|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Rory Carter Pią Cze 14, 2013 6:31 pm | |
| First topic message reminder :
Ostatnio zmieniony przez Rory Carter dnia Nie Kwi 13, 2014 7:50 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rory Carter Sob Kwi 19, 2014 11:33 pm | |
| Ostatni raz czerwone kółeczko.
Wygrana? Miejmy nadzieję, że dojdzie jednak do remisu, inaczej rudowłosa mogłaby być zła. Chociaż Jack pokazał się już z dobrej strony, dbając o jej potrzeby, kto wie, jak postąpi, gdy przyjemność zaślepi go już całkowicie. Rory nie myślała jednak teraz o tym, za bardzo skupiona na obdarzaniu pocałunkami tych fragmentów ciała mężczyzny, które mogła dosięgnąć ustami. Być może rano przyjdzie pora na refleksje, być może to wszystko szybko okaże się być błędem, a Carter pożałuje swoich decyzji, jednak teraz wszelkie konsekwencje nie miały znaczenia, wątpliwości nie istniały, było tylko ich dwoje, splecionych ciasno pod prysznicem. Mina Jacka, gdy Rory zmieniła pozycję, była prześmieszna i w normalnej sytuacji rudowłosa pewnie zaśmiałaby się w głos, ale teraz jedynymi dźwiękami, jakie opuszczały jej usta, były jęki rozkoszy i kocie pomruki. Nie musiała długo czekać, by znowu połączyli się w jedno, tym razem stała na własnych nogach i miała większą kontrolę nad swoimi ruchami, co zaraz zaczęła skrzętnie wykorzystywać. Jack miał rację, nie była kruchą kobietą, potrafiła pokazać pazurki i może dzięki temu jakoś jeszcze uchowała się na tym świecie. Nie spodziewała się podniosłych słów w środku miłosnego aktu, nie liczyła na żadne deklaracje, sama tez nie miała najmniejszego zamiaru takowych składać. Nie było mowy, by z jej ust wyrwało się wyznanie, którego mogłaby pożałować już po wszystkim i wiedziała, że Caulfield jest też zbyt zahartowany, by coś podobnego wymsknęło się jemu. Czuła, że wszystko zmierza ku wielkiemu końcowi, że oboje są coraz bliżej, jeszcze tylko chwila i rozpadną się na milion kawałków dotychczasowa rywalizacja zamieni się we wspólne tryumfowanie. Dłoń Rory złapała dłoń Jacka, ściskając ją mocno, kobieta zamknęła oczy i jej ciało wreszcie zadrżało w spazmie rozkoszy. Wszystko wskazywało na to, że nie jest sama w tych odczuciach, doskonale czuła ciepłe ciało mężczyzny na swoich plecach, szalone bicie jego serca, przyspieszony oddech na karku… Minęła chwila, później kolejna, a policzek bruneta wylądował na jej nagim ramieniu, a Rory wyczuła, że jej parter w zbrodni jest zadowolony tym, do czego udało im się dojść. Sama tez uśmiechnęła się słabo, wciąż przejęta przeżyciami sprzed momentu. Zdołała jednak odwrócić się do Jacka, plecami opierając o zaparowaną szybę, a potem obdarzyła go długim, głębokim pocałunkiem. Nie miała zamiaru mu dziękować, w końcu oboje sobie pomogli, byli kwita. Cofnęła się o krok, wchodząc wprost pod strumień ciepłej wody, opłukała się szybko i nie czekając, wyszła spod prysznica. Czułości ‘po’ nie były w jej stylu, dlatego sięgnęła po ręcznik, przetarła ciało i włosy, a następnie schyliła się po szlafrok i zarzuciła go na siebie. Oddech miała już spokojniejszy, ale w jej oczach wciąż błyskały wesołe ogniki, zwłaszcza, gdy kątem oka spojrzała na Caulfielda. Nie zastanawiała się, jak to teraz wszystko będzie wyglądało. Co ma być, to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć. Dotychczas ta maksyma sprawdzała się u niej całkiem nieźle. Przed wyjściem z łazienki, Rory mrugnęła jeszcze do Jacka, a później w dosyć wymowny sposób zebrała swoją bieliznę i powędrowała wreszcie do salonu. Nie wyobrażała sobie zamknięcia się w sypialni po tak miło spędzonym czasie. Zanim mężczyzna zdążył pojawić się w pomieszczeniu, rudowłosa szybko zlokalizowała jego koszulę, zarzuciła ją na siebie i jak gdyby nigdy nic, rozłożyła się wygodnie na kanapie, dając tym samym do zrozumienia, że to właśnie tutaj spędzi resztę nocy. I nie, nie do końca miała na myśli spanie. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Rory Carter Sro Kwi 23, 2014 10:07 am | |
| dla zwykłej przyzwoitości, choć nie ma tu nic takiego
Najprzyjemniejsza dla uszu muzyka, dźwięki rozkoszy wyrywające się z kobiecego gardła, nakręcała mnie na tyle bym do końca dawał z siebie wszystko. Nie chciałem odpuścić, pozwolić sobie na mało efektywny koniec. Właśnie dlatego czując zbliżające się rozwiązanie zamiast uspokoić się, na chwilę, pozwoliłem sobie na jeszcze bardziej gwałtowne działanie. Tak by potem, na równi z zalewającą mnie falą przyjemności czuć jak największą satysfakcję z działania. Po wszystkim Rory zaskoczyła mnie w naprawdę pozytywny sposób. Nie należałem do ludzi, którzy nie szczędzą sobie czułości po zakończonym akcie, nie czułem potrzeby długiego obejmowania się, przeciągających się pocałunków, czy - nie daj świecie - czułych słówek. Nie szukałem górnolotności w tym co robiłem, jednakże wiele kobiet tego oczekiwało, wiele wręcz żądało bym przygarnął je, pogładził po włosach czy zrobił cokolwiek co mi wydawało się nader bezsensu, tak jakbym pocieszał je, usprawiedliwiał przed nimi samymi z seksu dość przypadkowego. Dlatego też uśmiechnąłem się zadowolony, gdy - po kończącym wszystko pocałunku, kobieta wycofała się powoli, najpierw pod strumień wody, potem już całkowicie z kabiny. Obserwowałem ją, jak wyciera swoje ciało, okrywa je szlafrokiem, trochę może żałując, iż tak szybko zniknie ono z mojego pola widzenia, jednakże, kiedy tylko dostrzegłem wymowne zachowanie mojej towarzyszki na moich ustach, ponownie, zagościł drapieżny uśmiech. Ta noc mogła być jeszcze nader ciekawa. Nie wyszedłem z łazienki od razu, skorzystałem najpierw z okazji i naprawdę wziąłem porządny prysznic, dopiero potem wychyliwszy się z kabiny. Zebrałem rzucone na podłogę ciuchy, złapałem ręcznik, którym luźno obwiązałem się w pasie, przechodząc zaś koło kosmetyczek sięgnąłem ręką ku jednej wyciągając pozostałe dwie prezerwatywy. Miałem wrażenie, że dziś jeszcze będą mogły się przydać. A widok Rory, leżącej na kanapie w mojej koszuli tylko mnie w tym upewnił. Uniosłem brwi do góry i uśmiechnąłem się do niej sugestywnie, bardzo szybko znalazłszy się przy meblu. Zdecydowanie będzie ciekawie.
[zt x2] |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Rory Carter Sob Lip 05, 2014 5:37 pm | |
| //czasoprzestrzeń
Już dawno powonieniem podjąć taką decyzje. Zdecydowanie. W sumie, zdążyłem już stracić rachubę ile dokładnie czasu minęło od mojego wyrwania się z KOLC-a, nie byłem do końca pewien jak długo pozostawiłem matkę bez opieki. Poza tym… musiałem wreszcie znaleźć tego dupka. Jeśli pałętał się gdzieś po Dzielnicy miałem zamiar zgarnąć go stąd i zabrać w bezpieczniejsze miejsce. Zbyt obawiałem się, że w końcu wpadnie z deszczu pod rynnę, a tym razem nie byłoby tak łatwo uwolnić go od kłopotów. Sięgnąłem ręką w stronę patelni szybkim ruchem mieszając jej zawartość, po czym westchnąłem zdejmując wszystko z ognia. Kto by pomyślał, że kiedyś będę się bawić w taką symbolikę. Ostatnia wspólna kolacja. W końcu tak to miało wyglądać, porządne jedzenie, proste wyjaśnienie, długi sen, by zregenerować siły i wyjście skoro świt. Bez żadnych czułych pożegnań, bez zabawy w ckliwe słówka. Nie chciałem tego, wszystko miało być krótkie i proste. Sęk w tym, że za chuja nie wiedziałem jak wybrnąć z sytuacji. I co miałem tak naprawdę powiedzieć. Po takim czasie Rory naprawdę zasługiwała na jakiś wyraz wdzięczności, a nie na chamskie ‘było miło, a teraz spadam’. Westchnąłem ponownie. Wyciągnąłem z szafki dwa talerze i nałożyłem na każdy porcję risotto, wrzuciłem brudne naczynia do zlewu i złapałem wszystko – sztućce i danie, po czym zaniosłem je do salonu. - Kolacja gotowa – rzuciłem w stronę drzwi do sypialni kobiety, po czym usiadłem na kanapie dalej się głowiąc jak mam poprowadzić tę pieprzoną rozmowę. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rory Carter Sob Lip 05, 2014 6:11 pm | |
| | czasoprzestrzeń
Musimy porozmawiać. Jedno zdanie, które potrafiło zarówno zamrozić człowieka w miejscu (i zmusić wyrzuty sumienia do natychmiastowego pojawienia się), jak i sprawić, że będzie uciekał czym prędzej, nie chcąc podejmować odpowiedzialności za coś, co mogło wyniknąć chwilę później. Tak to wyglądało w teorii, ale w praktyce było o wiele cięższe. Rory już od rana męczyła się z decyzją o poinformowaniu Jacka odnośnie nadchodzącej misji. Miała zapytać go o zdanie, czy też powinna postawić mężczyznę przed faktem dokonanym? I od kiedy w ogóle brała pierwszą opcję pod uwagę? Nie chciała jednak powodować kolejnej kłótni, a poza tym czuła, że zżyli się na tyle, że po prostu wypadało wspomnieć o nadchodzących wydarzeniach. Rudowłosa nie mogła odkładać tej sprawy w nieskończoność, jej umysł był wystarczająco zmęczony nieustannym analizowaniem map i kompletowaniem ekwipunku, by dręczyć go jeszcze wyrzutami sumienia wobec Jacka. Gdy więc ten oznajmił, że kolacja już gotowa, Rory nabrała głęboko powietrza i wynurzyła się z sypialni, w której pracowała od powrotu z pracy. Cudowny zapach risotto uderzył ją od razu, uśmiechnęła się szeroko i pomaszerowała w stronę ławy, spodziewając się prawdziwej uczty dla podniebienia. Nie miała pojęcia, jak bardzo symboliczna może być ta kolacja, dla niej był to wieczór jak co dzień - miała na sobie zwykłe szorty i bawełniany t-shirt z logo swojego ulubionego zespołu i nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby ubrać się bardziej elegancko. Cóż, gdyby w grę wchodziły świece... jednak Rory znała siebie i Jacka na tyle dobrze by wiedzieć, że takie tanie chwyty nie są w ich stylu. - Jeśli smakuje tak samo, jak pachnie... - zerknęła na Jacka i dzieło, które przygotował, ale zanim zajęła miejsce na kanapie, skierowała się jeszcze w stronę kuchni i wróciła stamtąd niosąc białe wino i dwa kieliszki. Wychowanie w Trzynastce nie przewidywało podstaw z enologii, ale miała nadzieję, że wybrała dobrze. Gdyby oboje wiedzieli, co może się stać, na pewno nie umknęłabym im pewna paralela - pierwszej nocy to Jack proponował alkohol, a ostatniej zrobiła to Rory. Wyglądało na to, że ich znajomość zatoczyła koło. - Muszę zaznać trochę przyjemności przed misją - wytłumaczyła, stawiając trunek na ławie i sadowiąc się wreszcie obok Jacka. Oczywiście wspomnienie o misji nie było przypadkowe, dlatego teraz rudowłosa obserwowała reakcje mężczyzny jednym okiem, czując ogarniający ją stres. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Rory Carter Sob Lip 05, 2014 8:17 pm | |
