IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Tymczasowa "Chata Wróżki"

 

 Tymczasowa "Chata Wróżki"

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyPon Sie 04, 2014 5:41 pm



Opustoszały dotąd dom na uboczu, który chwilowo wróżka Delilah jako tako zaadaptowała do swojej pracy po problemach z dawnym stoiskiem. Do użytku nadają się zaledwie dwa pomieszczenia - niewielki salonik oraz łazienka, reszta domku rozpada się. Budynek w większości grozi zawaleniem. Obok domku znajduje się niewielkich rozmiarów parking.
Powrót do góry Go down
the victim
Sebastian Lyberg
Sebastian Lyberg
https://panem.forumpl.net/t2446-sebastian-lyberg#35066
https://panem.forumpl.net/t2448-sebastian#35071
https://panem.forumpl.net/t2447-sebastian-lyberg
Wiek : 17 lat
Zawód : złodziej, przemytnik
Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz)
Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyPon Sie 04, 2014 5:57 pm

Krok, krok, krok, jeszcze trzy, dwa, jeden. Stanął na progu opustoszałego domu i westchnął. Budynkowi nie można było odmówić swoistego uroku, niewątpliwym plusem było także jego oddalenie od centrum KOLCa, ale... Naprawdę nie mogła wybrać sobie czegoś bezpieczniejszego? Naprawdę? Zastanawiał się nad tym za każdym razem, gdy spoglądał na dach, na ściany, na powybijane okna. Przecież to się trzymało na słowo honoru - lub nawet nie na to. Gdyby budowle mogły mówić, ta tutaj wyłaby pewnie z rozpaczy jak syrena strażacka. A gdyby jeszcze budynki zalewały się łzami, tutaj powstałoby całkiem przyzwoite jezioro.
Naprawdę? Naprawdę nie mogła wybrać lepiej?
Czuł się nieswojo przekraczając próg Chaty. Niemal czuł, jak budynek cały dygocze, a połowicznie ocalały strop pojękuje płaczliwie. A jednak wchodził do środka - nie pierwszy raz. Bo co miał nie wchodzić, skoro póki co to właśnie tu urzędowała Di? Tak ją nazywał, Di. Nie żadne Delilah czy Deli. Po prostu Di. Krócej i, jego zdaniem, przyjemniej.
Tego, by nie wydzierać się od wejścia, nauczył się po konkretnym opieprzeniu przez wróżkę. Że straszy jej klientów, że rujnuje z trudem wypracowaną atmosferę i takie tam. Bądźmy jednak szczerzy - jaką atmosferę? Stara koce w oknach, by było ciemniej, krzesło, które skrzypiało przy najlżejszym dotknięciu, kanapy pełne moli i niewysoka ława o jednej krótszej nodze. A reszta? Te wszystkie jednorożce, magiczne błyski i objawienia? Dobrze wiedział, skąd to się bierze. Jak mógł nie wiedzieć? W końcu sam robił tu za zaopatrzenie, nie?
W każdym razie, po wejściu do domu i zamknięciu za sobą ostrożnie skrzypiących drzwi - był niemal pewien, że dramatyczne trzaśnięcie nimi doprowadziłoby do złożenia się Chaty jak domku z kart - cicho przeszedł korytarzykiem, minął dwa nieużywane pokoje i przejście do kuchni, by zatrzymać się dopiero w saloniku będącym miejscem pracy Di. Brak klientów. To dobrze. Znaczy, dobrze dla niego - wróżka pewnie nie skakała z radości. Ale to nieistotne, najważniejsze, że egoistycznie mógł sobie bezceremonialnie zaanektować wolny czas dziewczyny. Robił to zawsze, gdy wydzierające się kuzynostwo działało mu na nerwy i gdy nieuchronnie zbliżała się chwila, gdy on, Sebastian, miałby zostać poproszony o opiekę nad nimi. Niedoczekanie!
- Di? - zawołał już teraz pewien, że nie przeszkodzi w seansie i opadł na jedną z kanap. O tym, by nie zaglądać bez pozwolenia do łazienki, gdy dziewczyna właśnie tam się znajdowała, też już się nauczył.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyPon Sie 04, 2014 6:52 pm

W KOLCu o dobrą lokalizację nie było zbyt łatwo. Mogłaby nawet ze śmiałością stwierdzić, że Kwartał był prawdziwym skupiskiem miejsc fatalnych, no i... Fatalnych, no. Pozwólmy sobie pominąć jednak jakieś całkowicie zbędne szczegóły i przejść od razu do tego, że w tym przypadku Delilah miała i tak dosyć spore szczęście.
No dobrze, miała szczęście w nieszczęściu. Cudzym nieszczęściu, warto dodać, bowiem znała przecież byłych mieszkańców tego miejsca i doskonale zdawała sobie sprawę z ich ostatniej historii, jaka miała miejsce dokładnie w tym budynku... Tragedii byłych znajomych, którą ona uparcie zamieniała w twierdzenie, że osobiście jest "najbardziej cholernie szczęśliwym człowiekiem w tym parszywym miejscu". W końcu nie zawsze człowiek trafia na okazję życia, nie?
A nagłe przypomnienie sobie o tym, że zwykło się swego czasu chodzić na herbatki łączone z seansami spirytystycznymi w niezbyt dużym domu należącym do jednej z tych skrajnie biednych, lecz i tak szczęśliwych rodzin, gdy na gwałt potrzebowało się nowego miejsca, w którym można byłoby ulokować swój, ostatnio dosyć dobrze prosperujący, biznes... To zdecydowanie był mega duży fart.
Zwłaszcza przy przyjściu na miejsce podczas jednego z wieczornych spacerów i stwierdzeniu, że nikt nie ruszył tego domu nawet jednym palcem od czasu, gdy kochający mąż złapał za broń i zastrzelił wszystkich członków swej idealnej rodzinki, by na końcu zabić też i siebie. A przynajmniej taka wersja wydarzeń była jej znana, co też mniej więcej mogła potwierdzić po pierwszym postawieniu swej nogi wewnątrz budynku. Stwierdzenie, że nikt niczego palcem nie ruszał było tutaj jak najbardziej trafne. Niczego ani też nikogo, co z początku może i odrobinę ją odrzuciło, ale, jak już to było wspomniane, potrzebowała nowego miejsca na gwałt.
Postarała się więc nie przejmować zbytnio nieprzyjemnymi skutkami, umyślnego lub też nie, zapomnienia o dawnych lokatorach i w tempie wręcz ekspresowym ogarnęła sobie i odpowiednio przystosowała dwa niewielkie pomieszczenia. W sumie to nawet przez chwilę myślała o połączeniu miejsca zamieszkania z miejscem pracy, ale stan większości domu skutecznie wybił jej ten pomysł z głowy. Co jak co, ale swoje własne członki i swoją psychikę to ona jeszcze jakoś ceniła.
Nadwyrężenie obu przez zbieranie resztek i ogólne sprzątanie... To i tak było już wystarczająco dużo, choć w pełni jej się opłaciło. Klienci bowiem ciągnęli jak stada komarów do miejsca, o którym sama osobiście rozpuściła jeszcze kilka smacznych plotek. Nawiedzenia, duchy grasujące po nocy, przesuwające się same przedmioty, wszechobecny zapach ziół i kadzideł... Odrobina grozy przemieszana z dawką mistycyzmu... O lepszą atmosferę było ciężko. Choć ona sama wyczuwała w tym jeszcze spory aromat pieniędzy, ale mniejsza już z tym.
Obecna klientka była bowiem jedną z tych, którym nawet na haju ciężko było podzielić się z kimś forsą. Nie ze względu na biedę, ale coś zwanego czystym skąpstwem. Delilah w sumie już sama nawet nie wiedziała, dlaczego jeszcze nie wyrzuciła kobiety. Problemy przez nią robione zdecydowanie przewyższały zyski i normalna osoba z pewnością już dawno straciłaby chęć do przyjmowania kogoś takiego, ale nie ona. O nie! Ona była jakimś pieprzonym kwiatem lotosu na tafli zajebiście spokojnego jeziora.
- Nie, Carol. Nie jesteś dzikiem. - Powtórzyła po raz kolejny, przytrzymując wymiotującej szatynce włosy i wzdychając z poirytowaniem. - Widziałaś kiedyś śpiewające dziki? - Spytała, wywracając malowniczo oczami, co spotkało się tylko z kolejnym zwrotem do Wielkiego Ucha.
Naprawdę, w tej chwili miała serdecznie dość kobiety, która za każdym razem biła samą siebie na głowę. I o ile wcześniej mogło być to nawet całkiem zabawne, o tyle tego dnia zaczęło się zabawnie, hymn Panem wyśpiewywany podczas ganiania na czterech po wysuszonym trawniku i odgrywania wielce dzikiego dzika, a skończyło w toalecie. Którą kto będzie musiał później sprzątać? No...
I pewnie wreszcie powiedziałaby Carol coś wybitnie nieprzyjemnego, choć ta i tak jej teraz zbytnio nie rozumiała, jednak przeszkodziło jej w tym wołanie. Na które uśmiechnęła się już bardziej szczerze, wciąż trzymając włosy Carol i uchylając nogą drzwi, by wyszczerzyć się do przyjaciela.
- Hej. Sekunda, mam sprawy natury... - Nie zdążyła dokończyć zdania, gdy Carol jak torpeda wystrzeliła na czterech z ubikacji, chrząkając przy tym wariacko i przebiegając przez pokój, by wylecieć gdzieś na ulicę. Delilah zamrugała nieprzytomnie kilka razy, robiąc dziwną minę, a po chwili wybuchając niepohamowanym śmiechem. - Sprawy natury dzikiej. - Wydusiła z siebie wreszcie pomiędzy kolejnymi salwami rechotu.
Powrót do góry Go down
the victim
Sebastian Lyberg
Sebastian Lyberg
https://panem.forumpl.net/t2446-sebastian-lyberg#35066
https://panem.forumpl.net/t2448-sebastian#35071
https://panem.forumpl.net/t2447-sebastian-lyberg
Wiek : 17 lat
Zawód : złodziej, przemytnik
Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz)
Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyPon Sie 04, 2014 7:47 pm

Nie zdążył się jeszcze szczególnie wygodnie rozsiąść i po raz któryś przeanalizować potencjalnych dróg ucieczki, gdyby Chata postanowiła wreszcie zakończyć swój żywot, gdy drzwi do łazienki uchyliły się, ukazując dobrze znaną twarzyczkę. Na widok Di uśmiechnął się szeroko, uspokajająco unosząc ręce w geście w porządku, zaczekam i... Och, widok szarżującej kobiety jest takim, którego się nie zapomina.
Oczywiście, dotąd nikt na niego nie szarżował, a przynajmniej nie czynił tego w pełni ubranym i pochrząkując. To znaczy, właściwie... Nie, w porządku. Nikt na niego nie szarżował. Ani ubrany, ani rozebrany też. Na miano pełnoprawnego, dzikiego natarcia nie zasługiwał z pewnością paradny galop strażników, gdy przypadkiem przyuważyli go odbierającego przesyłkę zza muru, ani tym bardziej ni to trucht, ni to taneczny pląs osobnika, który okazywał się być właścicielem rabowanego domu - domu, który miał być opuszczonym. Nie szarżowało także jego dziesięcioletnie kuzynostwo - bliźniacze rodzeństwo podrygiwało raczej jak w konwulsjach i darło się przy tym niemiłosiernie - ani młodsza siostra, która generalnie średnio ruchawa była. Jasnym było, że nie szarżowali także rodziciele. Szacowna matka kroczyła dumnie, choć, gdy chciała, potrafiła także przemykać się w cieniu i udawać, że wcale nie ma jej tam, gdzie była. Ojciec przemykał się chyłkiem, w czym bliżej było mu do kota, ale raczej takiego udomowionego. Ciotka Eve zaś... Cóż, chciałoby się powiedzieć, że tak samo podrygiwała i tak samo wydzierała się jak jej potomstwo - małoletnie bliźniaki musiały w końcu odziedziczyć po kimś ten mało przyjemny schemat zachowania - ale nie, jednak tego nie robiła. Prawdę mówiąc, była zupełnie przeźroczysta. Ani szarżowała, ani drgała, ani truchtała. Ot, chodziła sobie do pracy i z powrotem, nie zwracając na siebie najmniejszej uwagi i najmniejszej uwagi nie przykładając też do wychowania swych małych rozwydrzeńców.
Więc nie, nikt na niego szarżował. On sam też tej zdolności nie posiadł - chcąc pokusić się o porównanie go do zwierzęcia, bliżej mu było do kuny czy innego takiego, co to częściej ucieka niż walczy, ale nieźle na tym wychodzi. Więc kuna. Albo jeleń. Albo sarna. Rącza, radośnie skacząca sarenka. Zabawne.
To był więc jego pierwszy raz, a z pierwszymi razami bywa tak, że wychodzą niebywale głupio, zupełnie nie tak, jak powinny. Czy jednak ktoś miał jakiekolwiek pojęcie, jak powinno wyglądać pierwsze spotkanie z człowiekiem-dzikiem? dzikwoman, można by rzecz? Cóż, Sebastian najmniejszego pojęcia nie miał, toteż nie mógł stwierdzić, czy jego nie ruszenie się z kanapy i wysokie uniesienie brwi było wystarczająco normalne czy też jeszcze nie. A czy głupie? Och, na pewno. Tak bezgraniczne zdumienie, jakie odmalowało się teraz na twarzy Lyberga, zawsze wyglądało głupio.
- Eee... Tak. - Dar elokwencji w jednej chwili wyparował, pozostawiając chłopaka zdezorientowanego. Dopiero śmiech Delilah sprowadził go na ziemię. Śmiech okrutnie zaraźliwy, któremu nie mógł się oprzeć. - Mogłaś uprzedzić, że na dziś przewidziany jest tak interesujący przypadek. Przyszedłbym wcześniej. - Uniósł brwi znacząco, po czym wyciągnął do dziewczyny rękę w jednoznacznym zaproszeniu, by nie tylko podeszła, nie tylko wsunęła swoją dłoń w jego, ale też usiadła obok. Póki kanapa jako-tako się trzymała, grzechem byłoby z niej nie skorzystać.
- Koniec na dzisiaj? - zapytał, niewątpliwie pijąc do ewentualnych klientów, których Di mogła mieć jeszcze umówionych. Oczywiście, nawet, gdyby takowych nie było, wciąż pozostawali jeszcze ci nieoczekiwani, pojawiający się znienacka, ale... Cóż, nie pierwszy raz Lyberg zarządziłby zamknięcie przybytku. Na przekór protestom wróżki, lubił czasem porządzić się w jej miejscu pracy, zmuszając ją do fajrantu nawet, jeśli wcale go nie chciała.
- Papierosa? - Zgodnie ze swym zwyczajem, usłużnie podsunął dziewczynie paczkę fajek. Sam palił od czasu do czasu, właściwie - od święta, przy czym spotkania z Di były jednym z takich świąt.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyPon Sie 04, 2014 9:30 pm

