|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| | | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Na zewnątrz Wto Lis 04, 2014 4:06 pm | |
| Nauczył się w takich sytuacjach zachowywać zimną krew, choć tak naprawdę tłum przeszkadzał mu niesamowicie. Miał w sobie jeszcze dużo z autystycznego dziecka - niedosłownie, oczywiście - które potrafiło całymi dniami kołysać się na łóżku, przypominając sobie pijanego ojca i zataczającą się matkę, która była uzależniona od morfaliny. Dobrze pamiętał ułożenie jej ciała, kiedy składał ją do grobu, przyrzekając sobie, że następna jego ofiara nie sprawi, że zapłacze. Był kiepskim synem jego ojca, ciągle usiłował wyrwać się z tej matni i wpadał w nią instynktownie, podejmując walkę z systemem. Reprezentowanym przez nikogo innego jak Gerard Ginsberg, którego duch unosił się w powietrzu. Jakie to biblijne. Zaśmiał się gardłowo, spoglądając na Almę Coin z uśmiechem na wąskich wargach. Który nie zniknął nawet wówczas, gdy zostali wezwani do uczestniczenia w negocjacjach. Mógł zgodzić się na taką zamianę, właściwie nie zależało mu już na niczym, więc oddałby się im od razu, ale zaczynało go to bawić. Całkiem miła odmiana po szeregu bolesnych operacji i szkicownika ze strojami trybutów, który trzymał teraz w kieszeni. Nie miał w sobie za wiele z artysty. Nie był delikatny, nie wyczuwał estetycznego piękna w tym, że Melanie Coin zalewa się czerwienią krwi, która sączy się po jej białym uniformie. zwiastując koniec epoki terroru. Uchwycił to uczucie ulgi, które jednak po chwili zamieniło się w czystą grozę. Negocjacje runęły jak domek z kart, wszędzie pojawiała się broń, a Alma Coin stała niedaleko... Spojrzał na Tylera, próbując przekazać mu bezgłośnie to, co obaj doskonale wiedzieli. Musieli uciekać, musieli zabrać szybowiec i wbić się w powietrze, zanim rozpęta się tutaj piekło. Nie zamierzał zastanawiać się ani chwili dłużej, podbiegł do pani prezydent i uchwycił ją w stalowym uścisku, korzystając z zamieszania. Tak właśnie dusił matkę, choć niestety, w tym wypadku musiał obejść się smakiem i skupić się na wciągnięciu jej na pokład szybowca. Razem z Tylerem, któremu przecież i tak głównie zależało na trybutce. Znajdowała się już w środku, więc im też pozostawało dołączenie do nich. - Ruszajmy! - wydał sygnał do odlotu, wiedząc, że nie mają już nic do stracenia. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Na zewnątrz Wto Lis 04, 2014 6:06 pm | |
| Czyli jednak wszystko miało skończyć się dokładnie tak, jak podejrzewał. Kiedy widział Tylera wracającego do poduszkowca wiedział, że nie wszystko poszło po ich myśli. Szczerze mówiąc wiedział o tym z chwilą, w której Melanie Coin (teraz już wiedział, kim była owa kobieta) wypowiedziała przez megafon pierwsze słowa. Wstał z ziemi, gdy tamten zaczął mówić, wzdychając cicho, trochę bezsilnie. Nie ufał tym ludziom, nie wierzył, że uwolnią trybutów i, tym bardziej, ich. Wreszcie zaczęło być jasnym, że jego przeznaczeniem jest jednak zawiśnięcie przed siedzibą rządu w walce o wolność. Buntownik i rebeliant miał skończyć tak, jak powinien. Czemu więc mu to przeszkadzało, skoro pozornie wszystko było na swoim miejscu? Nie odezwał się ani słowem, po prostu wyszedł z poduszkowca, z dogasającym już płomykiem nadziei w sercu. Spojrzał na te biedne dzieci, które też miało niedługo dosięgnąć przeznaczenie. Spojrzał na Strażników i nie mógł nadziwić się, że z taką łatwością przychodzi im wykonywanie rozkazów. Pozostało tylko czekać. Więc czekał. Wszyscy czekali, bo co innego mieliby niby robić? Wtedy też, podczas przerwanej przez prezydencką córkę ciszy, wydarzyło się coś, co być może mogło zawrócić cały ich plan na odpowiedni tor. Bo aktualnie siedzieli w pociągu, który z każdą chwilą wykolejał się coraz bardziej. Pojedynczy strzał. Tylko tyle wystarczyło, aby Hugh dobył własnej broni, której jeszcze nie zdążył złożyć w geście kapitulacji. Tylko tyle, jeden odgłos, który powalił na ziemię pannę Coin. Obserwował, jak dookoła powoli powstaje chaos i przez ułamek sekundy potrafił w nim dostrzec prawdziwe piękno. To była ich szansa, drugą którą otrzymali i którą musieli wykorzystać. A później usłyszał kolejny strzał. I kolejny. I kolejny. W sumie trzy, a podczas jednego z nich osoba, o którą może powinien zatroszczyć się