IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Gwen Arrington

 

 Gwen Arrington

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the pariah
Gwen Arrington
Gwen Arrington
https://panem.forumpl.net/t2645-gwen-arrington
https://panem.forumpl.net/t3561-gwendolyn-arrington#55954
Wiek : 28 lat
Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny

Gwen Arrington  Empty
PisanieTemat: Gwen Arrington    Gwen Arrington  EmptyWto Sie 26, 2014 1:01 am


Gwendolyn Arrington
ft. Marine Vacth
data i miejsce urodzenia
4 lipiec 2255r., Trzynasty Dystrykt
miejsce zamieszkania
Siedziba Coin
zatrudnienie
Rzecznik Prasowy w rządzie Almy Coin
Rodzina

x Dorian Arrington wiecie jak to jest, kiedy budzicie się w nocy z krzykiem i przerażeniem w oczach? Otulają was wówczas silne ramiona ukochanego ojca, który szepcze wam do ucha uspokajające słowa ciepłym głosem, składając ponownie do snu? Tak, ja też nie. Nie mogę powiedzieć, czy ojciec mnie kochał. Tego nie wiem i prawdopodobnie nigdy się nie dowiem. Może próbował, później może się poddał, aby w końcu zupełnie wyrzec się własnej córki przez to, co zrobiła. To, co czuł do mnie było wielką niewiadomą, ale czasem czułam się tak, jakbym była obcą we własnym domu. Był strategiem, cholernie dobrym podobno. Od zawsze i na zawsze oddany Trzynastce, tak bardzo, że poświęcił własne życie, walcząc podczas rebelii. Nie otrzymałam nawet bukietu z kondolencjami, chociaż nie dziwię się. Może wysłali takowy do mojej siostry?
x Lilliana Arrington podobno matkę i córkę łączy jakaś szczególna więź sprawiające, iż są one ze sobą o wiele bliżej. Nas nic takiego nie łączyło, poza wyglądem i tą maleńką cząstką charakteru, który po niej odziedziczyłam – odwagę. Mogła starać się wyprzeć fakt, iż byłam jej córką, jednak nigdy nie dałaby rady tego ukryć. Tak samo jak ojciec obstawała murem za naszym dystryktem, obejmując posadę wojskową i przewodząc jednemu z oddziałów w czasie rebelii. Ona również zginęła, do końca wierna własnym ideałom.
x Avery Arrington najlepsze zostawia się zawsze na koniec i tak też jest w tym przypadku. Avery była wisienką na naszym rodzinnym torcie. Oczkiem w głowie rodziców, idealna pod każdym względem. Miała wszystko to, czego mi brakowało, a nawet jeśli było na odwrót, rodzice skutecznie starali się do ukryć. Mimo wszystko nie zazdrościłam jej. Początkowo będąc obiektem mojego zachwytu, później stanowiła jedynie przedmiot wyśmiewania w głębi duszy. Ciągle żyje, nie powiem, że na  nieszczęście, ponieważ nie życzę jej śmierci. Formalnie jest moją jedyną rodziną, praktycznie… no cóż. Nigdy nie stanowiłyśmy idealnego rodzeństwa.


Historia


And someday, everything you see here will disappear… forever.
And eventually the night sky will be almost completely dark…

