/po wątku z Jo w mieszkaniu Joe
- Mieszkanie…? Co? Ee… Nie. Nienie. – Wyrwany z zamyślenia, złapałem się za głowę i potrząsnąłem nią, aby powrócić na właściwe tory w swoim rozumowaniu. Serio, Los mi świadkiem, że ostatnio coś nazbyt często przychodziło mi popadać w takie stany zawieszenia, kiedy ledwo rozumiałem, co mówili do mnie inni ludzie. Cudem nad cudami było to, że podobne działanie, a raczej jego brak, nie przysporzyło mi jeszcze żadnych kłopotów. Cóż, jak to mówią – wszystko jeszcze przed nami, nie?
Oby jednak nie. Zbyt mocno ceniłem sobie moje życie. Nawet wtedy, kiedy komplikowało się ono do tego pokręconego stopnia, jaki osiągnąłem w ostatnim czasie. Tak czy inaczej, te wszystkie pokręcone zwroty akcji, jakie przydarzały mi się ostatnio, nie miały raczej zbyt dobrego wpływu na nic, co było ze mną związane. Dużo bardziej wolałem tę szarą, zwykłą rzeczywistość, która nie niosła za sobą tak olbrzymich pokładów adrenaliny. Cóż, powiedzmy sobie szczerze – chyba zaczynałem się starzeć, bowiem tamten młodziak z przeszłości z pewnością podchodziłby do takich rzeczy dużo raźniej, bardziej ochoczo. A ja… Ja narzekałem, plując sobie w brodę, kiedy znowu miało miejsce coś nieoczekiwanego. Zmieniłem się, nie mogłem tego ukrywać… Zwłaszcza przed samym sobą, bo przed światem już tak. Aktorzyna ze spalonego teatru – raz!
- Fel… Dziękuję za propozycję, ale naprawdę nie musisz się fatygować. Mam problemy, owszem, ale je wszystkie da się rozwiązać bez wplątywania cię w to. Ty też nie zrozum mnie źle… – Tu pozwoliłem sobie na szeroki uśmiech w towarzystwie mrugnięcia do niej jednym okiem, zupełnie jak stary Joe z dawnych czasów. – To wspaniałe, że ktoś ma tyle serca, by zaoferować mi podobny ratunek, że ty masz tyle serca, jednak muszę sam to wszystko rozwiązać. I szczerze wierzę w to, że niedługo wszystko nabierze zupełnie innych kolorów. Niepoprawny optymista ze mnie, co? Hę? – Dorzuciłem jeszcze bardziej pogodnie, przez moment chcąc poklepać ją po ramieniu, przed czym powstrzymałem się dosłownie w ostatniej chwili.
Czasami zwyczajnie zapominałem, że coś takiego nigdy nie było przez nią zbyt dobrze przyjmowane. Ot, odruchy… Które mogły sprawić, że moja przyjaciółka zamieni się w prawdziwe spłoszone dzikie zwierzę, które wpada w popłoch przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Nadal nie rozgryzłem przyczyny tego, jednak nie ona się w tym wszystkim liczyła. Dużo ważniejsze było przeciwdziałanie nieprzyjemnym sytuacjom. I cóż, odchrząknąłem, przez moment unikając jej wzroku, aby wreszcie dodać.
- A potem zabiorę gdzieś Młodego, by wynagrodzić mu to, że jego mama przez dłuższy czas była zaaferowana moimi kłopotami. Co ty na to, Fel? Nie daj się prosić. Wiesz, że go nie zjem, a ty w tym czasie będziesz mogła chociaż trochę odpocząć. – Powiedziałem, prawie natychmiastowo rzucając jeszcze kolejne zdanie. – Nawet nie myśl, że nie wiem, jak wy tam ciężko pracujecie, bo wiem, więc się nie wymigasz.