| Zanim Rory weszła do salonu przez moją głowę w tempie błyskawicy zdążyło przewinąć się jeszcze wiele myśli, żadna jednak nie była na tyle składna i odpowiednia by nadawała się do rozpoczęcia przeze mnie planowanej rozmowy. Czułem coraz większą bezradność w tej kwestii i coraz bardziej wkurwiałem się na siebie. Z każdą chwilą myśl o tym by przemilczeć sprawę wydawała mi się coraz sensowniejsza i jedynie wyrzuty sumienia czające się na skraju umysłu, doprowadzające do szału niczym bzyczenie os powstrzymywało mnie od ulegnięcia temu pomysłowi. Obserwowałem kobietę, od chwili gdy tylko się pojawiła, w końcu decydując, że po prostu skoczę na głęboką wodę. Wyłożę wszystko tonem nieznoszący dyskusji, nie dam się namówić na żadne rozważania. W końcu moja decyzja była pewna, niezmienna. Nie mogłem zostać tutaj dłużej. Trwać jak jakiś darmozjad. Co prawda w tym czasie udało mi się trochę zarobić, pomagałem przy wypakowywaniu towaru, rozstawianiu stoisk, dorywcza praca która nie wymagała żadnego legitymowania się, podawania swoich personaliów. Za część tych pieniędzy robiłem zakupy do mieszkania, pomagałem jakoś Rory, resztę jednak zachowałem, odkładałem z myślą o chwili w której powrót do Kwartału stanie się już niezbędny. Wiedziałem, że gdy tylko skończą się pieniądze matka przestanie sobie radzić, podupadnie znowu, będzie szukać ponownej drogi do alkoholu. Poza tym ten idiota, za długo pozostał już sam. Wyrwałem się z KOLC-a po to by odnaleźć Lenny’ego, więc nie mogłem poddać się teraz, kiedy miałem już szansę. Nie tak szybko, nie od razu. Uśmiechnąłem się, trochę krzywo, gdy Rory wróciła z kuchni niosąc ze sobą trunek. Podniosłem go ze stołu i zgarnąłem kieliszki, początkowo nie przywiązując wagi do tego co powiedziała. Rozlałem wino do obydwu naczyń i dopiero, gdy butelka ponownie stanęła na blacie podniosłem wzrok na kobietę, a ciężar jej słów w pełni do mnie dotarł. Misja, do kurwy nędzy, kolejna pierdolona misja. I choć próbowałem wmówić sobie, że to nie moja sprawa, że nie powinienem się tym przejmować, nie miałem prawa zwracać jej na cokolwiek uwagi, poczułem narastający gniew. I silne zaniepokojenie. Co ona, do kurwy nędzy odpierdalała? - W co ty się znowu wpakowałaś, Rory? – spytałem cicho, zadziwiająco chłodnym tonem, o wiele bardziej nieprzyjemnym, niż początkowo planowałem. Wbiłem spojrzenie prosto w jej oczy odsuwając od siebie odrobinę kieliszek przeznaczony dla niej, ale jeszcze nie wypuszczając go z palców. – Jaka znowu misja? I jak miałem ją zostawić, do kurwy nędzy? Ledwo zacząłem planować powrót do siebie, a ona już wpakowała się w coś, czego konsekwencje będą mogły się za nią długo ciągnąć. Skrzywiłem się na samą myśl o tym. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rory Carter Sob Lip 05, 2014 9:50 pm | |
| Mieszkali razem na tyle długo, że Rory dawno już przestała postrzegać Jacka w charakterze gościa. Był jej współlokatorem, zarabiał przecież i co miesiąc wspomagał ją finansowo w miarę potrzeb. Spał co prawda na kanapie, ale coraz rzadziej robił to sam - nawet podświadomie nie planowała już momentu, w którym pomoże mu opuścić jej mieszkanie. Na całe szczęście nie wiedziała więc, jakie myśli kłębią się teraz pod tą czupryną, inaczej sprzeczka byłaby nieunikniona. Poza oczywistym powodem, jakim był powrót do KOLCa osoby, której udało się stamtąd wyrwać, dochodziła też mała, egoistyczna zachcianka - Rory nie chciała, by Jack ją opuszczał. Za nic w świecie nie przyznałaby się do tego na głos, nie drugi raz i na pewno nie na trzeźwo. Każdy jego argument była gotowa zbijać trzema swoimi, chociaż i tak miała nadzieję, że sam Caulfield będzie odwlekał temat w nieskończoność. Jednak póki co, rudowłosa nie miała pojęcia, że przyjemna kolacja może zamienić się w tło poważnych rozmów i być może nawet kłótni. Wpatrzona w poważną minę Jacka przeczuwała już, że czeka ją komentarz z jego strony, na temat niebezpieczeństw płynących z misji, więc gdy odbierała od niego kieliszek, przewróciła tylko oczami, nie tracąc dobrego humoru i szczerego uśmiechu. Chłodny ton jej nie zraził, jej imię w jego ustach wciąż brzmiało dziwnie elektryzująco. - Wiesz, że to żadna nowość - nie mogła mu oczywiście opowiedzieć o Kolczatce, ale przecież poznali się w tak nietypowych okolicznościach, że oczekiwała jakiegoś kredytu zaufania w tej sprawie. Nie pchałaby się przecież w nic nieprzemyślanego i miała nadzieję, że Jack o tym wiedział. - Zaufani ludzie, sprawdzone miejsce - upiła łyk wina maskując fakt, że przerwała wypowiedź by nie skłamać swojemu towarzyszowi. Kanały nie były w żaden sposób sprawdzone, a jedynie naniesione na mapę - jedynie kilka tuneli było znanych Kolczatce, resztę musieli zbadać sami. Składu całej ekipy także jeszcze nie znała, ale doszły ją słuchy, że wybiera się na nią sam dowódca. Jasne, że mogło być niebezpiecznie, ale przecież nie robiła tego dla własnego widzimisię. Ktoś musiał pomóc tym ludziom, a warunki w getcie pogarszały się z dnia na dzień. Zaczęła jeść i szybko przekonała się, że risotto smakowało tak samo pysznie, jak pachniało. Gdyby za każdym razem miała chwalić zdolności kulinarne Jacka, ten już dawno obrósłby w piórka. Tym razem jednak chciała wykorzystać komplement jako możliwość zmiany tematu. - To jest przepyszne - zerknęła na niego ze śmiertelnie poważną miną, ale oczy jej błyszczały - Mamy jakąś okazję, o której zapomniałam? Urodziny, święto narodowe? Do rocznicy jeszcze trochę, kochanie - nie mogła sobie odpuścić ostatniego żartu, a dla efektu puściła Jackowi oczko. Zdążył się już przyzwyczaić do jej poczucia humoru. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Rory Carter Sob Lip 05, 2014 10:52 pm | |
| Przyglądałem się kobiecie, coraz bardziej niezadowolony. Fakt, iż poznaliśmy się na misji, nie oznaczał, że w jakikolwiek sposób popierałem takie działanie. Sam nie wybrałby się na żadną tego typu akcje, gdyby nie Lenny. Nie mogłem zatem zrozumieć czemu Rory działa tak nierozsądnie i naraża się dla zupełnie obcych jej ludzi. To była głupota. Nawet nie chciałem o tym słyszeć. I właśnie dlatego zmarszczyłem brwi i zacisnąłem usta wbijając w nią twarde spojrzenie. Czy ona naprawdę sądziła, że ustąpię? Że nie wdam się w żadną dyskusję? Prychnąłem pod nosem słysząc zdanie o zaufaniu i sprawdzonych miejscach. W życiu nie wierzyłem w takie bajki. Nie uwierzyłbym nikomu, kto powiedział mi, że w kwestii ryzykowania własnym życiem można mówić o jakimkolwiek zaufaniu. - Czemu, do cholery, masz zamiar tak się narażać? – spytałem, nie zamierzając odpuszczać. W końcu sama moja obecność tutaj była dla niej niebezpieczna. Zbyt niebezpieczna. Co było kolejnym argumentem za jak najszybszym opuszczeniem tego mieszkania. Już wystarczająco długo narażałem ją, egoistycznie siedząc tutaj, ryzykując tym, że kiedyś mnie wykryją. I o ile sam wylądowałbym za to w więzieniu, podejrzewałem, że Rory czekałby jeszcze gorszy los. W końcu, zdradziła kochaną prezydent. Pokręciłem głową z rezygnacją i westchnąłem również łapiąc za kieliszek. Upiłem spory łyk i bez słowa zabrałem się za jedzenie, nie patrząc nawet w stronę kobiety. Nie zamierzałem udawać, że jestem zadowolony z tego co robi. Ale była dorosła, a jej życie nie było moją sprawą. Nie mogłem jej tego zabronić. Zresztą i tak zamierzałem wynieść się jutro skoro świt. I na tym właśnie musiałem się skupić, na priorytetach, które narzuciłem sobie już dawno. Musiałem zabić każdą z os w umyśle, jedna po drugiej. Uwagę o potrawie skomentowałem jedynie skinięciem głowy, jednak kiedy usłyszałem jej żart, który najwyraźniej był próbą rozluźnienia atmosfery, odłożyłem widelec i wbiłem tępe spojrzenie w przestrzeń. Chciałem odejść. Musiałem odejść. Ale jednak nie było łatwo mi o tym mówić. - Żadne z tych, Rory – powiedziałem w końcu, po dłuższym milczeniu, przenosząc wzrok na jej twarz. Spojrzenie zmiękło mi trochę, kiedy zobaczyłem jak błyszczą jej oczy. Byłem chujem, skoro właśnie zamierzałem to zniszczyć. – Ta kolacja… Rory, to jest pożegnanie. Jutro rano wracam do Kwartału. Każde z wypowiadanych słów pozostawiło nieprzyjemny posmak na języku. Straciłem apetyt. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rory Carter Nie Lip 06, 2014 1:33 am | |
