IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Tibalt Sarague

 

 Tibalt Sarague

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the victim
Tibalt Sarague
Tibalt Sarague
Wiek : 30 lat
Zawód : wymierza sprawiedliwość. No, powiedzmy.

Tibalt Sarague Empty
PisanieTemat: Tibalt Sarague   Tibalt Sarague EmptySro Lip 03, 2013 6:32 pm



Tibalt Sarague
Matt Bomer


Tibalt Sarague Kpdaneos3

IMIĘ: Tibalt
NAZWISKO: Sarague
DATA URODZENIA: 12.06.2253
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: szukajcie, a znajdzie... chociaż, nie. Raczej nie znajdziecie.
ZAJĘCIE: dowódca ruchu oporu... lub jak kto woli: terrorysta



Tibalt Sarague Kprodzina3

Alice Green - narzeczona. A raczej... była narzeczona. Zginęła podczas ataku rebeliantów na początku grudnia ubiegłego roku. Tibalt okazał się na tyle gorliwym, by osobiście zamordować jej oprawców. Zrobił to we właściwy sobie sposób... czyli z hukiem.

Co istotniejsze, dla Tibalta członkiem rodziny staje się każdy, kto tylko zechce znaleźć u niego opiekę i dołączyć do partyzantów.


Tibalt Sarague Kphistoria3

17 marca 2261, Kapitol.


Powiem Ci jedno, chłopcze. Zachowasz władzę nad ludźmi, jeśli coś im ofiarujesz. Wystarczy jednak, że zabierz człowiekowi wszystko, a całkowicie wymknie ci się spod kontroli.

Jako dziecko? Jako dziecko nie byłem wybitny. Tak właściwie nie różniłem się od tysięcy innych dzieci w Kapitolu. Bogaty, opływający w dostatki, odcięty od problemu Dwunastu Dystryktów i nie mający bladego pojęcia o rzeczywistej sytuacji w kraju. Igrzyska były dla mnie czymś naturalnym, jak… jak truskawki w czerwcu albo prezenty z okazji urodzin. W umyśle kilkuletniego chłopca nie mieściło się, by tak namiętnie oglądane przez niego rozgrywki były grą polityczną oraz… swego rodzaju zemstą i przestrogą jednocześnie. Nikt spoza Kapitolu tego nie zrozumie. Nikt nie pojmie. Musielibyście stanąć na moim miejscu, zobaczyć mój punkt widzenia. Dopiero wtedy groza sytuacji tego niepozornego, kilkuletniego chłopca uświadomiłaby wam, że nie miałem wyboru: albo oglądałem Igrzyska i tańczyłem w takt melodii wygrywanej prezydenta Snowa - albo umierałem. Zupełnie jak dzieci na arenie. Tyle, że najczęściej nocą, bez ostrzeżenia, w wypadku drogowym albo na wskutek nieszczęśliwego pożaru. Śmierć ta była jednak inna od śmierci trybutów. Bo w Kapitolu jeśli ginąłeś… to ginąłeś z całą rodziną.


12 lutego 2274, Kapitol.

Żyć, to być usłyszanym. Poznać siebie możemy tylko w oczach innych. Istotą naszego nieśmiertelnego życia są skutki wypowiedzianych przez nas słów i nasze czyny, odbijające się w czasie.

Jako nastolatek zrozumiałem, że nie ma ustroju idealnego. Zawsze znajdzie się ktoś, kto ucierpi na wskutek prowadzonej polityki. Zawsze będą istnieć rządzący i rządzeni. Zawsze będziemy musieli stawiać czoła jawnej niesprawiedliwości. Prawdziwa sztuka jednak polegała nie na tym, by prowadzić łagodne rządy… lecz by mieć pod sobą łagodny tłum. I prezydentowi Snow udawało się to wybitnie. Przez tyle dziesięcioleci nikt nie podniósł głosu. Nikt nie rzucił kamieniem. Nikt się nie zbuntował. Dlaczego? Bo nie doceniali siły tłumu. Coriolanus zaszczepił w każdym, w tym we mnie, poczucie samotności. Nie ważne, czy w gronie rodziny, czy wśród tak zwanych przyjaciół - byłem sam. A sam nie mogłem zdziałać wiele. Wtedy też zrozumiałem, że jeśli chcę walczyć z okrutnym życiem, muszę mieć wsparcie. Jedna, dwie, tuzin osób… to nie ma większego znaczenia. Nie twierdzę oczywiście, że należy wyjawiać swoje sekrety byle komu. Skąd. Trzeba znać granicę, nieprzekraczalną linię poza którą nie należy wpuszczać nikogo. Dosłownie nikogo. Ale jeśli wyruszam w góry, ktoś musi znać cel mej wędrówki, by w razie zaginięcia móc mnie odnaleźć. Mnie albo moje ciało. Bo widzicie, samotny człowiek jest bezbronny - lecz kiedy odnajduje wsparcie, staje się niepokonany.


