IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
paradise circus.

 

 paradise circus.

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

paradise circus. Empty
PisanieTemat: paradise circus.   paradise circus. EmptyWto Lut 18, 2014 8:10 pm

###
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

paradise circus. Empty
PisanieTemat: Re: paradise circus.   paradise circus. EmptyWto Maj 06, 2014 8:39 pm

sierpień 2278

Letnie noce nie są tutaj takie, jak w Jedenastce. Jest parno i duszno; mgła skrapla się na moich związanych w warkocz włosach, na twarzy i odsłoniętych ramionach, ale nie przynosi ulgi. To nie jest pierwsza wiosenna ulewa, budząca do życia mikroskopijne zielone pędy, kolorujące w mgnieniu oka brunatne pola uprawne Jedenastki. Histerycznie tęsknię za takim rodzajem deszczu, za mocnymi, lodowatymi strugami, które w kilka sekund wręcz cię mrożą i napędzają całą falą dreszczy, zmywając brud i pot. Marzę o tym, ale to przecież niczego nie zmienia; umysłem mogę być dalej w marcu, stopając bosymi nogami po wilgotnej ziemi i drżąc z wieczornego chłodu. Ciałem - zmęczonym, obolałym - dalej jestem tutaj.
T u t a j  wygląda...inaczej. Ciężkie liście wysokich drzew zasłaniają niebo; jest wieczór - tak przynajmniej podejrzewam po czerwonym świetle, odbijającym się gdzieś wysoko ponad moją głową. Nie barwi jednak intensywnie zielonych koron tak, jak barwiło idealnie niebieskie niebo w czasie Dożynek. Ta dzika, pulsująca zieleń pochłania wszystko i wypycha w zamian w moje płuca wilgotne, ciężkie, wręcz nabrzmiałe powietrze. Rośnie mi w ustach jak zgniłe jabłko, ciepłe, nieznośnie miękkie i odurzająco słodkie. Uczyłam się nazw wszystkich pełnych kwiatów, których smak czuję na końcu języka - nic dziwnego, przyszło mi żyć z mistrzem trucizn - i nie powinnam się rozpraszać, ale i tak zatrzymuję wzrok na wielkich, białych płatkach. Zamykających się powoli; nie mam czasu obserwować całego cyklu - dziwne, kiedy zaczęłam martwić się zegarkiem. Czuję go na ręce wręcz nieswojo, obco; wiem, że jest drogi; nie wiem nawet jak działa. Czarna magia; potrafię rozebrać broń z zamkniętymi oczami i naprawić starą maszynę rolniczą, ale to małe, techniczne cudeńko, owijające się wokół mojego nadgarstka jest dla mnie wielką tajemnicą. I jak wszystkie tajemnice mocno uwiera; mam ciągłe wrażenie, jakbym spętała prawą rękę kajdankami, jak wtedy. Nie mogę się od niego uwolnić i ciągle wpatruję się w lekką zieloną poświatę wyświetlacza. Lekko nerwowo; nie powinnam się spóźnić; dalej też frustruje mnie obecność czegoś elektronicznego na moim ciele. Nigdy nie miałam takich luksusów, rozpraszają mnie tylko, podsuwając wspomnienia. Już nie te słodkie, deszczowe, lecz równie duszne co wieczorny, wilgotny las przed burz;, drżące, wywołujące nierozładowane napięcie. Mogę jednak podziękować za te wyostrzone zmysły; naelektryzowana cisza wręcz dudni mi w uszach, nie słychać niczego, zwierząt, owadów, szumu liści. Sama też poruszam się bezszelestnie. Stoję w wysokiej trawie - nie wiem jak wyrosła tutaj bez dopływu słońca; korona lasu jest zamknięta jak kopuła Ratusza. Chwasty sięgają mi prawie do pasa i ostre źdźbła ranią moje odsłonięte uda. Nie jest to jednak nieprzyjemne doznanie; po raz pierwszy od tamtego okresu mogę ubierać się w ten sposób. Już nie za duże spodnie i koszule z długim rękawem; nie wiem, jak dawałam sobie radę w takim stroju w pełnym słońcu na polu. Teraz zwariowałabym z kolejną warstwą ubrania i jestem nienaturalnie wdzięczna za to, że moja skóra może oddychać. Bez ciekawskich i obrzydzonych spojrzeń a zapewne takie prowokowałyby moje blizny. Kilkadziesiąt (nie śmiem ich liczyć; też czuję się przerażona rozmachem Gerarda) jeśli nie więcej; od ud w górę, obrysowują wspomnieniami brzuch, żebra, mostek i skręcają na plecy. Małe, większe; poparzenia, nie do końca zabliźnione rany i dokładne, niemalże chirurgiczne cięcia. Zawsze ukryte pod materiałem; dopiero teraz, w czasie prawie pięciomiesięcznej wędrówki mogę przestać się ukrywać. Tu nikt mnie nie widzi; od kilku tygodni nie spotkaliśmy nikogo, ani przyjaciela ani wroga. Gerard twierdzi, że to znak, że