|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 31 lat Zawód : wiceminister Kultury & bizneswoman Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, nóż motylkowy. Obrażenia : złamany kręgosłup moralny, początki leukopenii
| Temat: Corinne Lancaster Sob Lut 07, 2015 11:12 pm | |
| |
| | | Wiek : 27 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Corinne Lancaster Sro Lut 11, 2015 9:04 pm | |
| |start c:
Więc tak właśnie wyglądał Kapitol? Miasto potężne, nowoczesne, dysponujące we wszystkie środki, o jakich ludzkość przed wiekami mogła jedynie pomarzyć, a nie potrafi sobie poradzić ze zwykłą powodzią? Deszcz zalewał ulice stolicy od kilku tygodni i jedyne, co można było w tej sprawie usłyszeć, to powtarzające się monotonnie informacje na temat zagrożenia powodziowego. Pakując swoje rzeczy Victor zastanawiał się, czy to państwo potrafi robić cokolwiek poza gadaniem. W ciągu ostatnich lat przekonał się o jednej kwestii, bezpośrednio dotyczącej rządzących – żadnemu z nich nie można było odmówić elokwencji i niezwykłej, zaskakującej wręcz zdolności do składania obietnic bez pokrycia. A przynajmniej tych, których skutki miały wpłynąć pozytywnie na rozwój całego Panem. Nie chodziło o to, że Victor sprzeciwiał się wszelakim rządom. Nie był anarchistą i nie uważał, aby państwu mogło powodzić się lepiej bez kogoś, go trzymałby wszystko w garści i panował nad sytuacją. Poza tym, gdyby jego poglądy polityczne kolidowały z poglądami trzech kolejnych prezydentów, nie znajdowałby się w miejscu, w którym przyszło mu egzystować. Nie miałby tytułu Strażnika Pokoju, wszelkich przywilejów, które wiążą się z tym zawodem czy wolności, którą mógłby utracić, gdyby tylko spróbował w jakikolwiek sposób zamanifestować swoją odrębność i indywidualność. Nie miał też nikomu za złe tego, że na nieznany mu okres czasu musi opuścić własne mieszkanie, wpraszając się do kogoś obcego z poczuciem bycia trzecim kołem u wozu. Bo wątpił, aby ktokolwiek w tym państwie wykazywał na tyle silny patriotyzm i godną podziwu postawę obywatelską aby dobrowolnie zaoferować się do pomocy ludziom, którzy w gruncie rzeczy nie byli poszkodowani. Tymi mogli jedynie się stać, jeśli postanowili wbrew postanowieniom rządu pozostać w narażonych na skażenie mieszkaniach. Blythe jednak nie spieszył się, aby zakończyć swój żywot w dość niecodzienny, może odrobinę komiczny sposób. Nie chciał też ryzykować uszczerbkiem na zdrowiu swoim czy, co chyba liczyło się najbardziej, jego psa. Dlatego właśnie z niemalże beztroskim uśmiechem na ustach przystąpił do przygotowywania swoich rzeczy, nucąc pod nosem jakąś bliżej nieokreśloną melodię i skacząc od jednej szafki do drugiej, starając się upewnić, czy aby na pewno ma już wszystko. Red natomiast siedział na dywanie, wpatrując się z tym typowym, zdziwionym psim wyrazem pyska, obserwując swojego właściciela. W końcu mężczyzna zatrzymał się na środku swojej sypialni ze wzrokiem utkwionym w torbę oraz oparty o ścianę futerał z gitarą. Zmrużył lekko oczy, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i jeszcze raz powtarzał w myślach listę rzeczy, które powinien spakować. Jak zwykle miał wrażenie, że czegoś zapomniał. Doskonale pamiętał, jak w jednym z Dystryktów zostawił ulubiony scyzoryk, który dostał od ojca. Nie wiedząc czemu to właśnie tą rzecz męskie pokolenie ze strony jego ojca przyjęło sobie za rodzinną pamiątkę i którą w przyszłości Victor miał przekazać dalej. Przez ponad miesiąc udało mu się utrzymywać w tajemnicy fakt, iż scyzoryk został daleko za nimi i nigdy już nie powróci w ich rodzinne kręgi. Do czasu gdy ojciec nie postanowił poprosić syna o użyczenie narzędzia. Jasne, tym razem nie miał za wiele do stracenia. Liczył, że w każdym momencie będzie mógł do domu podejść, sprawdzić stan mieszkania i zabrać to, czego potrzebuje. Nie zmieniało to jednak faktu, iż te najcenniejsze i najpotrzebniejsze przedmioty wolał mieć ze sobą. Po krótkiej chwili podszedł do torby, zapiął zamek i