IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Minnie Norwich

 

 Minnie Norwich

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the pariah
Minnie Norwich
Minnie Norwich
https://panem.forumpl.net/t2278-minnie-norwich
https://panem.forumpl.net/t2284-minnie-mouse#31372
https://panem.forumpl.net/t2285-minnie-norwich#31373
Wiek : 24
Zawód : Łobuz, pani była dziennikarka
Przy sobie : paczka papierosów, gaz pieprzowy, paczka zapałek, sztylet, fałszywy dowód tożsamości

Minnie Norwich Empty
PisanieTemat: Minnie Norwich   Minnie Norwich EmptyCzw Cze 19, 2014 8:32 pm


Minnie Norwich
ft. Emily Browning
data i miejsce urodzenia
29 sierpnia 2259, Kapitol
miejsce zamieszkania
Kwartał Ochrony Ludności Cywilnej
zatrudnienie
samozatrudnienie, okazjonalny przemytnik dóbr zakazanych
Rodzina

Niewielu ludzi może to powiedzieć, ale ja uwielbiałam moją rodzinę. To znaczy, do czasu. Mój ojciec - Balthazar - był tą osobą, która spajała wieź istniejącą między nami. Nie pojawiał się w domu zbyt często, po kątach mówiono, że pracuje dla ogólnokrajowego kartelu narkotykowego, ale dla mnie był po prostu kochającym tatą, który kiedy wracał do domu brał mnie i mojego brata na kolana i z uśmiechem pytał jak minął nam dzień - albo opowiadał nam historie ze swojej przeszłości, najczęściej o naszej matce - Esther. Mówił, że kochał ją do szaleństwa i po wielu latach małżeństwa nadal mogliśmy dostrzec to w jego oczach i uśmiechu, w jaki układały się jego usta, kiedy wypowiadał jej imię. Moja matka była osobą niezwykle szykowną, goniącą za najnowszymi trendami i oddychającą plotkami krążącymi w wyższych sferach społeczeństwa, do której sama przecież należała. Mimo wszystko nie nazwałabym jej osobą powierzchowną czy zwyczajnie płytką, raczej próbowała dostosować się do towarzystwa, w którym przebywała. Nie wyszło jej to na dobre, bo po latach używek branych pod presją przyjaciół odbiło się to na jej zdrowiu psychicznym.
Kolejnym ogniwem mojej rodziny był mój brat bliźniak - Nate. Zawsze zdawało mi się, że jest tym lepszym dzieckiem, odnoszącym większe sukcesy, że jest oczkiem w głowie rodziców. Dopiero teraz dorosłam do tego, by stwierdzić, że wcale tak nie było, kierowała mną wtedy po prostu jakaś nieszkodliwa zazdrość. Nieszkodliwa, bo moje ciche myśli nigdy nie wpłynęły na nasze relacje. Byliśmy niemal nierozłączni. Razem pojawiliśmy się na tym świecie i razem szliśmy przez życie. Nie mieliśmy co prawda żadnej z tych mistycznych mocy, o które posądzane są czasami bliźnięta. Nie potrafiliśmy czytać w swoich myślach, ale były tak zgodne, że mogliśmy się z powodzeniem oszukiwać. Kiedy więc zostaliśmy rozdzieleni podczas wojny, straciłam więcej niż przyjaciela czy brata, straciłam część osoby, którą byłam i nie było to coś, co można by z łatwością naprawić.

