|
| [runda #1] Ichabod & Miranda | |
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : prawie 3 lata! Zawód : celebryta
| Temat: [runda #1] Ichabod & Miranda Sro Paź 15, 2014 8:52 pm | |
| Lokacja docelowa to Kapitolińska Galeria Sztuki. Całą rozgrywkę przeprowadzacie w jednym temacie, więc o przejściach do kolejnych pomieszczeń musicie informować w postach.
Link do zadania: *klik*
Powodzenia! |
| | | Wiek : 26 Zawód : złodziejka Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator
| Temat: Re: [runda #1] Ichabod & Miranda Czw Paź 16, 2014 12:24 am | |
| /start!
Pokłóciłam się z Sha. Cholera jasna, pokłóciłam się z osobnikiem potocznie nazywanym przeze mnie Shannonem Delaney’em i nie miałam bladego pojęcia, co z tym zrobić. Czy wspominałam już, że byłam teraz tym typem zdecydowanie ssącym w bliższych relacjach, jakkolwiek by to nie zabrzmiało? Dokładnie tak. O ile kiedyś jeszcze jakoś naturalnie szło mi jednanie ludzi, o tyle teraz przeszłam już chyba przez wszystkie etapy potrzebne do pozostania… Nie, nie całkiem dobrze brzmiącą outsiderką, a zwyczajnym odludkiem. Niby i to, i to zaczynało się na dorodne i grubiutkie o, ale różnica między tymi pojęciami była raczej diametralna. A przynajmniej na tyle duża, bym zwyczajnie zabrała dupę w troki po wytknięciu mi tego i najzwyczajniej w świecie wymaszerowała z mieszkania, idąc prosto przed siebie i nie zastanawiając się zbyt wiele nad tym, gdzie tak właściwie mogę się udać. Byłam zdenerwowana. Nie, nie było to raczej słowo, którego aktualnie potrzebowałam. W tej chwili należało jasno powiedzieć, że byłam wkurwiona. Jak mało kiedy, bowiem zazwyczaj była ze mnie bardziej ugodowa ciepła klucha zatrzymująca wszystkie swoje spostrzeżenia dla siebie. Może nie puszczająca ich płazem, bo pamiętliwa to ja byłam niczym sto diabłów, jednak z pewnością analizująca je tylko we własnej głowie, by zemścić się ewentualnie później. Mniej więcej przez całe moje życie schemat pozostawał ten sam, niezmienny i niepodważalny, choć w przeszłości może opierał się na trochę innym działaniu. W moim dawnym życiu bowiem wyładowywałam się poprzez, prawie zawsze szczere i dosyć dosadne, uwagi rzucane w moim programie. Niby to żartem, niby to serio, pozwalające mi przy okazji powiedzieć, co tak naprawdę myślę. W końcu program przeze mnie prowadzony szumnie nazywano rozrywkowym, co wiązało się mniej lub bardziej bezpośrednio z tym, że nikt tak naprawdę nie brał moich słów jakoś nazbyt serio. Duże pole do popisu równało się możliwościom, zaś możliwości oznaczały mniej więcej tyle, że nie musiałam wściekle wyparadowywać z mojego własnego mieszkania, by znaleźć sobie jakieś inne miejsce, w którym mogłabym stłuc coś bez większego żalu. Co jak co, ale resztki niepewnych sprzętów w jeszcze bardziej podejrzanych pomieszczeniach szanowałam. Głównie z uwagi na to, że nie mogłam tak zwyczajnie udać się na zakupy, by kupić nowe, ale może to akurat przemilczmy. Brak swobody w wyborze umeblowania nie był przecież aż takim znowu wielkim problemem, zaś wszystko inne… Czułam, że w tym momencie akurat mi zwisa i powiewa. Cóż, tak to bywa, gdy ktoś zachowuje się jak wściekłe zwierzę. Może nie pantera, nie porównywałam się żałośnie do jakichś wielce majestatycznych zwierząt, ale rój dzikich pszczół czy też os jak najbardziej. Byłam gotowa żądlić każdego, kto zbliżyłby się do mnie niepotrzebnie choć na krok i nie sądziłam raczej, by przeszło mi to zbyt szybko. Zaczęłam natomiast odczuwać nadzwyczajną potrzebę uzupełnienia zapasów… I może… Czegoś jeszcze? Mój dziennikarski nos co prawda nie działał już tak jak kiedyś, jednak coś tam jeszcze potrafiłam wynaleźć, zaś w tym wypadku zdecydowanie było na co patrzeć. Niby nie zajmowałam miejsca w pierwszym rzędzie podczas głównego przedstawienia, w drugim też nie, nawet trzeci był gdzieś daleko przede mną, jednak liczyłam na to, że skapną mi choć resztki tego, co zostało po osławionym bankiecie z trupem na szkielecie. Przez głowę przelatywały mi kolejne tytuły, jakie mogłabym wykorzystać, gdybym tylko wciąż zachowała te resztki godności z dawnych lat i wciąż jeszcze gdzieś pracowała, a na ustach z każdą sekundą wykwitał coraz szerszy uśmieszek. Może lekko bezczelny, z pewnością wskazujący na to, że coś się w mojej głowie roi, kocio zadowolony i… Żądny sensacji. O tej godzinie Galeria powinna być zamknięta. Dlaczego by więc nie…? Przecisnęłam się pomiędzy jakimiś kartonami, by dotrzeć do bocznych drzwi i złapać się za biodra, gdy uświadomiłam sobie, że dostać się do środka aż tak łatwo nie będzie. Okienko nad drzwiami? Było uchylone, jednak… Miałam podstawić sobie pod nie kartony i liczyć na to, że nie postanowią mnie zabić? Ponoć nie tak dawno ktoś zszedł, gdy kartony zagrodziły mu drogę na jezdni. Czy warto było ryzykować…? Parsknęłam cichym śmiechem, chwytając za kartoniszcze i próbując przeciągnąć je jakoś po ziemi, by dostać się na górę. |
| | | Wiek : 31 lat Zawód : Dzikus! Przy sobie : Kruk o imieniu Corvo - żywy, oderwany ząb węża z galerii, prymitywny, kamienny nożyk.
| Temat: Re: [runda #1] Ichabod & Miranda Czw Paź 16, 2014 1:21 am | |
| To wszystko było jakieś dziwne! Te ich drzwi, toalety, łóżka. Jak można było tak żyć? Przecież to głupota! Po co brać wodę z jakiegoś kranu, czy jak tam się nazywała ta rurka, skoro równie dobrze można zebrać ją z pobliskiego potoku? No i na pewno wtedy nie miała tego dziwnego nalotu, który zostawał na języku Ichaboda przez resztę dnia. Nie tak wyobrażał sobie spotkanie z innymi ludźmi. Myślał, że są trochę rozsądniejsi, a tymczasem cofnęli się oni o kilkanaście kroków. Musiał jednak przyznać, że posiadali też niezwykle interesujące przedmioty. Ten cały telewiozor czy telemizior był całkiem przydatny. Z początku Crown zastanawiał się jakim cudem w środku pomieszczono tak małych ludzi, a przede wszystkim gdzie ich znaleziono, ale wszystko wyjaśniło się zaraz po tym, jak rozebrał to dziwne ustrojstwo. Wtedy właśnie z pomocą przyszła mu Randy, która wszystko dokładnie opisała. Nie wiedział, że ludzie posiadają coś takiego jak prąd. Chociaż nadal go nie rozumiał, to wyobrażał sobie taki piorun upchnięty w dziwnym otworze w ścianie, który nazywają gniazdkiem. I to on mieszkał w dziczy? To całe mieszkanie było jedną, wielką dziczą! Nigdzie się tu nie odnajdziesz, a jeszcze możesz dostać z pioruna. Też mi dogodność! Teraz jednak Crown usłyszał krzyki - kolejne warto dodać. Ostatnimi czasy prawie za każdym razem gdy tu przybywał, słyszał jak Randy kłóci się z Shannonem. Czyżby to była wina samego Ichaboda? A może oni po prostu tak lubią robić czy też właśnie to przewidywał zwyczaj? Crown tego nie wiedział, ale już po jednym spojrzeniu na twarz kobiety przeczuwał, ze coś poszło nie tak. W końcu rzadko kiedy zdarza się, żeby Randy, która zazwyczaj porusza się z wrodzoną gracją, szła niczym wielki nosorożec. Teraz pewnie nie powstrzymałyby jej nawet te drzwi, które rzekomo mają chronić ich domostwa, a można je dość łatwo wyważyć jeśli tylko wie się na czym polegają ich zabezpieczenia. - Sprowadzę Pannę Angelini z powrotem! - krzyknął jedynie do Shannona, w pośpiechu zakładając swoje długie, skórzane buty. Kolejna dziwna zależność! On swoje obuwie konstruował tak, żeby było jak najbardziej przydatne, a tymczasem wszyscy dookoła zdawali się przykładać większa wagę do wyglądu. A co mu po pięknych butach, jak skręci kostkę na pierwszym lepszym kamieniu, albo naleje mu się do środka błota przy wdepnięciu w byle jakie bagienko? Kolejna rzecz, której dzikusek za nic nie potrafił zrozumieć i chyba nigdy mu się to nie uda. Teraz jednak chwycił za swoją dzidę i sprawdził czy przy pasie posiada nóż własnej roboty. Niby to tylko kawałki drewna z odpowiednio wyrzeźbionymi kawałkami kamieni, ale skoro wbijały się w sarnę, to na pewno dadzą sobie radę też z czymś innym. Dzikus jednak nie byłby sobą, gdyby nie zawołał swojego kompana. I właśnie dlatego w powietrzu rozległo się donośne gwizdnięcie, na które z kolei ktoś odpowiedział zachrypłym krakaniem. Nie był to nikt inny, jak wierny Corvo, który już zmierzał w stronę Crowna. Usiadł sobie skubany na jego ramieniu zupełnie tak, jakby dookoła świat nie istniał i korzystał z darmowej podwózki, jaką gwarantował mu jego pan. Leniwe ptaszysko. A żeby kiedyś straciło pióra z tego wszystkiego. Należało się jednak skupić na rzeczy ważniejszej, a w zasadzie to na osobie. Miranda po raz kolejny zaskoczyła dzikusa Crowna. Od tej pory będzie pamiętał, że podburzona kobieta jest znacznie szybsza niż normalnie. Ciekawe czy taka zależność występuję również u Shannona? Tego raczej sprawdzać nie chciał, bo czuł, że jakoś zawsze działa mu na nerwy. Nie wiedział jeszcze tylko dlaczego, ale to też kwestia kilku dni i wszystko rozgryzie. - Panno Angelini! - krzyknął głośno, mając nadzieję, że białogłowa odwróci się w jego stronę