Wiek : 30 lat Zawód : naczelnik więzienia oraz przewodnicząca sztabu wyborczego Francisa Hargrove'a Przy sobie : paczka papierosów, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, zapalniczka, telefon komórkowy Znaki szczególne : krótkie włosy, piegi, wyprostowana sylwetka, idealna fryzura, chłód Obrażenia : lekkie osłabienie
Temat: Avery Arrington Nie Wrz 21, 2014 11:32 pm
Avery Arrington
ft. Rebecca Hall
data i miejsce urodzenia
12 grudzień 2253r.
miejsce zamieszkania
Dzielnica Rebeliantów
zatrudnienie
oficjalnie śledczy, a mniej oficjalnie ma oko na współpracowników Almy Coin
Rodzina
Zawsze, kiedy przyznaję, że wychowałam się w wojskowej rodzinie, zauważam ten charakterystyczny wyraz twarzy – słaby uśmiech jakby rozmówcy wydawało się, że to rozumie, jakby w pewnym sensie współczuł mojej przeszłości, ale jednocześnie stał się jeszcze bardziej ciekaw. Dziecko wychowane twardą ręką? Być może, lecz nie jestem w stanie stwierdzić, ile rzeczywiście jest w tym prawdy. Nawet jeśli moi rodzice byli bardziej surowi niż reszta, jeśli ograniczali mnie większą ilością zasad oraz obowiązków, nie miałam szansy aż tak tego odczuć. Nie poznałam innego wzorca, dlatego nie widzę nic nadzwyczajnego w tym. Chyba nie zaszkodzi też dodać, że mimo wszystko jestem za niego wdzięczna. Tata, Dorian, nigdy nie należał do despotów potrząsających własną rodziną. Pracował jako strateg i, choć przez większość czasu nie bywał w domu, zawsze wiedział, co się z nami działo. Do tej pory nie mam pojęcia, jak to robił. Kiedy już się pojawiał, poświęcał nam tyle czasu, ile był w stanie, choć i tak pod tym względem mogłam czuć się wyróżniona – to ze mną spędzał wolne popołudnia, czytał książki, pomagał w nauce, a potem w treningach. Mama, Liliana, jeden z generałów stanowi inną część tej historii. Widywałam ją trochę częściej i choć wiem, że poświęciła wiele tylko dla dobra rodziny, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nasze relacje były o wiele chłodniejsze. Być może chodzi o atmosferę, jaką wprowadzała swoją osobą, o przenikliwe spojrzenie, jakim zawsze mnie obrzucała, jakby bała się, iż jednak ją zawiodłam. Wyznawała zasadę, że do wszystkiego trzeba dojść samemu, dlatego w wielu sprawach nie mogłam na nią liczyć. Czasem myślę, że było ich zbyt wiele. Nie powiem jednak, że nas nie kochała. Po prostu nie okazywała tego zbyt często. Jej miłość dało się odczuć w innych, drobnych gestach, jak sposób, w jaki opowiadała o nas swoim znajomym czy to, gdy parę razy uruchomiła swoje kontakty, aby pomóc mnie i mojej siostrze... A skoro już przy tym jesteśmy, muszę się do czegoś przyznać. Kiedy opowiadam o swojej rodzinie, zawsze pomijam lub wybielam jedną osobę. Gwendolyn, Gwen, Gwenny – młodsza córka, siostrzyczka. Od zawsze uważana za czarną owcę, jedyną plamę na nieskazitelnych mundurach rodziców. Dzisiaj rzecznik prasowy samej Almy Coin. Kto by się spodziewał? Chyba najlepiej będzie, jeśli na tym etapie wspomnę tylko, że niewiele nas łączy, a już na pewno nie są to żadne siostrzane więzi.
