|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 31 Zawód : redaktor naczelny CV Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa Obrażenia : tylko psychiczne
| Temat: Restauracja Wto Sie 06, 2013 2:13 pm | |
| |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Restauracja Sob Lip 12, 2014 10:21 pm | |
| bilokacja po spotkaniu z Ashe
Nos nie został złamany, jedynie naruszony, zupełnie tak jak instynkt myśliwski, który z pewnością domagał się bardziej radykalnych środków powetowania niż byle jaka rana, zadana na oślep tępym nożem (dosłownie, niewiele widział po zmroku), ale pocieszał się myślą, że jeszcze się zobaczą i będzie mógł ją wypatroszyć, podsuwając Maisie jako ukochaną laleczkę, którą będzie mogła ubierać, stawiać na podłodze obok swojego martwego pieska (naprawdę było mu przykro, kiedy rozłożył się już do końca) i pokazywać swojemu dziecku, kiedy już zaśnie, kołysany przez ręce, na których zastygła krew. Dostrzegł to dopiero przy stoliku, zarezerwowanym w ostatniej chwili. Opłacało się być członkiem rządu - te najbardziej szczelnie zamknięte drzwi uchylały się przed nim jak w jakiejś bajce bez szczęśliwego zakończenia. Wiele brakowało mu przecież do księcia, który porywa swoją ukochaną na późną kolację i dopiero w restauracji uświadamia sobie, że to był samobójczy pomysł. Oddzielono ich od siebie stolikiem, niegdyś uwielbiał publiczne spotkania z Maisie, kiedy mógł wyobrażać sobie, że bierze ją pośród tłumu, skandującego jego imię i potem pozwala każdemu ją mieć, a ludzie zaczynają znowu zachowywać się po staremu - naprawdę bywały jeszcze chwile, kiedy nienawidził porządku nowego świata - organizując orgię, która polega na rozrywaniu ciał kochanków. Zamiast tego jednak siedzieli tu spokojnie i mógł zwracać uwagę na tak niedorzeczne rzeczy jak krew Ashe, która nadal pewnie nie przestawała płynąć. Nie wysuszył jej do końca, pozbawiając tchnienia. Starzał się czy może nauczył się zachowywać przyjemności na później, jakby to jeszcze miało wzmóc jego apetyt? Nie był tego pewien, pozostawał ostatnio w nietypowej dla siebie krainie wiecznego szczęścia, osiąganego minimalnymi kosztami. Więźniowie pozostawiali przecież nietknięci, nikomu nie zabił od bardzo dawna, a donosy piętrzyły mu się na biurku, jakby jeszcze zwlekał z ich wysłaniem. Nie, nie zmienił się w nagle idealnego człowieka, pełnego cnót, ale wierzył, że dobro (powiedzmy) wraca do człowieka, a on jak nigdy potrzebował uśmiechu Losu. Nie dla siebie, miewał się dobrze w jasnej koszuli, z obrączką na palcu (ostatnio nosił ją coraz częściej) i z głodnym wzrokiem, wbitym w swoją pierworodną córkę, która jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, że spotkał ją zaszczyt, tak bardzo wyjątkowy w dziejach świata. Jedno imię i jedno poczęcie chodziło mu po głowie, ale bluźnił tylko w myślach, wyjątkowo nie obrzucając kelnera nienawistnym spojrzeniem, kiedy przyniósł im wodę do ostryg, które właśnie obracał w palcach, zastanawiając się, czy Maisie odda mu się z chęcią czy znowu będzie musiał posunąć się do brutalności. Nikt nie śmiał wątpić, co sprawiłoby większą rozkosz, podobną do tej, którą odczuwał teraz, zasysając skorupiaki i nie spuszczając z niej spojrzenia. Idealny ojciec i partner. - Jak minął dzień w pracy? - zagadnął neutralnie, nie po to, by rozmowa się toczyła (jedyne odgłosy z ust, jakie tolerował były dławieniem się jego spermą), ale by nie wyglądali dziwacznie na tej rodzinnej kolacji. I tak już wzbudzili naturalne zainteresowanie, pewnie tym, że jego córka nosiła płaskie obuwie i przez to wyglądała jeszcze bardziej dziewczęco niż zwykle. Szkoda że ciąża nadal nie była widoczna. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Restauracja Sob Lip 12, 2014 10:41 pm | |
| probabli po grze z Mervinem ;3
