozrywki, słodkiej zemsty i poczucia, że wymierzyło się kolejny cios w stronę własnej moralności. Ale uciekli, oni, on i ona, Tobias i Sabriel. Byli razem, osaczeni przez wrogich ludzi, a jednocześnie takich, którym szybciej powierzyliby własne życie, niż któremukolwiek innemu z pływających w kozim mleku Kapitolczyków. Niczego nie zazdrościł, nie rozpamiętywał, choć świat nie obiecywał im lepszej przyszłości, Wyrzuceni na brzeg Kapitolu, poza kurtyną Igrzysk, poza ludźmi, z którymi żyli, wtedy mogli liczyć tylko na siebie, na nikogo innego. Pewnego dnia jednak pojawił się Vincent, przypadkowo spotkany na ulicy, wyłonił się spośród obcych twarzy i spojrzał na niego, jakby właśnie ujrzał diabła z nałożoną nań skórą bezbronnego jedenastoletniego chłopca. Wujek dał nadzieję, dziwną i nieposkromioną. „-Puk, puk. -Kto tam? -Koń na biegunach „ Wtedy jednak nie odpowiedziała, a na jego „Puk, puk” reagowała jedynie cisza, ponura i przeszywająca. Wszedł do środka, o dziwo, drzwi były otwarte. Ale dziewczynki nie było w środku. Zdawałoby się, że powinien szybko o niej zapomnieć, bo zyskał nowy dom, mógł się cieszyć, o ile miał z czego. Mógł żyć bez obawy o jutrzejszy, kolejny dzień. Vincent nie miał dzieci, jego żona zmarła przy narodzinach martwego dziecka. Dosyć młody, zawsze uśmiechnięty, do złudzenia przypominający jego własnego ojca. Z czasem tak właśnie zaczął go traktować – zaufaniem, bezgranicznym i synowskim, z radością witał go, gdy ten wracał do domu. Ach, właśnie, dom. Był inny, czasami obcy, ale wciąż jego własny, w końcu. Igrzyska były rozrywką codzienną, ba, dopiero wtedy pojął, jakież ekscytujące jest oglądanie potyczek na arenie, przyglądanie skąpanym w strachu dzieciom. Ileż to było emocji, ileż zakładów oraz imprez, które organizowano. Często spotykali się skromnej grupce, rozweseleni oraz szczęśliwi, że któreś z nich straci lub wygra pieniądze. Czasem składali się na sponsoring albo śmiali się, jeśli ktoś zafundował zmarłemu właśnie trybutowi drogą zabawkę. To było życie idealne, pełne trosk, ale przyjemnych, pełne intryg i kłamstw, ale potrafił iść im pod prąd, pełne niebezpieczeństw, ale czymże byłoby życie wyprane z adrenaliny? Zawsze jednak trzymał dystans, niewidzialny i ukrywany pod maską rozbawienia oraz sprytu, nikt nigdy nie spodziewałby się, że okaże się takim kretynem, jakim się okazał być. Skurwielem wręcz, zdrajcą oraz… ha, przede wszystkim człowiekiem, który w przyszłości nie będzie musiał lizać od wierzch cudzych podeszew. Miał wtedy siedemnaście lat, krótkie spotkanie podczas Koronacji Zwycięzców, kawa, spotkanie – jej dom, łóżko, poród. Ale życie toczyło się dalej, choć od zawsze irytował go fakt, że mógł jedynie pokazywać się w bliski sobie domu za kurtyną dobrego wujka, oglądać swoje własne dziecko z perspektywy obcego człowieka, który miesza się w sprawy rodzinne. Być może coś dla niego znaczyła, być może ją kochał. Ale zmarła podczas, no tak, co za ironia. Wybaczył sobie, usprawiedliwił jej śmierć głupotą własną, ale nie chciał się nad tym rozpamiętywać. Chciał iść przed siebie, zdobyć zawód, zdobyć… przyszłość, chciał ją wydrążyć, mieć własną drogę, indywidualną, tylko swoją. Potem także nastąpił okres nauki, intensywny czas gierek oraz zabaw polegających na wzajemnym kopaniu pod sobą dołków, ale on był o dziwo o tyle rozeznany, że zawsze stał na platformie, wykutej z żelaza, niezniszczalnej oraz potężnej. Miał podstawy, miał swoje własne zasady i respekt, którym darzył każdego kolejnego. To było chore, z czasem męczyło go życie, dziwaczne i posępne życie, które nie zadowalało go pod żadnym względem. Chyba zaczynał wariować. Z czasem zdobył jakąś drobną posadę w rządzie, głównie dzięki pomocy wujka, choć nazwisko nadal było dla niego przeszkodą. Owiane złą sławą, nie powinien nawet stawiać stopy ta, gdzie się zjawiał. Ale on nosił się ze swoją dumą, zazwyczaj napuszony, bezczelny i bezpośredni, budził niezadowolenie i po prostu respekt, niestety nawet to ostatnie nie pomogło wybić mu się na wyższy szczebel, więc zawsze znajdował się gdzieś na uboczu, odepchnięty i pomiatany. Ale nadal miał oczy szeroko otwarte. Vincent zawsze miał dobre kontakty z Hastingsami, rodziną dobrze