Nie wiem, czy ten post ma jakiś sens, przepraszam ._.
// takbardzoznikąd
Przed wejściem na salę zżerały mnie nerwy.
Miałam wrażenie, że wszystko, co wcześniej skrupulatnie zaplanowałam, nie ma najmniejszego sensu i całkowicie mnie pogrąży. Ale czy w sumie miałam się czego obawiać? Byłam tylko kruchą, strachliwą dziewczyną, nie umiałam skrzywdzić nawet muchy. Jakie mogłam mieć szanse na Arenie?
Odpowiedźcie sobie sami.
Więc, z logicznego punktu widzenia, nie mogłam stracić już niczego więcej. W gruncie rzeczy ja nawet NIE CHCIAŁAM wyjść z Areny. Nie, jeśli miałoby to się odbyć kosztem życie Lorin, Theo, albo nawet małych bliźniaczek. Może w szczególności nich. Może to w pewien sposób wyjaśni fakt, że stałam teraz przed drzwiami sali pokazów indywidualnych w lawendowej sukience balowej, która spływała aż do podłogi miękkimi falami tiulu i koronek, a ja drżałam jak osika i bez przerwy ściskałam z całych sił rąbek jedwabnego gorsetu sukni. Na nogach miałam parę lekkich balerinek, stworzonych do tańca, a nie do tego, co teraz zamierzałam zrobić. Pozwoliłam włosom spłynąć mi na ramiona i plecy łagodnymi falami, wpinając z przodu pojedynczą gałązkę lawendy. Byłam gotowa do pierwszego i być może ostatniego przedstawienia w moim życiu. Kiedy dali znak, pchnęłam dłonią drzwi i powoli, dostojnie wkroczyłam do sali.
Ich spojrzenia strzelały do mnie jak migawki aparatów, kiedy minęłam loże, wszystkie stanowiska i maty, żeby wkońcu zająć miejsce na środku sali. Z ust nie schodził mi delikatny, smutny uśmiech, odpłynął ze mnie cały niepokój i strach. Byłam gotowa. Tylko serce biło mi zdecydowanie za szybko, jakby chciało wyrwać mi się z piersi, zanim zrobią to Organizatorzy.
Wciąż pod ostrzałem ich pytających, pełnych niedowierzania spojrzeń odchrząknęłam cicho, a dźwięk odbił się echem od pustych, zimnych ścian.
-Amanda Terrain. Kapitol.- Oznajmiłam głośno i czysto. Gdzieś w głębi poczułam lodowate ukłucie strachu. Dominic. Theo. Rodzice. Mam nadzieję, że wszyscy są bezpieczni, że ich nie dorwą. Suknia musnęła mi nogi, kiedy przestąpiłam jeszcze o krok w stronę zajętej loży.
-Pewnie zastanawiacie się, co właściwie robi przed Wami jakaś zwykła dziewczyna, ba!- dziewczyna skazana na zagładę, w balowej sukni, zdecydowanie zbyt strojnej i bogatej dla mieszkanki getta. I wiecie co? Ja też się nad tym zastanawiam. Wszyscy tu zebrani wiemy, że nic, co teraz powiem, nie zatrzyma Igrzysk i nie uwolni dzieciaków z Ośrodka. Tak czy siak zginiemy, mordując się wzajemnie na Arenie, żeby sprawić Wam przyjemność. Bo Wy lubicie patrzeć na śmierć, czy chcecie to przyznać, czy nie, taka właśnie jest prawda. Potrzebujecie zemsty. Pragniecie jej tak mocno, że nie liczy się dla Was nic innego. Wy, świetlani rebelianci, Wy, wybawiciele dystryktów! Kiedy wkroczyliście do Kapitolu, już nic się dla Was nie liczyło. Nie przyszło Wam na myśl, że jestem siostrą jednego z Was, wystarczył przecież wpis ,,Kapitol'' w moim akcie urodzenie, żebyście mieli pewność, iż popierałam Snowa. Tak było łatwiej. Szkoda tylko, że zabrakło sprawiedliwości, o którą tak ciężko walczyliście.
Do oczu napłynęły mi łzy, a jedna z nich szybko pomknęła mi po twarzy.
-Kim teraz jesteście, każąc zabijać dwunastoletniej niewidomej dziewczynce? Kim teraz jesteście, śmiejąc się ponad murami getta? Kim jesteście? Bo na pewno nie rebeliantami, których znałam i których uwielbiałam.
Poderwałam poły sukni, biegiem kierując się w stronę stanowiska rzucania nożami.
-Mogę Wam pokazać to, czego chcecie- rzuciłam na bezdechu, łapiąc za trzonek noża i celując nim w tarczę. Trafiłam blisko środka, za drugim razem na obrzeża tarczy, a za trzecim- w sam środek. Potem szybko udałam się do strzelania z łuku, wypuściłam prędko, drżącymi z gniewu dłońmi, kilka niepewnych strzałów. Jak demon złości segregowałam rośliny, oddzielając trujące od tych normalnych, przeczołgałam się przez tor przeszkód, na stanowisku kamuflażu przefarbowałam palec na podobieństwo skały. Potem wróciłam na początkowe miejsce, ledwo dysząc. Suknia była podarta i brudna od soków roślin, błota, piachu i farb. Włosy miałam w nieładzie, rozcięłam sobie wargę, ciężko oddychałam przez usta, ale wystarczyło mi sił, by rzucić im dumne spojrzenie.
-To właśnie zrobiliście z nami, dawnymi mieszkańcami Kapitolu. Przed rebelią byłam tylko małą dziewczynką i lubiłam udawać, że jestem księżniczką, paradując w sukniach balowych. Tak więc przyszłam w jednej i tutaj. Byłam szczęśliwa i chciałam się tym szczęściem dzielić z innymi, właśnie dlatego pomagałam przy przesyłkach żywności do Dystryktów i dlatego brałam udział w kursach pierwszej pomocy. A potem przybyliście i zniszczyliście moje szczęście, moje dzieciństwo, moje życie i życie innych. Dystrykty są zburzone, ale zamiast poprosić nas o pomoc w ich odbudowie, woleliście zapędzić nas na Arenę i patrzeć, jak wszyscy giniemy. To nie jest wolność i nigdy nią nie będzie z Wami na czole.- Wydusiłam wkońcu, a potem skłoniłam się w pas. Łzy zamazywały mi widok, ale głowę miałam pustą i wolną od jakichkolwiek myśli, jedynie buzującą adrenaliną.
Igrzyska czas zacząć.