i chociaż na moment zatrzyma. A gdzie tam! Brnęła przed siebie w nieznane dotąd Ichabodowi tereny. I właśnie to sprawiało mu trudność. Nie chodziło o to, że nigdy się nie zgubił, ale hej! Właśnie poruszał się po terenie, gdzie pełno było tych dziwnych budowli z kamienia, który dało się ukruszyć, a mimo wszystko nadal był twardszy od normalnego. No czemu ta Miranda nie mogła się chociaż na moment zatrzymać? Crown z pewnością rozejrzał by się po pobliskich budynkach, chociaż niektóre z nich wyglądały naprawdę strasznie. Nic więc dziwnego, że dzida znajdująca się w prawej ręce była trzymana mocniej niż dotychczas. Wszystko utrudniał jeszcze fakt, że zgubił z oczy Randy! Cwana mysz gdzieś się schowała, a tereny miejskie nie sprzyjały tropieniu. Jak on miał się odnaleźć w tym całym syfie, gdzie nie było nawet jednego liścia czy też kawałka ziemi, żeby zbadać ślady zostawione przez zwierzynę? Z pomocą przyszło mu jednak coś, co normalni ludzie nazywają oświetleniem, a sam Ichabod przywykł nazywać to ogniem w szkle. Instynktownie ruszył w stronę światła niczym ćma do żarówki i już po chwili znalazł się na przestrzennym parkingu. Z ulgą rozejrzał się dookoła i stwierdził, że tutaj żadna miejska zwierzyna nie dopadnie go z zaskoczenia. Teraz zainteresował się za to niewielkimi lampeczkami na murku, które miały oświetlać podłoże. A czy u Mirandy czasem światło nie było białe? Czemu tu jest żółte? Czyżby ogień w środku dogasał? Żeby to sprawdzić Crown schylił się nieznacznie i zaczął dmuchać powietrzem w szybkę lampy. Ta jednak ani drgnęła. - Co za czary... - wyszeptał pod nosem Icek, próbując tym razem wepchnąć do środka palec. Robił to na tyle mocno i zdecydowanie, że w końcu wgiął do środka szybkę. W tym samym momencie odskoczył jak poparzony i rozejrzał się dookoła. Zepsuł! Zepsuł to dziwne światło dane ludziom! I co gorsze, żadne jego działania nie dały rady przywrócić lampeczki do stanu pierwotnego. Właśnie dlatego Ichabod jeszcze raz rozejrzał się dookoła, schował dzidę za plecy i czym prędzej oddalił się z tego miejsca w kierunku dziwnego twory, jakim są drzwi. I to jeszcze przeszklone! Powtórzę to jeszcze raz, ale ludzie są dziwni. Jak ktoś mógł chcieć ochronić się szkłem? Crown na razie próbował dostać się do środka w cywilizowany sposób, zwyczajnie pociągając za klamki. W tej chwili zupełnie zapomniał o Mirandzie. To światło, budynek i jego urok ciągnęły go do środka. Przecież tam muszą kryć się jakieś skarby albo tajemnice, a Icek musi je po prostu zgłębić. I właśnie dlatego sfrustrował się nieziemsko, kiedy klamki ani drgnęły. - Zmykaj Corvo. - wydał proste polecenie i ruszył ramieniem, a kruk wzbił się w powietrze. Dobrze... Jeszcze jedno dyskretne rozejrzenie się, przejście parunastu metrów zataczając niewielkie kółko. W tym momencie Ichabod zachowywał się jak pies podchodzący do jeża. Nic jednak nie poradzi na to, że ma za dobre serduszko i nie chciał niczego uszkadzać. - Zapukam do środka. Tak. Tylko zapukam. - powiedział sobie dla otuchy i w tym samym momencie uderzył dzidą dość mocno w szklane drzwi, które zwyczajnie rozpadły się z wielkim hukiem. Nie było mowy, żeby nikt tego nie usłyszał! Po prostu nie było mowy. Icek czekał teraz na to, co się stanie, ale jeśli nikt się do niego nie zbliżał, to zwyczajnie wkroczył dziarskim krokiem do środka. Od frontu! Niczym prawdziwy dzikus. Mamuśka byłaby z niego dumna. |
| | | Wiek : 26 Zawód : złodziejka Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator
| Temat: Re: [runda #1] Ichabod & Miranda Czw Paź 16, 2014 9:54 am | |
| Tym razem byłam skłonna powiedzieć, że mam już serdecznie dosyć tego cyrku na kółkach, zsiadam ze słonia, by przy okazji zrzucić z niego wszelkie ludzkie ewenementy, jakie tylko przyczepiły się ostatnio do mojej spódnicy. Okej, może faktycznie nie nosiłam już spódnic, choć nie mogłam zaprzeczyć, że moje nazbyt obszerne spodnie w pewnym sensie nawet aż za bardzo je przypominały. Jednak nie o elementy ubioru tutaj się rozchodziło. O nic głęboko filozoficznego też nie. Chodziło tu o najzwyklejszą w świecie zazdrość, jaką aż promieniował Shannon, zupełnie bez przyczyny - warto dodać, na każde byle wspomnienie o naszym nowym wspólnym znajomym. Absurd sytuacji doszedł nawet do tego stopnia, w którym zaczynałam już tylko oczekiwać widoku Sha znakującego swój teren i nie, wcale by mnie to nie zdziwiło. Miałam serdecznie dosyć takiego stanu rzeczy, w którym to bardziej przedmiotowego traktowania mnie wyobrazić już sobie nie mogłam. No, nie mogłam. O ile na samym samiuteńkim początku jeszcze mnie to bawiło i odczuwałam nawet, że moje ego jest mile połechtane każdym zaznaczeniem, że jestem jego kobietą, o tyle teraz nie było to już takie zabawne. Ponowne okej, mieliśmy ze sobą dużo wspólnych rzeczy, i nie chodzi mi tu nawet o przedmioty i sam fakt tego, że na Ziemiach Niczyich naprawdę trudno było nie mieć wspólnych przedmiotów z kimś, z kim się mieszkało!, spędzaliśmy nadzwyczaj dużo czysto cudownych chwil, ale to jedno sprawiało, że czasem miałam zwyczajnie ochotę wydrapać mu oczy. Ile można? No, ile można?! Zwłaszcza przy fakcie, że wciąż byliśmy jedynymi ludźmi znającymi Ichaboda, a ja naprawdę tego gościa lubiłam. I w żadnym razie nie chciałam, by gapił się na nas z tą miną dosyć jednoznacznie oznajmiającą, że musiał trafić na parę dzikusów jeszcze większych od niego. Paradoksalnie - czasem faktycznie czułam się osobą dzikszą od rasowego dzikusa, co chyba... Chyba na pewno drażniłoby dawną Mirandę, mimo wszystko byłam wtedy osobą znacznie bardziej ułożoną i naprawdę lubiłam starannie określoną normalność mojego życia, zaś obecną mnie doprowadzało tylko do napadów gorzkiego śmiechu. Tak jeszcze nie było, bym realnie zauważała wrzucany przeze mnie bieg wsteczny w opanowaniu. Teraz zaś, kolejny paradoks, w pewnym sensie byłam o wiele bardziej otwarta w działaniach niż to było kiedyś. Choć może lepiej spojrzeć na to pod odrobinę innym kątem i zwyczajnie uznać, że wcześniej - przed wielką ucieczką w nieznane raczej nigdy nie pomyślałabym o paraniu się szeroko pojętym złodziejstwem. Owszem, wielokrotnie zdarzało mi się łamać ogólnie przyjęte normy dotyczące tego, co robić było można i czego wyprawiać się nie powinno, by zdobyć jakieś specjalnie specjalnie specjalne profity, jednak kradzieży nie uznawałam. A nunu i pfe, gdy teraz najnormalniej w świecie wyzbyłam się już wstrętu przed takimi działaniami, które, bądź co bądź, pozwalały mi przeżyć o jeden dzień i jeszcze trochę dłużej. Nadzwyczaj wiele znanych mi dawniej osób zapewne nie miałoby oporów przed nazwaniem mnie teraz złym człowiekiem, lecz ja sama w żadnym razie się za kogoś takiego nie uważałam. Inne życie, zupełnie różne okoliczności, coś jakby odległego od siebie o lata świetlne lat świetlnych. To było już coś w rodzaju różnic kulturowych, zaś moja kultura obejmowała sobą robienie chyba wszystkiego, byleby tylko zapewnić sobie jak najlepsze warunki, co samo w sobie było już ciężkie. Nie potrzebowałam się jeszcze bardziej zamartwiać niepotrzebnymi rzeczami i żałować jakichkolwiek swoich akcji. Należało chwytać małe rzeczy, by to właśnie nimi się cieszyć, więc to właśnie robiłam. Choć musiałam przyznać, że obecnie przeze mnie złapany karton do małych rzeczy zdecydowanie nie należał. Byłam prawie stuprocentowo pewna, że jego zawartość z pewnością by mnie zaskoczyła, jednak nie miałam okazji tego sprawdzić, bowiem gdzieś od strony głównego wejścia doszedł mnie niesamowicie głośny dźwięk, którego nie dało się raczej z niczym pomylić. Odgłos sterty szkła lecącej na kostkę brukową i uderzającej o nią bezwładnie. I wiedziałam. Jakimś cudem byłam pewna, że nie stało się to samoistnie, a w destrukcję wkład miał jeden z moich towarzyszy. I nie mogłam nie uśmiechnąć się pod nosem. To było w cholerę zabawne, no! Myśl o tym, ile forsy włożyła w to Coin wraz z bandą sługusów, w tym momencie tracąc już część forsy, która z pewnością miała być potrzebna do reperacji drzwi. Co najlepsze, miałam niezmącone niczym wrażenie, że to nie jest wcale koniec akcji. Nie mogłam też powiedzieć, bym nie poczuła tej iskierki niewątpliwego zadowolenia, gdy podkradałam się bliżej wejścia, przez moment obserwując zachowanie Icka, by następnie cicho się roześmiać. Na tego to zawsze można było liczyć! Gorzej już chyba ze strażnikami, jakich Galeria z pewnością miała... Naciągnęłam więc kaptur na głowę, doskakując do towarzysza i szepcząc, choć przy wcześniejszym hałasie nie miało to raczej zbytniego sensu. Cóż. Odruch. - Dyskrecją to ty nie grzeszysz, hę? - Mruknęłam, rozglądając się dookoła, by wreszcie złapać go za rękę i pociągnąć za sobą do środka pomieszczenia przez rozbite drzwi. - Chodź. |
| | | Wiek : 31 lat Zawód : Dzikus! Przy sobie : Kruk o imieniu Corvo - żywy, oderwany ząb węża z galerii, prymitywny, kamienny nożyk.
