|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Lobby i sala główna Nie Wrz 14, 2014 1:58 pm | |
| First topic message reminder :Kapitolińska Galeria Sztuki to pierwszy budynek na zniszczonych obrzeżach, który został odbudowany po rebelii. Utrzymany w nieco innym stylu niż jego poprzednik, mieści w sobie kilkanaście przestronnych, przeznaczonych na cyklicznie zmieniające się ekspozycje sal oraz restaurację dla odwiedzających. Ponieważ prace nad jego odrestaurowaniem trzymane były w tajemnicy, uczestnicy bankietu mogą zobaczyć go w całej okazałości jako pierwsi. Lobby utrzymane jest w jasnej kolorystyce i w sposób otwarty połączone z pierwszą, największą salą. Głównym i stałym elementem wystroju jest płytki, podświetlony basen. W dzień bankietu, okrągłe lampki na dnie wraz ze świecami przy stolikach, stanowią jedyne oświetlenie pomieszczenia; pozostałe lampy są mocno przyciemnione. Motywem przewodnim aktualnych ekspozycji są - rzecz jasna - Głodowe Igrzyska. Ogromny, metalowy szkielet, znajdujący się w sali głównej, to w rzeczywistości replika szkieletu największego stworzenia, jakie pojawiło się do tej pory na Arenie: gigantycznego węża morskiego, bohatera Trzydziestych Piątych Głodowych Igrzysk. W okrągłych otworach z boku sali znajdują się wszystkie szczęśliwe talizmany, które trybuci przez lata zabierali ze sobą z rodzinnych dystryktów. A przynajmniej te, które udało się odzyskać. Przestrzeń pomiędzy ekspozycją, a basenem, zazwyczaj jest pusta, jednak na czas bankietu rozstawiono na niej okrągłe oraz prostokątne stoliki dla gości. Usadzenie nie jest z góry rozplanowane, panuje w tym względzie pełna dowolność. Uprasza się jednak, żeby nie zmieniać swoich miejsc w trakcie trwania przyjęcia, chyba że za aprobatą innych osób przy stoliku. Oprócz stolików, w lobby znajduje się w pełni wyposażony bar. Muzyka płynie z głośników, gdyż zrezygnowano z udziału orkiestry. Wokół stolików, oprócz kelnerów, kręcą się przedstawiciele Organizatorów Głodowych Igrzysk, u których chętni sponsorzy mogą zostawiać czeki wypisane na nazwiska poszczególnych trybutów. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Lobby i sala główna Sob Wrz 20, 2014 11:19 pm | |
| Wśród ogólnie panującego chaosu co chwila dało się słyszeć gromki głos dyrektora galerii nawołujący tłum do spokoju. Zatrudnieni przez Organizatorów pracownicy przepychali się wśród ludzi próbując mniej lub więcej wspomóc mężczyznę w działaniu, starając się na oślep wyłapać najbardziej panikujących cichymi słowami namawiając ich do wyciszenia się. W końcu, niemal idealnie po obiecanych pięciu minutach rozległo się krótkie elektryczne brzęczenie, by po chwili pomieszczenie zalało intensywne światło. Początkowo światło oślepiło znajdujących się w lobby, zatrzymując większość z nich w miejscu, póki oczy nie przyzwyczaiły się do kolejnej zmiany. - Proszę państwa, zachowajmy spokój, wszystko wraca do normy! – Głos dyrektora ponownie przeszył powietrze, tym razem brzmiąc już zdecydowanie pewniej. – Zaraz ktoś wyjdzie do państwa i pomoże tym, którzy zostali poszkodowani w naszym małym incydencie. Proszę się nie przejmować, ponownie usiąść przy stołach i rozkoszować się resztą… Nie było mu dane dokończyć wypowiedzi, jego pewny siebie uśmiech zgasł, gdy przeraźliwy wrzask zagłuszył jego słowa. Stojąca niedaleko zbiornika z wodą kobieta stała z głową zadartą do góry, cała blada, drżącą ręką wskazując w stronę metalowego szkieletu, krzycząc ile sił w płucach. W końcu dźwięk ucichł, kobieta zaś osunęła się na kolana spazmatycznie łapiąc oddech, nie mogąc oderwać wzroku od ciała nabitego na jedno z żeber. Zawieszona w pobliżu drugiego piętra długowłosa blondynka obficie broczyła krwią do zbiornika barwiąc wodę na czerwono w zastraszającym tempie. Przez chwilę na sali panowała cisza, przerywana jedynie cięższymi oddechami, zaraz jednak ponownie zawitał na niej chaos. Wśród tłumu zaczęły podnosić się kolejne głosy paniki, kilka z kobiet opadło na krzesła zemdlone, kelnerzy zapomnieli zupełnie o swoich zadaniach wypuszczając z dłoni tace. Tym razem zabrakło uspakajających apelów dyrektora, który przysiadł na podwyższeniu intensywnie wachlując się białą chusteczką wyciągniętą z kieszeni garnituru. Po kilku chwilach wśród tłumu podniosły się głosy nawołujące do ściągnięcia ciała.
Alex i Gwen, leżycie w wodzie niemal idealnie w centrum rozprzestrzeniającej się szkarłatnej plamy. Ciecz spływająca po waszych twarzach okazała się zabłąkanymi kroplami krwi, które niechybnie ozdobiły was ciepłymi wzorami.
Następny post Mistrza Gry pojawi się jutro wieczorem, do tego czasu zachęcamy was do opisania reakcji na daną sytuację. Miłej zabawy. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 12:25 am | |
| Była skrajnie głupia i nierozważna. Nie tylko stawiając nieostrożne kroki, nie ponownie pozwalając temu facetowi skraść jej serce, wykorzystać ją, a następnie zranić, lecz również czując z tego powodu przejmujący ból zakorzeniony gdzieś tam w głębi serca. Nie okazywała tego, starając się przekonać zarówno własną osobę, jak i całą resztę co lepszych obserwatorów, że rozkoszuje się w zupełności tym wszystkim, co dobrego powinno ujawniać się w bankietach takich jak ten. Dodatkowo usiłowała również dać się zupełnie omotać gniewowi i nienawistnym pragnieniom, by nie odczuwać jakiegokolwiek innego żalu. Samo zło oraz negatywne emocje w stosunku do kogoś, kto teoretycznie powinien spędzić z nią resztę życia. Miał być ślub, zaś ona czuła się jak ktoś mający wziąć już udział tylko w pogrzebie. Swoim własnym pogrzebie, bowiem przez kilka słów Valeriusa pogrzebać miała już tylko własne serce, poślubić gorycz. I choć naprawdę udawała przed sobą, że wcale jej na tym nigdy nie zależało, że ani odrobinę nie kochała tego człowieka, nie mogła przecież robić tego zbyt długo. Raz skruszone mury kruszyły się samoistnie praktycznie nieustannie, robiąc z niej istotę słabą, cień człowieka, jakim myślała, że tak naprawdę jest. Zwłaszcza przy wspomnieniu tych wszystkich planów, jakie snuli podczas nocy bez godziny snu, spędzanych w chłodnej pościeli w ich własnym domu, wspólnym domu. Nie wiedziała, co teraz się stanie z budynkiem wybieranym z taką ochotą i pasją. Przez pół dnia malowała obraz na jednej ze ścian, czując się tak niesamowicie wspaniale, jednak teraz najprawdopodobniej już nigdy nie miała tam powrócić, ze śmiechem krytykując swoje własne arcydzieło i zastanawiając nad tym, czy dało się to jeszcze jakoś zamalować. Teraz ktoś zupełnie inny miał się tym zajmować, może nawet u boku jej byłego narzeczonego. Planowali ślub… Skromną, kameralną ceremonie bez gości, tylko we własnym towarzystwie. To było niczym sen, z którego nie chciała się budzić, jednak ktoś inny podjął za nią decyzję. Nigdy wcześniej nie znała bólu, jakim była myśl o tym, że najprawdopodobniej nie są sobie pisani, że nie jest jego właściwą księżniczką i nic tego nie zmieni. Próbowali, nawet nie raz, jednak wszystko plątało się nawet przy obustronnych chęciach. Zaledwie tydzień przed ślubem… - Puść mnie. – Powtórzyła słabiej, zaciskając oczy i przełykając ślinę. – Nie utrudniaj mi tego, Vale, nie zostanę. Ani teraz, ani nigdy. Nie jestem też małą dziewczynką, którą musisz się opiekować, choć jednocześnie myślisz tylko o ucieczce od niej, o pogardzie dla niej odczuwanej. Nie jestem też głupia, wbrew pozorom, choć teraz zaczynam myśleć, że faktycznie dałam się zaślepić. Zabierz ode mnie łapy, brzydzę się twoim dotykiem. Po tym wszystkim, co mi obiecywałeś, po tym wszystkim, co planowaliśmy, nagle dowiaduję się takich rzeczy. Nawet nie raczyłeś powiedzieć mi tego prosto w twarz, łgarzu. – Ciskała w niego kolejnymi słowami niczym niesamowicie ostrymi, dla niej samej, sztyletami, zupełnie nie przejmując się rozgardiaszem dookoła. Jeśli przez to zginie… Cóż, może tak będzie lepiej, bo to właśnie jest jej pisane? - Nie będę cię nawet nękać w domu. Zwyczajnie wystaw rzeczy przed bramę, zabiorę je albo dam komuś ukraść, psia różnica. – Kolejny cios i… Światło zapaliło się, ukazując wszystko w swej okazałości. W tym z pewnością również jej nietęgą minę oraz wyraźne powstrzymywanie płaczu, dolną wargę drżącą niczym u małej dziewczynki. Odwróciła wzrok, wbijając go w podłogę, a następnie płytki basen całkiem niedaleko miejsca, w którym stali, a który sprawiał, że miała jakieś dziwne wrażenie. Coś zdecydowanie jej w nim nie pasowało, by wreszcie uderzyć w nią z całą swoją siłą. Wrzask jakiejś kobiety zlał się w jedno z szumem w głowie Tabithy, który narastał coraz bardziej. Nie mogła oderwać wzroku od makabrycznego widoku, oddychając coraz szybciej. Typowa hiperwentylacja, która nie miała raczej przynieść jej niczego dobrego i faktycznie… Normalnie zapewne nie zrobiłoby to na niej aż tak dużego wrażenia, jednak teraz najzwyczajniej w świecie psychika postanowiła odwalić jej wraz z całym ciałem. Zrobiło jej się ciemno przed oczami i… I na tym obraz jej się urwał.