Historia


I’ve done a lot of living in this town
I’ve done a lot of flying with my feet on the ground
You can’t build your bridges after you’ve burnt them down
I’ve done a lot of living but I’m dying now

Niesforny kosmyk mokrych włosów po raz kolejny wysunął się zza mojego ucha, a ja z tą samą zawziętością, znów zaprowadziłam go na jego miejsce, przygładzając nerwowym ruchem dłoni, jakby tym razem miał mnie z grzecznością posłuchać, chociaż nie zrobił tego ani za pierwszym, ani za drugim razem. Westchnęłam cicho, zmęczona nie tyle samą czynnością, co po prostu wszystkim, chociaż nie umiałam powiedzieć, co za tym słowem tak naprawdę się kryło. Chyba po prostu każdy z osobna aspekt życia, które byłam zmuszona prowadzić od przeszło roku.
Nienawidziłam, kiedy coś układało się nie po mojej myśli, nawet jeżeli chodziło o kilka durnych pasemek. Tym bardziej nie cierpiałam, kiedy coś tak banalnego przeszkadzało mi w robieniu ważniejszych rzeczy.
A to co robiłam, było dla mnie dość istotne. Od jakiegoś już czasu praktykowałam rytuał, w którym chyba tylko ja dostrzegałam większe znaczenie.
Znalazłam w sobie potrzebę, aby powtórzyć – chociaż raz na jakiś czas, w myślach czy nagłos – całą moją historię, moją wersję zdarzeń, żeby nie zgubić się w tym, co teraz było dla nas codziennością. Nie chciałam pozwolić ani jednemu wspomnieniu na to, by wyblakło. I wydawało mi się to wtedy niezwykle ważne.
Może lubiłam to robić zwyczajnie przez własne dziwactwo, do którego to tak ciężko było mi się przyznać. Mogłam wtedy wrócić na chwilę do tego miejsca, gdzie świat miał dotyk aksamitu i pachniał lawendowymi odświeżaczami powietrza. Zaciągnęłam się, czy raczej zachłysnęłam się tym, co teraz było zawieszone w moim pokoju i wciąż teoretycznie nazywało się powietrzem, ale nie mogło się nawet ubiegać o jego miano. Brak mu było nie tylko tej elegancji, która wypełniała je za lat świetności Kapitolu, ale także cząstki wolności, która kiedyś była tak oczywista i przyziemna, że nikt nawet nie zwracał na nią uwagi. Jej obecność nie zależała nawet od tego, po której stronie muru się znajdowaliśmy, ja nie czułam jej już nigdzie; ale nie było tak dwadzieścia cztery lata temu.
W moich narodzinach nie było nic spektakularnego, nie byłam dzieckiem, które przeżyło aborcję ani nie wiązała się ze mną żadna mesjanistyczna przepowiednia. Nie byłam nawet jedynaczką, która mogła zabrać całą rodzicielką miłość tylko dla siebie. Całe uczucie zostało podzielone między dwie małe istotki, które przez dłuższy czas nawet nie miały o nim pojęcia. Zresztą, nie przeszkadzało mi to, podobno wtedy cała nasza rodzina była tak szczęśliwa, że teraz nie umiem powiedzieć czy jest to bardziej zabawne, czy przygnębiające.
Kiedy dorastaliśmy, nasz ojciec rzadko bywał w domu. Praca pochłaniała go do granic możliwości, a wszystko co wiedzieliśmy to to, że zajmował się nielegalnym handlem. Mimo wszystko wierzę, że kochał nas bardziej, niż to okazywał.
Nasza matka była jedną z tych kobiet, które widywało się na okładkach kapitolińskich magazynów. Koścista, o brokatowej skórze, z wymyślną fryzurą i innym kolorem włosów każdego sezonu, ubrana w drogie futro i niebotycznie wysokie szpilki, które były ostatnim krzykiem mody. Zawsze jednak było coś ciepłego w jej spojrzeniu, co nie pozwalało nam myśleć, że jest jedną z tych zimnych i nowoczesnych kobiet, które dbają tylko o swój wizerunek.