| Temat: Re: [runda #1] Ichabod & Miranda Pią Paź 17, 2014 2:18 am | |
| //trochę skrócę. :<
Ta cała sterta szkła wcale nie była taka głośna, jakby mogło się zdawać! Jestem niemalże pewien, że nikt poza Miranda i Ichabodem nie usłyszał tego wejścia do środka. W końcu Crown nie widział żadnego celu w chronieniu obiektu, który z daleka lśnił już światłem. Przecież jeśli go rozświetlali, to raczej nie mieli na celu ukrycia go przed ludźmi, nie? A to z kolei prowadzi do wniosku, że wcale nie musiał być tak ważny jak to się im mogło wydawać. Po co więc go bronić? To tak jakby Ichabod stawał w obronie każdego szałasu, który zbudował. Idzie się dalej i nie spogląda na takie błahostki jak schronienie czy sprzęt, bo można je zdobyć i stworzyć wszędzie. Zresztą warto tutaj zwrócić uwagę na Mirandę, która za wszystko osądzała biednego Ichaboda. Nie dość, że ten zapuścił się w miejską dżunglę z nadzieją na jej uratowanie, to jeszcze tak mu się odpłaca. On wcale nie planował zniszczyć tego ustrojstwa. No, a może nie aż tak bardzo jak tutaj. Skąd mógł wiedzieć, że to wszystko spadnie na ziemię? Mają nietrwałe materiały i tyle! Wielka mi tu cywilizacja. No i masz Ci los. Na dodatek się jeszcze z niego śmiała. Crown podniósł jedynie prawą brew do góry i lekko skonsternowany wpatrywał się w Randy. No, ale przynajmniej ją znalazł, tak? Czyli mogą już wracać do tego całego domu czy mieszkania, w którym przebywali przez te parę ostatnich dni. - Prawdziwemu mężczyźnie grzech nie przystoi, Panno Angelini. - odpowiedział, po raz kolejny nie łapiąc o co mogło chodzić Randy. Ważne jednak, że miał swój świat i swoją dzidę, która teraz znajdowała się z dala od kobiety. Tylko dlaczego wchodzili do środka? Nogi dzikusa mimowolnie pchały go do środka, ale mózg jeszcze trochę pracował, więc zdołał przekazać parę słów do ust. - Panicz Shannon będzie się o panienkę martwił. Czy to na pewno stosowne, abyś przebywała ze mną o tej porze w takim miejscu? - zagadnął trochę przyciszonym tonem, ale tylko dlatego, że w taki sposób wcześniej odezwała się do niego Randy. Nadal nie spodziewał się, że mogą tutaj spotkać jakąś żywą duszę. Zresztą dźwięk szkła pękającego pod butami już by ją tutaj zwabił, a nadal była cisza. I wtedy stało się to! Do oczu Crowna dotarło coś nieprawdopodobnego. Przed nim rozpościerał się wielki szkielet węża! Znaczy... Tak przypuszczał, bo był podobny do tych, które zazwyczaj jadł. Oczywiście poza tą drobną różnicą, że był wielki, wielgachny przeogromny. Ichabod jednak instynktownie pociągnął Mirandę za swoje plecy, dając jej do zrozumienia, że ma się schować. Dzidę chwycił w obydwie ręce i powoli, lekko zgarbiony zaczął skradać się do wielkiego szkieletu. A może to dziadostwo jeszcze żyje? W końcu ten cały kapitol mógł mieć zupełnie inną faunę niż jego ukochana dzicz. A sprawdzić dało się to dość łatwo! Kamienna dzida uderzyła z impetem w najcieńszy ząb ekspozycji i bum! Znowu trachnęło tak, że zapewne dźwięk dało się słyszeć w całej galerii. Swoją drogą ciekawe, że człowiek, który potrafi wytropić, zakraść się i upolować sarnę robił tyle hałasu w zwykłej galerii sztuki. Wracając jednak do ważniejszego, z tej konfrontacji nikt nie wyszedł cało. Nie dość, że ząb węza zwyczajnie się odłamał, to z zawiasów wyskoczył cały jego łeb, który osunął się całkowicie na ziemię. Jednak nie to było najgorsze! Wiecie co się stało? Ułamała się kamienna dzida Icka! I TO W POŁOWIE! Taka strata. Dzikus jednak nie wydawał się być tym przejęty. - Nie żyje. Jesteśmy bezpieczni. - zakomunikował Mirandzie, schylając się po kawałek metalu, który miał być zębem węża z galerii. Później zrobi sobie z niego wisiorek i będzie nosił jak trofeum, ale na razie schował go do kieszeni. Dzidę natomiast zostawił na ziemi, bo na razie mu się nie przyda - Wyjaśnisz mi po co tu przyszliśmy, panno Angelini? Ja tymczasem się rozejrzę. - zakomunikował i ruszył jak strzała. Gdzie? Po metalowych szczebelkach, czyli żebrach wężulka hen, hen w górę! Zachowanie typowo z dziczy, gdzie wspinasz się na najwyższe drzewo tylko po to, żeby ocenić gdzie należy się dalej udać. Najwyraźniej Ichabod uważał, że tutaj taka taktyka również zadziała. Dopiero kilka sekund później zorientował się, że nie do końca! Wtedy był już jednak na samym czubku ogona węża i wyglądał niczym pirat na bocianim gnieździe. - Nic tu nie widać. - powiedział głośniej, żeby usłyszała go Miranda z dołu. A rozglądał się dokładnie! Na piętro, na parter, za siebie, pod siebie. Widział wszystko to, czego nie blokowały mu ściany. Ruszą gdzieś dalej? Ichaboda ogarnęła nagle niezwykła chęć rozpoczęcia nowej przygody, kiedy nagle coś zaskrzypiało. Raz, drugi... Wąż się budzi! |
| | | Wiek : 26 Zawód : złodziejka Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator
| Temat: Re: [runda #1] Ichabod & Miranda Pią Paź 17, 2014 12:46 pm | |
| Do chwili spotkania, o ile to dało się nazwać byle spotkankiem - w co szczerze wątpiłam, Shannona i kolejno, choć całe szczęście nie w tym samym momencie!, Ichaboda... Moje życie zmieniło się w jeden wielki lunapark. Dużo większy od tego, w którym dane nam było wpaść na Crane'a. Ja zaś czułam się jak ktoś, kogo w chwili nieuwagi wepchnięto do kolejki górskiej i teraz jeździł tak w swoim niekoniecznie bezpiecznym wagoniku, biorąc nim coraz to ostrzejsze zakręty i nieomal wypadając praktycznie za każdym razem. Co chyba najgorsze, sama nie miałam bladego pojęcia jak na to reagować. W pewien sposób była to bowiem jakaś odmiana, odejście od szarej codzienności, która nawet na Ziemiach Niczyich potrafiła być wręcz wybitnie monotonna. To samo w sobie sprawiało, że robiłam sobie w myślach kolorowe zestawienie sytuacji i... I nie wiedziałam. To były przecież dwie zupełnie skrajne sprawy, całkowicie różne sytuacje. Z jednej strony znaczną większość czasu spędzałam dotąd samotnie, by teraz zwyczajnie nie mieć nawet krótkiej chwili spokoju. Jak nie urok, to sraczka i faktycznie byłam teraz skłonna przyznawać temu rację. Nie chciałam być sama. Szczerze nie potrafiłam ścierpieć kompletnej samotności, lecz nadmiar chaosu też nie był już moją ulubioną sprawą. Kiedyś może i faktycznie tak. W dawnych, odległych teraz jak nic, czasach żyłam stylem jak najbardziej pasującym do nieustannej akcji, brałam czynny udział w napędzaniu zjawiska zwanego potocznie wyścigiem szczurów i nie sprawiało mi to nawet najmniejszego problemu, dostosowywałam się, jednak w tym momencie już tak nie było. Dni spędzane na zupełnym odludziu, gdzie przez dziewięćdziesiąt dziewięć procent nie było do kogo otworzyć ust, wpłynęło na mnie i mogłam powiedzieć to bez najmniejszego zastanowienia. Tak było i już. Teraz zaś wychodził ze mnie przeogromny odludek, który wolał ewakuować się w stylu kompletnie nie pasującym do pełnej godności osoby, jaką niegdyś byłam. Nie wyszłam z gracją, rzucając jakiś gaszący Sha tekst, by zniknąć w cnej otoczce. O nie!, ja wybyłam niczym ciężki zwierz błotny, praktycznie późnym wieczorem, sycząc i prychając na wszystko to, co wypływało z ust Delaneya w moją stronę, aby na koniec udać się w miejsce, w którym niekoniecznie być powinnam. A teraz stać w towarzystwie Ichaboda, oczekując na... Wniebowzięcie? Stadko klaunów na rowerkach, które przejechałyby mi tuż przed samym czubkiem nosa? A może zwyczajnie na grupę uzbrojonych strażników tego miejsca, jacy z pewnością się w nim znajdowali, wciąż jakimś cudem nie ujawniając swej obecności, choć przecież hałas zdecydowanie powinien był ich przywabić. Czego najwyraźniej nie widział Ichabod, choć temu to ja się akurat aż tak znowu zbytnio nie dziwiłam. Ha!, mogłam być nawet w znacznym procencie pewna, że nawet nie zdawał sobie sprawy z potencjalnego zagrożenia. Kiedyś zapewne aresztowaniem i wywozem, teraz już raczej czymś większym. Sprawa z martwą dziennikarką nie mogła w końcu przejść bez zupełnego echa. Nie zamierzałam go jednak chwilowo o tym