Historia
To była chwila. Ułamek sekundy, dosłownie jedno mrugnięcie. Uścisk dłoni Strażnika zatrzymany na moim ramieniu o moment za długo, głośne wciągnięcie powietrza do płuc i już wiedziałam. Czas jakby niespodziewanie zwolnił. Słyszałam szczęk odbezpieczanej broni, ale zostałam na swoim miejscu. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, ciało jakby należało do kogoś innego. Nie byłam w stanie nic zrobić. Nie. Ja nie wiedziałam, co mam zrobić. Odpowiedzialność przygwoździła mnie do ziemi i krępowała za każdym razem, gdy próbowałam wykonać choćby najmniejszy ruch. To samo było ze spojrzeniami żołnierzy - wwiercały się we mnie ostrzem, szukając podpowiedzi, przyzwolenia na kolejny manewr, a ja nie byłam w stanie im pomóc. W jednej chwili stałam się ludzką skorupą, twardą powierzchnią wypełnioną w środku powietrzem, bez żadnych uczuć czy pomysłów. Nie wiem dlaczego, ale jedyne, o czym mogłam myśleć był obłąkany mężczyzna. Głupie, prawda? Dzień w dzień widywałam go jak siadał na tej samej ławce przed sklepem i kontynuował swoje monologi. Często wypowiadał zdania kompletnie pozbawione sensu, jedno nie pasowało do drugiego, dlatego, mimo tego, że potajemnie przysłuchiwałam się każdemu wywodowi, już po kilku minutach gubiłam się. Zdarzały się też dni, kiedy po prostu sobie pogwizdywał. Takiego właśnie go zobaczyłam – zmęczonego, nieogolonego, z długimi, niechlujnymi włosami, opartego wygodnie o ławkę, z jakąś smutną melodią na ustach. Po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że skądś ją kojarzę. Może jakaś stara kołysanka? Coś, co usłyszałam w szkole? Można powiedzieć, że to właśnie pogrążyło mnie do końca, bo kiedy usiłowałam przypomnieć sobie jej pochodzenie, wokół zmieniła się atmosfera. Ledwie zauważyłam, gdy zimna lufa pistoletu przywarła do moich pleców. Ktoś powiedział, że mam się nie ruszać. Wcale nie zamierzałam. Chciałam trwać tam w nieskończoność i myśleć tylko o tajemniczej melodii, nie zważając więcej na konsekwencje własnych czynów. Jednak wtedy ktoś wypowiedział moje imię. Uniosłam spojrzenie do góry, na chwilę zawieszając je na twarzy jednego z żołnierzy. Moich żołnierzy, tych, za których byłam odpowiedzialna. Na samą myśl zimny dreszcz przesunął się wzdłuż mojego kręgosłupa, ale nie to było wówczas najważniejsze. On usiłował mi coś przekazać. Ostrożnie powiodłam wzrokiem za jego dłonią i zrozumiałam. Odwróciłam się do Strażnika, skupiając na nim resztki swojej uwagi. Czy to właśnie nazywa się spojrzeniem śmierci w twarz? Bo tak właśnie się czułam – jak samobójca rzucający swoje ostatnie wyzwanie. Powoli uniosłam kąciki ust, rozciągając je w smutnym uśmiechu. W tej samej chwili padły pierwsze strzały. Nic nie czułam. Skorupa rozpadła się, nie było nic więcej do zniszczenia. Pozostała już tylko ciemność i pogwizdywanie szalonego mężczyzny.