Było ciemno. Tak, na pewno było, ponieważ kilka razy sprawdzałam, czy moje oczy na pewno są otwarte. Świecił księżyc. Nie wiem, skąd wiedziałam, że był to księżyc. Przecież nigdy wcześniej naprawdę go nie widziałam. No i śpiewały ptaki. Był to chyba jeden z najpiękniejszych dźwięków, jakie usłyszałam w swoim życiu. Dźwięczny i delikatny, przepełniony nutką wolności i pewności siebie. Dodawał mi sił i podnosił na duchu. Stałam przez chwilę, napawając się tym widokiem, chłonąc przyjemny chłód wiatru, który delikatnie muskał moją twarz i ciesząc uszy dźwiękiem, który tak samo jak wszystko dookoła był nowy. Inny. Niesamowity. I wtedy, zaledwie parę minut po tym, kiedy perfekcja tego świata dotarła do mojego umysłu, dwie pary silnych rąk zacisnęły się na moich ramionach i pociągnęły za sobą. W ciemność. Do dziury. Nie opierałam się, nie mogłam i nawet nie chciałam. Wiedziałam, że będę musiała wrócić. Nie byłam Alicją, nie miałam królika. Nie mogłam zostać w Krainie Czarów, ponieważ ona nigdy nie istniała.
Moja historia w żadnym calu nie jest ciekawa. Ani porywająca. Czy też, tym bardziej, fascynująca. Ot, zwykła opowieść, krótka i pospolita. Przesączona tłamszonym smutkiem, słodko-gorzkimi ,sztucznymi uśmiechami, równą postawą i wyuczonymi odzywkami powtarzanymi monotonnie z dnia na dzień. Te same twarze, te same głosy. Jedynie myśli zmieniały się z każdą godziną. I uczucia, które jakimś cudem udało mi się przemycić i uchować podczas lat żmudnego prania mózgu.
A urodziłam się w Trzynastce, gdyby kogoś to zainteresowało. Tak, właśnie. W Trzynastym Dystrykcie, który od dobrych kilkudziesięciu lat był jedynie płomiennym wspomnieniem, podtrzymywanym i pielęgnowanym z roku na rok. Nie istniał na mapach. Nie było go, a jednak żył. Tak samo jak głęboko ukryte we mnie pragnienia. Istniały razem ze mną, byliśmy jedną częścią, organizmem. Bez nich nigdy by mnie nie było, albo wręcz przeciwnie. Byłabym sobą w innym wcieleniu, może szczęśliwszą i spełnioną, z cudowną rodziną i grupą przyjaciół. Niestety jednak, żyłam tam, gdzie żyłam, w ciele, do którego ktoś wepchnął mnie siłą, stanowiąca część jednego wielkiego systemu. Mam wrażenie, że mnie także pielęgnowali przez lata, podlewając i pilnując, abym rosła równo, tak samo jak wspomnienie o moim domu. Chyba jednak coś wymknęło im się spod kontroli, stracili panowanie i nie zauważyli, że od reguły zawsze znajdzie się wyjątek. Tym wyjątkiem byłam ja.
Matka już przy pierwszej okazji powiedziała mi, że nigdy nie powinnam się pojawić. Byłam młodsza, brzydsza, głupsza i bardziej niesforna niż starsza siostra, która była właściwie moim dokładnym przeciwieństwem. Stałyśmy na dwóch różnych końcach hierarchii w Trzynastce i dziwnym byłoby, gdybyśmy się kochały. Byłam błędem w systemie, wpadką, jak lubili nazywać to rodzice. A robili to naprawdę bardzo często, wypominając mi przy każdej okazji fakt, iż powinnam cieszyć się życiem, ponieważ ktoś postanowił mi je jednak podarować. Może więc zostałam stworzona do wyższych celów?
Skoro już się pojawiłam, rodzice postanowili to wykorzystać. Pewnie od początku wiedzieli, że jestem jedną wielką porażką, ale okłamywali się i trwali w przekonaniu, że każdy błąd można naprawić. Niestety, chyba byłam niereformowalna. Mimo wszystko trzeba jednak przyznać, iż naprawdę się starali. No, a przynajmniej robili to, co potrafili najlepiej, czyli rozstawiali wszystkich po kątach. Cholerni despoci.
Na początku tego nie zauważałam. Byłam w nich zapatrzona jak w obrazek. Wielcy rodzice, strateg i generał, bohaterowie. Była jeszcze ona, starsza siostra. Perfekcyjna pod każdym względem. Ładna, mądra, wysportowana, ułożona. Avery. Nawet imię miała bardziej wyszukane, ale co się dziwić, skoro była tym pierwszym, zaplanowanym i wyczekiwanym dzieckiem? Rodzice mieli na nią plan. Wiedzieli, co ma robić w życiu. Wiedzieli, do czego jej potrzebują. Była tym cudownym potomkiem, oczkiem w głowie rodziców, kiedy ja byłam, nie oszukujmy się, popychadłem. Zawsze z boku, szara myszka, ze spuszczoną głową. Bez własnego zdania i choćby możliwości jego wypowiedzenia. Bez wizji przyszłości. Ale z marzeniami, tak właśnie. Ja miałam marzenia, a ona? Ona wydawała się ich pozbawiona. Jej celem życiowym było usatysfakcjonowanie rodziców i samej Almy Coin (założę się, że co noc błagała o to, by legnąć u jej stóp i zostać zaszczyconą choćby jednym spojrzeniem). Ambitna, idealna i, co najważniejsze, posłuszna. Jak zwierzak, ukochany pupilek, którego się tresuje, od którego się wymaga. I którego później porzuca się w lesie, bo się znudził, bo utrzymanie było zbyt kosztowne… A nie, przepraszam, mówimy o złej osobie.