zbliżamy się do tego zaginionego dystryktu; ja twierdzę, że po prostu niedługo natkniemy się na koniec świata i spadniemy w przepaść wielkiego wodospadu. Zaczytuję się ostatnio w fantastyce i niedorzecznych teoriach. Wiem, że są idiotyczne, ale z każdym krokiem w głąb tego niekończącego się lasu czuję się coraz mniej rzeczywista. Jakby wszystko się rozmywało; zarówno za mną jak i przede mną. Właściwie jeszcze nigdy - poza chwilami obezwładniającego bólu - nie czułam się tak pewnie w danej sekundzie, w tej konkretnej teraźniejszości. Bez rozpamiętywania, bez bronienia się przed tym, co może nas spotkać w nieistniejącej Trzynastce. Zupełny brak przyszłości; ta świadomość sprawia, że uśmiecham się więc sama do siebie; mała wariatka pośrodku nienaturalnie cichego lasu, z ciężką kuszą wiszącą na lewym ramieniu. Czuję się wyjątkowo spokojnie, jakby całe rozedrganie przejęła ode mnie przyroda. Dziko stabilna, oczekująca na pierwsze uderzenie mocnych kropel deszczu. Też na to czekam; muszę jednak dotrzeć do naszego obozu. Odwracam się więc i kieruję się w jego stronę. Idę szybko ale cicho, półgodzinny, leniwy, wieczorny spacer, sprawiający, że czuję się głucha. Paradoksalnie - nigdy nie słyszałam tak cichego lasu. Wygłuszonego, nawet wtedy, kiedy przeskakuję przez połamany pień drzewa i w końcu zwalniam kroku, obserwując daleki rozbłysk ognia. I mężczyznę, siedzącego przy nim. Chwila ciszy; czuję dziwny ucisk w podbrzuszu i odruchowo sięgam do kieszeni, dotykając chłodnej stali noża.
Mogłabym podejść do ogniska cicho, bezszelestnie i poderżnąć mu gardło. Nie zauważyłby; znam spięcie jego mięśni na pamięć i wiem, że w tej chwili nie jest przygotowany do walki. Mogłabym podbiec tam z płaczem, łkać coś o przerażeniu, zdekoncentrować go i wbić ostrze prosto w jego pierś. Już nie wahałabym się tak, jak przed trzema laty. W końcu: mogłabym zostać tutaj, znacznie oddalona; ukryta i...
Podnoszę powoli kuszę, ostrożnie umieszczam bełt, sprawdzam napiętą, grubą cięciwę, która rani mi opuszki palców. Czysty, idealny strzał; nie ma możliwości, żebym nie trafiła. W świetle ogniska wyraźnie widzę tył jego głowy, kark osłonięty splątanymi włosami i szerokie, umięśnione, nieruchome ramiona. Jestem w stanie narysować jego ciało z pamięci, zaznaczyć wszystkie wrażliwe i niewrażliwe punkty. Na martwym ciele także; przez sekundę jestem pewna: strzał, dalsza cisza, przerywana tylko odległymi głuchymi grzmotami, kilkadziesiąt kroków do ogniska, wyjęcie grotu, przewrócenie jego bezwładnego ciała na plecy kopniakiem i...I dopiero kiedy próbuję sięgnąć wyobrażeniami dalej niż do chwili obecnej czuję, że moje dłonie zaczynają drżeć. Nie panuję nad nimi zupełnie, najpierw trzęsą się tylko palce, utrzymujące kusze w poziomie; potem już całe dłonie, nadgarstki i ramiona. Jak przy histerycznym, dziecięcym szlochu, którego nie doświadczam już od kilku długich lat. Nie wiem co się dzieje; bezgłośnie i bez łez po prostu żałośnie łkam. Trwa to kilka sekund, zupełna, obezwładniająca słabość. Znikająca po piętnastym głębokim wdechu. Kusza znów ląduje zawieszona na ramieniu, bełty chowam za pasek i oddycham spokojnie gęstym, słodkim powietrzem. Pot ścieka mi za krótką bluzkę, czuję się brudna jak nigdy i zegarek wrzyna się w nadgarstek mocniej niż najgorszy rodzaj kajdanek. Osiemnasta pięćdziesiąt siedem; trzy minuty, kilkadziesiąt kolejnych wdechów, siedem coraz bliższych odgłosów grzmotów, dwadzieścia osiem kroków i już jestem przy ognisku, zrzucając kuszę z ramienia i całując Gerarda w odsłonięty kark. W dokładnie to samo miejsce, w które celowałam; teraz smakuje jego intensywnie słoną skórę, przepalającą mi język. I zmysły; znów zaczynają mi drżeć dłonie, więc zaciskam je na jego nagich ramionach. To jednak za mało, więc wbijam w jego skórę paznokcie i ciągnę go na brudną ziemię, na brudną siebie z brudnymi dłońmi i brudem wyrytym w każdym spojrzeniu. I dopiero kiedy burza w końcu zalewa nas lodowatym strumieniem i skleja nasze ciała lepkim pyłem ze zgaszonego ogniska znów mogę przestać histerycznie drżeć. I zacząć myśleć o przyszłości.
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