powiesił na ramieniu. Z szafki nocnej zabrał telefon, klucze oraz dokumenty, sięgną po gitarę i ruszył w stronę drzwi, przywołując do siebie swojego zwierzaka. W połowie drogi jednak zatrzymał się, rzucił krótkie spojrzenie na szufladę szafki, po czym wyjął z niej pistolet, sprawdził, czy jest zabezpieczony i wsunął go na dno swojego bagażu. Nigdy nie czuł specjalnego przywiązania do broni, nigdy też nie był zwolennikiem używania jej, jednak praca wymagała od niego noszenia jej przy sobie, a jako że przez chwilową zmianę mieszkania plan dnia raczej nie zamierzał ulec zmianie, właśnie to było rzeczą, o której prawie by zapomniał. Przed wyjściem rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie za okno i jedynym, co ujrzał, była potężna ściana deszczu zasłaniająca widok za cokolwiek w obrębie kilku metrów od bloku, w którym mieszkał. Ostatnią rzeczą, którą zrobił, było przypięcie smyczy do obroży jego setera i zamknięcie drzwi na oba zamki, czego zazwyczaj nie robił. Może i miał zainstalowany alarm i raczej, nie liczył, aby ktokolwiek miał chcieć się włamać, jednak wolał się zabezpieczyć. Zatrzymał się pod blokiem, ostatnim suchym miejscu, które mógł dostrzec ze swojej pozycji. Parasol zdawał się w ogóle nie potrzebny, ponieważ krople deszczu w połączeniu z wiatrem wyglądały tak, jakby uderzały z każdej możliwej strony. Ulica tonęła pod ich natłokiem i, co więcej, była pusta. Poprzez szum deszczu nie słyszał typowych dla ulicy odgłosów. Nie widział jeżdżących samochodów ani mijających go ludzi. I, szczerze mówiąc, wcale nie był zdziwiony. Chociaż taka aura nie przeszkadzała mu jakoś specjalnie, czasem nawet wolał chłodne, odświeżające uczucie kropel na swojej twarzy, teraz wolałby podziwiać ten cud natury z okna swojego mieszkania, a nie przedzierać się przez zalane ulice z torbą, gitarą i półtorarocznym psem, który aż rwał się do spaceru, który bynajmniej nie miał zakończyć się powrotem do domu. A przynajmniej nie do ich domu. Westchnął, sięgając do kieszeni nieprzemakalnej kurtki i wyciągnął z niej kartkę z adresem i nazwiskiem osoby, która miała gościć go przez najbliższy czas. Corinne Lancaster. Nie wydawała się taka obca, jak każda inna, przeciętna osoba, którą mógł minąć na ulicy (gdyby nie okropna aura, która zniechęcała wszystkich do wychylenia chociażby nosa z wnętrza ciepłych mieszkań). Tak naprawdę jednak nie wiedział o niej prawie nic, poza faktem, iż jest siostrą bliźniaczką jego przyjaciela. Kiedy patrzył na jej nazwisko, to wszystko zaczynało wydawać się dziwne. I, w pewnym sensie, zabawne, że choć znał Cassiana kilka lat nigdy nie miał okazji poznać bliżej jego siostry. Cóż, najwyraźniej Los dawał mu szansę nadrobienia tej straty, zrzucając jej go na głowę wraz ze zwierzakiem, szerokim uśmiechem i nadzieją, że nie będzie tak źle. Odetchnął głęboko, schował notatkę z powrotem w miejsce, z którego ją wyjął i zrobił pierwszy krok, rozkładając parasol. Droga minęła mu szybko. Albo przynajmniej tak mu się wydawało, gdy pędził na pieszo przez ulice Kapitolu, aby jak najszybciej znaleźć się w suchym miejscu. Kiedy wszedł do klatki miał wrażenie, że każdy kawałek jego ciała nasiąknięty jest wodą, pomimo wygiętego parasola. Rzucił spojrzenie na psa i jeszcze bardziej błagał o to, aby Corinne lubiła zwierzęta, ponieważ Red wyglądał nawet gorzej niż on sam. Poczekał, aż pies otrzepie się na korytarzu, rozsiewając dookoła kropelki wody, zmierzwił dłonią własne włosy, aby także pozbyć się nadmiaru cieczy, po czym ruszył w stronę schodów, aby po chwili zatrzymać się przed drzwiami z odpowiednim numerem. Wziął jeszcze jeden, głęboki oddech, po czym uniósł dłoń i nacisnął dzwonek. - Tylko pamiętaj, masz się zachowywać – rzucił jeszcze szeptem do zwierzaka, który spojrzał się na niego z psim politowaniem w czarnych oczach, po czym zwrócił psyk w stronę drzwi i wyprostował się, jakby dosłyszał coś, czego Victor jeszcze nie mógł zarejestrować. Czyli najprawdopodobniej kroki we wnętrzu mieszkania.