Początkowo nie potraktowała zaproszenia Gerarda poważnie - jedynym wyjściem jakie organizował jej opiekun były wątpliwie romantyczne spacery do lasu. Wspominała je jednak - o paradoksie - niezwykle dobrze; przytłaczający dom ustępował wtedy strzelistym drzewom i wysokim trawom, w których najchętniej schowałaby się na zawsze. Nigdy nie próbowała jednak ucieczki, wiedząc, jak wielką miłością Ginsberg darzy uciekające ofiary. Zwierzęce; tych nie żałowała wcale, czując pulsującą dumę, kiedy po raz pierwszy obdzierała ze skóry małego jelonka, brudząc się brunatną krwią i wydłubując, niegdyś drżące od pulsu, żyły spod swoich paznokci. Obleśnie, ale za dawnych czasów mało co było w stanie sprowokować ją do wymiotów. Pomijając początkowy okres tresury - bolesny, upadlający i przerażający - wiodła przecież spokojne i idealne życie...o którym i tak zapominała, zasłaniając przeszłość grubą, miękką zasłoną ciepłej i miękkiej teraźniejszości. Dosłownie: czuła się jak opatulona delikatnym materiałem, tłumiącym nie tylko głośne wrzaski umierającego (odradzającego się?) miasta, ale i wszystkie intensywne bodźce, niezależnie czy chodziło o obraz płaczącego Charliego (nie wiedziała nawet, czy spotkała go tydzień czy miesiąc temu), kartki książki rozwiane po całej ulicy czy o nieprzyjemny chłód czerwcowego wieczoru, kiedy to znów smakowała nowej rzeczy. Na koszt i dzięki łasce Gerarda, zabierającego ją do restauracji - nie, to nie była stołówka w Trzynastce ani podły pub w starej stodole z Jedenastki. W normalnym stanie ducha rozglądałaby się ciekawie po pomieszczeniu, zdziwiona jak małe dziecko, ale ostatnio czuła się wiecznie bezsilna i otępiała. Najchętniej zwinęłaby się w kłębek na ich (jego, i tak zagarniał dla siebie praktycznie całą powierzchnię) łóżku i natychmiast straciła przytomność, ale....i tak była wdzięczna. Nie musiała przygotowywać kolacji ani starać się powstrzymać wymioty podczas wieczornego pocałunku na dobranoc. Siedziała za to na wygodnym krześle, dość nienaturalnie wyprostowana, z włosami opadającymi na twarz i w dość lekkiej sukience, podobnej w kroju do tej, w której prawie zamarzła w lodowatym lesie kilka(naście) zim temu. Dawne bajki przysypane śniegiem i nowymi doznaniami, łagodnie przepływającymi gdzieś obok niej. Nie drżała nawet pod jego intensywnym spojrzeniem, zazwyczaj zmieniającym ją w napiętą strunę. Teraz zupełnie straciła czujność, wpatrując się dość beznamiętnie w owoce morza znajdujące się na jej talerzu. - Nie wiem jak to zjeść - przyznała wręcz jak autystyczne, nieporadne dziecko, podnosząc powoli wzrok na Gerarda ponad zastawionym stołem, brzydkimi, prostym różami (wolała rozwijające się nowe sadzonki, które jej kupił) i paląca się świecą, zatrzymując wzrok trochę za długo na skapującym, czerwonym wosku. Podobnym w odcieniu do krwi na jego rękach - rozpoznawała ten płyn ustrojowy za każdym razem, ale nie pytała o jego pochodzenie, coraz bardziej zamknięta w swoim małym, sennym światku. - Dobrze - odparła tyko na jego pytanie, nie rozpoczynając bezsensownego monologu o tym, że nie znosi siedzenia za biurkiem i że ukochana książka uległa samozagładzie.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Restauracja Sob Lip 12, 2014 11:05 pm | |
| Wiedział, że dłuższe ukrywanie Maisie nie jest zbyt rozważnym krokiem. Musiał konsekwentnie wprowadzać ją do towarzystwa i zadbać o to, by nikt nie przypuszczał nawet jakie treści kryją się pod złowieszczo brzmiącymi słowami o ubezwłasnowolnieniu. Wiedział, że zbyt wielu osób może zacząć węszyć, kiedy jego córka stanie się duchem kapitolińskich elit, pokazywaną zbyt rzadko i krótko, więc zamiast zjeść kolację w spokoju i napawać się odgłosem jej wymiotów po ostrym przerżnięciu gardła, siedział w restauracji, próbując powstrzymać się od naturalnych odruchów. Które przecież nadal należały do jego charakteru - mógł udawać porządnego obywatela, a i tak myślami bywał tylko we wcześniejszych etapach tego hotelu, zbudowanego na cześć rozpusty. Zastanawiał, czy nie powinien jej opowiedzieć o tych rozkosznych czasach, kiedy jej ojciec spodziewał się pierwszego dziecka i kiedy sprzedawał perły matki na czarnym rynku za bezcen z powodów czysto sentymentalnych (musiała akurat nimi się dusić), ale to wymagałoby użycia większej ilości słów, więc poprzestał, nadal obserwując ją wytrwale. Szukał objawów i zmian, które utwierdziłyby go w przekonaniu, że po raz kolejny ma rację i że dziecko, które jest w drodze (jego dziecko) wymaga natychmiastowej opieki nad ciężarną, ale nie dostrzegł nic takiego. Najwyraźniej nadal trwała w uroczym zaprzeczeniu, zrzucając swoje dolegliwości na karb braku tresury przez lata. Te drobne potknięcia ujawniały się coraz częściej i trzeba była cierpliwości Ginsberga, by nie zwracać na nie najmniejszej uwagi. Pozornie, w głowie liczby zaczynały potężnieć i zamieniać się w setki, a każde słowo, które wypowiedziała z lekceważeniem nabierało oddźwięku tak silnego, że miał