paradise circus. Empty
PisanieTemat: Re: paradise circus.   paradise circus. EmptyNie Maj 11, 2014 9:08 pm


marzec 2268

- Wypadło na Ciebie, Ralph,  z n o w u. Ty zbierasz kwiaty.
- Oszukujesz!
- Przecież wiesz, że nie potrafię kłamać!


Jako jedenastolatka zawsze mówiłam prawdę; niezależnie czy pytanie zadawał mi mój nowy, świeżo odzyskany z krainy obojętności opiekun, czy też jeden z tych przerażających Strażników, uderzających ciężkimi butami o piaszczystą drogę, wzbudzając tumany kurzu, osiadającego na moich ciemnych włosach. Małe przebłyski wczesnego pobytu w nowym Dystrykcie; szalenie niewiele pamiętam z pierwszych dwóch lat - tylko chłód, przerażenie, dużo płaczu i tęsknoty za rodziną, wszystko to zmieszane w zabójczych dla dziecka proporcjach. Przeszłość krystalizuje się dopiero drugiej wiosny w Jedenastce, jakby pierwsze marcowe słońce było jasną lampą błyskową, dość brutalnie wyciągającą z ciemności przyszywane rodzeństwo.
Ja, chuda, niska i w warkoczach; on, wysoki, szczupły i niesamowicie blond (nigdy nie spotkałam kogoś o tak jasnych włosach; kojarzyły mi się z złotym kolorem pszenicy, porastającej pola niedaleko mojego prawdziwego, nieistniejącego już domu). Nie sposób było wziąć nas za brata i siostrę, fizycznie dzieliło nas wszystko oprócz prawnego opiekuna, ale psychicznie...Tylko przy nim czułam się w tamtym okresie bezpiecznie.
Nawet w środku lasu, do którego zapuszczaliśmy się późnymi popołudniami. Dla mnie była to czysta rozrywka z odrobiną niezrozumiałej adrenaliny, dla Ralpha - pewnie dodatkowa praca. Zbieranie ziół zainteresowało mnie dopiero kilka lat później, kiedy chwytałam się każdej zabójczej możliwości, którą mogłabym pochwalić się ojcu. Najlepiej pośmiertnie.
Wtedy...wtedy jednak wszystko było zupełnie normalnie; razem z Ralphem rozmawialiśmy, bawiliśmy się i oswajaliśmy ze sobą, w końcu: dzieląc wspólny sekret.
Dziecięcy, niewinny a jednocześnie zachwycający.


    Raz i dwa, dwa i trzy,
    Korona, korona, złoty krzyż
    Powiedz panno, gdzie ty śpisz?
    Śpię na górze na figurze
    tam gdzie rosną złote róże

