IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
The ASHEs of memories

 

 The ASHEs of memories

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

The ASHEs of memories Empty
PisanieTemat: The ASHEs of memories   The ASHEs of memories EmptyPon Lip 01, 2013 5:09 pm












Ostatnio zmieniony przez Ashe Cradlewood dnia Pią Lip 19, 2013 1:58 am, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

The ASHEs of memories Empty
PisanieTemat: Re: The ASHEs of memories   The ASHEs of memories EmptyPon Lip 01, 2013 8:47 pm



Ashe? Oczywiście, że pamiętam. To było jedno z pierwszych dzieci, jakimi przyszło mi się opiekować. Zaczynałam dopiero pracę, nie miałam doświadczenia i nikt nie chciał mnie zatrudnić, ale jej rodzice dali mi szansę. Całkiem mili ludzie, swoją drogą.
Pracowałam u nich krótko, bo tylko kilka miesięcy. Mała miała wtedy cztery latka. Kochana dziewczynka, chociaż nieco wycofana. Miała swój świat, do którego nikt nie miał wstępu. Raczej nie potrzebowała innych dzieci do towarzystwa. Mojej obecności chyba nawet nie zauważała, ale wie pan, to nie było złe dziecko. Przynajmniej nie na tym etapie. Nie wiem, co stało się z nią później, nigdy więcej jej nie widziałam.

(Sophia Weterly, opiekunka do dzieci)


Ashe Cradlewood? Chyba pan coś miesza. Mieliśmy tu Ashe Carstairs. I mieliśmy Dianę Cradlewood. Swoją drogą, dwie papużki nierozłączki. Przyszły zaraz po sobie i od razu się zaprzyjaźniły. Nigdy nie widziałam ich osobno, wszystko robiły razem. Nie do końca na dobre im to chyba wyszło, bo były nieco wyizolowane, ale wydawały się szczęśliwe w swoim towarzystwie.
Nie, nigdy nie było z nimi kłopotów, jeśli o to panu chodzi. Dzieciaki czasem robią głupoty, ale one dwie... nie, nie przypominam sobie. Przemiłe dziewczynki. Kazały nazywać siebie siostrami. Zabawne, bo nie były do siebie ani trochę podobne.

(Jennifer Lawson, była przedszkolanka)


Tak, wiem o kim pan mówi, uczyłam ją w pierwszej klasie, chociaż właściwie nie mam pojęcia, czemu ją zapamiętałam. Nie rzucała się w oczy. Z drugiej strony, może właśnie dlatego zwracała uwagę. Inne dzieciaki, jak to dzieciaki - stroiły się, malowały, przed Głodowymi Igrzyskami zawsze był szał. A ona nie. Miała jedną przyjaciółkę, taką czarnowłosą, nie pamiętam imienia... W każdym razie, zawsze trzymały się razem i zdawały się nie interesować niczym, czym interesowali się ich rówieśnicy. Podejrzewałam nawet, że mają jakieś problemy w domu, wezwałam opiekę społeczną, ale nie znaleźli niczego. Widać, po prostu takie były. Nie dziwne, że później były z nimi problemy, tak, słyszałam o tym.

(Cassidy Lewis, nauczycielka języka angielskiego)


Kojarzę. Chyba. Drobna blondynka, zawsze w parze z wysoką brunetką? Ta, chodziły ze mną na historię Panem. Trudno było nie zwrócić na nie uwagi. W sensie - jasne, obie były niezłe, ale nie tylko o to chodzi. Ogólnie wszyscy mieliśmy przeszłość naszego kochanego kraju daleko, ale one dwie miały jakieś szersze ambicje. Ciągle coś pisały, później się tymi tekstami wymieniały, nie wiem, nie interesowałem się tym.
Jaka była? Chyba normalna. To jest - normalna w pewnym sensie, bo na pewno nie była taka jak reszta. Raz chciałem się z nią umówić, ale mnie spławiła. Nie wiem, czy uważała się za lepszą od innych, ale potrafiła spojrzeć na człowieka tak, że czuł się jak robal.

(Patrick Dawson, były kolega ze szkoły)


Jasne, że wiem o kim mowa, trudno zapomnieć coś takiego. Zawsze wiedziałam, że była dziwna, ale po tym, jak ktoś sprzątnął tę Cradlewood w jej piętnaste urodziny, całkowicie sfiksowała. Przestała pojawiać się w szkole, a jak już była, to robiła ludziom awantury o byle gówno. Podobno trafiła na jakichś podejrzanych typków i z nimi się trzymała, nie wiem, nie wnikałam w to, to nie było moje towarzystwo. Ale w każdym razie, po kolei w głowie to ona nie miała.
Co do Diany, to policja nigdy nie znalazła mordercy, i to ją chyba jeszcze bardziej wkurzało. A w końcu odbiło jej na dobre i zniknęła, nikt nie wie gdzie. Po prostu jednego dnia była w szkole, a drugiego już jej nie było.