bardziej, upadła na ziemię. Przez chwilę zamarł, aby zaraz potem klęknąć obok ukochanej siostry patrząc na jej ranę. Mieli szczęście, a właściwie ona miała, gdyż kula utkwiła w ranie, tamując chwilowo krew. A on nie zamierzał jej wyciągać. Jedynym, co chciał zrobić, było zabranie jej do poduszkowca śladem Henry’ego i Tylera, którzy prowadzili już tam panią prezydent (zapewne dla jej własnego dobra!) i trybutów, którzy właśnie znikali w jego wnętrzu. Wiedział, że więcej osób będzie potrzebnych i choć jednego przed chwilą stracili (druga z kul Melanie trafiła prosto w jego głowę), wciąż mieli spore wsparcie. Nie zastanawiając się dłużej położył rękę dziewczyny na swoim karku, uginając jej nogi w kolanach i sprawnym ruchem wsuwając pod nie swoje ramię. Sekundę później stał już na dwóch nogach, trzymając Libby w swoich ramionach. Było prawie jak kiedyś. Wtedy, za starych dobrych czasów, też nosił ją w swoich rękach, nigdy jednak nie musiał jej ratować. Nie zastanawiając się dłużej wszedł na pokład mając nadzieję, że drzwi zamkną się w odpowiednim momencie i pozwolą odlecieć im bezpiecznie do siedziby Kolczatki. Stracili jednak pilota, musieli więc polegać na własnych, raczej nikłych umiejętnościach i autopilocie modląc się o to, że doprowadzi ich na miejsce. Przecież wcale nie było daleko… Posadził dziewczynę na ziemi, sięgając po apteczkę, która leżała w tym samym miejscu, w którym zostawił ją po ocuceniu pani prezydent. Wyjął bandaże, które aktualnie musiały im wystarczyć, rozdarł kawałek ubrania, aby mieć wygodniejszy dostęp do rany i zaczął owijać jej delikatne ciało bandażem. - Będzie dobrze – rzucił, uśmiechając się do niej. Przecież nie umierała, to tylko mała rana – Zamierzamy stać w miejscu, czy może wolimy przeżyć? – krzyknął za siebie sugerując jednocześnie, że ktoś z nich powinien zająć się odpaleniem maszyny. On przecież był zajęty, nie zamierzał zostawić swojej małej siostrzyczki.
|
| | | Wiek : 19 lat Przy sobie : Znaki szczególne : krótsze włosy (tak do ramion), ciemnobrązowe soczewki kontaktowe
| Temat: Re: Na zewnątrz Wto Lis 04, 2014 6:25 pm | |
| Znowu czuła się jak w cholernym cyrku. Wszystko nabierało tępa i jak na początku nie bardzo wiedziała, co dokładnie się dzieje, w ciągu następnych paru minut zupełnie straciła orientację. Równie dobrze ziemia mogłaby się teraz walić pod jej stopami, a ona i tak stałaby w jednym miejscu śledząc wzrokiem swojego ukochanego. Tak, chyba go kochała, chociaż to „chyba” znacznie osłabiało znaczenie miłości. Albo innego, równie pokręconego uczucia, którym go darzyła. Nie zastanawiała się, nie miała nawet kiedy. Wszystko zdarzyło się zdecydowanie za szybko, to co było przed Igrzyskami szybko odeszło w zapomnienie ustępując miejsca woli przeżycia, ale teraz… Teraz na powrót miała mętlik w głowie, a kiedy przez chwilę odwrócił głowę w jej stronę znów doszła do wniosku, że być może jednak go kocha. To było zbyt skomplikowane, nawet dla niej, choć nigdy nie miała z myśleniem większych problemów. Ale kiedy chodziło o serce, Griffin naprawdę zaczynała się gubić. Pilnująca ich kobieta odeszła, a brunetka odetchnęła z ulgą mając nadzieję, że już nie wróci. I nie pomyliła się. Blondynka nie była w stanie do nich powrócić, bo zaraz potem pojedynczy strzał trafił prosto w jej ciało sprawiając, że głos zamarł w gardle. Następne były trzy strzały, ale Mayi już to nie obchodziło. Ważne były głosy mężczyzn, którzy prowadzili ich do poduszkowca. Kazali uciekać, a trybutka (a może już nie?) nie miała wątpliwości, że powinna się ich posłuchać. W odruchu z Areny zabrała swoje rzeczy (kto wie, czy może jeszcze się nie przydadzą), jeden z noży zostawiając w dłoni i wraz z pozostałą ósemką skierowała się do pojazdu, który miał ich zawieść… do domu? Nie ważne, byle jak najdalej od tego miejsca, byle jak najdalej od Areny, krwi i śmierci. W środku panował przyjemny chłód i choć dobrze wiedziała, że na zewnątrz panuje chaos, naprawdę jej to nie obchodziło. Była zmęczona i pierwszym co zrobiła, było osunięcie się na chłodną podłogę i oparcie głowy o ścianę. Może powinna wstać i wypatrywać Tylera, albo martwić się, że jednak nie znajdzie się razem z nią na pokładzie, ale nagle uszły z niej wszelkie siły. Chociaż nie miałaby nic przeciwko, gdyby sam postanowił do niej podejść.