Gdybym wiedziała, że urocza lalka stojąca w środku lasu była kiedyś jednym z ważniejszych bóstw dawnego świata...pewnie potraktowałabym ją inaczej; Gerard uczył nas szacunku do zapomnianej przeszłości, ale wtedy z trudem składałam litery z okładki Stu lat samotności (dziwiłam się, że ktokolwiek może dożyć takiego wieku) i opowieści o dawnych religiach traktowałam na równi z mrocznymi bajkami, czytanymi na dobranoc. Wtedy byłam jednak tylko dzieckiem, zachwyconym wielką tajemnicą, która ukazała się nam pewnego wieczoru.
Cokół, posąg; obrośnięty bluszczem, zniszczony, pokruszony. Z całości kapliczki zachowała się tylko podobizna dziwnej kobiety, ubranej w podróżny płaszcz. Farba całkowicie zniknęła; rozpoznawałam jednak uwypuklenia twarzy, krzywiznę nosa i obły kształt dłoni, rozchylonych w zapraszającym geście.
Oczyściliśmy ją razem z Ralphem. Zerwaliśmy zeschnięty bluszcz, uprzątnęliśmy gruz, udało się nam nawet naprawić dziwny stelaż z gwiazdkami zupełnie nieprzypominającymi tych prawdziwych (uwielbiałam opowieści Gerarda o tym, co znajduje się powyżej chmur przypominających baranki). Codziennie przychodziliśmy do tego opuszczonego miejsca, pracując do późna przy mojej nowej zabawce. Wtedy nie zastanawiałam się nad jej pochodzeniem i wiekiem, chociaż widziałam w oczach Ralpha ten rodzaj zaskakującego zachwycenia, który nakazywał mi myślenie o Nieznajomej w kategoriach milionów lat. Albo miliardów, zdecydowanie wolałam traktować wiekowość figury abstrakcyjnie, podchodząc do niej raczej rzeczowo. I...dość dziewczęco.
Była przecież taka piękna.
Przez kilka pierwszych tygodni była po prostu nieskazitelnie biała. Dopiero później Ralph wykradł dla mnie kilka węgli, którymi zabarwiałam jej oczy i włosy, brudząc się przy tym cała i chwiejąc na dalej niestabilnym cokole posążku. Nie bałam się jednak wcale, wiedziałam, że cokolwiek się stanie Ralph będzie tuż za mną i mnie uratuje. Naiwne, słodkie myślenie, ale...każda jedenastoletnia dziewczynka potrzebuje poczucia bezpieczeństwa. Ufałam mu w stu procentach; zawsze był obok mnie, pilnując, żebym nie zrobiła sobie krzywdy. Pod tym względem był bardziej opiekuńczy niż Gerard – czy wtedy już mówiłam do niego tato? – pozwalający mi się sparzyć i poobijać. Mógł mnie potem za to karać a Ralph… Usuwał mi z drogi wielkie gałęzie w lesie, trzymał za rękę gdy przechodziliśmy wąską kłodą nad strumieniem i łapał, kiedy spadałam ze śmiechem z drzewa. To on nauczył mnie powstrzymywania łez, kiedy obdzierałam kolana. Najpierw szlochałam wręcz histerycznie przez byłe zadrapanie, potem nauczyłam się zaciskać wargi i być odważna. Dla niego, dla siebie, dopiero później dla niepokojącego opiekuna. Często kładącego się cieniem pomiędzy nami, ale kiedy byliśmy sami wszystko wracało do normy, jakby zepsute ogrodzenie i gąszcz lasu mógł oddzielić nas od kogoś, kogo kochaliśmy (on) i...szanowaliśmy? Wtedy nie potrafiłam rozpoznawać tak intensywnych uczuć; momentami czułam się jednak naprawdę szczęśliwa, tak jak wtedy, kiedy Nieznajoma miała już czarne włosy, oczy, niebieską (płatki bławatka były idealne) suknie i czerwone usta.
Od krwi Ralpha, znów poświęcał się dla mnie, przekłuwając opuszek palca kolcem dzikiej róży, wplecionej w wianek na jej głowie. Usta Nieznajomej błyszczały więc idealną czerwienią i mogłam wpatrywać się w nią z wręcz niedorzecznym uwielbieniem. Otaczali mnie sami mężczyźni i może dlatego dość prymitywnie ociosany czasem posąg wydawał mi się najdoskonalszym pierwowzorem kobiety.
Do której nie śmiałam się porównywać, zupełnie rozkochana w groteskowej wizji świętej kobiety sprzed tysiącleci, pokrytej węglem, kwiatami i krwią mojego brata, pochylającego się obok mnie i obracającego mnie twarzą do siebie.
- Może nazwiemy ją Maisie? - zaproponował wtedy, przejeżdżając zakrwawionym palcem tym razem po moich ustach, czule, wręcz opiekuńczo, malując (dosłownie?) na mojej twarzy uśmiech i wyrysowując gdzieś głębiej najczystsze, braterskie przywiązanie. Jeszcze nieskalane, niewinne; prawie jak obrazoburcze przewidywanie najczystszej przyszłości, które - teraz już wiem, że świadomie - popełnił, nakładając mi skronie wieniec tych samych róż o ostrych kolcach, wplątujących mi się nieznośnie we włosy.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

paradise circus. Empty
PisanieTemat: Re: paradise circus.   paradise circus. Empty

Powrót do góry Go down
 

paradise circus.

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Osobiste :: Retrospekcje-