informować, bowiem wyglądał tak... Coś jak dziecko dostające nie byle upragniony prezent, a całą ich stertę. Powódź prezentów powodujących napad ogólnej szczęśliwości, błyszczenie oczu i zadowolenie z siebie wręcz bijące od osobnika. Zaś ja w żadnym razie nie chciałam tego zmieniać, bowiem był to całkiem uroczy widok. Niezmiernie interesujący, choć jednocześnie dodatkowo podkręcany kolejnymi dziwactwami i wyraźnym niezrozumieniem moich słów. To było prawdziwie piękne. - Nie zaprzeczam temu, Ichabod, w żadnym razie. Tak się zwyczajnie mówi. - Stwierdziłam z uśmiechem na ustach, kręcąc głową w niedowierzaniu. - I mówiłam już, naprawdę nie musisz mnie nazywać panią, panną czy jakąkolwiek inną wariacją zwrotów grzecznościowych, bo robi mi się głupio. - Powiedziałam pogodnym tonem, starając się nie wypaść tak, by zmieszać mojego towarzysza, bo tego zrobić w żadnym razie nie chciałam. Ja tylko... Dobrze, to było dziwne. Co najmniej. - Daję głowę, że Sha ani odrobinę nie przejmie się moim powrotem czy też jego brakiem. - Powiedziałam zwyczajnie, wykonując ruch do złudzenia wręcz przypominający "ażeocomiałbysięniepokoićlol". - Praktycznie się nie znamy. - Sprostowałam. - Nie lepiej i nie gorzej niż ty i ja. Nic więcej nie musiałam chyba dodawać, więc pozwoliłam sobie pociągnąć za sobą Icka do wnętrza, by rozglądać się dookoła z ciekawością. Nie było to niby nic jakoś specjalnie odbiegającego od reszty galerii, jakie widywałam w swoim życiu, jednak musiałam przyznać, że zerkanie z zaciekawieniem było silniejsze ode mnie. A gdy jeszcze Icky wyrwał do przodu jak opętany... - Ick, to jest... ...sztuczne... Zaczęłam, kończąc w myślach, bowiem przepona nie pozwoliła mi na wyduszenie z siebie końcówki. Zwyczajnie aż nazbyt mocno się śmiałam, opierając bezmyślnie ręką o coś przy moim boku i strącając to z głośnym łupnięciem, gdy uderzyło o podłogę, tłukąc się natychmiastowo. Zaczerpnęłam powietrza, wycierając łzy z kącików oczu i obserwując poczynania Crane'a, by początkowo ignorować szmery gdzieś z prawej strony, a następnie już jaśniej się w tamtą stronę obrócić... Strażnicy? Rychło w czas... - Ichabod! Przestań się bawić w Tarzana i złaź. - Pisnęłam bardziej z rozbawieniem niż przestrachem, patrząc w bok i po chwili uświadamiając sobie, że to na tym metalowym szkielecie musiała zawisnąć nieszczęsna dziennikarka. - Icky, no! Ziemia wzywa! |
| | | Wiek : 31 lat Zawód : Dzikus! Przy sobie : Kruk o imieniu Corvo - żywy, oderwany ząb węża z galerii, prymitywny, kamienny nożyk.
| Temat: Re: [runda #1] Ichabod & Miranda Sob Paź 18, 2014 7:51 pm | |
| Oj tak! Wybycie Mirandy z mieszkania było naprawdę ostre. Ichabod do tej pory zachodzi w głowę jak to było możliwe, że osoba o tak filigranowej posturze sprawia wrażenie wielkiego, drapieżnego zwierza. Coś musiało być na rzeczy, ale Icek chyba nie chciał się do końca przekonywać o co takiego chodziło. Przy Randy bladła nawet wizja aresztowania, tortur i rozstrzelania! Zresztą Ichabod nawet nie wiedział, że coś takiego funkcjonuje w społeczeństwie. Przecież w dziczy nie miał się z kim bawić w bdsm chyba, że brać pod uwagę wiązanie knura na kiju, żeby ładnie leżał nad ogniskiem. Zawsze to jakieś doświadczenie, które może zaowocować w przyszłości. - Tak się zwyczajnie mówi? Czy wspominałem już, że wasz język jest dość dziwny? - zapytał, unosząc brew do góry. Nadal nie wiedział o co chodziło, ale w pewnym sensie go to cieszyło. To tylko po raz kolejny pokazywało jak jeszcze dużo ma do odkrycia. Co więcej, to coś cały czas na niego czeka! - Wy macie swoją mowę, a ja swoją, panno Angelini. Nie masz powodu do wstydu czy zmieszania. Czyż nie jesteś panną, a ja o czymś nie wiem? - zapytał po raz kolejny, ukradkiem spoglądając na Randy. Dobrze, że ugryzł się w język i nie powiedział nic o Shannonie, bo pewnie zrobiłoby się nieciekawie! A chciał, chciał! Musiał kiedyś do tego nawiązać, więc niech lepiej nie zbliżają się do barku znajdującego się w galerii. To może być destruktywne nie tylko dla samego dzikusa, ale i dla jego znajomości, których posiadał zawrotną ilość - dwie! Zresztą jakież zdziwienie dopadło Icka, kiedy Randy sama poruszyła ten wrażliwy temat. Czyżby wyczucie sytuacji zawiodło Crowna i zbytnio sie przejmował? - Doprawdy tak sądzisz? Nie wiem czemu, ale czasem mam wrażenie, że mierzy mnie wzrokiem podobnym do lochy, która broni małych warchlaków. Jak dla mnie, to jednak się przejmuje. - odpowiedział całkowicie beztrosko, z typowym dla siebie językiem. Według Icka to było najtrafniejsze określenie, na jakie tylko mógł się powołać. Często widział takie scenki, więc doskonale wiedział co mówi i nie pozwoli nikomu tego podważać! Ichabod nie słyszał jednak śmiechu Mirandy albo zwyczajnie uznał go za napad histerii. W końcu przed nimi leżał wielki i dziwny zwierz, którego trzeba było pokonać dla dobra siebie i towarzyszki. A skoro o niej mowa, to czemu kazała mu schodzić na ziemię? Crown rozejrzał się dookoła uważnie i chyba już się zorientował! Widział cienie. Długie cienie, które oznaczały, ze postacie są jeszcze daleko. Po zaaferowaniu Mirandy wiedział jednak, że coś jest na rzeczy, więc czym prędzej zaczął schodzić w dół i wtedy... Zgrzyt. Coś zgrzytnęło, a grunt pod stopami dzikusa lekko się zachwiał. Icek od razu spojrzał w górę na linki, które były podczepione do sufitu. Wszystko wskazywało na to, że jednak ciężar ciała jest zbyt wielki albo ktoś odwalił fuszerkę przy montowaniu węża. Kolos na glinianych nogach daleko nie zajdzie! - Panno Randy, proszę się odsunąć! - krzyknął bez żadnego skrępowania przed strażnikami i przyspieszył kroku. Pod jego nogami co chwila przemieszczały się kolejne żebra węża, a do ziemi miał już niecałe dwa metry, kiedy linki puściły, a cała konstrukcja z hukiem runęła na ziemię. Ichabod dał radę jeszcze uskoczyć, ale nie obyło się bez zadrapań. W jego prawym nadgarstku rozchodził się teraz dość mocny ból, który Crown już znał. Pękniecie albo złamanie! W najlepszym wypadku. Dzikus jednak podniósł się do pionu i zaczął rozglądać się za Mirandą z nadzieją, że nic się jej nie stało. - Randy?! Jesteś cała? - wykrzyknął po raz kolejny, tym razem nie przejmując się jednak dodaniem odpowiedniego przedrostka. Po prostu się martwił i o tym zapomniał. A czemu nie widział Mirandy? Prawdę mówiąc jego prawa strona głowy była trochę zakrwawiona, co przeszkadzało w widzeniu na jedno oko. Taka jest cena za ujarzmienie niebezpiecznego zwierza! |
| | | Wiek : 26 Zawód : złodziejka Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator
| Temat: Re: [runda #1] Ichabod & Miranda Sob Paź 18, 2014 9:01 pm | |
| Nie to dziwne, co dziwne, ale to, co… No, właśnie. Słysząc słowa o tym, jakoby to nasz język należał do tych jak najbardziej dziwnych, cóż, zwyczajnie nie mogłam nie wywrócić oczami, bowiem jak dla mnie był on całkowicie normalny, zaś to właśnie ten wykorzystywany przez Ichaboda był czymś niesamowicie niecodziennym. W końcu nie był on raczej tym, co zbyt często słyszało się na ulicach Kapitolu, Kwartału czy choćby na takich Ziemiach Niczyich. Ani wcześniej, ani teraz. Prawdę mówiąc, nie znałam przed Ickiem chyba ani jednej osoby, która wysławiałaby się w tak… odrębny… sposób, by nie nazwać go zwyczajnie dziwacznym. Dlatego też za każdym razem, gdy tylko mężczyzna się odzywał, kryłam niekoniecznie poprawny uśmiech, jaki wypełzał mi na usta. Nie wiedziałam, czy zdawał sobie z tego sprawę i czy przejąłby się tym jakoś specjalnie, ale wolałam tego raczej nie sprawdzać. Najważniejsze, że bawiło to samą mnie. - Bywa przewrotny i podejrzany. – Potwierdziłam, uśmiechając się pod nosem i dodając jeszcze. – Jednak fakt faktem, że mówi nim dziewięćdziesiąt dziewięć procent społeczeństwa… Możesz więc czuć się wyjątkowy. Nie poklepałam go po głowie jak grzecznego uczniaka, nie zrobiłam nic nadzwyczajnego, zwyczajnie stwierdzając, jak to się wszystko według mnie miało. Specjalnie