|
| | | Wiek : 33 Zawód : morduje za pieniądze, na razie dla Coin Przy sobie : broń palna, zezwolenie na posiadanie broni i laptop, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, nóż ceramiczny , fałszywy dowód tożsamości Obrażenia : Trwałe porażenie nerwu przy powiece - stąd tik nerwowy
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 1:09 am | |
| Począteczek eventowy sam
Nie odnajdywał się w takich miejscach. Zupełnie nie radził sobie z aż takimi wyzwaniami towarzyskimi. Nie potrafił funkcjonować w takich środowiskach i od samego początku tego wieczoru także wyłączył się obserwując bacznie całe otoczenie. Chwilę wcześniej, z każdym kolejnym słowem, jakie wypowiadał w większej grupie ludzi czuł się jak linoskoczek miotany nagłymi podmuchami wiatru z różnej strony. Nie miał pojęcia na co reagować najpierw, dlatego dyskretnie wycofał się, zanim ktoś zacząłby zwracać na niego uwagę. Choć jego zdaniem było i tak mało prawdopodobne - dmuchał na zimne. Duża, jasna przestrzeń nie była jego wymarzonym miejscem na ziemi. Jasne kolory kojarzyły mu się w tej chwili z gabinetem nowej psychiatry, w związku z czym wspomnienie o ostatnim spotkaniu boleśnie wwiercało mu się w głowę. Pamiętał jednak, a przynajmniej starał się, że jest tu z konkretnego powodu. Ów powód miał prawie 170 centymetrów wzrostu, płomiennorude włosy i coś takiego w sobie, co powodowało, że S.J. Royce chciał być ciągle blisko. Nie zamierzał jednak jej dziś tu odnajdywać. Wolał pozostać jej obserwatorem, nie chciał doprowadzić do tego, by po raz kolejny jego obecność zaczęła ją przytłaczać. Odetchnął głęboko rozglądając się za jakimś równie fascynującym widokiem, kiedy z zasięgu wzroku zniknęła mu po raz kolejny Mally. Wziął od kelnera kieliszek wina i w parku krokach poczynionych do tyłu znalazł się przy ścianie. Oparł się o nią i szybko przechylił kieliszek z alkoholem. Zdążył zauważyć niedaleko siebie jakąś kobietę... a chwilę później światło zgasło. Wiedział, że brunetka, którą zaobserwował zaledwie chwilę wcześniej przysunęła się do ściany. Nie miał pojęcia dlaczego, ale jego ręka przygwoździła ją do ściany. -Nie ruszaj się... - wymamrotał krótko w jej kierunku. Panika, która wybuchła dookoła wciągała w swój masakryczny taniec coraz to nowe osoby, ale przyklejeni do ściany stawali się tylko niezauważalnym elementem. Czuł jej płytki i szybki oddech, ale nie miał zamiaru jej uspokajać. I tak był raczej zaskoczony impulsem, który kazał mu powstrzymać kobietę od ewentualnej ucieczki i dołączenia do pochodów ciemności, które jak widać pociągnęły za sobą ofiarę... Kiedy rozbłysło światło a Royce wciągnął głęboko powietrze do płuc poczuł ten tak znany sobie zapach. Mieszanka żelaza i słodkiej woni, rdzawy posmak, wwiercający się głęboko w skronie. Krew. Jego wzrok powędrował za usłyszanym krzykiem i... nie mógł już oderwać wzorku od tego, co zobaczył. Ręka Sorena przestała przytrzymywać Ruby a on z trudem i ostatkiem sił próbował powstrzymać fascynację, jaka wypełniała go w tej chwili. Ktokolwiek to zrobił otrzymuje noty po 9 za styl i 8 za oprawę... i ogromnym rozczarowaniem byłoby, gdyby okazało się, że rzeczona blondynka w popłochu i w panice sama doprowadziła do tak spektakularnego w skutkach zbiegu okoliczności. Søren stał za daleko, by zorientować się kim jest nieszczęśliwa ofiara (najlepszego w jego życiu) bankietu, ale zastanawiał się przez chwilę, czy powinien znaleźć się trochę bliżej i ewentualnie pomóc ściągnąć ciało - wiedział też, że ludzie raczej nie będą się o to zabijać. Po chwili zawahania ruszył do przodu. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 11:46 am | |
| Zmysły szybko przyzwyczaiły się do ciemności, gorzej było z głową, która utrudniała mu normalne poruszanie się w przestrzeni, która coraz bardziej przypomniała mu antyczne katakumby, w których należało poruszać się całkiem ostrożnie, nie wiedząc, co napotka się za rogiem. Pewnie dlatego wybrał rozsądne pozostanie na miejscu, kręcąc głową na te lekkomyślne krzyki. Głupcy, najwyraźniej Trzynastka nie była dobrym treningiem dla Rebeliantów, którzy zachowywali się jak dzieci we mgle. Był rozczarowany postawą ludzi, którzy jeszcze rok temu zdobywali Kapitol, a teraz... Bali się ciemności. Ginsberg reagował po swojemu - wrodzony spokój w takich sytuacjach już niejednokrotnie uratował mu skórę, więc teraz też oczekiwał na światło elektryczne z powagą, mając nadzieję, że nikt nie stratował Maisie. W innym wypadku, określenie, że znajdowali się w grobowcu stałoby się bardziej adekwatne. Przynajmniej tak myślał, dopóki nie stały się dwie rzeczy jednocześnie - sala znowu była pełna światła i wszyscy powoli się uspokajali oraz dostrzegł ciało, które zwisało prosto z sufitu, barwiąc wodę na czerwono. Totem, ktoś urządzał sobie polowania i pożałował, że sam nie wpadł na taki pomysł, kiedy jeszcze organizował kolejne orgie, bo reakcje towarzyszy były bezcenne. Mógłby obserwować je dalej, uśmiechając się na widok kolejnego ataku paniki - czy ci ludzie naprawdę nie widzieli trupa (?) - ale musiał znaleźć swoją córkę i.... uratować naród, który kolejny raz przeżywał regres pod nieobecność swojej pani prezydent. Nie pozwolił sobie na rozkoszowanie się ciałem, które zaczęło wzbudzać zainteresowanie tych bardziej chorych członków społeczeństwa (Royce podszedł blisko i patrzył jak dziecko z otwartą buzią), skoro był tu jedynym przedstawicielem rządowym. Na próżno szukał między gości Dowódcy Strażników bądź Scarlett, wszyscy rozpierzchli się gdzieś przed jego kiepskim wzrokiem, którego słabość potęgowało uderzenie w skroń. Czuł, że guz się powiększa, potrzebował lodu i Maisie na kolanach, ale najpierw musiał spełnić swoje obowiązki. Wszedł na podest, rzucając organizatorowi zdegustowane spojrzenie, które świadczyło najbardziej dobitnie o tym, co Gerard sądził o dodatkowych atrakcjach, które należało wykorzystać, a nie zachowywać się wobec nich z rosnącą obawą. To tylko niezidentyfikowany bliżej trup, na którego już nawet nie patrzył. - Sprowadźcie mi tu swojego Dowódcę - rzucił do jednego ze Strażników Pokoju, biorąc mikrofon do ręki. Nie powinien tutaj być, pragnął udać się do domu i urządzić swoje własne przyjęcie, ale najwyraźniej musiał przejąć obowiązkowi służbowe. Nie z dobrej woli, gdyby to od niego zależało, to zostawiłby tych trzęsących się idiotów samych sobie, ale to nie wyglądałoby jak porządna rysa w wizerunku męża stanu, którym był, odgarniając rudawe włosy i przemawiając do tłumu: - Odsuńcie się od zwłok - mówił spokojnie, rzeczowo i pewnie, podobny głos większość z zebranych mogła usłyszeć na przesłuchaniu. - To tylko ciało, które zaraz będzie zdjęte i przebadane przez naszą patolog - odszukał wzrokiem Rakel - a sprawcy gorzko tego pożałują, więc uspokójcie się. Nic wam nie grozi - dodał pewnie, sam w to nie wierząc, więc po skończonym orędziu (prawie) zszedł z podestu, by złapać za rękę swoją córkę. - Idziemy stąd - zdecydował, próbując skierować się w stronę wyjścia. Nie zamierzał pozostawać w tej kostnicy, nikt mu przecież nie wręczy tego totemu na pięćdziesiąte drugie urodziny, które zamierzał obchodzić z większą pompą. Dlatego ruszył do domu, nie oglądając się ani na taksówkę, ani na kobietę, która nadal zwisała z sufitu. Urocze.
zt
Ostatnio zmieniony przez Gerard Ginsberg dnia Pon Wrz 22, 2014 11:14 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 1:09 pm | |
| Rozkołysany, skąpany w nagle powracającym świetle jarzeniówek tłum przypomina ławicę ciągnących na żerowisko ryb wpływających w wyjątkowo brzydką rafę koralową. Ale za to wściekle barwną i gwarną. Mija dłuższa chwila, nim mój wzrok przypomina sobie jaką funkcję powinien pełnić - dotychczas niepokojąco rozszerzone źrenice nagle zwężają się boleśnie, niemal natychmiast przyprawiając mnie o irytujący, ale krótkotrwały ból głowy. Zupełnie jakby ktoś uderzył Previę Benner obuchem w skroń i poprawił kopniakiem w potylicę. O ile dotychczas nie bardzo rozumiałam, po co w ogóle przybyłam na bankiet (chyba nawet ja potrzebuję ludzi, tłumu, zapachów, smaków, czegoś konkretnego)… o tyle teraz - kiedy zasilanie powróciło, a pozorne i chwilowe westchnienia ulgi ponownie zostały przerwane przez przerażone krzyki - udało mi się odnaleźć cel. Jak zwykle wysoko zawieszony. I to całkiem dosłownie. Wiedziona owczym pędem, instynktem bądź zwykłą ciekawością podniosłam wzrok, oczekując kolejnego gwoździa programu, druzgoczącej części wystawy dotychczas ukrywanej przez ciekawskimi spojrzeniami gości, czegoś, co dogłębnie wstrząśnie zebranymi… … i muszę przyznać jedno - nie zawiodłam się. Ani odrobinę. Istota ludzka to fascynujące stworzenie - gdy tylko przedstawiciele gatunku homo sapiens dostrzegą trupa, w przytłaczającej większości tracą rozsądek, zdrowe zmysły bądź, w ostateczności, zwartość żołądka. I o ile dwa pierwsze zjawiska dostrzegłam niemal natychmiast, o tyle na trzecie musiałam poczekać dobrą minutę, nim przebywająca pół metra ode mnie dama zwróciła matce naturze dobro w postaci nie do końca przetrawionych krewetek. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale martwy człowiek w lobby wypełnionym po brzegi na nowo rozwrzeszczanym i spanikowanym tłumem w jakiś sposób zakrzywia rzeczywistość. W każdym razie tak mi się zdaje po kilkunastu sekundach, które poświęciłam na obserwację. Potem - przynajmniej z mojego punktu widzenia - wszystko wokoło robi się płaskie i wypaczone. Jakby się patrzyło przez grube dno butelki. Tylko martwa, jasnowłosa kobieta wypełnia przestrzeń w umyśle i przed oczami. Rozpycha brudne wnętrze mojej duszy. Trup wciąż wydaje się bardziej realny niż krzykliwe rafy zebranych, niż słowa Ginsberga dobiegające gdzieś z podwyższenia i nawołujące do zachowania spokoju. Spokoju? Jak można zachować spokój podczas tak przedniej zabawy? Wystarczy, że przymknę powieki, żeby widzieć twarz martwej kobiety. Wydłużoną, barwy zsiadłego mleka, z nawisłą banią czoła, prostym, wąskim wybrzuszeniem nosa i maleńkimi ustami, wykrzywionymi, zębatymi niczym przyssawka tasiemca. Ale jej oczy są pustką. Obmalowanymi białą otoczką glinki, migdałowymi, owadzimi dziurami ciemności. Panuje w nich mrok, o jakim myślimy, wyobrażając sobie przestrzeń kosmiczną. Choć próżno szukać w niej gwiazd. Robi mi się sucho w ustach, z trudem przełykam gęstą, lepką ślinę, na ułamek sekundy przymykam powieki. Próbuję się strzec. Przed własnymi demonami, przed szczerą chęcią unurzania dłoni w rosnącej, gęstej kałuży rubinowej krwi zmieszanej z zimną wodą. Usilnie próbuję, ale chyba nic z tego. Tłum wciąż wrze, kręci się, unosi w górę, w stronę białego od światła sufitu. Wiruje upiorną karuzelą wrzasku, histerycznego śmiechu, smrodu, ścisku, życia. A ja - Previa Benner - nie potrafię zrozumieć ich reakcji. Przecież to tylko trup. Mięso, odrobina białka. Jedzenie. Bezcenna rzecz w przyrodzie. Raj dla biologa i piekło ekologów. - Z drogi! - słowa wyrywają się z mojego gardła dokładnie w chwili, w której stawiam pierwszy krok w sam środek rozkołysanego, wrzącego ulu. Lezę niezdarnie naprzód, przepychając się wśród masy ludzkiej, depczę zrzucone na posadzkę potrawy, kieliszki, owoce, które zamieniają się w gęstą, cuchnącą maź. Pocę się tłustym, gęstym strachem… i niezdrową, buzującą ekscytacją. Mięso wiszące na szkielecie arenowego stwora jeszcze krwawi, gorące krople skapują wprost na ziemię albo na ludzkie głowy. W żołądku czuję gwałtowny ucisk, obślizgły organ robi się pełen zimnej, gęstej cieczy, jakbym napiła się rtęci. Nawet nie zauważam, gdy moja dłoń zaciska się na poplamionym sosem, winem, zupą czy innym plugastwem obrusie - jedno szarpnięcie wystarczyło, by zrzucić z materiału zbędną zastawę. Świat nienaturalnie zwolnił, gdy przerzuciłam przez ramię obszerną serwetę, wciąż krocząc pośród tłumu jak jakiś pieprzona królowa pożogi i katastrofy, depcząc stosy naczyń wystawionych, przewracając dzbanki z czerwonym jak krew sokiem, bezkarnie rozrzucając owoce i rozdając kuksańce - widmowy olbrzym ostrożności wypełniał mnie jak rosnące ciasto brytfannę, ale nie wahałam się ani chwili przed podejściem do płytkiego basenu, w którym tkwiły dwie obce mi (chyba? Krew na ich sukienkach, krew na włosach, krew na twarzy skutecznie uniemożliwiały jakiekolwiek rozpoznanie) kobiety. Prawdopodobnie chciałam powiedzieć „spokojnie, jestem Strażnikiem Pokoju, wszystko pod kontrolą”… … ale zamiast tego z mojego gardła wyrwało się ciche „kurwa mać”, gdy wyciągnęłam dłoń w stronę młodszej z umazanych w posoce i wodzie kobiet. Była rządowcem? Gdybym miała chwilkę wolnego czasu i aktualnie nie zastanawiała się, czy konstrukcja nad głowami dwóch damulek za moment nie runie, zapewne zdołałabym przypasować twarz do nazwiska. Ale teraz… Oczyma wyobraźni niemal widziałam, jak tłuste muchy zrywają się znad połci psującego się nad moją głową mięsa, rzucają na siebie niczym zwariowane bombowce w skłębionej, bezsensownej powietrznej wojnie - jednak resztki rozsądku podpowiadały mi, że nie ma tutaj żadnych owadów, żadnego gnijącego ochłapu, tylko martwa, martwa i stanowiąca zagrożenie kobieta, którą ktoś powinien zaraz, teraz, JUŻ ściągnąć, nim… nim… - Wyłaźcie, zanim szkielet spadnie wam na łby razem z breloczkiem. - bursztynowe spojrzenie przesunęło się z Arrington na Morrigan - i z powrotem - z Morrigan na Arrington. Choć pieszczotliwie określiłam trupa „breloczkiem”, zagrożenie było w pełni realne - zapewne dlatego nawet nie czekając na reakcję, podałam starszej z nich dotychczas przewieszony przez ramię obrus, z jednym, krótkim, ale wymownym poleceniem: - I wytrzyj twarz. Obie… obie wytrzyjcie. O ile nie chcecie wzbudzić wśród zebranych jeszcze większej paniki, paradując pośród tłumu umazane krwią… i kto wie, czy nie innymi płynami ustrojowymi. |
| | | Wiek : 75 Zawód : chwilowo bezrobotny Przy sobie : leki przeciwbólowe, morfalina (1 gram)
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 4:20 pm | |
| /tak bardzo spóźniony, tak bardzo wpychający się w środek akcji...