24 września 2282, Kapitol, audycja radiowa.

Siły rebeliantów czekają, aż jedna z wiosek w sprzymierzonym z Kapitolem Dystryktem Czwartym wyśle swych mężczyzn na połów. Gdy ci tylko odpłynęli, wojsko wyrżnęło ich rodziny i zajęło ziemię.

Nie wierzyłem w wybuch rebelii, dopóki moi znajomi nie zaczęli ginąć na froncie. Najpierw jeden. Potem drugi. Trzeci. Siódmy. Przy czternastym straciłem rachubę. Dlaczego sam nie trafiłem w środek wojny domowej?
Bo... byłem zbyt cenny. Od kilku lat pracowałem w sztabie generalnym, nawet Trzeci Dystrykt nie posiadał osoby tak uzdolnionej jeśli chodzi o konstrukcję bomb. Nie, spokojnie, w Kapitolu nie zajmowałem się ładunkami wybuchowymi - choć Snow mi świadkiem, że nie marzyłem o niczym innym. Moja misja była o wiele bardziej dalekosiężna, rzecz można, iż posiadałem w rękach los całego państwa… co nie mijało się z prawdą. Bo nie tylko miałem dostęp do słynnego „czerwonego guzika”, aktywującego najbardziej śmiercionośną broń opracowaną przez istotę ludzką, ale to ja dowodziłem bombardowaniem Trzynastego Dystryktu. Mieliśmy wykonać misję tak, by nie naruszyć zasobów atomowych Trzynastki. I hej, czytacie to, więc chyba się udało!


30 grudnia 2282, Dystrykt Pierwszy.

Wściekłość prawdziwa, spokój narzucony
Szarpią mym ciałem i stoję wzburzony;
Idę, lecz słodkie wasze rozbawienie
Długo nie potrwa, gdyż je w żółć przemienię…


Kiedy zdobywali Kapitol, uciekłem. To znaczy… nie, nie tak. Sprzedałem się. Sprawa była przegrana, ani mi się śniło ginąć za ustrój, którego nawet nie popierałem - dlatego, jeszcze we wrześniu, zasiliłem i tak zajebiście mocne grono rebeliantów. Nie ufali mi, to oczywiste, ale docierało do mnie na tyle sporo informacji, bym mógł spierdolić z Kapitolu, kiedy zaczęło robić się gorąco. Gdy zdobywali stolicę - udawałem radość w Jedynce. A potem, w momencie, w którym rebelianci upojeni swoim zwycięstwem (i bimbrem domowej roboty), spali po kątach… po prostu uciekłem dalej. Do lasu. W góry. Jak najdalej od wojny. Nie myślcie sobie, że popierałem rebelię - to byłoby kurewskie nieporozumienie, w końcu zupełnym przypadkiem rebelianci zabili moją narzeczoną. Mówię „przypadkiem”, bo jeszcze na początku grudnia nie było ich w Kapitolu - a to wtedy zginęła Alice. Jakaś grupa psychopatycznych buntowników przedarła się do miasta i otworzyła ogień w galerii handlowej, w której swoją drogą i tak niewiele można było kupić. Alice dostała odłamkiem. W samą aortę. Kiedy jej brat przyniósł wieści o śmierci siostry, cały był krwi. Krwi mojej kobiety. Jak widzicie, powodów, aby kochać rebeliantów, miałem niewiele. A uciekłem… bo ratowałem własną skórę. Kto by się więc spodziewał tego, co miałem osiągnąć w nadchodzącym czasie…


30 stycznia 2283 roku, audycja radiowa z jednego ze zrujnowanych Dystryktów

Niektórzy nazywają mnie terrorystą. Ja uważam się za nauczyciela. A Panem… Panem jest gotowe na kolejną lekcję. Prezydent Coin nie słucha moich przestróg. Więc muszę zaczynać wszystko pod początku.
Wiecie, kim jestem. Nie wiecie, gdzie jestem.
I nigdy nie zobaczycie, kiedy nadejdę.