Zwykle, gdy dochodzę do tego miejsca, zaczynam zastanawiać się, czy nieświadomość nie byłaby w moim przypadku lepszym rozwiązaniem. Może i nie od zawsze wiedziałam, że los bezdusznej marionetki ślepo wykonującej rozkazy jest mi pisany, ale komuś, kto wychował się w takim systemie jak ja, rola ta odpowiada najbardziej. Dlaczego więc to jedno wydarzenie przekreśliło wszystko, nad czym pracowano przez prawie dwadzieścia lat? Zbyt gwałtownie wybudziłam się ze śpiączki, jaką stanowiło moje własne życie, zrozumienie przyszło nie w porę. Nie byłam jeszcze gotowa przejrzeć na własne oczy. W głębi serca nadal chciałam być tą lalką – nakręconą przez właściwe palce, tańczącą do wygrywanej muzyki. Może łatwiej będzie to zrozumieć, gdy zacznę od początku. Urodziłam się w Trzynastce, w skrzydle szpitalnym, zgodnie z przepisami najpierw odebrana przez położną, dokładnie zbadana i dopiero potem oddana rodzicom. Był grudzień, ale pod ziemią nie robi to żadnej różnicy – zostałam przyjęta tak samo ciepło jakby miało to miejsce w lipcu, a przynajmniej tak twierdził ojciec. Mówił, że stałam się ich gwiazdką z nieba, którego przecież nigdy nie widzieli, najlepszym prezentem gwiazdkowym, choć nie zawracali sobie głowy obchodzeniem świąt. Z góry zaplanowali, że będę tą jedyną, na którą tyle czekali – córką, czyli ucieleśnieniem wszelkich marzeń oraz ambicji. Oni – żyjący Adonis oraz Afrodyta – pragnęli dziecka-ideału. Można więc powiedzieć, że nie miałam wyboru. Prędzej czy później musiałam stać się tym, co mi przeznaczyli. Do wszystkiego przygotowywali mnie od małego. Szybko nauczyli czytać, pisać oraz liczyć, ale jeszcze szybciej wpoili pewne zasady. Dowiedziałam się, że przede wszystkim podlegam im oraz Almie Coin, że moim obowiązkiem jest wykonywanie poleceń osób wyżej postawionych oraz że każde nieposłuszeństwo traktuje się na równi z rezygnacją i wydaleniem. Innymi słowy: dostosowujesz się albo wylatujesz. Nigdy nie miałam problemu z przyjęciem tego do wiadomości. Od początku działałam zgodnie z wszelkimi regułami. Mimo że byłam tylko dzieckiem, już traktowano mnie jak żołnierza, a ja to akceptowałam. Łatwiej było żyć pod dyktando innych niż samodzielnie podejmować jakąkolwiek inicjatywę. Robiąc to pierwsze, miałam przynajmniej pewność, że postępuję właściwie i moje czyny przynoszą coś dobrego innym. Pragnęli grzecznego dziecka? Proszę bardzo – inne matki z zazdrością spoglądały jak spełniam każde polecenie rodziców, jak nigdy nie płaczę, nie kłócę się. Jeśli mówili, że mam stać i się nie ruszać – robiłam to, cierpliwie czekając aż sami zdecydują o końcu. Zupełnie niczym potulny piesek drepczący za swoim właścicielem, nauczony komend i żyjący tylko na skinienie człowieka. Dlaczego tak było? Wiedziałam, że rodzice chcą dla mnie najlepiej. W nikogo innego (oprócz Coin) aż tak nie wierzyłam. Sprawy nie zmieniły się nawet, gdy niedługo po moich narodzinach, pojawiła się Gwen. Cóż, może nie zmieniły się dla mnie. Dla matki i ojca był to ogromny cios. Oni nie chcieli drugiego dziecka. Można powiedzieć, że dziewczynka stała się ich potknięciem, przeszkodą, kamieniem który musieli przecież unieść. Próbowali zatuszować ten fakt, od razu zakładając, że muszą nadrobić to jej wychowaniem. Niestety różnica między nią a mną stała się widoczna już podczas pierwszych lat. Nie nadawała się tak naprawdę do niczego. We