Wbrew wszelkim pozorom, jej praca należała do tych całkiem niezłych. No dobrze, była nawet wyśmienita i przynosiła wręcz niemożliwie wysokie jak na KOLeC dochody, o ile nie miało się skłonności do szybkiego wariowania. Bowiem powodów do niego było nadzwyczaj wiele. Od samych trudności z wykreowaniem sobie odpowiedniej opinii, poprzez stworzenie atmosfery przyciągającej kolejnych klientów, aż właśnie do tychże klientów i wcale na nich nie skończywszy.
Praca wróżki wcale nie była aż taką błahostką, jak to zwykli myśleć ludzie. W grę wchodziło odpowiednie dobieranie i dopasowywanie do siebie bardzo wielu czynników. Zamiana, nieodpowiednie ułożenie czegoś lub powiedzenie kilku słów za dużo i już wszystko zaczynało paprać się na różne, czasem wybitnie nieprzyjemne, czasem częściej niż czasem nawet!, sposoby.
Wygraną w tym wypadku było niepoddawanie się, dalsze starania i ciągnięcie tego wszystkiego ponownie w górę. No i pozostawała przy tym również jeszcze kwestia utrzymywania jako-takiego zdrowia psychicznego, bo o wariację naprawdę nie było tutaj ciężko. Zwłaszcza przy codziennym spotykaniu się z klientami, którzy zdecydowanie należeli do mało zacnej grupy osób bardzo psychicznych.
Dajmy na to... Jak jej obecnie nieobecna klientka przedstawiająca się imieniem Carol, choć nie było to jej prawdziwe miano. Tak właściwie to było to nawet imię ulubionego pupila kobiety jeszcze z czasów dawnego Kapitolu. Imię żółwiaka afrykańskiego, warto dodać. To zdecydowanie nie świadczyło o normalności Carol. Tej ludzkiej, nie zwierzęcej. I tak samo normalne nie było chyba też snucie długich opowieści, na zupełnie trzeźwo!, o ukochanym zwierzątku, które zgnietli dla zabawy rebelianci.
W sumie to nawet im się nie dziwiła, bo sama miała ochotę zacząć coś gnieść lub czymś rzucać, gdy choćby już tylko Carol przekraczała próg drzwi. Powstrzymywała się jakoś, bowiem, bądź co bądź, kobieta ta pozwalała jej chociaż w niewielkim stopniu popłacić wszystkie rachunki lub też zapewnić sobie w miarę godny poziom życia, bo o takim prawdziwie godnym w KOLCu mowy już być raczej nie mogło.
Choć czasem miała szczerą ochotę, by powiedzieć przynajmniej jednej Carol to, jak bardzo nie potrafi znieść widoku jej zbyt jaskrawo umalowanej twarzy w swych drzwiach. Nielegalnie przejętych, ale i tak jej drzwiach. Jednak, przynajmniej jak do tej pory, starała się powstrzymywać i zachowywać swe opinie dla uszu bardziej powołanych osób, podchodząc do klientki z względnym spokojem. Cholera jasna! Nawet trzymała jej dzisiaj włosy, by za bardzo się nie ubrudziły!
I co za to dostała? Ano... Zmuszenie do czyszczenia toalety dostała oraz nieświeży zapach, który postarała się maskować jeszcze większą liczbą wyraźnie pachnących ziół i niezbyt tanich kadzidełek, które i tak już miała na wykończeniu. Niech by to...
Mimo wszystko, zwyczajnie nie potrafiła nie śmiać się po tym, jak Carol pięknie wyraciczkowała z budynku wprost na podwórko. Gnając gdzieś daleko, gdzie zapewne miała ułożyć się w stercie gałązek, by wreszcie ochłonąć i wrócić do Delilah z jakąś piękną interpretacją, nawet tego nie musiała robić sama!, swych dzikich wizji o byciu dzikiem. A później jeszcze zasilić jej portfel i wyjść z wariackim uśmiechem na twarzy, bo właśnie udało jej się obudzić w sobie pierwotne instynkty, które pomogą jej przetrwać. Ha.
To było coś, co bawiło ją niezmiernie i pozwalało jej jakoś tak podchodzić do tej kobiety nieco lepiej. Jak do wariatki, ale przynajmniej dosyć ciekawie popapranej. Chociaż to i tak nie jej towarzystwo sprawiało, że czuła się wyśmienicie. Nadzwyczaj wybornie nawet, do czego po części nie chciała się sama sobie przyznawać, bo to mogłoby być takie... Głupie i nierozsądne. Zwłaszcza przy tym, jakie było życie w KOLCu. Teraz jesteś, a za chwilę już cię nie ma. Nie powinno się przywiązywać do ludzi...
Lecz jakoś nie potrafiła odmówić sobie ciągnięcia tego wszystkiego dalej. Mimo wszystko... Uparcie twierdząc przy tym, że jest to coś, co nie zalicza się do przywiązywania siebie do ludzi i ludzi do siebie. Ot, zwykłe łapanie dnia, a właściwie to już zbliżającego się powoli późnego popołudnia.
Ponownie się uśmiechnęła, jakoś tak zupełnie automatycznie, bez większego zastanowienia podchodząc do kumpla i siadając obok na kanapie, której należało przynajmniej oddać tyle, że mimo wszystko nie była taką zupełną podłogą. Chociaż do zostania nią brakowało jej już tylko jakichś kilkunastu centymetrów i paru dziur więcej. No! Ale przynajmniej była dosyć wygodna!
Umościła się tak, by było jej jak najbardziej wygodnie, co oznaczało mniej więcej podciągnięcie nóg pod brodę, a następnie dosyć bezczelną wywrotkę, którą zakończyło zrobienie sobie z kolan Sebastiana poduszki i patrzenie na niego z takiej właśnie perspektywy. Lubiła to. Ba! Nawet wręcz uwielbiała, mimowolnie splatając palce jednej z jego dłoni ze swoimi.
Po chwili zmarszczyła brwi, by uśmiechnąć się w jeszcze bardziej wyszczerzowy sposób i stwierdzić z zaczątkami kolejnego napadu chichotu, że czuje się jak najbardziej rozbawiona. Może to naćpanie się czymś, ale fakt faktem, że w jego towarzystwie nie mogła nie być nienormalnie wręcz wesoła.
- Wcześniej był Gruby Mark. - Stwierdziła, wreszcie odpowiadając i sugestywnie poruszając przy tym brwiami. - Z pewnością był zawiedziony, że się nie pojawiłeś. Opowiadał o swoich seksualnych wizjach z jakąś taką mniejszą porywczością. Żałujesz, nie? Nie miał komu składać swoich wspaniałych propozycji. Tyle stracić... - Wystawiła czubek języka, ledwo tłumiąc śmiech. - Carol wpadła tak przypadkiem, gdy Mark poleciał za jakimś chłopaczkiem, który chciał mu wybić szybę w samochodzie. I tak, zdecydowanie zbereźnie się przy tym uśmiechał. - Dodała jeszcze, zdmuchując sobie włosy z twarzy.
Przez kilka chwil wyraźnie się nad czymś zastanawiała, by po chwili spojrzeć na drzwi z dziwną miną, a następnie unieść wzrok na przyjaciela.
- Myślisz, że jeszcze przyraciczkuje gdzieś blisko i wróci? Dzisiaj przechodzi samą siebie, ale zostawiła torebkę. A w pobliżu jest staw... - Powiedziała, marszcząc brwi, choć zdecydowanie nie było to marszczenie z niepokoju. Bardziej z jakiejś dziwnie nieczułej chęci analizowania wszystkiego, co może się stać. - Miały pojawić się jeszcze dwie osoby, ale jedna ponoć miała niezbyt przyjemne spotkanie z murem, a właściwie ze Strażnikami przy murze, a druga zjawia się równie spodziewanie jak pryszcz. - Powiedziała, doskonale wiedząc, że to i tak był koniec. Co jak co, ale w walce na upór Bastian bił ją na głowę. Za co w sumie lubiła go jeszcze bardziej, bowiem nieczęsto ktokolwiek miał siły do przekomarzania się z nią. No... Większość osób nawet nie wytrzymywała w jej towarzystwie, gdy pokazywała różki.
- To zaczyna być przerażające, wiesz? Takie włażenie mi do głowy. Chociaż chyba to lubię. Chyba bardzo nawet. - Stwierdziła, nie wyglądając jednak na zbyt przerażoną, a bardziej leniwie rozluźnioną, gdy tak sięgała po papierosa, a następnie przez chwilę obracała go w palcach. To zdecydowanie musiało być coś w powietrzu, bo dawno nie czuła się tak w pełni rozleniwiona. - Jak tam minął dzień? - Spytała, wreszcie robiąc prawdziwy użytek z papierosa i wygodnego lenienia się. Bastian był naprawdę dobrą poduszką...
Powrót do góry Go down
the victim
Sebastian Lyberg
Sebastian Lyberg
https://panem.forumpl.net/t2446-sebastian-lyberg#35066
https://panem.forumpl.net/t2448-sebastian#35071
https://panem.forumpl.net/t2447-sebastian-lyberg
Wiek : 17 lat
Zawód : złodziej, przemytnik
Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz)
Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyWto Sie 05, 2014 9:48 am

Sebastian natomiast - pomimo tego, że wróżką z pewnością nie był - był szaleństwa bardzo bliski. Nie dlatego, by niestabilność emocjonalną miał uwarunkowaną genetycznie, bo przecież jego rodzice byli zacnym, poważanym małżeństwem nie wykazujących najmniejszych odchyłów od normy. Nie dlatego też, by jego zajęcie szczególnie sprzyjało podobnym nerwicom - ot, włamania, przemyt. Co w tym trudnego...? Nie, w porządku. Może to i było trudne. Z pewnością było też niebezpieczne. Ryzyko wiązało się nie tylko z możliwością natknięcia się na strażnika, ale także na spotkanie z innym mieszkańcem KOLCa. Bezprawie szerzyło się tu w trybie błyskawicznym, a szmuglujący zawsze był łakomym kąskiem dla tych zachłannych, ale tchórzliwych. Wystarczyło przecież tylko poczekać, aż przemytnik odbierze paczkę, a potem zdybać go w ciemnym zaułku - których w KOLCu było aż nadto - i odebrać towar. Łatwe, proste i przyjemne, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że podobnym fachem trudnili się zwykle osobnicy mniej związani z Kapitolem niż barwne, rozhisteryzowane pawie, tak bardzo oburzone Rebelią. Bandytami stawali się nie ci, których zajęciami było przedtem fiokowanie się godzinami przed lustrem, ale ci, którzy umieli cokolwiek zrobić, podejmować szybkie decyzje. Ci, którzy byli świadomi, że teraz, w getcie, tak było trzeba. To właśnie z tego względu Bastian wolał raczej wybrać trasę dłużą, ale obejmującą dobrze znane mu ścieżki pełne potencjalnych tras ucieczki. To dlatego nie wdawał się w walkę - pomimo opanowania wszelakich noży i tworów nożopodobnych, nie chciał tracić sił na zmagania, które zresztą mogły poskutkować uszkodzeniem odebranych zza muru rzeczy. Uciekał więc szybko, uciekał zdecydowanie, by zatrzymać się dopiero tam, gdzie było w miarę bezpiecznie. Czyli w domu. Albo, dajmy na to, u Di.
To, że Chata prędzej czy później stanie się jego bazą wypadową, było jasne dla każdego, kto trochę poobserwował Sebastiana, jego rodzinę oraz Delilah z boku. Dwa pierwsze elementy nie grały dobrze. Ich melodia była pełna zgrzytów i fałszu, a przede wszystkim - niepokoju i drażniących nut. To jasne, że mając wybór, chłopak zdecyduje się na inne, nowe miejsce, cichsze i uboższe o parę rozwydrzonych małolatów. Możliwość wyboru pojawiła się zaś stosunkowo szybko. W getcie niemal wszyscy się znali - a przynajmniej znało się tych, których opłacało się znać. Choć więc znajomość z wróżką zaczynała od układu typowo biznesowego - załatwiał jej potrzebne medykamenty, którymi czasem się dzielili, a czasem nie - to prędko przeszła w etap wzajemnego zaufania, a potem także wspólnych nocy pozbawionych większych zobowiązań. Oczywiście, dochodził do tego kabaret, jaki zapewniało Bastianowi obserwowanie seansów prowadzonych przez Di oraz masa śmiechu, gdy po opuszczeniu Chaty przez klienta, zupełnie nieprofesjonalnie obgadywali wszystkie jego dziwaczne przyzwyczajenia i opowiedziane historie.
I jak to w takich sytuacjach bywa, każde z nich miało swoich faworytów. Dzikwoman mogła zostać nową idolką Lyberga, ale już Gruby Mark z pewnością takowym nie był.
- Doprawdy? - mruknął cicho, z nutą rozbawienia, jednocześnie wyciągając z kieszeni pudełko zapałek, a z niego - jedną z nich. Pochylając się tak, by swój trzymany w ustach papieros przytknąć do fajki Di, odpalił oba jednym małym płomyczkiem - w końcu zapałek nie należy marnować... Cóż, w KOLCu niczego się nie marnuje.
Potem, gdy paczka znalazła się ponownie w kieszeni spodni, a on sam rozparł się wygodniej, swą dłoń splecioną z dłonią dziewczyny kładąc na jej brzuchu - dopiero wtedy pokręcił lekko głową na wspomnienie omawianego klienta wróżki.
- Tego gościa należałoby któregoś dnia wyprowadzić stąd w kaftanie bezpieczeństwa. Albo zostawić tutaj i trzasnąć drzwiami. - Nie ulegało wątpliwości, że pił teraz do swego przekonania, że dom podobnie bezceremonialnego traktowania zwyczajnie by nie wytrzymał i zawalił się. - Pani dzik przynajmniej jest nieszkodliwa. - Prychnął cicho. To było tylko takie gadanie. Dobrze wiedział, że czy zboczeniec, czy nie, nikt się nim nie przejmie. W KOLCu było zbyt wiele rzeczy, którymi należało się przejmować, by zwracać jeszcze uwagę na dziwaków. Gruby Mark więc będzie sobie egzystował na wolności, polując na nieuważnych małolatów i to tylko ich problemem będzie, czy nauczą się sobie z tym radzić czy nie. Nikt tu nie zważał na łzy, bo te płynęły tak często, że stały się już czymś oczywistym, normalnym elementem krajobrazu.
- Ciekawe, kogo tym razem przydybał... - Zamyślił się, wydmuchując w kierunku sufitu kłąb dymu. Dowie się, oczywiście. Dowie się i nic z tym nie zrobi. Nie był Robin Hoodem. Po prostu hodował w sobie niechęć do pewnych jednostek, jak gdyby miało mu to w czymś pomóc. Bo może faktycznie pomagało? Może było swoistym motorem napędowym do stawania się lepszym człowiekiem, pomimo praktykowania takiego a nie innego fachu?
Tym niemniej zmiana tematu była mu bardzo na rękę. Przynajmniej mógł parsknąć śmiechem, śmiechem zupełnie niewymuszonym.
- Nie sądzę. To znaczy, nie sądzę, by wpadła do stawu i... przyraciczkowała. Ale może przyjść. Po torebkę. Wszystkie z was wracają po torebki. - rzucił z rozbawieniem. Zrównywanie Di z całą resztą kobiet KOLCa, zwłaszcza tych zdrowo pieprzniętych, było jedną z tych rzeczy, których robić nie powinien, a robić. Rozdrażniona Delilah była taką Delilah, którą lubił. Di z pazurem. To, oczywiście, czyniło ją odmienną od płaczliwych, wytapetowanych stworzonek, jakie mijało się na ulicy - i dziewczyna doskonale o tym wiedziała - ale ziarno niepewności zawsze gdzieś się czaiło. Niepewności, która kazała zawzięcie protestować i oburzać się na podobne porównania.
Wzmiankę o jeszcze jednym kliencie, który teoretycznie mógł się pojawić, zbył wzruszeniem ramion - i niczym więcej. Oboje dobrze wiedzieli, że jeśli nawet faktycznie ktoś się pojawi, zostanie odesłany z niczym. I tyle. Po co cokolwiek dodawać?
Komentarza natomiast wymagało kolejne wyznanie Di. Najpierw zaśmiał się krótko, potem wyjął swojego papierosa z ust i pocałował ją lekko. Nawet, jeśli na taki wyglądał, to nie był ten romantyczny rodzaj pocałunku niosący za sobą wór zobowiązań i obietnic. Ot, czysta, fizyczna przyjemność.
- Zdaje mi się, że ostatnim razem mówiłaś coś zupełnie innego - stwierdził przekornie, ponownie opierając się wygodnie i zaciągając się papierosem. - Przypominam sobie jakieś idiota i przestań mnie drażnić, a także nie wiem, dlaczego jeszcze cię toleruję.
No a potem... Potem mógł tylko westchnąć ciężko. Jak minął dzień? A jak miał minąć?
- Jak co dzień. O leki trudno tak, jak zwykle. Ostatnio wszystko, co nam przynoszą, to głównie jedzenie i papierosy. I wciąż nie mogę znaleźć nikogo, kto zrobiłby nam kilka fałszywych dowodów. - Wzruszył lekko ramionami. - Mam jakąś konkurencję, która zmonopolizowała rynek. Nie wiem jeszcze, kto to jest... Ale ktoś jest. - Zmarszczył lekko brwi, mimowolnie zakreślając kółka palcem wskazującym na brzuchu dziewczyny. - A w domu jak to w domu. Bliźniaki wyją i wydzierają się na przemian, Annika siedzi w kącie i udaje, że jej nie ma, ciotka wraca tylko po to, by ponarzekać, jak jej ciężko... - prychnął cicho. Komu w tych czasach było łatwo? Nikomu. Ale niektórzy przynajmniej starali się zawalczyć o jako-taką normalność. - Już dawno bym się stamtąd wyprowadził, gdyby nie... No wiesz. Annika. Rodzice. Wydaje mi się, że na coś im się przydaję. Chociaż może tylko mi się tak wydaje.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyWto Sie 05, 2014 5:04 pm