nie uznałam, że Ichabod jest jedynym człowiekiem wysławiającym się w sposób co najmniej niecodzienny, bowiem najzwyczajniej w świecie nie byłam tego aż tak straszliwie pewna, no i mimo wszystko nie chciałam mu chyba zrobić przykrości, choć szczerze wątpiłam, by dobrze zrozumiał moje słowa. Różnice w naszym odbiorze były jednak dosyć znaczne. On najwyraźniej nie miał takich problemów jak ja, zwyczajnie otwarcie mówiąc to, co mu akurat ślina na język przyniosła. Ja zaś za to… Cóż, nie mogłam powiedzieć, że nie widziałam w tym podobieństwa do tego, co zwykłam robić jeszcze przed rebelią. Do zadawania niekoniecznie dyskretnych, ale z pewnością trafnych pytań, jak właśnie to teraz. Chociaż w pewnym sensie nie mogłam też przyznać, bym nazbyt dokładnie wiedziała, o co chodziło Ickowi. Pytanie o bycie panną można było przecież podciągnąć pod nadzwyczaj wiele rzeczy. - O co ci chodzi w pytaniu o moje panieństwo? – Spytałam więc prosto, wymieniając opcje i zaginając palec przy każdej z nich. – Pytasz się mnie o to czy jestem zamężna? Zaręczona? W jakimkolwiek związku? Czy w nim byłam? A może o to czy jestem dziewicą? – Nie miałam raczej nawet najmniejszych problemów z bezpośredniością, więc ani myślałam się zarumienić przy wspominaniu o rzeczach w pewnym sensie prywatnych. Cóż, krygować się nie lubiłam. Wciąż jeszcze potrafiąc całkiem otwarcie mówić o tym, co miałam w swej głowie. Jak dla przykładu o sprawie z Shannonem, do którego zmartwienia wątpliwości nie miałam. Nawet najmniejszych. Zwłaszcza już po tym wszystkim, co działo się między nami w ostatnim czasie i co nie należało raczej do zbyt przyjemnych rzeczy. Kłótnie, zderzenia charakterów, wyrzucanie przez okno przedmiotów tylko dlatego, że należały one do strony, z którą to akurat się kłóciło… Nie, nie zaobserwowałam w tym nawet najmniejszych obaw o moje zdrowie czy też życie. Już znacznie prędzej… - …nie powiedziałabym. Z mojej strony to wygląda już prędzej na zwykłą bezpodstawną zazdrość i żądze posiadania. Wiesz, to jakby ktoś próbował zabrać mu ukochane kredki. Za nic w świecie ich nie odda, choć może wcale nie być do nich przywiązany. Bo są jego. – Powiedziałam, co sądzę, by następnie zwyczajnie uciąć temat. Nie chciałam się więcej denerwować z powodu jakiegoś wybitnie zaborczego dupka. Poza tym należało się jak najszybciej ewakuować. Dosłownie na już. Wchodząc do środka Galerii, w której wszystko potoczyło się jeszcze dziwniej. Bym mogła wkrótce oglądać sceny rodem z filmów o dzikusach, w towarzystwie zbliżających się strażników. Sama nie miałam pojęcia, czy lepiej śmiać się, czy też może zacząć płakać. To wszystko zalatywało tak kosmicznym absurdem. Choćby przez sam fakt, że, łapiąc się na braku zachowywania ciszy i dawaniu znaku swojej niepowołanej obecności, zaczęłam wołać Icka, by zlazł czym prędzej z wielkiego szkieletu, co skończyło się… …lotem. Nim zdążyłam się obejrzeć, już odskakiwałam w tył, tłukąc tyłkiem kolejny eksponat i piszcząc, w rozbawieniu – dziwaczka!, na widok walącej się sterty metalu. Nie pomyślałam jakoś nawet, że coś może stać się mojemu towarzyszowi. Zwyczajnie byłam chyba w aż nazbyt dużym szoku, śmiejąc się wariacko, by po chwili poderwać z miejsca, słysząc przyspieszone szurnięcia butów ochrony, i najnormalniej w świecie podbiec do Ichaboda, łapiąc go za rękę. Nie przyglądałam się mu zbytnio, choć krew na jego twarzy nie wyglądała dobrze, myśląc wpierw o tym, że należało wiać. Badanie uszkodzeń pozostawiłam więc na później, ciągnąc go do kolejnego pomieszczenia, by spróbować uciec strażnikom. Czyżby mała zabawa w chowanego…? |
| | | Wiek : 31 lat Zawód : Dzikus! Przy sobie : Kruk o imieniu Corvo - żywy, oderwany ząb węża z galerii, prymitywny, kamienny nożyk.
| Temat: Re: [runda #1] Ichabod & Miranda Sob Paź 18, 2014 11:04 pm | |
| Przywyknie! Do Ichaboda trzeba się przyzwyczaić tak samo, jak on musi się oswoić z tym, że inni ludzie są trochę dziwni. Być może te ich "domy" sprawiły, że stali się tacy dziwni chociaż chyba nie tak mówiło się na te dziwne urządzenia, w które się patrzy, a tam mówi do Ciebie człowiek. A uśmiechem niech się Randy nie przejmuje, bo Crown wcale nie zwraca na to uwagi. Cieszy się jedynie, że może komuś sprawić radość. - Przewrotny, podejrzany, pełen dwuznaczności, niedokładny, wulgarny. Oczywiście jeśli mamy być dokładni. - kontynuował, wyliczając na palcach kolejne epitety i uśmiechając się pod nosem. Ah! Jakby było pięknie, gdyby każdy wypowiadał się tak szarmancko jak on. Cały świat stałby się lepszym miejscem - Być może zmienię Waszą manierę wysławiania się? Możecie mnie wsadzić do tego kolorowego pudełka z obrazkami za szkłem. Mniemam, że nie wyszedłbym aż tak źle. - dodał zaraz, odnosząc się oczywiście do telewizora. Jednak te wszystkie nazwy były zbyt trudne, żeby je zapamiętał. No, a przynajmniej część z nich. Ten natłok nowych słów stawał się czasem dla niego kłopotliwy, ale najważniejsze jest to, że wiedział do czego służy dany przedmiot. Może i tylko teoretycznie, ale to już coś. - A o cóż może chodzić, panno Angelini? Pytałem czy jesteś lub kiedykolwiek byłaś zamężna. W końcu może i to nie jest moja sprawa, ale panna i Shannon, no. - wyjaśnił wszelkie wątpliwości, ale przy ostatnim zdaniu niezbyt wiedział co powiedzieć. Są razem? Kochają się? Coś takiego! Nie chciał jednak przekroczyć tej delikatnej granicy i broń boże czegoś zasugerować. Jednak było jeszcze coś, co go trapiło. Miranda użyła pewnego słowa, o którego istnieniu nie miał do tej pory pojęcia. Dlatego też Crown spojrzał na nią uważniej i zmarszczył brwi. - Panno Angelini? Co to oznacza, że jesteś dziewicą? - zapytał całkiem poważnie. Naprawdę nie wiedział, że takie słowo istnieje! Najwyraźniej Miranda będzie go musiała poduczyć, bo co by się stało, gdyby ktoś zapytał go o drogę do dziewicy, a Ichabod nie umiałby na to odpowiedzieć. No co? Chłopak by się zmieszał, a przecież jego celem była asymilacja! - Ponownie nie wiem czy powinienem pannie doradzać, ale... - chwila przerwy podczas której Ichabod zbierał wszystkie rozbiegane myśli - Zachowuje się panna jak głowonogoszmug. Dokładnie tak! Może nie widzi panna wszystkiego dość wyraźnie? Drugie dno? Po prostu nie chcę mi się wierzyć, żeby panny wybranek był tak zaślepiony prymitywnymi zachciankami i potrzebami. - mądry Ichabod doktor, który dodatkowo posługuje się przykładami zwierząt, którym sam nadał nazwy. To pewne, że Miranda nie będzie wiedziała o co chodzi, ale Icek jakoś kompletnie się tym nie przejmował. Zresztą bardziej martwił się doborem słów, bowiem nikomu nigdy nie doradzał. Tak samo nigdy nie był w związku, więc niestety nie mógł wiedzieć dokładnie o co w tym wszystkim chodzi. Był natomiast świadom tego, że związek nastawiony jest na kopulację i dlatego dziwiło go trochę, że Angelini nie jest jeszcze w ciąży. W końcu w przyrodzie działo się to o wiele szybciej. Sarny, małpki, krokodyle! Wszystko co widział i na co polował Ichabod się rozmnażało i to w dość zaskakującym tempie. Dlaczego więc nie ma jeszcze małego Sharandy? Ale skoro mowa o nieobecnych to wróćmy do węża, którego już nie było! Albo był w kawałkach, ale to zależy od spojrzenia. Na całe szczęście Mirandzie nic się nie stało, a przynajmniej na nienaruszoną wyglądała. Ichabod aż odetchnął w ulgą, jednak powietrze po chwili zamieniło się w zduszone jęknięcie, bowiem Randy złapała za jego złamaną rękę. Od razu ewakuowali się z galerii, chociaż Icek jeszcze trochę utykał. Nie wiedział gdzie ciągnęła go kobieta, ale zorientował się, że ktoś ich goni. Właśnie dlatego wolną ręką przetarł po zakrwawionej twarzy, a następnie robił ślady na rogach pomieszczeń. W ten sposób strażnicy mogą pomyśleć, że udał się w którąś z tamtych stron, a tak naprawdę jest gdzie indziej! Właśnie... Gdzie? Gdzieś gdzie było zbyt schludnie, trochę różowo/fioletowo i gdzie Icek nie czuł się komfortowo. Mimo wszystko oparł się plecami na zamkniętych drzwiach i odetchnął z ulgą. - Nigdy mi panienka nie mówiła, że macie tutaj takie okazy węży. Był co prawda trzy razy większy od takiego, na którego kiedyś polowałem, ale chyba sobie poradziłem. Myślisz, że się z tego podniesie? - zapytał całkiem poważnie, po czym zdjął z siebie płaszcz. Wszystko po to, żeby unieruchomić rękę, ale o tym za chwilę. Z kieszeni wyciągnął bowiem ząb, który ułamał wcześniej rzeźbie i chwycił pomiędzy zęby. Zdrową ręką tymczasem rozerwał kawałek swojej koszuli. Wszystko po to, żeby zrobić prowizoryczny stabilizator. I tak metalowy ząb trafił pod dłoń i kawałek przedramienia, a materiał z koszuli przywiązał go mocno do ręki. W ten sposób nie ruszy nadgarstkiem nawet gdyby chciał. - To gdzie jesteśmy i dlaczego jest tutaj tak... tak... niecodziennie. - znowu nie umiał znaleźć dobrego słowa, które opisałoby to wszystko dookoła. Czuł się tutaj tak niepoprawnie, że nie wiedział jak to określić. Czemu jest w damskiej toalecie?! |