wszystkim była gorsza, rzadko kiedy udawało jej się mi dorównać. Rodzice od razu to zauważyli, ale nie mogli nic zrobić. Byli dla niej o wiele ostrzejszy, strofowali na każdym kroku, nieustannie przypominając, że jest pomyłką, która tym życiem musi nadrobić przeszłość. Nigdy nie osiągnęli wymarzonego efektu. Początkowo niewiele z tego rozumiałam. Po prostu cieszyłam się, że w domu pojawił się ktoś równie niski i niedoświadczony jak ja. Mimo zachowania rodziców traktowałam Gwen dobrze, zawsze dając jej kolejne szansę. Lata mijały, a przepaść między nami rosła. W którymś momencie cała uwaga rodziny zaczęła skupiać się tylko na niej – kompletnym beztalenciu, które chciało tylko żyć. Wszyscy zapomnieli o mnie, idealnej Avery, oczku w głowie radzącym sobie lepiej niż przewidywano. Stałam się zazdrosna. Będąc jedynaczką to mnie poświęcano całą uwagę, chwalono i motywowano do dalszych postępów, a nagle ktoś stwierdził, że radzę sobie wystarczająco dobrze sama i postanowił porzucić mnie na rzecz własnej siostry. Nienawidziłam jej. Od zawsze uwielbiałam być w centrum uwagi, podziwiana, chwalona. Przyzwyczaiłam się do roli ideału, a ona sprawiła, że stałam się mniej ważna. Wyzbyłam się wszelkiego współczucia, jakie miałam dla siostry i zaczęłam traktować ją jak reszta. Kiedy ze sobą konkurowałyśmy, zawsze dawałam z siebie wszystko, stawiając poprzeczkę najwyżej, jak potrafiłam, byle tylko ośmieszyć młodszą. W latach szkolnych to właśnie stało się moim celem: udowodnienie wszystkim wokół, że podziały istnieją nawet w rodzinie i ktoś musi być lepszy, aby można było stwierdzić, że ten drugi jest gorszy. Muszę przyznać, że szło mi świetnie. Nie tylko uchodziłam za mądrzejszą, ale również bardziej sprawną. Kiedy zaczęliśmy edukację, rozpoczęły się też pierwsze treningi. Starałam się zwrócić uwagę już nie tylko rodziny, ale trenerów i, choć były to marzenia ściętej głowy, samej Almy Coin. Dużo trenowałam, dbałam o kondycję, ale też starałam się nie żyć tylko swoją przyszłą karierą. Pogodzenie życia towarzyskiego razem z marzeniami nie sprawiało problemów nikomu w Trzynastce. No, nikomu oprócz mojej siostry. Nasze drogi rozchodziły się coraz bardziej. Miałyśmy zupełnie inny punkt widzenia, sposób myślenia, oraz marzenia. W końcu rodzice doszli do wniosku, że obie nie mogłyśmy być przeznaczone do bycia żołnierzami. Stwierdzili, że od lat obserwowali u mnie rozwijający się talent. Zaproponowali, abym poszła w ślady ojca i dalej szkoliła się na stratega. Jaka byłam moja reakcja? Uznałam, że faktycznie się nadaję i od lat o tym marzyłam, choć tak naprawdę nigdy nic podobnego nie przeszło mi przez głowę. Nie powiedziałam tego na głos – znów pomyślałam, że wiedzą lepiej i zaufałam ich intuicji. Kontynuowałam naukę, ale teraz głównie pod okiem specjalistów i taty. W przeciwieństwie do reszty dzieciaków nie skupiałam się już tylko na rozwijaniu sprawności fizycznej, ale też zdolność logicznego myślenia. Muszę przyznać, że czułam się spełniona. Jakbym naprawdę przez całe lata myślała tylko o tym. W końcu, gdy skończyłam 19 lat dostałam swoją pierwszą, prawdziwą szansę. Zaproponowano mi udział w misji zwiadowczej w Dwójce i nie tylko jako obserwator. Dostałam swoje pięć minut, w końcu mogłam się wykazać. Zgodziłam się bez zastanowienia. Wiedziałam, że we wszystkim maczali palce rodzice, ale w ogóle się tym