Bankiety, przyjęcia i różnego typu imprezy od zawsze były jedną z jego najbardziej lubianych rozrywek, którym mógłby oddawać się co noc. Przynajmniej dotąd sądził, że tak było. Długo czekał na bankiet dla sponsorów, na którym w końcu będzie mógł pojawić się przed większą ilością osób z towarzystwa, a przede wszystkim nawiązać jakieś nowe kontakty, które z pewnością będą niezbędne. Podróż limuzyną wydawała się całkiem przyjemnym początkiem doskonałej zabawy. W drodze zdążył wypić szklaneczkę whisky i w całkiem dobrym humorze przestąpił próg budynku, w którym odbywać miała się cała ta impreza. Nie skorzystał z podsuniętego mu pod nos szampana. Nigdy nie przepadał za bąbelkami w alkoholu, które jego zdaniem tylko psuły niepotrzebnie smak. Swoje kroki od razu skierował ku otwartemu barowi, gdzie mógł do woli cieszyć się najwyższej jakości szkocką. Przechadzał się po budynku od czasu do czasu przyłączając się do jakiejś rozmowy, ale szybko odchodził uświadamiając sobie, że niczego ciekawego mu ta nie przyniesie. Zamienił kilka z zdań z kimś, kto przedstawił mu się jako doradca do spraw czegoś, ale Rufus nie zwrócił na to większej uwagi. Osobnik ten wydał mu się wyjątkowo nudnym, w dodatku od razu można było wyczuć, że nie podziela poglądów starego Ginsberga. Doskonały humor, w którym pojawił się na bankiecie zaczął uchodzić z niego jak powietrze z balonika. Z każdą kolejną minutą coraz bardziej upewniał się w przekonaniu, że obecni mieszkańcy Kapitolu są niezwykle nudni. Gdzie podziały się dawne przyjęcia, o których rozprawiano miesiącami? Gdzie bankiety, na których trybuci wili się wokół sponsorów razem ze swoimi mentorami licząc, że takimi zabiegami uda im się zdobyć ich poparcie? To wszystko było straszliwie przeciętne i jedynym ciekawym punktem tego wieczoru była wizyta przy ścianie obwieszonej starymi listami. Rufus czerpał niezwykłą przyjemność z czytania często ostatnich przed śmiercią słów napisanych przez ludzi idących na arenę. Niepokój, który wylewał się z większości tekstów napawał go dawno już zapomnianymi uczuciami, z pożądaniem na czele. Gotów byłby oddać wiele za chociaż noc spędzoną z którymś z upatrzonych przez siebie trybutów. Niestety, wciąż jeszcze za mało znaczył w tym świecie i jedyne na co mógł sobie pozwolić to niekończące się rozmowy na tematy, którym daleko było nazwania ich porywającymi. Widać wpuszczona na salony dzicz nie nauczyła się jeszcze czerpać garściami ze swoich przywilejów. Brakowało mu wielu rzeczy. Nie chodziło już o krwawe ofiary, wystarczyłaby mu jakaś niewielka orgia, o którą niestety było tutaj próżno. Będzie musiał sam o to zadbać. Z pewnością znajdzie jeszcze przyjaciół, którzy chętnie wezmą udział w tego typu rozrywkach. Niestety, na razie pozostawało mu smętne snucie się po korytarzach, popijanie alkoholu i udawanie, że nie pała nienawiścią do większości zebranych. Przez cały wieczór unikał konfrontacji z synem i dziewczyną, która nie odstępowała go na krok. Spotkanie w mieszkaniu starego Ginsberga uświadomiło mu, że jest jeszcze za słaby, by pozwalać sobie na tego typu przygody. Chirurg miał trochę pracy w nastawianiu szczęki, która już i tak nadwyrężona była po licznych operacjach. Stare kości nie były materiałem, z którym łatwo się pracowało, a wynik tego typu eksperymentów mógł być różny. Na szczęście udało mu się znaleźć specjalistę, który za odpowiednią sumę był w stanie zrobić naprawdę wiele. Przy okazji wstawił sobie nowe zęby, bielsze niż poprzednie, z bardziej zaostrzonymi kłami. Skoro już położył się na fotelu zabiegowym to nie mógł nie skorzystać z okazji. Po wszystkim nie było nawet drobnego śladu, który mógłby wskazywać, że pierwsze spotkanie Ginsbergów po latach niekoniecznie skończyło się dobrze dla tego starszego. Wypity alkohol zaczął ciążyć mu już na pęcherzu, więc przy pierwszej nadarzającej się okazji wymknął się do łazienki. Mył dłonie w momencie, gdy w całym budynku zgasły światła. Czyżby jednak organizatorzy zdecydowali się na urozmaicenie wieczoru? Szybko jednak zrozumiał, że to zwykła awaria, która nie niosła za sobą żadnych ciekawostek. Ot, jakiś idiota właśnie podpisał na siebie wyrok śmierci. Rufus nie brał w ogóle pod uwagę opcji, że odpowiedzialny za brak elektryczności ujdzie wolno. Gdyby zależało to od niego kazałby podłączyć do nieszczęśnika kilka elektrod, do różnych części jego ciała, a następnie obserwowałby jego reakcję, gdy puszczony zostałby przez nie prąd. Później można byłoby porozcinać go gdzieniegdzie i bawić się dalej. Niestety, Rufus był tylko doradcą ds. gospodarki, więc jedyne na co mógł sobie pozwolić to pływanie w swoich marzeniach. Wymacawszy drogę do wyjścia z toalet ruszył korytarzem w stronę głównej sali, gdzie z pewnością już zaczęto całą sprawę wyjaśniać. Dłoniami opierał się o ścianę nie chcąc wpaść na kogoś, czy coś. Na szczęście nie oddalił się zbyt daleko i szybko dotarły do niego uniesione głosy oburzonych gości. Znalazł się wreszcie pośród nich i dokładnie w tym momencie wszystkich oślepił powrót prądu. Chwilę trwało zanim zorientował się, dlaczego jakaś wariatka zaczęła krzyczeć. Ku jego radości źródłem paniki było wiszące nad ich głowami ciało jakieś dziewczyny, z którego w dość widowiskowy sposób spływała krew mieszając się z wodą w fontannie. A jednak zadbano o atrakcje! Na twarzy Rufusa pojawił się lekki uśmiech. Staruszek ruszył w kierunku baru, za którym nie było już barmana (co za brak profesjonalizmu!). Nie zraził się tym za bardzo i jakby nigdy nic sam nalał sobie do czystej szklanki rudawego alkoholu. Rozsiadł się następnie mając z tego miejsca doskonały widok na zwłoki. Upił łyk uśmiechając się do siebie. To będzie całkiem udane przyjęcie... |
| | | Wiek : 38 Zawód : wzgardzony rządowiec, wykładowca ekonomii na uniwersytecie Przy sobie : gaz pieprzowy, laptop, telefon komórkowy, prawo jazdy Znaki szczególne : brak pigmentu w skórze Obrażenia : urażona duma
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 5:46 pm | |
| Jednym z powodów, dla którego Scarlett czuła się na wystawnym bankiecie jak królowa imprezy, był fakt, że całe przyjęcie zdążyła przeżyć już wcześniej. Nie tutaj oczywiście; w chłodnym biurze w siedzibie Coin, gdzie razem z Deyesem spędzili długie godziny, omawiając dokładnie każdy punkt programu. I drugi raz, kiedy ten sam program streszczała nieco nieprzytomnej pani prezydent, z zadowoleniem niepokojem stwierdzając, że jej szefowa z dnia na dzień wygląda coraz gorzej. Czyżby któryś ze współpracowników podłapał jej firmowy pomysł i dosypywał jej coś do porannej kawy? Możliwe; bardziej istotne było jednak, że poczciwa Alma na plan bankietu ledwie zwróciła uwagę, a cała sprawa wydawała się interesować ją mniej, niż opóźnienie w dostawie krabów z Czwartego Dystryktu. Na prośbę zatwierdzenia harmonogramu tylko skinęła głową, chowając dokument do biurka i prawie na pewno nigdy więcej go nie wyjmując ani nie wprowadzając zmian; dlatego też, kiedy zgasło światło, Scarlett wiedziała, że nie jest to przygotowana przez Organizatorów, wymyślona w ostatniej chwili niespodzianka, a faktyczna awaria. I bardzo nie spodobało jej się to spostrzeżenie. W pierwszej sekundzie nie ruszyła się z miejsca, w spokoju pociągając łyk szampana z kieliszka i w myślach przygotowując już długą listę epitetów, jakie skieruje do dyrektora placówki zaraz po zażegnaniu kryzysu. Uśmiechnęła się do siebie (nikt inny wszakże nie mógł owego uśmiechu zobaczyć), niemal nie mogąc się doczekać, aż będzie miała okazję wytknąć Deyesowi analfabetyzm; kto wie, może pomylił się, odczytując program i zamiast zasłony konfetti postanowił zafundować gościom zasłonę ciemności? Przestąpiła z nogi na nogę, ze stoickim spokojem czekając na włączenie się awaryjnego zasilania i w przeciwieństwie do zapełniających salę półgłówków, nie rzucając się od razu do wyjścia. Niestety, nie przewidziała, że niektórzy z nich postanowią drogę tę utorować sobie dokładnie przez nią. Zachwiała się niebezpiecznie, czując silne uderzenie w twarz, robiąc kilka odruchowych kroków do tyłu i niemal wpadając na stolik, który zagrzechotał ostrzegawczo. Chociaż niezbyt eleganckie słowo zawisło na końcu jej języka, nie przeklęła; była przecież kobietą z klasą, nawet jeśli przód jej sukienki wchłaniał właśnie alkohol z upuszczonego gdzieś w międzyczasie kieliszka, a lewe oko zaczynało dziwnie pulsować. Wciągnęła gwałtownie powietrze, powstrzymując nagły napływ jakiejś nieukierunkowanej agresji, który namawiał ją do rozbicia butelki na głowie najbliższego kretyna, na jakiego by natrafiła. Zamiast tego wycofała się pod ścianę, upewniając się, że znajduje się we w miarę bezpiecznym miejscu i dopiero tam zajęła się oceną szkód. Pobieżną; nadal bowiem nic nie widziała. Podniosła lewą dłoń do twarzy, ostrożnie dotykając najbardziej poszkodowanego miejsca. Oko chyba było całe, ale palce natrafiły na coś lepkiego i ciepłego, więc skóra musiała być rozcięta. Cóż, być może tym łatwiej przyjdzie jej nastraszyć dyrektora galerii ewentualnymi konsekwencjami za niedopilnowanie najważniejszej imprezy w roku. Dopiero kiedy światła rozbłysły ponownie, zorientowała się, że widzi jakby słabiej. W