wrażenie, że jego czaszka zaraz eksploduje od tej ilości informacji. Dlatego pewnie siedział pozornie obojętny, skupiony przede wszystkim na daniu i na rozpamiętywaniu przeszłości, a nie na znajomościach, które wymagały od niego chwilowej uwagi. Nie tym razem, wolał rozprawiać się ze skorupiakami i żałować stokrotnie, że gdzieś odeszły te szaleńcze pościgi za zwierzyną, która potem lądowała od razu u niego na talerzu. Albo w łóżku, przypomniał sobie nóż, który rzucił w Ashe, próbując ją przybić do drzewa i tym sposobem stworzyć porywającą scenkę mitologiczną. Uśmiechnął się na to wspomnienie, bo przecież nie na słowa Maisie, która znowu sobie z czymś nie radziła. Czasami zastanawiał się, czy to na pewno jego córka i wówczas obiecywał sobie w duchu, że do przyszłego roku wykończy wszystkich Randallów, którzy udzielili jej złej krwi. - Odginasz w ten sposób - pokazał na swojej ostrydze, wylizując językiem wnętrze muszli, dość sugestywnie, ale na tyle mógł sobie pozwolić w tej zatłoczonej dżungli, która sprawiała, że miał ochotę na małe przedstawienie. Wielka szkoda, że obecnie cywilizacja miała zupełnie inną definicję niż niegdyś i musiał dostosować się do wykwintnego wieńczenia dnia z córką, która znowu kłamała mu prosto w twarz. Był ciekaw, czy po urodzeniu dziecka zdąży wyciągnąć do niego ręce czy może suma jej błędów stanie się ciężarem, który przeważy szalę jej życia.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Restauracja Sob Lip 12, 2014 11:31 pm | |
| Obserwowanie uśmiechu Gerarda nigdy nie było łatwym i przyjemnym spektaklem; uniesienie kącików ust w górę powinno raczej wywoływać przyjemne uczucia i wskazywać na wspólne, człowiecze geny (zaraźliwy śmiech i łańcuszki dobrych uczynków?), ale Maisie - nawet otumaniona i lekko nieprzytomna - doskonale wiedziała, że radość jej opiekuna równa się cierpieniu kogoś innego. Zapomniała (a przynajmniej starała się zapomnieć) co sprawiało mu kiedyś największą satysfakcję, święcie i naiwnie wierząc, że się zmienił. Na lepsze, doskonale wpasowując się w idealny obraz honorowego opiekuna, rozpieszczającego swoją...wybrankę (bo przecież nie córkę) po latach złych uczynków. Wybaczyła mu je wszystkie: wygodne łóżko, syte posiłki i wręcz czułe orgazmy, jakie przeżywała, przesłoniły jej (jak każdej kobiecie; puste i smutne zarazem) morze wad Gerarda, w jakich z chęcią by ją utopił. Słony smak na końcu języka powinien ją ostrzegać: tak samo piekły jej łzy, otarcia i krew, jednak pozostawała cudownie nieświadoma koła losu, powoli lecz nieubłaganie powracającego do punktu wyjścia. Nie było przecież ucieczki; przekonała się o tym na własnej skórze, jednak widocznie za słabo, bo odkąd wróciła na łono wybaczającego ojca zachowywała się bardzo niegrzecznie - co gorsza! nie zdawała sobie z tego sprawy. Wszystko się przecież zmieniło, siedziała teraz przy jednym stoliku z nim jak równa z równym, partnerka z partnerem. Ubrana, z własnym talerzem i uprzejmym kelnerem i migoczącym światłem świec, odbijającym się w jasnych oczach Gerarda nieco hipnotyzująco. Niemalże romantyczna sceneria. Szkoda tylko, że Maisie nie została wychowana na opowieściach o księżniczkach i romansach, stając się zupełnie aspołeczną i niekobiecą (nie przywiązywała uwagi do sukienek ani butów) wersją siebie. Starszą wyłącznie na papierze, wyglądowo pozostając tą samą szczuplutką nastolatką, która dość dobrze znosiła trudy Jedenastki i niebezpieczeństwa podróży do nieistniejącego Dystryktu. Śmieszne; teraz, kiedy powinna odżyć, czuła się coraz słabiej, kiwając tylko głową na pouczenie Gerarda. Zapadające jej w pamięć i budzące ją na tyle, że zamrugała intensywniej rzęsami całkowicie wolnymi od tuszu i innych kapitolińskich wynalazków, zatrzymując spojrzenie na dłużej na jego wilgotnych ustach. Lubiła go takiego; z rozpuszczonymi włosami, w jasnej koszuli (to nic, że pobrudzonej krwią; czerwona maź wydawała się jej tak naturalna jak plamy z wina w domu alkoholików), z mocno wyczuwalnym gerardowym zapachem, nie niknącym nawet w otoczeniu duszącego aromatu róż. Podniosła dłoń, przesuwając wazon na samą krawędź stolika i dość nieporadnie zabrała się za jedzenie, starając się nie przywoływać w pamięci niemoralnych obrazków. Ogólnie niemoralnych; sama Maisie po cudownym wychowaniu nie potrafiła rozgraniczyć zła i dobra i nie miałaby żadnych oporów w mówieniu na głos o swoich pragnieniach. Kapitol ośmielał ją niedorzecznie a względna łagodność Gerarda tylko wzmagała buntowniczo-senne ruchy niekoniecznie wyzwoleńcze. Nie chciała przecież uciekać: dorosła i zamiast chowania się po kątach wolała jasne akcentowanie swoich praw. Zostawiała to jednak na czas za zamkniętymi drzwiami ich domu, teraz trochę spłoszona nową rzeczywistością, w jaką Ginsberg wprowadzał ją jako autonomiczną jednostkę. A przynajmniej tak naiwnie sądziła.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Restauracja Nie Lip 13, 2014 1:31 am | |