(Rita Weller, rówieśniczka ze szkoły)


To nie było tak, jak myśleli. Mieli ją za wariatkę, ale miała w głowie więcej niż wszyscy oni razem wzięci. Miała gdzieś Igrzyska. Chciała coś w życiu osiągnąć, chciała pisać. Czytałem jej opowiadania, byłem jedną z niewielu osób, którym na to pozwoliła. Z jednej strony były cudowne, z drugiej - wszyscy wiedzieliśmy, że nigdy by ich nie opublikowano. Nie w Panem. Ashe bluzgała na władzę, nie bezpośrednio, ale zawsze. Trochę się o nią przez to bałem. Bałem się, że zrobią z nią to, co z Dianą. I chciałem ją chronić, naprawdę, chciałem. Ale ona nie chciała być chroniona.
Pewnego dnia po prostu odeszła. Nie zostawiła mi nawet kartki. Zniknęła i chociaż jej szukałem, nigdy nie udało mi się jej odnaleźć.

(Robb Ruthford, były chłopak)


Kręciła się przy nas jakiś czas, nie wiem nawet, jak miała na imię, bo chyba miała na ten temat różne wersje. Mnie przedstawiła się jako Raven, Steve'owi jako Lena, a nazywała się pewnie jeszcze inaczej. Nie wiem, czego chciała, ale zadawała dużo pytań, a to nigdy nie wróży dobrze i w końcu naraziła się kilku osobom. Sam doradziłem jej, żeby zniknęła. Gdyby mnie nie posłuchała, całość mogłaby skończyć się tragicznie, bo Kapitol uwielbia tajemnice, ale nie toleruje wyciągania ich na światło dzienne. A ona to właśnie kochała robić.

(Nicholas Stenberg, diler)


Tak, wiem. Przyszła do mnie sama, a to się rzadko zdarza. Skarżyła się na wahania nastrojów, ale na pierwszy rzut oka było widać, że czegoś się boi. Albo kogoś, nie wiem. Nie mówiła za dużo. Kilka razy napomknęła coś o jakiejś Dianie, z kontekstu wywnioskowałem, że była dla niej kimś ważnym, i że nie żyła. I chyba to był jej główny problem, nie potrafiła się z tym pogodzić. Dużo później zorientowałem się, że to był tylko wierzchołek góry lodowej. Ona miała z tym właśnie kłopoty, z odpuszczaniem. Wszystko dusiła w sobie, trzymała w pamięci, a to się nawarstwiało i nawarstwiało.
Zapisałem jej leki na ChAD. Nie miałem pojęcia, że ich nie bierze. Ani że później weźmie wszystkie na raz. Nie zachowywała się nigdy jak typowa samobójczyni.

(Robert Eisley, psychoterapeuta)


Trafiła do nas w siedemdziesiątym ósmym, po próbie samobójczej, pamiętam ją dokładnie. Szesnaście lat i już była wrakiem człowieka. Dochodziła do siebie u nas na oddziale. Dostała najlepszych lekarzy, ale i tak długo nie było poprawy. I to nie było tak, że nie potrafiliśmy jej pomóc. Ale wie pan, nie można pomóc komuś, kto tej pomocy nie chce i nie akceptuje. A ona nie chciała. Do samego końca.
Pewnie siedziałaby u nas do dzisiaj, ale jakoś udało jej się przekonać rodzinę i ją wyciągnęli. Minęło przepisowe pół roku i mieli takie prawo. Później już do nas nie wróciła, więc albo faktycznie jej się poprawiło, albo za drugim razem postarała się już bardziej. Mam nadzieję, że to pierwsze.

(Natasha Shelley, dyrektorka szpitala psychiatrycznego)


Wszyscy wiedzieli, że dziewczyna od Carstairsów to świruska, nawet jeszcze zanim zamknęli ją u czubków. Nigdy do nikogo się nie odezwała, zawsze chodziła w tych swoich powyciąganych ubraniach. Chyba nigdy nie widziałam na niej nic normalnego. Mówiłam jej matce, żeby ją tam zostawili, może zrobiliby z niej ludzi. Ale oni się uparli, żeby ją tu przywlec z powrotem, jeszcze bardziej nienormalną niż przedtem. Podobno jej brat postawił im jakieś ultimatum. Na całe szczęście długo tu nie pomieszkała. Skończyła osiemnaście lat, spakowała walizki i tyle ją widzieli. Podobno zmieniła nazwisko, tak mówią. Chyba lepiej dla tej biednej rodziny, że nie musieli się z nią dłużej identyfikować.