W każdym bądź razie duża część mojego dzieciństwa upłynęła w nieświadomości i chyba z tego cieszę się teraz najbardziej. Przynajmniej nie czułam tego wszystkiego, co uderzyło we mnie podczas jednej krótkiej sekundy. Wtedy liczyło się tylko dorównanie siostrze i usatysfakcjonowanie rodziców. Chciałam być jak ona i teraz zaczynam zastanawiać się, dlaczego? Czy aż tak bardzo zależało mi na uwadze rodzicieli, byciu w centrum zainteresowania? Nie wiem. Mogę wydać się głupia, ale nie znam motywów swojego działania. Wiem jedynie, że robiłam to, czego się ode mnie wymagało. Trenowałam. Trenowałam dużo i mocno. Zawsze trzysta procent normy, a i tak nigdy nie mogłam dogonić Avery. Miałam być żołnierzem, miałam być kolejnym pionkiem w grze planowanej od wielu lat. Miałam nie myśleć, a jedynie walczyć. I na początku owszem, to właśnie robiłam. Nie myślałam, a jedynie parłam do przodu, uczyłam się strzelać i bić, podążałam krok w krok za ukochaną siostrzyczką. Miałam znajomych, miałam tak naprawdę wszystko i moje życie wcale tak bardzo nie różniło się od życia innych dzieci. Przyszedł jednak czas, w którym wszystko uległo zmianie. Czy mówiłam już, że byłam pomyłką?
Tak, wspominałam i moi rodzice też wspominali. Przy każdej możliwej okazji, nie tylko mi ale i każdemu, kto jeszcze o tym nie wiedział. Szczycili się swoją wpadką, choć tak naprawdę powinni trzymać to w tajemnicy. Jednak dla nich był to rozgłos. Posiadanie niechcianego dziecka, którym można rzucać po kątach i które nawet się nie odezwie. Bo nie odzywałam się. Od dziecka nauczona robienia dobrej miny do złej gry, uśmiechałam się szeroko i pokazywałam, jak wspaniale potrafię wykorzystać ten dar, na który nie zasługiwałam. To także podkreślali aż za często, jednak co mogłam zrobić? Czułam się jak piąte koło u wozu, jednak nigdy się nie skarżyłam. Ryby i wpadki głosu nie mają. Z czasem jednak coś zaczynało się zmieniać. A może to ja dorosłam, przejrzałam na oczy (wielkie dzięki za zdjęcie tych klapek) i zrozumiałam parę podstawowych rzeczy i błędów, które popełniałam dotychczas. Po pierwsze byłam inna niż moja siostra i nic nie mogło tego zmienić. Po drugie tak naprawdę nigdy nie lubiłam walczyć. Po trzecie chciałam robić coś zupełnie innego, niż to, do czego mnie zmuszano. Nawet nie wiecie jak bardzo pragnęłabym powiedzieć, że nie pamiętam, od czego się zaczęło. Ja jednak potrafię przypomnieć sobie ten moment aż nazbyt wyraźnie.
Zapragnęłam wyjść na zewnątrz. Nie wiem, czy było to legalne czy nie, jednak rodzice nigdy nie pozwalali zobaczyć mi świata poza dystryktem. Żyłam więc pod ziemią, ze sztucznym światłem, głuchym odgłosem kroków na posadzce i tysiącem ludzkich głosów, które znałam już niemal na pamięć. Każdy fragment naszego małego, idealnego świata miałam wyryty w swojej głowie niczym tatuaż. Mogłam poruszać się tam po omacku, a i tak ani razu bym nie zbłądziła. Szybko jednak zaczęła zżerać mnie nuda. Mimo że mój grafik wypełniony był po brzegi, ja się cholernie nudziłam i nie mogłam nic na to poradzić. Nienawidziłam treningów, ponieważ brzydziłam się przemocą. Nie potrafiłam uderzyć kogoś bez powodu, patrząc mu w twarz i nie znając przyczyny, dla której miałabym go skrzywdzić. Kiedy więc zaczęłam się opierać, jednocześnie stałam się pośmiewiskiem wśród innych dzieciaków. Nie obchodziło mnie to w żadnym calu. Rodzice jednak wymagali ode mnie tego, czego ja nie potrafiłam zrozumieć. Oboje byli blisko Almy Coin i chcieli, aby ich córki były najlepsze, aby mogli chwalić się nimi przed nosem przywódczyni licząc, że gdy już osiągną swój chory plan zdobycia Kapitolu ja i Avery otrzymamy najlepsze mieszkania i prace. Miałam zaledwie siedemnaście lat a już wiedziałam, że są skończonymi głupcami.
Dojrzewanie służyło mi aż za dobrze, ale za to przysparzało wiele problemów moim bliskim. I to nie tylko ze względu na zmienne nastroje, których wbrew pozorom nie posiadałam. Chodziło o to, iż zaczęłam myśleć samodzielnie i sama podejmowałam decyzje, które często wydawały mi się najlepsze. Niestety były też odmienne od zdania moich rodziców, przez co często dochodziło między nami do kłótni, w której osobą winną i najbardziej poszkodowaną zarazem byłam ja.
Gdy nadszedł osiemnasty w moim życiu lipiec, dzień moich urodzin, postanowiłam sprawić sobie prezent. Wyjątkowy i lepszy niż jakikolwiek inny podarunek, który mogłabym otrzymać, a którego nie otrzymałam, bo oni znów byli zbyt zajęci pracą. Chciałam spełnić marzenie, odetchnąć prawdziwym powietrzem. Chyba właśnie dlatego wymknęłam się w nocy z pokoju i wyszłam na zewnątrz. Skąd znałam drogę? Muszę przyznać, że jedną z pożyteczniejszych rzeczy, których nauczyłam się podczas treningów było skradanie się oraz podsłuchiwanie. Trenerzy nie przypuszczali jednak, iż ktokolwiek zdobędzie się na wykorzystanie tej wiedzy do celów innych niż te zaplanowane na daleką przyszłość, w której mieliśmy zapanować nad Panem, objąć tron w Kapitolu i wyjść z cienia po tak wielu latach ukrywania się pod ziemią. Ja jednak wiedziałam, gdzie mam zajrzeć aby dowiedzieć się paru ciekawych rzeczy i tym sposobem doszły mnie słuchy o wyjściach z Trzynastki.