| Z całą pewnością, w relacjach innych od tej, która rozgrywała się między spojrzeniami w hotelowej restauracji na pół-legalnie, na pół-nielegalnie, cisza, która dzwoniła w uszach mogłaby zostać uznana za groźną bądź zwiastującą coś nieoczekiwanego i przykrego. Jednak tak nie było, Gerard cenił nade wszystko święty spokój i z wielką trudnością przyjmował przymus dzielenia się swoimi myślami (czyżby był przekonany o braku zrozumienia wśród tłuszczy?) na głos, nawet w tak dostojnym towarzystwie jak osoba o identycznej grupie krwi i oczach, w których odbijał się blask świec. Tak, romantyzm stosowany, chętnie wsadziłby każdą z rozpalonych świec w jej oczy, uszy i wepchnął w końcu do jej ud, próbując zdecydować się, czy chce ją całkiem pozbawić zdolności rozrodczych czy tylko nastraszyć. Wszak złamanie pewnej obietnicy, którą wywalczył sobie krwią było absolutnie niedopuszczalne. To dlatego tak głęboko chował urazy w sobie, postępując szalenie nie po chrześcijańsku i nie przypominając ani trochę miłosiernego Chrystusa z Nowego Testamentu. To było raczej coś w rodzaju Boga przed objawieniem tajemnicy, to był Jahwe żydowski, który nie wahał się zesłać na ziemię potop i zbudować ją od nowa według własnych praw, których ludzie zaczynali przestrzegać ze zwykłego strachu. To na nim budowano Imperium Rzymskie i to na nim kiedyś Kapitol wyzyskiwał dystrykty, dbając o to, by ludzie nie zapominali zbyt szybko o tym, co grozi im w chwili buntu. Był na tyle dojrzały (unikał słowa stary), by nie dostrzegać analogii między sytuacją polityczną (burzliwą) i tym, co działo się obecnie w jego życiu, tak bardzo dalekim od wpływów państwowych, o ile jego narzeczona przebywała daleko i mógł skupiać się na swojej małej córeczce, która po raz pierwszy próbuje ostryg i jest nieświadoma tego, że jej ojciec właśnie planuje udławienie ją skorupiakami, kiedy tylko już dojdzie do siebie. Całe dziewięć miesięcy, przeliczał dni niespokojnie, podejrzewając, że odtąd Maisie zostanie zamknięta w złotej klatce, gdzie oprócz swoich obowiązków (obciąganie, seks, gotowanie) otrzyma prawa. Nie z powodu tego, że jego decyzja nareszcie okazała się brzemienna w skutkach, ale z powodu tego, że potem z większą lubością jej te przywileje odbierze, zrzucając ją na samo dno i celując do niej w ten rozkoszny sposób, w który upolował Ashe. Powinien jej o tym opowiedzieć, ale nadal grał dobrego i porządnego człowieka, pochylającego się nad daniem głównym. - Co słychać w pracy? - powtórzył więc po raz kolejny zadane wcześniej pytanie. Nie, to nie była demencja starcza lub zaczątki choroby psychicznej, choć jego przeciwnicy na pewno zacierali sobie ręce. Gerard tym sposobem oferował jej szansę na poprawę, napominając subtelnie, by weszła na drogę jego zasad, bo on powtarza tylko trzy razy. Za tym trzecim, przestępnym i bardzo symbolicznym uderzał jej głową o kant tak długo, aż pojmowała zakrwawiona o co mu chodziło. Metoda, która odnosiła porządne efekty, przywołujące same ciepłe (krew zawsze miała wyższą temperaturę) wspomnienia, na które aż oblizał wargi, nie spuszczając z niej wzroku. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Restauracja Nie Lip 13, 2014 11:41 am | |