| Dyskusje o podłożach ideologicznych mogłyby trwać godzinami, zwłaszcza w wykonaniu osób, które za nic nie chciałyby odpuścić i za wszelką cenę starałyby się udowodnić swoje racje. Jeszcze jakiś czas temu Rory pewnie zaliczałaby się do nich, ale w tym konkretnym przypadku nie miała ochoty wykłócać się z Jackiem. Nie miała na to siły, tłumaczenia nie miały sensu, ale przede wszystkim nie chciała powrotu tej nerwowej atmosfery, która zastała ich tutaj pierwszego dnia, przy pierwszej kłótni. Do dzisiaj pamiętała, że powiedziała wtedy za dużo, jak zwykle, w końcu była w gorącej wodzie kąpana i nie przemyślała tego, co wypadło potokiem z jej ust. Dlatego tym razem starała się zachować spokój, tłumacząc mężczyźnie swoje racje. - Bo nie mogę spokojnie żyć w Dzielnicy ze świadomością, że za murem ludzie mają piekło na ziemi - westchnęła, odkładając sztućce i przerywając jedzenie - Nie o takie Panem walczyłam - wymamrotała coś, co brzmiało jak patetyczny slogan, ale w przypadku Carter było najszczerszą prawdą. Na co zdały się misje w ostrzeliwanej Czwórce, jeśli Dystrykt ten wpadł spod jednego jarzma pod drugie? A getto było skazą na honorze każdego mieszkańca Trzynastki, na szczęście dostrzegało to coraz więcej osób. Domyślała się, że Jack może mieć inne zdanie na ten temat, ale nie chciała wałkować go w nieskończoność. Podjęła decyzję, nieodwołalnie i na tę chwilę nie było nic, co mogłoby ją od niej odwieść. Sięgnęła dłonią do kolana Caulfielda i poklepała je lekko, patrząc mężczyźnie w oczy. Nie przekona jej, nie warto nawet strzępić języka. Może jedynie pomóc jej zapamiętać ten wieczór jak najmilej. Ten i kilka następnych. A może nie? Jutro rano wracam do Kwartału. Rory zamrugała szybko, będąc pewna, że oto z ust Jacka padł żart w odwecie za zwrócenie się do niego per kochanie. Ale jego mina, ton głosu i gesty wskazywały na to, że był śmiertelnie poważny. Rudowłosa natychmiast cofnęła swoją dłoń, jakby nagle okazało się, że dotyka nią czegoś obrzydliwego. Wpatrywała się w Jacka, nie dowierzając. Jak długo to planował? Od jak dawna wiedział, że chce uczynić ten wieczór ich ostatnim? Przez chwilę Rory czuła się tak, jakby oberwała czymś w głowę, wpatrywała się w Jacka, ale nie mogła skupić swojej uwagi, tyle myśli zaczęło nagle kotłować się w jej głowie. - Nie ma nawet takiej opcji - oznajmiła stanowczo, zwracając się tułowiem w stronę mężczyzny, dłońmi strzępiąc swoje szorty - Tu jesteś bezpieczny, oboje jesteśmy. Miejsce jest sprawdzone, dokumenty są idealne. Jeśli dobiorą się do ciebie w Kwartale... - przełknęła ślinę, w ułamku sekundy podejmując decyzję, jaką kartą grać dalej - Więzienie będzie najlepszą opcją, jaka nas czeka. Równie dobrze mógłbyś już lecieć na komisariat. No dalej, droga wolna - prychnęła rozgniewana. Była coraz bardziej zdenerwowana i kiepsko wychodziło jej ukrywanie tego faktu. O dziwo, jej stan miał niewiele wspólnego z możliwością bycia zdekonspirowaną... Rory nie wyobrażała sobie po prostu, że Jack mógłby ot tak zniknąć z jej życia. - Jack, znam cię. Wiem, że stoi za tym jakaś słuszna sprawa, ale błagam cię, pomyśl racjonalnie - nie ma takiej rzeczy, której nie moglibyśmy załatwić na odległość. Chodzi o Lenny'ego? Możemy mu przecież pomóc, możemy go stamtąd wyciągnąć. Nie bądź głupi, nie marnuj tych miesięcy wolności - wylewała potok słów, ale wciąż nie zdecydowała się na wyłożenie tych najprawdziwszych: Nie zostawiaj mnie. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Rory Carter Nie Lip 06, 2014 2:47 am | |
| Nie spodziewałem się niczego innego niż protestu, kolejnej kontry. W końcu, nie ważne jak bardzo chciałem by zmieniła swoje zdanie, nie byłem na tyle głupi by uwierzyć, że ze względu na moje słowa zmieni swoje nastawienie. Jej słowa mnie nie ucieszyły, wręcz przeciwnie, jednak nie były dla mnie żadnym zaskoczeniem. Rory już dawno przekonała mnie jak bardzo uparta i ambitna potrafi być. Pod tym względem nie różniła się od dawnych mieszkańców Kapitolu – dumna, przekonana o swojej racji, uparcie się jej trzymająca. Jednak nią kierowały dobre zamiary, dobre cele, był w tym na dodatek również honor. Pieprzony honor, który tak jak i jej, taki i Lenny’emu nie pozwalał trwać w miejscu. Czasami kurewsko nienawidziłem ludzi oddanych sprawie. Zignorowałem zupełnie jej dłoń lądującą na moim kolanie. Jeszcze wczoraj przyjąłbym to nieme zaproszenie bez chwili zastanowienia, zapominając o jedzeniu, wpijając się w jej usta i ciągnąc ją za sobą na kanapę. Oddałbym się temu bezgranicznie, jak zwykle spychając jakieś pieprzone problemy na bok, pozwalając sobie na okłamywanie samego siebie. Dzisiaj jednak nie byłem w stanie tego zrobić. Nie wtedy, gdy w głowie tłoczyło mi się tyle myśli związanych z tym, co miałem za chwilę powiedzieć. Jej kolejna reakcja również mnie nie zaskoczyła. Byłem pewien, że tak łatwo mi nie odpuści. Tyle, że – czego musiała być świadoma – obydwoje cierpieliśmy na pewien syndrom, kiedy już sobie coś postanowiliśmy ciężko nas było odwieść od planów. Tak było i w tym przypadku, wiedziałem, że nie ważne jakie słowa padną z jej ust, jak kuszącą propozycje mogą za sobą nieść, na pewno nie zostanę. To było po prostu niemożliwe. Skrzywiłem się słuchając jej słów, mając problem z utrzymaniem twardego spojrzenia na jej twarzy. Nie chciałem obserwować tej mieszaniny uczuć, świadom, że wszystkiemu winien jestem ja sam. - Rory, zrozum, nie ma innej opcji – powiedziałem cicho, nie pozwalając by w mój głos wkradł się zdenerwowanie. Choć czułem narastającą plątaninę gniewu i wyrzutów sumienia. W końcu, czy ona sama nie robiła czegoś, co było niebezpieczne i mało sensowne? Jakim więc prawem, do kurwy nędzy, próbowała oceniać mnie? A czy ja sam nie działałem naprawdę nie fair…? Przez ten dni, które spędziłem wśród ścian mieszkania kobiety pomogła mi ona w taki wielkim stopniu, że byłem pewien, iż nigdy nie będę w stanie się jej odpłacić. Nie pozostało mi więc nic innego, jak nędzna próba chronienia jej przed skutkami mojej obecności. - Większe ryzyko twojej dekonspiracji wiąże się z moją obecnością tutaj, niźli z samym powrotem do Kwartału. Nie rozmawiałem prawie z nikim w Dzielnicy, mało kto tak naprawdę mnie widział, wątpię by ktoś rozpoznał we mnie twojego niedoszłego kuzyna po tamtej stronie muru. Pokręciłem głową, po czym westchnąłem i odwróciłem się. Nie byłem w stanie dalej tak trwać, obserwować jej reakcje na moje słowa. Sięgnąłem ręką po kieliszek i wypiłem całą jego zawartość duszkiem, po czym uzupełniłem naczynie do pełna i jeszcze raz zamoczyłem usta. Naprawdę, nie czułem się dobrze prowadząc tę rozmowę. - Sęk w tym, Kocie, że tu nie chodzi tylko o Lenny’ego. Zbyt długo pozostawiłem pewne sprawy bez opieki – powiedziałem zatem, tonem ucinającym wszelką dyskusję, nie odwracając się nawet w jej stronę. Bałem się tego co mógłbym zobaczyć. Pretensji, bólu, łez. Kurwa, łzy byłyby najgorszą możliwą opcją. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rory Carter Nie Lip 06, 2014 4:28 pm | |
| Nie ważne, że przed chwilą sama postawiła Jacka przed faktem dokonanym, teraz nie wyobrażała sobie sytuacji, w której on opiera się jej namowom i nad ranem faktycznie opuszcza mieszkanie. Mogła mu z miejsca podać tysiąc powodów, dla których miałby zostać na miejscu, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że są do siebie zbyt podobni, by Jack dał się zatrzymać. Jeśli coś sobie postanowili, będą do tego dążyć, a sprzeciw jedynie utwierdzi ich w przekonaniu o własnej słuszności. Mimo iż Rory wiedziała to wszystko, nie mogła pozwolić mu odjeść. Czy on był naprawdę głuchy na każde z jej słów? To tutaj był bezpieczniejszy, a każdą niewyjaśnioną sprawę dałoby się załatwić na odległość. Ale wtedy właśnie do głowy rudowłosej zaczęły przedostawać się czarne myśli, a każda była gorsza od drugiej. Pewne sprawy, czyli jakie? Miał kogoś w Kwartale? Żonę, dziecko, piątkę młodszego rodzeństwa? No jasne, odkrycie czegoś takiego byłoby szokiem, ale na pewno nie zmieniłoby zdania Rory: nie było mowy o żadnym opuszczaniu tego mieszkania. - Oczywiście, że jest, na dodatek niejedna - prychnęła, krzywiąc się lekko - Po prostu uparłeś się i nie przemawiają do ciebie żadne argumenty, rozumiem, też miewam takie stany. Ale pomyśl sobie, że ryzykujesz nie tylko własnym życiem. Okej, może nie do końca fair było wystawianie siebie, jako jednej z kart w tej grze, ale Rory musiała podjąć drastyczne kroki by przemówić Caulfieldowi do rozumu. - Za kilka dni udaję się na misję, podczas której planujemy wydostać z getta kilkoro ludzi, a ty chcesz tam wrócić na własne życzenie - jęknęła, próbując go zmusić, by na nią spojrzał - Nawet nie wiem już jak mam to nazywać, głupota to za lekkie słowo. Bezsilność, jaką odczuwała, dodatkowo pobudzała jej zdenerwowanie, a potok słów, który zaczął wypływać z jej ust, nie przechodził już przez żadną cenzurę. No i co z tego, że mogła sprawić mu przykrość? - Rozumiem, że masz już wszystko zaplanowane? W którym miejscu się przedostaniesz, kto idzie z Tobą, jaki strażnik przymknie na to oko, gdzie spalisz dokumenty. Tego nie da się opracować w jeden wieczór, długo nad tym myślałeś? - warknęła oburzona, ale na pewno bardzo daleka od łez i ckliwych spojrzeń, rzucanych jako ostatnia deska ratunku - Ale mnie zaszczyt kopnął z tą kolacją, przecież mogłeś po prostu wyjść jutro rano bez słowa, darowałbyś sobie te sceny. Podniosła się z kanapy, całkowicie zapominając o jedzeniu. Widziała, że mężczyzna dolewa sobie następny kieliszek, który najchętniej wyrwałaby mu z ręki i rzuciła o ścianę, ale musiała zachować względne opanowanie, by nie dać mu po sobie poznać, co tak naprawdę wyprowadza ją z równowagi. Odwróciła się więc do niego plecami, wzięła parę głębokich oddechów i dopiero po krótkiej chwili zdecydowała się ponownie spojrzeć w stronę kanapy. - Wielka szkoda, że nie wspomniałeś wcześniej o tych sprawach bez opieki - wycedziła ostatnie słowa jadowicie, pewna, że chodziło o kogoś naprawdę bliskiego, zapewne jakąś kobietę. Była zazdrosna, to jasne, nawet nie próbowała już tego ukrywać. - Przykro mi, że przestałam się sprawdzać jako współlokatorka. Jeśli chcesz, możemy załatwić przeprowadzkę, a za jakiś tydzień ściągniemy ci twoją sprawę i będziecie żyli długo i szczęśliwie, ale przynajmniej w Dzielnicy. Oparła się plecami o komodę czując, jak krew buzuje jej w żyłach ze zdenerwowania, jak niewiele brakuje by zrobiła coś niewiarygodnie głupiego, choć jeszcze nie wiedziała, co mogłoby to być. Uderzy go? Zacznie grozić bronią? W tej chwili nie byłaby zdolna do popłakania się na zawołanie, irytacja sięgnęła zenitu i skutecznie blokowała ewentualne oznaki słabości.