(Catherine White, sąsiadka)


Cradlewood? Zaraz panu znajdę... Tak, mam. Dwa tysiące dwieście osiemdziesiąty, dwudziesty czerwca. Nawet chyba ją pamiętam. Przyszła tutaj z jedną walizką, od razu było widać, że skądś zwiała. Chciała zmienić nazwisko. Cóż, miała takie prawo. Widzi pan? Weszła tu jako Ashe Carstairs, wyszła jako Ashe Cradlewood. Nie pytałam, dlaczego, może przed kimś uciekała. Różni ludzie tu przychodzą, gdybyśmy każdego przesłuchiwali, nie mielibyśmy czasu na nic innego.
Później zresztą widziałam ją kilka razy w telewizji, została dziennikarką, więc chyba wyszła na ludzi. Teraz jakoś zniknęła, ale nic dziwnego. Rebelia i te sprawy, wiele osób zniknęło. W każdym razie tutaj więcej się nie pojawiła, więc prawnie zapewne dalej nazywa się tak samo.

(Ophelia Ottery, pracownica urzędu stanu cywilnego)


Jasne, że znam Ashe. Pracowała u nas kilka lat, miała całkiem dobre teksty, zresztą przyjaźniła się też dosyć blisko z naszym naczelnym. Zawsze biegała w gigantycznych szpilkach, ale nie mogę powiedzieć, żeby zadzierała nosa. W gruncie rzeczy była w porządku, kilka razy zamieniłem z nią parę zdań, chociaż raczej nie można powiedzieć, żebyśmy byli dobrymi znajomymi. Wiecznie gdzieś biegła, serio, miałem wrażenie, że ta dziewczyna nigdy się nie zatrzymuje. Wpadała rano z dwoma kubkami kawy, przynosiła jakieś papiery i wylatywała z powrotem. Jak wybuchła rebelia, przyszli ją aresztować, ale jej nie zastali, chociaż chyba później i tak ją znaleźli. Nie wiem, gdzie jest teraz, słuch po niej zaginął.

(Trevor Irving, dawny pracownik Capitol's Voice)


Kojarzę, a co... przeskrobała coś? Zresztą, nie moja sprawa. Ale kręciła się po Pałacu jakiś czas temu. Nie wiem, co tu robiła, ale przepustkę zawsze miała, więc nie zadawałem pytań. Tu się ich nie zadaje, wiesz dobrze o tym. Ale owszem, była. I chyba była kimś ważnym, bo wchodziła sobie i wychodziła z biura prezydenta, jakby to było mieszkanie jej psiapsiółki. Co prawda nie z pustymi rękami, zawsze taszczyła ze sobą jakieś teczki albo laptopa, ale i tak wyglądało to podejrzanie. Na nas nie zwracała uwagi, chyba, że coś jej było potrzebne. Ale czego mogłaby potrzebować od nas? Raz nawrzeszczała na mnie, że się gapię i to była chyba jedyna sytuacja, w której się do mnie odezwała.

(Jack Downey, Strażnik Pokoju)


A owszem, wróciła do mnie jeszcze. Z początku nawet jej nie rozpoznałem. Imię miała to samo, ale to było wszystko, co łączyło ją z tamtą Ashe Carstairs. Nawet wyglądała inaczej. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że już wszystko z nią w porządku, ale chwila rozmowy wystarczyła, żebym zorientował się, że nic z tych rzeczy. Te jej dawne problemy i uprzedzenia, to wszystko wciąż tam było. Upchnięte głęboko i schowane, ale było. Powiedziałem jej o tym, zirytowała się. Nie podejrzewam, żeby nie była tego świadoma, ale chyba po prostu miała nadzieję, że nikt już się nie zorientuje. Zaproponowałem jej terapię. Zgodziła się, umówiliśmy się nawet na pierwsze spotkanie, ale później wybuchła rebelia.

(Robert Eisley, psychoterapeuta)


A tak, kręci się tutaj taka, ale nie powiem panu, co to za jedna. Pojawia się i znika, nie jestem nawet pewien, czy jest stąd. Różni się tu szlajają. Nikim się nie interesuje, więc nikt nie interesuje się nią. Nie wiem nawet, jak ma na imię. Chyba mieszka gdzieś po północnej stronie Kwartału, bo tam widzę ją najczęściej, ale to nic pewnego. Tutaj nikt nie pyta nikogo o życiorys. Szwenda się też wokół Violatora, ale wątpię, żeby tam pracowała, nie wygląda jak dziewczyny stamtąd. Nie, nie wiem, kim jest. Może inni będą wiedzieć, ale nie spodziewałbym się cudów. Raczej nie wygląda na gadatliwy typ, może coś tam ukrywa. Tutaj chyba każdy coś ukrywa.