|
| | | Wiek : 19 lat Zawód : trybut Przy sobie : nóż, biały proszek w saszetce, latarka, ząbkowany nóż, zapałki, butelka wody utlenionej, dwie pieczenie, dwa jabłka, banan, nóż do krojenia, widelczyk do ciasta, dwa widelce Obrażenia : 2 ukąszenia gończych os - na szyi i na policzku
| Temat: Re: Na zewnątrz Wto Lis 04, 2014 8:11 pm | |
| Opuszczenie Areny naturalnie nie mogło być takie proste. Nie polegało przecież tylko i wyłącznie na wyjściu z budynku. Ucieczka z pola bitwy to jedno, przeżycie poza nim, gdzie wszystko i tak zależało od kaprysu Almy Coin, to zupełnie inna sprawa. Jego myślenie potwierdził wystrzał z pistoletu i kilkanaście kropli krwi, jakie wylądowały na nim, kiedy kula zabiła jednego z trybutów. I jakie to dawało im szanse na przeżycie? Mogli chyba tylko liczyć na zdolności negocjacyjne i siłę karty przetargowej tajemniczych wybawicieli. Porywanie Almy Coin to naprawdę głupi pomysł, gwarantujący szybką, albo i nie, śmierć w razie niepowodzenia, ale z drugiej jeśli mieli dostać pewność, że nie zostaną zabici później, to chyba faktycznie tylko szanowna pani prezydent mogła im w tym pomóc. Emrys zastanawiał się jeszcze, co takiego skłoniło grupę ludzi do tak samobójczej misji i kto za nią stał. Alexandrowi posłał lekki uśmiech, który poszerzył się, kiedy zobaczył przyklejoną do przyjaciela Daisy. Ostatnie chwile na świecie w objęciach osoby, którą się kocha? Całkiem romantycznie. I coś, czego mógł pozazdrość, bo obecnie Emrysowi trudno było skupić się na myśleniu o czymś innym niż o ojcu i o tym, czy będzie miał szansę jeszcze go zobaczyć. Marzenie to już wkrótce stało się o wiele bardziej możliwe do spełnienia. Sytuacja zmieniała się bardzo szybko, a zrobiła się już kompletnym chaosem, kiedy kobieta, która wcześniej zabiła Royce’a, została postrzelona w szyję i najwyraźniej się wykrwawiała. Mężczyźni w mundurach Strażników Pokoju, którzy wyprowadzili ich z Areny i którzy do tej pory przy nich stali, popędzili ich w stronę poduszkowca. Nie protestował. W środku poczuł przyjemny chłód, względną ciszę i złudne poczucie bezpieczeństwa. Przecież to jeszcze nie koniec i nie powinien tak się wyluzowywać. Rzucił spojrzenie w stronę siedzącej pod ścianą Mayi, stojącego nieopodal Alexandra i reszty trybutów. Nie zdążył dokładniej zorientować się, kto przeżył i kiedy ujrzał kolorowe włosy Lucy, uśmiechnął się lekko. Następnie skierował spojrzenie w kierunku kobiety, którą udało się postrzelić jednej z dowódczyń, tej umierającej, Strażników Pokoju. Zdaje się, że dostała w obojczyk. Chwilę później już znajdował się przy niej i mężczyźnie, który próbował ją opatrzyć. – Nie bądź taki delikatny, zatrzymaj krwawienie. Takie owijanie bandażem nic nie da – pouczył go, klękając przy poszkodowanej i przyglądając się jej ranie. Kula nie przeszła na wylot, więc trzeba będzie ją wyciągnąć. Lepiej by było, gdyby mogła otrzymać odpowiednią pomoc jak najszybciej. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Na zewnątrz Wto Lis 04, 2014 8:29 pm | |
| Z początku było zadziwienie. Nieogarnięcie połączone z niezrozumieniem. Ciemność i jasność, woda i ogień, choć te... Moment... Te akurat należały chyba do przeciwności, zaś jej chodziło o... Sama nie miała dokładnie pojęcia, o co. Czuła się zagubiona w tym wszystkim, co działo się dookoła, uświadamiając sobie już chyba w pełni, a przynajmniej - na ile pełnię świadomości mogła osiągnąć osóbka wielkimi krokami zbliżająca się do zupełnego szaleństwa i na dodatek już w tym momencie mająca najzwyklejsze w świecie omamy słuchowo-wzrokowe, że jej oderwanie od świata nie miało miejsca w tym momencie czy też chwilę temu, zaś już całkiem dawno. W jej swoistej umysłowej odległej galaktyce, lata świetlne wstecz, innym życiu lub jak to tam szło inaczej nazwać. Po zadziwieniu nadeszła zaś najwyższa pora na to, co dało się określić jako niezidentyfikowany kłujący ból w tym miejscu, w którym chyba powinno być serce. Dokładnie tak, powinno być, bowiem już znacznie wcześniej czuła się zupełnie tak jakby jej je wydarto żywcem z piersi. Wydarto, podeptano, zmiażdżono, nakłuto igłami jałowca, wytaplano w majeranku, posypano solą wprost na jedno wielkie zranienie, jakim zdecydowanie po tym było, przemielono, następnie smażąc i rzucając dzikim zwierzętom na pożarcie. Obrazowe, nie? A jakże