|
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Rory Carter Nie Lip 06, 2014 5:09 pm | |
| Z każdym kolejnym słowem kobiety jak gniew powoli zyskuje przewagę nad wyrzutami sumienia. W końcu, jakim prawem Rory próbowała mnie moralizować? Przecież sama nie była święta. Sama uparła się na robienie głupot, których wielu by nie zrozumiało. Narażała się na każdym kroku, jeszcze bardziej przez sam fakt trzymania mnie w swoim mieszkaniu, na dodatek zamierzała wybrać się na jakąś pierdoloną misję, stawiając nad swoim życiem jeden wielki znak zapytania. Bo co jeśli ją złapią? Co by z nią wtedy się stało? Znając Coin i jej sługusów dni Rory i jej przyjaciół byłyby policzone. Pokazowa egzekucja byłaby świetną okazja do odstraszenia innych szaleńców. A chwilę po tym jak ona by wpadła ja poleciałbym za nią. Byłem pewien, że wystarczająco szybko odkryliby, że tak naprawdę wcale nie jestem jej kuzynem. Ale tego, widać, nie dostrzegała. Albo – po prostu – starała się to ignorować. Potrząsnąłem głową wściekły, jednak nadal nie podniosłem na nią spojrzenia, z tą jedną różnicą, że teraz moją obawę wzbudzał fakt, iż dostrzegłaby w moich oczach więcej niż chciałbym jej pokazać. Wściekłość, którą zapewne źle by zinterpretowała. Ciężko jednak było trzymać się tego postanowienia, gdy padał dalsze słowa. Prychnąłem wzgardliwie słysząc uwagę o planowaniu, o pieprzonym zaszczycie, który mogłem sobie darować. Faktycznie, tak byłoby łatwiej. Mogłem, do kurwy nędzy, siedzieć cicho i cieszyć się ostatnim spokojnym wieczorem, a rano wyjść przed jej obudzeniem się, nawet nie racząc się z nią pożegnać. Ale uważałem, że zasłużyła sobie na prawdę. Widać zbyt zmiękłem mieszkając z nią tutaj. Czas było to zmienić. Odetchnąłem głębiej, chcąc odpowiedzieć jej coś, co mogłoby zakończyć cały ten teatrzyk bez kolejnych krzyków, jednak kolejne wycedzone jadowitym tonem słowa wyłączyły wszelkie blokady. Wściekłem się. Do chuja, naprawdę byłem wkurwiony. - Ty mnie nawet nie znasz, Rory! – warknąłem, podrywając wreszcie głowę i sam wstając od stołu. Nosiło mnie i musiałem coś zrobić z tą energią by nie zacząć niszczyć każdej rzeczy, która wpadnie mi w rękę. – Wytworzyłaś sobie jakiś pieprzony, daleki od prawdy obraz mojej osoby, jakby sądząc, że wciągu tych dni spędzonych tutaj pokazałem swoją całą naturę. Do kurwy nędzy, naprawdę jesteś taka naiwna?! Wiedziałem, że mogę ją zranić, że każde padające z moich ust słowo było ostre niczym brzytwa. Jednak, nie potrafiłem się tym przejąć. Nie teraz, nie wtedy gdy wewnątrz mnie wszystko wrzało. Odejście od niej wcale nie było dla mnie łatwe, ta decyzja należała do jednej z cięższych w moim życiu. A ona, do kurwy nędzy, nie potrafiła tego dostrzec. Utrudniała jeszcze wszystko, mądrząc się i próbując zapanować nad moim życiem, tak jakby była jedyną osobą, która wiedziała co tak naprawdę jest dla mnie odpowiednie. - Moja sprawa nie przetrwałaby tygodnia w tym miejscu. Nie przetrwałaby nawet dnia! Udusiłaby się tu, nie poradziła sobie z tym wszystkim, tym jak to się zmieniło. Bo jest pieprzoną alkoholiczką, bo jest kobietą, która do tej pory żyje w ułudzie, licząc na to, że dawny Kapitol, w którym się urodziła, w którym się wychowała i który wyssał z niej życie bez reszty, wróci. Wyrzucałem z siebie zdania w szybkim tempie, każde z nich coraz bardziej ostrym i zgniewanym tonem. Gdzieś w połowie wypowiedzi zatrzymałem się również, jednak dopiero kiedy przerwałem wbiłem wściekłe spojrzenie w Rory. Jakim prawem zmuszała mnie do tego?! - Moja matka nie przetrwa między wami, więc może daruj sobie moralizujące gadki, co? – parsknąłem. Miałem pieprzoną ochotę coś rozbić, zniszczyć. Uderzać pięścią w ścianę tak długo, aż zetrę sobie skórę z kostek. Aż pierdolony ból pochłonie cały ten gniew. Nie zrobiłem jednak tego, nie znalazłem ujścia dla emocji, które tłoczyły mi się w głowie najpewniej mocno odbijając się w oczach. Zmrużonych, błyszczących tym rodzajem złości, który pojawiał się u mnie tak żadko. Zależało mi na Rory, kurwa mać, zależało i przez to właśnie ta cała sytuacja wywoływała we mnie jeszcze więcej negatywnych odczuć. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rory Carter Nie Lip 06, 2014 9:02 pm | |
| Co otrzymamy w wyniku zmieszania dwojga zdenerwowanych ludzi, kilku ostrych słów i szczypty hipokryzji? Kłótnię miesiąca. Dodając do tego podniesione głosy, krew wzburzoną w żyłach i nerwowe gesty, można by opisać scenę, która rozgrywała się właśnie w mieszkaniu rudowłosej. Rory nie miała zamiaru odpuszczać tak łatwo, wciąż z uporem maniaka twierdziła, że decyzja Jacka jest wspaniałym przykładem kretynizmu, ale przecież nie mogła zacząć na niego wrzeszczeć, bo to by nic nie dało. Musiała się jakoś bronić przed jego słowami, dlatego zastosowała wyrzuty, domysły i kilka odcieni ironii - na nic się to zdało, Caulfield wyglądał na jeszcze bardziej wkurzonego. Kilka głębokich wdechów, krok w przód... nie, Carter ogarnęła taka bezsilność, że nie wiedziała już nawet, co może powiedzieć. Gdyby to nie był Jack, czyli osoba, na której jej zależało, już dawno machnęłaby ręką, w nosie mając dalszy rozwój wydarzeń. Ale teraz nie mogła dopuścić do tego, by postawił na swoim. - Widocznie jesteś świetnym aktorem, bo przez te miesiące uwierzyłam, że nie jesteś idiotą i nie zdecydowałbyś się na taką głupotę! - wykrzyknęła, śledząc go wzrokiem. Skoro dochodziło właśnie do konfrontacji, nie miała zamiaru uciekać, chciała patrzeć mu w oczy i do samego końca przekonywać, że decyzja, która podjął, jest fatalna i naprawdę odwracalna. - Skoro jesteś w stanie poinformować mnie o czymś takim wieczór wcześniej, skoro nie poruszałeś tego tematu dla świętego spokoju to masz rację, nie znam cię za cholerę! Nie miała zamiaru przepraszać za bycie naiwną, za pragnienie dostrzeżenie dobra w każdym człowieku, takie słowa zdałyby się na nic. Nie chciała przecież sterować życiem Jacka, nie o to chodziło. Chciała wskazać mu bezpieczniejszą drogę, bo taka naprawdę była możliwa. Jak inaczej miała wyrazić, że jej na nim zależy? Gdy okazało się, że cały czas chodziło o jego matkę, rudowłosa zarumieniła się strasznie, w duchu natychmiast pomstując za fatalne rozegranie sytuacji sprzed chwili. Nie była na miejscu Jacka i nie znała wszystkich szczegółów, ale wciąż była pewna, że tę sprawę dałoby się załatwić inaczej. Nie zamierzała go więc przepraszać, ale jej ton był już spokojniejszy. - Przykro mi to słyszeć, ale jak możesz sądzić, że poczuje się lepiej, jeśli do niej wrócisz? Gdybyś był na jej miejscu to wolałbyś, żeby wracała po ciebie, narażając swoje bezpieczeństwo? - zbliżała się do mężczyzny powoli, z dłońmi uniesionymi na znak pokoju. Nie bała się, że ją uderzy, po prostu każdy wybuch złości odbierała zbyt personalnie - Jeśli nie między nami rebeliantami, to istnieją jeszcze Dystrykty, do których można by ją wysłać. Ila razy mam ci powtarzać, że to wszystko da się załatwić i każda z setek opcji jest lepsza, niż twój powrót tam? Emocje powoli z niej schodziły, ale wciąż była na skraju wytrzymania. Nie miała pojęcia jak długo jeszcze będzie w stanie się kłócić, choć obiecała sobie walkę do końca. Przymknęła oczy i założyła włosy za uszy, próbując ochłonąć po wyczerpującej wymianie zdań. Risotto stygło, ale wino wciąż było na miejscu, Rory chwyciła więc swój kieliszek i napiła się z niego duszkiem. - Powiedz mi, że te miesiące absolutnie nic dla ciebie nie znaczyły, a skończę ten temat i jutro rano nie będę ci już wchodzić w drogę - wypaliła, zanim zdążyła pomyśleć, o co tak naprawdę go prosi. Nie była gotowa na prawdę, jakakolwiek by ona nie była. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Rory Carter Nie Lip 06, 2014 10:44 pm | |
| Parskałem, potrząsałem głową i wydać jedynie wkurwiałem się na darmo, bo moje słowa widać nic nie dawały. To była istna hipokryzja, ja musiałem ustąpić, pozwolić jej działać tak jak chciała, choć moim zdaniem było to beznadziejnie głupie, jednakże, gdy moje działania wydawały się kobiecie nie na miejscu musiałem ustąpić. A przynajmniej tak to wyglądało. Sęk w tym, że ja nie zamierzałem, byłem równie uparty jak kobieta, a może nawet trochę bardziej. Nie zamierzałem więc odpuścić tego co już sobie postanowiłem. Nie ważne czego kobieta by nie powiedziała. Nie odpowiedziałem nic, gdy zarzuciła mi głupotę, oskarżając o grę aktorską, jedynie rzuciłem jej przelotne ironiczne spojrzenie, wykrzywiając usta w kpiącym wyrazie. Wędrowałam nadal po pomieszczeniu próbując wyrzucić z siebie jakoś gromadzące się we mnie emocje, które naprawdę mogłyby zaskutkować bardzo źle. A nie chciałem by ten ostatni wieczór był jeszcze gorszy. O ile w ogóle to było możliwe. Czy ona naprawdę sądziła, że zdążyła mnie poznać w tak krótkim czasie? Czy naprawdę nadal wierzyła, że jestem lepszym człowiekiem niż sam się przedstawiałem? Nie lubiłem nieszczerości w tych kwestiach, nigdy nie udawałem świętego, nie udawałem nawet, że jestem kulturalny czy jakoś specjalnie miły, widać jednak ludzie woleli przymykać oczy i odbierać rzeczywistość przez pierdolone tęczowe okulary, by później, w takie wieczory jak ten dzisiejszy, w zetknięciu z rzeczywistością być w szoku i oskarżać cały świat, tylko nie siebie za niedostrzeganie pewnych kwestii. Cofnąłem się o krok, zachowując odpowiedni dystans, gdy tylko Rory zaczęła się do mnie zbliżać, po czym wykrzywiłem twarz w parodii uśmiechu słuchając jej kolejnych moralizujących gadek. To był kolejny przykład tego jak wiele o mnie nie wiedziała. Niemal roześmiałem się, po czym pokręciłem głową z niedowierzaniem. - Słuchaj, Kocie, musimy sobie coś wyjaśnić. Moja matka ma w dupie to czy jest w KOLC-u, w Dzielnicy, czy chuj jeden wie gdzie. Póki dostaje ode mnie pieniądze jest wszystko w porządku, jakoś się trzyma, nawet powoli przestaje pić. Jednak jeśli nie dostanie ich ponownie się stoczy, znajdzie jakiś pierdolony sposób na zdobycie alkoholu i będzie chlała tak długo aż zdechnie w jakieś zasranej uliczce tego jebanego getta. Uśmiechnąłem się krzywo, gdy tylko skończyłem wyjaśnienia, po czym wróciłem do kręcenia się po pomieszczeniu, starając się ignorować wszystko, obiecując sobie, że nie dam się już sprowokować i wciągać w dalsze szarpaniny słowne. Podjąłem decyzję, koniec kropka. Nie zamierzałem zmieniać zdania i do kobiety musiało to wreszcie dotrzeć. Nie miała najmniejszego pierdolonego prawa sterować moim życiem. Jednak kolejne słowa kobiety zatrzymały mnie w miejscu. Zamarłem w pół ruchu, nawet nie podnosząc na nią spojrzenia. Milczałem, bo w zasadzie nie wiedziałem co powiedzieć. Wiedziałem, że zaprzeczenie, poinformowanie kobiety, że tak naprawdę mi nie zależało, było najlepszą opcją. Miał bym wtedy spokój, nie musiałbym martwić się o poranek, mógłbym spokojnie wyjść, nie przejmując się tym co będzie się działo. Miałbym święty spokój już teraz. Jednak… Gdzieś tam zdawałem sobie sprawę, że to byłoby kłamstwo. W końcu przywiązałem się do Rory, nie ważne jak chciałbym temu zaprzeczać. Przejmowałem się tym co czuje oraz jej bezpieczeństwem. Tylko, do kurwy nędzy, co miałem powiedzieć. Tak, znaczyło coś dla mnie. Tak, przywiązałem się do ciebie? W tedy za chuja by mnie nie puściła. - Rory… Zacisnąłem zęby, po czym westchnąłem i wróciłem do krążenia po pokoju. Postanowiłem zignorować jej ostatnie słowa. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rory Carter Pon Lip 07, 2014 1:14 am | |
| Po jego ostatnich słowach była tak skonfundowana, że właściwie nie wiedziała, jak dalej ma prowadzić tę rozmowę. Wydawało jej się, że racjonalne argumenty pomogą przekonać Jacka, sprawią, że jeszcze raz przemyśli swoją decyzję. Starała się go zrozumieć i postawić na jego miejscu - wtedy tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że mógłby zmienić swoje zdanie. Była skołowana, raz mówił jedno, raz drugie, nic już z siebie nie wynikało i jeszcze chwila, a zaczną sobie personalnie wrzucać. Nie przerażał jej brak ogłady, wulgaryzmy i krzywe spojrzenia - sama często przesadzała z tym podczas kłótni. Chciała coś powiedzieć, wytłumaczyć po raz kolejny, że wszystko można rozegrać inaczej, ale jego zrezygnowany ton, z jakim wypowiedział jej imię sprawił, że Rory zamknęła usta i przysiadła na kanapie, zagryzając dolną wargę z bezsilności. Potrzebowała chwili wytchnienia, tylko jednej, schowała więc głowę w dłoniach, wzdychając głęboko. Nie zamierzała płakać, o nie, musiała się po prostu wyciszyć. Nie wiedziała już, którym torem skierować swoje myśli, by dobrze zrozumieć motywacje Jacka. Nie umiała się też pozbyć wrażenia, że przez te wszystkie miesiące faktycznie mogła być najzwyczajniej w świecie wykorzystywana. Coś podpowiadało jej, że Jack jest przecież dobrym człowiekiem, ale zaraz potem słyszała jego głos pytający ją, czy naprawdę jest taka naiwna. I rudowłosa nie wiedziała już, co ma sobie myśleć. - Wiesz, to chyba zaszło już za daleko - poderwała głowę, a gdy odnalazła wzrokiem Jacka, spojrzała na niego wzrokiem pozbawionym jakichkolwiek emocji - Nie chciałam się kłócić, oboje się już w tym pogubiliśmy. Przepraszam, ze okazałam się naiwna i na siłę usiłowałam usprawiedliwiać cię przed sobą. Już odkładam te różowe okulary, to się więcej nie powtórzy. Napełniła na nowo swój kieliszek i podniosła się z kanapy. Nie spoglądała już na Jacka, bo gdyby kolejny raz miała zobaczyć grymas na jego twarzy, poczułaby się jeszcze gorzej. - To od początku było szaleństwo - skwitowała krótko, kierując się na balkon. Zajęła miejsce na jednym z drewnianych krzesełek i wpatrzyła się w ulicę, skąpaną w żółtawych światłach latarni. Oczywiście, że chciała żeby został, ale w tej chwili znajdowała się na przegranej pozycji. Nie podejrzewała nawet, że kiedy dzień jego odejścia wreszcie nadejdzie, będzie taki bolesny. To wszystko zaszło za daleko, a jedynym sposobem na ratowanie własnego serca było wycofanie się, odcięcie od tego całego bajzlu. Co też Rory właśnie czyniła, odkładając kieliszek z winem na stolik, podciągając nogi pod brodę i opierając czoło na kolanach. Wyłącz myślenie. Jedyna rada, którą mogła udzielić samej sobie w takim stanie.
Ostatnio zmieniony przez Rory Carter dnia Pon Lip 07, 2014 12:34 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Rory Carter Pon Lip 07, 2014 2:21 am | |
| Rezygnacja, która powoli mnie dopadła była gorsza niż wcześniejszy gniew. Straciłem ochotę na rozmowę, na kłótnie, przekonany, że i tak – nie ważne co bym nie zrobił – Rory nie zrozumie sytuacji. Ona miała swoje racje, których uparcie się trzymała, ja miałem swoje i również nie zamierzałem od nich odstąpić. Nie zmieniło to faktu, że gdy kobieta usiadła na kanapie, wyglądając na prawdziwie bezradną, po raz kolejny pożałowałem tego wszystkiego, całej pieprzonej sytuacji, wszystkich słów, które wypowiedziałem, tego, że kiedykolwiek dałem się wplątać w to wszystko. Rory była zbyt dobrą osobą, nie zasługiwała sobie na cały ten teatrzyk związany z moją obecnością. Ani na to jak ją traktowałem. Westchnąłem widząc jak kobieta ukrywa twarz w dłoniach i powoli zacząłem zwalniać swój marsz przez pokój, aż w końcu się zatrzymałem i wbiłem w nią spojrzenie, czując narastające wyrzuty sumienia. Pieprzone osy ponownie wróciły do mojego umysłu. Milczałem, kiedy mówiła, nie odezwałem się również wtedy, gdy ponownie napełniła kieliszek i podniosła się z kanapy, trwałem jedynie, wiodąc za nią wzrokiem, zastanawiając się jak wybrnąć z sytuacji. Przecież, do kurwy nędzy, tak byłoby najlepiej! Pozostałaby w przekonaniu, że ją wykorzystałem, zabawiłem się jej kosztem. To i lepiej, szybciej by zapomniała, łatwiej byłoby mi odejść, jednak… nie potrafiłem. Tak samo jak nie potrafiłem wmówić sobie, że zupełnie mi na niej nie zależy. Rory, tak samo jak Lenny, miała jakąś cholerną zdolność przekonywania mnie do zmiany poglądów. Co niezmiernie mnie wkurwiało. Sięgnąłem ręką po swój kieliszek, nalałem sobie ponownie wina, po czym westchnąłem zerkając na niedokończoną kolację. Stygnące risotto wyglądało zaskakująco ponuro…Upiłem kilka łyków trunku, bezsensownie gapiąc się na jedzenie, walcząc ze sobą, próbując się przekonać, że tak jak jest teraz, że to jest najlepsze wyjście. Jednak nic z tego nie wyszło, dlatego też ponownie westchnąłem, potarłem skroń, uzupełniłem kieliszek, po czym zdecydowanym krokiem ruszyłem w stronę balkonu. Na animuszu tracąc parę kroków od jego progu. - Rory…? Przykucnąłem przy krześle, zerkając na kobietę łagodniejszym już spojrzeniem. Miałem ochotę przytulić ją, tak jak czasem robiłem to z córką znajomych, którą pamiętałem jeszcze z dawnego Kapitolu. Bezradna i wyraźnie zraniona kobieta wyglądała teraz bardzo podobnie do tamtej małej. - Byłem zbyt nieuprzejmy… I co ja do cholery miałem zrobić? Przeprosić ją za prawdę? Udawać, że jest inaczej? Że nie zamierzam wcale opuścić jej z samego rana zostawiając ją sam na sam z pustym mieszkaniem? Potarłem nerwowo czoło, wypiłem na raz pół zawartości naczynia, po czym odstawiłem je obok kieliszka kobiety i sięgnąłem po jej rękę. Raz się kurwa żyje. I tak to była moja ostatnia noc w tym domu. - Nie przejmuj się tak. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rory Carter Pon Lip 07, 2014 2:31 pm | |
| Rześkie powietrze i błoga cisza powinny teoretycznie pomóc na skołatane nerwy, ale tym razem wcale nie ułatwiały wyciszenia się. W głowie Rory wciąż krążyły tysiące myśli i nie istniał żaden magiczny przełącznik, który pomógłby się ich pozbyć. Nie chciała już myśleć o tym, co zaszło w salonie - ot, kolejna kłótnia kochanków, tym razem nieco może poważniejsza i.. finalna. Oboje znali swoje temperamenty i brali na nie poprawki, a jednak nie łatwo było pogodzić się z myślą, że wizja drugiej osoby różni się diametralnie. Gdzie w tym wsparcie, pokrzepiające słowa, dążenie do wspólnych rozwiązań? No tak, gdyby rzeczywiście coś ją z Jackiem łączyło, może mogłaby tego oczekiwać, ale byli przecież dwoma niezależnymi bytami, nigdy niczego sobie nie obiecywali. To Carter, jak zwykle, dała się ponieść wspaniałej wizji mieszkania z facetem, który powoli stawał się nie tylko jej przyjacielem, ale także kimś więcej. Powinna zapiąć pasy na początku tej znajomości, ale nie zrobiła tego i teraz poleciała wprost na ścianę rzeczywistości, a zderzenie z nią było naprawdę bolesne. Nie spodziewała się, że Jack pojawi się na balkonie, dlatego drgnęła niespokojnie, słysząc swoje imię wypowiedziane niepewnym tonem. Co on tu jeszcze robił, dlaczego nie dał jej spokoju i nie zapewnił go sobie? Chciał jeszcze bardziej zaognić całą sytuację, czy naprawdę miał do powiedzenia coś, co rzuci cień szansy na poprawę atmosfery? Rory nie łudziła się, że zmienił zdanie, bo zrobiło mu się jej żal. Nie potrzebowała łaski, nie od niego. - Byłem zbyt nieuprzejmy… Oho, zaczyna się. Westchnęła cicho, przymykając oczy i przysłaniając je dłonią, a potem oparła się wygodniej na krześle. Nie uraczyła Jacka spojrzeniem bo nie chciała go już słuchać, ale nie miała na tyle siły, by podnieść się i wyjść. Mała dziewczynka, która gdzieś tam w niej drzemała, bardzo chciała zacząć go przedrzeźniać, ale rudowłosa doskonale wiedziała, że teraz tylko obojętność może jej pomóc. Odwróciła głowę w drugą stronę, gdy sięgnął po jej rękę. Co on sobie wyobrażał? Że przyjdzie tutaj, wykona kilka czułych gestów i wszystko będzie dobrze? To nie było w jego stylu, a jednak podjął się tego zadania, więc może Rory faktycznie go nie znała, skoro nie miała pojęcia do czego teraz dąży? Nie mogła jednak odpuścić sobie odpowiedzi na jego uwagę, która zapiekła ją niemal do żywego. - Może przestanę się przejmować jutro rano - zdecydowała się wreszcie na niego spojrzeć - Śniadanie zjedzone w samotności powinno poprawić mi humor. - zakpiła i zdecydowanie cofnęła wreszcie swoją dłoń, choć to tylko pogorszyło wszystko.