Rzadko kiedy pozwalała sobie na zapoznanie się z kimś bliżej. To bowiem jednak w znacznej większości oznaczało przywiązywanie. Siebie do kogoś, kogoś do siebie... Nieistotne. Ważniejsze było bowiem to, że coś takiego zaczynało się z natury całkiem niewinnie i praktycznie niezauważalnie, a potem leciało na łeb, na szyję, gdy już było aż nazbyt późno, by coś z tym zrobić.
Nie. Zdecydowanie nie miała najmniejszego zamiaru robić czegoś tak skrajnie durnego, ale właśnie... Jak to z tym wyrabianiem dokładnie było? Nie chciała czegoś, a jednak mimowolnie dążyła do tego, by określić sobie dokładniej przynajmniej niewielkie grono znajomych, którzy by ją znali z czegokolwiek innego niż tylko z jej fachu.
Zupełnie automatycznie starała się znaleźć choćby kilka osób, które mogłyby wiedzieć o niej coś więcej. Nie tylko to, że nazywała się Delilah, była blondynką i wróżką, no i miała wybitnie wyjącego psa, którego odgłosy potrafiły przyprawiać ludzi o całkiem niezły ból głowy. Podświadomie chciała czegoś więcej niż tylko znajomości tych kilku suchych faktów, lecz jednocześnie sama tak do końca nie miała pojęcia, po co by się miało znaleźć coś poza tym.
Przecież to był Kwartał. Ludzie wymieniali się jak muszki owocówki. Pyk!, patrzysz na człowieka, rozmawiasz z nim i nawet wygląda na to, że udało się wam nawiązać jakąś, choćby i nawet wybitnie cienką, ale jednak będącą, nić porozumienia. Ale... Chwila! Moment! Wtedy następowało kolejne pyknięcie i któreś z was, a przy wyjątkowo złej passie - oboje, wąchało kwiatki od spodu.
Ha! Jeszcze dobrze było, gdy były to kwiatki, bowiem nadzwyczaj często zdarzało się niuchanie wnętrz jakichś kontenerów, beczek, piwniczek czy ziemi w dołku w skrajnie zaśmieconych częściach KOLCa. Tak, dokładnie - w częściach, bo rozczłonkowanie ofiary tylko po to, aby mieć mniejszy problem z upchaniem jej marnego ciałka w jakimś ciasnym miejscu... To wcale nie było dziwne czy też niecodzienne. Choć i tak zdecydowanie lepsze od tego, co stało się z ciałami mieszkańców domu, który obecnie służył Del za lokalizację jej biznesu.
Cóż... Przynajmniej, jakimś cudem!, udało jej się jednak wytargać rozpadające się już ciała, a dotykanie czegoś takiego wcale nie należało do takich milusich spraw jak dla przykładu mizianie mięciutkich i świeżych futerek puchatych króliczków, z chatki i jeszcze zatopić je w dosyć trwały sposób w stawie za budynkiem. Z przywiązaniem do nich naprawdę, ale to naprawdę ciężkich kamieni, by upewnić się dodatkowo, że nie postanowią wypłynąć sobie nagle w jakimś zupełnie nieodpowiednim momencie. To by bowiem było chyba jeszcze bardziej nieprzyjemne od samego sprzątania domu, gdy pojawiła się w nim i pierwszy raz postawiła stopę w salonie z myślą o przejęciu tego miejsca.
Choć przecież bywała w nim już wcześniej, lecz wtedy zdecydowanie nie było to miejsce wyjęte rodem z horrorów. Część okiem z resztkami szyb, które przypominały ostre zęby, wiatr hulający po pozostawionej w spokoju części chatki i powodujący przy tym dźwięki, które niezmiennie przypominały jej jęki żałości i wycie, myszy skrobiące gdzieś w stropie, gałęzie drzew uderzające o ściany budynku niczym szponiaste łapska, mgła dosyć często unosząca się w tym cienistym i wilgotnym miejscu przy stawku... Teraz jak najbardziej można było powiedzieć, że była to prawdziwie filmowa sceneria.
Wcześniej w sumie też szło nazwać to wszystko filmowym, jednak w zupełnie innym tego słowa znaczeniu. Wtedy wydawało jej się bowiem, że mieszkańców jej obecnej własności szło nazwać całkowicie normalnymi ludźmi, którzy z całych swych serc chcą stworzyć jak najbardziej pełną miłości i szczęścia atmosferę. Przez myśl dosyć często przebiegało jej w tamtym czasie to, że lepszych osób nie znała chyba nigdy wcześniej i również chyba nigdy nie pozna. Uznawała ich nawet za kogoś w rodzaju swoich bliskich przyjaciół i to...
Pyk!, było złe. Tak zupełnie i całkowicie, bo przecież zdążyła już przywyknąć do tego, że osoby uznawane przez nią za bliskie miały to do siebie, że nie kończyły zbyt dobrze. To było coś w rodzaju jakiegoś cholernego fatum, jakie sprawiało, że dosyć mocno dystansowała się od otoczenia. Co prawda - wyłącznie w pewnym okresie, bo teraz jej praca przecież wymagała dosyć sporego kontaktu z ludźmi, ale i tak...
Mało kto znał ją, chociaż po części, tak naprawdę. W tym wypadku była bowiem nad wyraz konsekwentna. No... Dobra... Może nie tak znowu nad wyraz, skoro właśnie wylegiwała się z głową na kolanach żywego, całe szczęście wciąż!, przykładu na jej odstępstwa od reguły. Choć musiała też przyznać, że Bastian był jednym z tych baaaaaaaardzo nielicznych wyjątków, o ile nie jedynym - a przynajmniej na chwilę obecną, co przyszło jakoś tak samo z siebie.
Nawet nie zauważyła momentu, w którym czysty biznes przestał być tylko nim, a sytuacja między nimi zmieniła się na coś bardziej prywatnego. Chociaż nie aż tak, by zaczynała wzbudzać w Delilah chęć panikowania i ucieczki przez nadmiar zobowiązań czy też innych takich spraw, które sprawiały, że jej serce zaczynało bić nad wyraz szybko, a w gardle stawała gula i to bynajmniej nie z powodu jakiegoś wyjątkowego przepełnienia szczęściem.
To właśnie było jedną z tych rzeczy, które lubiła w ich relacji najbardziej. Brak przesłodzonych przysięg, nietrwałych złudzeń, mdlących wyznań i zobowiązań... Obustronną świadomość tego, że nie jest to potrzebne do szczęścia, a nawet wręcz przeciwnie - może przynosić sam żal i smutek, gdy coś potoczy się nie wedle planu i całkowicie go rozwali. Oni nie mieli planów, więc zwyczajnie nie było czego rozwalać. I to właśnie było tak dobre.
Już dawno zauważyła bowiem, że zwykła uciekać czym prędzej od wszelkich rzeczy, które wymagały jawnych deklaracji. Nieistotne czy miały być to deklaracje poglądów, czy może uczuć, czy jeszcze czegoś innego. Szczerze nienawidziła wszystkiego, co zmuszało ją do czegoś takiego, bo to równało się dla niej z uwiązaniem. Czuła się wtedy jak osoba zamknięta w jakiejś niewidzialnej klatce, która zaciskała się dookoła niej coraz bardziej z każdą negatywną rzeczą, jaka najnormalniej w świecie musiała wystąpić. A gdy jeszcze kończyło się to tym definitywnym odejściem z tego świata... Wtedy czuła, że dosłownie nie ma pola manewru, że nie pozostaje jej nic innego jak tylko kulić się pośród tej niewielkiej przestrzeni, jaka jej jeszcze pozostała.
I chociaż zawsze udawało jej się jakoś podnieść, by ruszyć dalej... Nie była osobą, która zdolna jest do powtarzania popełnionych już kiedyś błędów. Zrobiła to raz, może i zrobiła też drugi, ale po tym nauczyła się już zbytnio nie angażować. To był KOLeC, a ona nie była przecież taką zupełną idiotką. Znała życie dostatecznie dobrze.
Może i w którymś momencie zagapiła się na tyle, by pozwolić im obustronnie zbliżyć się do siebie, ale dalsza droga zwyczajnie i tak nie istniała. Co było świadome, co było pewne i co pozwalało jej na swobodne ciągnięcie obecnej sytuacji, bo mimo wszystko Bastian był jednak jej najlepszym kumplem. A to, że czasem ze sobą sypiali... Zwykły detal. I szczerze cieszyła się z tamtego chwilowego zagapienia. Tylko dlatego, że poduszką był wyśmienitą, oczywiście! No i jeszcze na tyle interaktywną, że dało się z nią wyjątkowo satysfakcjonująco pogadać! Ha!
- Mam wręcz stuprocentową pewność, że przychodzi tu tylko i wyłącznie dla ciebie. - Odpowiedziała, uśmiechając się leniwie, gdy wyręczył ją w zapalaniu fajki. Zaciągnęła się nią, wypuszczając powoli dym w kierunku środka pokoju, by po chwili odezwać się ponownie z rozbawieniem. - Wpadłeś mu w oko, Bas. Cieszysz się, nie?
Fakt zauroczenia Grubego Marka bawił ją nieodmiennie już od chwili, w której zdała sobie sprawę z jego istnienia. Może i jej klient sam otwarcie nie wyznał jej tego, ale jego zachowanie i opowieści podczas seansów były zdecydowanie zbyt jasno wszystko wyrażające, by mogła uznać je za czysty przypadek. Napady śmiechu, jakie miała po jego wyjściu też mówiły wiele. Chociaż on sam jeszcze więcej. Gadał i gadał, i gadał, i gadał... A wszystko to, co wypływało z jego obrzydliwie napęczniałych ust... Cóż, układało się w wybitnie malowniczy obraz uczucia do jej kumpla. Normalnie romansu tysiąclecia!
- Ehe. Założę się nawet, że sam by wskoczył w ten kaftan, gdyby zobaczył, że chcesz go wyprowadzać. I te sadomasochistyczne wizje... Uuuu... - Roześmiała się, pokazując Bastianowi język w jakimś takim wybitnie dziecinnym odruchu. - A dom wcale nie jest taki zły. Przynajmniej jest zabawny. - Mówiąc to, stuknęła czubkiem buta w jedno z tych miejsc na ścianie, które sprawiały, że w drugiej części pokoju sypały się drobiny z sufitu, które tworzyły przez moment całkiem pokaźną chmurę. - Patrz! To muszą być duchy! Dają ci jakiś znak! - Stwierdziła z udawanym przerażeniem, zaczynając się śmiać.  
Kilka takich dziwactw w domu poznała całkiem przypadkiem i z początku faktycznie czuła się dziwnie ze świadomością, że miejsce jest w aż tak złym stanie, lecz bardzo szybko zaczęła wykorzystywać to na swoją korzyść. No i się do tego przyzwyczaiła, czego nie można było powiedzieć o jej gościach i klientach. Ci w większości wciąż byli przerażeni, obawiając się nawet tupnąć mocniej, bo jeszcze podłoga się zarwie, a sufit spadnie im na głowę.
- Powiedz to mojej toalecie. Nie mam pojęcia, co ta kobieta je, ale przed chwilą widziałam jak rodzina karaluchów bierze te swoje malutkie bagażki i się stamtąd wyprowadza. - Parsknęła cicho, przypominając sobie o czekającej na nią później robocie. Jednak jakoś specjalnie nie chciała rozmyślać o tej nieprzyjemności, więc ponownie skupiła się na rozmowie z kumplem, patrząc na ich złączone dłonie i wydychając kolejny obłoczek dymu. - Taki typ zawsze kogoś znajdzie. Lub od biedy coś, w czym da się zrobić dziurkę. - Uśmiechnęła się lekko pogardliwie.
Gdyby nie to, że Mark był jednym z jej najlepszych klientów, z pewnością zrobiłaby coś, by utrzeć mu ten czerwony nochal. Chociaż w sumie to nawet nie była tego taka pewna, bo raczej wychodziła z niej dosyć marna obrończyni marnych i słabych. Dookoła było tyle problemów, jej własnych problemów, że ledwo sama się nimi zajmowała. Dokładanie sobie kolejnych... Nie, to nie było w jej stylu. Tak samo zresztą jak bablanie o chęci zmienienia czegokolwiek, gdy nie zamierzała nic i tak.
Lecz zaczątki jej przemyśleń i tym razem zniknęły nadzwyczaj szybko pod naporem czegoś innego. Śmiechu, który sprawiał, że i ona miała ochotę się śmiać. Co też zrobiła, jednocześnie unosząc brwi w górę w wyrazie rozbawienia. No, zwyczajnie nie mogła nie!
Chociaż stwierdzenie o tym, że wszystkie kobiety wracają po torebki i tym samym przyrównanie jej do jednej z takich zwyczajnych bab, które nie robiły nic poza pindrzeniem się lub mazgajeniem. Spowodowało, że uniosła się lekko w górę, pacając Bastiana w czubek głowy i prychając z przyganą.
- Palant. - Parsknęła, obracając papieros w zębach. - Jeszcze jedno słowo i nie będziesz musiał raciczkować na spotkanie z dziką miłością swego życia. Przyspieszony kurs latania ponoć jest ostatnio w cenie, więc przestań mnie drażnić, koleś. - Machnęła głową w stronę drzwi i jednocześnie, w towarzystwie kolejnego prychnięcia, walnęła kumpla prosto między żebra. Nie za mocno, ale dosyć wyraźnie. Na tyle wyraźnie, by sprawiło jej to satysfakcję godną wyszczerzu. Jak najbardziej niewinnego, oczywiście. - Ja wracam tylko po torebki, które zawierają w sobie... A - pieniądze. Be - zwłoki paskudnych Bastianów. Ce - szmuglowany towar. De - zwłoki paskudnych Bastianów, które można sprofanować i sprzedać ukochanemu Grubemu Markowi... No i jest jeszcze eee - ugryź sięę, wiesz?
Nie to, że Di nie bawiły takie rzeczy, ale swój honor miała. I z pewnością nie mogła pozwolić na próby zrobienia z niej jakiejś płaczliwej panienki, dla której torebka znaczyła mniej więcej tyle, co cały świat. No, o ile nie była to torebka pełna halucynogennego towaru dla jej klientów, bo wtedy sytuacja ulegała drobnej zmianie, ale to mało istotne. Ważniejsze, że nie dawała ze sobą tak pogrywać. O nie!
Przelotny całus zaś nie był dla niej niczym niecodziennym, więc tylko odpowiedziała na niego lekko i potargała przy okazji włosy Sebastiana. Nie potrafiła się powstrzymać przed odwdzięczeniem się za irytującą uwagę o torebkach. W tym wypadku zawsze chciała, by należało do niej ostatnie słowo, a jak nie słowo... Cóż... Przynajmniej tworzyła chaos.
- Noo, wiem i chyba bycie miłą mi nie wychodzi. Cóż, chyba nie jest ci pisane zaznanie mojej wielkoduszności. - Wzruszyła ramionami, uśmiechając się nieznacznie. - Palancie. I... Serio, nie wiem, dlaczego jeszcze nie zrobiłam z ciebie latającej karmy dla Eris. Jestem dla ciebie zdecydowanie zbyt łaskawa. Przebywanie w moim wspaniałomyślnym towarzystwie powinno być chyba opodatkowane, bo jeszcze chwila, a postanowisz zrobić ze mnie swoją papużkę nierozłączkę. Phi.
Zaś stwierdzenie o kimś, kto robi konkurencję... No dobrze, musiała przyznać, że wewnątrz zrobiło jej się dosyć głupio, choć na zewnątrz starała się tego nie okazywać. Doskonale bowiem zdawała sobie sprawę z istnienia całkiem dużej grupy szmuglerów i dostawców, którzy w swej zaciętości bili jej Bastiana na głowę. I to wielokrotnie. Nie tak całkiem dawno nawet spotkała się z jednym z takich w celu odbioru bardziej zazwyczaj niedostępnych środków. Podświadomie bowiem nie chciała prosić przyjaciela o coś takiego... Ze względu na dużo większe narażanie się? Czyżby się o niego martwiła? Nie... To musiała być kwestia tylko zwykłej wygody...
- Przynajmniej tyle, że człowiek ma co zapalić. - Stwierdziła, wzruszając ramionami. - Na coś trzeba umrzeć, a skoro leki to już zupełna abstrakcja... Rak płuc zawsze lepszy od wielu innych rzeczy. Jak śmierci z głodu. To jeszcze większa abstrakcja, nie? Niby jest jedzenie, a ludzie i tak padają z głodu jak muchy. - Powiedziała tak zwyczajnie, jakby rozmawiała z Bastem o pogodzie. Wewnątrz jednak szczerze nie wiedziała, co ma zrobić z informacją o faktycznym istnieniu i potędze konkurencji. Chwilowo postanowiła zostawić to dla siebie. Było jej zbyt miło, by go martwić czy niepokoić. - Ano, zawsze się znajdą jacyś parszywcy. Oby tylko zniknęli równie szybko. - Zaś na wspomnienie o domu i rodzinie... Wyciągnęła tylko dłoń, by delikatnie poklepać go po policzku. I milczała, bo sama w sumie nawet nie miała porównania sytuacji. - Bas... Hej, tylko to może być co najwyżej u Coin. Wiesz, tylko kilka włosów na tej jędzowatej główce, tylko kilka komórek mózgowych w jej czaszce, tylko chęć walnięcia jej w ten krzywy ryj, tylko wizja palenia jej na stosie i tańczenia dookoła niego podczas dorzucania rozpałki... Z pewnością się przydajesz, więc już się lepiej przymknij w tym temacie. - Stwierdziła z uśmiechem na ustach, zaciągając się i wypuszczając dym z ust, by wreszcie przyciągnąć go lekko za koszulkę do siebie i pocałować. - To co mamy w planach?
Powrót do góry Go down
the victim
Sebastian Lyberg
Sebastian Lyberg
https://panem.forumpl.net/t2446-sebastian-lyberg#35066
https://panem.forumpl.net/t2448-sebastian#35071
https://panem.forumpl.net/t2447-sebastian-lyberg
Wiek : 17 lat
Zawód : złodziej, przemytnik
Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz)
Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyWto Sie 05, 2014 7:06 pm