niezapomniane było to uczucie... Tak czy siak, po tym wszystkim naprawdę już mało co ją obchodziło. Mało co, które nie miałoby związku z jej własnym urojonym światkiem, kolorowymi ptakami w nim obecnymi, ich przedstawicielem - Ptaśkiem grzebiącym coś w krzakach, czyżby był to jakiś radośnie martwy trybut?, wszelkimi tymi wielce twórczymi rozmowami z kimś, kogo tak naprawdę wcale przy niej nie było... Zupełny brak zainteresowania kolejnymi rozróbami i rozlewem krwi sprawił tylko, że znaczną większość czasu przesiedziała w kuckach na ziemi, spoglądając tylko na to wszystko z niezdrowo rozszerzonymi oczami, przechylając się tylko nieznacznie w tył pod ciężarem swego arenowego ekwipunku, z którego to grzecznie wyleciała znaczna większość broni, gdy to rozbroić się im nakazano. Znaczna, bowiem pewnych rzeczy, mało groźnych, ale już, oddać nie chciała, poza tym spoczywały one na samym dnie jej bagażu, więc miały raczej pozostać niezauważone... Cóż... I tak wyglądało na to, że zarówno jedni, jak i drudzy członkowie przeciwnych sobie, załapała?, grup mają znacznie więcej do roboty niż tylko pilnowanie bandy trybutów, dosłownie bandy, przez co nie musiała przynajmniej obawiać się tego, że ktoś się nią nagle zainteresuje. Dokładnie tak. Brak zainteresowania był dobry. Dobry... Dobry i bezpieczny... Z dala od nieprzyjaznych oczu... Które teraz nieźle rozrabiały, jednak nie ganiła ich, Ptasiek też tego nie robił, choć widziała, że miał na to niesamowitą ochotę. Był w końcu głodny, nie? Głodny, zniesmaczony, choć też po części mający tych wszystkich ludzi gdzieś głęboko w... Piórach. Dokładnie tak, w piórach na swym kuprze, którym to się do nich odwracał. Barwny kuper wystający z krzaków. Aż nie mogła się nie uśmiechnąć. Już po chwili jednak przestając, bowiem chaos, jaki się rozpętał, nie wyglądał już tak kolorowo jak wcześniej. I zdecydowanie potrzebował zainteresowania, skupienia, tego zaś nie chciała mu dawać. Nie pragnęła myśleć logicznie, bo wtedy... Zwyczajnie czuła, że wtedy musiałaby mierzyć się z czymś, co by jej nie pomogło, z czym nie chciała mieć do czynienia. Choć w tym momencie nie miała nawet bladego pojęcia, czym mogłoby to być. Z pewnością jednak nie zapędzaniem jej do zimnego wnętrza pojazdu niczym jakiejś kury, choć to akurat... akurat... a-kura-t..., kolejny dziwaczny uśmiech ze strony Delilah, ...to akurat chyba było dobre. Bezpieczniejsze od wystawiania się na to wszystko, co działo się poza bezpiecznymi ścianami. Przycupnęła więc cicho w kąciku, podciągając kolana pod brodę i patrząc w przestrzeń pustym wzrokiem. Laleczka, nie człowiek.
Ostatnio zmieniony przez Delilah Morgan dnia Wto Lis 04, 2014 8:53 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: Na zewnątrz Wto Lis 04, 2014 8:36 pm | |
| Z każdą chwilą sytuacja stawała się coraz bardziej niedorzeczna. Chyba spodziewałem się tego, że wyjście z Areny nie mogło być takie proste, ale zdecydowanie nie mogłem przewidzieć sceny, która rozgrywała się przed nią. Ani tego, że zostaliśmy- ładnie mówiąc- zamknięci między jedną, a drugą stronę i odsłonięci na ostrzał ze wszystkich możliwych kierunków, jak zagnane prosto do ubojni owieczki. Nie mogłem się zdekoncentrować ani na chwilę, skupiony aż nadto na śledzeniu piłeczki przebijanej między jedną, a drugą stroną. W międzyczasie posłusznie wypuściłemz rąk dwie strzałki, które w nich trzymałem. Nie wiedziałem, kim była osoba, która tego zażądała, jej głos nic mi nie mówił, może poza tym, że była kobietą. I to chyba właśnie zadecydowało o tak bezkompromisowym rozzbrojeniu- jeśli mogło być coś gorszego od grożącego rządowca, to mógł być to grożący rządowiec płci pięknej w złym nastroju. Chwilę po tym, jak obie strzałki znalazły się na ziemi, przekonałem się, że miałem rację. To była kobieta, szkoda, że olśnienie przyszło tak późno- gdybym wcześniej wiedział, że była nią Melanie Coin, już odlatywałbym poduszkowcem, machając pospiesznie na pożegnanie całej reszcie. Z Lucy na pokładzie, oczywiście. Bo przecież wcale nie byłoby mi żal zostawiać za sobą Alexa albo Delilah, Grantowie nie odczuwają żalu. Poza tym byłem człowiekiem czynu; wolałem działać, niż posłusznie przestąpować z nogi na nogę jak zawstydzona pięciolatka przed tłumem uroczych wujków Strażników i cioć morderczyń. Z ulgą myślałem o pistolecie, wciąż naładowanym