(George Prescott, właściciel sklepu spożywczego w KOLCu)


Ostatnio zmieniony przez Ashe Cradlewood dnia Nie Lis 10, 2013 11:29 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

The ASHEs of memories Empty
PisanieTemat: Re: The ASHEs of memories   The ASHEs of memories EmptyPią Sie 30, 2013 2:10 am





21 czerwca, 2278

Jasny, prostokątny pokój. Bladozielone ściany, gładkie panele, dwa fotele i stolik. Żadnych okien, kilka świetlówek na suficie.
- Dlaczego?
Chude palce, wystukujące rytm na kościstym kolanie. Nerwowy, urywany, pozbawiony harmonii.
- Kiedyś musisz zacząć z nami rozmawiać.
- Nie muszę.
Skrzypienie pióra na kartce papieru.
- Dlaczego?
- Ciągle o to pytasz. Dlaczego, dlaczego. Nie możecie mi pomóc.
- Nie można pomóc komuś, kto tej pomocy nie chce.
Wzruszenie ramion.
- Co zamierzasz?
- Jeszcze dwadzieścia osiem dni.






28 czerwca, 2278

Ten sam pokój. Te same fotele. I ten sam rytm. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. I jeszcze raz to samo.
- Nie zostawiłaś listu.
Raz, dwa, trzy.
- To rzadkie wśród samobójców.
Nerwowe wzdrygnięcie. Słowo tabu. Brzydkie, brudne.
- Nic nie rozumiecie.
- Dlaczego?
- Nie miałam im nic do powiedzenia.
Raz, dwa, trzy.
- Nie chciałaś im chociaż wyjaśnić?
Raz, dwa. I cisza.
- Nie zrozumieliby.






2 lipca, 2278

Zbyt mocno podkręcona klimatyzacja. Sweter luźno zwisający z ramion dziewczyny. Włosy w nieładzie, zapadnięte policzki, cienie pod oczami. Głos zachrypnięty, nie wiadomo, od czego właściwie.
- Porozmawiajmy o Dianie.
Zaciśnięte usta, kolana objęte ramionami.
- Wciąż nie znaleźli osoby, która jej to zrobiła.
- Wiem.
- Może gdybyś porozmawiała ze Strażnikami Pokoju...
- Niczego nie widziałam.
- Oboje wiemy, że to nieprawda. Kogo kryjesz?
- Nikogo nie kryję.
Dłonie zaciśnięte mocno w pięści. Białe knykcie. Paznokcie wbijające się w skórę.
- Jeśli się boisz...
- Nie boję się go.
- Go?
Wzruszenie ramionami, ledwie widoczne.
- Jeśli go złapią, nigdy cię nie znajdzie.
- Właśnie.






10 lipca, 2278

Rytm wystukiwany palcami, tym razem jednak z wyraźnym schematem. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Przerwa. I od nowa. Raz, dwa, trzy...
- Jeszcze dziewięć dni.
- Potrafię liczyć.
- Nie musisz stąd wychodzić.
- Dlaczego miałabym chcieć zostać?
- Możemy ci pomóc.
- Nie możecie.
- Ciągle to powtarzasz.
- Bo to prawda.
Długa chwila ciszy. Palce siedmiokrotnie wystukują całą sekwencję.
- Za co próbujesz się ukarać?
Stukot zamiera na kilka sekund, po czym powraca.
- Powinnam być na jej miejscu.
- Dlatego połknęłaś te tabletki?
- Chciałam ją zastąpić.
- Wiesz, że to tak nie działa.
- Nie mam pojęcia, jak to działa. Wszystko tutaj jest kłamstwem.
- Nie możesz karać się wiecznie.
- Nie wiecie co mogę, a czego nie.






19 lipca, 2278

- Jesteś pewna?
- Niczego nie jestem tutaj pewna.
- Ale chcesz wyjść mimo to.
- Tak, chcę wyjść mimo to.
- Zawsze możesz wrócić.
- Nie wrócę.
- Podobno niczego nie jesteś pewna.
- Jestem paradoksem. Sam to powiedziałeś.