Nie myślałam wówczas zbyt wiele. Chciałam jak najszybciej znaleźć się tam, na zewnątrz. Odetchnąć pełną piersią, poobserwować gwiazdy, o których czytałam jedynie w książkach. Stawiając pierwszy w swoim życiu krok na powierzchni czułam się wspaniale. Wyzwolona, niekontrolowana przez nikogo. Kilka razy sprawdzałam, czy to wszystko nie jest jedynie snem. Było prawdziwe, tak samo jak ja, tak samo jak bolesny uścisk, który pojawił się po chwili napawania się ciepłym, lipcowym powietrzem i cieszenia uszu smętnymi serenadami wyśpiewywanymi przez ptaki ukryte w koronach drzew. Byłam świadoma, że wolność ta nie potrwa długo. Dlatego właśnie, gdy wciągano mnie z powrotem pod ziemię, nie protestowałam, a jedynie uśmiechałam się szeroko. Spełniłam swoje marzenie, jedno z największych w swoim życiu i nie potrzebowałam niczego więcej. Nie zamierzałam jednak dalej poddawać się stopniowemu procesowi uniezależniania mojego umysłu od Almy Coin i jej poglądów. Chociaż nie miałam zbyt wielkiego wyboru co do drogi postępowania, dla utrzymania pozorów musiałam dalej robić to, co robiłam. Ale może to i lepiej. Byłam lepiej przygotowana, gotowa na to, co miało mnie czekać, a właściwie na to, co sama sobie zaplanowałam. Słyszałam różne rzeczy, zaglądałam tam, gdzie nigdy nie powinnam się znaleźć i wiedziałam o sprawach, które nie były mi przeznaczone. Wiedziałam zbyt wiele, a mimo to nie zamierzałam tej wiedzy wykorzystać. Nie byłam mściwą osobą, nie żywiłam urazy zbyt długo. Jedyne, czego pragnęłam, to szczęście i zdecydowanie nie była nim świadomość ciągłego przygotowywania się do wojny.
Kolejne lata miały. Po tym jednym razie nigdy więcej nie wyszłam na zewnątrz wiedząc, że spoczywa na mnie zbyt wiele ciekawskich oczu i zbyt wiele tych, które gotowe były wydać mnie rodzicom. Ale przecież nie byłam już dzieckiem. Z każdym rokiem stawałam się starsza, mądrzejsza i, przede wszystkim, świadoma. Wyrobiłam sobie opinie na pewne tematy, znalazłam odpowiedni punkt zaczepienia w swoim życiu. Dalej nie byłam szczęśliwa, ciągle czułam się spętana łańcuchami i przywiązania do czyjejś nogi, ale miałam wystarczająco siły, aby to zmienić. W ten właśnie sposób minęły 4 kolejne lata, podczas których dowiedziałam się jeszcze więcej. Wśród szych naszego dystryktu aż huczało od zapału do zorganizowania tej słynnej rebelii, o której mowa była jeszcze przed moimi urodzinami. Sprawa jednak zaczynała nabierać obrotów, wszystko stawało się jakby bardziej realne. Nie był to już zaledwie niewidoczny cień daleko na horyzoncie, ale wyraźne kontury majaczące ciągle w oddali, ale jakby bliżej. Nie mam pojęcia jakim cudem udało mi się notorycznie podsłuchiwać rozmów rodziców oraz innych, wysoko postawionych mieszkańców Trzynastki. To wszystko przyszło tak odruchowo, stając się pewną nieodłączną częścią mojego życia.
W każdym bądź razie minęły cztery lata odkąd pierwszy raz poczułam powiew świeżego powietrza. Miałam 22 lata i naprawdę znakomicie udawałam zafascynowanie wojskiem Trzynastego Dysktryktu. Dobra, może rzeczywiście byłam nim zafascynowana, jednak nie w ten sposób, którego uczono mnie od dzieciństwa. Nie żebym miała jakiś dziwny sentyment do własnych urodzin lub abym, co gorsza, miała manię czczenia ich w wyjątkowy sposób, jednak dzień, w którym ponownie spróbowałam zmienić swoje życie wypadł akurat 4 lipca. Powinnam się chyba była nauczyć, że nie wszystko zawsze idzie po mojej myśli, jednak byłam wyjątkowo upartą osobą i w żadnym wypadku to do mnie nie dotarło. Ewentualnie wcale tak bardzo nie różniłam się od moich rodziców i podobnie jak oni okłamywałam samą siebie licząc, że potrafię być ponad to wszystko. Do dziś zastanawiam się, czy naprawdę byłam tak naiwna myśląc, iż mogę zbawić świat samym faktem odłożenia broni na bok i wycofania się. Wtedy jednak w to wierzyłam. No, może nie tyle co wierzyłam, ale miałam dosyć życia pod ziemią, robienia wszystkiego wbrew sobie i użerania się z ludźmi, którzy nie mają pojęcia o sensie życia i niezależności. Zdecydowałam więc, delikatnie mówiąc, opuścić swój dom i wyruszyć… dokądś. Nie miałam konkretnego planu, żadnej mapy czy chociażby pojęcia, gdzie chciałabym się udać. Wiedziałam jednak, że nie zamierzam brać udziału w tej chorej walce, która była już coraz bliżej nas i tkwić w letargu, w świecie, do którego nie należałam. Może było to trochę lekkomyślne, ale raz się żyje, a jeśli w tym dniu moje życie miałoby się skończyć, chciałabym aby śmierć nadeszła w momencie, w którym czułabym się naprawdę wolna.
Wszystko było doskonale przygotowane. Miałam zapas jedzenia i ubrań gromadzony w tajemnicy przed wszystkimi przez dłuższy czas, znałam wyjścia z dystryktu i, co najważniejsze, byłam przekonana o tym, iż to jest właśnie ta rzecz, do której tak długo dążyłam. Nic nie zwiastowało tego, że plan może się nie powieść. Nawet ja sama o tym nie myślałam, nastawiona jak zwykle pozytywnie i z uśmiechem na twarzy. Gdy nadeszła północ po cichu wymknęłam się z mieszkania, zabierając ze sobą niewielki bagaż i ruszyłam korytarzami w stronę wyjścia z Trzynastki. Nie miałam pojęcia, iż ktoś mnie śledził. Nie wiedziałam, iż nie byłam wówczas jedyną osobą, która nie może spać. Nie sądziłam, że Avery może posunąć się do czegoś takiego.