nie przejmowałam. Ignorowałam zazdrosne spojrzenia, w odpowiednim czasie spakowałam się i po prostu wyleciałam. Byliśmy tam prawie przez dwa lata. Grupa dziesięciu osób – połowa z nich wcieliła się w robotników w kamieniołomach, a reszta, razem ze mną, podawała się za transport Strażników. Wszystko szło świetnie, sprawnie zdobywaliśmy niezbędne informacje. Kiedy w końcu lada dzień mieliśmy wylatywać, zostałam wyznaczona, aby razem z moją grupą złożyć wniosek na posterunku, według którego „przenoszono nas do innego dystryktu”. To miało być szybkie spotkanie, ale coś poszło nie tak. Odkryli, że nie jesteśmy tymi, za których się podajemy. Wówczas powinnam była wziąć sprawę w swoje ręce i jakoś załatwić tę sprawę. Zamiast tego strach pogrążył mnie całkowicie, a razem ze mną resztę oddziału. Nie byłam w stanie normalnie funkcjonować, doprowadziłam do strzelaniny, którą jako jedyna przeżyłam. Z pozostałymi od razu wróciłam do Trzynastki. Byłam w ciężkim stanie, od razu ulokowano mnie w szpitalu i przez kilka dni walczono o moje życie. Ja sama chciałam umrzeć. Czułam, że zawiodłam na całej linii, jednocześnie pociągając za sobą innych. Wszyscy bliscy twierdzili, że to nie byłam moja wina, że nie powinnam tak tego roztrząsać, ale ich tłumaczenia w ogóle do mnie nie docierały. Zresztą do nich pewnie też, po prostu próbowali mnie pocieszyć, nieistotne. Mój świat się załamał, legł w gruzach pod wpływem tego jednego wydarzenia. Jednak dzięki temu zrozumiałam, że to, co uważałam za swoje życie, tak naprawdę nigdy do mnie nie należało. Miałam wystarczająco dużo czasu na przemyślenia. Powrót do zdrowia trwał długo, a potem i tak przez pewien czas nie pozwalano mi uczestniczyć w treningach. Nie wiem, czy bardziej bali się, że coś sobie zrobię, czy może znów będę próbowała wziąć udział w większej akcji. Tak czy tak spędzałam większość dni w swojej kwaterze, coraz bardziej uświadamiając sobie, że nigdy nie chciałam takiego żywota, że robiłam wszystko wbrew sobie, wierząc, że rodzice będą wiedzieli, co jest dla mnie lepsze. Przepłakałam kilka nocy, wściekając się głównie na samą siebie. Potem pojawiło się oczyszczenie. Zdałam sobie sprawę, że nie mogę teraz załamywać rąk, ale działać, wykorzystać szansę, którą dostałam. Skoro już się wybudziłam, nie mogłam pozwolić na ponowne zaśnięcie. To właśnie wtedy się uodporniłam, nabrałam pewności. Przede wszystkim starałam się zapomnieć o przeszłości, udowodnić sobie, że tamto jedno potknięcie już dłużej nie ma nie wpływu. Nauczyłam się żyć teraźniejszością, dopiero potem zgodnie z własnymi przekonaniami. To był tylko początek. Nie miałam nawet wystarczająco dużo siły, aby powiedzieć rodzicom, że nie zamierzam zostać strategiem. Unikałam tych rozmów, z czasem w ogóle zaczęłam kontaktu z nimi, tłumacząc sobie, że mogą mieć na mnie toksyczny wpływ. Powoli stawałam się Avery Arrington, w wolnych chwilach przyglądając się życiu innych żołnierzy, a czasem poświęcając się własnym treningom. Wiedziałam jednak, że moja bezczynność nie potrwa długo. Jeśli ktoś w Trzynastce nie zajmuje się niczym pożytecznym, jest traktowany jako pasożyt i wkrótce się go wyrzuca. Nie mogłam dłużej tłumaczyć się rehabilitacją. W końcu zostałam zaproszona na rozmowę z samą Almą Coin. Obawiałam się tego. Myślałam, że zechce znów przeznaczyć mnie do czynnej służby, a ona okazała się o wiele