|
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Rory Carter Pon Lip 07, 2014 4:07 pm | |
| Nie ważne jak bym nie chciał, ta dzisiejsza kłótnia wżerała się w mój umysł niczym kwas, nie pozwalając mi zaznać spokoju. Mimo iż miałem co chciałem, Rory odpuściła, a ja mogłem bez problemów przyszykować się na jutrzejszy poranek, nie potrafiłem przekonać się do nawet tknięcia palcem moich rzeczy. Nie chciałem jej zostawiać w takim stanie, nie chciałem by cierpiała przez moją pierdoloną głupotę. Warknąłem i potrząsnąłem głową, próbując pozbyć się tych myśli. Nie bądź idiotą, Caulfield, rób swoje. Mimo wszystko nie potrafiłem. I to było chyba gorsze niż myśl, że kogokolwiek miałem zranić. Traciłem pierdolone panowanie nad swoim życie i wcale mi się to nie podobało. Dawno powinienem się nauczyć, że ludzie tacy jak Lennart czy Rory nie powinni mieć wstępu do mojej rzeczywistości. Przywiązywanie się do kogokolwiek było najgorszą możliwą formą słabości. Patrzyłem na odwróconą kobietę, ukrywającą twarz w dłoniach, zaciskając zęby i w duchu – po raz kolejny – robiąc sobie wyrzuty. Do chuja, po jaką cholerę zgodziłem się tutaj przyjść? Czemu pozwoliłem sobie na zapuszczenie tutaj korzeni na tak długi czas? I wreszcie, czemu nie dostrzegłem wcześniej jak bardzo kobieta zaangażowała się w naszą znajomość, dlaczego nie zauważyłem, że dla niej widocznie jest to czymś więcej i czemu nie ukróciłem tego w porę? Nigdy nie miałem problemu z nocami bez zobowiązań i sypianiem z kobietą, nie łącząc przy tym fizyczności z czymkolwiek więcej, zawsze jednak starałem się zadbać by druga strona o tym wiedziała. Do kurwy nędzy, byłem chujem, ale nie aż tak wielkim, by bawić się w łamacza kobiecych serc. A teraz, najwyraźniej, mi się to udało. Nie mówiłem nic, jedynie patrzyłem, słuchałem jej oddechu, obserwowałem reakcje i posłusznie cofnąłem dłoń, gdy ona odsunęła swoją. W odpowiedz na jej słowa nieznacznie wzruszyłem ramionami wbijając spojrzenie w podłogę. Usiadłem obok krzesła i sięgnąłem po kieliszek, ponownie upijając łyk wina, sącząc trunek powoli, by jak najdłużej mieć zajęcia, tak dla swoich ust, jak i rąk. Cisza, choć powinna przynieść ulgę, zdawała mi się gorsza od padających wcześniej słów. - To dla mnie też nie jest łatwe, Rory – rzuciłem w końcu, nawet nie podnosząc wzroku. Krzywiąc się jedynie na samą myśl o tym, że oto właśnie wyciągam coś z wewnątrz siebie, myśl która, do kurwy nędzy, powinna istnieć tylko w zakamarkach mojego umysłu. Nigdy nie powinna nabrać bardziej fizycznego kształtu. A tak, każde słowo okazało się mieć ciężar, którego nie chciałem znosić. Oparłem się plecami o framugę drzwi i zamknąłem oczy, wzdychając cicho. Proszę bardzo, Caulfield, oto do czego doprowadziłeś na swoje własne życzenie. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rory Carter Pon Lip 07, 2014 5:43 pm | |
| Nie mogła pozbyć się wrażenia, że gdyby trzymała się wyrazie wyznaczonych w przeszłości zasad, jej serce teraz jakoś by się trzymało. Nie było złamane, ale tak naprawdę niewiele ku temu brakowało. Doświadczenie własnej matki powinno ją nauczyć, żeby nigdy nie przywiązywać się do ludzi za bardzo. Dotychczas się tego trzymała i wychodziła na tym całkiem nieźle - życie bez większych uczuciowych zobowiązań było łatwe i całkiem przyjemne. Ale Jackowi udało się jakość obejść te wszystkie zasady i ani się obejrzała, a już była od niego niemalże uzależniona. Jak miały wyglądać teraz jej dni? Samotne posiłki, powroty z pracy do pustego mieszkania, w którym nikt już nie czeka? Życie pod jednym dachem z Caulfieldem może nie było sielanką, często ścierali się ze sobą, warczeli, prychali i niemalże wrzeszczeli na siebie, ale zdarzały im się też cudowne chwile, szybko neutralizując te złe. A teraz więź, którą nawiązali, miała przerwać się tak gwałtownie i właściwie odrzucić ich od siebie na znaczną odległość. Jaka była szansa, że jeszcze się spotkają? Z Rory w Kolczatce pewnie całkiem realna, bo przecież zapuszczanie się na tereny getta nie było dla niej nowością, ale już teraz wiedziała, że nie mogłaby znieść widoku Jacka po tamtej stronie muru. Mężczyzna nie odpuszczał, usadowił się tuż przy balkonowych drzwiach i wpatrywał się w nią tymi swoimi smutnymi oczami, a Rory musiała po raz kolejny odwrócić głowę, bo inaczej szybko by uległa i sama zaczęła go przepraszać. Nie twierdziła, że cała sprawa była dla niego łatwa, ale za cholerę nie mogła przekonać samej siebie, że Jack może czuć się teraz równie fatalnie. Nie i już. - Przestań pieprzyć, wiedziałeś o tym od co najmniej kilku dni - nie zdobyła się na wyrzucenie mu w twarz tego, co podejrzewała, że tak naprawdę od samego początku oczekiwał dnia, w którym wyniesie się z jej mieszkania. Czy siedział tu z nią, bo chciał zagłuszyć własne wyrzuty sumienia? A może po prostu chciał ją dobić i doprowadzić do końca? Trzecia opcja... nie, nie było żadne trzeciej opcji. - Słuchaj, miałeś rację, nie znam Cię - warknęła niezbyt przyjemnym tonem, łaskawie spoglądając Jacka - Ale i tak nie widzę powodu, dla którego teraz tutaj ze mną siedzisz. Na pewno masz coś jeszcze do spakowania, nie zapomnij o gitarze - gdyby nie wziął jej ze sobą, najprawdopodobniej wylądowałaby ona na trawniku przed domem, połamana. Rudowłosa podniosła się nagle z krzesła, bo znalazła wreszcie jedyne rozwiązanie, które pomogłoby się jej pozbierać po przeżyciach dzisiejszego wieczoru. - Przenocuję dziś u którejś z dziewczyn, tak chyba będzie łatwiej - zadecydowała, choć jej słaby głos wyraźnie dawał znać, że nie jest co do tego przekonana. Zapominając o kieliszkach na stoliku, spróbowała wyminąć Jacka i dostać się do salonu, skąd wystarczyło tylko zgarnąć telefon i klucze, a potem wyjść z mieszkania i rozpocząć powolny proces kasowania zeszłych miesięcy z pamięci.
|
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Rory Carter Pon Lip 07, 2014 10:06 pm | |
| To była chwila słabości, chwila ulegnięcia wyrzutom sumienia, próby wcielenia się w nie swoją skórę. Jednak to wszystko zniknęło jak za dotknięciem pieprzonej różdżki, kiedy tylko z ust Rory padły kolejne słowa. Moja krew ponownie zawrzała, oczy rozbłysły gniewem, a w umyśle rozbłysło przekonanie, że to nie ma sensu. Nie ma najmniejszego pierdolonego sensu walczyć o wyjaśnienie sytuacji, bo kobieta była tak uparta, iż nawet nie próbowała mnie słuchać. Co dopiero mówić o zrozumieniu. Prychnąłem głośno, gdy wspomniała o gitarze posyłając jej pełne politowania spojrzenie. Podniosłem się przy tym również. A niech, kurwa, zachowa sobie tę jebaną gitarę, ja jej do szczęścia nie potrzebuje, w Kwartale leży ta którą kupiłem sobie parę lat temu, sam, nim tego typu ludzie wkroczyli do Kapitolu ze swoimi ‘wyniosłymi’ hasłami na ustach, myśląc, iż mają jakiekolwiek pojęcie o wolności i o tym jak ją wprowadzić. Pieprzyć to, do kurwy nędzy. Nie zdążyłem nawet wyjść z do pokoju, gdy kobieta nagle poderwała się na nogi i zagroziła mi (tak to w sumie zabrzmiało, jak mierna groźba, próba szantażowania i wpływu na moją decyzję). Ponownie prychnąłem, po czym parsknąłem ironicznym śmiechem. Chce, droga wolna, nie miałem zamiaru jej zatrzymywać, ani błagać ją o zmianę zdania. - Proszę bardzo, idź, nikt Cię tu nie trzyma – parsknąłem, wskazując gestem w stronę niewidzianych z tego miejsca drzwi. – Ulży ci zapewne, kiedy wrócisz do pustego mieszkania – zaszydziłem. Patrzyłem na nią rozwścieczony zupełnie nie zwracając uwagi na jej mimikę, reakcje na moje słowa, na to czy ją zraniłem. Miałem to w dupie, jedyne co mnie zainteresowało to fakt, że faktycznie wyszła. A widząc to puściłem wiązankę przekleństw, po czym szybkim krokiem wróciłem do pokoju. Złapałem za plecak i zacząłem się pakować, wrzucając co potrzebne byle jak do jego wnętrza. Ma to co chciała, ja też miałem święty spokój. Równie dobrze mogłem się wynieść już teraz. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rory Carter Wto Lip 08, 2014 12:03 am | |
| Ledwo trzasnęły za nią wyjściowe drzwi, a cały zebrany dotychczas gniew znalazł ujście w postaci łez, które bardzo szybko zalały zaróżowione policzki Rory. Czuła się fatalnie - w jednej chwili owładnięta wyrzutami sumienia, w drugiej mająca ochotę na powrót do domu i wygarnięcie Jackowi wszystkiego, co tylko nawinęłoby się w pamięci. Na odchodne chciała jeszcze kopnąć w drzwi, ale skończyło się tylko na niezbyt silnym uderzeniu w nie pięścią - po tym wszystkim kobieta schowała telefon, portfel i klucze do kieszeni szortów i zbiegła klatką schodową w dół. Znalazłszy się na chodniku, zerknęła w okno swojego mieszkania. Światło w salonie wciąż się paliło, a drzwi balkonowe było otwarte, ale sylwetki Jacka nie było nigdzie widać. I bardzo dobrze, nie muszę już na niego patrzeć. Otarła łzy rękawem i ruszyła przed siebie, w dół ulicy z solidnym postanowieniem, że nie obejrzy się, choćby nie wiem co. Chłodne powietrze nie robiło na niej wrażenia, nie zwracała nawet uwagi na zimno, skupiona na stawianiu kroków, jakby było to wybitnie wymagające zadanie. Nie zaszła jednak daleko, piąta z kolei mijana ławka stała się wkrótce świadkiem okazywanych słabości Rory. Nie mogąc powstrzymać łez, cisnących się do oczu, kobieta usiadła na oparciu, położyła nogi na siedzeniu i schowała głowę w dłoniach. Było już na tyle późno, że nie musiała przejmować się przypadkowymi przechodniami, tylko okoliczne bezpańskie koty mogły poskarżyć się na jej wyjącą obecność. Nie wiedziała ile czasu minęło, nim podniosła wreszcie głowę i ostatecznie otarła łzy, jej twarz wyglądała pewnie wyjątkowo nieciekawie, piegi, zaczerwienie i opuchlizna nie szły ze sobą w parze. W tej chwili jednak miała to gdzieś. Jak mogła być taka głupia? Jak mogła pozwolić mu odejść, gdy sprawy między nimi ułożyły się tak fatalnie? Byli dorośli i choćby z szacunku dla siebie mogli wypracować jakąś nić porozumienia na ten wieczór, by spędzić go należycie. No cóż, on próbował od samego początku. Jak na prawdziwą kobietę przystało, Rory zmieniła zdanie. Diametralnie. Poderwała się na równe nogi, a w głowie zaczął układać jej się plan, który mógłby pozwolić na uratowanie wieczoru. O ile było jeszcze co ratować. Dwadzieścia minut później Carter pojawiła się pod drzwiami swojego mieszkania, w rękach dzierżąc dwa opakowania z chińszczyzną - jedynym jedzeniem, które mogła dostać na wynos w okolicy. Serce szamotało jej się w piersi, gdy przekraczała próg domu, w myślach modląc się o to, by Jack był jeszcze w środku. I rzeczywiście, zastała go. Nie wiedziała jednak, co ma powiedzieć, więc po prostu zamknęła za sobą drzwi, odstawiła jedzenie na szafkę i niepewnie podniosła wzrok, by spojrzeć mężczyźnie w oczy. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Rory Carter Wto Lip 08, 2014 12:55 am | |