To nie było już szarpnięcie za ramiona, zatkanie buzi ręką i zawleczenie do pokoju. Nie wyglądało to tak niewinnie jak za pierwszym razem. Tym razem zostałam otoczona. Grupa mężczyzn w wojskowych strojach mierzyła do mnie z broni, patrząc uważnie i śledząc każdy mój ruch, świecąc latarkami po oczach. W tle, pośród ciemności, zamajaczyła mi sylwetka siostry, przyglądająca się całemu zajściu. Miałam wrażenie, że się uśmiechała, ale może było to tylko złudzenie. Zostałam zaprowadzona do celi, gdzie wepchnięto mnie dość brutalnie. Wcześniej, zupełnie bez powodu, otrzymałam parę bolesnych ciosów w brzuch i w twarz, przez co czułam metaliczny posmak w ustach, gdy krew skapywała na moje dłonie, pozostawiając na nich czerwone ślady. Później wszystko potoczyło się jeszcze szybciej i szczerze przyznam, iż nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Zostałam zaszczycona spotkaniem z samą Almą Coin. W tamtym momencie Avery pewnie płonęła z zazdrości, gdy ja, posadzona po przeciwległej stronie krat, z karabinem wycelowanym w głowę, miałam przyjemność rozmawiać z przywódczynią Trzynastki. Wtedy też usłyszałam słowa, które sprawiły, że zaczęłam tracić kontrolę nad własnym ciałem. Nie płakałam, jednak wiem, że krew odpłynęła mi z twarzy, pozostawiając ją białą jak kreda. Serce uderzało o wiele mocniej, jakby chciało wykorzystać każdą sekundę życia. Bo właśnie wtedy zostałam oskarżona o przekazywanie informacji do Kapitolu. Informacji? Jakich informacji? Czyżby ktokolwiek wiedział o moim zamiłowaniu do podsłuchiwania? Następnie dowiedziałam się, że ogłoszono wyrok śmierci za zdradę. Zastanawiałam się, na jakiej podstawie wyciągnięto te zarzuty. Zdałam sobie jednak sprawę, że jeśli Alma Coin chce się kogoś pozbyć, to to zrobi, nawet jeśli nie ma ku temu żadnych podstaw.
Czekałam w celi kilka dni, podczas których dla utrzymania pozorów zajrzeli do mnie rodzice i kilku dawnych znajomych, obdarzając uśmiechami, wyrazami współczucia i zapewnieniem, że będą tęsknić. Ja odwzajemniałam się tym samym, ponieważ z natury byłam miłą osobą. Potrafiłam docenić to, że zmusili się do odwiedzenia „zdrajczyni”, którą przecież nie byłam i że tyle wysiłku wkładali w powiedzenie kilku uprzejmości. Czy bałam się śmierci? Oczywiście. Miałam jedynie 22 lata i byłam przerażona. Osiągało to takie rozmiary, iż budziłam się w nocy z krzykiem, na który przybiegali strażnicy zaglądając do celi i zastając tam mnie, zwiniętą na małym, twardym łóżku, zlaną potem z przerażeniem w oczach. Nie wiem, co sobie myśleli. Na pewno nie było im mnie żal, w końcu odważyłam się przeciwstawić samej Almie Coin.
Za dnia trzęsłam się ze strachu, wykrzywiając krzywo wargi, gdy ktokolwiek pojawiał się na horyzoncie. Płakałam, gdy nie mogłam spać, choć równocześnie dziękowałam za to, że nie muszę znosić wszystkich tych nocnych mar, które przychodziły wtedy, gdy mój umysł popadał w senny letarg. Nie chciałam umrzeć. Nie byłam na to gotowa i choć nie miałam przed sobą wielkich perspektyw, wszystko to wydawało się zbyt szybkie, zbyt idiotyczne i wielkie jak na moją osobę. Nie przypuszczałam, że chęć oderwania się od codzienności dystryktu, ucieczki od wyczerpujących treningów, rodziny i wszystkiego, co wiązało się z bólem, pociągnie za sobą tak wielkie konsekwencje. Chciałam wreszcie być szczęśliwa, wolna, oddychać pełną piersią. Wolność jednak chyba nie była mi pisana, moim przeznaczeniem było umrzeć za coś, o czego popełnieniu nigdy nawet nie pomyślałam.
Dzień przed egzekucją wydarzył się cud. W najgorszym momencie mojego życia, w chwili, w której czułam chłodny oddech śmierci na swoim karku i widziałam zarys sylwetki, prowadzącej mnie na drugą stronę, przyszła osoba, której za nic w świecie nie spodziewałam się ujrzeć. Po raz kolejny w  moim barwnym życiu zostałam zaszczycona odwiedzinami samej Almy Coin. Mogłabym powiedzieć, że stała się moim światełkiem w tunelu, drugą szansą i, co ważniejsze odzyskanym życiem. Patrząc na to z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że wolałabym jednak umrzeć. Wtedy jednak byłam przerażona, zagubiona i zrobiłabym wszystko, aby tylko odzyskać dawne życie. Rozmawiałyśmy długo, zdecydowanie za długo jak na przedśmiertną wizytę u osoby skazanej na śmierć. Dowiedziałam się, iż ona wie, że nic nie zrobiłam. Stwierdziła jednak, iż wiem za dużo, aby mogła mnie puścić wolno. Nie jestem pewna, ale przez część naszej rozmowy płakałam, a ona patrzyła znudzona czekając, aż będę w stanie się odezwać.  To jednak nie był koniec. Złożyła mi propozycję, unikalną, jedyną w swoim rodzaju i kuszącą, o której nie mogłam tak po prostu zapomnieć. Zaproponowała mi życie. Coś, na czym zależało mi najbardziej. Nie myślałam długo, zgodziłam się od razu i mało by brakowało, abym rzuciła się jej na szyję. Zostałam ułaskawiona, mogłam oddychać, trenować, a nawet wychodzić poza dystrykt na krótkie spacery. Byłam szczęśliwa, przez jakiś czas.