Nie przywiązywać się, najważniejsza zasada KOLCa wobec której już samo posiadanie rodziny było przestępstwem. Ktoś bliski to słabość, obosieczne ostrze. Stan, w którym wizja aresztu już nie przeraża, osiągnąć było stosunkowo łatwo - zakładając, że nie było się tym wspomnianym już, wytapetowanym, histeryzującym pawiem Kapitolu. Spotkanie ze Strażnikami, wszelkie stosowane przez nich sankcje - do tego naprawdę szło przywyknąć. Nie dało się jednak przyzwyczaić do świadomości, że kiedy twój brak obaw stanie się jasny dla wymiaru - teoretycznie - sprawiedliwości, wtedy dobiorą się do tych, wobec których zwyczajnie nie potrafisz być obojętnym. Rodzina, przyjaciele, nie mówiąc o potencjalnych partnerach. Gdy w relacji między dwojgiem ludzi pojawiała się miłość czy przyjaźń, więź taka była jak wyrok dla jednej bądź drugiej strony.
Zresztą, na dobrą sprawę nie potrzeba było Strażników. Kwartał potrafił przecież sam karać własne dzieci. Czy głodem, czy chorobą, czy wreszcie zwyczajną ludzką zachłannością. Zwrócenie odrzuconych przeciwko sobie nie było trudne. Zarzewiem konfliktu mogło być wszystko. Tu, gdzie tradycyjne wartości ulegały degradacji i jedyną faktycznie silną była chęć przetrwania, nie miało znaczenia, kto przed Rebelią był twoim przyjacielem a kto wrogiem. Pierwsi nagle stawali się drugimi, drudzy - pierwszymi. W dziecięcą niewinność wkradała się zawiść, w dojrzałość - pierwotna żądza krwi. Czy w obliczu takich transformacji społecznych widok ciał niemal na każdym kroku jeszcze dziwił? Powinien. Zachowanie człowieczeństwa wymagało ciągłego, świadomego buntu wobec brutalnej rzeczywistości. Kogo jednak było na to stać? Strach był potężną bronią. O siebie, o bliskich. Mając go ciągle przy sobie, nie sposób było zachować dumne, prawe idee.
W tym wszystkim była jednak jeszcze głupota i to ona sprawiała, że miało się nadzieję, że wciąż dążyło się do bliskości - takiej bądź innej. Gdy zdrowy rozsądek krzyczał uciekaj!, ludzka naiwność upierała się: trwaj. Ludzka egzystencja była pasmem sporów między tymi dwoma elementami - pasmem ciągłych porażek rozumu. Szukając poczucia bezpieczeństwa, trzy czwarte społeczności getta paradoksalnie samo pchało się na ostrze noża. Bo kochało. Bo tęskniło. Bo pragnęło. I jeszcze szczerze wierzono, że coś da się ocalić. Że w całym tym zezwierzęceniu jest sposób na pozostanie prawym człowiekiem. Boże, jakie to naiwne.
Jednak nawet świadomość tych wszystkich tematów, nawet pełne w nich rozeznanie nie ratowało przed pogrążaniem się. Można było wiele dni, miesięcy, lat egzystować w zgodzie z twardymi regułami Kwartału, by jednego dnia stracić całą swą starannie wypracowywaną postawę przez jedno spojrzenie, jeden gest, jeden uśmiech. I co z tego, że po nocach wyklinało się swą głupotę? Nic. Bo następnego ranka robiło się dokładnie to, czego dotąd starało się unikać. Szło się na spotkanie, śmiało z kimś, kogo przecież w kolejnym tygodniu można stracić. Pyk!. To faktycznie tak działało. Na pstryknięcie palca połowa społeczności mogła zniknąć tak, jak gdyby nigdy jej nie było, a ludzie nawet nie potrafiliby ich żałować. Łzy, ból, to wszystko spowszedniało. Śmierć nikogo już nie dziwiła. Nikt już nie przejmował się leżącymi na ulicach czy topionymi w stawie ciałami.
A więc - nie przywiązuj się. Nigdy. Choćby ci dopłacano, choćby kuszono Rajem, nie przywiązuj się. Nie bądź tak głupi.
Ale Bastian był głupi. I Di, zdaje się, też, co plasowało ich pośród większości mieszkańców KOLCa. To przez głupotę Delilah nie mówiła mu o innych przemytnikach, innych źródłach pożądanych w Kwartale towarów i przez głupotę on nie zwierzał jej się ze swych planów wyprawy poza getto, a z czasem - regularnego go opuszczania. Gdyby w pewnym momencie otworzyli się przed sobą, odkrywając to, co dotąd zatajali, coś by się popsuło. To była przecież niepisana umowa - ukrywać część swej wiedzy i planów. Niepisana umowa, dzięki której można było jako-tako egzystować i udawać, że jest normalnie.
Gdy więc na wzmianki o Grubym Marku mógł parsknąć cicho i rzucić: puknij się w tę swoją blond główkę, mała, gdy na rozdrażnienie dziewczyny mógł uśmiechnąć się z nieukrywaną satysfakcją , z wyraźnym rozbawieniem wysłuchać jej monologu i kiwać głową z teatralnym zrozumieniem jej jestem dla ciebie zbyt łaskawa i papużkę nierozłączkę, gdy na temat konkurencji czy braku leków mógł wzruszyć ramionami -to przecież nic nowego, od początku istnienia KOLCa tak było - tak na wzmiankę o Coin nie umiał zachować się podobnie beztrosko. Bo przecież to była kolejna rzecz, którą ukrywał. Kolejny sekret stworzony na bazie niepisanej umowy. Bo jak miał powiedzieć, że podczas Rebelii stanął przeciwko tym, którzy teraz byli jego sąsiadami, klientami? Że stanął przeciwko swojej rodzinie, dał się im osądzić, poddał się ich rozczarowaniu - ale nie zmienił zdania, gdy lała się krew Kapitolu? Że stanął przeciw niej, przeciw tej, która teraz chyba mu ufała i której on teraz ufał? Jak miałby powiedzieć, że trafił tu tylko przez ogólny chaos, jaki nastąpił po powstaniu, właściwie - przez zupełny przypadek? Miałby jej przyznać, że generalnie popiera Coin, choć sama idea getta i organizowanie Igrzysk Głodowych chwieje jej pozycją w jego oczach? Czasem zastanawiał się, co by zrobił, gdyby jednego dnia dano mu stanąć naprzeciw aktualnego rządu. To nie było trudne. Dobrze wiedział, co by zrobił. Dotarliście do swych aktualnych pozycji na fali wzniosłych idei, na poparciu uciśnionych, na obietnicach zmian. Jedyne zaś, co zmieniliście, to tylko obsadę najwyższych stołków. Poza tym powtarzacie wszystko to, przeciw czemu walczyliście. A potem stanąłby u ich boku. Bo nie był na tyle silny, by stać się męczennikiem, ofiarą systemu.
I co - naprawdę miał to powiedzieć? Miał się do tego przyznać? Oczywiście, że nie. Mógł więc tylko spoważnieć, uśmiechnąć się gorzko na kolejne tylko przedstawiane przez Delilah i uznać, że ma rację. Bo częściowo pewnie miała, nie? Pewnie był potrzebny. Nie tylko, ale faktycznie potrzebny.
Zmianę tematu przyjął jednak z ulgą. Oczywiście, dobrze wiedział, że tak będzie. W KOLCu podświadomie wiedziało się, kiedy przerwać niewygodny, trudny wątek. Kiedy dać sobie spokój z szarymi realiami, z którymi zmagało się na co dzień, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia. Bo właśnie to teraz robili, nie? Walczyli o chwilę normalności. O takie życie, takie momenty, które powinni mieć na zawołanie, a nie od święta, gdy się uda, gdy Kwartał pozwoli. Odwzajemnił więc pocałunek, smakując nikotynę prosto z warg wróżki.
- Właściwie miałem zamiar porozmawiać o interesach... - rzucił więc przekornie, uśmiechając się półgębkiem. - ...ale zdaje się, że twoje plany są jednak zupełnie inne.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyWto Sie 05, 2014 10:39 pm

Sekrety... Były tym, co potrafiło niszczyć nie tylko relacje, zmieniając nagle przyjaźń we wrogość, a miłość w nienawiść. O nie! To nie była jedyna negatywna rzecz w nich, tak samo jak i pozorne dbanie o kogoś poprzez zachowywanie dla siebie bolesnych informacji nie było też jedynym pozytywem. A przynajmniej czymś, co pod maską dobroci skrywało tylko większe zło.
Tak samo ich istota opierała się na czymś zupełnie innym niż to mogła myśleć większość ludzi. Dobro będące złem, zło będące jeszcze większym złem, zatajanie przynoszące ból nie tylko innym i niszczące nie tylko relacje międzyludzkie, ale też i samego człowieka skrywającego sekrety. Tajemnice zżerające powoli od wewnątrz... Aż wreszcie nie było już mowy o wybrnięciu z tego bez wyraźnych konsekwencji, które potrafiły do końca zniszczyć już i tak wrak dawnego osobnika.
Lecz Delilah nie była jedną z tych osób, które zwracały uwagę na takie rzeczy. Póki nie było za późno, by zrobić z tym cokolwiek, bawiła się w te swoje gierki. I mimo że większość z nich nie było dla niej czystą zabawą w dokładnym tego słowa znaczeniu, to i tak nie mogła pozbyć się skłonności do ukrywania tego wszystkiego, co wiedziała i co odczuwała.
Niegdyś z pewnością była znacznie bardziej otwartą osobą. Prawdziwym złotym dzieckiem, które ganiało z pokoju do pokoju na swoich pulchniutkich nóżkach, zagadując dosłownie każdego. Nawet na ulicy potrafiła wtedy podejść do zupełnie nieznanej sobie osoby, objąć ją za nogę i obdarzyć słodkim uśmiechem, który to sprawiał zazwyczaj, że dosłownie wszystko uchodziło jej na sucho. A ona to niecnie wykorzystywała.
Teraz z dawnych czasów pozostała jej już chyba tylko właśnie ta niecność i skłonność do kombinowania tak, by osiągnąć jak najbardziej satysfakcjonujący zysk. Zaś co do innych cech... Zmieniła się. Nie była już tym dawnym dzieckiem, które przepełniała czysta niewinność. Stanowczo za szybko zmuszono ją, by dorosła i odbijało się to w niej teraz na bardzo wiele sposobów.
Jednym z nich była nieufność, kolejnymi wspomniana już chęć ucieczki przy choćby wspomnieniu tylko o angażowaniu się oraz wyraźna niechęć do mówienia otwarcie o swoich uczuciach. Po paru błędach i towarzyszących im razach od swojego przybranego wuja, który przejął nad nią opiekę po śmierci jej babki, nauczyła się, że powinna zachowywać swoje głębsze myśli tylko i wyłącznie dla siebie samej. Inni ich nie potrzebowali.
Dla innych ludzi zdecydowanie ważniejsze było to, by nikt nie zaprzątał ich głów swymi problemami i nawijaniem o prawdziwych uczuciach, które mogło ich tylko zanudzić na śmierć lub też zirytować. A irytacja była zła. Wiązała się też z bólem i jeszcze wyraźniejszą karą, a tego przecież nie chciała.
Ludzie w jej towarzystwie mieli być szczęśliwi lub też nieszczęśliwi, ale tylko i wyłącznie z powodów różnych od jej wyrażania prawdziwych uczuć i emocji lub też otwartego ukazywania im samej siebie, więc już automatycznie robiła wszystko, by tak właśnie się czuli i by sama unikała nieodpowiednich rzeczy. Nieodpowiednich według jej wuja, który wliczał do nich słabość i prawdziwą słodycz. Ta udawana i mająca na celu zwabienie kogoś lub zadrwienie sobie mogła już być. Tak samo zresztą jak gadka o odczuciach, gdy nie miały one nic wspólnego z tymi prawdziwymi.
Nie zauważała nawet swoich działań ku temu, by wciąż wypełniać wujowskie przykazania. Działań, które można powiedzieć, że stały się dla niej czymś w rodzaju odruchu bezwarunkowego. Sama też dodała sobie kilka rzeczy do tego wachlarza nieszczęścia i zniszczenia, powtarzając je tak długo aż zupełnie weszły jej w krew.
Nie ujawniaj swoich realnych uczuć i nie odkrywaj się przed nikim, niezależnie od sytuacji. Zaufanie komuś może okazać się ostatnią rzeczą jaką zrobisz w życiu. Nie daj się omotać. Nie pozwól się omamić. Pamiętaj, by zawsze trzymać coś na czarną godzinę, bo nigdy nie wiesz, kiedy nastąpi. Zachowuj niewygodne sekrety dla siebie i czekaj na odpowiedni moment do ich ujawnienia. W ten sposób możesz zagwarantować sobie ochronę, której możesz pozbyć się, gdy tylko nie będzie ci już potrzebna. Nie ufaj. Nie angażuj się. Pogrążaj się coraz bardziej...
Choć to ostatnie nie było już wypowiedziane. Lecz faktycznie, pogrążała się, nie wiedząc nawet, że to robi. Nie myśląc o tym. I przez tyle czasu trwając w przekonaniu, że musi robić to wszystko, by w końcu omsknęła jej się noga i popełniła błąd.
Którego mimo wszystko nie miała za pomyłkę, bo gdy tak patrzyła w tej chwili... Uwielbiała to. Ha! Wielbiła nawet i w żadnym razie nie żałowała. To było bowiem takie... Normalne. Jedna z tych nielicznych rzeczy, które mogła tak właśnie nazwać. Od zawsze jej tego brakowało, a teraz wreszcie miała przynajmniej pozory czegoś zupełnie zwyczajnego. I to było takie zadziwiająco przyjemne.
- Interesach, hę? Wiesz... Zależy jeszcze, jakich... Interesach. - Mruknęła, robiąc pseudosugestywną minę w stylu Grubego i poruszając przy tym brwiami. - W moich planach zazwyczaj jest nieposiadanie planów, wiesz... Chooociaż... Interes-ujące plany z pewnością mnie ciekawią, więc co tam dla mnie masz, papużko?
Powrót do góry Go down
the victim
Sebastian Lyberg
Sebastian Lyberg
https://panem.forumpl.net/t2446-sebastian-lyberg#35066
https://panem.forumpl.net/t2448-sebastian#35071
https://panem.forumpl.net/t2447-sebastian-lyberg
Wiek : 17 lat
Zawód : złodziej, przemytnik
Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz)
Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptySro Sie 06, 2014 10:57 am