25 maja, 2282

Elegancki gabinet w centrum miasta. Drewniana boazeria, ciemnoczerwony, miękki dywan. Książki oprawione w skórę. Duże okna, wychodzące na Moon River.
- Ciężko się do pana dostać.
Oczy, czujnie patrzące zza okularów. Z niewiadomej przechodzące w zrozumienie. Uśmiech. Dołeczki w policzkach.
- Mówiłaś, że nie wrócisz.
- Nie wróciłam. Tam.
Buty na wysokim obcasie. Elegancka sukienka. Włosy długie i błyszczące, okulary przeciwsłoneczne na czubku głowy.
- Jesteś szczęśliwa?
- Nie mam czasu, żeby się nad tym zastanowić.
- To nie jest odpowiedź.
Wzruszenie ramion. Takie samo jak cztery lata wcześniej. Czas nie zmienia wszystkiego.
- To wciąż tam jest, prawda?
- Szuka pan dziury w całym.
- Ale mam rację. Zakopałaś to przed światem, przyłożyłaś pracą i obowiązkami, ale wciąż tam jest.
- Nie wiem, o czym pan mówi.
- Bierzesz lekarstwa?
- Nie potrzebuję ich. I czuję się po nich źle.
Palce ponownie wybijające rytm. Niesłyszany od lat, ale nigdy niezapomniany.
- Zdenerwowałaś się.
- Pan mnie zdenerwował.
- Posłuchaj. Wciąż ktoś może ci pomóc.
- Nie potrzebuję pomocy.
- Nadal to powtarzasz, chociaż to nieprawda.
Chwila ciszy. Ciążącej i nieprzyjemnej.
- To nie muszę być ja. Ale musisz kogoś do siebie dopuścić.
Zniecierpliwione westchnięcie. Nerwowe zerknięcie w stronę zegarka.
- Wiesz, jak się to nazywa? To, co ci dolega?
- Pewnie zaraz mnie pan oświeci.
- Autodestrukcja.
Prychnięcie.
- Nie próbowałam nic sobie zrobić od tamtego czasu.
- Może nie bezpośrednio. Ale wiem, jak to działa. Bo w podświadomości wciąż tkwi ci przekonanie, że nie zasługujesz na szczęście.
- Może nie zasługuję.
- O tym mówię. Będziesz popełniać błędy. Wciąż te same. Będziesz dobierać sobie ludzi, którzy będą cię krzywdzić i odsuwać tych, którzy mogliby się tobą zaopiekować. Będziesz postępować wbrew sobie, narażać się i ryzykować. Budować mur, który będzie się nawarstwiał. Dopóki kogoś za niego nie wpuścisz. Dopóki komuś nie zaufasz. To choroba. Taka sama, jak nowotwór, może gorsza.
- I śmiertelna?
- Nieleczona, owszem.
Znów nerwowe parsknięcie, tyle, że pozbawione wesołości.
- Więc ile czasu mi zostało, doktorze?
Słowa przesycone sarkazmem. Ironią.
- To zależy. W końcu zrobisz coś, po czym się już nie podniesiesz. Albo wykończysz się sama.
- Chyba pora na mnie.
- Nie ignoruj tego.
- Do widzenia.
- Dbaj o siebie.


Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

The ASHEs of memories Empty
PisanieTemat: Re: The ASHEs of memories   The ASHEs of memories EmptyPon Lis 11, 2013 2:15 am





2 stycznia, 2278






Znów jestem w tej samej uliczce.

Wiem, że nie powinnam. Wiem, że chodzenie tędy na skróty jest niebezpieczne. Tysiące razy mi to powtarzali, prawda? Nigdy nie wzięłam tego na poważnie. Tak już jest. Nikt z nas tego nie robi. Co złego może stać się w Kapitolu?

Jest styczeń. Na ulicach wciąż wiszą kolorowe światełka, ale nie tutaj. Tutaj jest tylko obdrapane przejście, wystające cegły i spory śmietnik. Sam prześwit nie jest długi - wystarczy minuta, żeby przebyć go szybkim krokiem. Jest za to wysoki, bo biegnie między dwiema wielopiętrowymi kamienicami, przez co nie dociera do niego światło z ulicznych latarni.

Wielkie mi rzeczy.

Naciągam kaptur na głowę, chroniąc się przed zimnem. Ręce upycham do kieszeni za dużej kurtki, tak ciemnej, że prawie zlewam się ze ścianami. W ciszy słyszę swoje kroki, chlupoczące donośnie w rozmokniętym śniegu. Oddech świszczy mi w uszach, kiedy pokonuję kolejne metry. Po drugiej stronie widzę już żółtawą poświatę sąsiadującej ulicy.