Mijały kolejne lata, dokładnie pięć. Miałam wrażenie, że odzyskałam swoją wolność. Robiłam to co zawsze, starając się ignorować zachowanie innych mieszkańców. Ci wciąż mieli mnie za zdrajcę, który już dawno powinien skończyć zakopany głęboko pod ziemią. Rodzice starali się ukryć fakt, iż poparli mój wyrok, a Avery ewidentnie próbowała zatuszować, jak bardzo urażona jest całą tą sytuacją. Choć znowu, może tylko mi się wydawało.
Pięć lat przeleciało, a ja miałam wrażenie, że wszystko jest po staremu. Szepty na korytarzach ucichły, wyglądało jakby nastała wiosna, wyszło słońce, stopniał śnieg i wszystko na nowo budziło się do życia. Tak naprawdę była to jedynie cisza przed burzą, w której centrum miałam znaleźć się i ja.
Wieść o planowanej rebelii nie była już pogłoską, którą znali jedynie nieliczni, w tym ja. Teraz każdy mówił już tylko o tym, w Trzynastce aż wrzało od nerwowych głosów i energicznych przygotowań. A ja najwidoczniej niczego na błędach się nie nauczyłam i odmówiłam walki mówiąc, że nie widzę w tym sensu. Popełniłam błąd, ogromny błąd, który kosztował mnie… kolejną, trzecią już, wizytą Almy. Przypomniała mi o tamtej nocy sprzed pięciu lat, o moich łzach i cierpieniu. Powiedziała, że przyszedł czas na zapłatę. Miałam być jej wierna, robić co sobie zażyczy. Byłam wściekła, kto by nie był? Chciała mieć mnie na własność, hodować, trzymać jak psa na smyczy. Miałam tańczyć do muzyki, którą mi zagra i choć uratowała mi życie, ja nie chciałam płacić. W tamtym momencie pomyślałam o tym, iż wolałabym umrzeć wtedy, pięć lat temu, niż teraz zostać postawioną przed wyborem. Życie czy własne ego? Rozważałam wszystkie opcje, a ona siedziała naprzeciw i patrzyła na mnie, z tą swoją cierpliwością i stoickim spokojem wymalowanymi na twarzy. Próbowałam walczyć, naprawdę starałam się podjąć najodpowiedniejszą decyzję, jednak przegrałam. Padłam na nią przed twarz, pokłoniłam się przyszłej królowej, chwyciłam broń w rękę i ruszyłam, razem z pochodem śmierci. Ruszyliśmy na Kapitol, wiedzieliśmy, że mamy szanse. Mogliśmy go zdobyć i większość pewnie tego właśnie pragnęła – kary za wyrządzone krzywdy, odkupienia i pokuty. Chcieli bawić się w sędziów, własną ręką karać za grzechy. Kim byli, jeśli nie marnym robactwem? Lepsi od Snowa, zabijając niewinnych?
Czułam się, jakby decyzja została podjęta z góry. Byłam słaba, nie potrafiłam po prostu odpuścić i odejść. Nie umiałam rozstać się z życiem tak po prostu, dlatego wybrałam najprostszą drogę i życie w klatce. Musiałam walczyć, czułam na sobie spojrzenia tysiąca osób, z których każde było zdolne do wydania mnie Almie Coin, gdybym tylko zrobiła coś źle. Ale starałam się nie zabijać, walczyłam i choć nie obeszło się bez czystego konta robiłam wszystko, co w mojej mocy. Nienawidziłam przemocy, brzydziłam się bronią i nienawiścią. My wszyscy byliśmy tacy sami, żadne z nas nie zasługiwało na śmierć. Nikt na nią nie zasługuje, nawet jeśli jest najgorszą personą jaką znamy, nawet jeśli dopełnił w przeszłości mordu. Ludzie nie mają prawa odbierać żyć, ale nie ważne jak bardzo starałabym się wszystkich przekonać, iż zabawa ta nie ma sensu, nikt by mnie nie posłuchał. Byli głupi i ślepi. Ja byłam głupia i byłam tchórzem.
Rebelia wkrótce dobiegła końca. Kolejny okres w moim życiu, który miałam ochotę wymazać z pamięci. Opadł popiół, odsłaniając straty, które wyrządziliśmy temu niegdyś pięknemu miastu. Pozostawiliśmy bliznę, nie tylko na sobie ale i na Kapitolu. Płakaliśmy, a on z nami. Wyśpiewywał błagalne pieśni o łaskę, o pomoc, o życie. Tak jak ludzie, którzy ginęli z naszych rąk. Płakałam z tym miastem, przykładając głowę do poduszki w nowym mieszkaniu. Wiedziałam, że ona patrzy. I choć byłam sama, czułam przy sobie jej obecność. Nie było jednak niczego, co mogłam uczynić. Każdy mój krok był śledzony. Dostałam kredyt zaufania, choć tak naprawdę byłam uwiązania na gumie. Jedno pociągnięcie i wracałam jak bumerang. Chciałam zginąć wtedy, na ulicy, pozwolić sobie na spokój. Wszystko jednak wyglądało tak, jakby wszechświat pragnął, abym żyła. Dawał mi nauczkę? Możliwość odkupienia win, czy okazję do zemsty? Nie wiedziałam, ale żyłam dalej. Rozkwitałam, patrząc na odradzanie się Kapitolu. Dostałam pracę, oczywiście, pod nosem samej Almy, tak jak i mieszkanie. Rzecznik prasowy? Czy może być coś gorszego, niż wypowiadanie przed całym Panem tych pochlebstw odnośnie królowej? Świat już nie był taki sam, wszystko stawało na głowie. A ja, żeby przeżyć, musiałam się w niego wpasować.