Z miłością, którą otrzymałam ze strony rodziców i brata, nie mogłabym skłamać i powiedzieć, że nie był to najlepszy okres w moim życiu. Osiągnęłam wtedy szczyt paraboli mojego szczęścia i od tego czasu powoli i niepozornie kierowałam się w dół.
Nie miałam więcej niż dziewiętnaście lat i próbowałam nacieszyć się ostatnimi miesiącami nastoletniego życia. Nie wyróżniałam się z tłumu. Z ekscytacją kibicowałam lub spisywałam na straty trybutów, śledziłam najnowsze trendy i planowałam moją pierwszą modyfikację, spierając się z przyjaciółmi, czy lepsze byłoby zabarwienie krwi na odcień białego złota czy też zafundowanie sobie porcelanowych paznokci.
Trwało to do pewnego czasu, zanim uświadomiłam sobie, że mój śmiech stawał się coraz mniej naturalny, a mówienie o sprawach błahych trudniejsze i wymuszone. Właściwie, mówiłam coraz mniej, zamykając się w sobie, żyjąc rodzinnymi problemami i jedynie obserwując jak początkowe objawy schizofrenii mojej matki przekształcają się w profesjonalnie postawioną diagnozę - a wyrok na nas wszystkich.
Wciąż pamiętam ten dzień, kiedy nasze życie zostało przewrócone o sto osiemdziesiąt stopni i nikt tak naprawdę nie wiedział, jak przywrócić sprawy do dawnego porządku, nigdy tego nie odkryliśmy. Każdy z nas, będąc nienauczonym jak radzić sobie z problemami, które wcześniej zdawały się nie istnieć tym idealnym świecie, jedynie uciekał, nie mogąc nic poradzić. Mój ojciec sięgnął po butelkę, a pieniędzy pojawiało się w domu mniej, bo nikt nie chciał już polegać na tak niepewnej osobie, jeżeli chodziło o nielegalne interesy. Mój brat znikał z domu na całe dnie i Bóg wie co robił i z kim. Po pewnym czasie przestałam nawet pytać. Zamknęłam się w tych czterech ścianach, z chorą matką, próbując samemu poskładać rozsypane kawałki dawnego życia, udając, że jest tak jak wcześniej; i trwało to chwilę, ale ostatecznie poddałam się i też znalazłam drogę ucieczki.
Zaczęłam pisać, kilka dobrych linijek przyszło mi do głowy, a te pociągnęły za sobą następne i zanim zdążyłam zauważyć parę stron w komputerze było już wypełnionych sznurkiem literek. To nie było nic poważnego, jedynie luźne myśli, moje komentarze do rzeczywistości, ale była to moja odskocznia i wiele to dla mnie znaczyło. Nie planowałam wiązać z tym swojej przyszłości, to było tylko tymczasowe rozwiązanie, aby skierować myśli na inny tor i odwrócić je od prawdziwych problemów. Miałam jednak tyle szczęścia, że oprócz zwykłych zjadaczy chleba, trafił na nie redaktor gazety rywalizującej z Capitol's Voice, i po miesiącu mogłam poszczycić się identyfikatorem Panem Daily z moim nazwiskiem, malutkim biurkiem upchniętym pomiędzy składzikiem, a toaletą oraz własną rubryką, znajdującą się na ostatniej stronie, obok kiepskich dowcipów i ogłoszeń towarzyskich.
Jeżeli mogę powiedzieć, że w którymś okresie swojego życia byłam optymistką, to właśnie wtedy. Będąc bogatym, wpływowym i pochodząc ze szczęśliwej rodziny nikt nie potrzebuje optymizmu, to broń tych straconych, przeciwko szarej i zimnej rzeczywistości, a mi wydawało się wtedy, że osiągnęłam dno. Mój mały światek upadł, nie było nikogo, kto mógłby go odbudować i po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że los dostarczył mi pięknie zapakowaną okazję pod same drzwi.