i gotowym do wystrzału prosto w wykrzywioną szyderczo twarzyczkę młodszej Coin. Strzelałem kiedyś z broni ojca- co prawda zabytkowej i z jego pomocą, ale to nie mogło się bardzo różnić. Przynajmniej taką miałem nadzieję. Zanim jednak zdołałem się zdecydować, ktoś mnie uprzedził, o czym poinformował nas głośny huk i malownicza czerwona plama, odcinająca się ostro od białego kostiumu Melanie Coin. Na widok krwi ból w ramieniu stał się jakby odrobinę bardziej nieznośny, poczułem zastrzyk adrenaliny i nie próbowałem się zastanawiać, kiedy kazali nam wejść na pokład poduszkowca. Byłem człowiekiem czynu, i miałem zamiar stamtąd odlecieć, z resztą albo bez reszty. Miałem dość brudzenia rąk i zgrywania bohatera, dlatego mocniej ująłem dłoń Lucy i rzuciłem ciche: -Szybko.- Ciągnąc ją za sobą na pokład. Kiedy tylko się na nim znaleźliśmy, odsunąłem się od wejścia, chroniąc nas od ewentualnego postrzału. Musiało się udać. Musiało. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Na zewnątrz Wto Lis 04, 2014 8:56 pm | |
| No cóż, wyglądało na to, że Tyler też ma zadatki na wróżbitę. Przecież wcześniej czuł, że stanowczo za szybko wydarzyło się to wszystko. Nagle żadnych głosów sprzeciwu? I ta cisza ze strony Melanie Coin, jakby była w stanie w pełni powierzyć życie matki jakiejś grupce ludzi. Kolejny absurd, tylko dlaczego nie zauważył tego wcześniej? Chciał już tylko mieć pewność, że wszystko znów wraca na swoje tory, a trybuci pozostaną bezpieczni w poduszkowcu. Nie w głowie było mu gdybanie, co jeszcze może pójść źle. Mimo to, kiedy widział idącą w ich stronę prezydencką córkę, chciał już tylko zapytać „A nie mówiłem?”. Szkoda tylko, że w tamtej chwili było już zwyczajnie za późno. Bezsilność wydzierała z każdego skrawka jego ciała, kiedy oglądał to wszystko jakby w przyspieszonym tempie – urwana przemowa, biel nagle nasiąkająca czerwienią, a potem już tylko strzały, jakiś krzyk i jeden wielki chaos. W pierwszej chwili zgubił się wśród tego zamieszania. Pierwszą jego myślą było poszukiwanie rannych, więc próbował odnaleźć wzrokiem ludzi, których wyciągnął z poduszkowca. Potem przypomniał sobie o trybutach i Mayi, więc spojrzał w przeciwną stronę, z walącym sercem próbując dojrzeć, czy wszyscy są już w środku. A kiedy początkowe zdezorientowanie minęło, zdał sobie sprawę, że Alma Coin znajduje się niebezpiecznie blisko. A może wręcz przeciwnie? Wychwycił spojrzenie stojącego obok Henry’ego i zrozumiał. Już po chwili biegł razem z nim i pomagał mu przetransportować panią prezydent bezpośrednio do maszyny. W końcu nie dostali tego, czego oczekiwali, więc chyba mogli zabrać to, co już i tak należało do nich, prawda? Okazało się, że w środku to wszystko nie wyglądało wcale lepiej. Trybuci byli na swoim miejscu, Alma już też, ale powstało jakieś zamieszanie wokół pilota. Nie zawracał sobie tym głowy, bo niespodziewanie zauważył znajomą sylwetkę przy podłodze. Podszedł i kucnął przy Mayi, po czym odruchowo starł zaschniętą kroplę krwi z jej policzka. – W porządku? – zapytał szybko, mając na myśli to, czy nie ucierpiała teraz. W sumie nie widział żadnych świeżych ran, ale nie szkodziło zapytać. Mrugnął do niej, próbując się uśmiechnąć, a potem niechętnie wstał. Nie byli jeszcze bezpieczni, a co gorsza, poduszkowiec dalej stał w miejscu. Podszedł do panelu sterowania, wysłuchał polecenia Libby (Plus wydawania sobie rozkazów? Na pewno zostaną wykonane!) i wcisnął odpowiedni przycisk. Potem poczuł jak poduszkowiec zaczyna unosić się ku górze. |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : dowódca Strażników Pokoju, oficer szkoleniowy, pilot {starszy oficer} Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, broń palna + magazynek, zezwolenie na posiadanie broni, przepustka do KOLCa, telefon komórkowy i, zależnie od sytuacji, pełne umundurowanie
| Temat: Re: Na zewnątrz Wto Lis 04, 2014 9:09 pm | |