W miejscu zatrzymuje mnie inny dźwięk. Dźwięk, który nie powinien się tu pojawić, ale jednak wyraźnie rozbrzmiewa mi w uszach. Szamotanina, kilka wymamrotanych przekleństw, odgłos uderzeń. Coś, co powinno sprawić, że natychmiast odwrócę się i ucieknę. Dlaczego tego nie robię? Nie mam pojęcia. Gdyby to był film, sama krzyczałabym na główną bohaterkę. Kazałabym jej zwiewać, siedząc na poprzecieranej kanapie w naszym mieszkaniu i wyzywając ją od idiotek. Tymczasem wydaje się, że mój rozsądek zgubił się we wszechobecnej ciemności, bo robię kilka kroków w przód, zbliżając się do prostokątnego kontenera, zza którego dobiega hałas. Serce wali mi jak młotem, w uszach pulsuje krew, ale i tak prę dalej, wyglądam zza śmietnika, przystaję.

W idealnym momencie, by zobaczyć, jak czaszka chłopaka w moim wieku rozbryzguje się na murze, przyszpilona do niego pędzącą kulą.

Z mojego gardła wydobywa się coś w rodzaju zduszonego krzyku i choć natychmiast zakrywam usta dłonią, i tak zwracam na siebie uwagę wysokiego mężczyzny, trzymającego pistolet. Jego twarz obraca się w moim kierunku jakby w zwolnionym tempie, ale nie czekam, żeby ją zobaczyć. Chwilowe odrętwienie, które mnie opanowało, ustępuje, a ja odwracam się na pięcie i rzucam w przeciwnym kierunku. Od jasnego prostokąta, oznaczającego koniec uliczki, dzieli mnie około dwudziestu metrów, ale zdążam pokonać zaledwie połowę tej odległości, gdy silne ramiona łapią mnie w pasie.

Zaczynam piszczeć, bezskutecznie próbując się wyrwać i wymachując na oślep rękami. Boję się, chyba nigdy wcześniej w życiu nie bałam się tak bardzo. Moje serce znowu przyspiesza  - nie wiedziałam, że może uderzać z taką prędkością - zupełnie jakby samo kurczowo trzymało się życia.

- Możesz dać sobie spokój - słyszę za sobą i wiem, że jeśli uda mi się wyjść z tego cało, będą to słowa, które zapamiętam do końca życia. Chociaż to, że w ogóle będę jakieś miała, z każdą chwilą wydaje się coraz mniej prawdopodobne.

Czuję, jak pod powiekami zbierają mi się piekące łzy, a mięśnie palą, zmęczone wysiłkiem. Przez myśl przechodzi mi, żeby się poddać, że to i tak nie ma sensu - i właśnie w tym momencie mój łokieć natrafia na coś twardego, w powietrzu rozlega się stłumiony jęk, a uścisk trzymających mnie ramion maleje na tyle, że udaje mi się wyrwać. Na jak długo - nie wiem. Ale nie mam czasu, żeby się nad tym zastanawiać.

Rzucam się do przodu. Wiem, że za moment znowu rozlegnie się za mną tupot kroków, ale bynajmniej nie czekam na ten fakt. Widzę zbliżające się wyjście, przez uliczkę prostopadłą do mojej przemyka jakiś samochód. Kiedy zostaje mi zaledwie metr do przebycia, już wiem, że się uda. Wypadam na główną aleję, ale nie zwalniam, dalej biegnę, kierując się do pierwszego miejsca, które przychodzi mi do głowy - domu Diany. Jest zaledwie za zakrętem, jeszcze trochę, a znajdę się na jej podwórku. Mam ochotę się odwrócić, ale boję się zaryzykować, boję się stracić cenne ułamki sekund, a najbardziej - boję się zobaczyć zaraz za sobą wykrzywioną grymasem twarz mężczyzny. Kiedy wbiegam na jej ganek i wyciągam z kieszeni klucze, wciąż mam kaptur naciągnięty na twarz.

I właśnie dlatego kierowca przejeżdżającego powoli samochodu z przyciemnionymi szybami, nie jest w stanie rozpoznać, kim jestem.

Jedyne co zapamiętuje, to to, że mam na oko szesnaście lat i mieszkam pod numerem piętnastym.

Zamek puszcza, a ja wchodzę do budynku. Zabawne, że nie mam absolutnie żadnej świadomości, że w tej samej sekundzie podpisuję wyrok śmierci na jedyną osobę, którą na pewno kocham.







18 stycznia, 2278






To ty zabiłaś Dianę.