Moja rubryka miała zajmować się sprawami gospodarczo-ekonomicznymi, ale ja byłam wtedy na tyle zdesperowana, że bez zastanowienia podpisałam umowę, wmawiając sobie, że jakoś z tego wybrnę.
Może miałam rację, bo chociaż początki nieźle dały mi w kość, przynajmniej jak na tamte czasy, to po paru ciężko przepracowanych miesiącach, nieprzespanych nocach i tonach zapłakanych chusteczek, stałam się całkiem niezła w tym, co robiłam.
Dobrą passę przerwał jeden napisany artykuł. Jeden na parędziesiąt, opublikowanych pod moim nazwiskiem. Do teraz pamiętam, jaka byłam z siebie zadowolona wystukując na klawiaturze ostatnie słowa. Całe miasto zapadało już w sen, biuro było puste i jedynymi jasnymi punkcikami była moja lampka, stojąca na biurku i ekran komputera. Ja jednak uparłam się, że skończę pisać go tego samego dnia, chociaż termin wcale mnie nie gonił, po prostu słowa, które wystukiwałam brzmiały tak dobrze. Miałam wrażenie, że jeżeli przestanę, to nigdy nie uda mi się ułożyć ich z taką samą perfekcją. Zarzuciłam na siebie granatowy płaszcz, który przypominał raczej ceratę, ale wtedy był ostatnim krzykiem mody, wróciłam do biurka i jeszcze raz zerknęłam na napisany tekst, byłam z siebie naprawdę dumna i wydawało mi się, że ten artykuł może stanowić przełom w mojej karierze. Miałam wrażenie, że jestem jednym z tych dziennikarzy, którzy zaczynają na ostatniej stronie gazety, aż powoli cofają się o kolejne kartki, aż pewnego dnia nagłówek ich tekstu ląduje na okładce. Uśmiechnęłam się więc do siebie i nie dając przeznaczeniu czekać, kliknęłam 'wyślij'.
Resztę pamiętam już jakby przez mgłę, bo przez długi czas wypierałam te wspomnienia ze swojej świadomości, a teraz mogę cieszyć się zamierzonym skutkiem.
Pamiętam dezaprobatę mojego szefa, parę gróźb o tym, że tak nieprzychylny dla władz artykuł ma już się więcej nie powtórzyć. Nie miałam jednak nawet okazji napisać następnego.
Snow lubił pozbywać się niewygodnych dla siebie osób, można powiedzieć, że niemal kochał to robić i nie potrzebował niczego więcej, niż tych paru akapitów, które przeczytać mogła co najwyżej jedna setna stolicy. Problem pojawił się, kiedy okazało się, że wydając na mnie potajemny wyrok śmierci nic wielkiego nie zostałoby osiągnięte. Należało stwierdzić, że moje niepochlebne dla władzy opinie wywołane są niczym innym, jak tylko niezdiagnozowaną do tej pory chorobą psychiczną.
W ten sposób przekroczyłam próg zakładu zamkniętego.
Nie lubię i nie potrafię wspominać tamtego okresu. Każdy dzień był niemal taki sam, zaczynał i kończył się w izolatce, bo nikt nie dbał o lepsze warunki dla szaleńców. Dnie i noce, później tygodnie i miesiące przestały istnieć i ledwo orientowałam się, jak dużo czasu upłynęło. Straciłam nadzieję, na opuszczenie tych murów, bo każdy złożony wniosek o wypuszczenie, nie trafiał nawet na biurko dyrektora placówki. Byłam skreślona w tym świecie.
A potem nadszedł nowy świat i zastąpił stary. Czy jest lepszy? Nie mam pojęcia. Mogę telepać się bez celu po brudnych uliczkach i teoretycznie żyć takim życiem, jakie sama sobie wybiorę. Chociaż i to ma swoje granice. Tylko – gdzie właściwie jest w tym wszystkim szczęście?