bardziej ludzka. Powiedziała, że zna moją sytuacją i rozumie, że mogę mieć opory przed powrotem. Zaproponowała, abym pracowała bezpośrednio dla niej. Opowiedziała mi, że podejrzewa parę osób o spisek i potrzebuje kogoś, kto mógłby to sprawdzić. Nie wiem, czy miałam jakikolwiek wybór, ale podjęłam się tego zadania. Cała ta sprawa pozostała w tajemnicy – tylko my dwie wiedziałyśmy o moim zadaniu. Nawet rodzice nie mieli pojęcia, czym się zajmuję. Dni mijały mi na obserwacji, zbieraniu dowodów. Cieszyłam się, że znów mam sensowne zajęcia i starałam się porządnie je wypełniać. Po kilku miesiącach uzyskałam całkowitą pewność, że dzisiejsza pani prezydent się nie pomyliła. Zebrałam wszystko, co znalazłam i zaniosłam na jej biurko. W nocy nie mogłam zasnąć z emocji. W głowie jeszcze raz przeglądałam raport, analizowałam to, co tam spisałam, zastanawiałam się, czy na pewno byłam ostrożna. Wówczas zdarzyło się coś, czego kompletnie się nie spodziewałam. Usłyszałam skrzypnięcie na łóżku Gwen, a potem jej sylwetkę majaczącą na ciemnym tle. Zdziwiło mnie to, ale się nie odezwałam. Postanowiłam ją obserwować, kompletnie zapominając o swoim dzisiejszym sukcesie. Kolejnym zaskoczeniem było dla mnie to, że wyszła z kwatery. Bez zastanowienia ruszyłam za siostrą, starając się zachowywać jak najciszej. Nie chciałam, aby mnie zauważyła. Wyszłam za nią na korytarz i podążyłam w górę, na najwyższe poziomy. Wówczas zdałam sobie sprawę, co się szykuje. Błyskawicznie zawiadomiłam odpowiednie osoby i razem z nimi udałam się na zewnątrz, pilnując, aby na pewno zabrali ją do środka. Dlaczego to zrobiłam? Nie mam pewności, być może dalej chodziło o zazdrość, o to, że ona od początku była odważniejsza i prawdziwsza niż ja, że miała wolną wolę i nie musiała spowodować śmierci czterech osób, aby przejrzeć na oczy. Chyba nie potrafiłam żyć ze świadomością, że była ode mnie lepsza. Skoro tylko pojawiła się okazja, chciałam znów ją pogrążyć, ściągnąć do swojego poziomu, tłumacząc się dbaniem o dobro siostry. Zresztą może i coś w tym było. W końcu wiedziała zbyt wiele na temat Trzynastki, niebezpiecznie byłoby pozwolić odejść jej z tymi informacjami. Później wszystko potoczyło się w złym kierunku. Następnego dnia dowiedziałam się, że została zamknięta w więzieniu, ale zapowiedziała zemstę. Miała znaleźć tu kogoś, kto zadba, aby nigdy nie zapomniała o młodszej siostrze, a przynajmniej tak powiedziała mi Coin, zaraz po gratulacjach złożonych za raport. Powiedziała, że jest w stanie mnie ochronić, ale tylko, jeśli wyjadę z Trzynastki. Na szczęście nie do żadnego z dystryktów – do Kapitolu. Nie wystraszyła mnie ta groźba. Prawdę mówiąc, nie wierzyłam, że Gwen byłaby w stanie zrobić coś takiego, ale nie wierzyłam też, że Alma może mnie okłamać. Jednak skoro ona tak powiedziała, faktycznie musiało tak być. Nienawiść w moim sercu rozpalił sam fakt, że zmuszona byłam uciekać – niczym szczur lądowy z tonącego statku. Zgodziłam się na wyjazd, obiecując sobie, że kiedyś odegram się za to na siostrze. Dostałam nową tożsamość, urocze mieszkanie, a za zadanie opiekowanie się naszymi szpiegami w stolicy. Miałam być ich pośrednikiem, w razie problemów dokańczać pewne sprawy i pozbywać się wszelkich trudności. To właśnie podano do wiadomości publicznej, rodzicom i reszcie bliskich. Nie miałam okazji się pożegnać – znów tylko