|
| | | Wiek : 31 lat Zawód : wiceminister Kultury & bizneswoman Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, nóż motylkowy. Obrażenia : złamany kręgosłup moralny, początki leukopenii
| Temat: Re: Corinne Lancaster Czw Lut 12, 2015 9:21 pm | |
| Nie mogła sobie przypomnieć, by przy okazji mianowania jej wiceministrem, podetknięto jej pod nos umowę, wedle której jej mieszkanie, w razie kryzysu, miało stać się przystanią dla biednych i zabłąkanych duszyczek z Kapitolu. Na szczęście w grę wchodzili jedynie Wolni Obywatele, bo gdyby Rząd zechciał ratować przed powodziami także mieszkańców getta, Corinne musiałaby zaprotestować. W pierwszym odruchu chciała interweniować u odpowiedniego urzędnika, wyjaśnić całą sytuację, wytłumaczyć, ze ona, jako osoba niezwykle zapracowana, chociaż w domu powinna mieć święty spokój. Chciała, ale już po kilku oddechach zdała sobie sprawę z tego, że odmowa nie byłaby dobrze widziana, a przynajmniej nie przez kogoś takiego, jak Adler. Przy rozważaniu nominacji do awansów i kompletowaniu swojego nowego Rządu, prezydent nie omieszkałby zwrócić uwagi na odmówienie pomocy potrzebującemu, nawet w tak błahy sposób, jakim było dokwaterowanie go do siebie na jakiś czas. Lancaster przekalkulowała wszystko w głowie, zacisnęła zęby i tym samym zgodziła się, by na najbliższe dni ktoś władował się z butami w jej życie. Mieszkanie byłego męża nie miało dla niej żadnej wartości, poza materialną, a i taka niewiele ją obchodziła, gdy szczegółowo opracowany system ubezpieczeń pozwalał jej otrzymać odszkodowanie w przypadku każdej możliwej klęski, również kradzieży. Nie bała się więc o uszkodzenie cennego lustra z jadalni, kradzież jednej z wartościowych książek, rozstrojenie fortepianu czy puszczenie tego wszystkiego z dymem poprzez nieumiejętne operowanie przy kominku w salonie (w razie czego mogła wtedy zamieszkać u Cassiana, och, cóż za niedogodność). Nie obchodziło ją to, że istniała szansa, by ktoś zobaczył ją w bieliźnie bądź rzucił okiem na projekty i plany, które przygotowywała do pracy. Lata z Marcellusem nauczyły ją żyć z kimś tak, by kompletnie nie zwracać na niego uwagi. Do czegoś jednak przydał się ten mąż. Istniało jednak kilka kwestii, które chciała z przyszłym lokatorem omówić, dlatego w wyznaczony dzień o wyznaczonej porze była już gotowa na jego przybycie i krótką pogawędkę, która miała określić zasady między nimi. Nie wiedziała, czy zamieszka z nią kobieta, czy mężczyzna, miała jednak nadzieję, że w przeszłości dała swoim współpracownikom zapamiętać się jako osoba kompletnie nie tolerująca dzieci i dzięki plotkom oraz przysługom nie dokwaterują do niej matki z dzieckiem bądź ciężarnej. Czy pamiętała, żeby poinformować ludzi, że za zwierzętami także nie przepadała? Przywitanie kogoś z nożem w ręku na pewno nie zapewniłoby dobrego pierwszego wrażenia, które było niezbędne, jeśli chciano później ustalić reguły życia ze sobą. Obok siebie, byle dalej, na pewno nie wspólnie. Corinne odłożyła więc ćwiczenie nadgarstka na później, schowała swój ulubiony motylkowy nóż w bezpieczne miejsce, przebrała się w prostą koszulę i wąskie spodnie, po czym z zegarkiem w ręku zasiadła na kanapie, oczekując gościa. Wygładziła poduszki, poprawiła włosy i ziewnęła parę razy, zerkając za okno. Pogoda nie dopisywała, na szczęście istniało coś takiego, jak taksówki, dlatego nie przejmowała się, że już niebawem może mieć w przedpokoju małe bajorko. Z rozmyślenia wyrwał ją dźwięk dzwonka do drzwi, podniosła się więc powoli z kanapy i niespiesznym krokiem ruszyła w ich stronę, by otworzyć strudzonemu wędrowcowi. I właśnie w tym momencie los postanowił z niej zakpić. Victor Blythe. Poza tym, że jest przyjacielem Cassiana i Strażnikiem Pokoju, nie wiedziała o nim wiele. Słyszała o tym, że sporo podróżował, ale już samo to kazało jej odciąć się od wszelkich informacji o tym mężczyźnie, nie chciała wszakże być zazdrosna o cudze życie. Ponownie. Znali się z Cassem już chyba kilka lat, ale