Charakter

Nigdy nie wyłamywałam się poza powszechne szablony – nie lubiłam i nie potrafiłam mówić o sobie. Nie jestem do końca pewna, w czym leżał problem, ale ilekroć podejmowałam temat spełzałam na niczym. Starałam się idealnie dobierać każde słowo, aby pasowało perfekcyjnie do tego, co chciałam przekazać. Ostatecznie jednak zawsze przeginałam w jedną lub w drugą stronę, tracąc siebie gdzieś pomiędzy i nie będąc w stanie oddać tego, na czym mi zależało. Czego jednak nie mogłam znieść nawet bardziej, to kiedy inni mówili o mnie. Nie sposób było oczywiście tego uniknąć, na każdym kroku spotykamy ludzi mało przychylnych i jeszcze gorszych. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy słyszałam o sobie niepochlebną opinię, zwykle spływało to po mnie prawie jak po kaczce, jedynie czasem wywołując mniejszą czy większą falę złości. Niemniej jednak negatywne komentarze od zawsze były tym, co napędzało moje działania. Co więcej, z czasem udało mi się wyciągnąć ze wszystkich opinii, moich i innych, najbliższy obraz osoby, którą byłam.

Ambitna – Można z czystym sumieniem powiedzieć, że jestem jedną z tych osób, które idą po trupach do celu, czasami dosłownie. Odkąd pamiętam ambicja napędzała całe moje życie, każde moje działanie. Nigdy nie przeżyłam w swoim życiu zawieszenia, które dotyka innych. Nigdy się nie zatrzymywałam, nieustannie parłam do przodu. Nigdy nie byłam usatysfakcjonowana tym, co miałam i zawsze chciałam więcej i więcej, nie znając limitów i ograniczeń – te w końcu nie istniały w starym Kapitolu. Doprowadziło mnie to do momentu w życiu, kiedy byłam z siebie naprawdę dumna i jeszcze bardziej zadowolona z tego, że wszystko osiągnęłam dzięki swojej pracy. Ale wtedy nastały ciężkie czasy dla nas wszystkich, ale przede wszystkim dla takich jak ja.
To, co można teraz zobaczyć w moich oczach, co odbija się z tym samym zacięciem co kiedyś, to jedynie czubek góry lodowej, która kiedyś zwała się ambicją. Dzisiaj nie pozostało z niej już zbyt wiele. Konkurencja nie napędza mnie, wręcz przeciwnie, wykańcza. W końcu obudziliśmy się w świecie, w którym szczytem tego, co można osiągnąć jest lepsza paczka odzieży podczas comiesięcznych dostaw, bycie w tej części kolejki po szczepionki, która ją dostanie, zjedzenie ciepłego posiłku albo zjedzenie go w ogóle.

Perfekcjonistka i indywidualistka  - Tak, jestem jedną z tych osób, które przez całe swoje życie kierują się powiedzeniem „jeżeli chcesz, żeby coś było zrobione dobrze, zrób to sam”. Nigdy nie lubiłam polegać na innych, ba, nienawidziłam tego. Praca grupowa przyprawiała mnie o ból głowy, a inne dzieciaki o parę zadrapań czy siniaków. Praca z innymi stażystami w biurze naszej redakcji wymagała, aby była stale na dawce leków uspokajających. Nie chodziło jedynie o to, że sama byłam przekonana o swoich umiejętnościach i chciałam się nimi pochwalić – bałam się, że niekompetencja innych pociągnie mnie na dno. Ale czy można mnie winić, kiedy wychowałam się obserwując wielkich przywódców i jeszcze większych dyktatorów mody? Nawet Zawodowcy, moi dziecięcy idole koniec końców wbijali sobie noże w plecy przy pierwszej lepszej okazji, uświadamiając mnie, że polegać można jedynie na sobie.