Patrzę na własne odbicie w zaparowanym lustrze, zastanawiając się, jak to możliwe, żeby tak bardzo nienawidzić czyjejś twarzy. Swojej twarzy. Dotykam dłonią chudego policzka, Ashe po drugiej stronie szklanej ściany robi to samo. Nie mogę uwierzyć, że wygląda tak normalnie. Że te wielkie oczy są tak samo niebieskie jak wcześniej, kiedy powinny być czerwone i złe. Zapuchnięte, ciemne, takie, jakie należą się mordercy.

Mordercy.

Z mojego gardła wydobywa się stłumiony szloch, chociaż w pierwszym momencie nie zdaję sobie sprawy, że to ja wydałam ten dźwięk. Zakrywam twarz, ukrywam się w zgięciu łokcia, jakby to miało w czymkolwiek mi pomóc. Serce bije mi coraz mocniej, prawie tak jak wtedy. Tak jak w dzień, w którym moje życie powinno było się zakończyć.

Pochylam się do przodu, moje rozgrzane czoło opiera się o chłodną powierzchnię lustra. Oddycham ciężko, ale mam wrażenie, że w powietrzu nie ma tlenu, a do moich płuc wdziera się smoła. Zdaję sobie sprawę, że nie wzięłam lekarstw i że najprawdopodobniej nadchodzi kolejny z ataków paniki, ale nie robię nic, żeby mu zapobiec. Zasłużyłam na to, zasłużyłam na to wszystko, co mnie spotkało.

Prostuję się, odgarniając z czoła mokrą grzywkę, podczas gdy moje spojrzenie ucieka w kierunku prostokątnej, białej szafki. Podchodzę do niej, ślizgając się na wilgotnej posadzce i uchylam drzwiczki. W środku znajduje się fiolka z białymi pastylkami, wszystkimi trzydziestoma, nieruszonymi odkąd zrealizowałam receptę w aptece.

To, co dzieje się później, oglądam jak w zwolnionym tempie. Mam wrażenie, że nie znajduję się już w swoim ciele, a stoję z boku, obserwując szczupłą rękę, sięgającą po opakowanie i obracającą je powoli, oceniającą jego wagę. Po chwili dołącza do niej druga dłoń, dłoń, która odkręca wieczko. Obie drżą coraz bardziej, a ja dopiero minutę później orientuję się, że trzęsą się w rytm szlochu, który nagle rozległ się w pomieszczeniu.

- To ty zabiłaś Dianę - słyszę. Głos odbija się od płytek i niewątpliwie należy do mnie. Nie jestem jednak przekonana, czy faktycznie to ja wypowiedziałam zdanie, czy rozległo się ono jedynie w mojej głowie.

Nieistotne. Głośne czy nie, wciąż jest tak samo prawdziwe.

Nie zastanawiam się już dłużej. W ostatecznym rozrachunku nic nie ma znaczenia. To i tak musi zakończyć się w ten sposób, bo prędzej czy później zrozumieją swoją pomyłkę. Z tym że będzie już za późno, bo to ja sama wybiorę, jak umrzeć.

Mój oddech staje się urywany, ale w dalszym ciągu obserwuję blade dłonie, rozkładające podłużne tabletki na umywalce, w równym rzędzie, jedna obok drugiej. Kiedy kończą pracę, wyrzucają pudełko do kosza, a ja tracę zainteresowanie jego losami w momencie, w którym zamyka się za nim plastikowe wieczko. Biorę do ręki pierwszą kapsułkę i połykam ją bez chwili zawahania.

Podobnie jak kolejne.

I kolejne.

Przy dwudziestej pierwszej robi mi się słabo. Stawiam kilka niepewnych kroków w tył, aż moje plecy natrafiają na ścianę, po której osuwam się na posadzkę, nawet nie zdając sobie z tego do końca sprawy. Powieki zaczynają mi ciążyć, choć ja paradoksalnie staję się coraz lżejsza, jakby faktycznie upływało ze mnie życie. Zanim tracę przytomność, wkładam jeszcze dłoń do kieszeni bluzy, a palce natrafiają na srebrny wisiorek w kształcie serduszka, na którym wprawna ręka jubilera wygrawerowała pięć skromnych liter, układających się w ostatnie imię, które obija się po mojej głowie, powoli przekształcając się w pustkę.

Diana.









18 stycznia, 2278






Umieranie nie jest przyjemne.

To pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy, kiedy się budzę. Budzę się, a nie powinnam. Dlaczego się budzę?

Nie otwieram jeszcze oczu, odwlekam ten moment jak najdalej. Nie chcę myśleć o tym, że znowu mi się coś nie udało. Jakbym nie była wystarczającą porażką. Czy jednej rzeczy w życiu nie mogę zrobić dobrze - nawet jeśli chodzi o jego zakończenie?