| Chyba nie. Chyba, kurwa, nie. To był poważny błąd ze strony rebeliantów. Błąd nie dlatego, że w ogóle odważyli się coś zrobić - to wręcz się im chwaliło - ale dlatego, że to wszystko stało się w złym momencie. Chris była na skraju wytrzymałości. Nie była w stanie dłużej przekonywać się do idealistycznych pobudek, nie była w stanie zachować człowieczeństwa. W jednej krótkiej chwili stała się doskonałym przykładem wspaniale działającego systemu. Pojawiła się w Trzynastce jako nastolatka i teraz, mając na karku niemal trzydziestkę, mogła służyć za wzór rządowego żołnierza. Żołnierza, który działa automatycznie. Żołnierza, który ma wpojone odruchy załączające się wtedy, gdy jego własna wola nie jest szczególnie znacząca. Żołnierza, który tańczy tak, jak mu grają. Dokładnie tę stronę Chris obudzili rebelianci. Przed chwilą była skłonna rozmawiać, układać się, teraz nie patrzyła na Kolczatkę jak na ludzi. Ba, na trybutów też nie patrzyła już jak na ludzi. Mały przełącznik przeskoczył w jej głowie, wyłączając człowieczeństwo i poczucie moralności. Była Chris Annesley, nie świętą Teresą z Kalkuty. W hollywoodzkich filmach jest tak, że główny bohater za wszelką cenę chce zwrócić na siebie uwagę. Strażniczka nie chciała. Ujmując pewnie broń, korzystała z zamieszania dokładnie tak, jak buntownicy. Naprawdę sądzili, że jest nieprzygotowana? Naprawdę? Hej, spędziła pół życia w, nad, pod i obok poduszkowców. Wiedziała, jak się je pilotuje. Wiedziała, jak walczy się z ich pokładu. I wiedziała, jak się je unieszkodliwia. Czekała, aż maszyna zacznie się wznosić, bo, wbrew pozorom, to wiele ułatwiało. Czekała, aż Coin zostanie dodatkowo zabezpieczona towarzystwem Strażników Pokoju, odprowadzona poza strefę bezpośredniego zagrożenia. Z dziwnym, nienaturalnym spokojem założyła w międzyczasie hełm, dopinając go dokładnie i stała, tak po prostu, jak jeden z wielu. Do strzału złożyła się wtedy, gdy była gotowa. Strzeliła dokładnie cztery razy. Raz, by naruszyć osłonę okrywającą wlot paliwa poduszkowca. Oczywiście, że wiedziała, gdzie takowa się mieści. Oczywiście, że wiedziała, gdzie są jej słabe punkty. Oczywiście, że wiedziała, że maszynę da się tak uszkodzić. Że, szczerze mówiąc, przy odrobinie celności da się ją tak wysadzić w powietrze. Drugi strzał po to, by naruszoną już osłonę przebić lub naderwać. Stała daleko, nie chciała dostać rykoszetem, naprawdę wierzyła jednak, że oko jej nie zawiedzie. Stała stabilnie. Strzelała szybko, by nie dać rebeliantom czasu na zorientowanie się, o co chodzi. Nie było pauz między strzałami. Padały jeden po drugim, co poprawiało celność, korygowało lot pocisków na jedną linię. Trzeci strzał był po to, by poprawić ewentualne niedoróbki poprzednich, odsłonić strategiczną ścieżkę. Czwarty po to, by wskrzesić iskrę, zainicjować zapłon. To było możliwe. To było wykonalne. Nie wiedziała, czy podoła, ale gówno ją to obchodziło. Nie zawahała się. Wahanie i ludzkie serce najwyraźniej zwyczajnie nie popłacało.
Co do uprowadzenia Almy na poduszkowiec - uzgodnione z MG, że nie udało się jej tam z powrotem zabrać ;) |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : poszukiwana Przy sobie : scyzoryk, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości Znaki szczególne : niewielki wzrost, ciepły uśmiech
| Temat: Re: Na zewnątrz Wto Lis 04, 2014 10:17 pm | |
| Wiedziała, że Hugh nie zamierzał zbytnio jej angażować. Rozumiała, że nie chciał, aby potem ponosiła tak wysokie konsekwencje jak on i reszta. Miała być tylko ich pilotem – zabrać na arenę, a potem razem z trybutami przetransportować w bezpiecznie miejsce. Tylko tyle. Poza tym nie powinna mieszać się w to, co będzie działo się na poduszkowcu, nie rozmawiać z Almą. Najlepiej jakby po prostu siedziała i czekała. Potem wszystko powinno już wrócić do normy, a ona miałaby zagwarantowane takie samo bezpieczeństwo jak inni. Nie protestowała, postąpiła dokładnie tak jak ją prosił – zachowywała się jakby wcale jej tam nie było, jedynie przysłuchując się ich rozmowom i od czasu do czasu wymieniając parę zdań z bratem. Kiedy dowiedziała się o tym, że ma wysiąść razem z resztą zamachowców, również się nie sprzeciwiła. Doskonale rozumiała, że sytuacja się skomplikowała i nie zamierzała sprawiać nikomu problemów swoją osobą. Uśmiechnęła się do Hugh i ruszyła z nim – ramię w ramię, gotowa stawić czoła temu, co ją czeka. Nie bała się. Nie była sama i działała w słusznej sprawie, a z tą świadomością o wiele łatwiej było jej zmierzyć się z otaczającą rzeczywistością i tym, że prawdopodobnie całość skończy się dość nieciekawie. Znała cenę swoich czynów i tym razem musiała przyznać, że jest ich warta. Los najwyraźniej przygotowywał dla niej coś zupełnie innego. Jak zwykle nie mogła