nigdy nie mieli przyjemności (wątpliwej?) poznać się lepiej, lub choćby spędzić w swoim towarzystwie tyle czasu, by stwierdzić, czy darzą się sympatią. Dlaczego nie zakwaterowali go z jej bratem? Czyżby właśnie po to, by wykorzystać czystą kartę i zapełnić ją znajomością, za którą później podziękują albo którą przeklną? - Wejdź – odpowiedziała, gdy zaskoczenie wreszcie zniknęło z jej twarzy, już po chwili ustępując miejsca lekkiemu przerażeniu, gdy zauważyła, że u boku Victora waruje czworonożna bestia. Corinne zrobiła krok w tył, cofając się w głąb mieszkania nie tylko dlatego, aby wpuścić gościa, ale głównie po to, by uniknąć spotkania pierwszego stopnia z jego przemokniętym psem. Choć właściciel wcale nie wyglądał teraz lepiej. - Nie poinformowali mnie o zwierzęciu – oznajmiła chłodno, śledząc wzrokiem czworonoga i obserwując każdą jego reakcję, jakby automatycznie po wejściu do mieszkania stał się jej przeciwnikiem – Ale na szczęście jest tutaj patio – nie zamierzała nawet dyskutować o możliwości pozostawienia psa w środku, miejsce zwierzaków było na zewnątrz (zwłaszcza tych cholernych papug jej męża). Przeniosła wzrok na swojego gościa, który przedstawiał teraz niemalże obraz nędzy i rozpaczy. Etui z gitarą nie uszło jej uwadze, jednak nie spodziewała się wirtuoza. Po co zawyżać oczekiwania? Mężczyzna nie miał ze sobą wiele bagażu, co powinno ułatwić im sprawę rozlokowania się oraz, oczywiście, zebrania rzeczy z powrotem, gdy będzie już opuszczał mieszkanie. Corinne nie mogła jednak pozwolić poznać się jako zła gospodyni lub osoba kapryśna, dlatego po chwili konsternacji, na jej twarzy pojawił się wreszcie lekki, ale szczery uśmiech. - Wyglądasz, jakbyś potrzebował czegoś ciepłego do picia. Kawy, herbaty? – na proponowanie alkoholu było chyba jeszcze za wcześnie – Drugie drzwi po lewo na końcu tamtego korytarza to sypialnia dla gości. Ma swoją łazienkę, więc możesz oporządzić się bez trudu – brakowało jeszcze tylko magicznego zdania „Czuj się, jak u siebie”, by Lancaster osiągnęła własne wyżyny gościnności.
|
| | | Wiek : 27 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Corinne Lancaster Sob Lut 14, 2015 11:29 pm | |
| Victor nie miał pojęcia, czego może się spodziewać. Miał świadomość tego, że wygląda okropnie. Kiedy spojrzał na swoje stopy zobaczył mokrą kałużę wody na posadzce i podobną, wcale nie mniejszą, wokół jego czworonoga. Czuł jak krople deszczówki spływają mu po karku za kołnierz, jak mokre włosy kleją mu się do twarzy. Wiedział też doskonale, że zabierając ze sobą swojego setera prawdopodobnie nadużyje życzliwości i gościnności Corinne, jeśli ta oczywiście nie zdecyduje się wyrzucić ich obu za próg. A tego przecież nie mógł wiedzieć. W rzeczywistości nie wiedział o niej nic. Była siostrą Cassiana i zwyciężyła w Igrzyskach (nie wiedział nawet w których). Nie znał jej ani trochę i chyba to sprawiało, że w chwilę po naciśnięciu dzwonka poczuł się strasznie spięty. Zaciskał jedną dłoń na smyczy, drugą na futerale swojej gitary, starając się oddychać równomiernie i uspokoić bicie swojego zdenerwowanego serca. Nawiązywanie kontaktów z innymi zazwyczaj przychodziło mu nadzwyczaj lekko, bez zbędnego stresu. Zazwyczaj jednak nie wpraszał się do obcych ludzi z powodu alarmu powodziowego i zagrożenia skażeniem. Zazwyczaj nie przyprowadzał ze sobą mokrego psa i nie stawiał się przed drzwiami mieszkania jakby zaledwie kilka sekund wcześniej wskoczył do Moon River i zapomniał zabrać ze sobą ubrań na zmianę. Starał się uspokajać w myślach tłumacząc sobie, że decyzja odnośnie chwilowej przeprowadzki nie zależała od niego. Bo przecież nie miał z tym nic wspólnego. Był tak samo zaskoczony jak ona, kiedy otrzymał zawiadomienie wraz z adresem i nazwiskiem. Nie próbował nawet roztrząsać dlaczego osobą, która miała udzielić mu schronienia, była Corinne. Był święcie przekonany, iż wszystko odbywało się na zasadzie losowania. Tak samo jak starał się wierzyć w to, że uda mu się nawiązać