Mały Bastian zaś z pewnością był lepiej wychowany, niż teraz i znacznie bardziej empatyczny. Nie był może typem tego rozkosznego i śmiałego dziecka, które gotowe jest przytulić się do każdego, obcego czy znajomego, które nie ucieka na widok aparycji typowego bandziora - ale za to potrafił współczuć i pomagać, wkładając w to wiele serca. Teraz... Teraz teoretycznie też potrafił, ale gdy kiedyś można było pokusić się o nieśmiałe nazywanie go Robin Hoodem, tak teraz byłoby to wielce niestosowne. Owszem, nadal zdarzało mu się coś ukraść tylko dlatego, że usłyszał, czego brakuje innej, biedniejszej rodzinie - ot, jak wtedy, gdy z jednego z domów zabrał wielkiego, pluszowego psa dla córeczki sąsiadów (upewniając się przy tym, że nie zabiera zabawki innego dziecka - były, kilkuletni właściciel przytulanki zmarł na jedną z licznych chorób, z jakimi trzeba było zmagać się w KOLCu) - ale to naprawdę były epizody, chwilowe porywy serca. A inna pomoc? Kiedyś, uciekając przed jednym z tych dybiących na szmuglowane towary, natknął się na rannego. Młody chłopak, może rok starszy od niego samego, zwijał się z bólu. Plamy krwi trudno było nie zobaczyć, podobnie jak rany na ręce. Trudno było nie zobaczyć, ale... Łatwo było zignorować. Cóż z tego, że Bastian miał wtedy przy sobie leki przeciwbólowe? Cóż z tego, że przy odrobinie wysiłku mogłoby mu się udać doprowadzić poszkodowanego do pobliskiego lekarza? W tamtej chwili to nie miało znaczenia. Uciekał. Musiał troszczyć się o siebie. Chłopaka zostawił tam, gdzie go znalazł.
Kiedyś to byłoby zupełnie nie do pomyślenia. Lyberg był przecież uosobieniem dobroci - może nie prawości, ale dobroci na pewno - uosobieniem tak silnym, że nierzadko śmiano się z jego naiwności. Kiedyś wierzył przecież w sprawiedliwość, hołdował wzniosłym ideom, według których nie było miejsca na Igrzyska czy Dystrykty działające tak, jak dotychczas. Teraz? Teraz nie wiedział już, w co wierzyć. Nie wiedział, czy naprawdę powinien iść przez życie kierując się czymś więcej, niż tylko chęcią przetrwania, funkcjonowania na przyzwoitym poziomie.
Oboje się zmienili - zresztą, nie tylko oni. Większość mieszkańców KOLCa się zmieniła, szczególnie tych młodocianych. Zaadaptowali się. Poddali przyspieszonej ewolucji. Ale chyba musieli, nie? Inaczej nie sposób było żyć. Warunki, jakie im zafundowano, były niehumanitarne, ale skoro nie dano im wyboru, to musieli się dostosować. Nauczyć. Poznać nowe, nieznane dotąd zasady.
Pragnienie normalności, przyzwoitego, godnego życia wciąż jednak gdzieś tam istniało, gdzieś się tliło i przebudzało czasem, popychając człowieka w ramiona innego, nakłaniając go do oddania swego posiłku komuś bardziej głodnemu czy podjęcia ryzyka nie na swoją korzyść, ale czyjąś. Epizody pozwalające sądzić, że jest się jeszcze człowiekiem, że nie poddało się jeszcze całkiem zezwierzęceniu. Każda chwila, jaką spędzali wspólnie z Di, była właśnie jedną z takich. Na bok odsuwała dorosłość, przypominając, że wciąż mają naście lat, o czym w Kwartale zapomnieć było naprawdę łatwo.
I właśnie dlatego mógł parsknąć cichym śmiechem na widok wyrazu twarzy Deli. Mógł założyć ręce na piersi, spojrzeć na nią z góry, jakby oceniając fachowym okiem i wreszcie unieść lekko brew w znaczącym wyrazie.
- Szczerze mówiąc sądziłem, że najwyższa pora się rozliczyć. - Nie miał pojęcia, czy to faktycznie był dzień wyrównywania rachunków. Pewnie nie, bo zazwyczaj interesów nie prowadzili na raty. Coś przynosił, coś dostawał i byli kwita. Nie bądźmy jednak tak zasadniczy - przecież wiadomo, że jego słowa miały teraz zupełnie inne znaczenie, niż powinny. - Poza tym miałem nadzieję, że mi powróżysz. - Uśmiechnął się znacząco.
Nigdy nie był standardowym klientem wróżki. Nie siadał w saloniku i nie brał jej środków po to, by później godzinami spowiadać się ze swych fantazji seksualnych czy przyznawać się do utożsamiania się z dzikiem. Tym bardziej nie oczekiwał też objawienia Niebios czy odkrycia Największej Prawdy Świata. Nie miał natomiast nic przeciwko odrobinie rozrywki.
Dobrze wiedział, jak cenne są zapasy Di, ona była tego świadoma zapewne jeszcze bardziej. Nie przeszkadzało im to jednak w zafundowaniu sobie sporadycznie wspólnych... Tak, nazwijmy to wizjami. To z pewnością brzmi lepiej niż schizy. Z dala od ludzi, którym mogliby zrobić krzywdę i którzy mogliby krzywdę zrobić innym, zaszywali się w saloniku i... Śnili? Można tak to nazwać, choć przecież nie do końca tak było. Raczej - pomagali sobie czuć więcej, intensywniej. Nigdy nie brali pełnych dawek, jakie Di fundowała swym klientom. Zwykle o połowę mniejsze, by wiedzieć, co dzieje się wokół i w razie czego być w stanie uciekać. Ale to i tak przecież wystarczyło. Odrobina magii, do usług.
Dogasił wypalonego papierosa na oparciu kanapy, której i tak nic już nie mogło zaszkodzić. Potem klepnął lekko Di w udo.
- Wstawaj i wyciągaj czary-mary. Nasz grafik przewiduje na dziś trochę zabawy. - Uśmiechnął się pod nosem, podciągnął jeszcze odrobinę, zaczepnie, materiał bluzki dziewczyny, odsłaniając dosłownie skrawek jej brzucha i czekał. W KOLCu nigdy nie wiedziało się, ile tak naprawdę ma się czasu dla siebie, ale przecież umieli się spieszyć nie tracąc przy tym nic z przyjemności.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptySro Sie 06, 2014 6:58 pm

Bycie tak zwaną wróżką miało swoje wady, ale zalety w pewnym stopniu je równoważyły, a niekiedy nawet przewyższały. Przynajmniej tak właśnie postrzegała to sama Delilah, która przecież, z racji wykonywanego przez siebie zawodu, wiedziała o tym nieco więcej od przeciętnego człeka, jaki wciąż jeszcze myślał, że wróżkom wszystko przychodzi łatwiej ze względu na jakieś konszachty z tajemniczymi mocami czy coś w tym stylu.
Może i krążyły gdzieś tam legendy o tak zwanych wróżkach z powołania, lecz dla niej była to tylko kolejna wielka bujda, która na dodatek potrafiła przynosić ze sobą niezmiernie nieciekawe rzeczy. Takie jak właśnie spalenie jej ostatniego miejsca pracy praktycznie bez powodu. Bo jakim powodem była chora zazdrość wynikająca ze zwykłych problemów z psychiką? Tak, dokładnie. Chorobliwą wręcz zazdrość nazywała problemami z psychiką i miała szczerze gdzieś to, co mówił o tym ktoś inny.
To było jak choroba umysłowa i to nadzwyczaj poważna. Przecież żaden normalny człowiek nie powinien raczej sądzić, że osoba taka jak ona zadaje się z bliżej nieokreślonymi mrocznymi mocami i dzięki temu skrywa pod rozpadającą się kanapą góry złota przemieszanego z diamentami i innymi cennymi kamykami.
Gdyby tak było... Cóż, z bardziej niż pewną pewnością rzuciłaby tę robotę bez większego zastanowienia, choć przecież przynosiła jej ona nadzwyczaj dużo satysfakcji i radości, by przekupić kogoś z rebeliantów i zapewnić sobie lepszy żywot po drugiej stronie muru. No dobrze, może nie tylko sobie, bo jednak pozostało w niej odrobinę tamtego dawnego dziecka, które kochało cały świat, ale zbawiać na siłę wszystkich nie zamierzała.
Choć to i tak było zupełnie bezsensowne myślenie, bowiem nic, ale to zupełnie nic nie przychodziło jej od tak. Na wszystko musiała zapracować sobie sama. Mniej lub bardziej ciężko, ale jednak. I była skłonna nawet stwierdzić, że przez większość czasu jej praca do najlżejszych nie należała. Może i nie była to typowo fizyczna harówka, lecz z pewnością solidnie męcząca psychikę.
Która, o dziwo!, miała się jeszcze chyba całkiem dobrze, bowiem Di nie czuła się jakoś specjalnie psychiczna. No... Nie bardziej od większości swoich klientów i klientek, ale był to tylko taki mało istotny szczególik. Ważniejszym chyba faktem było to, że odbierała swoją pracę całkiem dobrze. Mimo wszystko.
Co nie oznaczało, że nie miała jej czasem na tyle dosyć, by pozwalać sobie na odpoczęcie od całego tego wariactwa. Przynoszącego jej nadzwyczaj wiele śmiechu podczas obserwacji zachowań i wysłuchiwania coraz większych bredni, jakie pletli naćpani ludzie, ale czasem też i sprawiającego, że zaczynała ją boleć głowa, do której na dodatek nachodziły nadzwyczaj dziwne i często porypane myśli.
Może i nie zdarzało się to jakoś nazbyt często, ale jednak bywało i zazwyczaj utrzymywało się przez dłuższą chwilę niż było to konieczne. Bo w konieczność tego usiłowała szczerze nie wątpić. Zwątpienie mogłoby bowiem okazać się jeszcze gorszą rzeczą od samego mierzenia się raz na jakiś czas z napadem dziwacznych i nieciekawych myśli. Zwątpienie oznaczałoby w pewnym sensie całkowite poddanie się losowi i danie rzucać sobą od stanu do stanu, a ona nie była z takich osób. Zdecydowanie.
Poza tym miała, jak zapewne każdy człowiek, osobisty sposób radzenia sobie z chwilami swoistej słabości. Jedni prowadzili dzienniki, inni zwykli wybierać się na długie spacery w samotności, inni tłukli sprzęty domowe, a ona korzystała z dobrodziejstw pracy i ostatniej wróżbiarskiej mody wraz ze swoim najlepszym kumplem.
To pozwalało jej dosłownie oderwać się od wszelkich problemów i niepotrzebnych myśli. Może nie tak zupełnie jak jej klienci, w końcu nie chciała nagle zostawać dzikiem czy też snuć długich opowieści o swoich snach i marzeniach erotycznych, ale z pewnością wystarczająco. To były jedne z tych nadzwyczaj cennych chwil. Nie ze względu na to, że jej wróżbiarskie zapasiki nie należały do najtańszych, choć to też można było brać pod uwagę przy ogólnym ocenianiu momentów, a ze względu na atmosferę.
Tak luźną i lekką, że aż zdecydowanie wartą grzechu. I to nie tylko jednokrotnego, ale cóż się w sumie dziwić. Każda chwila spędzana z Bastianem była czymś cennym, tylko nigdy w życiu by się do tego raczej nie przyznała, a jeszcze luźna i beztroska, pełna zapomnienia...
- Patrz, a byłam święcie przekonana, że już samo przebywanie w moim przegenialnym towarzystwie jest wystarczającą nagrodą i nie potrzeba nam się rozliczać. No, o ile nie mówisz tutaj o tym, w którym ja biorę i w zamian biorę ja. - Wyszczerzyła się, patrząc leniwie w sufit i chodzące na nim dwie muchy. Zdecydowanie typowe rozliczanie nie miało mieć miejsca, bo... No, jakoś i tak jej tutaj nie pasowało. Za to już dużo bardziej podobała jej się wizja wróżenia, no i wizje po wróżeniu. - I wszystko jasne... - Westchnęła z udawanym smutkiem. - Pojawiasz się tu tylko po to, by wykorzystywać naszą znajomość. To takie smutne... Albo i nie.
Spojrzała na kumpla z, niezbyt przekonująco tym razem odgrywaną, przyganą w oczach i pacnęła palcem w wypaloną w kanapie dziurkę.
- I ty się dziwisz, że się tutaj wszystko zawala. - Parsknęła, uśmiechając się jednak i powtarzając jego czynność. Dokładnie powtarzając, jednak z klepnięciem w sam środek czoła. - Kto by pomyślał, że taki fan czarów z ciebie...
To mówiąc, puściła dłoń Bastiana i przekręciła się na bok, zwyczajnie turlając się na dywan, z którego już normalnie się podniosła i podeszła do jednej z szafek w typie tych trzymających się tylko na słowo honoru. Przekręciła kluczyk w zamku, otwierając drzwiczki i wyciągając fałszywe dno szuflady, by zacząć w niej szperać. Po chwili znalazła wszystko, czego mogli potrzebować, a nawet nie tylko to, więc ponownie zamknęła swój wielce sekretny magazynek. Przeszła przez pokój, rzucając Bastianowi torebkę i mieszek z wielce tajemniczymi rzeczami do tego jakże magicznego rytuały.
- Czyń honory. - Stwierdziła, nie mogąc powstrzymać się przed zasalutowaniem.
Powrót do góry Go down
the victim
Sebastian Lyberg
Sebastian Lyberg
https://panem.forumpl.net/t2446-sebastian-lyberg#35066
https://panem.forumpl.net/t2448-sebastian#35071
https://panem.forumpl.net/t2447-sebastian-lyberg
Wiek : 17 lat
Zawód : złodziej, przemytnik
Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz)
Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptySro Sie 06, 2014 8:05 pm