| Powinna zdawać sobie sprawę z tego, jak wielką jest szczęściarą. Mało kto mógł usiąść na przeciwko Gerarda w tak rozkosznie neutralny i bezpieczny sposób; nawet ona sama przed ucieczką nie zostałaby obdarzona podobną łaską równości. Zapominała jednak o tym bardzo szybko, karmiona ułudą i otumaniana ckliwą sielanką, w jakiej przyszło jej egzystować. Oczywiście kapitolińskiej egzystencji daleko było to faktycznego raju, ale w porównaniu z torturami historii mogła płakać ze szczęścia. Niestety: początkowa euforia powoli się wypalała i Maisie pragnęła więcej: więcej wolności, więcej szacunku, więcej spokoju. Jak wygłodzone dziecko sięgała po coraz bardziej wyszukane przysmaki, ślepa na dość jawne (jak na jego milczące standardy) sygnały Gerarda, mówiącego jej bez słów, że zmierza w złym kierunku. Wystarczyło spojrzenie, lekki, niezauważalny przez postronnych, grymas twarzy, wystukanie całkiem innego utworu długimi palcami i oblizanie spierzchniętych warg. Malutkie znaki ostrzegawcze, które w wytresowanych oczach Mai powinny urastać do rangi trąb jerychońskich i odgłosów zbliżającego się Sądu Ostatecznego. Problem w tym, że wszystkie ratujące zawczasu bodźce przytłumiła gruba i miękka warstwa poczucia złudnego bezpieczeństwa. Nie reagowała wręcz histerycznie - jakby ktoś wyciął jej część mózgu odpowiedzialną za racjonalne i zdroworozsądkowe myślenie. Uwolnienie marionetki nastąpiło, ale razem z poprzecinanymi sznurkami straciła wszystkie długo trenowane cechy charakteru. Odwagę, trzeźwość osądu, dziką chęć przetrwania, zwinność i czujność. Odcięto wyłącznie kajdany, łączące się jednoznacznie z prawdziwym życiem - teraz była spętana wyłącznie w umyśle, potykająca się o własne nogi i potwornie bezwolna. Gdyby obserwowała się z boku mogłaby błagać o powrót do fizycznego zamknięcia - jednak te myśli nie wykraczały poza martwą podświadomość, pewnie skręcającą się pod podwojonym pytaniem z przerażenia. Zupełnie niewidocznego w jej gestach czy reakcji; dalej spokojnie mocowała się z zjedzeniem ostryg, brudząc sobie dłonie, sukienkę i obrus, co w ogóle przestało jej przeszkadzać. O mieszkanie też nie dbała tak jak na początku, najchętniej zamykając się w oranżerii i bez końca wpatrując się w kwiaty, jakby sama obecność mogła ją nieco ożywić. Bezskutecznie; tkwiąc w sferze na nowo wykreowanego komfortu nie potrafiła wrócić do dawnej, lepszej siebie; pewnie dlatego wpatrywała się teraz w oczy Gerarda bez cienia strachu czy niepokoju. Powinna przeprosić, schylić głowę i zacząć histeryczną opowieść, ale zamiast tego milczała przez dłuższą chwilę, przejeżdżając opuszkami palców po brzegu talerza. Zamyślona, co równało się byciu lekceważącą. A to najpoważniejszy grzech w obecności Ginsberga...będącego przecież całkiem nowym rodzajem człowieka. - Wszystko w porządku, Gerardzie - odparła w końcu spokojnie; dla postronnych potwornie nudna wymiana zdań dwóch obojętnych sobie osób, jednak w ich przypadku słowa były naprawdę zbędne i Maisie nieświadomie dziwiła się naciskom mężczyzny, równie nieprzytomnie nakładając sobie pętle na szyję. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Restauracja Nie Lip 13, 2014 9:00 pm | |
| Ginsberg nie był człowiekiem nieomylnym, który nie potrzebował nauk. Było wręcz przeciwnie - pewne kwestie w jego życiu musiały zostać przez niego przetestowane, szlak, którym teraz podążył był przetartą ścieżką, a metody prób i błędów odznaczały się w jego życiu rażąco. Podobnie postępował z córką - na początku jej wychowania był kiepskim opiekunem, który nie potrafił zapewnić jej odpowiedniej dawki zainteresowania. Dopiero z czasem zauważył, że dyscyplina i upór przynoszą rezultaty i może określać się dobrym ojcem. Nie tylko ze względu na swój cel, do którego zmierzał bez zająknięcia, ale ze względu na anielską cierpliwość, która teraz trzymała go w ryzach. W innym wypadku, cóż... Maisie mogłaby już pakować swoje wnętrzności do plecaka i odchodzić do swojego włóczęgi. Którego powiesiłby na haku za jelita u bram Kwartału, by mogła za każdym razem go obserwować i przypominać sobie, że była niezwykle głupia. Jednak obecnie te wszystkie słodkie pomysły i plany (bo już nie pragnienia) zdawały się blaknąć przy stanie dziewczyny - błogosławionym czy przeklętym, wszystko było mu jedno i z tego powodu też nie zamierzał roztrząsać jej braku dyscypliny. Kiedy dowiedział się, że jego córka może być w ciąży - a objawy były szalenie wyraźne - zasięgnął pomocy u specjalistów. Nie, żaden z żyjących nie był mu mentorem, wiedzę odnalazł w książkach i nią się żywił podczas tej kolacji, ignorując zapach pieczonej dziczyzny, który przywoływał mu rozkoszne wspomnienia z ich domu - krwią i seksem płynącej krainy cudów. Tylko taka nostalgia sprawiała, że siedział wyprostowany, próbując coraz bardziej skupiać się na jedzeniu, a nie odliczaniu. Od setki do zera, tak malały szanse Maisie na szczęśliwą egzystencję z dzieckiem i bywały chwile, kiedy marzyło mu się, że łapie ją za rękę i wyprowadza z