z siostrą przyjaciela dość ciepłą relację. Nie liczył na przyjaźń taką, jaka łączyła go z Cassianem, ale ostatnim, na czym mu zależało, była nienawiść ze strony kobiety. Może się to wydać dziwne, ale miał wrażenie, że sekundy, które dzieliły go od poinformowania właścicielki mieszkania o swojej obecności do chwili, w której miał stanąć z nią twarzą w twarz dłużyły się niemiłosiernie. Nie wierzył bowiem, aby to ona zwlekała z podejściem do drzwi. Wpatrując się w ciemne drewno zaczął zastanawiać się nad tym, jak to możliwe, iż nigdy nie mieli okazji zamienić ze sobą chociażby słowa. Nie mógł sobie przypomnieć, aby kiedykolwiek ich kontakt był większy niż skinienie głowy gdzieś na ulicy, dające im obojgu znać, iż wiedzą o swoim istnieniu. Zdał też sobie sprawę, iż w ciągu całej znajomości z Cassem nigdy nie przyjrzał się jego siostrze bliżej. Mógł więc z pewnością powiedzieć, że byli dla siebie obcy i chyba powoli zaczynał to wszystko doceniać. Okoliczności zdawały się sprzyjać nadrobieniu zaległości, dowiedzeniu się czegokolwiek więcej i, być może, zdobyciu kolejnej pozytywnej znajomości, którą mógłby później miło wspominać. Przynajmniej na to właśnie liczył, kiedy ujrzał ruch klamki i drzwi zaczęły się otwierać, a on sam na krótką chwilę wstrzymał oddech. Na jego twarzy pojawił się przepraszający uśmiech pełen poczucia winy i chęci zrobienia dobrego pierwszego wrażenia pomimo dość marnego wyglądu. Przyglądał się jej uważnie i nie jego uwadze nie uszło, iż kobieta wydawała się zaskoczona. Nie mógł się jej jednak dziwić, bo sam zapewne wyglądał bardzo podobnie. Oby tylko od razu nie spisała tej znajomości na straty. - Dziękuję - rzucił dość banalnie, uśmiechając się odrobinę szerzej, pociągając delikatnie za smycz, aby dać znać swojemu zwierzakowi, iż może się podnieść. Cofnięcie się Corinne w głąb mieszkania i chłodny ton głosu, którego użyła, aby poinformować go o czymś dość oczywistym (nie spodziewał się, aby ktokolwiek mógł wiedzieć, iż zabierze ze sobą psa) sprawiły, że zatrzymał się w pół kroku, obserwując jak kobieta uważnie przygląda się rudemu seterowi, który wyciągał w jej stronę pysk, aby powąchać jej dłoń. Skrócił więc długość smyczy, przyciągając go do siebie. - Tak, cóż... - zaczął, czując silną potrzebę wytłumaczenia się z całej sytuacji, jako że Corinne nie wyglądała na zadowoloną z faktu posiadania dodatkowego lokatora - Nie mogłem zostawić go samego, a nie za bardzo mam komu go podrzucić - dodał zgodnie z prawdą. Dobrze wiedział, jak wielkim obowiązkiem jest posiadanie zwierzęcia, zwłaszcza takiego, które wymaga regularnych, długich spacerów. Nie chciał więc obarczać nikogo, z kim nie łączyła go bardzo zażyła relacja, niewygodną sytuacją, w której znalazł się z powodu zwykłego zrządzenia Losu - To świetnie. Obiecuję, że niczego tam nie zniszczy. A nawet jeśli obiecuję osobiście pokryć wszelkie straty - uśmiechnął się lekko na wzmiankę o patio, zachowując się jak typowy i wychowany właściciel psa. Co prawda nie był pewien, czy Red będzie zachwycony spędzaniem tak dużej ilości czasu na świeżym powietrzu, jednak nie zamierzał prosić o nic więcej. Wciąż miał to naturalne poczucie wpraszania się do kogoś, nawet jeśli na dobrą sprawę nie miał większego wyboru (w rzeczywistości chyba nie miał żadnego) i był wdzięczny, że jednak nie postanowiła ich obu zostawić za progiem. Od chwili uchylenia się drzwi jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Za wszelką cenę chciał zrobić na kobiecie jak najlepsze pierwsze wrażenie, w czym kiedyś był naprawdę dobry, a teraz czuł się tak, jakby szło mu fatalnie. Nie miał pojęcia dlaczego, w końcu minęło najwyżej kilka minut, w ciągu których poczuł przejmujący chłód, uśmiechnął się przepraszająco, wytłumaczył z zabrania ze sobą psa i wyjął z torby ręcznik, przeznaczony tylko i wyłącznie dla psa, którym osuszył jego sierść, zanim pozwolił mu wejść do środka, wciąż jednak trzymając go krótko przy nodze. Odnosił przykre wrażenie, że po