pierwszym momencie zrzuciła to na karb nagłego oślepienia, ale nawet kiedy jej oczy (oko?) przyzwyczaiły się już do jasności, dziwne wrażenie nie zniknęło; obraz po lewej stronie urywał się stanowczo zbyt wcześnie, znacznie ograniczając jej pole widzenia. Znów uniosła rękę do twarzy, tym razem wyraźnie wyczuwając pod palcami opuchliznę; sporą i powiększającą się z każdą sekundą, a także uniemożliwiającą zupełnie uniesienie lewej powieki. Oględziny własnego stanu zdrowia przerwał jej kobiecy wrzask. Prychnęła z politowaniem; od początku twierdziła, że na bankiet wstęp powinni mieć jedynie wybrani. Najlepiej przez nią; z całą pewnością ograniczyłoby to związane z awarią prądu szkody, bo żaden z wyselekcjonowanych przez nią gości nie wpadłby na pomysł zabawy w ciuciubabkę. Tymczasem organizatorzy musieli zmagać się nie tylko z przygotowaniem menu i doborem alkoholi, ale również z przypadkowymi atakami paniki i omdleniami, spowodowanymi widokiem... trupa? Uniosła wyżej brwi, poświęcając chwilę na obserwację tego interesującego zjawiska, kompletnie nie zwracając uwagi na podnoszące się, rozhisteryzowane głosy. Zrobiła kilka kroków do przodu; podczas gdy inni cofali się z obrzydzeniem, na jej twarzy malowała się (krwawa) fascynacja. Zawieszona nad podłogą kobieta, blond włosy opadające na twarz, czerwona ciecz ściekająca po białych kościach, rozpływająca się po tafli wody i głowie... rzeczniczki prasowej Coin? Uśmiechnęła się szerzej, resztkami silnej woli powstrzymując się od wyciągnięcia z torebki telefonu komórkowego i uwiecznienia tego niepowtarzalnego zjawiska na fotografii. Powiększona i wydrukowana w sporym formacie, stanowiłaby niewątpliwą ozdobę jej gabinetu. Nie wyciągnęła jednak ręki w celu zatrzymania Sorena i poproszenia go o odsunięcie się z kadru, bo choć chętnie napawałaby się widokiem jeszcze przez kilka minut, to zwielokrotniony przez mikrofon głos Gerarda przypomniał jej o służbowych obowiązkach. Cóż, pozory trzeba było zachować. Nie spieszyła się jednak; niechętnie odrywając wzrok od trupa, odnalazła najbliższą szklaną powierzchnię, która mogła od biedy pełnić rolę lustra i stanęła przed nią, przyglądając się sobie uważnie. Jak gdyby nigdy nic poprawiła potargane włosy, chusteczką starła z twarzy krew, a na usta nałożyła nową warstwę szminki. Sukienkę wygładziła (z plamą niestety nic nie dało się zrobić), narzuciła na ramiona elegancką marynarkę, po czym ze zwyczajną już dla siebie gracją weszła na podest i wzięła do ręki mikrofon. - Proszę wycofać się na bezpieczną odległość, żeby Strażnicy Pokoju mogli otoczyć teren - powiedziała spokojnie, niczym kochająca matka, zwracająca się do swoich dzieci, chociaż w jej głosie dało się wyczuć subtelną groźbę, skierowaną do tych, którym przyszłoby do głowy wyrazić sprzeciw. - Osoby, które nie zostały poszkodowane i czują się dobrze, mogą kierować się na zewnątrz, limuzyny będą stopniowo odwozić gości z powrotem do miasta. Osoby, które potrzebują lekarza, niech usiądą przy stolikach z przodu sali, jestem pewna, że zaraz zjawi się ktoś do pomocy. Pozostałych proszę o zachowanie spokoju. Jeśli ktoś jest w posiadaniu informacji, które mogą wskazać sprawcę, niech natychmiast zgłosi to Strażnikom Pokoju albo... - urwała, zatrzymując wzrok na wpół omdlałym dyrektorze galerii, który przysiadłszy niemal u jej stóp, intensywnie wachlował się chusteczką. Cóż, był bezużyteczny, ale przynajmniej znał swoje miejsce. - ...Strażnikom Pokoju - poprawiła się, w ostatniej chwili rezygnując z podania Deyesa jako potencjalnego odbiorcy jakichkolwiek informacji. Następnie potrząsnęła głową, odrzucając włosy na plecy, omiotła władczym (już niedługo) spojrzeniem tłum i niespiesznie zeszła z podwyższenia, kierując się do wyjścia, gdzie miała nadzieję zastać czekającą już na nią limuzynę. |
| | | Wiek : 28 lat Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 8:26 pm | |
| Rozgardiasz panujący dookoła był przerażający. Z każdą kolejną minutą panika dookoła narastała coraz bardziej, ludzie zachowywali się jak zwierzęta, ogarnięte dzikim instynktem kierującym ich ku ucieczce. Nie ważne, że nic nie widzieli. Nie ważne, że po drodze taranowali innych i jeszcze bardziej oddalali się od wyjścia. Gwen czuła, jak woda coraz bardziej wcieka jej pod ubranie, a nieznana ciecz (wolała nie mówić na głos, z czym kojarzy jej się temperatura i konsystencja) coraz mocniej spływała na włosy i szyję, przyprawiając o jeszcze większe uczucie dyskomfortu. Miała wrażenie, że zaraz wcieknie jej do oczu, zaślepi jeszcze bardziej. Nie zamierzała się na razie podnosić, choć miała na to jak największą ochotę. Siedzenie w sadzawce pomagało jej jednak uniknąć kolejnego, tym bardziej być może bardziej opłakanego w skutkach, potrącenia, które skończyć by się pomogło poważnym urazem fizycznym. Bo póki co bolały ją jedynie plecy, kiedy z łomotem uderzyła o dno, przy okazji rozchlapując dookoła wodę. Naprawdę marzyła o jak najszybszym powrocie do domu. Można było powiedzieć, że jest pedantką, ale naprawdę nie uśmiechało jej się spędzenie nie wiadomo jak długiego czasu w brudnym i mokrym stroju. Trochę żałowała, że rozdarta sukienka nie nada się już do użytku, bo kosztowała ją naprawdę wiele, nie tylko pieniędzy i naprawdę jej się podobała. Wreszcie poczuła, jak kleista maź napływa jej do oczu. Serce zabiło jej odrobinę mocniej, gdy unosiła dłoń aby przetrzeć twarz, a jej place zetknęły się z czymś, co aż za bardzo przypominało krew. Tak, znała to uczucie. Wiedziała jak to jest być pokryta tą gęstą cieczą. Doświadczyła tego, choć całe swoje życie z mniejszym lub większym skutkiem opierała się wzięciu broni w dłoń. W momencie, w którym jej place zetknęły się z delikatną skórą twarzy, po raz kolejny tego wieczoru kilka rzeczy nastąpiło po sobie tak szybko, że sama nie zdążyła się zorientować, co było pierwsze. Światła, krzyk czy chwilowe przerażenie, które zastygło na jej twarzy? Oczywiście, najpierw sala rozświetliła się ponownie światłem sztucznych lamp, ukazując niezbyt przyjemny widok mokrej podłogi, stłuczonego szkła i kilku poturbowanych osób, uszkodzonych w mniejszym lub większym stopniu. Wydawałby się, że wszystkim ulżyło, ale czy aby na pewno? Bo wtedy ciszę rozdarł przerażający krzyk, jakiego Gwen nie słyszała nawet podczas rebelii. Mogłoby się wydawać, iż ciął on ciszę ostrzami, docierając do każdych zakamarków Galerii i przeszywając na wskroś ciało i duszę dziewczyny. Niemal w tym samym momencie ona wyciągnęła dłoń, aby przyjrzeć się tajemniczej cieczy spływającej z góry, z zdziwieniem stwierdzając, iż w istocie była to krew. Tylko czyja? Krzyk nie zwiastował dobrych wieści i przez chwilę wahała się przed podniesieniem głowy w górę i ujrzeniem źródła, które wywołało przerażenie i kolejną falę paniki. Kiedy jednak to uczyniła, zamarła na chwilę, wytrzeszczając oczy. Usta rozchyliły jej rozchyliły się lekko, gdy w gardle ugrzązł okrzyk, którego nie dane było usłyszeć nikomu. Serce podeszło do gardła i musiała powstrzymać lekko odruch wymiotny, który pojawił się ni stąd ni zowąd. Martwe ciało, zawieszone na szkielecie prosto nad nią i dziewczyną, która przypadkowo wepchnęła ją do sadzawki. Dziewczyna, długowłosa blondynka, której krew obficie zabarwiała wodę na czerwono i ciekła teraz po policzku brunetki. Powinna się podnieść, wyjść jak najszybciej i wrócić do domu, jednak nie potrafiła. Straciła zupełnie zdolność poruszania kończynami, wpatrując się w ciało, czując, jak coraz więcej krwi pokrywa jej włosy i sukienkę. W jednej sekundzie powróciły do niej wspomnienia jednego krótkiego momentu z rebelii. Pamiętała dokładnie, gdy rebelianci z bronią w ręku szli szturmem na Kapitol, a ona razem z nimi. Przywiązana łańcuchami, jak lalka, pozbawiona własnej woli. Nie chciała walczyć. Dookoła otaczała ją krew, błagalne krzyki i płacz, nawoływanie imion i strzały. I wtedy, na środku ulicy, ni stąd ni zowąd pojawił się mały chłopiec. Szedł boso, zapłakany, prosto w jej stronę, szepcząc chicho kobiece imię. Opuściła broń, gdy podszedł do niej i błagał, aby go nie zabijała. Nie zamierzała, jej serce pękało na milion kawałeczków, gdy klękała przed nim i ocierała mu opuszkami palców łzę płynącą po poliku. I wtedy rozległ się strzał, jeden, drugi, trzeci. A potem kolejne, nieustające. Twarz chłopca zamarła, a w następnej sekundzie już jej nie było. Kula trafiła prosto w głowę, rozsadzając ją i powodując, iż krew wystrzeliła dookoła, głównie na twarz Arrington. Bezwładne ciało poleciało prosto na nią, a z kilku dziur wyciekała krew, brudząc jej ubranie. Miała ją na dłoniach, na twarzy i we włosach. Wszędzie, zupełnie jak w tamtym momencie. Niewinne dziecko stało się ofiarą kogoś, kto pozbawiony jakichkolwiek uczuć i skrupułów. Było to tragiczne wspomnienie, jedno z najgorszych, jakie dziewczyna posiadała. I teraz powróciło, choć tylko na chwilę. Wystarczającą jednak, aby straciła kontakt z otoczeniem. Szybko jednak odrzuciła to na bok, stawała się w tym coraz lepsza, z z trudem podźwignęła się w górę w momencie, w którym po sali rozszedł się kobiecy głos. Nie patrzyła w tamtą stronę, a jedynie czekała, aż tłum przerażonych ludzi uda się do wyjścia. Musiała wyglądać potwornie i tak też się czuła. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 9:12 pm | |