spakowałam swoje rzeczy, a potem pozwoliłam się wyprowadzić na zewnątrz, tym samym na dobre zamykając kolejny etap swojego życia. Później wiodło mi się już tylko lepiej. Błyskawicznie nauczyłam się kłamać, świetnie spisywałam się w powierzonym zadaniu. Nie brakowało mi niczego ani nikogo – te pięć lat uciekło mi przez palce jak piasek, pozostawiając za sobą przyjemne wspomnienia i ciepło. Sprawy skomplikowały się, gdy dowiedziałam się o zbliżającej rebelii. Stałam się jedną z tych, którzy przygotowywali ją u samego źródła, walcząc na co dzień z kapitolińską propagandą. Podczas walk miałam też kilka swoich wielkich chwil, kiedy brałam udział w walkach, jednak większość czasu spędziłam w konspiracji. Trzynastka maksymalnie wykorzystywała swoich szpiegów w stolicy, więc miałam ręce pełne roboty. Tak naprawdę odetchnęłam dopiero razem z końcem walk, kiedy ostatecznie wygraliśmy. Wówczas pani prezydent przypomniała sobie o mnie i poprosiła, abym znów stanęła u jej boku, co było dowodem zaufania, jakim mnie darzyła. Tym razem jako śledczy, choć tak naprawdę chodziło o to, abym uważnie obserwowała nowy Rząd. Od tamtej pory mam na oku nie tylko stolicę, ale także tych, którzy kierują jej sytuacją. A co teraz? Staram się zachować trzeźwość myślenia i twardo spoglądać przed siebie. Muszę ułożyć kilka spraw i chyba powinnam zacząć od siostry, która również znalazła miejsce blisko Coin.
Charakter
Spójrzmy na Avery – wyprostowane plecy, pewny krok, jasne spojrzenie ciemnych oczu, rozpuszczone włosy swobodnie okalające twarzy i uśmiech, który rzadko kiedy schodzi z ust. Wygląda uroczo, jak ciepła kobieta, która raczej przytuli do serca niż nakrzyczy. Nic bardziej błędnego. Jeśli potrafisz dostrzec tylko tę twarz, tak naprawdę nic o niej nie wiesz i prawdopodobnie się nie dowiesz. Co prawda ktoś kiedyś powiedział, że uśmiech jest jak pół pocałunku, ale najwyraźniej nie wziął pod uwagę jej. Przede wszystkim świetnie kłamie i nie ufa ludziom. Można powiedzieć, że jest bardzo przebiegła. Zwykle gra uprzejmą, wesołą trzydziestolatkę, kochającą towarzystwo innych. Nie stroni od pomocy czy rozmowy. Ot zwykła, niewyróżniająca się z tłumu dama z ogromnymi ambicjami i nieskończonymi pokładami pozytywnej energii. W gruncie rzeczy jest typem samotnika. Nie bawią jej te wszystkie imprezy, gdzie musi spędzać czas z ludźmi, których albo nie lubi albo nie zna. Należy do realistów, widzących kolory takimi, jakimi są. Nie znosi długich, bezsensownych filozoficznych rozważań, woli fakty i konkrety. Sprawa wygląda podobnie z jej pracą – jest raczej człowiekiem czynu niż myśli, choć nie stroni szczególnie od rozważań, które przecież są częścią jej pracy. Rzadko kiedy dzieli się z kimś swoimi uczuciami czy przemyśleniami, woli je zachowywać dla siebie. Często zdarza się też, że gdy coś mówi, stara się dopasować do oczekiwań rozmówcy i wyraża zdanie, które nie należy do niej, ale satysfakcjonuje drugą stronę. To celowy zabieg, który zabezpiecza ją przed odsłonięciem się przed drugą osobą. Oprócz tego posiada okropną manię, która nakazuje jej dokładnie analizowanie każdej spotkanej osoby – zwraca uwagę na każdy, najdrobniejszy gest, szybko wyłapuje i rozumie spojrzenia, mimikę oraz mowę ciała. Mimo że nie jest szczególnie wrażliwa w ten sam sposób, co przeciętny człowiek, potrafi wczuć się w czyjąś sytuację, zrozumieć niektóre