Och, jakże to było krzywdzące sądzić, że Bastian przychodził tu tylko po to, by wykorzystywać niewątpliwe talenty Di! Głównie - to już by było bliższe prawdy. Ale na pewno nie tylko, wcale nie! Przecież w ich relacji nigdy nie chodziło tylko o seks i prochy. Zawsze było coś więcej. Coś... Rozmowy? A może sama obecność? Cóż, z pewnością coś równie głupiego, bo prowadzącego do przywiązania.
Nie ulegało jednak wątpliwości, że magia w ich relacja elementem była ważnym. Ot, prywatna rozrywka. Droga i pełna ryzyka, ale własna - to najważniejsze. Bez wścibskich oczu, bez konstruktywnych rad, bez upominania. Bez przypominania o rzeczywistości, bez konieczności zastanawiania się nad przyszłością. Bez obaw przed Dożynkami - te przecież stały się oczywistymi w chwili wygłaszania przez Coin swego wystąpienia. Bez myślenia. To wszystko warte było każdej ceny.
Nic więc dziwnego, że z szerokim uśmiechem przechwycił od Di pakunek ze wszystkimi fikuśnymi atrybutami, których wymagał ich rytuał. Wykładając wszystko na blat niewysokiej ławy, pokręcił głową z rozbawieniem - jak za każdym razem. Jak tu jednak się nie śmiać? Docelowe zastosowanie połowy ekwipunku było zupełnie inne niż te, które praktykowali. Ot, chociażby zdobyty od jakiegoś naukowca cylinder, wyjęty wprost z laboratorium chemicznego - a tu służący za świecznik. Albo obtłuczona z jednej strony, malutka filiżaneczka, w ich przypadku służąca jako pojemnik, w którym wymieszać można było różne rodzaje posiadanych przez Di środków. I wreszcie prywatny faworyt Bastiana - zestaw pociętych w kwadraty kartek z zeszytu pomalowanych flamastrami w dystyngowane wzory. Kolorów było dwa - szał, biorąc pod uwagę, że mazaki nigdy nie były towarem pierwszej potrzeby i ich zdobycie nie było łatwe - ale przy odrobinie wyobraźni wystarczało to, by móc owe pokolorowane skrawki papieru potraktować za jednorazowe, barwne serwetki. Bo przecież żadne z nich nie zamierzało aplikować sobie medykamentów razem z całym syfem, jaki znajdował się na blacie ławy, prawda?
Jeśli zaś chodzi o same metody fundowania sobie odlotu, te były różne, choć, jak łatwo się domyślać, każde z nich miało swój ulubiony. W przypadku Bastiana sprowadzało się to do wsypywania proszku pod język - i czekania. Nigdy nie trwało to długo i nie wymagało dodatkowej uwagi, jak na przykład wypalanie zwiniętego własnoręcznie papierosa zawierającego nie tytoń, a mieszankę cudów z szuflady Di. Ot, wystarczyło wybrać, wziąć, usiąść wygodnie i czekać. Z papierosem, zakładając, że nie chcieli spłonąć żywcem, zachodu było więcej. Alternatywą do tego było wprawdzie podpalenie stosownej mieszanki w filiżance czy wspomnianym już chemicznym cylindrze, ale Lyberg traktował to jako uzupełnienie... O tym, jak silne ono było, świadczył jeden epizod sprzed miesiąca, może dwóch, gdy do tak wypełnionego już wonnym dymem pomieszczenia wkroczył jeden z ich wspólnych znajomych. Nie oswojony z podobnymi wrażeniami chłopaczyna zaległ w kącie, łkając jak dziewica, by później obudzić się trzy przecznice dalej. Jakim sposobem? To jedna z tych tajemnic, których nie dane im było rozwikłać, zwłaszcza, że ani Sebastianowi, ani Delilah nic podobnego dotąd się nie przydarzyło. Zabawne.
Spoglądając kątem oka na Di, rozwiązał kilka woreczków, z których każdy zawierał co innego, i odsypał po trochu każdej substancji na oddzielne kartki. Potem szarmanckim gestem zaprosił wróżkę do stołu.
- Się pani częstuje. - Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Nigdy nie potrafił zgadnąć, co wróżka danego dnia sobie wybierze - i jaki sposób aplikacji podpasuje jej najbardziej. Papieros? Wtarcie w dziąsła? Wybuchowy napój? A może tylko inhalacja? Ile użytkowników, tyle metod.
Sam Lyberg nigdy też szczególnie nie zastanawiał się, co dokładnie bierze. Trochę tego, trochę tego - na oddzielny skrawek papieru. Zawsze z rozsądkiem, jak najmniej, ale tyle, by jednak coś poczuć. Gorzki, przyprawiający o mdłości smak suchej mieszanki był wysoką ceną, za którą oczekiwał efektów. Branie dla samego brania nie miałoby najmniejszego sensu.
Ale mieli już wprawę, nie? Nie było najmniejszego problemu w dobraniu sobie porcji - ani tej przyjmowanej bezpośrednio, ani tej, którą zamierzali wypalić jako... hm, świeczki zapachowe. Gdy więc drobne ziarenka rozpuszczały mu się już leniwie pod językiem, nieco większą szczyptę wysypał na metalową tackę - talerzyk? fragment jakiejś obudowy? - która również znajdowała się w ich zestawie, doprawił drobnymi skrawkami papieru i podpalił, dmuchając z wyczuciem w stosik, by podtrzymać płomień. Dopiero gdy smużka dymu zaczęła już ze spokojem mieszać się z powietrzem, opadł na oparcie kanapy i odetchnął cicho, przymykając oczy.
Kilka chwil, by zapomnieć. Kilka chwil, by stać się... kimś innym? Nie, samym sobą. Tylko bardziej wrażliwym. Zdecydowanie bardziej wrażliwym.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptySro Sie 06, 2014 11:50 pm

Delilah miała to do siebie, że była uparta. Można było nawet śmiało powiedzieć o niej, że jest bardziej uparta od przysłowiowego osła i z pewnością byłoby to stwierdzenie całkowicie prawdziwe. Gdy się bowiem przy czymś zaparła, nie było na świecie chyba żadnej siły, która odciągnęłaby ją od dalszego trwania przy danej rzeczy czy myśli. Nawet jeśli była ona błędna.
Ona sama nie wiedziała nawet, czego była to kwestia. Nie pamiętała swojej najbliższej rodziny zbyt dobrze. Prawdę mówiąc, to wszelkie wspomnienia o nich, jakie miała w swej głowie, nie były w stanie dać jej na tyle wyraźnego obrazu, by mogła określić to, do kogo z rodziców podobna była z charakteru i czy w ogóle były między nimi jakieś podobieństwa.
Bowiem czasem miała wrażenie, że jest jakimś dziwnym przypadkiem osoby, która nie jest ani trochę podobna do swych rodziców. Ha! Do swej rodziny nawet, bo chyba tylko z przybranym wujem łączyła ją część cech charakteru, a była to w zupełności jego zasługa. Lub wina... Na początku zdecydowanie uznawała wszelkie jego działania za złe i twierdziła, że jest okropnym człowiekiem i ponosi winę dosłownie za wszystko.
Teraz nie była już tego taka pewna. W końcu udało mu się przecież zrobić z niej dosyć twardą osobę, która radziła sobie niezależnie od zmian okoliczności. Była trochę jak karaluch, bo tak właśnie ukształtowało ją życie w towarzystwie wuja, a wiadomym było to, że karaluchy radziły sobie wszędzie dobrze, jak nie świetnie. Jak mało kto.
Choć z byciem kimś takim nie wiązały się tylko same dobrodziejstwa losu, a ona nie do końca potrafiła być dokładnie taką osobą, jak to sobie wymarzył jej wuj. Mimo wszystko, pozostało w niej na tyle dużo z tego wewnętrznego dziecka, by czasem dokonywała wyborów po części lub nawet całkowicie niezgodnych z tym, co podpowiadał jej analizujący wszystko chłodno umysł.
Jednak... Czy było to coś aż tak bardzo złego? Nie, nie sądziła. Wciąż jeszcze skłonna była przyznawać przed samą sobą, że odstępstwa od reguły i chwilowe pozwolenie sercu na dokonywanie wyborów... Cóż, nie były głupie. AŻ tak głupie. Może i przejechała się na tym kilka razy, ale czasami należało zrobić coś wbrew logice zwyczajnie po to, by przeżyć i to przeżyć w jednym kawałku.
Zdecydowanie jednak nie była fanką chodzenia za głosem serca i to raczej nigdy nie miało się zmienić. Nie była osobą pozwalającą sobie na popełnianie rażących błędów ze względu tylko i wyłącznie na głos serca. To właśnie dlatego jej izolacja od ludzi, którzy mogli zburzyć mury obojętności dookoła niej, była na tyle duża, by weszła jej w krew. Już jej nawet po części nie zauważała.
Chociaż równie dobrze, to nie zauważyła też tego, jak pozwoliła Bastianowi zbliżyć się do siebie. No i sobie do niego, co mogło być w tym wypadku rzeczą najgorszą z możliwych. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że gdy już pozwalała komuś przekroczyć te swoje niewidzialne mury na tyle, by i samej mimowolnie zacząć się przybliżać... To nie kończyło się dobrze. Nigdy.
Powinna więc zakończyć to już dawno, najlepiej nim jeszcze się zaczęło, a jednak nie potrafiła tego zrobić. I nie chciała również. Houston, mamy problem. Taaak, całą masę problemów nawet, ale jakoś nie w smak było jej teraz zajmowanie się nimi. Teraz liczyła się przecież tylko zabawa, a patrząc na to, co zdobyła ostatnio... Wyśmienita zabawa!
Nakręcana jeszcze dodatkowo jej podejściem do tego, co z rekwizytów znajdowało się w ich woreczku. Patrzenie na to, jak Bastian wysypuje wszystkie te przedmioty, które tak pieczołowicie były tam chomikowane... Nie mogło zwyczajnie jej nie bawić, bowiem przedstawiało sobą nadzwyczaj dokładnie to, co liczyło się w KOLCu. Prawdziwy dowód na to, że ludzie potrzebujący byli w stanie wykorzystać dosłownie wszystko, co tylko można było znaleźć, kupić, ukraść... choć to akurat był też swoisty rodzaj znajdowania, bo trzeba było wpierw wyszukać przedmioty... lub też zdobyć w jakikolwiek inny sposób.
Tak czy inaczej, ich wcale nie tak maleńki zbiór rzeczy, uzupełniany przez jej towar, który zakupiła w sumie całkiem niedawno, z pewnością miał przynieść jej potrzebne rozluźnienie, więc nie czekała zbyt długo z wykorzystaniem go. Podeszła energicznym krokiem do stolika, wspominając przy okazji wszystkie te dziwaczne sytuacje, jakie zaliczyli podczas swoich odlotów. A było ich całkiem sporo i to w większości naprawdę zacnych. No i przynoszących konsternację po oprzytomnieniu. I to nie tylko im, ale w sumie i wszystkim w ich otoczeniu.
- Cóż za gest. - Odpowiedziała, uśmiechając się pod nosem i obserwując ruchy przyjaciela.
Zastanawiała się przy okazji nad tym czy aby nie ostrzec Bastiana przed nowym medykamentem, który to zrobił z Carol dzika, a Alberta nakłonił do tańczenia kankana na środku pokoju, aż bała się zarwania sufitu czy podłogi lub obu na raz!, oraz jednoczesnego opowiadania łzawych historii o swoim dzieciństwie, a następnie też przejścia do jeszcze bardziej obrzydliwych, przynajmniej jak dla niej, wyobrażeń na tle seksualnym.
To pokazywało jej chyba wystarczająco dobrze, że nowa zdobycz należała do tych silniejszych od przeciętnych, ale jakoś nie w smak było jej odpowiadać na pytania o tym, jak stała się posiadaczką nowości. Wtedy z pewnością musiałaby opowiedzieć o konkurencji, bo znali się jednak na tyle dobrze, że na pewnych gruntach nie było sposobu na to, by kłamać sobie wzajemnie, a przynajmniej tak to widziała Di.
Pozostała więc przy myśli o tym, że i tak byli wystarczająco ostrożni podczas wydzielania sobie dawek. A nawet jak zdarzy im się odrobinę przegiąć... Cóż... Byli w raczej opuszczonym miejscu i w pobliżu nie mogło być zbyt wielu ludzi, więc co im szkodziło zabawić się bardziej...
Wzruszyła ramionami, podchodząc już zupełnie do stolika i pochylając się nad nim odrobinę, by zorientować się, co chce dzisiaj wziąć i w jaki sposób. A nowy odurzacz kusił wręcz niemiłosiernie.
Podczas gdy ona zastanawiała się nad przyjęciem nowej zdobyczy, Bastian zdążył już podpalić mieszankę, która powoli paliła się, tworząc w powietrzu swego rodzaju spiralę dymu. Delilah pochyliła się, wciągając głęboko dym i opadając po chwili tyłkiem na kanapę. Spojrzała kątem oka na rozluźnionego przyjaciela, postanawiając tym razem powtórzyć jego krok, co też zrobiła.
W chwili ponownego moszczenia się na kanapie, przez jej głowę przepłynęła myśl, która wydawała jej się teraz nad wyraz zabawna. W jej oczach rozbłysły diabliki, gdy przesunęła się, by usiąść na kolanach Bastiana. Przodem do niego, oczywiście. Zachichotała, przejeżdżając językiem po wargach, by w końcu nachylić się bardziej i pocałować przyjaciela głęboko. Uwielbiała smak jego warg, a jeszcze teraz... Wybornie, wręcz wybornie.
Powrót do góry Go down
the victim
Sebastian Lyberg
Sebastian Lyberg
https://panem.forumpl.net/t2446-sebastian-lyberg#35066
https://panem.forumpl.net/t2448-sebastian#35071
https://panem.forumpl.net/t2447-sebastian-lyberg
Wiek : 17 lat
Zawód : złodziej, przemytnik
Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz)
Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyCzw Sie 07, 2014 2:55 pm

Głos serca był jedną wielką z bzdurą. Znaczy, nie to, żeby nie istniał - może jedynie nazwa była nieodpowiednia, bo przecież wszyscy wiedzą, że ani wątroba, ani płuca, ani serce jednak nie mówią. Będąc jednak tą najgłupszą, najbardziej beznadziejną stroną ludzkiego mózgu sprawiał, że każda najnormalniejsza choćby jednostka mogła w jednej chwili oszaleć. Od tak, na pstryknięcie palcami. Ale choć wszyscy doskonale zdawali sobie z tego sprawę, że słuchanie tego właśnie głosu jest właściwie skazywaniem się na wszystko, co najgorsze - to wszyscy ten błąd popełniali. Największy błąd życia. To fenomen. Coś nieprawdopodobnego. Bo czym tak naprawdę była ta siła, że wszyscy na zawołanie głupieli? To nie to samo co narcyzm czy świadome podejmowanie ryzyka. Głos serca był czymś obezwładniającym, za czym się szło zupełnie nieświadomie, z trwałym przekonaniem, że ani na moment nie wypuściło się rozsądku z rąk. A prawda była przecież taka, że gdy tylko serce zaczynało szeptać, rozum wyślizgiwał się z dłoni i czmychał w najbliższy kąt, by tam poczekać na swą kolej - która zwykle przychodziła za późno, by naprawić błędy poprzedniej ludzkiej ślepoty.
Gdyby Bastian gdzieś kiedyś znalazł faktyczną wróżkę, prawdziwego jasnowidza, usłyszałby zapewne: strzeż się chłopcze, bo gdy wreszcie spojrzysz świadomie na swe poczynania, będzie już za późno, ubrane dodatkowo w garść stosownie podniosłych słów. Oczywiście, nigdy by w to nie uwierzył... Lub raczej byłby doskonale świadom prawdziwości tych słów, ale i tak parsknął cichym śmiechem, przekonany, że podobne sformułowania słyszy każdy kolejny klient czarownika. Zresztą, w swych domysłach wcale by się pewnie nie pomylił - bo co innego można mówić ludziom, skoro wszyscy są tak bardzo do siebie podobni? Mogą zarzekać się do śmierci, że są inni, że nie mają nic wspólnego z pozostałymi - i dopiero uświadomienie sobie, jak wiele istnieje uniwersalnych, pasujących dla każdego porad pokazałoby, jak bardzo wszyscy się mylą. Na Boga, czyż nie na tej zasadzie powstawały horoskopy? Wydumane notki, co do których nagle okazuje się, że doskonale odpowiadają oczekiwaniom połowy społeczeństwa.
Po połowa - co najmniej! - była właśnie tak bardzo głupia, że słuchała głosu serca. Połowa z tych z kolei - lub może tylko jedna trzecia bądź czwarta - świadoma tego błędu, stwierdzała jednak, że warto. Że gdyby dano im kiedyś możliwość faktycznego wyboru, niczego by nie zmienili i postąpili dokładnie tak samo, by zyskać kilka chwil pozwalających spoglądać na siebie jeszcze jak na człowieka. Jak na jednostkę wychowującą się w normalnej rzeczywistości, poddającą się normalnym uczuciom.
Bastian nie wiedział, w której jest części. Że w tej głupiej, to jasne - ale czy miałby odwagę przyznać, że niezależnie od okoliczności, postąpiłby zawsze tak samo? Nie, chyba nie miał. Chyba, gdyby mógł, ogłuchłby na głos serca, zamknął go w stalowej skrzyni wyrzucił na dno oceanu. Kiedyś był idealistą, kiedyś pewnie by tego nie zrobił - teraz liczyło się przetrwanie. A to było o wiele łatwiejsze dla ludzi pozbawionych wszelkich skrupułów.
Tylko czy wtedy nie straciłby części siebie? Straciłby. Na dobrą sprawę straciłby większość siebie. Wyrzekanie się człowieczeństwa jest skrajnym tchórzostwem, może więc dobrze, że nie można zostać socjopatą na życzenie. Dzięki temu mógł spotykać się z Di, mógł z nią rozmawiać, śmiać się, kochać. Mógł robić to, co w przypadku zdolności zupełnego nieprzywiązywania się byłoby zwyczajną stratą czasu. Ileż uboższe byłoby wtedy życie, można się domyślić.
Wychodzi więc na to, że nawet on musiał stwierdzić, że te kilka wspólnych chwil jest warte... wszystkiego? Cóż, z pewnością bardzo wiele. To, że siedzieli teraz obok, szprycując się dawkami chemii. To, że miał Di na tyle blisko siebie, by słyszeć bicie jej serca, które po kilku zaledwie chwilach - tyle wystarczyło, by wpływ stymulantów zaczynał być odczuwalnym - zdominowało ciszę domu. To, że czuł ciepło jej ciała tak, jakby czuł ciepło ognia trzaskającego w kominku. Wreszcie to, że mógł raczyć się nią bez pośpiechu, scałować słodko-gorzki smak jej warg.
Gdy zasiadła mu na kolanach, nie był szczególnie zaskoczony... Wróć, nie był w ogóle zaskoczony, za to z pewnością ukontentowany. Nie pospieszał jej, spoglądając z nieznacznym uśmiechem, jak językiem zarysowuje wypukłość swych warg. Gdy jednak pochyliła się ku niemu, objął ją zaborczym gestem. Była jego. Przynajmniej na kilka chwil. Potem? Potem mogła być każdego innego, którego by wybrała. W końcu do niczego się nie zobowiązywali, prawda?
Nie pozwolił jej odsunąć się. Kradł kolejne pocałunki nie pytając o zgodę, delektując się przy tym jej bliskością. Wsuwając dłonie pod materiał jej koszulki, też o nic nie pytał. Chciał poczuć ogień na własnych dłoniach, bez bariery w postaci materiału. Chciał sparzyć opuszki palców, przebiegając nimi wzdłuż wcięcia w talii wróżki.
Kiedyś ludzie byli bardziej wymagający. Potrzebowali odpowiedniej atmosfery, pachnących świec i miękkiego łóżka. Teraz wszystko się zmieniło - przynajmniej w KOLCu. Mało kto - jeśli ktokolwiek - miał tu dostęp do faktycznego luksusu. Znaczna większość żyła tak jak Di, jak Bastian - szukając chwil i nie oglądając się na otoczenie. Prochy? Zazwyczaj obywali się bez nich. Nie ulegało jednak wątpliwości, że z nimi było... intensywniej? Inaczej. Nie były miękkim łóżkiem, zapachem róż czy nastrojową muzyką - były czymś więcej. Wyostrzały zmysły i sprawiały, że nawet ten zrujnowany dom mógł stać się zamkiem.
- Tylko nie kuś mnie teraz żadnymi wyznaniami - mruknął z rozbawieniem, muskając ustami zarys żuchwy dziewczęcia, od brody aż po to przyjemne miejsce za uchem. Bo i do tego przecież stymulanty potrafiły popychać. Do obietnic, których nie sposób spełnić.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyCzw Sie 07, 2014 6:18 pm