Charakter

Mimo wszystkiego, co dotknęło Gwen w jej życiu, ona sama jest jednym zaprzeczeniem stereotypom mówiącym, iż przeszłość zawsze musi odbić się na charakterze. Przez cały czas stara się zachowywać pozytywne myślenie, jakby doszła do wniosku, iż zbyt wiele czasu poświęciła na zamartwianie się. I rzeczywiście, dużą część swojego dzieciństwa spędziła na cichym łkaniu w poduszkę, aby potem wyrobić w sobie obojętność na wszystko i wszystkich. Przyzwyczaiła się do swojego życia i roli, jaką pełniła w rodzinie, więc i uśmiech przychodzić zaczął o wiele bardziej naturalnie. Szybko więc stała się bardzo pogodną osobą, która mimo swoich uprzedzeń względem polityki Panem (które dość skutecznie ukrywa) zawsze obdarza innych ciepłym uśmiechem i miłym słowem. Jest naprawdę zakręcona, zawsze była. Spóźnianie się czy zasypianie jest dla niej jak chleb powszedni, jednak stara się eliminować te skazy. Posiada też pewną dziwną skłonność do dramatyzowania i choć jej dzieciństwo nie należało do najtragiczniejszych, ona potrafiła widzieć to w ciut gorszym świetle. Skutecznie udało jej się zapomnieć o najgorszych czasach, jako jedyne ze wspomnień pozostawiając te o układzie z Coin i łączące się z siostrą. Mieszkając od roku w Kapitolu dotarło do niej, iż nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być gorzej, dlatego wykorzystuje każdy kolejny dzień jak najbardziej. Uważa, że każdy, kto wiele w życiu przeszedł, powinien otrzymać drugą szansę od Losu na naprawienie błędów i samego siebie i to też robi, zaczynając od optymizmu. Nauczyła się dobrze radzić sobie ze strachem, bólem i paniką, które przez pewien okres towarzyszyły jej dość często. Nienawidzi wojny, jest straszną pacyfistką i uważa, iż nikt, nawet najgorsza persona w całym kraju, nie zasługuje na śmierć. Nie życzyła jej swoim rodzicom, nie życzy jej swojej siostrze, Almie Coin czy komukolwiek innemu. Uwielbia się śmiać i robi to przy każdej możliwej okazji, jakby nadrabiając te stracone lata, gdy pogrążała się w samotności i smutku. Jej życie stało się o wiele lepsze, kiedy zobaczyła, że nie ma potrzeby walczenia z Losem. Nie można mu się stawiać, ponieważ wtedy wszystko zaczyna iść w jeszcze gorszym kierunku. Zaraz po zakończeniu walk, gdy przeszła przez ten ciężki, ale szybki, okres aklimatyzowania się w nowym mieście i przyzwyczajania do pracy zrozumiała, iż nie może dłużej postrzegać świata tylko i wyłącznie w szarych barwach. Chciała zmienić siebie, miała ku temu motywację i zaczęła natychmiast, odnosząc pozytywne efekty. Wciąż jest jednak w trakcie naprawy, rany do końca się nie zabliźniły, ale nauczyła się z nimi żyć i nie rozdrapywać ich na nowo. Panna Arrington ma w sobie coś z niepoprawnej romantyczki, marzącej o wielkiej miłości życia rodem ze wszystkich powieści, które udało jej się dotychczas przeczytać. Przez cały ten czas nabierała także dużego dystansu do własnej osoby, ucząc się na własnych błędach, aby teraz móc już żartować z samej siebie i to nie tylko tej obecnej, ale i przeszłej.