powrocie do domu będzie musiał zmagać się z urażoną dumą Reda, który potrafił być naprawdę uparty. Czasem zastanawiało go, czy każde zwierzę ma aż tak wyraźny charakter czy tylko on, jako że wieczorami spędzał naprawdę dużo czasu obserwując swojego czworonożnego przyjaciela i rozmawiając z nim jak z człowiekiem, zaczął przypisywać mu typowo ludzkie zachowania. - Herbata byłaby idealna - powiedział, z ulgą zauważając, iż na twarzy gospodyni pokazał się lekki uśmiech. Odwzajemnił go, zabierając gitarę, którą chwilę wcześniej oparł o ścianę i wchodząc głębiej, rozglądając się pobieżnie po pomieszczeniu. Uchylił drzwi od patio czekając, aż Red z lekko zdziwioną miną wyjdzie na zewnątrz i zwinie się w kłębek zaraz za progiem, obserwując uważnie wszystko to, co dzieje się wewnątrz mieszkania - Dziękuję - powtórzył drugi raz w ciągu kilku ostatnich minut, odwracając się w stronę Corinne z uśmiechem, tym razem bezgranicznej wdzięczności, na ustach. Dobrze było wziąć ciepły prysznic, włożyć na siebie suche ubrania i poczuć się jak człowiek złożony z krwi i kości, a nie jedynie wody, której nadmiar zdawał się wylewać z jego organizmu. Czuł się o wiele lepiej, choć i tak nie miał pojęcia, co go jeszcze czeka. Cicho zamknął za sobą drzwi, wychodząc do salonu i rozglądając się dokładniej dookoła. Słyszał krople deszczu uderzające o szyby i cieszył się tym, iż w ulewa już go nie dotyczy. Pierwsze lody zostały przełamane, a przynajmniej taką miał nadzieję, ponieważ zamierzał zrobić wszystko, aby jego pobyt w domu kobiety przebiegł w jak najmilszej atmosferze.
|
| | | Wiek : 31 lat Zawód : wiceminister Kultury & bizneswoman Przy sobie : klucze, dokumenty, telefon, nóż motylkowy. Obrażenia : złamany kręgosłup moralny, początki leukopenii
| Temat: Re: Corinne Lancaster Wto Lut 17, 2015 5:17 pm | |
| Nie rozpatrywała sytuacji w kategorii niezręcznej, chociaż jej gość faktycznie na początku mógł się czuć trochę nieswojo. To było jej mieszkanie, jej mokra podłoga, to ona przyjmowała kogoś pod swój dach. I choć w obecności obcych nigdy nie mogła czuć się do końca swobodnie, tym razem spychała to uczucie na bok, pragnąc przede wszystkim mieć już za sobą wymianę uprzejmości. Początki znajomości bywały nieco sztywne, jeśli nie zakładały sztuczności ze strony Corinne i udawania kogoś, kim wcale nie była – w tym przypadku zatroskaną kobietą, spełniającą swój obywatelski obowiązek. Ale nadrabiając zaległości w relacji z Victorem nie powinna chować się za maską fałszywości, bo przecież w grę wchodził także jej brat. Nie wiedziała, co opowiadał o niej młodemu Strażnikowi Pokoju, ale mogła się założyć, że jeśli cokolwiek już mówił to w samych superlatywach. Cassian nie mógł przecież wyjść na kłamcę, więc Corinne musiała zachowywać się jak najbardziej naturalnie. Czy była zdolna pokazać komuś swoją prawdziwą twarz? To miało się dopiero okazać. Obserwując proces wyprowadzania psa na patio pomyślała, że powinna chyba dodać jeszcze coś w tym temacie, jeśli nie chciała wyjść na istotę kompletnie bezduszną. Nie zamierzała nikomu tłumaczyć dlaczego nie przepadała za zwierzętami i przed nikim się usprawiedliwiać. Tak było i już. Ale kilka miłych słów nie powinno jej zaboleć, prawda? - Rozumiem – oznajmiła nieco cieplejszym już tonem, chociaż wcale nie rozumiała, ale akceptowała to, że ktoś może żywić do swojego czworonoga gorące uczucia – Nie będzie mu tam źle, podłoga jest podgrzewana, przed deszczem może schować się pod daszkiem. Wygospodaruję dla niego jakieś miski, ale obawiam się, że nie mam odpowiedniego pokarmu. Jak powiedziała, tak zrobiła, kierując się w stronę kuchni z zamiarem wyciągnięcia z szafki naczynia, które będzie odpowiednie dla rudej bestii, czającej się na patio. I pomyśleć, że jej znajomość z Victorem miała tak naprawdę rozpocząć się od dyskusji o psie. Jeśli kiedykolwiek obstawiała tematy, na które mogła z nim porozmawiać, to pewien wiceminister wysuwał się na prowadzenie. Będąc w kuchni i wstawiając