Zaczęło nas przybywać. Najpierw ja, potem Francis. Też podobno uciekał ze stolicy, handlował butami czy innym cholerstwem. A przynajmniej taką wersję utrzymywał - jako żołnierz potrafiłem jednak rozpoznać w nim dezertera. Nie osądzałem, nie pytałem. Sam stanowiłem przykład braku honoru. Zresztą, to nie był czas ani miejsce na moralność - kradliśmy, zabijaliśmy… no, wiecie. Typowe życie uciekiniera. A kiedy dołączyła Willow… zrozumiałem, że to coś poważnego. Że tworzymy ruch oporu. Albo, jak woli to określać rząd Almy Coin, grupę terrorystyczną. Zaczęło się od zwykłej dywersji - a to wysadzanie torów, a to atak na posterunki… potem zdobyliśmy broń. Zaczęliśmy napadać składy towarowe. Zdobywać jedzenie. Broń. I kolejnych ludzi. Thomas, Orwell, nawet ten pieprzony pijak James, który nawiał z KOLCa. To nie było ukrywanie się. To była pieprzona ruletka. Raz my zabijaliśmy, raz zabijano nas. A kiedy Alan, pracownik Orzecha z Dwójki, dołączył do nas z aparaturą niezbędną do konstruowania poważniejszych ładunków wybuchowych - nie wahałem się ani chwili.
Bo widzicie, ogień trzeba zwalczać ogniem...
A ja tak kurewsko lubię ogniska.


Tibalt Sarague Kpcharakter3

Sensem podróży nie jest dotarcie do celu, lecz odwaga, by w nią wyruszyć. Zwyczajni ludzie żyją z dnia na dzień, wielcy ludzie mają marzenia, bohaterowie wyruszają na podbój tych marzeń. Ja jestem bohaterem, bracie. Ty też, choć czasem o tym zapominasz.

Tylko głupiec się nie boi - ale tylko tchórz rezygnuje z dążenia do celu, gdy odczuwa strach. Nie jestem wyjątkiem od reguły... a raczej od jej pierwszej części. Strach mnie napędza. Działa lepiej niż kawa, której i tak nie miałem w ustach od tygodni. Bo widzicie... kiedy wypowiadacie wojnę całemu światu, nie możecie liczyć na pobłażliwość. Dlatego szukam w sobie odwagi. By stawić czoła przeciwnościom losu, zaśmiać się szyderczo wrogowi w twarz i pokazać środkowy palec w wiadomym geście uwielbienia. Czasami myślę, że tyle wystarczy, by porwać za sobą ludzi. Ale ci sami ludzie wiedzą, że to tyle. Bo nie każdy potrafi pokonać strach.

Słowo „tęsknić” było tak strasznie zużyte w dzisiejszych czasach. Dla niego tęsknota oznaczała dotkliwy brak kogoś - nigdy „czegoś” - związany z tym niepokój, niespełnienie, nerwowość, czasami bezsenność i ogólne poczucie niepełności w życiu.

Czasami pragnę powrotu do dawnego życia... ale wtedy przypominam sobie, że nie miałem żadnego życia. Wegetowałem. Jak roślina. Nie mogłem się wychylić z szeregu, bo groziło to kulką w łeb. A jeśli już nadarzyła się okazja - zaprzepaściłem ją, porzucając za plecami cały znany mi świat. Tak sobie myślę, że na dobrą sprawę tęsknię wyłącznie za ludźmi. Ludźmi, którzy nie zabijają na moich oczach innego człowieka. Brakuje mi bliskości kogoś, kto jeśli już zabija, to z przymusu... a nie z powodu wyższych celów. Zwykły, zwierzęcy instynkt, który mną kieruje, gdy bez żadnego uczucia, nie licząc oczywiście narastającej ekstazy, uprawiam seks z kobietą już nie wystarcza. Chyba nigdy nie wystarczał. Nie po to człowiek ewoluował, by pieprzyć się jak bestia, dla zwykłego spełnienia. Tak... chyba tęsknię. Za uczuciami wyższymi.