| | | Wiek : 26 Zawód : złodziejka Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator
| Temat: Re: [runda #1] Ichabod & Miranda Nie Paź 19, 2014 10:46 pm | |
| Musiałam przyznać, że wyliczenia, jakie czynił Ichabod były z pewnością trafne, lecz dosyć dziwnie się ich słuchało, gdy były one skierowane w coś, co przecież towarzyszyło mi na co dzień. Musiałabym być chyba zupełnym milczkiem, może nawet najzwyklejszą w świecie niemową lub też kimś, kto niesamowicie szybko przejmuje cudze zwyczaje, by nie korzystać z mowy, która była dla mnie czymś normalnym. Na tyle zwyczajowym, że nie widziałam już w niej części z tych rzeczy, jakie wymieniał Icky. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, bowiem z każdą mijającą chwilą faktycznie coraz bardziej zwracałam na to uwagę. - Cóż, przynajmniej nie jest nudzący. Zawsze znajdzie się coś niewątpliwie godnego uwagi. – Stwierdziłam wreszcie z dobrotliwym, a przynajmniej według mnie, uśmiechem na twarzy i wzruszyłam ramionami, jakby nic dotąd nie wywarło na mnie wrażenia. Nic w tej niekoniecznie codziennej rozmowie. Musiałam ponownie przyznać, że Crane w jakiś sposób mnie rozczulał. Ta cała jego nieporadność, nieznajomość rzeczy będących podstawami dla życia normalnego człowieka, wszystkie miny towarzyszące jego słowom, a mimikę to on miał wręcz wyborną!, jak i również niespotykany sposób wysławiania się należący momentami do chyba jeszcze cięższych do zrozumienia od tego normalnego. No, dobrze. Normalnego w kategoriach, w których patrzyłam na to ja. On bowiem za coś nadzwyczajnego, choć raczej nadzwyczajnie podejrzanego, uznawał język, którym ja się posługiwałam. Na dodatek jeszcze dochodził do tego tekst o wsadzaniu mojego towarzysza "do tego kolorowego pudełka z obrazkami za szkłem", który to sprawił, że nie miałam pojęcia czy lepiej jesteś zacząć się śmiać, zachować względną powagę, czy też może zwyczajnie przyładować głową o ścianę w wyrazie mega-super-hiper-fejspalmu. Wszystkie te opcje jak najbardziej mi w tym momencie pasowały, więc pozostawało mi już chyba ciche pokwikiwanie niczym niezdrowa świnka morska. - Jestem pewna, że zmienianie świata na lepsze wyszłoby ci co najmniej epicko, jednak obawiam się, że... - Właśnie, co zamierzałam powiedzieć? Cóż... - Ludzie za tym szkiełkiem, które, tak na marginesie, zwie się telewizorem, nie są zbyt gościnni. Prawdę mówiąc, to fałszywe łamagi. I kurduple. Telewizja powiększa. - Uzupełniłam już mniej chętnie, zastanawiając się coraz wyraźniej nad tym, do czego tak właściwie zmierza nasza rozmowa. Na temat telewizji i wszystkiego tego, co było z nią związane, cóż, nie chciałam raczej... zdecydowanie... się wypowiadać, bo było to jednak coś dla mnie drażliwego. Dobrze, podchodziłam do tego już ze znacznie większym dystansem, jednak to wciąż bolało. I myśl o tym, by wracać do tego choćby w zwykłej, niewinnej rozmowie... Nie nie chciałam tego, mając szczerą nadzieję, że już więcej tematu ciągnąć nie będziemy. - Prawie. - Obrzuciłam wzrokiem otoczenie, wracając po chwili spojrzeniem do Icka. - Prawie byłam zamężna, ale nie wyszło. Zaś Shannon i ja... To skomplikowane, ale nie jesteśmy w pełni razem. To otwarty związek... Z facetem i jego amnezją. - Wzdrygnęłam się. W tym wypadku zwyczajnie nie mogło być mowy o tym, by stworzyć choćby imitację stabilnego związku, gdy to przecież Shannon nawet Shannonem nie był. Mógł być kimkolwiek innym. Nosić wybitnie niespotykane imię, mieć dom z ogródkiem, psa, kota, żonę, dzieci... Jednym słowem - wszystko. Mógł mieć wszystko, starannie ułożone życie z szczęśliwym otoczeniem i rodziną. Dobrze, teraz było całkiem nieźle, poza kłótniami, oczywiście. W przyszłości też tak mogło być, jednak co się stanie, gdy wreszcie sobie przypomni... Bowiem to kiedyś z pewnością miało nadejść, a wtedy... Wtedy będzie źle. Nie miałam jednak możliwości zbyt długo się nad tym zastanawiać, gdyż już po chwili na powrót wlepiałam wzrok w oblicze Ichaboda, nie mogąc zrozumieć, jak coś tak podstawowego mogło mu umknąć. Byłam w ukrytej kamerze...? A może... Może zwyczajnie zapominałam, że ten człowiek od nadzwyczaj długiego czasu pozostawał dotychczas z dala od innych ludzi. To z pewnością miało wpływ na jego edukację. I nie tylko tę zwykłą, ale, jak to się właśnie okazywało, również seksualną. Ja zaś... Miałam być nauczycielką przystosowania do życia w rodzinie...? Pięknie. - Dziewica to kobieta, która nigdy wcześniej nie uprawiała seksu... - Zmarszczyłam brwi, szukając innych słów, by nie musieć odpowiadać na pytanie o to, czym jest seks. - ...obcowała bliżej... kopulowała z mężczyzną. - Powiedziałam wreszcie z kamienną twarzą, dodając wreszcie mniej lub bardziej potrzebnie. - I nie jestem. Zapewne, mogąc odczytać pokrętne myśli Ichaboda, byłabym zmieszana przyrównywaniem mnie do małpy, sarny czy też krokodyla. Temat braku ciąży raczej bowiem spłynąłby po mnie jak po kaczce, ach! te zwierzęce określenia!, z prostej przyczyny. Nie chciałam mieć dzieci, co też skutkowało dosyć wyraźnym zabezpieczaniem się, prócz tej pierwszej nocy, gdy to żądze wzięły górę nad myśleniem. Teraz jeszcze udawało się je hamować na tyle, by jakoś poradzić sobie z wcześniejszym zabezpieczaniem. Co miało chyba również swą przyczynę w częstych skutkach. Cóż, ważny był efekt. Małego Sharandy nie miało być. Za to coraz bardziej prawdopodobne stawało się zaistnienie dużej Mirandy z dziurami od kul galeriowych strażników, przez co przyspieszyłam swoje ruszy, ciągnąc za sobą Ichaboda i podrygując, gdy to Ick próbował wykorzystywać na nich taktykę zmyłki. Aż wreszcie wpadliśmy do pierwszego pewniejszego pomieszczenia, wciąż jeszcze bawiąc się w chowanego z raczej niezbyt przychylnymi ludźmi. Wtedy to też wyraźniej przyjrzałam się towarzyszowi, szepcząc pod nosem wiele mówiące o cholera. Choć Crane raczej nie robił sobie nic ze swojego stanu... - To był sztuczny wąż, wiesz. Ludzie w Kapitolu wciąż są dziwni i fascynują ich takie porypaństwa. - Powiedziałam nieobecnym głosem, skupiając się bardziej na wyciąganiu papierowych ręczników, które mogłabym podać memu towarzyszowi, a następnie rozglądając się w poszukiwaniu apteczki, która powinna być gdzieś w tym miejscu. Powinna, ale jej nie było. - Gwarantuję ci, że się nie podniesie. Prędzej oni go naprawią. - Mruknęłam i podeszłam bliżej, powoli zaczynając ścierać krew z jego twarzy i przekrzywiając głowę Icka bardziej w stronę światła. - Jesteśmy w toalecie. Tylko większej niż zazwyczaj, publicznej. - Odpowiedziałam, patrząc na niego z uwagą. - Jak się czujesz? Masz zawroty głowy? Pamiętasz jak się nazywasz? - Nie wyglądało to aż tak znowu źle, jednak wolałam nie mieć w towarzystwie kolejnego faceta z potencjalną amnezją. Zarówno tą całościową, jak i również częściową. Nie i tyle. |
| | | Wiek : 31 lat Zawód : Dzikus! Przy sobie : Kruk o imieniu Corvo - żywy, oderwany ząb węża z galerii, prymitywny, kamienny nożyk.