czyny oraz motywy. Ponadto jest okropnie uparta oraz odważna. No i dąży po trupach do celu. Nie ma rzeczy, której nie odważyłaby się zrobić, nawet jeśli chodziłoby o zdradzenie własnej rodziny. Warto też zaznaczyć, że bardzo trudno ją złamać i nie chodzi tylko o fizyczność. Po powrocie z Dwójki, stała się o wiele bardziej twarda, przestała zwracać uwagę na opinie innych. Nie znaczy to jednak, że nic nie czuje. Gdzieś tam głęboko w środku zostały w niej resztki uczuć, choć nie lubi przyznawać tego na głos. Uważa, że nadmierne ich okazywanie jest słabością, ale bez tego nie mogłaby nazwać się człowiekiem. Aby dopełnić jej charakterystyki należy wspomnieć, że należy do osób poukładanych. Może i nie jest pedantką, ale uważa, że jego mieszkanie, biurko czy torebka wiele mówią o nim samym. Nie znaczy to jednak, że nie odnajduje się w bałaganie. Nauczyła ją tego praca oraz wiele lat obserwacji. Na co dzień poważna, pewna siebie, może trochę zbyt chłodna, jakby była zupełnym przeciwieństwem swojej siostry. A skoro o tym mowa – jest szczerze oddana pani prezydent. Nie przyzna się, że nie we wszystkim ją popiera, ale, gdyby musiała, poszłaby razem z nią na dno.
Ciekawostki
• Uwielbia muzykę klasyczną. Po przyjeździe do Kapitolu spotkała się z nią po raz pierwszy na większą skalę i z miejsca zakochała. Od tamtej pory kolekcjonuje płyty i chodzi na każdy koncert, o ile tylko ma wolną chwilę. • To dziwne, ale mimo tego, że nie lubi bali, uwielbia taniec towarzyski. Może dlatego, że sama jest świetną tancerką? • Posiada okropną bliznę na lewej łopatce – pamiątkę po nieudanej misji w Drugim Dystrykcie. • Trochę pali, ale nie jest to jeszcze nałóg. Podobnie wygląda sprawa z kofeiną, za to w ogóle nie pije alkoholu. • Jak na byłego żołnierza nie jest zbyt szybka, ale nadrabia sprawnością oraz gibkością ciała. • Po przyjeździe do Kapitolu marzyła o zostaniu lekarzem. Przez jakiś czas uczęszczała nawet na studia, ale musiała zrezygnować ze względu na brak czasu. • Nigdy nie wierzyła w prawdziwą miłość, za to należała do osób bardzo wierzących, aż do momentu, gdy rozpoczęła się rebelia. • Nienawidzi lata, bo od słońca robią się jej piegi. • Choć twierdzi, że nie przejmuje się przeszłością, bardzo często ma koszmary, w których na nowo przeżywa pierwszą i ostatnią akcję, jakiej dowodziła.
Ostatnio zmieniony przez Avery Arrington dnia Pon Lut 02, 2015 9:32 pm, w całości zmieniany 1 raz
Ashe Cradlewood
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
Temat: Re: Avery Arrington Pon Wrz 22, 2014 12:45 am
Karta zaakceptowana!
Witaj na forum! Mamy nadzieję, że będziesz czuć się tutaj jak u siebie, i że zostaniesz z nami długo. Załóż jeszcze tylko skrzynkę kontaktową i możesz śmigać do fabuły. Nie zapomnij też zaopatrzyć się w naszym sklepiku. Na start otrzymujesz kapsułkę z wyciągiem z łykołaków, laptopa i alarm mieszkaniowy. W razie jakichkolwiek pytań pisz śmiało. Zapraszamy też do zapoznania się z naszym vademecum.
Uwagi: Cudna karta. <3 Długość biografii przeraża, ale warto się przełamać i przeczytać, bo jest świetna. I mogłabym tak dłużej, ale nie chcę sypać cukrem (zwłaszcza, że i tak mam go za dużo, POLACY MISTRZAMI ŚWIATA), więc napiszę jeszcze tylko, że błędów technicznych, czy niespójności z fabułą nie zauważyłam, no i śmigaj do fabuły bawić się w śledczego, bo jest się czemu przyglądać. :>