| Czuł jej ciepło, gdy trzymał ją na swych ramionach. Czuł je non stop i to właśnie ono sprawiało, że jego serce powoli rozmarzało, nie będąc już tą samą kostką lodu. Jej bliskość powolnie ogrzewała jego serduszko od wewnątrz. Niestety, co uczucia, którymi darzył dziewczynę, roztapiały lód od zewnątrz, to z wewnątrz pojawiało się coś, co uniemożliwiało kompletne jego rozmrożenie. Słowa. Jedno, drugie, trzecie... Po chwili stracił rachubę, nawet nie chciał ich liczyć. Nie skupiał swojej uwagi na ich dokładnej liczbie, zaś na ich ogólnym ogromie i nad brutalnością, z którą uderzały w jego wkurwioną twarz. Nie, nie był zły na nią. Nienawiść rezerwował jedynie dla siebie i własną głupotę. Wszystko, co robił, starał się oddawać jej, by było jej lepiej, łatwiej, mniej problemowo, ale ostatecznie wszystko leciało na podłogę jak kieliszki, które nadal roztrzaskiwały się na parkiecie. Rozlatywało się, mimo że wkładał w to całego siebie. Starał się wyciszyć te odczucia, te myśli i opanować jakoś, ale nagle pojawiło się światło, chwilowo otępiając ten głupi lud, którego miał powyżej uszu. Wściekłość uderzała w niego ze wszystkich stron, licząc również konia trojańskiego, który ambitnie niszczył jego wnętrzności. Nic nie szczędził. Wybiłby ich wszystkich tu zebranych, gdyby jedynie tym sposobem zechcieli się zamknąć i zamilknąć. Jak teraz, choć kolejne szepty ponownie zaczęły się rodzić, powoli rosnąc w swoim natężeniu. Diabelstwo! Sieroty świata! Starał się olewać ich wszystkich. Swój wzrok miał utkwiony w nienawistnym spojrzeniu swojej kochanki. Oczami wyobraźni widział, jak w tych oczach, wcześniej tak bardzo wyrażających bezkresną i bezinteresowną miłość do jego osoby, teraz uderzały gromy. Gromy, które ciskały prosto w niego, chcąc go kompletnie spopielić, niszcząc jego okropne ciało, które już na nic nie wpływałoby destrukcyjnie na powierzchni tej marnej ziemi. Nic namacalnego i nienamacalnego. Mogli by odetchnąć, bo Valerius Ian Angelini jest martwy. Tak się jednak nie stało, mimo że bardzo pragnął zniknąć, zamienić się w nieistnienie, o ile coś takiego istniało. Raczej nie istniało. - Zamknij się – warknął, nie chcąc już więcej słuchać tych słów i próbując jakoś zebrać myśli. Teraz już nie potrafił się opamiętać. Miał wrażenie, że jakiś obrzydliwy gad wgryzł się w jego kręgosłup i nerwy, by poprowadzić go ku kompletnej zgubie. – Chciałem powiedzieć – dodał wyjaśniająco równie chłodno i wrogo, nie myśląc choćby o poluźnieniu uścisku, które pętało jej ciało. Nigdzie nie zamierzał pozwalać jej odejść. Nie, gdy... Mimowolnie skierował spojrzenie za wzrokiem Tabby. Dopiero teraz do niego dotarło, że ktoś wcześniej krzyczał, a głos Gerarda przyozdabiał właśnie salę charakterystycznymi dla niego tonami. Nie zwracał jednak uwagi na jego słowa. Nie był dowódcą, a nawet gdyby nim był, to miał coś bardziej istotniejszego na głowie niż obowiązki wojskowe. Prędko odwrócił się tyłem do metalowej konstrukcji, chcąc oszczędzić drastycznych obrazów swojej narzeczonej. Może sam przywykł do krwi i bezwładnych ciał, ale ona, istota tak niewinna i delikatna... ...która miała okazję przeżyć rebelię z przeciwnej strony niż on... - Tabby? – Jęknął, orientując się, że obrócił się za późno. Głowa jego ukochanej opadła bezwładnie, gdyż straciła przytomność. – Cholera! – Zaklął, podchodząc prędko do jednego z krzeseł i przysiadając na nim, by posadzić ją sobie na kolanach i delikatnie potrząsać. Jego twarz pochylała się tuż nad jej własną. Wyglądała, jakby spała, jakby była martwa. - Tabby? – Powtarzał panicznie, przeklinając siebie za poprzedni chłód, którym ją obdarzał. Nie potrafił go opanować, a teraz jeszcze doszło do tego ciało kobiety, której blond włosy mogły równie dobrze należeć do jego siostry, która już jutro wyląduje na arenie. Lub do Amandy. – Tabitho? Uniósł na chwilę wzrok, słysząc kobiecy głos. Zauważył znajomą sobie kobietę, która była jedną z poszukiwanych przez niego w ostatnich dniach osób. Scarlett... Nie miał teraz okazji, by załatwić to, czego tak bardzo pragnął. Los mu nie sprzyjał. Jawnie okazywała to zaistniała sytuacja. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 9:57 pm | |
| Słowa wypływające z jej własnych ust w kierunku Valeriusa z pewnością były czymś, co powoli budowało między nimi mur, tym razem taki zupełnie nie do przebycia, nie do pokonania. Każde z nich uderzało nie tylko w niego, ale i w nią samą, bowiem wcześniej przecież naprawdę sądziła, że może coś z tego wyjść. Ha!, zamierzała potwierdzić to poprzez wzięcie z nim ślubu oraz wcześniejsze zaręczyny, które tym razem zerwała nawet nic mu o tym nie mówiąc, przekazując pierścionek zaręczynowy pierwszej lepszej osobie z obsługi, by ta zrobiła to za nią. Bała się powiedzieć mu to osobiście? Nie, nie sądziła. Może odrobinę faktycznie, lecz nie było to zdecydowanie głównym powodem wykonania przez nią takiego a nie innego ruchu. I choć myślała wtedy, że za moment rozsypie się w drobne kawałeczki jak kieliszki upuszczone przez nią na podłogę, również jak one brocząc dookoła płynem będącym w jej przypadku niczym innym jak zdradliwą krwią, teraz coraz wyraźniej przekonywała się, że jednak jej ciało wcale nie ma zamiaru tego zrobić. Gdy dusza cierpiała, cięta setkami niewidzialnych sztyletów, ciało zachowywało spokój ułatwiający jej to wszystko choćby w niewielkim stopniu. Prawie niezauważalnym, jednak niewątpliwie będącym, istniejącym. Była silna. Przetrwała pierwsze odejście Angeliniego, zdradę następującą po nim, rebelię, tak długi czas spędzony w KOLCu i to z chorą siostrą na głowie, następnie wszelkie te wydarzenia związane z jej pracą podjętą właśnie po to, by zapewnić sobie oraz Amandzie poziom życia gwarantujący przetrwanie. Była silna i nawet Valerius nie mógł jej złamać. Powstałe dzisiaj rany również miały dać się jakoś wylizać, by zagoić po pewnym czasie. Dłuższym, krótszym, jakimkolwiek. I choć teraz czuła się źle, fatalnie wręcz, z myślą o przyszłości bez tego mężczyzny u swojego boku, bowiem naprawdę nastawiła się na jego towarzystwo i miłość, pociechą dla niej była i miała być właśnie myśl o tym, że świat wcale się przecież nie kończył. Czas nie zamierzał czekać, miał płynąć dalej swoim rytmem, zaś planeta nie miała wybuchnąć czy też zatrzymać się z powodu byle zranionej kobietki. W tym danym przypadku nie miała zamiaru być kimś żałosnym, kto przy jakimkolwiek fiasku oczekiwał tego, że cały świat go utuli, bo przecież jest jego pępkiem. Szczerze? Ludzie, nie tylko ci zebrani w tym miejscu – większość żyjących, mieli ją głęboko w poważaniu. Nie była dla nich nawet kolejną skrzywdzoną pannicą. Ich zwyczajnie to wszystko nie obchodziło. Tak jak ona, mieli swoje własne problemy, którymi musieli się zająć i które to z pewnością pochłaniały większość ich czasu. Tyle w temacie. Ich kłótnia nie była nawet cieniem sensacji. Zwłaszcza w wypadku, w którym dookoła nich rozgrywały się sceny rodem z prawdziwego koszmaru osoby chorej na lęk przed ciemnością. Co prawda Tabby nie widziała tego, co wyprawiali ludzie, bo było na to stanowczo zbyt ciemno, jednak zdecydowanie mogła domyślać się tego, co działo się w sali, choćby po samych dźwiękach. Jednego jednak zdecydowanie nie była w stanie przewidzieć. Jej wyobraźnia w chwili obecnej nie potrafiła nawet podsunąć jej tego, co ukazało się po zapaleniu światła, zmieniając wszystko w jeszcze większą panikę i robiąc z pomieszczenia swoistą Salę Przeraźliwych Wrzasków. Zdążyła jeszcze tylko warknąć do Valeriusa, by „sam zamknął ten cholerny ryj, bo jakoś wcześniej nie był skłonny do gadania z nią”, a następnie… Wszystko odleciało, pogrążając się w ciemności tym razem wywoływanej przez jej własne ciało. Nie słyszała paniki Angeliniego, dryfując sobie w błogosławionym niebycie. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : patolog sądowy
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 21, 2014 10:50 pm | |