| Temat: Re: [runda #1] Ichabod & Miranda Pon Paź 20, 2014 6:20 pm | |
| Oczywiście, że nie jest nudzący! W tym zewnętrznym świecie Ichaboda nie nudziło nic. Wszystko było dla niego nowe i nawet nóż kuchenny wydawał mu się niezwykły. W końcu jakim cudem człowiek potrafi korzystać z tak zaawansowanej obróbki twardego materiału? To musi być coś niezwykłego! A może to zwyczajne olbrzymy, które wyginają stal? Też całkiem prawdopodobne. - Jestem pewien, że kiedyś go opanuję panno Angielini... Nie... Ziom! - odpowiedział, uśmiechając się od ucha do ucha. To słowo zasłyszał w tym całym telewizorze. Ludzie się tak do siebie zwracali, więc niby dlaczego on miałby postępować inaczej? Najwyraźniej to taki zwyczaj jak z grzeszeniem. Crown szybciej wstrzeli się w ich tutejsze zwyczaje, niż mogło się MIrandzie wydawać! - Epicko? Czemu uważasz, że zajmowałbym się epiką? W tym całym telewiozorze również piszą książki? Coraz bardziej chcę ich poznać! Nie wiem tylko dlaczego wypowiadasz się o nich tak niepochlebnie. - odpowiedział zaciekawiony, oczywiście przekręcając najprostszą nazwę. Co prawda nie rozumiał jeszcze kilku słów, ale o nie wolał na razie nie pytać. Lepiej przyswajać jedną dozę informacji na raz, bo inaczej wszystko ucieknie i tyle z tego będzie. Skoro mowa o przyswajaniu, to wielka szkoda, że do tej pory nie natrafili na mapę galerii. Wszystko byłoby wtedy łatwiejsze, bo Ichabod od razu orientowałby się w terenie. - To smutne, kiedy dwójka ludzi nie może się ze sobą związać. - odpowiedział zamyślony, po czym od razu się zreflektował - Znaczy... Tak słyszałem, bo przecież sam nigdy nikogo w dziczy nie spotkałem. Mam nadzieję, że się Wam uda. - całość zakończył dość optymistycznie, znowu wstrzymując się przed zadaniem pytania. Czasem miał wrażenie, że siedzi Angelini zbyt długo na głowie i zastanawiał się czy czasem nie lepiej będzie wyruszyć w dalszą podróż. - Ah... Oh.. Rozumiem. - odpowiedział całkowicie zmieszany na wytłumaczenie pojęcia dziewictwa i odwrócił wzrok od swojej towarzyszki. Czuł się jakoś niezręcznie z informacją jaką udzieliła mu Miranda. Czemu niby powiedziała mu, że nie jest dziewicą? Czy to oznaczało, że sam Crown takową jest? W końcu nigdy nie miał kobiety, co raczej robi z niego dziewicę. To wszystko jest zbyt trudne! Tymczasem mały Sharanda byłby bardzo fajny. Wujek Crown uczyłby go wszystkiego. Rozbijania szałasu, polowania na zwierzęta, patroszenia ich, wypychania, robienia skór, ubrań, zastawiania sideł, tropienia, zbierania ziół i wielu, wielu naprawdę wielu innych rzeczy. W wieku pięciu lat zrobiłby się z niego mały terminator, który w pojedynkę wytropiłby samą Almę Coin! To dopiero coś. Za to strażnicy ich nie dopadną i nie ma się co o to martwić! Icek wyprowadzi ich sprawnie w pole, a w razie czego zwyczajnie wybije kolejną szybę i uciekną gdzie pieprz rośnie. Wszystko da się zrobić jeśli ma się tylko pomysł i odpowiednie siły! - Potraficie robić takie dziwne węże zupełnie sami? Po co robicie bestie, które później mogą Was zjeść? - nadal tego wszystkiego nie rozumiał. Wydawało mu się to co najmniej dziwne. Widział zwierzęta, które rozrzucały kości swoich ofiar dookoła legowiska, ale taki masywny wąż mógłby zjeść w pojedynkę i tuzin ludzi, a oni stawiali mu pomniki jakby był jakimś bogiem. A może o to chodziło? To jakiś kult węża? - Naprawią? Znowu będę musiał go pokonać? - może i trochę bredził, ale to raczej przez szok. Uderzenie głową w posadzę za dobrze mu nie zrobiło. Znowu chciał się rzucić na jakąś rzeźbę, ale doskonale wiedział, że da sobie radę. W końcu jedną już powalił. - Me imię to Ichabod Crown z matki Sally o ojca Josha Crowna. - odpowiedział dla sprawdzenia swojej pamięci, po czym syknął głośniej. Te ręczniki bardziej go bolały niż sama rana. Właśnie dlatego złapał za rękę MIrandy, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie musi nic robić. Krew sama się w końcu zatamuje. - Ostatni raz się tak czułem, kiedy zaskoczyła mnie puma. Podejrzewam też, że w tym przybytku nie znajdę nigdzie dziurawca, więc możemy ruszać dalej. Za mną, panno Angelini. - powiedział lekko niezadowolony, po czym wystawił zakrwawioną głowę za drzwi. Było pusto i przede wszystkim cicho. Czyżby strażnicy poszli w inną cześć budynku? Bardzo dobrze! Teraz pozostało tylko skierować się przed siebie do następnego pomieszczenia. Może gdzieś tu będzie wyjście? Chociaż wydawało się, że Crown do niego nie dotrze. Pęknięta kość i płaszcz, który założony był tylko na jedną rękę. Do tego ta krew na głowie! Dzikus wyglądał jak prawdziwy dzikus, ale trochę poturbowany. No, czas się zbierać! |
| | | Wiek : 26 Zawód : złodziejka Przy sobie : latarka z wytrzymałą baterią, paralizator
| Temat: Re: [runda #1] Ichabod & Miranda Nie Lis 09, 2014 11:46 pm | |
| /post dosyć marny, ale wracam do życia innymi postaciami po tak długim czasie... także lol xD
Telewizja… Nie lubiła telewizji, choć, o ironio!, znaczną większość swojego wcześniejszego życia wiązała właśnie z tym biznesem. To jednak były zupełnie inne czasy. W tamtych dniach naprawdę myślała, że już do końca powodzić jej się będzie równie wyśmienicie, jak to i było wcześniej. Miała swoich znajomych, swój niewielki domowy kącik, znaaaacznie większy studiowy kąt, a właściwie – cały szereg pomieszczeń swą wielkością znacznie przewyższających zajmowane przez nią mieszkanie. Mogła powiedzieć, że czuła się spełniona, jednak… Czy aby szczęśliwa? To teraz dało się dosyć łatwo podważyć. Szołbiznes może i potrafił otworzyć człowiekowi wiele ścieżek niekoniecznie dostępnych zwykłym, przeciętnym i zupełnie z nim niezwiązanym ludziom, jednak równie szybko był w stanie zmieść niewygodną osobę dosłownie z powierzchni ziemi. Może nie w sposób ostateczny, w pył w końcu nikogo nie zamieniał, jednak z pewnością zmuszając go do podjęcia dosyć nieprzyjemnych kroków. Do wyboru pomiędzy pozostaniem na widoku i codziennym mierzeniem się z oceniającymi spojrzeniami, co dosyć często skutkowało niechybnym popełnieniem samobójstwa, byleby tylko odciąć się wreszcie od tego wszystkiego… Lub też zejściem do tak zwanego podziemia, gdzie na powrót było się nikim. Zupełnie tak jak przed wpadnięciem w macki okrucieństwa, choć może z dodatkową porcją problemów związanych choćby ze zdobywaniem pożywienia czy też innymi tego typu czynnościami. Jednym słowem – makabra. - O tak, z pewnością piszą. Wypełniają swe grube księgi nazwiskami pokonanych nieszczęśników. – Parsknęła gorzko, po raz kolejny zastanawiając się nad tym, jak Ichabod przetrwał na tym świecie bez jakiejkolwiek wiedzy o nim, choćby tej czysto elementarnej, czy też o zasadach w nim panujących. Był taki… Niespotykanie nieogarnięty. – Powiedzmy tylko, że aż za dużo krwi mi w życiu popsuli. Kanalie, gnidy i padlinożercy. – Stwierdziła zwyczajnie, nie mając zamiaru bawić się w wynajdywanie jakichkolwiek pozytywów w istnieniu tych ludzi. Nie i tyle. Cóż, musiała chyba powiedzieć, że zmieniła się nie tylko pod względem szczerości, lecz i również pojmowania niektórych rzeczy, na które patrzyła teraz przez zupełnie inny pryzmat niż ten, przez który zwykła zerkać niegdyś. Całkowicie inne spojrzenie na świat, może lekka doza negatywu, z pewnością sporo podejrzliwości i jak najbardziej niepochlebne zdanie o tych, którzy to siedzieli sobie tam wygodnie za murami Dzielnicy Rebeliantów, popijając herbatkę z porcelanowych filiżanek i patrząc na trybutów rozwalających sobie