tej matni, ale najwyraźniej nie chciała zostać zbawiona. Dlatego też kończył jedzenie zbyt szybko, obserwując znajomych z Kapitolu (i niegdyś przyjaciół w rozkoszach i miłostkach) i szukając wzrokiem Beatrice. Chętnie pochwaliłby się, że ma dziecko i że po skończonej kolacji pozwoli jej je pożreć. Czasami wydawało mu się, że spełniają się ich wspólne marzenia, choć seks małżeński w parze był ostatnim, co przyszłoby mu do głowy. A mimo to teraz odczuwał jej wpływ, ten, polegający na trzymaniu emocji na wodzy, nawet jeśli usłyszał swoje imię i zacisnął na minutę palce na jej dłoni. Mało platonicznie i bezpiecznie, odchrząknął, łapiąc ją za rękę. - Chodź, zatańczymy - wskazał na mały parkiet, na którym pewnie pary szeptały sobie do ucha bajeczki o niespełnionej, gwałtownej miłości. Żaden jednak z tu obecnych nie czuł tego, co Gerard Ginsberg, kiedy prowadził swoją córkę i łapał ją w pasie, przyciągając do siebie. - Radzę ci zmądrzeć - poszedł wzorem towarzystwa stolikowego, odgarniając jej długie włosy. - Bo wrócimy do domu i tak cię wypieprzę, że nie wstaniesz z łóżka przez tydzień - dodał cicho, intymnie i obiecująco (groźnie?), tańcząc z nią, jak przystało na dobrego ojca, który prowadzi swoją córkę na bal. Straconych, już ronił niewidzialne łzy nad jej potępioną duszą. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Restauracja Nie Lip 13, 2014 9:52 pm | |
| Otępienie miało na Maisie zbawienny wpływ. Leczyło fizyczne rany (i tak zasklepione trzyletnim sanatorium wśród lasów i rzek), wyciszało ją i uzbrajało w do tej pory niespotykany spokój. Wręcz niepokojący; bo zamiast emanować szczęściem i radością raczej zachowywała się jak nieco opóźnione w rozwoju zombie, nie do końca rozumiejące otaczający ją świat. Chyba coraz bardziej wkręcała sobie, że trafiła do statycznego nieba, gdzie będzie mogła bezwolnie egzystować, rozpięta wyłącznie między domem a pracą. Obydwa miejsca wyłącznie definicyjne: w biurze Mervina zajmowała się rzeczami błahymi i poświęcała większość czasu czytaniu, natomiast w domu...głównie rozmowami z kwiatami, coraz gorszym gotowaniem i niedokładnym sprzątaniem. Nudna, szara, ciągnąca się w nieskończoność...sielanka. Dla normalnego człowieka taki brak bodźców zewnętrznych byłby zabójczy. Mai czerpała jednak z tego poczucia bezpieczeństwa pełnymi garściami, nie zauważając, że zaczyna zażywać śmiertelną dawkę łaski, jaką częstował ją Gerard. Tak jak teraz: zupełna obojętność na ostrzeżenia i sięganie po więcej, parząc sobie język na jedzeniu, smakującym...zbyt intensywnie. Nadwrażliwość na smaki i zapachy pojawiła się stosunkowo niedawno i czasami nie mogła znieść nawet aromatu ukochanych kwiatów, a co dopiero ostrego powietrza w restauracji. Przesiąkniętego mocnymi perfumami elegancko ubranych kobiet i postawnych mężczyzn. Gdyby była bardziej czujna zauważyłaby, że praktycznie wszyscy obserwują ich ukradkiem, ale zwracała uwagę wyłącznie na swoją senność. I na dość niespotykane zachowanie Gerarda, w którego znów była wpatrzona dość nieprzytomnie, czując krew pulsującą w jego dłoni. Prawie romantyczna sceneria, złączone dłoni zapatrzonych w siebie kochan...przyjaciół i nagłe szarpnięcie do góry. Pozwoliła się mu pociągnąć na parkiet, dość nieporadnie stawiając za nim chwiejne kroki i ściskając kurczowo jego rękę, kiedy muzyka się zmieniła. Na wolniejszą, i tak nie pomagało, najchętniej ciągle patrzyłaby na swoje stopy, ale bezpośrednia bliskość Gerarda nie pozwalała jej na najmniejszy ruch. Czy oddalenie się. Mogła tylko poddawać się jego ruchom - prawie jak seks? - i słuchać ostrego szeptu. W końcu trzeźwiącego. Prawie jak policzek; aż zamrugała, nerwowo drżąc w jego dłoniach i patrząc gdzieś ponad jego ramieniem na inne tańczące pary. Orbitujące na zupełnie innych poziomach relacji; tego była pewna. - Przecież nie robię nic złego - odparła w miarę spokojnie, jednak z wyczuwalnymi nutkami smutku i początkowego strachu. Nie paraliżującego, nie przerażającego; przestała obawiać się jego reakcji, zamroczona dobrocią, jaką jej okazywał. Złudną, kłamliwą, ale nawet wyraźne, werbalne ostrzeżenie nie było w stanie zedrzeć klapek z jej oczu. - I nie zrobiłbyś mi krzywdy - dodała prawie niesłyszalnym szeptem, gdzieś w jego marynarkę, bardziej zaklinając siebie i próbując uspokoić podświadomość - dla odmiany zupełnie spanikowaną i świadomą tego, co mogą oznaczać słowa Gerarda. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Restauracja Nie Lip 13, 2014 11:46 pm | |