| Drgnęła lekko, brwi zmarszczyły się ledwie zauważalnie, kiedy wpatrywała się w widelec, który utknął niefortunnie blisko jej nadgarstka. Słyszała słowa Eriki, ale docierały do niej niekompletne, informacje w pół pochłonięte przez szepczący tłum, przez odgłosy rozmów oraz myśli, które niechciane wtargnęły i rozpętały na nowo burzę w jej dziecinnie naiwnej naturze. To był niepokój, to były szkielety, monstrualne pozwijane koszmary, które przebijały się przez gorące od plotek i intryg powietrze, które na nowo ożywały, sprawiały, że znów miała ochotę wstać, wstać i odejść, nabrać świeżego powietrza, wrócić do domu. Nic jednak nie denerwowało jej tak, jak nieobecność dziecka, jak nieosiągalność Astrid, która znajdowała się kilometry od niej, dalej niż kiedykolwiek wcześniej, pod opieką wykwalifikowanej i zaufanej opiekunki, ale nadal obcej dla jej rodziny kobiety. Naturalnie, przecież Erika nigdy nie zaopiekowałaby się córką, nawet gdyby Rakel była w pracy, zwłaszcza wtedy, ale panna Fauke nie byłaby też taka głupiutka, miłość nie zaślepiła jej tak bardzo, aby zostawiła swoje własne ukochane dziecko z kimś równie ukochanym, ale i mu wrogim. To było paskudne, ta relacja chora, to wszystko zbyt silne, zbyt intensywne, a ona zbyt słaba, aby cokolwiek z tym zrobić. Cofnęła rękę w końcu, rozmasowała ją znieczulająco i uśmiechnęła się, bo nie potrafiła inaczej, delikatnie, jakby bez emocji. -Nie interesuje mnie to – ucięła temat nawet nie spoglądając w tamtą stronę, nie wiedząc, czyja twarz wywołałaby w niej czystą irytację, która przyćmiłaby nienaturalny strach, nawet nie, coś tak słabego, nieszkodliwego prawie, ale kującego, denerwującego niczym natarczywa niewidzialna mucha brzęcząca koło ucha – Chciałaś powiedzieć: była żona – dodała po chwili już ciszej, odwracając wzrok na kelnera, który z uśmiechem, niezwykle sztucznym, jakby przyklejonym, zaserwował zamówienie. Odczekała ze stoickim spokojem, aż odsunął się od niej, od ich stolika, aż zniknął z jej oczu, bo jego obecność, zwłaszcza ona, kojarzyła się z obcością, z czymś skrajnie negatywnym. Był mężczyzną promieniującym tak jaskrawą czerwienią, ostrzegawczą barwą, która biła ją po oczach, wprawiała w drżenie lub martwe znieruchomienie, nie ze strachu, ale ze zwierzęcej i instynktownej czujności ofiary, która nasłuchiwały oraz czekała na atak rozwścieczonego drapieżnika. Podał jej napój. Już zapomniała, co zamówiła, już zapomniała, jak bardzo jej dotyk działa na nią kojąco, jak dobrze poczułaby się na jej kolanach, w jej ramionach, jak najbliżej niej, właśnie wtedy, tak, właśnie wtedy. To miejsce było złe, miało złą aurę, nic nie mogłoby tego naprawić i nawet nie wiedziała wówczas, jak blisko prawdy się znajdowała, że miała ją już w garści, przy zimnej i nieruchomej piersi, wtulona właśnie w ten zatrważający fakt, że zaraz ma się stać coś niedobrego. -Idę – powiedziała tylko, jakby obrażona, ale po prostu zdenerwowana, rozerwana na najdrobniejsze kawałeczki, ale wierzyła, że zdoła się dziś pozbierać, do jutra na pewno, gdy wstanie już do pracy, świat znowu będzie cały i harmonijny, a ona znajdzie się na swoim miejscu. Nie wierzyła, że tak łatwo mogłaby się rozsypać, nie wierzyła, że tak łatwo poddaje się prymitywnym zagrywkom losu. Po dzisiejszym dniu niewątpliwie wróci do domu z nadzieją, że już nigdy nie będzie musiała z niego wychodzić, z przekonaniem, że uda jej się tak oto przetrwać. Ale ona przemykała między stolikami z przekonaniem, że wróci do domu spokojnie, naprawdę, że uda jej się stąd wymknąć. Dopóty dopóki światło nie zgasło, dopóki cały świat nie zatopił się w mroku i na moment nie przestał istnieć. A ona wspólnie z nim. Zamarła na moment, zdezorientowana i zanim zrozumiała, co się dzieje, odwróciła się tylko, przepchnęła przez dwójkę nieświadomych niczego gości trwających nadal w zaskoczeniu i wpadła na stolik, wychrypiała jedynie „Erika”, cicho, jakby do siebie, ale jej nie było w pobliżu. Ona jednak uchwyciła się blatu kurczowo czując, jak ludzie wstają, jak uciekają, nie rozumiała przed czym. Może wiedzieli o czymś, o czym nie wiedziała ona. Lub byli równie niedoinformowani, co panna Fauke, która zamarła z zamkniętymi oczami, w tej samej ciemności, która towarzyszyła jej do tej pory. Ludzie ocierali się o nią, ale ona opierała się, bo to sprawiało, że czuła się bezpieczniejsza, mimo że dziesiątki rozhisteryzowanych ciał znajdowało się tak blisko niej, że czuła zapach ich paskudnych perfum, ich potu i brudu, który wprawiał ją w obrzydzenie. Nie dostrzegała tego, nie mogła dotknąć, ale byli tam, opętani strachem, jak zwierzyna, jak zwierzęta, właśnie. Odetchnęła głęboko, gdy ktoś dał sygnał, że światło wróciło. Zamrugała zdając sobie sprawę z tego, jak mocno zaciskała powieki. Odetchnęła, tylko raz, odsuwając się od razu, odpychając od siebie ludzi, którzy automatycznie do niej przylgnęli. Nie patrzyła nawet na ich twarze, nie obchodziły jej, zwłaszcza że znajdowały się zbyt blisko. Usłyszała pytanie, nie wierzyła, że ktoś mógłby jej je zadać, dlatego nie zareagowała, ale potem padło ponownie, ale wtedy przy uchu. Automatycznie, bez skrupułów, poczęstowała mężczyznę ostrym policzkiem i kopniakiem w krocze, aby zaraz odsunąć się i ruszyć w stronę opustoszałych stolików szukając wzrokiem Eriki. Potrzebowała jej, ale gorsza była jeszcze myśl, że ona mogłaby potrzebować Rakel, choć to wątpliwe, bardzo wątpliwe. Wręcz nie wierzyła. Więc była samolubna, chodziło tylko o nią samą. Ale potrzebowała tego naturalnego uspokajającego chłodu, który otuliłby ją a potem uśpił do snu. Słowa Ginsberga wybudziły ją z transu, zwłaszcza hasło „nasza patolog”, na które zareagowała bez wahania zmieniając kierunek i zmierzając w stronę ciała, które wzbudzałoby w niej wstręt, gdyby była durną trzpiotką. Nie zastanawiała się, czy chodziło o nią, ale miała nadzieję, wierzyła w to: nadal głupiutka i tak bardzo, oj bardzo naiwna, że Erika podąży za tropem i za moment się spotkają, a ona będzie mogła wrócić do domu. Przecież nie, przecież czeka ją intensywna noc, i nie intensywna pod tym kątem, pod którym chciałaby nazwać ją intensywną i pracowitą. Eliminowała przeszkody, przepychała się torując sobie drogę, klnąc pod nosem całkiem po nie-dziewczęcemu, aż w końcu natrafiła na czyjeś plecy, zirytowana, że nie ustąpiły, że on się nie cofnął, bo ludzie w końcu zrozumieli, że nie chcą kłopotów, że ona ich nie chce i rozchodzili się, spokojnie, czasem lękliwie, innym razem rzucając przekleństwa w powietrze, bo do niej nie docierały. Trąciła go, zachwiała i stając zatrzymując odwróciła, kilka metrów odeń wpatrując się beznamiętnie w znajomą twarz, w przerażająco znajomą twarz. Potem pozwoliła swojemu ciału zareagować samemu, bo to było zbyt wiele, zbyt wiele bodźców, które rzucały nią po kątach sali, roztrzaskiwały o ściany, sprawiały, że łkała wewnątrz, rozbita i przerażona, aby zdążyła rozpoznać, przeanalizować i zdążyć uciec. Dlatego szła przed siebie, w centrum, samym centrum tego zabawnego przedstawienia, w samym centrum teatrzyku kukiełek, minęła Previę prawie na nią wpadając, poślizgnęła się na krwi, chyba upadła, prawie, bo oparła się rękoma o mokrą, lepiącą się podłogę. Nogi zdawały się odmawiać posłuszeństwa, ale podpowiedziała sobie „wstań”. Minęła chwila, poderwała się i ruszyła, teraz prawie biegnąc, to ślizgając się, to potykając o wysokie buty (teraz dowiedziała się, jak niepraktyczne potrafią być). -Z drogi! - rzuciła ostro do ludzi przed sobą, wpatrzonych w ten dziwaczny obraz, w to wykrzywione ciało zawieszone tuż nad ich głowami. Ale ono jej nie interesowało. Nawet to, a tak mogło być, czy to ktoś, kogo znała. Ważne było tylko to, ten drobny szczegół, że włosy nie były czarne, czarne jak smoła. Ale poznałaby ją od razu, na pewno. I tak bardzo, tak bardzo chciała, by była teraz przy niej, tuż przy niej, przed nią, niczym tarcza. Żeby ją przed nim ochroniła. Bo kurwa – niech się na coś, błagam, przyda. Jest wspaniała, prawie kochająca i niesamowicie seksowna. Ale nie było jej wówczas, gdy Rakel najbardziej jej potrzebowała, gdy tej wiotkiej i strachliwej osóbce brakowało odwagi, aby stanąć do walki ze swoim najgorszym koszmarek, który na domiar złego zechciał się urzeczywistnić tego szampańskiego wieczoru. Soren.
Jebać posty z sensem, Polacy mistrzami świata a to coś ma ponad tysiąc słów, fuck yeah. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Lobby i sala główna Pon Wrz 22, 2014 12:04 am | |
| Atmosfera na sali się zmieniła, choć nie można było powiedzieć, żeby emocje opadły. Na miejsce dotarli jednak Strażnicy Pokoju, a tłum (poza nielicznymi incydentami; kilkoma omdleniami, odrobiną zwróconej treści pokarmowej i jednym monologiem o końcu świata) postanowił w końcu podporządkować się władzom. Teren wokół miejsca zbrodni został oczyszczony i odgrodzony jaskrawożółtą taśmą; wewnątrz kręgu pozostawiono jedynie kilku przedstawicieli porządkowych, Previę, Sorena oraz Rakel. Alex i Gwen wyposażono w pomarańczowe koce i ręczniki (woda w basenie nie należała do najcieplejszych) i polecono udać się na przód sali, gdzie kilkoro przybyłych lekarzy zorganizowało niewielki, prowizoryczny punkt medyczny. Limuzyny zaczęły rozwozić gości z powrotem do domów; najpierw tych najmniej poszkodowanych, następnie lżej rannych, którym zdążono udzielić już pomocy lekarskiej. W tym samym czasie dwóch Strażników Pokoju, wykorzystując balkon w pobliżu konstrukcji, ściągnęło na ziemię zakrwawioną kobietę. Położyli ją na jasnej posadzce, która natychmiast pokryła się czerwonymi plamami, nie one jednak były najgorsze; przebywającym najbliżej ukazał się widok makabryczny. Kształtne usta, niegdyś pomalowane elegancko czerwoną szminką, zaszyto, używając w tym celu czegoś w rodzaju grubej nici. Klatka piersiowa pokryta była rozległymi ranami w miejscach, w których metalowe żebra przebiły ciało; większość z nich nadal krwawiła obficie. Blondynka miała na sobie elegancką, czarną sukienkę i była bosa, a na szyi zawieszoną miała charakterystyczną plakietkę Capitol's Voice, wydaną na nazwisko Savannah Vernon. I gdyby samo to nie było wystarczająco przerażające, to kiedy Strażnicy wrócili do kobiety z szerokim obrusem, którym zamierzali przykryć zwłoki, ta otworzyła oczy, wydając z siebie zduszone jęki.