Nie była jakąś specjalną indywidualnością, hipsterką czy też kimś w tym rodzaju. To jej nie kręciło i najprawdopodobniej nigdy nie miało skusić, choćby ze względu na to, co działo się z ludźmi tego typu. Ileż razy widziała kogoś próbującego na siłę wyróżniać się z tłumu podobnych do siebie ludzi, ale jednocześnie sobie z tym nie radzącego, co nakręcało tylko niewidzialną, acz wyraźnie odczuwalną!, spiralę i nigdy nie działało dobrze.
Przecież w KOLCu dosyć trudno było choćby o same materiały pozwalające na przyciąganie uwagi czymś innym niż tylko skrajną głupotą. A i ona nie była tutaj aż tak znowu zauważana, na co wpływał chociażby sam fakt, że idiotyzm szerzył się tutaj lepiej od najbardziej zaraźliwej choroby.
Dokładnie idiotyzm oraz pragnienie bycia jednostką zaznaczającą na każdym kroku swą wyjątkowość i odrębność były chyba najgorszymi rzeczami, jakie tylko mogły istnieć. A gdy już połączyło się je razem, bo raczej oddzielnie byłoby im tutaj niezbyt lekko występować, choć to oczywiście nie było niemożliwe, nic w KOLCu nie było niemożliwe!, powstawała mieszanka iście wybuchowa.
Która, przynajmniej w dziewięciu na dziesięć przypadków, kończyła się wcześniejszym lub późniejszym zgonem. Choć najgorsze w tym wszystkim było chyba to, że o tych osobnikach nie dało się już powiedzieć czegoś w rodzaju tego, że byli żywym, chociaż w trakcie mówienia o nich już nieżywym, przykładem, jaki zsyła im ciocia ewolucja, aby pokazać jak nie można pogrywać sobie ze światem i regułami nie dającymi się zmienić.
Zasady może i były po to, by je łamać, jednak inteligentny człowiek potrafił wyczuć odpowiedni moment, w którym należało powiedzieć sobie dość. Istniały bowiem takie granice, których nie można było przekraczać bez skrzywdzenia siebie lub innych, a kara za ich pominięcie bywała wyjątkowo boleśnie dotkliwa.
Kit nawet z tym, że można było zejść z tego świata. To było wiadome, więc niekoniecznie należało to wspominać przy każdej możliwej okazji, głównie ze względu na to, że ta informacja robiła wrażenie już tylko na nielicznych. Nieodłącznie dobijającą była jednak myśl o tym, co stanie się już po śmierci. I nie chodziło tu bynajmniej o odebranie przywileju wąchania kwiatków od spodu, bo akurat jakiś piesek, a w bardziej skrajnych przypadkach - jakieś dziecko czy dorosły, nie jadł od dawna niczego pożywnego, co zawierałoby białko.
To może i było niesmaczne, chociaż dla konsumentów z pewnością miało być, ale chyba znacznie gorszą rzeczą była świadomość pozostawienia po sobie ludzi, na których człowiekowi zależało i którym zależało na nim. Ich rozpacz, dramaty, koszmary... To dopiero było coś okropnego, z czym na dodatek należało się zmierzyć jeszcze za życia. A okrutności dodawały temu tylko wspomnienia własnych strat i łez wylanych po ludziach, którzy coś jednak znaczyli.
Di nie miała już rodziny, bowiem tę straciła jeszcze na długo przed całą rebeliancką akcją i wtrąceniem byłych bogaczy z Kapitolu do Kwartału. Nie miała też narzeczonego czy chłopaka lub choćby i dzieciaka, chociaż o te w obecnej rzeczywistości było raczej łatwo. Można by nawet powiedzieć, że aż za łatwo, jednak ona, całe szczęście!, nie miała pecha tego rodzaju. Tak, dokładnie... Pecha i to takiego dzielonego przez kilka osób, bo zwyczajnie wiedziała, że rodzic z niej byłby do tego stopnia beznadziejny, że bawiła ją sama myśl o tym.
Bawiła ją tak samo zresztą, jak i ludzie młodsi od niej, którzy uparcie twierdzili, że należy wszystko robić teraz, bo jutro może nigdy nie nadejść i nie mieli przy tym na myśli wykorzystywania życia pełną gębą. Może i zgadzała się ze stwierdzeniem, że trzeba było żyć tak, jakby jutra nie miało już być, ale... Chwila. Moment. Są jakieś granice, a sama myśl o malowniczym udupieniu i bawieniu się w szczęśliwą rodzinkę, jak to robiła część z jej klientów... To było nie do pomyślenia.
Szczerze wolała łapać momenty takie jak właśnie ten. Wolne, luźne, bez jakichkolwiek zobowiązań, bez zmuszania do niczego. Czysta przyjemność bez ukrytych kosztów. A przynajmniej ona właśnie twierdziła, że w takim wypadku koszty nie istniały. Prawda mogła i być sobie zgoła inna, ale nie przyjmowała jej do wiadomości. Zwłaszcza już w obecnym stanie.
Czy tęskniła za normalnością? Jak najbardziej, chociaż jej definicja względnej normalności obejmowała właśnie takie chwile, niezbyt długie momenty spędzane w towarzystwie Bastiana. Tyle w zupełności wystarczało jej do utrzymywania całkiem dobrego stanu psychicznego przez resztę czasu. A gdy nie wystarczało... Cóż, zawsze można było zrobić sobie właśnie dłuższą przerwę w tym rodzaju.
- Nie bój żaby, Bas. - Parsknęła z rozbawieniem, odrywając się na chwilę od jego ust, by spojrzeć mu w oczy i uśmiechnąć się z zadowoleniem. - Znam zasady gry, a teraz się przymknij, bo ucieknę jak spłoszone sarniątko. - Dodała jeszcze, powracając do obsypywania Bastiana pocałunkami i cichego pomrukiwania.
Było jej wybornie tak jak było, nie potrzebowała żadnych wyznań, bo nawet w tym stanie z pewnością poczułaby się z nimi źle i nie na miejscu. Kto wie, może zwiałaby też naprawdę? Jak Carodzik? Nie miała głowy do zastanawiania się nad tym. Czuła się tak lekko i beztrosko, widząc wszystko w znacznie ciekawszych barwach i odczuwając otaczający ją świat w o wiele wyraźniejszy sposób. Ciężko było nie przyznać, że niezorientowani w temacie klienci mogli to uznać za wstęp do magicznych wizji.
A i ona miała magiczną wizję. Wizję, w której przejechała końcem języka po wargach przyjaciela, szarpnięciem pozbawiając go koszulki i przytulając się do jego klatki piersiowej, by obdarzać delikatnie kąsającymi pocałunkami jego szyję. Kto tam myślał o nienadającej się już do założenia części ubioru...? Z pewnością nie ona, bo bijące od niego ciepło w całości ją pochłaniało.
Powrót do góry Go down
the victim
Sebastian Lyberg
Sebastian Lyberg
https://panem.forumpl.net/t2446-sebastian-lyberg#35066
https://panem.forumpl.net/t2448-sebastian#35071
https://panem.forumpl.net/t2447-sebastian-lyberg
Wiek : 17 lat
Zawód : złodziej, przemytnik
Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz)
Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyCzw Sie 07, 2014 7:32 pm

Że sarniątko, to może by się jeszcze zgodził - ale spłoszone? Naprawdę, bądźmy poważni. Od kiedy Delilah tak łatwo spłoszyć? Rozumiał, że to stwierdzenie było tylko żartem, ale... To był już żart tego typu, w który tylko idiota uwierzy. Przecież wystarczy spojrzeć, nawet nieszczególnie się przyglądać, ale spojrzeć. To wystarczy, by uzmysłowić sobie, że Di nie ucieka - a przynajmniej nie tak łatwo ją do ucieczki nakłonić. Odkąd ją znał - a był to już spory kawałek czasu, bo gdyby pominąć mniej więcej półtoraroczną przerwę w kontakcie, zyskiwało się niemal dwa wspólne lata - nie spotkał się ze strachliwą Delilah. Oczywiście, to jeszcze mogło nic nie znaczyć, ale... Do płochliwej wiele jej brakowało. To, że z pewnością miała jakieś swoje fobie - który człowiek ich nie miał? - nic w tej kwestii nie zmieniało. Znał ją jako wystarczająco odważną, by doskonale - jak widać - radzić sobie w KOLCu i nie wyobrażał sobie, by kiedykolwiek miało być inaczej.
Zresztą, naprawdę łatwo było dostrzec, że mimo wszelkich ewentualnych obaw, Di to wciąż typ wojownika. Doprawdy, tak bezceremonialne dobieranie się do młodszego kolegi było tego ewidentną oznaką! Gdzie tu płochliwość, gdzie tu choćby ziarno nieśmiałości? Nie można było wprawdzie zakładać, że równie frywolnie poczynałaby sobie z każdym - ba! wręcz nie wypadało takiego wniosku wysnuwać - ale sami popatrzcie, no sami popatrzcie! Toż to drapieżca, a nie żadna tam sarenka. Kocica na łowach, a nie sarenka.
To już Bastianowi bliżej było do jelenia, bo nie pozwolił sobie potraktować garderoby Di równie niehumanitarnie. Jakieś tam resztki nieotumanionego umysłu podpowiadały mu, że on przez Kwartał bez problemu może przespacerować się półnagi, ale Delilah? Nawet gdyby ona sama nie miała nic przeciw, to on nie życzył sobie, by wróżka świeciła swoimi nagimi wdziękami. Wprawdzie taka parada może i pomogłaby Kwartałowi, może rozjaśniłaby trochę szarość ulic getta, ale... Nie. Stanowcze nie.
Postąpił więc tak, jak postępują PRAWDZIWE sarenki. Niechętnie odsunął od siebie wróżkę - pocieszając się, że tylko na chwilę! - uniósł znacząco brwi i zakomenderował:
- Ręce do góry, panienko.
Odczekawszy, aż polecenie zostanie spełnione - bo nie wątpił, że zostanie - ponownie sięgnął ku Di dopiero wtedy, gdy zachłanne, drobniutkie rączki znajdowały się na parę chwil z dala od niego. Dopiero wtedy chwycił za brzegi jej koszulki i zupełnie bez pośpiechu, tak bardzo leniwie - zaczął ją podwijać. Centymetr po centymetrze odkrywał coraz więcej wróżkowego ciałka, by potem, gdy już nie miał większego pola manewru, zdjąć z Deli zupełnie niepotrzebny kawałek materiału.
I nie, nie pozwolił jej od tak wrócić do przerwanych przez niego poczynań. Zamiast tego, chwytając ją za nadgarstki gdy tylko spróbowała opuścić ręce, złożył pierwszy pocałunek na odkrytym brzuchu. I tak kosztował słodycz dziewczyny całus po całusie, poczynając od pępka i wędrując coraz wyżej, przez cały ten czas przytrzymując jej ręce z dala od siebie. Puścił jej nadgarstki dopiero wtedy, gdy dotarł do okolic żeber dziewuszki, nieuchronnie zbliżając się do kolejnej materiałowej bariery ochronnej - tak bardzo niepotrzebnej! I już, już przewędrował dłonią wzdłuż kręgosłupa, już szukał sposobu na pozbycie się tegoż niechcianego akcesorium gdy... Cofnął rękę jak gdyby nigdy nic, opuszkami palców zakreślając linię ponownie wzdłuż pleców dziewczyny aż do kości krzyżowej, potem bokiem, przez zarys biodra aż do wewnętrznej strony uda.
Opadł na oparcie kanapy i uśmiechnął się przekornie, nie ciągnąc wcale dziewczyny za sobą. Tylko rozdęte nozdrza Lyberga świadczyły, jak narkotyzująco działał na niego zapach wróżki i jak intensywnie wszystko odbierał. Na ten moment Di była dla niego jak jeden słodziutki cukierek, którego nie zjada się na raz, ale rozkoszuje powoli, by ulubiony smak starczył na dłużej.
Gdy więc dłonie spoczęły już wygodnie na udach dziewczyny, a on sam jeszcze przez parę chwil sycił się jej półnagim widokiem, przez myśl mu nawet nie przeszło, by od tak się na nią rzucić. Toż to by było bluźnierstwo! Zamiast tego leniwie przewędrował paluszkami w kierunku skrytych jeszcze pod ubraniami pachwin wróżki i przekrzywił głowę z przekornym uśmiechem.
- A jeśli wróci Pani Dzik? - zapytał, celowo drocząc się z blondynką. Bo prawda była taka, że ani ostatnia klienta Di, ani też ktokolwiek inny nie obchodził go w najmniejszym stopniu. Spojrzenie zwężonych źrenic wbite miał w swą towarzyszkę i ani myślał przenosić go na cokolwiek innego. Miał, co chciał. Musiałby być nienormalny, by nagle zacząć czymkolwiek się przejmować... Nienormalny i całkiem świadomy, a takim przecież nie był.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyCzw Sie 07, 2014 11:23 pm