| Nie obchodziło mnie gdzie jest. Nie teraz, kiedy moje nerwy rozgrzane były do czerwoności. Miałem ochotę coś zniszczyć, uderzyć w coś, wyżyć się jakoś, zamiast tego jednak po prostu każdą kolejną wrzucaną do plecaka rzecz łapałem silniej i zamachiwałem się nią mocniej. Tak jakbym chciał przebić materiałowe dno. Mój dobytek nie był wielki, tym bardziej, że część zdobytych w dzielnicy rzeczy nie zamierzałem ze sobą zabrać. Nie widziałem takiej potrzeby, poza tym, nie miałem ochoty na zachowywanie czegoś co mogłoby przypominać mi o miesiącach spędzonych w tym mieszkaniu. Bo tak oto, po tej rozmowie, postanowiłem zapomnieć o czasie spędzonym wśród rebeliantów, uznając go za zmarnowany. Nic nie osiągnąłem, nie zrobiłem niczego produktywnego podczas pobytu tutaj, za to – najprawdopodobniej – straciłem pracę w Kwartale, jedyne źródło utrzymania moje i matki. Parsknąłem wściekły gdy tylko o tym pomyślałem. Jak przystało na pakowanie marnego dobytku nie zajęło mi to dużo czasu, a gdy już wszystko zostało wrzucone do plecaka westchnąłem cicho i opadłem na kanapę, wbrew pozorom wcale nie zamierzając wynosić się dzisiaj. Potrzebowałem snu, planu, spontaniczne wyjście w nocy nie było dobrym rozwiązaniem, dlatego musiałem wytrzymać jeszcze tych kilka godzin. Rozsiadłem się wygodnie na meblu i odetchnąłem głęboko, po czym zamknąłem oczy starając się oczyścić umysł. Nie było sensu strzępić myśli, rozciągać i wałkować temat, który był już zamknięty. Ja o tym zadecydowałem, Rory również, nie było już teraz wyjścia. W końcu udało mi się pozbyć negatywnych emocji, jednak zamiast skupić się na planowaniu, zacząłem spojrzeniem badać pokój, który przez ostatnie miesiące był moim domem. Nigdy bym nie przypuszczał, że znajdę się w sytuacji, w której ciężko będzie mi opuścić jakieś miejsce, jednak dzisiaj… Żyjąc tutaj po raz pierwszy od wybuchu rebelii (a czas ten wydawał się wiecznością) nie musiałem martwić się o tak wiele z tych popieprzonych spraw. Nie miałem problemu z zajmowaniem się tym co lubię, ani z relaksowaniem się, bez zmartwienia, że w tym czasie mogłem zrobić coś o niebo bardziej potrzebnego do przetrwania. To była kurewsko dobra alternatywa i choć – tak naprawdę – wątpiłem bym potrafił żyć tak cały czas, ciężko jednak było odrzucać coś tak… dobrego. Sięgnąłem ręką po gitarę i przejechałem palcami po strunach, delikatnie, tak by nie obudzić ich do życia. Było zbyt późno na układającą myśli grę, większość sąsiadów zapewne już dawno spała, a dźwięk instrumentu roznoszący się echem po budynku mógł tylko ich zdenerwować. W zasadzie, tak przesiedziałem te pół godziny, bawiąc się gryfem i myśląc, powoli próbując zaplanować sobie drogę, nic więc dziwnego, że dźwięk otwieranych drzwi – początkowo – wywarł na mnie naprawdę złe wrażenie. Poderwałem głowę, po czym uniosłem brwi do góry, zdumiony faktem, iż kobieta jednak postanowiła wrócić. Nie spodziewałem się tego, byłem pewien, że gra się skończyła. Jednak się myliłem. Odstawiłem instrument na bok, po czym podniosłem się i powoli podszedłem do niej. Przelotnie spojrzałem na postawione na szafce jedzenie – chińszczyzna na wynos – po czym zmarszczyłem brwi i pokręciłem z dezaprobatą głową, krzywiąc się ironicznie na widok zaczerwienionej twarzy kobiety i spuchniętych od łez powiek. Była naiwna. Była tak cholernie naiwna, że aż nie mogłem w to uwierzyć. Tak samo jak w to, że jakimś pieprzonym cudem nie dostrzegłem tego wcześniej. - Czyżby nocleg u przyjaciółki nie wypalił? – spytałem, dość szyderczo, czując ukłucie cienia wściekłości, które domagało się uwagi. Nie byłem już wkurwiony, to prawda, jednak czterdzieści minut to za mało by zapomnieć o pierdolonej kłótni. Stałem tak, jeszcze przez chwilę marszcząc brwi, ironizując, a nawet kpiąc sobie spojrzeniem z sytuacji, tego wszystkiego, tego jak zareagowała. W końcu jednak odpuściłem, potrząsnąłem z niedowierzaniem głową, a następnie ująłem jej twarz w dłonie i pocałowałem ją. Zaczynając gwałtownie i brutalnie, kończąc zadziwiając jak na siebie delikatnie. Wręcz czuło. A następnie cofnąłem się, bez słowa wyjaśnienia, złapałem przyniesione jedzenie i poszedłem do kuchni by wyłożyć je na talerze. Risotto przepadło, a ja nadal byłem głodny. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rory Carter Wto Lip 08, 2014 1:52 am | |
| PODKŁAD MUZYCZNY Naiwna, głupia Rory, która wraca do swojego mieszkania i milczy jak zaklęta, bo nie potrafi inaczej wyrazić, że jej na kimś zależy. Widziała każdy grymas na twarzy Jacka, każdą zmarszczkę, każdy ironiczny błysk w oczach. Nie potrafiła odwrócić wzroku, przerwać tej tortury. Nie miała żadnej tarczy, która mogłaby obronić ją przed jego szyderstwami. Być może zasłużyła sobie na to wszystko w momencie, w którym odsłoniła się po raz pierwszy, dając się poznać. Choćby wcześniej paliły się wszystkie lampki ostrzegawcze, ona musiała uczyć się na własnych błędach, jakby zapominając o doświadczeniach swojej matki. Czyż historia nie lubiła się powtarzać? Nie chciała zasłaniać się płaczem, nie chciała wzbudzać w nim litości - jeśli zdecydował się ją znienawidzić, niech tak będzie. Spróbowała już wszystkiego i wolała żałować, że to zrobiła, niż że się poddała. Odgarniając włosy za uszy, schyliła głowę i dlatego nie zauważyła, jak wyraz twarzy mężczyzny zmienia się, a on minimalizuje odległość między nimi. Pocałunek sprawił, że zabrakło jej tchu, Rory znalazła się na granicy niedowierzania, zaskoczenia i czarnej rozpaczy, naprawdę niewiele brakowało, by na nowo zalała się łzami. Początkowa brutalność przerodziła się w czułość, a to zaskoczyło ją jeszcze bardziej. Zaczerpnęła powietrza dopiero, gdy przestała czuć usta Jacka na swoich. Przez krótką chwilę nie otwierała jeszcze oczu, ale wyczuwała doskonale, że mężczyzna oddala się i kieruje do kuchni. Przygryzła dolną wargę, jakby wciąż jeszcze biła się z myślami, ale czy właśnie nie dostała odpowiedzi na każde ze swoich miliona pytań, które utworzyły się w jej głowie tego wieczoru? Zależało mu. Tak samo, jak jej. Nie czekając już dłużej, ruszyła za nim do kuchni, ale bynajmniej nie po to, by się najeść. Najprawdopodobniej i tak niczego by już dziś nie przełknęła, w żołądku czuła dziwny uścisk i nie była pewna, czy to aby nie te mityczne motyle zaczynają w nim rozrabiać. Przez chwilę obserwowała jak Jack krząta się po pomieszczeniu, na nowo rozkłada kolację, a ten widok wzruszył ją w wyjątkowo głupi sposób, musiała więc zamrugać, by powstrzymać łzę. Chciała zapamiętać ten obrazek, odłożyć go w zakamarki pamięci i torturować się nim do bólu, gdy będzie przesiadywać sama w pustym mieszkaniu. Zdecydowała się w końcu na jakiś ruch, podeszła do Caulfielda od tyłu i przytuliła się do jego pleców, opierając o nie policzek, a ręce łącząc ze sobą na wysokości jego brzucha. Starała się uspokoić oddech, ale mogła się założyć, że mężczyzna i tak czuł doskonale jak jej biedne serce kołacze się w piersi, w nieznanym dotąd rytmie. |
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Rory Carter Wto Lip 08, 2014 12:03 pm | |
| Naiwna, a na dodatek o wiele bardziej delikatna niż pokazywała wcześniej. Krucha i podatna na sprawy w kategoriach, o których nawet nie próbowałem myśleć wcześniej. Nie o niej, tej kobiecie z pazurem, której obraz w umyśle wypalił się na tyle silnie by usprawiedliwić każdy mój pojebany wybryk. A może nie wypalił, ja sam go tam trzymałem, nawet nie próbując dostrzec czy pod tym nie kryje się coś więcej. No kurwa, cudownie. Spierdoliłem, jak zwykle ostatnio. Wszystko czego się dotykałem zamieniało się w jedno wielkie gówno. Wyciągnąłem ze zmywarki czyste talerze – w czasie nieobecności Rory zdążyłem posprzątać po nieudanej kolacji – po czym wyłożyłem na nie ciepłe jedzenie, starając się skupić moje myśli na tych prostych czynnościach, a nie na otoczce tego wszystkiego, nie na całej sytuacji. Sięgnąłem po czyste sztućce, szklanki, które zamierzałem napełnić odrobiną jakiegoś napoju. Wszystko byle nie odwracać się, nie napotkać tego spojrzenia, które tak wyraźnie czułem na swoich plecach. A potem, zanim zdążyłem się zorientować w planach kobiety, poczułem jak przytula się do moich pleców, a jej ręce obejmują mnie na wysokości brzucha. Zatrzymałem się, powoli opuszczając dłoń, którą sięgałem już po przygotowany talerz z zamiarem przeniesienia go do salonu, odetchnąłem głębiej i zacisnąłem zęby. Czułem jej kołaczące serce, nawet przez warstwy dzielących nas ubrań, czułem jej oddech na plecach. To było tak żałośnie niewłaściwe. Tak kurewsko nie pasowało do wszelkich schematów, do których przywykłem. W momencie, w którym przekonałem się, że Rory zależy powinienem odsunąć ją od siebie jak najdalej. I właściwie, tak miałem zamiar zrobić, do kurwy nędzy. Ten pocałunek miał być naszym ostatnim. Pierdolonym, pseudoromantycznym pożegnaniem. Czymś co miało być dla niej, nie dla mnie. Teraz jednak, po raz kolejny granice zostały naruszone, a ja zamiast ją odepchnąć, jak powinienem zrobić już dawno temu, podczas jednej z tych nocy, gdy spała ze mną na kanapie, opuściłem dłonie i wyplątałem się z jej uścisku. Bynajmniej nie po to by puścić ją i powrócić do wykonywanej wcześniej czynności. Odwróciłem się i - trzymając jej nadgarstki w stalowym uścisku - przyciągnąłem ją do siebie, na tyle blisko bym mógł dostrzec każdy pieg na jej twarzy. Skrzywiłem się widząc wyraźne ślady po łzach, spuchnięte powieki, lekko zaczerwieniona skóra. I po co, do kurwy nędzy? W jakim pierdolonym celu płakała? Jakby ta sytuacja była tego warta. Przyglądałem się jej uważnie, bez słowa, długą chwilę wodząc wzrokiem po tym wszystkim, w końcu jednak westchnąłem i, pierdoląc już resztę swoich zasad, w końcu i tak wszystkie zostały naruszone podczas mojego pobytu tutaj, ponownie ją pocałowałem. Napierając na nią, dopóki nie oparła się na blacie jednej z szafek, na której natychmiast ją posadziłem, jednocześnie zjeżdżając ustami na jej szyję, następnie obojczyki. Pierdolić cały świat i wszystko. Pierdolić właściwość zachowania. Miałem to wszystko w dupie, teraz po prostu skupiłem się na wodzeniu ustami po jej ciele, jedną dłonią puszczając jej nadgarstek, wsuwając ją pod bluzkę, przejeżdżając palcami – zadziwiająco delikatnie – po jej skórze. |