| Większość ludzi uważała Ginsberga za szalenie szczęśliwego człowieka. Pod względem materialnym, miał spory majątek po rodzicach i jakimś cudem nie roztrwonił go na książkach i orgiach (czasami jednocześnie), zresztą praca pod skrzydłami Coin też nie sprawiała, że stawał się człowiekiem zubożałym. Dodatkowo jego narzeczoną była sama córka pani prezydent, więc miał w perspektywie spory awans społeczny. Nie był też osobą, która doświadczyłaby czegoś traumatycznego w trakcie rebelii. Owszem, jego syn okazał się podłym zdrajcą, ale czy tak naprawdę to ruszyło jego kamienne serce? Również jego córka okazała się żywa i mógł świętować ich pogodzenie w blasku kapitolińskich świateł dzięki pomocy oficera Argenta, który wyjątkowo nie domagał się prędkiej spłaty długu wdzięczności, jaki zaciągnął Gerard, kiedy Blaise przymknął oko i ucho na doniesienia z okresu Trzynastki. Nie było ani też grama przesady w tym, że naczelnik więzienia odnajdywał szczęście w pracy i mógł jawnie ogłaszać się pracoholikiem. Dlatego nietypowe było to, że obecnie poczuł się tak bardzo pusty i niechętny wobec Maisie. Gerard jednak zrozumiał. Nie, nie tego wieczoru, kiedy jedli ostrygi i czuł się przerażony jej głupotą. Dobrze wiedział, że za każdym razem nieuchronnie zbliża się momenty krańcowy, coś w rodzaju nagłego impulsu, który sprawia, że zamiast reagować pozytywnie na błogą reakcję swojej córki, czuje się tak, jakby przekręcała mu nóż w sercu i nie było w tym porównaniu żadnej przesady. Nie chodziło o to, że zachowywała się w sposób naganny - to jeszcze była jakaś nadzieja, w końcu mógł ją karać - ale o to, że pozostawała senna i tak bardzo bierna. Czuł się w obowiązku zniszczyć tę idyllę, zaburzyć wodę, by znowu stała się mętna i dlatego wyrywał ją na sam środek parkietu, obserwując zmianę tempa muzycznego. Podobnego do ich relacji, na którą się nie zgadzał. Nie zamierzał pozwolić, by płomień namiętności przygasł na dobre, nie kiedy jego dziecko pozostawało jeszcze za małe, by mógł wyszarpnąć je z jej łona i odejść z nim w spokoju. Potrzebował jej, więc próbował wyrwać ją z letargu, w który zapadła... Za sprawą kogoś? Chyba znała zasady (wątpił, pozostawała dziwnie ogłupiona) i wiedziała, że w takim wypadku nie pożyłaby długo? Miał nadzieję, że wkrótce włączy się jej instynkt opiekuńczy, który doprowadzi do tego, że zacznie doceniać to, że chce zapewnić jej dostatnie życie, bo inaczej będzie musiał go jej pozbawić. - Jesteś nieobecna - zauważył. - Jest ktoś? - zacisnął palce mocniej na jej talii, wbijając paznokcie w jej plecy i marząc o kolejnym nożu, który potraktowałby jak Brutus. - Dobrze wiesz, że mogę zrobić ci krzywdę, ale seks to chyba nie tortura, prawda, Maisie? - zwrócił się do niej niemal czule, czekając na odpowiedź. I knując delikatny finisz w jej ciele za kilkanaście minut. Taki, który oduczy ją pozostawiania w otępieniu. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Restauracja Pon Lip 14, 2014 12:10 am | |
| Gdzie podziała się jej zwinność, pewność ruchów i szybkość? Nic nie zostało z zgrabnych ruchów; nawet na prostym i gładkim parkiecie poruszała się nieporadnie, stojąc w miarę prosto tylko dzięki kurczowemu uchwytowi dłoni Gerarda. Dawna gibkość rozpłynęła się w przesadnie suchym, klimatyzowanym powietrzu restauracji i Maisie przez dłuższą chwilę była pewna, że uczestniczy w jakimś smutnym konkursie wdychania sproszkowanej niepewności. Broń chemiczna, broń biologiczna - o niej czytał jej Gerard, sadzając ją na kolanach (wtedy w pełni platonicznie i po ojcowsku - może dlatego wolała nie wspominać dawnych historii?) i snując opowieści o dawnych wojnach i władcach. Potem o(d)żywczy spacer do lasu, rozpoznawanie roślin i biegi przełajowe w poszukiwaniu ofiary. Skuteczne; odnajdywała przecież najsłabsze ogniwo każdego dnia w swoim odbiciu w potłuczonym lustrze (pech i zabobony wisiały nad nią od chwili urodzenia?), doskonale znając swojego największego wroga. Twarda lekcja, którą powinna zapamiętać lepiej - widocznie była jednak niesamowicie otępiała, święcie i naiwnie wierząc w to, że wilk w owczej skórze nagle zmienia się w idealnego i dobrego baranka zbawiającego świat. Mogłaby być wdzięczna, że ją otrzeźwił; wyraźnie, chociaż i tak jej stan nie umywał się do typowej