wodę na herbatę, odetchnęła wreszcie i zdała sobie sprawę, że od momentu pojawienia się gościa, towarzyszyło jej dziwne uczucie oczekiwania. O dziwo, nie miało w sobie znamion stresu, było raczej przyjemne i gdyby nie znała się lepiej, pomyślałaby pewnie, że cieszy się z możliwości poznania bliżej osoby, która była ważna dla jej brata. I znowu temat Cassiana pojawił się w jej głowie, po raz kolejny w przeciągu kilku minut, ale skoro mężczyzna był właściwie jedyną rzeczą, która łączyła Corinne z Victorem, nie powinno to nikogo dziwić. Temat jej bliźniaka na pewno nie raz pojawi się w ich rozmowach, właściwie Lancaster już bardzo chciała przepytać Blythe’a, oczywiście w sposób jak najbardziej kulturalny i delikatny. Z biegiem czasu być może wyrobią sobie inne tematy do rozmowy, ale póki co, należało zaczepić się o pewniki. Dylemat wyboru pomiędzy filiżanką a kubkiem został zażegnany bardzo szybko, wystarczyło, że Corinne spojrzała przez okno i aż wzdrygnęła się widząc ulewę, przez którą tak niedawno przedzierał się Victor. Taka przeprawa nie mogła być przyjemna, zasługiwał więc na jak największe ilości zbawiennego napoju, dlatego kobieta szybko przestała się wahać i sięgnęła po jeden ze swoich sporych, bordowych kubków. Nie sygnalizowała zaparzenia herbaty, po prostu zaniosła tackę z dwoma kubkami, cytryną i cukrem do salonu, w którym, jak podejrzewała, niebawem miał pojawić się jej nowy lokator. Nigdzie im się nie spieszyło, mieli mnóstwo czasu, dlatego jeśli chciał się oporządzić, niech zrobi to jak najdokładniej, by później nie zamoczyć jednej z kanap. Lub fotela, który również mógłby wybrać, wszakże wtedy miałby lepszy widok na patio, na którym buszował jego pupil. Sama Corinne usiadła w spokoju, z kieszeni spodni wyciągając telefon. Herbata stygła powoli, a ona wstukiwała wiadomość przeznaczoną dla jej brata. Nie mogła przecież pozwolić, by o niej i Victorze poinformował go ktokolwiek inny.
|
| | | Wiek : 27 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Corinne Lancaster Pią Lut 20, 2015 3:50 pm | |
| Zostawienie na podłodze mokrej plamy sprawiło, że Victor czuł się winny. Nie dość, że wpraszał się do mieszkania obcej osoby, co dla obojga było sytuacją dość mało komfortową i zapewne znacząco wpływającą na ich samopoczucie oraz prowadzony dotychczas tryb życia, zabierał ze sobą dość dużego psa, który także stanowił niemały problem, to już na początku zostawiał za sobą bałagan, jakby w żadnym stopniu nie obchodziło go zachowanie jakichkolwiek standardów kulturalnego zachowania. Było wręcz przeciwnie, wszystko to obchodziło go tak bardzo, że o niektórych szczegółach zapominał i przypominał sobie chwilę po fakcie, kiedy naprawienie błędu zaczynało wydawać się nie na miejscu. Jak na przykład w momencie, w którym odwracał się od drzwi na patio, zauważając fragment mokrego dywanu i zdając sobie sprawę, że cała ta woda ściekła właśnie z jego ubrań i jego psa. Miał więc nadzieję (tego dnia miał jej naprawdę wiele), że Corinne nie postawi ocenić go z góry po dość kiepskiej prezentacji samego siebie, która stawiała w złym świetle nie tylko jego, ale i zapewne wielu innych mężczyzn, którzy na jego miejscu postąpiliby bardzo podobnie. Mimo wszystko powziął sobie za cel ocieplenie ich relacji, która dotychczas opierała się na wymianie grzeczności i konwersacji w sferach gospodarz-gość. Skoro jednak mieli spędzić ze sobą więcej czasu wypadałoby dogadywać się o wiele lepiej. A przynajmniej na tyle, aby żadne z nich nie wchodziło sobie w drogę, jeśli okaże się, iż w rzeczywistości niewiele ich łączy i niewiele mają ze sobą wspólnego. - Podgrzewanej podłogi nie ma nawet we własnym domu, więc to i tak o wiele więcej, niż mógłby się spodziewać - zaśmiał się lekko, starając się od razu wprowadzać swój plan w życie i zachowywać się naturalnie, bez zbędnego spięcia i stresu, który chyba powoli go opuszczał, ustępując miejsca szansie na powiększenie grona swoich znajomych, których Victor naprawdę sobie