spodziewać się, kiedy i w jaki sposób znowu postanowi ją zaskoczyć. Nie mogła przewidzieć, że Melanie Coin nagle zechce przejąć dowodzenie, że ktoś spróbuje do niej strzelić, a już tym bardziej, że to ona padnie ofiarą jednej z trzech kolejnych kul. To był dosłownie moment, chwila, której nawet nie zarejestrowała. Słyszała wystrzał, a w następnej chwili poczuła rozdzierający ból w okolicy obojczyka. Z wrażenia zachwiała się, straciła grunt pod nogami i upadła. Chyba już dawno nie doznała takiego bólu. Sprawy nie polepszał fakt, że wokół tworzył się okropny chaos, a ona znajdowała się w centrum – leżąc na ziemi. Czy za chwilę ktoś jej nie zdepcze? Czy zostawią ją tutaj, aby się wykrwawiła? Poruszyła drugą ręką, próbując dosięgnąć rany, ale wtedy ujrzała nad sobą twarz Hugh. Odetchnęła z ulgą. Chyba było jej dane jeszcze trochę pobyć wśród zamachowców. Pozwoliła, aby ułożył ją wygodnie, a potem uniósł. Zamknęła oczy, próbując wyizolować się od panującego zamieszania. Ufała mu i wiedziała, że nie pozwoli, aby coś jej się stało. Uchyliła powieki dopiero, kiedy ją posadził. Obserwowała jak chwilę szuka czegoś w apteczce, a potem czekała aż skończy owijać ranę. Odwzajemniła jego uśmiech, choć był on odrobinę słabszy niż by tego chciała. – Wiem, Hugh – dodała, gdy nagle zjawiła się kolejna osoba. Trybut, którego kojarzyła z Igrzysk. Słysząc jego radę, skinęła głową, dając znak bratu, żeby się nie martwił i posłuchał jej. Dopiero potem odsunęła się, obserwując uważnie otoczenie. Nadal nie ruszyli. - Idź już, nie ma czasu – powiedziała, nie patrząc na mężczyznę. Zauważyła, że ktoś idzie w stronę panelu, więc tym razem odezwała się o wiele głośniej. – Znajdź żółty przycisk. Powinien być opatrzony napisem autopilot. - Współrzędnie zostały wprowadzone dużo wcześniej, więc bez problemu powinni dotrzeć na miejsce. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Na zewnątrz Wto Lis 04, 2014 10:28 pm | |
| Na początku w kwestii wyjaśnienia: Cytując wcześniejszy post Mistrza Gry: stojący najbliżej Strażnicy Pokoju rzucili się odruchowo, by chronić Coin. W związku z tym, Henry, chcąc ją złapać i przetransportować do poduszkowca, musiałby najpierw pokonać chroniących ją Strażników, a na ten temat nie ma w poście ani słowa. Gdybym zobaczyła go wcześniej, naprostowałabym Was od razu, ale dopiero godzinę temu wróciłam z uczelni, a wtedy poduszkowiec już startował - dlatego powiedziałam Emilce, że może uznać, że Almy nie udało się zabrać, bo taka byłaby też treść postu Mistrza Gry. --- W zamieszaniu, które się wywiązało, wszystkim zamachowcom udało się wrócić na pokład poduszkowca, jednakże Henry i Tyler musieli zostawić Almę Coin na ziemi - w obronie pani prezydent natychmiast rzucili się otaczający ją Strażnicy Pokoju, z których niektórzy nie zawahali się przed sięgnięciem po broń. Kule latały gęsto i we wszystkich kierunkach, niektóre trafiając do celów, a inne odbijając się rykoszetem od osłony poduszkowca. W wyniku strzelaniny, ranny został jeszcze Tyler (zbłąkana kula drasnęła go w łydkę, powodując krwawiącą i bolącą, ale na dłuższą metę niegroźną ranę) oraz kilkoro Strażników Pokoju, a jeden z nich osunął się martwy na ziemię.
Wlot paliwa okazał się z kolei bardziej wytrzymały, niż sądziła Christina - jej kule zdążyły co prawda uszkodzić nakładkę, przez co zbiornik stał się nieszczelny, ale wybuch, który powstał w ten sposób, nie objął całej maszyny a jedynie jedno ze skrzydeł. Poduszkowiec został uszkodzony, nie jednak na tyle, by od razu się rozbić. Zamachowcom udało się odlecieć, ale pojazd jest niestabilny, trudny w sterowaniu i nie ma szans na automatyczne lądowanie - ktoś musi sprowadzić go na ziemię, a nawet to nie gwarantuje, że spotkanie z podłożem nie spowoduje większej eksplozji.
Kiedy maszyna zniknęła z zasięgu wzroku pozostałych przed Areną Strażników Pokoju, mogli oni wreszcie ocenić straty... które okazały się większe i bardziej katastrofalne w skutkach, niż mogliby przypuszczać. Alma Coin, wciąż w otoczeniu białych mundurów, osunęła się na ziemię i dopiero wtedy stojący najbliżej mogli zauważyć dwie czerwone plamy na jej plecach. Kobieta żyje, straciła jednak przytomność i wymaga pomocy lekarskiej. Dla Melanie jest już jednakże za późno - prezydencka córka wykrwawiła się z rany szyi, nie otrzymawszy pomocy od nikogo.