wzajemnie czaszki… Bo czyż nie była to wyborna zabawa godna ludzi z klasą? Nie? Nie? Dobrze, przynajmniej była to jakaś zabawa. Szkoda tylko, że nie dla wszystkich. Choć ona… Była chodzącym negatywem i nie widziała zabawy zupełnie w niczym? Czyżby to tak właśnie szło? Nie, chyba nie chciała się nad tym zastanawiać, choć jej myśli uporczywie zwiewały właśnie w kierunku rozmyśleń, sprawiając tym samym, że słowa Icka o wiązaniu się puściła jakoś bokiem. Niby pozwalając im wlecieć jej jednym uchem, lecz nie zatrzymując ich w swej głowie, a robiąc za autostradę, którą przeleciały, wylatując z drugiej strony. Skomplikowane, czyż nie? Choć z pewnością nie tak jak pokrętna logika Crane’a… - A żebyś ty wiedział, co jeszcze współcześni ludzie potrafią zmajstrować… – Pokręciła głową z pobłażliwym, lecz przynajmniej autentycznym!, uśmiechem. – Robimy je, ale zjeść nas nie mogą. Są martwe… Nie mają serca, nie mają innych organów, czysty metal. To rodzaj… Cóż, współczesna sztuka jest dziwna nawet dla kogoś, kto praktycznie się z nią wychował. – Powiedziała, marszcząc czoło i postanawiając nagle jeszcze uważniej przyjrzeć się swemu towarzyszowi. Niby zachowywał się zupełnie tak samo jak wcześniej, jednak te wszystkie obrażenia… Nie umierał – tego była pewna, a jego słowa zdawały się być na swój specyficzny sposób logiczne, więc nie powinna się chyba martwić. Co nie zmieniało faktu, że należało znaleźć choćby jakąś marną imitację apteczki, a następnie ewakuować się z terenu jak najszybciej. Zdecydowanie. - Dziurawiec… Cóż, nie. Apteczka. To jest to. – Mruknęła jakby lekko nieobecnym głosem, po raz ostatni rozglądając się po łazience, w której przedmiotu nagłego zapotrzebowania raczej jednak nie było. Popaprane standardy Kapitolu! - Dobra. Najwyraźniej musimy poszukać tego w innym miejscu. – Stwierdziła, wypuszczając powietrze przez zęby. – Czysto? I nie padniesz mi za rogiem? |
| | | Wiek : 31 lat Zawód : Dzikus! Przy sobie : Kruk o imieniu Corvo - żywy, oderwany ząb węża z galerii, prymitywny, kamienny nożyk.
| Temat: Re: [runda #1] Ichabod & Miranda Czw Lis 13, 2014 4:37 am | |
| Jak można nie lubić telewizji? To przecież bluźnierstwo! Ichabod do tej pory nie mógł się nadziwić jak na takim szkle poruszają się inni ludzie. Na dodatek można im zmieniać kolory! Tak, do tej opcji na pilocie Crown również dotarł i miał niemały ubaw, kiedy zobaczył niebieskich prezenterów. Poczuł się wtedy jak magik, który może panować nad żywotami innych i zmieniać im kolor skóry wedle swojej woli. Lepiej, żeby Miranda nie zaprowadzała go nigdy do telewizji, bo jeszcze wystąpi w jakimś komunikacje rządowym, bądź wieczornym wydaniu wiadomości i zrobi sensację na całe panem. Oczywiście później pewnie go rozstrzelają, ale będzie miał swoje pięć minut sławy, które zawsze będzie można wykorzystać, tak? No pewnie, że tak! Jestem za to pewien, że Crown zostałby pożarty przez ten cały showbiznes. Ludzie zrobiliby z niego jeden, może dwa materiały, nadmuchały bańkę medialną, obiecaliby mu gruszki na wierzbie, a następnie zwyczajnie o nim zapomnieli. W końcu historia o dzikusie, który przez trzydzieści lat siedział sam w głuszy z pewnością należy do smakowitych kąsków. Kto by nie chciał usiąść przed telewizorem i zobaczyć, że istnieje człowiek, który żył w warunkach teoretycznie gorszych niż te panujące w kwartale ochrony ludności cywilnej. NIgdy nie widział prądu, nigdy nie miał do czynienia z pralką, a wielki posąg węża jest dla niego jedynie morderczą bestią, którą naprawdę nieźle załatwił. Padła jak długa! Chociaż z drugiej strony może obudziłaby się w nim natura showmana i postarałby się nawet o własny teleturniej? Chciałby zobaczyć minę Angelini, kiedy sam występuje w garniturze i na dodatek zadaje ludziom dziwne pytania. Z pewnością byłaby nieźle zdziwiona! - Walki? Czemu ludzie mieliby z sobą walczyć? Przecież nie ma sensu rozlewać krwi pomiędzy własnym gatunkiem. - odparł zdziwiony. Dla niego nie było normalnym to, że istota inteligentna walczy z drugą tylko dla samej zabawy. Owszem, widział takie zachowania, ale u zwierząt, które kierują się głównie instynktem i przede wszystkim nie mają za sobą żadnego dorobku. A Ichabod nie miał żadnych problemów z przetrwaniem w świecie, bo jego świat był kompletnie inny od całej reszty. Jedyne o co musiał się martwić to polowania i sporadyczna rola, plus ocieplanie swojego prowizorycznego domu. Zero zmartwień, zero stresu, a tylko trochę kombinatorki. Ludziom wyszłoby to na dobre, naprawdę! I w pewnym sensie Ichabod cieszył się, że zna kompletnie inny świat. Chociaż do tej pory obserwował jedynie dwójkę ludzi, to wywnioskował, że Ci zbytnio są przywiązani do rzeczy materialnych, przyziemnych - swoich domów, mieszkań, telewizorów, ulubionego łózka. To są przecież przedmioty, które może zrobić każdy po małym zgłębieniu tematu. Tymczasem dookoła nich pełno było pięknej przyrody, roślinności, zwierząt i zjawisk, których zwyczajnie nie dostrzegali. Kiedy była pełnia, oni zasłaniali okna, bo raziło ich odbite w ten sposób światło. Może i ludzie posiedli niesamowitą wiedzę i stworzyli niewyobrażalnie zaawansowane konstrukcje technologiczne, ale jednocześnie stali się zamknięci. Ichabod nie miał najmniejszych problemów z nawiązaniem nowej znajomości, ba! Nawet go do tego ciągnęło. Był ciekawy świata, optymistyczny, wesoły. Chciał wszystkiego spróbować i wszystkiemu się przyjrzeć. Czy ktoś może powiedzieć, że ma takie same cele i priorytety? - Sztuka? To monstrum ma być sztuką? Jesteście naprawdę dziwni, a mówię to ja. To już coś musi oznaczać. - odpowiedział Icek, stękając lekko, kiedy usztywniał sobie rękę. Aż tak źle nie było! W końcu ten wąż naprawdę mógł się okazać monstrum, a przy odrobinie pecha Crown zwyczajnie siedziałby teraz w jego brzuchu i próbował się wydostać. Zapewne zacząłby go łaskotać, aż wreszcie wydostałby się na światło dzienne, o ile takie rozwiązanie by podziałało. - Cóż... Jeśli znajdę tę całą apteczkę, to Ci ją dam, Panno Angelini. - odpowiedział z entuzjazmem, chociaż za cholerę nie miał pojęcia co to za ustrojstwo. Słyszał o aptekach, ale apteczkach? Czy to są jakieś mniejsze miejsca, gdzie miła pani sprzedaje lekarstwa zrobione przez ludzi? O nich tez słyszał! Wszystko dzięki telewizji. Dziwiło go jednak zawsze jak mogą zmniejszyć dziurawiec do rozmiarów małej tabletki i czemu działa podobnie jak ten po zerwaniu, skoro wygląda kompletnie inaczej? - Czysto. Niech mnie koń kopnie, jeśli padnę. - odpowiedział, chyba lekko przekręcając idiom, ale w żadnym razie mu to nie przeszkadzało. Zamiast tego wychylił się z łazienki i ruszył przed siebie, kompletnie nie wiedząc gdzie zmierza. Poruszał się jednak powoli i z wyczuciem, czyli zupełnie tak, jakby teraz kogoś tropił. Jeśli nie chcą być nakryci przez strażników, to pasowałoby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Szczęście im jednak sprzyjało, bowiem znaleźli się teraz w sali pełnej książek. Ichabod był... w niebie! Jego oczy zaświeciły się jak dwa halogeny i nawet w tej ciemności dało się dostrzec, że chciałby zostać tutaj na wieki. No, a przynajmniej na dwa tygodnie, żeby przeczytać chociaż część z tego, co znajduje się w zbiorach. Podejrzewał jednak, że MIranda nie będzie z tego zadowolona, więc na razie milczał. |
| | |
| Temat: Re: [runda #1] Ichabod & Miranda | |
| |
| | | | [runda #1] Ichabod & Miranda | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|