| | | Wiek : 24 Zawód : dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego CV Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, zapalniczka, scyzoryk, portfel Znaki szczególne : ruda i piegowata, nie sposób nie zauważyć. Obrażenia : skłonność do infekcji
| Temat: Re: Rory Carter Wto Lip 08, 2014 6:50 pm | |
| Krótka chwila na podjęcie decyzji, która mogła odmienić dzisiejszy wieczór. Ulec, czy odsunąć się i nie czynić tego pożegnania jeszcze bardziej dziwacznym. Kolacja, kłótnia, trzaśnięcie drzwiami i finalne pojednanie - klasyka gatunku, która miała rozegrać się dziś po raz ostatni. Rory nie należała do kobiet, które płaczą w określonym celu, więc tutaj przemyślenia Jacka spaliły na panewce. Nie wykorzystywała łez żeby coś osiągnąć, one były efektem tego, co przeszła, ujściem dla wszystkich negatywnych emocji, które nią targały. Nie wyszarpnęła nadgarstków i nie odwróciła głowy, gdy tak na nią patrzył i krzywił się na widok pozostałości po wcześniejszym płaczu na ławce. W momencie, którym stanął naprzeciwko niej, wiedziała już, że nie unikną tego pożegnania, stosując swój stary, sprawdzony sposób na godzenie się po kłótniach. Nie zaprotestowała więc, gdy pocałował ją zachłannie, rozchyliła nawet wargi by ich języki szybciej połączyły się w tańcu, a myślenie zostało wyłączone dokładnie w tym samym momencie. Dała się poprowadzić w stronę szafki, a w końcu i na niej usadzić. Skoro to miało być dla niej, nie zamierzała tego przerywać. W normalnych okolicznościach paliłaby się do zdarcia ubrań z Jacka, do intensywnego splecenia się w miłosnym uścisku i przeżywaniem wszystkiego mocniej i szybciej. Tym razem jednak pośpiech nie był jej przyjacielem. Wszystkie te frazesy o uczeniu się siebie na pamięć, wcześniej uważane przez Rory za prawdziwą tandetę, nagle zyskały na znaczeniu. Bo i sama rudowłosa chciała, żeby to coś, te pocałunki, ten seks (a nie oszukujmy się, że do niego nie dojdzie) coś znaczyły. Żeby nie były kolejną metodą na pogodzenie się lub odhaczonym sposobem na pożegnanie. Nie potrzebowała takiej litości, chciała się po prostu zatracić ten ostatni raz. Miała świadomość, że to wszystko mogło się już więcej nie powtórzyć. Mocno oplotła Jacka nogami i przycisnęła bliżej siebie, wygięła plecy i pozwoliła dłoni mężczyzny wodzić po skórze na brzuchu, żebrach, piersiach... wolną rękę wsunęła mu we włosy, a tą, która wciąż pozostawała przytrzymywana w nadgarstku przez Caulfielda, przejechała mu paznokciami po skórze. Łączyli się w kolejnych pocałunkach - raz gwałtownych i namiętnych, innym razem delikatnych i czułych, a wrażenie z odczuwanej nowości było doprawdy niesamowite. - Sypialnia - zdołała tylko wyszeptać (wyjęczeć?) do jego ucha, zanim wskoczyła mu na ręce i zażądała przeniesienia się w inne miejsce. Nie kanapa, nie podłoga, nie prysznic, nie szafka i nie biurko. Dziś miała ochotę kochać się w sypialni, po raz pierwszy i ostatni na własnym łóżku, skoro to wszystko miało być takie wyjątkowe. Miała tę przewagę bo wiedziała, że to właśnie jest ich ostatni raz - ilu ludzi nie doświadczyło tego komfortu i tym samym nie wykorzystało swojej ostatniej szansy na właściwie pożegnanie?
|
| | | Wiek : 26 Zawód : Speaker w radiu Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, odtwarzacz mp3, scyzoryk, dokumenty, telefon komórkowy,
| Temat: Re: Rory Carter Wto Lip 08, 2014 8:18 pm | |
| Nie planowałem tego, nie przypuszczałem, że skończy się to w taki sposób. Chciałem, przynajmniej początkowo, by ten wieczór był spokojny, byśmy zjedli tę kolację, porozmawiali, znaleźli jakieś w miarę sensowne rozwiązanie tej sytuacji… O ile coś takiego w ogóle było możliwe. Całowałem Rory, wodziłem rękoma po jej ciele, a z każdą sekundą narastały we mnie wyrzuty sumienia, których za cholerę nie chciałem mieć w głowie. Przecież nie protestowała, ba, sama wręcz paliła się do kontynuowania tego co zacząłem. Czemu więc nie mogłem sobie odpuścić i zapomnieć o tych pierdolonych zasadach chociaż na moment? Czemu nie mogłem wyrzucić z głowy myśli, że zachowuje się jak skończony chuj, skoro nie namawiałem ją do seksu? Jedynie wyszedłem jako pierwszy z inicjatywą. Wszystko to sprawiało, że zamiast zachowywać się w normalny dla siebie sposób, coraz częściej pozwalałem sobie na czułość, nietypową, ale wyraźnie podobającą się kobiecie. Z chęcią odpowiedziałem na zaproszenie jej języka, na prośby jej ciała, a gdy szeptem zachęciła mnie przeniesienia się do sypialni nie musiała czekać długo, puściłem jej nadgarstek i złapałem pewniej, gdy tylko jej nogi oplotły mnie w pasie. Nie śpieszyło mi się, nie ściągałem z niej ubrań zachłannie, nie nalegałem, pozwoliłem by ten wieczór był inny. Gnany wyrzutami sumienia, a może nawet jakąś pieprzoną własną potrzebą… * * * Rano obudziłem się wcześniej niż zwykle, na tyle szybko by móc jeszcze trochę poleżeć, z zamkniętymi oczami, ignorując, że za godzinę, może dwie powinienem zacząć się zbierać, wychodzić jeśli miałem zamiar wyrobić się z tym wszystkim co sobie zaplanowałem. Nie mogłem się powstrzymać, odpuścić sobie tych ostatnich chwil błogiego lenistwa. Dopiero po jakimś czasie spojrzałem w bok, zatrzymując wzrok na twarzy Rory, zastanawiając się czy budzić ją, czy lepiej pozwolić na to by spokojnie przespała te popierdolone minuty, nie martwiąc się, nie bawiąc się w czułe i ckliwe pożegnania. Nie chciałem sprawić jej większych przykrości. I choć wydawało mi się to nie fair, druga opcja wydawała mi się łatwiejsza. Dlatego w końcu wstałem, początkowo trochę się ociągając, zajmując sobie czas szybkim prysznicem i przygotowaniem skromnego śniadania. Żołądek zbyt mi protestował bym był w stanie zjeść coś bardziej porządnego. Sprawdziłem czy na pewno zapakowałem wszystko co potrzebne, aż w końcu wróciłem do sypialni, by ubrać się w coś więcej niż zabrane wcześniej bokserki, po czym westchnąłem i jeszcze raz spojrzałem na śpiącą kobietę. Pod wpływem niezrozumiałego dla mnie impulsu pochyliłem się do przodu, odgarnąłem jej włosy za ucho i delikatnie pocałowałem w czoło. - Powodzenia, Kocie.A potem już tylko założyłem buty, zgarnąłem plecak i wymaszerowałem z mieszkania. Gitara została w salonie. * * * Nie zdążyłem ujść nawet paru kroków, gdy spomiędzy budynków dotarło do mnie ciche,cienkie pomiaukiwanie, jakby jeszcze małego kociaka. Zatrzymałem się niemal natychmiast i spojrzałem w tamtą stronę, nasłuchując i rozglądając się za źródłem dźwięków. Od zawsze miałem wielką słabość do kotów, a te nawoływanie brzmiało na tyle żałośnie i smutno, że nie mogłem pozostać na nie obojętny. Zresztą, wyszedłem wcześniej, miałem jeszcze czas. A może, przynajmniej, pomogę jakiemuś zwierzakowi. Odchrząknąłem, poprawiłem plecak i szybkim krokiem ruszyłem w podwórko, rozglądając się dokładniej, zatrzymując dopiero, gdy niemal potknąłem się o karton. Z którego doszło mnie ciche miauknięcie, w reakcji na poruszenie przedmiotem. Skrzywiłem się zaskoczony, po czym przykucnąłem i odchyliłem jedną z 'nakryw' karton, a moje brwi uciekły do góry na widok tkwiącego tam małego kociaka. Sięgnąłem ręką do środka i wyciągnąłem malucha. Na oko miał może z miesiąc, nie wiele więcej, był lekko wychudły, wyglądał na osłabionego, ale ani oczu, ani noska nie miał zalepionego żadnymi wydzielinami, a dziąsła nie były napuchnięte czy też zaczerwienione, zapewne więc był zdrowy. Ale przestraszony i głodny. Ledwo powstrzymałem się od wiązanki przekleństw - nie chciałem straszyć młodziaka - gdy uświadomiłem sobie, że jakiś skurwiel musiał porzucić tego malucha. Ślicznego, rasowego (wyglądał na rosyjskiego błękitnego) kociaka, który nie wiadomo czym zasłużył sobie na taki los. Pokręciłem głową z niedowierzaniem i uniosłem zwierzaka do góry by lepiej mu się przyjrzeć. Zamiauczał patrząc na mnie ufnie. - I powiedz mi mały, co za chuj wyrzucił cię na ulicę, co? - spytałem cicho, po czym położyłem sobie zwierzaka na kolanach i palcami, delikatnie, zacząłem gładzić jego futerko na grzbiecie. Nie potrzeba było wiele czasu by zaczął mruczeć. - Co ja mam z tobą zrobić?Potrzebowałem trochę czasu by w końcu jakiś pomysł zakwitł mi, a był on chyba nie bardziej zaskakujący niż sam fakt znalezienia malucha. Mając nadzieję, że nie obudzę kobiety cofnąłem się na chwilę do mieszkania Rory, gdzie szybko zorganizowałem dla zwierzaka jakieś jedzenie i picie, po czym przeniosłem go na kanapę, a następnie odszukałem jakąś kartę, by pośpiesznie naskrobać na niej prośbę o zaopiekowanie się zwierzakiem. Wiedziałem, że oczekuje od niej wiele, tym bardziej po tym co zrobiłem wcześniej. W myślach usprawiedliwiałem się jednak pewnym argumentem: Rory przynajmniej nie będzie musiała wracać do pustego domu. //[zt] I Jackuś długo pewnie tu nie wróci ;___;
Ostatnio zmieniony przez Jack Caulfield dnia Sro Lip 09, 2014 2:20 am, w całości zmieniany 2 razy |
| | |
| Temat: Re: Rory Carter | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|