|
| | | Wiek : 29 lat Zawód : dowódca Strażników Pokoju, oficer szkoleniowy, pilot {starszy oficer} Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, broń palna + magazynek, zezwolenie na posiadanie broni, przepustka do KOLCa, telefon komórkowy i, zależnie od sytuacji, pełne umundurowanie
| Temat: Re: Na zewnątrz Sro Lis 05, 2014 9:16 am | |
| - Zabierzcie je na poduszkowiec. Gdy zamachowcy oddalili się uszkodzonym pojazdem, Chris musiała coś zrobić. Musiała działać, musiała.... Bogowie, musiała znacznie więcej, niż by chciała. Odpowiedzialność? Szczerze mówiąc o tym, z czym mogły wiązać się wszystkie te wydarzenia, nie myślała na razie. To wciąż był tryb działania z automatu, tryb wyuczonych podczas szkolenia zachowań. Wydelegowała więc jednego z pozostałych Strażników - tego, co do którego wiedziała, że ma licencję pilota - by podprowadził pozostawiony przedtem poduszkowiec bliżej, kilku innych pozostawiła przy Almie i Melanie, sama zaś... Cóż. Kolczatka uciekła, ale Chris moment, w którym by ją to cieszyło, miała za sobą. Nie, wcale nie liczyła na to, że im się uda - i wcale nie zamierzała im tego ułatwiać. Trybuci... Gdy dotrze do niej, co zrobiła, na pewno nie będzie ciekawie. Teraz jednak wykonywała swoją pracę i działała tak, jak powinien działać dowódca Strażników. Korzystając z kanałów łączności rządowej, skontaktowała się z koszarami. Zabawa przecież jeszcze się nie skończyła. - Do roboty, panowie - rzuciła krótko, gdy udało jej się nawiązać połączenie z lotnikami. Z ludźmi, którzy od zawsze byli bardziej jej, znacznie bliżsi, niż Strażnicy Pokoju. Z ludźmi, których śmierć poruszyłaby ją znacznie bardziej, niż białych mundurów. - Szukamy poduszkowca z uszkodzonym skrzydłem. Pojazd jest niestabilny, nie poleci zbyt długo. Obszar działań... - Po chwili namysłu określiła mniej więcej, o jakiej powierzchni do patrolowania mówią. - W przypadku odnalezienia pojazdu macie nakaz zatrzymania buntowników, którzy znajdują się na pokładzie. Trybutów nie zatrzymujcie. Ostatecznie był wypadek. - Zmarszczyła lekko czoło. Nie wierzyła do końca nawet rządowym łączom, stąd brak jasnego rozkazu: zabijcie dzieci i upozorujcie śmierć na skutek rozbicia się poduszkowca. Jasnym było jednak, że o to jej chodzi, prawda? Każdy o mózgu dostrojonym do systemu będzie to wiedział. - W razie oporu zezwalam na użycie broni. Odetchnęła głęboko. Cóż. Nie chciała tego, ale teraz, w tej chwili, odnosiła wrażenie, że buntownicy byli złaknieni właśnie podobnych rozrywek. Swoją drogą, z perspektywy Chris wszystko wyglądało znacznie, znacznie lepiej, niż mogłoby się wydawać. Tak, straty były duże, ale... Kolczatka nie zapracowała sobie na miano męczenników. Nie było rozstrzelania, pokazówki, nie było heroicznej śmierci. Zamiast tego uszkodzenie poduszkowca, o które bardzo łatwo będzie oskarżyć samych rebeliantów. Nikt przecież nie przeprowadzi ekspertyzy mającej wykazać, z czego strzelano. Świadków uprzedniej, idącej na ugodę postawy Chris wciąż było wielu, a w obecnym zamieszaniu raczej trudno byłoby o wiarygodnych widzów, którzy mogliby wskazać ją palcem jako tą, która doprowadziła do wybuchu w obrębie skrzydła pojazdu. Chaos, jaki panował na Arenie nieoczekiwanie stał się kartą atutową - pozwalał zrzucić odpowiedzialność na buntowników. Odpowiedzialność za uszkodzenie poduszkowca, a tym samym za ewentualną śmierć trybutów. Zamiast zostać bohaterami, wskutek kilku wprawnie użytych słów mogli stać się wyklętymi przez społeczeństwo. Ostatecznie Strażnicy - w postaci Annesley - chcieli się dogadać. Ostatecznie to nie z ich strony padł pierwszy strzał. Po wydaniu odpowiednich rozkazów dla ekip poszukiwawczych, rozejrzała się w poszukiwaniu poduszkowca, który powinien już znaleźć się bliżej. Dotychczas pozostawiając Almę w rękach mających podstawowe przeszkolenie medyczne Strażników, teraz nakazała wnieść prezydent jak i ciało jej córki na pokład pojazdu, sama także wchodząc z nimi. Koniec? Nie, jeszcze nie. Ale przynajmniej jeden etap mieli za sobą. Siadając nieopodal pilotów, przypięła broń do pasa, odpięła hełm zesztywniałymi dłońmi i gestem wydała zezwolenie na start. Do szpitala. Akt drugi rozegra się właśnie tam.
/zt? |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Na zewnątrz Czw Lis 06, 2014 8:22 pm | |
| Chociaż plac przed Areną się wyludniał, a w koszarach ekipy poszukiwawcze szykowały się do ruszenia w pościg za zbiegłym poduszkowcem, to w tym samym czasie inna walka toczyła się w kapitolińskim szpitalu. Po przetransportowaniu tam Almy Coin, lekarze natychmiast podjęli próbę usunięcia z jej ciała kul i uratowania narządów wewnętrznych. Pani Prezydent przeżyła operację, lecz póki co pozostaje w stanie śpiączki farmakologicznej, a jej stan wciąż nie jest stabilny.
Oficjalna informacja odnośnie wydarzeń na Arenie ma zostać podana do wiadomości publicznej wieczorem tego samego dnia. Wtedy też Rząd obejmie oficjalne stanowisko i podejmie konkretne działania.
|
| | |
| Temat: Re: Na zewnątrz | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|