Soren, Rakel, Previa - znajdujecie się zaraz obok kobiety, możecie prowadzić rozgrywkę dalej, bądź opuścić bankiet. Ten sam wybór tyczy się również pozostałych gości, jednak Wy znajdujecie się po drugiej stronie taśmy, możecie więc prowadzić rozgrywki na sali (przy stolikach lub punkcie medycznym) bądź przed budynkiem. |
| | | Wiek : 35 lat Zawód : Asystentka Rufusa Ginsberga Przy sobie : telefon komórkowy, prawo jazdy, gaz pieprzowy, paczka papierosów, paczka zapałek
| Temat: Re: Lobby i sala główna Pon Wrz 22, 2014 4:48 pm | |
| Chociaż prądu nie było tylko przez pięć minut, Ruby miała wrażenie, że ciągnie się to w nieskończoność. Wpatrywała się przed siebie, ale nie mogła dostrzec niczego poza ciemnymi plamami, które przemieszczały się w każdym możliwym kierunku. Poczuła nieprzyjemne ciarki na swoim ciele, gdy mężczyzna obok przygwoździł ją swoją ręką do ściany. Nie zauważyła go wcześniej, nie wiedziała, z kim ma do czynienia. Nie musiał jej przytrzymywać, raczej nigdzie się nie wybierała. Nawet, gdyby chciała stąd uciec, to w wyniku szoku ciało odmówiło jej posłuszeństwa, gdy tylko usłyszała krzyki. Poza tym sianie paniki nie byłoby w tej sytuacji najlepszym pomysłem. Wreszcie mogła odetchnąć z ulgą, gdy światło rozbłysło na nowo. Wzięła głębszy oddech, by choć trochę się uspokoić. Mogłoby się wydawać, że wszystko wróciło do normy, ale nic bardziej mylnego. Hempstead z całych sił chciała wierzyć w słowa dyrektora, ale te nagle stały się zupełnie nieważne, gdy rozmasowując nadgarstek, podążyła wzrokiem za Sorenem. - Cholera - nie do końca zrozumiałe piśnięcie wydobyło się z ust Ruby. Otworzyła usta ze zdziwienia, nie odrywając spojrzenia od szkieletu, na którym wisiało ciało. Krew broczyła się strumieniami, co wywołało na twarzy brunetki nieznaczny grymas. Rozejrzała się po obecnych ludziach; na szczęście nie była jedną z tych, które mdlały na widok zbyt dużej ilości charakterystycznie ciemnoczerwonej cieczy. Chociaż początkowo chciała podejść bliżej, to po dwóch krokach zatrzymała się w miejscu. Ginsberg, którego głos usłyszała w głośnikach, miał rację, nie było potrzeby, by obserwować przedstawienie z bliska. Nie wiedziała, kim jest kobieta nadziana na szkielet. Chociaż Ruby wcześniej stwierdziła, że ten jest przerażający, to z wiszącym trupem robił jeszcze większe wrażenie. Hempstead była jednak dostatecznie blisko, by zauważyć przerażający widok, który ukazał się obecnym na sali. Stłumiła piśnięcie, przykładając dłoń do ust. Czerwone zaszyte usta wyglądały o wiele gorzej niż kałuża krwi, która w tym momencie akurat wydawała się najbardziej przyjemnym widokiem na sali. Ruby szybko wycofała się ponownie pod ścianę, gdy wszyscy mieli okazję usłyszeć jęki... trupa, który - jakby tego było mało - otworzył oczy! Brunetka do tej pory myślała, że takie rzeczy dzieją się tylko w horrorach, ale najwyraźniej życie jeszcze niejednokrotnie ją zaskoczy. Nie miała nic przeciwko, gdy znalazła się za taśmą, którą zostało odgrodzone miejsce zbrodni. Właściwie to mogłaby już uciekać, ale coś w tym wszystkim ją... fascynowało, sprawiało, że chciała zostać. I popatrzeć. Jednak rozum podpowiedział jej, że może lepiej jednak skierować się do wyjścia i tak też zrobiła.
[zt]
Ostatnio zmieniony przez Ruby Hempstead dnia Wto Wrz 23, 2014 2:54 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Lobby i sala główna Wto Wrz 23, 2014 12:08 am | |
| Chyba bardziej byłam tym wszystkim zaskoczona niż przestraszona. Biegający bez ładu i składu tłum, rozbijające się wokół naczynia, których brzęk wydawał się w ciemności zaskakująco wyraźny mimo panującego chaosu. Nie rozumiałam tego co robili ludzie, szału, w który wpadli, krzyków, które im towarzyszyły. A fakt, iż byli przy tym zgrabni niczym słoń w składzie zdecydowanie nie był plusem, przynajmniej nie dla ludzi pokroju mnie i Malcolma, którzy próbowali wycofać się zachowując spokój. A zamiast tego mieli spotkanie z twardą podłogą. I odłamkami. Słysząc przestrach w głosie znajdującego się obok mężczyzny spięłam się na chwilę odruchowo, jakby przygotowaniu na nadchodzące zagrożenie, które oczywiście się nie pojawiło. Zamiast tego jego ramiona objęły moje ułatwiając mi podniesienie się; posłusznie ruszyłam za nim, zerkając przez ramię na wciąż panikujący tłum. - Nic takiego – zapewniłam słysząc jego pytanie, delikatnie zaciskając przy tym dłonie, które zapiekły w odpowiedzi. Obiecałam sobie, że w chwili, w której zadziała zasilanie awaryjne przyjrzę się im uważniej i pozbędę się tkwiących w skórze odłamków. Podniosłam wzrok na mężczyznę starając się w ciemności dostrzec lepiej rysy jego twarzy, uśmiechając się nawet przy tym delikatnie. Bo, paradoksalnie, w momencie w którym oddaliliśmy się odrobinę od taranujących się ludzi poczułam nagłe i dość silne rozbawienie. Na dodatek, dość ironiczne, na dobrą sprawę, jednak ten szczegół nie był w tym momencie istotny. Bawiło mnie to jak zachowywali się goście, ponoć przedstawiciele elity; członkowie rządu zajmujący niejednokrotnie dość wysokie stołki miotali się teraz jak bezradne dzieci, bez ładu i składu. Kto by pomyślał, że wystarczy zgasić światło by odsłonić ich niektóre słabości? Ciemność jest nieznanym, strach przed nieznanym jest ponoć najmocniejszy. Powstrzymałam się jednak przed okazaniem w jakiś większy sposób mojego rozbawienia teraz już po prostu czekając, aż salę ponownie zaleje światło. Na szczęście nie trwało to za długo, kiedy tylko usłyszałam elektryczne brzęczenie przymknęłam oczy nie chcąc by efekty powracającego prądu oślepiły mnie na jakiś czas. Zamrugałam parę razy przyzwyczajając się do kolejnej zmiany, po czym – ponownie – przeniosłam wzrok na twarz Malcolma. I już po chwili skrzywiłam się widząc ślad krwi spływającej z rozcięcia. - Ty i te twoje ‘jestem cały’ – westchnęłam teatralnie i już prawie się roześmiałam, kiedy narastający spokój i przemowę dyrektora przeciął krzyk. Przeraźliwy, bolesny dla uszu, wywołujący jakiś wewnętrzny opór. Gwałtownie odwróciłam głowę rozglądając się za jego źródłem, a gdy dostrzegłam stojącą przy zbiorniku kobietę jeszcze chwilę potrzebowałam na zrozumienie co jest źródłem jej paniki. A gdy obraz wreszcie zakodował się w moim umyśle rozchyliłam usta i wbiłam przestraszone już spojrzenie w ciało nabite na szkielet węża. Przyglądałam się mu intensywnie, tak jakby jedno mrugnięcie wystarczyło by obraz się zmienił. Jakby to wszystko mogło mi zaraz umknąć, a wraz ze zniknięciem dowodu straciłabym również szczątki opanowania. Przeniosłam powoli wzrok na wodę barwiącą się na czerwono, na leżące zdawać by się mogło idealnie pod ofiarą dziewczyny, czując się jakby jakaś dziwna siła przyciągała moje spojrzenie właśnie tam. - Cholera – bąknęłam w końcu. Tylko tyle, bo w tym momencie żadne bardziej sensowne słowa nie przychodziły mi do głowy. Zupełnie nie słuchałam tego co milił ktoś – chyba Ginsberg sądząc po głosie, do mikrofonu, nie przejmowałam się próbą uspokajania tłumu, skupiając się jedynie nad własnymi emocjami, które zbyt niebezpiecznie zbliżały się do tego co odczuwałam na froncie widząc kolejną ofiarę bezsensownego mordu. Potrzebowałam jeszcze paru chwil by otrząsnąć się z szoku jaki wywołał we mnie widok aktu nieuzasadnionej brutalności, kolejną chwilę by w końcu oderwać wzrok od obrazka i przenieść na Malcolma. Przez chwilę patrzyłam mu w oczy, zaciskając usta w wąską kreskę, w końcu jednak odetchnęłam głębiej i spuściłam wzrok na moje dłonie. Nie wyglądające w sumie za ładnie. - Chodźmy stąd – poprosiłam w końcu, czując gwałtowną potrzebę złapania świeżego powietrza. A potem już nie zastanawiając się zbytnio nad tym co robię odwróciłam się w poszukiwaniu torebki, którą zabrałam ze sobą na bankiet, a gdy tylko ta wpadła w moje dłonie sztywnym krokiem ruszyłam przed siebie starając się nie patrzeć na tragedię jaka toczyła się niedaleko mnie, z uporem powtarzając sobie, że to nie moja sprawa. To jedynie trup. Udało mi się utrzymać to postanowienie tylko dzięki kojącej obecności Malcolma tuż za moimi plecami.