cenił. Nie ważne, czy znał daną osobę kilka lat, miesięcy czy dni - jeśli tylko jej towarzystwo sprawiało, że mógł czuć się w miarę swobodnie, a nawet krótka rozmowa przywoływała na jego usta chociażby delikatny uśmiech, dobrze wiedział, że zyskał coś, z czego może się cieszyć - O miski czy jedzenie nie musisz się martwić - zapewnił ją od razu, zanim jeszcze udała się do kuchni - Przyniosłem wszystko ze sobą - wskazał na swoją torbę, która pod wpływem wody wydawała się odrobinę cięższa niż wcześniej - uśmiechnął się jeszcze jeden raz, żyjąc przekonaniem, że uśmiechów nigdy nie ma w życiu człowieka za wiele, po czym poszedł w jej ślady, skręcając w stronę wskazanej sypialni. Wraz z ciepłą wodą, która oblewała jego zmarznięte od deszczu ciało, miał wrażenie, że całe napięcie, które powiło się w raz z oczekiwaniem na otwarcie drzwi po prostu odeszło. Czuł się odprężony, swobodny, a przede wszystkim wiedział, iż wygląda znacznie lepiej w suchych ubraniach, które nie przyklejały się do jego ciała w dość nieprzyjemny sposób, jednocześnie przyprawiając o wrażenie ciężkości jego kończyn. Przez chwilę cieszył się ciszą i samotnością, które otrzymał wraz z własną sypialnią. Usiadł na łóżku, wyjmując ubrania z mokrej torby, przetarł gitarę, pozbawiając ją również mokrego futerału, który wraz z torbą pozostawił w łazience mając nadzieję, iż pod wpływem przyjemnego ciepła, które panowało w mieszkaniu, wyschną dość szybko. Jeszcze raz przetarł ręcznikiem włosy, które i tak pozostawały mokre i pod wpływem wilgoci kręciły się lekko, wyzwalając się spod jego wpływu, upewnił się, że wygląda jak normalny człowiek i odetchnął dość lekko, wychodząc na korytarz. Panująca w mieszkaniu cisza nie przytłaczała go w żaden sposób. Gdzieś dochodził go cichy szum wody w czajniku, zapewne z kuchni, gdzie właścicielka przygotowywała herbatę, z drugiej strony dobiegał go łomot ciężkich kropel deszczu, które uderzały o okno, dach i podłogę patio. Współczuł ludziom, którzy, tak jak on jeszcze chwilę temu, znajdowali się na ulicach, skazani na łaskę i nie łaskę październikowej aury, która nie zdawała sie być zbyt przychylna dla miłośników spacerów i spędzania czasu na świeżym powietrzu. Wyobrażał sobie, że kawiarnie przepełnione są mieszkańcami, którzy zaskoczeni nagłą ulewą szukali najbliższego schronienia w ciepłych, przepełnionych zapachem kawy i ciasta miejscach, które kuszą swoją przytulnością nawet wtedy, kiedy pogoda dookoła zdaje się aż krzyczeć do ludzi, aby opuszczali przytulne mieszkania i cieszyli się promieniami słońca. Uśmiechnął się na widok siedzącej na kanapie Corinne oraz dwóch parujących kubków, mając wielką ochotę chwycić jeden z nich, zamknąć go w swoich dłoniach i czekać, aż całe ciepło otuli jego organizm. Rzucił spojrzenie w stronę patio, zauważając, że Red dość skutecznie ignoruje szalejącą dookoła ulewę, postanowiwszy to wszystko przespać, zwinięty w kłębek pod daszkiem. Usiadł na fotelu, początkowo jedynie wodząc wzrokiem po pomieszczeniu, wyłapując czarny fortepian i zastanawiając się, czy pani Lancaster traktuje go jako instrument przeznaczony go grania czy jedynie ozdobę, mającą urozmaicić wnętrze salonu. Po krótkiej chwili poczuł silną potrzebę przerwania ciszy, która już wkrótce mogła zacząć się robić niezręczna. - Dziękuję za herbatę - zaczął, pochylając się w stronę kubków i do jednego z nich nasypując łyżeczkę cukru oraz wrzucając plasterek cytryny. Powoli zamieszał parującą miksturę łyżeczką, starając się aby nie uderzała ona o kubek - Więc, czy jest cokolwiek, co powinienem wiedzieć? Jakieś żelazne zasady, których mam przestrzegać? - rzucił lekkim głosem, uśmiechając się w stronę kobiety odrobinę śmielej, w między czasie upijając łyk gorącej herbaty, której ciepło wspaniale rozlało się po całym organizmie Victora, który chyba jeszcze nie ochłonął po przeprawie wśród chłodnych kropel deszczu.
|
| | |
| Temat: Re: Corinne Lancaster | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|