ustawioną, tak też poznał Soneę. Dziewczynę ładną, młodą i zdawałoby się, że ambitną, ale nadal wybitnie intrygującą. Nie była wyjątkowa, dla niego nie, była po prostu kobietą, dla której później był gotów narazić swoją reputację, przyszłość, a to dla niego wielkie poświęcenie. Kilka miesięcy przed rebelią wiedział o niej, ale był cicho, obserwował, dostarczał nazwiska oraz informacje. Zawsze znajdował się gdzieś z boku, zapomniany i niezauważony, wykorzystywał więc to. W ten sposób kopiował akta skazując na karę wielu ludzi, niszcząc wiele żyć. Ale nie baczył na to, chciał zbudować przed sobą prostą drogę, choćby miał potem kroczyć na gruzach dawnego społeczeństwa. Liczył wręcz na to, liczył, że będzie miał okazję jeszcze raz spojrzeć im w oczy i uśmiechnąć się, stojąc na podium i patrząc na nich, wrzucanych prosto w otchłań zapomnienia. Nigdy też nie podobała mu się idea równości, stawał przeciwko niej przez co też zdobył aprobatę Coin, choć do tamtej pory nie miał jej okazji nawet widzieć. Kiedy wybuchła Rebelia zaproponował Sonii, aby wyjechała z nim. Obiecał chronić jej rodzinę i ludzi, na których jej zależało. Wysłuchała go i oboje spakowali się, weszli do jedynego pociągu, który kursował i napotkawszy informatora w jednym z dystryktów, wyjechali do Trzynastki. Tam czuł się jak w domu, z czystą kartą, a wręcz nieco znany, ze sławą wręcz wybitnie dobrą. Współpracował, dążył do własnego i ogólnego dobra sprawy, ale głównie własnego, owszem. W wyniku własnych decyzji zdradził połowę swojej rodziny, Vincenta, bliższych i dalszych krewnych, ojca Mortimera oraz Sonei, a także ludzi, których znał dobrze, ale ci woleliby chyba nie mieć z nim już nic od czynienia, prawda? A może jednak? Czasami się z nią kłócił, ale to dlatego, że mieli inne plany, że kierowali się innymi pobudkami. Nie rozumiała go i sądziła, że wierzy jedynie we własne dobro, co po części było prawdą, ale jego wygórowana ambicja podsycana była głównie przez chęć zemsty za śmierć rodziny i Sabriel, za odtrącenie i zniszczenie marzeń, które kiedyś pompowały w niego życie. Jego także nie ciągnęło do walki, bo, hahaha, to przecież typowy urzędnik, spryciarz szukający luk oraz potknięć, człowiek o niezwykłych planach i intuicji, która nigdy nie mogła go zawieść. Ile zalet, no ba. Nigdy jednak nie postawiłby stopy na polu walki, czy to z obawy przed własnym życiem, czy to po prostu z braku umiejętności. Ją jednak rwało do pomocy, chciała biec przed siebie, chciała… …walczyć. I zapewne umarła, broniąc się, umarła zabijając. Zawsze chciał w to wierzyć. Kiedy jednak ujrzał zwęglone do kości wręcz ciało i wtopiony w pierś materiał munduru z jej własną naszywką, numerem oraz nazwiskiem, odwrócił się jednak i po raz kolejny, trzeci raz w życiu, wmawiając sobie, że za jego plecami nie ma nic ciekawego, że nikt nie umarł, ruszył przed siebie. Rebelia się skończyła, Kapitolińczyków strącono do Kwartału, pogrzebano żywcem pod ich własnym gównem, a on dzięki kilku zagraniom wbił się na wyżyny, jak zwykle uważny i ostrożny, ale już nieco pewniejszy, choć nadal wiedział, że ziemia nie należy do niego. Żałował jedynie, że nie mógł pomóc własnemu synowi, jakkolwiek banalnie to brzmi, a przede wszystkim pomóc sobie i wyrywającym się z piersi wyrzutom sumienia. Uznał, że stracił w życiu zbyt wiele, aby tracić kolejną szansę na choć odrobinę dobra.
Ciekawostki
-Spróbuj podstawić mu nogę, on rzuci ci przed twoje Titaniciem (albo ludzie, którymi się wyręcza). -W niczyim towarzystwie nie czuje się pewny, zawsze zatem ostrożny, traktuje ludzi z dystansem. -Unika plotek, nie stara się nieść grozy, a wręcz działa pokojowo, a jeśli się wścieka to po cichu. -Dalej ma na ciele tatuaże i czasami nosi kolczyki w uszach, pozostałość po Kapitolińskiej modzie. -Uwielbia szarlotkę, rzeczywiście. -Igrzyska go jedynie bawią, ale już nie budzą takiego podziwu jak niegdyś, jak w wielu przypadkach, kolejny dodatek do ponurej rzeczywistości. -Kiedy nuda go zabija, siedzi we własnym mieszkaniu i gotuje, oczywiście. -Zafascynowany wszelakiego rodzaju sztuką czy modą, wciąż ciągnie go do jaskrawych ciuchów oraz futer. -Uzależniony od kawy, pali, ale rzadko za to pije, sporadycznie złapie za drinka.