Nie jest mi dane długo się nad tym zastanawiać. Mój żołądek wykonuje dziwną pętlę i chcąc nie chcąc - bardziej nie chcąc - podrywam się do góry, instynktownie lądując na czworakach. Przez następną minutę wymiotuję, mając wrażenie, że kwasy żołądkowe wypalają mi przełyk. Ktoś odgarnia mi z twarzy włosy, przez co wiem, że nie jestem sama i chociaż powinnam chyba czuć się zażenowana, to jest mi niespodziewanie wszystko jedno. Zwłaszcza, że moje upokorzenie nie trwa długo, bo ledwie udaje mi się uspokoić oddech, ponownie tracę przytomność.

***

Kiedy ponownie odzyskuję świadomość, czuję się dziwnie lekka i wiotka. Mam wrażenie unoszenia się w powietrzu i o dziwo podoba mi się to uczucie. Przez kilka cudownych sekund w mojej głowie nie ma żadnych myśli, chociaż gdzieś na granicy umysłu majaczy fakt, że lada chwila się pojawią. Celowo nie otwieram więc oczu, desperacko próbując wydłużyć moment błogostanu, ale już sekundę później powracają do mnie wspomnienia, ponownie wgniatając mnie w ziemię.

Zaraz... w ziemię?

Poruszam palcami, orientując się, że nie wyczuwam pod nimi chłodnych płytek na posadzce. Powierzchnia, na której leżę, ma co prawda gładką fakturę, ale jest miękka i przyjemna w dotyku. Na klatce piersiowej czuję nieznaczny ciężar, jest mi też ciepło, a przy oddychaniu nie wciągam do płuc dusznego od pary wodnej powietrza. Gdzie więc jestem?

Ciekawość w końcu zwycięża i powoli uchylam powieki tylko po to, by zaraz potem natychmiast je zamknąć, porażone jaskrawym światłem. Po policzkach spływają mi pojedyncze łzy, nie mające nic wspólnego z bólem, czy tym wewnętrznym, czy zewnętrznym - bo i ten się pojawia, w postaci nieprzyjemnego łupania w czaszce. Biorę głębszy oddech i po mniej więcej minucie ponawiam próbę, kilkakrotnie mrugając oczami.

Szpital, przebiega mi przez myśl i raczej się nie mylę. Dostrzegam wiszącą nad moim łóżkiem aparaturę, kończącą się mnóstwem znikających w moich przedramionach rurek i wydającą z siebie irytujące pikanie. Aparaturę podtrzymującą mnie przy życiu, którego tak bardzo chciałam się pozbyć.
- Cześć - słyszę, i chociaż z miejsca rozpoznaję, do kogo należy głos, i tak podążam za nim spojrzeniem. Isaac siedzi na krześle, wbijając we mnie wzrok, jakiego nigdy nie chciałabym zobaczyć u nikogo. Pełen rozczarowania, bólu, wyrzutu. Odwracam głowę, bo te uczucia, malujące się na jego twarzy, przywołują moje własne, do tej pory z całej siły odpychane. Zaciskam powieki, próbując znowu się ich pozbyć, odciąć im drogę na powierzchnię. Wiem, że jeśli pozwolę im powrócić, pociągną mnie za sobą na samo dno. - Co ty narobiłaś?

Żałuję, że nie potrafię zamknąć również uszu. Mogę jednak spróbować zagłuszyć głosy z zewnątrz i to właśnie robię. Nie do końca świadomie zaczynam nucić pod nosem jakąś prostą melodię i po chwili udaje mi się odwrócić uwagę od wszystkiego, co mnie otacza. Najprawdopodobniej właśnie jestem klasyfikowana jako niestabilna emocjonalnie i zapisywana do któregoś z ośrodków psychiatrycznych, ale przestaje mnie to interesować. Liczy się tylko fakt, że mogę utrzymywać się w niebycie, gdzie nie ma miejsca na żal czy poczucie winy. Nie ma też miejsca na miłość, ale w tamtym momencie wydaje mi się, że to coś, co warto poświęcić. Cena konieczna. Mniejsze zło. Nazywajcie to, jak chcecie.

W każdym razie, ma minąć jeszcze sporo czasu, zanim ponownie odezwę się do kogokolwiek.




Powrót do góry Go down
Sponsored content

The ASHEs of memories Empty
PisanieTemat: Re: The ASHEs of memories   The ASHEs of memories Empty

Powrót do góry Go down
 

The ASHEs of memories

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Osobiste :: Retrospekcje-