Znieczulona – Nie odbierajcie tego w zły sposób, nie zawsze taka byłam - chociaż... według dystryktowych standardów, być może. W każdym razie, ja dostrzegłam to w sobie dopiero po zakończeniu rebelii, i to nie od razu, musiało minąć parę tygodni, a może i miesięcy. W którymś momencie po prostu przywykłam do widoku biedy i wszechobecnych twarzy doświadczonych cierpieniem i chorobami. Nie wzdrygam się i mogę bezczelnie wzruszyć ramionami, wyłączyć w sobie pozostałości ludzkich emocji, które od jakiegoś czasu wysysała już ze mnie wojna. Nie unikam już kontaktu wzrokowego z najuboższymi. Mijam brudne i bose dzieci, oraz staruszków żebrzących o parę groszy czy kromkę chleba. Może stałam się gorszą osobą, niż byłam, ale w którejś chwili człowiek postawiony w takich realiach zaczyna kalkulować. Czy mam większe szanse na przeżycie, niż drobne dziecko? Niż starsza kobieta, która będzie głodować następnego dnia, nawet jeżeli pomogę jej dzisiaj? Nie twierdzę, że postępuję dobrze, skądże, ale jeżeli chce się przetrwać w czasach, które nastały, należy wyłączyć współczucie i emocje. I trzeba zdecydować, czy chce się przeżyć, czy naprawiać świat. Jedyne na co liczę, to że dostanę od losu wystarczająco dużo czasu, aby naprawić to, co wyrządziłam złego.


Ciekawostki


- mimo wszystko jest po stronie starego Kapitolu
- nieudolnie zmaga się z bezsennością
- przez swój niski wzrost często nie jest traktowana poważnie
- była wegetarianką, ale po rebelii przestała być tak wybredna
- cierpi na depresję lękową
- od czasu choroby matki stroni od wszystkich używek
- wyjątki stanowią papierosy i alkohol
- jest biseksualna, chociaż wydaje jej się, że związek z kobieta jest bardziej satysfakcjonujący
- od czasu przeniesienia do Kwartału, nie znosi dobrze nawet najmniejszego dotyku, jest to dla niej pierwsze stadium zagrożenia
- uważa, że nie ma powodów, aby ktoś chciał się z nią przyjaźnić, więc w każdej próbie zbliżenia się do niej dostrzega drugie dno
- uwielbiała kapitolińską, wymyślną modę, nadal jej jej brakuje
- po przeniesieniu do Kwartału poszła w ślady ojca i zajmuje się nielegalnym handlem dobrami przemyconymi z Dzielnicy Rebeliantów
- kiedy znajduje się po drugiej stronie muru przedstawia się swoim drugim imieniem i nazwiskiem byłej dziewczyny - Wendy Lowther
- cierpi na paraliżujący lęk wysokości i irracjonalny strach przed burzą
- jest 'uczulona' na brud, co jest niezwykle uciążliwe w Kwartale
- mówi, że fascynuje się astrologią, ale pod tymi słowami ukrywa fakt, że po prostu kocha czytać horoskopy
- twierdzi, że od dłuższego czasu nie ma marzeń, ponieważ nie widzi sensu w ich posiadaniu
- uwielbia biżuterię, resztki tego co zostało jej po starym życiu trzyma zaszyte w materacu, czekając na lepsze czasy
- pragnie powrotu do starego porządku, bez względu na konsekwencje i straty w ludności
- nie lubi planować przyszłości
- miała szkic swojej pierwszej książki, ale został on zarekwirowany podczas transportu do Kwartału


Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Minnie Norwich Empty
PisanieTemat: Re: Minnie Norwich   Minnie Norwich EmptyPią Cze 20, 2014 10:48 pm

Karta zaakceptowana!

Witaj na forum! Mamy nadzieję, że będziesz czuć się tutaj jak u siebie, i że zostaniesz z nami długo. Załóż jeszcze tylko skrzynkę kontaktową i możesz śmigać do fabuły. Nie zapomnij też zaopatrzyć się w naszym sklepiku. Na start otrzymujesz paczkę papierosów, 2 gramy morfaliny i gaz pieprzowy. W razie jakichkolwiek pytań pisz śmiało. Zapraszamy też do zapoznania się z naszym vademecum.

Uwagi: Taaaaaaaka długaśna karta, a tak fajnie mi się czytało, ale w sumie - nie spodziewałam się niczego innego. <3 Uwielbiam Minnie, myślę, że idealnie wtopi się w Kwartalne realia. A jak wrócę, to na pewno porwę Cię do gry. *u*

Powrót do góry Go down
 

Minnie Norwich

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Minnie Norwich
» Minnie Mouse

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Karty Postaci-