|zt |
| | | Wiek : 28 lat Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny
| Temat: Re: Lobby i sala główna Wto Wrz 23, 2014 12:19 am | |
| Jeden wieczór przyniósł zdecydowanie zbyt wiele wydarzeń. Już dawno Gwen nie doświadczyła tyku wrażeń. Dokładniej mówiąc od chwili, w której skończyła się rebelia, wiodła dość spokojne życie. Nauczyła się stawać przed kamerami, opowiadać rzeczy zupełnie sprzeczne z jej poglądami i spacerować bez oporu po mieście. Choć w Trzynastce przyzwyczaiła się do codziennych treningów i bycia tą gorszą, młodszą i niechcianą, w Kapitolu mogła zacząć nowe życie. Nawet jeśli czuła na swoim karku wzrok siostry, a na ramieniu dłoń Almy prowadzącą ją przez życie jak małą dziewczynkę, czuła się wolna. Wreszcie nie była spętana niewidocznymi więzami, które ściągały ją pod ziemię. Choć ten instynkt i pragnienie niezależności wykształciła w sobie już dawno, w końcu czuła, że ma to w garści. Oczywiście, każdego dnia musiała pilnować swoich kroków i słów, jednak kiedy nie musiała dzielić pokoju z siostrą, czuła się naprawdę cudownie. Spokojne życie... chyba tego jej naprawdę brakowało, gdy nie musiała czuć presji rodziny. Gwen dość długo zastanawiała się nad tym, czy powinna iść na bankiet. Oczywiście, jak na typową kobietę przystało, zajęła się szukaniem odpowiedniej sukienki już wtedy, gdy doszły ją pierwsze słuchy o konkretnym terminie przyjęcia. Później wisiała ona w szafie, a dziewczyna oglądała ją niemalże codziennie, walcząc sama z sobą. Rozmyślała nad tym, czy jej kochana siostra zaszczyci ich swoją obecnością. Zdecydowała się iść, a czy teraz żałowała? Otóż nie. Wierzyła w to, że życie jest na krótkie aby żałować tego, co się uczyniło. Podjęła decyzję, ponieważ tak właśnie miało być. Los popchnął ją do tego, zrobiła to, co miała zrobić i w pewnym sensie przyniosło jej to korzyści. Choć wciąż nie miała pewności co do tożsamości spotkanego mężczyzny zaczynała wierzyć, iż mógł mówić prawdę. Jakkolwiek absurdalne mogło się to wydawać, z każdą chwilą zaczynało to przybierać kształtów, stawało się niemalże namacalne. Tak jak on, jeszcze przed chwilą, choć obcy i odległy, był przed nią. Mogła go dotknąć, jednak nie miała odwagi. Nie był tym samym Ralphem, którego znała i musiała przyznać, iż początkowo wzbudził w niej strach, chociaż starała się to maskować spokojem i opanowaniem. Nie spodziewała się jednak, że reszta wieczoru potoczy się w ten sposób. Wylądowanie w sadzawce wydawało jej się dość normalne w porównaniu z tym, co wydarzyło się później. Była szczerze zafrapowana całą tą sytuacją, i choć chwilowa panika ogarnęła jej umysł (może nie do tego stopnia, aby krzyczeć i motać się dookoła po omacku, jak większość gości), później przyszła ciekawość. Kiedy już wydostała się z wody, pokryta kroplami krwi sklejającymi jej włosy, z radością stwierdziła, że zadbano o wszystko. Podeszła do punktu medycznego, gdzie owinęła się pomarańczowym i ciepłym kocem to było silniejsze ode mnie <3, jednocześnie ocierając dłonie i twarz. W sukience, z której ściekała brudna woda i niewygodnych butach (które wkrótce zdjęła, stąpając na boso po brudnej posadzce) podeszła do zdjętego już działa kobiety. Przyjrzała jej się uważnie, rzucają spojrzenie na plakietkę charakterystyczną dla redakcji gazety. Kojarzyła ją, może nie jakoś specjalnie, nigdy też prawdopodobnie z nią nie rozmawiała, jednak nazwisko nie byłoby jej obce. Patrząc na ciało blondynki zrobiło jej się naprawdę przykro. Jak zawsze zresztą, gdy umierał ktoś, kto w żadnym stopniu (a przynajmniej w oczach Arrington) na to nie zasługiwał. Czuła się jak jeden z gapiów, którzy przyglądają się tempo wypadkom, roznosząc później dookoła bezsensowne plotki. Mimo to było jej wszystko jedno. Widziała, jak ilość ludzi stopniowo się zmniejsza, a głosy powoli cichną. Gdy zamierzała dołączyć do osób, które opuściły bankiet, wydarzyło się coś, czego tym bardziej nie mogłaby sobie wyobrazić. Usłyszała jęk, dochodzący od ciała kobiety, a gdy spojrzała w tamtą stronę jej oczy były otwarte. Ciało wciąż jednak było przebite przez metalowy szkielet, a z ran ciekła krew. Zamarła na chwilę, przyglądając się całej scenie, po czym zdecydowanym ruchem odwróciła się w stronę wyjścia. Miała swoje sprawy i los obcej osoby, nie ważne, jak wielkie współczucie odczuwała w stosunku do niej i jej bliskich, nie powinien jej obchodzić. Chciała się umyć i pomyśleć, wierząc, że Ralph postanowi się do niej odezwać. Musiała to wyjaśnić, a jeśli on nie znajdzie jej, ona nie spocznie,dopóki nie dojdzie do prawdy. |zt jeżu ale kupa wyszła :c
|
| | | Wiek : 33 Zawód : morduje za pieniądze, na razie dla Coin Przy sobie : broń palna, zezwolenie na posiadanie broni i laptop, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, nóż ceramiczny , fałszywy dowód tożsamości Obrażenia : Trwałe porażenie nerwu przy powiece - stąd tik nerwowy
| Temat: Re: Lobby i sala główna Wto Wrz 23, 2014 1:13 am | |
| Gdyby wiedział, że kobieta, którą chwilę wcześniej przycisnął do ściany jest jego siostrą zapewne wyglądałby na równie przerażonego, co większość uczestników tego krwawego bankietu. Jednak on z trudem powstrzymywał się od wydania z siebie odgłosu przypominającego jawny zachwyt. Tak brakowało mu t a k i e g o widoku. Morderczy głód robił swoje i Søren nie mógł oderwać wzroku od nabitego na instalację ciała. W zasadzie od tego momentu mógłby, z całą szczerością takiego wyznania, powiedzieć, że wreszcie zaczęła go interesować (i inspirować) sztuka nowoczesna. Podszedł blisko głównej atrakcji tego wieczoru głównie po to, by spojrzeć czy na jej ciele nie ma żadnego znaku, po którym mógłby rozpoznać mistrza tejże ceremonii. Jak na razie nie widział jednak niczego, co zaprowadziłoby go na taki trop. Wypełniała go jednak zazdrość, że nie był częścią tego wspaniałego widowiska. Obrócił się na moment przez ramię, kiedy zauważył obok siebie Scarlett. Nie był jednak absolutnie skory do jakiejkolwiek rozmowy, więc szybko odwrócił spojrzenie w obawie, że każe mu się odsunąć. Mógłby co prawda zakrzyknąć, że przecież jest Strażnikiem Pokoju, o czym sam zdawał się czasem zapominać. Na szczęście Ashworth wyminęła go, zapewne na skutek dobiegającego zewsząd głosu Ginsberga. Dla Royce'a cały świat mógłby aktualnie nie istnieć. Zachowywał się w samym swoim środku niczym małe dziecko na widok nowej, wymarzonej zabawki. Szybko jednak ocknął się z tego oczarowania i wdrożył w działanie schemat, dzięki któremu mógł wyglądać na normalnego człowieka. Nakierował Strażników Pokoju na służbie, by mogli ściągnąć ciało. I to on pierwszy nachylił się nad Rzeczniczką Prasową Coin, kiedy to trup zdał się ożyć. Otworzył oczy w ramach potężnego zdziwienia, ale nie cofnął się nawet na krok. Jego głowę ciasno wypełniały myśli, że mógłby odebrać jej życie, o które najwyraźniej tak walczy. Wyciągnął scyzoryk z kieszeni marynarki (zawsze ma takie rzeczy przy sobie) i zanim strażnicy zdążyli zainterweniować, przeciął nić, którą zszyte były jej usta. Jeśli zamierzałaby wydać z siebie jakiś ostatni okrzyk, to był to najlepszy możliwy czas. Innego w końcu raczej nie będzie. Royce zapewne nadal patrzyłby umierającej kobiecie prosto w oczy, ze spojrzeniem, którego żaden konający nie chciałby czuć na sobie w ostatnich chwilach, ale usłyszał, że ktoś stoi za jego plecami a chwilę później zbyt szybko ucieka. Odwrócił się, dojrzał tak dobrze znajomą postać i zamarł na chwilę kompletnie zapominając o biednej blondynce pod swoimi stopami. W jej kierunku rzuciło się kilku Strażników Pokoju a mężczyzna podniósł się i w szoku nie poczuł nawet jak zaciska palce na ostrzu trzymanego w ręku nożyka. Z jego dłoni popłynęła krew a on rzucając przelotne spojrzenie Ruby, potem jeszcze za siebie, w kierunku leżącej na podłodze Vernon, stał w miejscu w końcu dostrzegając uciekającą przez tłum ludzi Rakel. Chwilę później ruszył za nią. Zawsze szybszy - poza tym ciężko ucieka się w wysokich butach. Nie widział jej od tak dawna, chociaż myślał nieustannie. Niewiele pamiętał z ostatnich dni spędzonych razem. Przez pobyt w psychiatryku i ilość eksperymentów leczniczych przeprowadzanych na jego mózgu pozostały mu z wspomnień tylko niejasne przebłyski i ogromne niezrozumienie tego, dlaczego właściwie go opuściła. Przeciskał się przez tłum śpieszących do wyjścia ludzi, widział jak się przewróciła, ale zahamowała go skutecznie jakaś przygruba kobieta w futrze. Po chwili dezorientacji jednak dostrzegł ją znów i mógł kontynuować tę, morderczą (?), pogoń. Przy wyjściu ustawiła się kolejka próbujących się przecisnąć przez nie ludzi. Każdy jak najszybciej chciał znaleźć się na zewnątrz przez co Rakel musiała zmienić trasę swojej ucieczki. Nie udało się jej go zgubić, ale w trakcie swojego pędu przez korytarze galerii najprawdopodobniej zrzuciła coś przypadkiem (a może celowo?), co zatrzymało go na chwilę, kiedy to musiał podnieść się po solidnym upadku. To gdzie teraz cukiereczku?
Rakel i Søren Z/T! Przynajmniej na razie |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Lobby i sala główna Nie Wrz 28, 2014 3:55 pm | |
| /trochę z opóźnieniem :P Zgubiłam całkiem wątek.
To wszystko działo się szybko i wolno jednocześnie. A Reiven nie mogła się pozbyć tego uczucia... jakby to już wszystko było, jakby to już widziała. Była... znudzona? Tak, to chyba właściwe określenie. Żałowała, że nie dokończyła rozmowy z Malcolmem. Coś czuła, że dalszy ciąg wymiany dwuznaczności, mógłby być bardziej ciekawy niż ta makabra. Kolczatka? Raczej to nie było w ich stylu. Raczej prywatna zemsta na dziennikarce. Albo... próba wrobienia Kolczatki. Patolodzy sprawdzą ciało, śledczy sprawdzą, czy nie ma na niej odcisków palców. Gdy coś znajdą, zaczną się aresztowania. - Lepiej stąd chodźmy - czuła ucisk Sonei na ramieniu. Rei dziś na prawdę się cieszyła, że nie jest już szefem strażników pokoju. Jej uwadze nie uszła Scarlett... coraz śmielej sobie poczynała ta kobieta. Teraz przejęła dowodzenie nad akcją ewakuacyjną. W sumie jak chciała się w to bawić, to Reiven nie zamierzała jej tego bronić. Nikt nie mógł mieć za złe tego, że obie kobiety opuszczały salę. Wszyscy stąd wychodzili. Rei trochę skorzystała z tego, że inni też opuszczają salę. Bez żalu zostawiała za sobą salę, zbiegowisko, i dogorywającą dziennikarkę, z której ktoś postanowił zrobić ozdobę na szkielet. Może to powinno było zrobić na Reiven wrażenie. Ale o ile to nie był ktoś jej bliski, to przestawała jakoś na to reagować. Zbyt wiele już w życiu widziała. Żałowała tylko, że Malcolm gdzieś jej znikł. Miała nadzieję, że niedługo go spotka. Wszak... w ich rozmowie chodziło o coś więcej. Była tego pewna.
/zt domek, albo coś |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Lobby i sala główna Czw Paź 02, 2014 9:36 pm | |
| Co on najlepszego zrobił?! Ranił ją! Cholernie ją ranił, zamiast chronić przed złem tego świata. Pragnął zapewnić jej bezpieczeństwo, dać jej go choć namiastkę, a zamiast tego sprawił, że chciała znaleźć się daleko od niego, że go nienawidziła, że nie chciała przebywać w jego towarzystwie... Że chciała iść. Z dala. Od niego. Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Życie bez Tabby? ŻYCIE BEZ TABBY?! Co to niby było? Czym było życie bez jego ukochanej Gautier, która na każdym kroku nie przypominałaby mu o kulinarnych porażkach. Pragnął, by znów przeczesała jego włosy, stwierdzając z niechęcią, że ma je za krótkie. Ba!, chciał, by to robiła non stop, zabraniając mu ich ścinać. Czemu nie mogło tak być? Czemu znów wszystko się sypnęło? Czemu runęło, nie dając mu żadnych szans na naprawę... Choć może jej omdlenie było właśnie tą szansą. Powinien zabrać ją do domu i ponownie się nią zaopiekować, pokazać, że nie jest taki, jaki myśli, że jest, że chce dziecka, a to wszystko to jedynie strach... Dokładnie, bał się. Tylko tyle. Nic więcej. Tak naprawdę pragnął jej i jej dziecka. ICH dziecka. - Tabby, kocham cię – szepnął, przelotnie całując ją w nieruchome usta. Po tym drobnym geście wstał ze swego miejsca, swobodnie unosząc ją w górę. Dziękował w tej chwili matce, że katowała go tymi treningami. Teraz przynajmniej mógł nosić swą księżniczkę na rękach i to dosłownie. Nawet chciał ją nosić, bo to sprawiało, że czuł ją jeszcze bardziej bliżej siebie. Sama słodycz. Jego pierś, na której mógł czuć jej ciepło, jej kobiece kształty i jej własny dotyk, którego akurat teraz brakowało. W tej chwili był pewien, że wszystko jakoś się ułoży. Byli sobie przeznaczeni. Musiało się udać. Z taką właśnie myślą opuszczał bankiet wraz ze swoją nieprzytomną narzeczoną, chcąc zabrać ją do swojego domu w Dzielnicy Rebeliantów. Powinna odpocząć po tych przeżyciach... I mu wybaczyć. Musiał ją prosić o wybaczenie. Kupi bukiet róż! Czerwonych! Specjalnie dla niej. [z/t dla Vala i Tabby] |
| | |
| Temat: Re: Lobby i sala główna | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|