Ciekawostki

>> Brzydzi się przemocą, nienawidzi walczyć, patrzeć na cierpienie innych i krzywdzić
>> Jest jednak sprawna fizycznie, potrafi się obronić i zadać kilka ciosów, a także używać broni. Mimo tego nie wykorzystuje tych umiejętności, woli rozwiązywać problemy za pomocą słów, a nie pięści
>> Po przyjeździe do Kapitolu ciężko było jej się przyzwyczaić do nowego stylu życia. Dość szybko jednak przywykła do wszystkiego, co tam zastała. W szczególności pokochała książki, do których dostęp w Trzynastce był ograniczony
>> W jej życiu nie było przełomowego wydarzenia, które kazało jej zmienić nastawienie do życia. Pewnego dnia po prostu dotarła do niej prawda i postanowiła zrobić coś dla siebie
>> Jest zdecydowanie przeciwko rządom Almy Coin, pomimo swojej pracy, która nakazuje jej dbanie o wizerunek pani prezydent w oczach mediów i mówić to, co sobie zażyczy. Zwód oczywiście został jej zapewniony przez samą głowę państwa, jako kara i pretekst, do trzymania jej przy sobie. Dzięki temu jeszcze bardziej udoskonaliła w sobie zdolność do ukrywania prawdziwych myśli i uczuć
>> Nigdy nie była zakochana, choć w ostatnich miesiącach dość wiele na ten temat czytała
>> Nie żywi już tak wielkiej urazy do swojej siostry, choć ich stosunku w dalszym ciągu nie są najcieplejsze
>> Z reguły jest naprawdę miłą i uroczą dziewczyną, miewa jednak gorsze dni, kiedy popada w naprawdę podły nastrój
>> Ma złotą cierpliwość i bardzo trudno jest ją wyprowadzić z równowagi




Ostatnio zmieniony przez Gwen Arrington dnia Nie Paź 11, 2015 11:14 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
the pariah
Gwen Arrington
Gwen Arrington
https://panem.forumpl.net/t2645-gwen-arrington
https://panem.forumpl.net/t3561-gwendolyn-arrington#55954
Wiek : 28 lat
Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny

Gwen Arrington  Empty
PisanieTemat: Re: Gwen Arrington    Gwen Arrington  EmptyNie Wrz 07, 2014 9:38 pm

Done <3 Gwen Arrington  1840891570 Jejujejujeju przepraszam za długość, nie bijcie! ;c
Powrót do góry Go down
the civilian
Cordelia Snow
Cordelia Snow
https://panem.forumpl.net/t273-cordelia-snow
https://panem.forumpl.net/t3572-cordelia
https://panem.forumpl.net/t1280-cordelia-snow
https://panem.forumpl.net/t1611-the-capitol-s-sweetheart
https://panem.forumpl.net/t1369-cord
https://panem.forumpl.net/t1911-cordelia-snow
Wiek : siedemnaście
Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka
Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon.
Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you?
Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?

Gwen Arrington  Empty
PisanieTemat: Re: Gwen Arrington    Gwen Arrington  EmptyPon Wrz 08, 2014 11:14 pm

Karta zaakceptowana!

Witaj na forum! Mamy nadzieję, że będziesz czuć się tutaj jak u siebie, i że zostaniesz z nami długo. Załóż jeszcze tylko skrzynkę kontaktową i możesz śmigać do fabuły. Nie zapomnij też zaopatrzyć się w naszym sklepiku. Na start otrzymujesz medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive i laptop. W razie jakichkolwiek pytań pisz śmiało. Zapraszamy też do zapoznania się z naszym vademecum.

Uwagi: Nie byłam Alicją, nie miałam królika <3
Przepraszam najmocniej za zapłon przy sprawdzaniu karty i lekkie opóźnienie. Ostatnio nie mogłam się na niczym skupić i Twoją kartę potraktowałam jako wyzwanie, z czego teraz się cieszę, bo jest naprawdę świetna! Długa, ale naprawdę przyjemnie się przez nią płynęło, masz bardzo lekki styl. Cóż więcej mogę powiedzieć? Uciekaj do fabuły i czaruj nas kolejną postacią! Miłej gry!

Powrót do góry Go down
Sponsored content

Gwen Arrington  Empty
PisanieTemat: Re: Gwen Arrington    Gwen Arrington  Empty

Powrót do góry Go down
 

Gwen Arrington

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Gwen Arrington
» Avery i Gwen Arrington
» Avery Arrington
» Avery Arrington
» Avery Arrington

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Rejestr Ludności :: Karty Postaci-