drżącej niepewności, w jakiej żyła przez kilka lat, wiecznie spięta i gotowa do działania. Nawet kiedy szeptał jej do ucha twardymi zgłoskami niezbyt dobre wieści, praktycznie przelewała mu się przez ręce, wdychając odurzający zapach wilgotnej ziemi i lekceważąc paznokcie wbite przez materiał cienkiej sukienki w jej plecy. - Po prostu ostatnio...gorzej się czuję - przyznała w końcu, dalej bardzo cicho, nie podnosząc wzroku znad jego ramienia, zastanawiając się jednocześnie gorączkowo, czy powinna mu o tym mówić. Oczywiste rzeczy (powinna mówić mu o wszystkim, jedna z głównych zasad) sprawiały jej trudność, natomiast wielkie grzechy przeciwko czwartemu przykazaniu (i pierwszemu?) umykały jej i popełniała je z dziecięcą, rozbrajającą lekkomyślnością. Za którą mogła zostać ukarana...albo nagrodzona. Kiedyś faktycznie wizja oddania się Gerardowi była najpotworniejszą z możliwych, ale przestała czuć już fantomowy ból i wrzeszczeć ze strachu na każdy dźwięk, przypominający zatrzaśnięcie wieka skrzyni. Dlatego mogła pozostać w miarę obojętna (najgłupsza rzecz, jaką zrobiła od ucieczki z Trzynastki?) na jego groźby, tocząc rozmowę-transakcję starego małżeństwa, uzgadniającego termin wykonania małżeńskiego obowiązku. - Jestem zmęczona...chciałabym pójść spać - odpowiedziała dość jasno, ignorując słowa o posiadaniu kogoś innego (kompletna abstrakcja), używając jednak jednoznacznego tonu. Nie prowokującej Lolitki i nie femme fatale, obiecującej wiele po wspólnym położeniu się na materacu. Maisie naprawdę marzyła o ciepłym prysznicu i miękkiej kołdrze - po dziewczęcemu, wręcz dziecięcemu, najchętniej zarzucając Gerardowi ręce na szyję i prosząc o przeniesienie do łóżka. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Restauracja Pon Lip 14, 2014 3:41 pm | |
| Dokonanie zniszczenia własnego dziedzictwa było ruchem samobójczym i nieprzynoszącym żadnego efektu. Poza chwilową zemstą i nasyceniem na kilka minut jego rozwiniętych kubków smakowych, domagających się nie tylko krwi (tej miał pod dostatkiem), ale przede wszystkim szacunku, który przestał być nadrzędną wartością w życiu Ginsbergów. Pewnie dlatego reagował tak niedorzecznie, nie skupiając się na tym, że jest w ciąży i że każdy ruch jego ciała może ten stan odwrócić (nie bywał zbytnio delikatny) ale na swoim poczuciu spełnienia, które polegało na zadośćuczynieniu za wszystkie grzechy. Sporo w tym było biblijnej dokładności w liczeniu wszelkich win, trochę przypominało mu to Inkwizycję, kiedy za byle przestępstwo czy wątpliwość palono na stosie, ale Gerard lubił powtarzać schematy, już raz wypróbowane w historii świata. Dlatego teraz też uśmiechał się do ludzi szeroko, słysząc jej cieniutki głos i nie zaprzeczając ani jednym słowem. Mogła czuć się słabo, mogla nawet zdychać, ale nie miała prawa odmówić mu siebie, bo to on ją stworzył i to on ją rozporządzał. Miał nadzieję, że to zrozumie zanim wygłosi swoje stanowisko, ale chyba był gorzko naiwny, wierząc, że Maisie kiedykolwiek stanie się jego córką. - Czujesz się gorzej, bo jesteś w ciąży - wyszeptał spokojnie, jakby zupełnie nie docierało do niego to, co stało się chwilę potem. Nie mogła mu odmówić, nie była aż tak tępa... A jednak była - nie mógł być jej ojcem, jej matka mogła się mylić, na pewno nie spłodziłby kogoś takiego. Docierało to do niego dziś - była zupełnie obcą osobą, która mogła stać się inkubatorem dla jego dziecka, ale sama powinna jak najszybciej zostać odłączona z tej cudownej rodziny. Nie zasługiwała na bycie Ginsbergówną i szybko traciła szansę na ten zaszczyt, kiedy zamiast dalej zachowywać się tak, jak przystało na dobrego ojca i opiekuna, wyciągał nóż z kieszeni i wbijał go jej w udo. Perfekcyjna rana, która wolno nasiąkała krwią, tak wolno, że mógł wziąć ją na ręce (tego chciała?) i zawlec do swojego samochodu i zniknąć zanim zaczęła krzyczeć. Zresztą dobrze znał tych ludzi - żaden nie dałby znać o tym wydarzeniu, nawet jeśli Maisie padłaby z wycieńczenia. Być może to był całkiem dobry scenariusz, przynajmniej wiedział, że jest zależna od niego w stu procentach i że jeśli się nie poprawi, to straci nogę. I szansę na jakiekolwiek normalne życie, nawet będąc w ciąży ze swoim ojcem. Doigrała się? Niewiele go to obchodziło, kiedy wiózł ją zemdloną do swojej piwnicy.
zt |
| | |
| Temat: Re: Restauracja | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|