A róża ma też kolce. I myślę, że można płakać ze smutku, że róża ma kolce, ale można również płakać z radości, że kolce mają róże. Kolce mają róże. To jest ważniejsze. To jest znacznie ważniejsze. Mało kto chce mieć róże dla kolców…

Sposób, w jaki postrzegam świat, jest zupełnie inny niż wszyscy sądzą. Ludzie mogą mnie postrzegać albo jako bohatera, albo mordercę. Nigdy inaczej. I co ciekawsze - nigdy nie jako bohatera, który morduje lub mordercę, który jest bohaterski. Zresztą, mniejsza o ludzi. Osobiście uważam Panem za organizm. Wystarczy, że wbiję szpilkę w jedno miejsce, by ból rozszedł się po całym ciele. A kiedy ból dociera do ośrodków mózgowych - w tym przypadku Almy Coin - mogę oczekiwać na reakcję. Zwykle wymierza mi policzek, czasami daje klapsa w tyłek... ale nigdy, przenigdy nie przejdzie jej przez myśl, że nie ma róży bez kolców. Zaś ja - ja jestem kolcem. Ba, zabawmy się w grę słów - jestem uosobieniem KOLCa. KOLCem dużym, ostrym i cholernie kłującym.

Obrabowano ich z młodości, odebrano beztroskę, prawo do błędów, przywilej naiwnego, młodzieńczego entuzjazmu i zachwytu nad światem, kazano nienawidzić jednych i bałwochwalczo uwielbiać innych, i gdy tak się zdarzy, to samemu z honorem i godnością umrzeć.

Tak, walczę o honorową śmierć - taki już jestem. James, ten, który uciekł z Kwartału, mówił jasno: "tam nie da się umrzeć z godnością. Giniesz, zadźgany ołówkiem. Albo z głodu. I tuż po śmierci, kiedy jeszcze jesteś ciepły, stajesz się dla nich zwykłą liczbą. Kolejną w statystyce. Obliczają co miesiąc poziom umieralności... i chociaż na tyle się przydajesz, że podnosić śmiertelność tym skurwysynom."
Nawet jeśli mnie schwytają i będą torturować godzinami - umrę z godnością. Bo walczyłem. Bo wiedziałem, że moje życie jest warte więcej niż wegetacja na prawach tyrana. Bo w końcu potrafiłem sam obrać ścieżkę. I jeśli w tym pierdolonym państwie jest ktoś jeszcze... ktoś, kto odnajdzie w sobie na tyle odwagi, by tęsknić, kłuć i umierać z honorem - jestem gotowy go przyjąć. Bo taki się, kurwa, urodziłem.


Tibalt Sarague Kpfakty3

- niekwestionowany mistrz rozmawiania z własnym odbiciem,
- potrafi skonstruować ładunek wybuchowy z zapalniczki i gumy do żucia,
- pracował kiedyś dla Kapitolu,
- i rebeliantów,
- a potem stał się szefem samego siebie,
- w grudniu ubiegłego roku rebelianci zamordowali jego narzeczoną... na wskutek czego czara goryczy została przelana,
- oprócz broni palnej potrafi strzelać z łuku i posługiwać się mieczem bastardowym,
- nigdy nie zapomina o tych, którzy mu pomogli,
- a tym bardziej o tych, którzy go znieważyli,
- biseksualizm dla niego to podwojona szansa na randkę w sobotę,
- osobiście prowadzi nielegalne audycje radiowe,
- lepiej go nie denerwuj.



Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Tibalt Sarague Empty
PisanieTemat: Re: Tibalt Sarague   Tibalt Sarague EmptySro Lip 03, 2013 6:41 pm

Aww, cóż mi pozostaje powiedzieć? Akcept oczywiście, witaj na pokładzie i... wybuchowej gry. ;>
Powrót do góry Go down
 

Tibalt Sarague

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Karty Postaci-