Dobra, jeszcze raczej nic nie ma, ale profilaktycznie oznajmiam, że wkraczamy na zue tereny tylko dla dużych dzieci.
Oczywistą oczywistością było to, że Delilah nie należała do tego rodzaju kobietek w typie jakoś straszliwie płochliwych sarenek, które uciekały na samo wspomnienie o jakichś rzeczach powszechnie uznawanych za przerażające, złe czy coś w tym rodzaju. Mogła nawet swobodnie powiedzieć, że dosyć mocno ciągnęło ją właśnie do takich spraw. Nie, zdecydowanie nie była typem grzeczniutkiej panienki tracącej rezon przy czymś nieciekawym lub też zakazanym.
W tym zdecydowanie się nie zmieniła, bowiem już we wczesnym dzieciństwie ciągnęło ją do ognia, chociaż nie tak mocno jak teraz i, oczywiście!, nie dosłownie. Przynajmniej nie po tym jak spalił się jej dom rodzinny z ojcem i młodszymi siostrzyczkami w środku. Po tym bowiem przez dłuższy czas na widok ognia ogarniała ją panika i wtedy naprawdę szło rzec, że mogła zachowywać się jak sarenka i zwiewać bez zastanowienia, byle tylko jak najdalej od zdradzieckich płomieni.
Teraz w jakiś sposób ogarnęła już trochę swą fobię i nie miała ochoty wiać tylko na sam widok płomyczka, co w sumie z pewnością przeszkadzałoby jej w wykonywaniu pracy wróżki, bo świeczki, kadzidełka i te sprawy przecież wymagały korzystania z otwartego ognia. Poza tym w KOLCu nie można było pozwolić sobie na zbędne strachy, bowiem tu każdy dzień był ich dosłownie pełen. Dlatego też jakoś pokonywała kolejne lęki, by w końcu zostać z tymi, których jakoś nie mogła się wyzbyć.
I wewnętrznie była wdzięczna przyjacielowi, że unika, mniej lub bardziej mimowolnie, wkraczania na ten grunt, na którym zostałyby one poruszone. To mniej więcej dlatego właśnie dalej ciągnęła ich znajomość. Bo nie wymagała ona wzmagania się co dzień z pragnieniem zostania sareneczką i uciekania gdzie pieprz rośnie.
Większość osób z pewnością popełniłaby w którymś momencie ten straszliwy błąd, jakim było wtargnięcie z butami w jej najskrytsze sprawy, co spowodowałoby jej odejście. Bastian chwilowo nawet nie zbliżył się do tego i właśnie dlatego miała zalążki nadziei, że nigdy nie przyjdzie im wkraczać na taki poziom, w którym byłoby to potrzebne, a nawet konieczne.
Ich relacja była luźna i Di ten luz jak najbardziej chciała zachowywać. Ten i nie tylko ten, bowiem... Inne rodzaje luzu były nie mniej satysfakcjonujące. Zachichotała, wyglądając prawdę mówiąc odrobinę pijacko, lecz tym akurat się zbytnio nie przejmowała.  
Patrząc na swój obraz w jakimś lustrze, z pewnością przyszłoby jej jeszcze bardziej chichotać z tego potworka, na jakiego wychodziła przez nienaturalnie błyszczące oczy i włosy, które przestawały już przypominać jakąkolwiek staranną fryzurę, którą zastępował teraz zupełny nieład. Nawet nie miała pojęcia, w którym momencie to się stało i nie przejmowała się tym. Zwłaszcza z powodu dosyć sporej niewiedzy dotyczącej jej obecnego wyglądu.
Cóż. Była to dla niej dosyć mała strata, choć dla świata z pewnością nad wyraz ogromna. W końcu przecież praktycznie od zawsze olśniewała wszystkich TĄ  urodą. No dobrze… Może i faktycznie odrobinę przesadzała, lecz i tak nie brała tego na serio. Niczego w swoim całym życiu nie brała raczej tak zupełnie na serio, bowiem godziłoby to w jakiś sposób w jej życiową maksymę.
Nie bierz świata zbyt poważnie. I tak nie wyjdziesz z niego żywa. Święte słowa, które usłyszała niegdyś podczas podsłuchiwania rozmowy dwóch kobiet. Było to jeszcze przed rebelią, gdy ludzie może i mieli inne problemy, ale z pewnością nie były one mniejsze, więc raczej pasowało to do obu tych stanów.
Zarówno do bogactwa, którego ona w sumie wcale tak niegdyś nie odczuwała, jak i skrajnej biedy, która dla niej też nie była jakoś specjalnie odczuwalna. Zmiana systemu zmianą systemu, ale jak dla niej... Warunki zmieniły się jak wszystko. Niespecjalnie.
Dla samej siebie była zwyczajnie tą samą osobą co dawniej, po prostu Delilah. Osobą, która mimo wszystko obracała się non stop w jakimś towarzystwie, dla której najczęściej nie było żadnych granic szczerości, choć często była ona starannie zakamuflowana, ale i tak była kochana przez większość swoich klientów.
I to, prawdę mówiąc, nie tylko przez samych facetów, których rzekomo miała na pęczki i wymieniała ich niczym gruźlik w najpoważniejszym stadium choroby chusteczki… I za takie chusteczki też chyba ich w sumie miewała. Nic cennego, a nawet czasem coś cholernie niebezpiecznego i przez to wadzącego. Nie to, czego od zawsze chciała najbardziej.
Z kobietami zaś próbowała kilka razy zadawać się bliżej, na tle seksualnym - oczywiście, ale jakoś nie potrafiła robić tego na co dzień. To zwyczajnie nie było to, zwłaszcza że przypominało jej o dawno straconej osobie, o której nie miała zupełnie żadnych wieści od kilku lat, więc szybko zrezygnowała z prób. Może i była ostro szajbnięta, lecz nie na tej płaszczyźnie.
Na… Czymś innym, co przyniosło jej wiele bólu. Starannie ukrywanego przed wszystkimi, który na początku potrafił tak zwyczajnie sobie do niej ostrożnie podejść, przyczołgać się czy nadlecieć, by z całej pary uderzyć ją w twarz. I o ile w pierwszym takim okresie coś sobie z tego robiła, o tyle w kolejnych i kolejnych już nie. W pewnym sensie pogodziła się z myślą, że jest z nią coś poważnie nie tak, zaczynając przyjmować to na swój dziwaczny sposób i starając odsunąć zbędne myśli. One nie pomagały.
Lecz teraz nie miała najmniejszej ochoty rozmyślać nad niczym tak durnym. Teraz znowu było jej tak leeekko, przyjemnie, wirująco i chichocząco. Jeszcze nim usadowiła się na kolanach Bastiana, tuląc się do jego cieplutkiej piersi, w którą, prawdę mówiąc, wtuliła się z niezmierzoną chęcią, czuła się świetnie. Tak jakoś nadzwyczaj słodziaśnie i w jakimś stopniu nawet bezpiecznie, choć w pewnym sensie tylko do czasu, w którym nie zechciałoby jej się spojrzeć na ogólny wygląd podłogi i kanapy. W tym stanie bowiem miewała wrażenie, chyba całkiem słuszne!, że wszystko może zawalić się nawet przy najmniejszym stuknięciu.
To całe wirowanie świata przed oczami i jeszcze świadomość, że chatka należy do takich, które wilk zdmuchnąłby nawet bez dmuchania, nie czyniły razem z podłogi czegoś bardzo przez nią lubianego. Stanowczo wolała pozostać na swoim obecnym miejscu. Zwłaszcza że…
Wynikło to wszystko. Nawet nie zorientowała się, gdy obdarzyła go tym pocałunkiem. To było takie mimowolne. I kolejnym, i kolejnym, i jeszcze następnym. Pozwalając sobie przy tym na coraz wyraźniejsze gesty i ruchy. Na dodatek zupełnie, przynajmniej z początku, nie przejmując się jego reakcją, bo wiedziała przecież, że on i tak nie będzie mieć nic przeciwko. To nie był pierwszy raz, gdy działy się między nimi podobne rzeczy. Nawet przy zupełnie czystych umysłach potrafiły, więc teraz... Mało istotne.
Pragnęła tego. Już od jakiegoś czasu pragnęła ponownego poczucia jego ust odpowiadających na jej kusicielskie pocałunki, łapek pieszczących jej rozpaloną skórę i elektryzujących dotykiem… Tego wszystkiego, do którego ważności dla niej się nie przyznawała i co tłumiła w sobie, torturując się jakby już przez nawet samo myślenie o tym, że to może być dla niej naprawdę istotne. Ale teraz o tym nie myślała. Była zbyt zajęta. Zbyt rozpalająco zajęta…
Drażniła jego wargi, pociągając je delikatnie ząbkami i pieszcząc językiem, wymieniając z nim coraz gorętsze pocałunki, bardziej namiętne i pełne tej tłumionego przez jakiś czas napadu namiętności, która wreszcie wybuchła i nie dawała się już powstrzymać. I w żadnym razie powstrzymywać jej nie chciała. Chciała za to całować go wygłodniale, robiąc tylko kilkusekundowe przerwy na zaczerpnięcie powietrza.
Wszystko działo się tak szybko, lecz nie przerażało jej to, a jeszcze mocniej nakręcało. Pocałunki, pomruki, dłonie wdzierające się tam, gdzie jak najbardziej nie powinny… By nagle Bastian odsunął ją od siebie, co spowodowało jej niezadowolone wydęcie warg w trochę dziecinnym wyrazie i jeszcze bardziej niezadowolonym prychnięciu. Chociaż humor powrócił do niej bardzo szybko, gdy tylko zorientowała się, po co została odsunięta.
- Ręce do góry, bo będziesz strzelać? - Roześmiała się, jakby wydało jej się to nagle nadzwyczaj zabawne.
Choć w tym stanie... W tym, wciąż się pogłębiającym, stanie wszystko mogło zdawać jej się wybitnie śmieszne. No i w sumie właśnie tak było. Grzecznie uniosła ręce w górę, choć szczerze wolała ich inne położenie, uśmiechając się lubieżnie i gryząc wargę w zniecierpliwieniu, gdy zaczął naumyślnie pogrywać sobie z nią tak powoli. Choć było to niewątpliwie coś, co lubiła.
I wyraźnie dawała oznaki tego, pomrukując z coraz wyraźniejszym zadowoleniem, gdy niespiesznie podwijał w górę jej bluzkę. A gdy opuściła ona jej ciało całkowicie, na ustach Di pojawił się uśmiech jeszcze większej satysfakcji, który ponownie zamienił się w lekko zniecierpliwiony, gdy Bas nie dał jej powrócić do wcześniejszych pocałunków, a zamiast tego...
Z jej ust wydarł się cichy jęk, gdy poczuła jego usta na swojej nagiej skórze. Była tak bardzo rozpalona, a on wciąż pogrywał sobie z nią w najniecniejszy ze sposobów, unieruchamiając jej nadgarstki. Choć te pieszczące pocałunki... Drżała w niecierpliwości, by tylko poczuć ich więcej.
- Bas... Niech cię cholera... - Wymruczała, zatapiając palce w jego włosach, gdy tylko puścił jej ręce.
Zadrżała ponownie, gdy jego palce dotknęły jej kręgosłupa i wydała z siebie cichy jęk aprobaty, gdy zaczął bawić się w poszukiwanie sposobu pozbycia się jej biustonosza. Jednak gdy odpuścił... Tym razem przymknęła już tylko oczy, wykrzywiając wargi w leniwie zadowolonym wyrazie.
- Nie wróci. Albo będą zwłoki do ukrycia. - Mruknęła, uśmiechając się łobuzersko, by po chwili położyć Bastianowi palec na ustach i szepnąć. - Ona mnie nie obchodzi.
W jej oczach pojawiły się kolejne diabelskie błyski, gdy postanowiła odpowiednio się zrewanżować. Nie idąc jednak z pocałunkami w górę jak on, a wręcz przeciwnie. Schodząc z nimi coraz niżej i niżej, by na chwilę zatrzymać się i skubnąć wargami jego brodawki, powoli obrysowując je też językiem i schodząc niżej. Opadła na podłogę przy ławie, odsuwając stoliczek nogą w bok i niespiesznie zaczynając bawić się rozporkiem Sebastiana.
Kontynuując zabawę przez dłuższą chwilę, by uśmiechnąć się wreszcie iście diabelsko i odsunąć, wstając z podłogi i powoli udając w stronę okna, dodatkowo kołysząc biodrami przy każdym kroku.
- Może faktycznie masz rację z Dziką... - Stwierdziła, niby to zupełnie tracąc zainteresowanie ich wstępem do igraszek.
Powrót do góry Go down
the victim
Sebastian Lyberg
Sebastian Lyberg
https://panem.forumpl.net/t2446-sebastian-lyberg#35066
https://panem.forumpl.net/t2448-sebastian#35071
https://panem.forumpl.net/t2447-sebastian-lyberg
Wiek : 17 lat
Zawód : złodziej, przemytnik
Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz)
Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyPią Sie 08, 2014 6:52 pm

Bastian też miał swoje lęki. Poza dobrze o nim świadczącymi obawami o swą rodzinę, bał się na przykład śmierci. Banał, można by rzec, bo to ten typ strachu, który charakteryzuje większość społeczeństwa. Jedni ostatecznego urwania filmu boją się panicznie, inni trochę mniej, jeszcze inni próbują wmówić sobie, że nie boją się wcale, bo gdzieś tam czeka na nich Niebo i zbawienie. Lyberg nie należał jednak ani do pierwszych, ani do drugich, ani do trzecich. Nie był też wprawdzie tym, który gotów był na godną śmierć - szczerze mówiąc, nie uważał, by w dzisiejszych czasach taka w ogóle istniała - ale swój strach przekuwał na determinację. Nie czynił tego świadomie i nie w pełni - nie tak, by wobec skrajnego zagrożenie zachowywać całkowitą trzeźwość umysłu - ale wystarczająco, by zawsze podjąć walkę... Lub uciekać, skoro ustaliliśmy, że to czynił częściej. Uciekać jednak nie tchórzliwie, a ze sprytem, tak, by nie tyle zostawić niebezpieczeństwo za sobą, a zniszczyć je od środka, w najmniej spodziewanym momencie.
Tylko, że to nigdy nie było przecież takie proste. Gdyby śmierć nazwać Śmiercią, gdyby nadać jej garść ludzkich cech - zyskałoby się obraz przeciwnika nad wyraz sprytnego, niebezpiecznego, a przede wszystkim - świadomego swego sukcesu. Kogoś, kto prze przed siebie wiedząc, że nie może przegrać. Jak z kimś takim walczyć, jak uciekać? Nie da się. Właśnie dlatego Sebastian się bał.
Nie miał tej wiary, która w ostatnim zamknięciu oczu pozwalałaby mu dostrzec nie ostateczny koniec, ale początek czegoś nowego. Nie miał tej ufności, która pozwalałaby mu oczekiwać nadejście jakiejś wyższej siły, która powiedzie go ze sobą do nowego świata, innego wymiaru. Wierzył, że istnieje, póki żyje. Póki oddycha, pragnie - póty jest. Potem? Nie ma żadnego potem. Ostatnie tchnienie i stajesz się tylko kawałkiem mięsa skazanym na zgnicie. Nie ma chórów anielskich i pana w aureolce, który prowadzi cię za rękę do niebiańskiej bramy. Nie ma świetlistej wieczności i spoglądania na świat z góry. Sebastian był typem niewiernego Tomasza. Póki nie zobaczy, póty nie uwierzy - a dotąd nie natknął się na ani jeden dowód, który zachwiałby jego przekonaniem, że śmierć to koniec.
A na koniec Lyberg nie był jeszcze gotów. Nie to, żeby kiedykolwiek był gotów - prędzej będzie po prostu zmęczony, ale nie gotowy. Wyczerpany na tyle, by machnąć ręką na to, że już się nie obudzi - ale nie pogodzony z tym, co ma się zdarzyć. Z tym, że zniknie. Że przestanie istnieć. Że nie poczuje już smaku powietrza, nie usłyszy ludzkich głosów. To głupie, tak cholernie sentymentalne... Ale Sebastian naprawdę bał się nie istnieć. Nie potrafiąc ogarnąć umysłem tego, że można tak po prostu przestać być, czuł skuwające go zimno na każdą myśl, że przecież go to nie ominie. Że umrze w cierpieniach lub w spokoju, ale umrze i... I co? I nic. Nic nie będzie. Żadnego dalszego życia. Ot - był, nie ma.
I jasnym było, że podobnie jak Di, tak i jemu jest bardzo na rękę omijanie tej bardzo prywatnej sfery życia. To dlatego nie składał obietnic, nie dążył do wyznań, formalnych oświadczeń. Każda obietnica pociągała za sobą, w zgodzie z regułą naturalnego porządku rzeczy, konieczność przekroczenia pewnych granic. Zajrzenia w duszę drugiej osoby i odkrycia się przed sobą nawzajem. Ani on nie był na to gotów, ani nie była gotowa Delilah.
Dobrze było więc tak, jak teraz. Bez zobowiązań, ale ze sobą. Na granicy między obcością a bliskością. Zależnie od dnia balansowali trochę w jedną, trochę w drugą stronę. Tego dnia niewątpliwie przechylali się ku tej drugiej, mocno intymnej sferze.
- Ręce do góry, bo będę cię rozbierać - wyznał więc z ujmującą szczerością, czując niemal rzeczywiste ślady na swej skórze po pocałunkach Di. Jej bliskość parzyła go, jak gdyby wpadł w burzę żywego ognia, ale było to... Przecież właśnie po to uszczknęli co nieco z zapasów wróżki. Po to, by tak się czuć. Jak w środku piekieł, jak wśród porywów parzącego wiatru. Fundowali sobie pewien rodzaj bólu - a przynajmniej tak odbierał to Bastian - dawkę wrażeń, których nie da doświadczyć się inaczej. Pocałunki nigdy nie niosą ze sobą tak rzeczywistego, słodkiego smaku, skóra najpiękniejszej nawet kobiety nigdy nie smakuje tak, jak gdyby oblano ją płynnym cukrem, a dźwięki rozkoszy nigdy nie są tak intensywną, przejmującą muzyką. To wszystko jest gdzieś w tle, niby dostrzegasz, ale szybko zapominasz. Ułomność ludzkich zmysłów sprawia, że niczego nie da się odbierać w pełni. Połowicznie, tak, ale nigdy całościowo.
Teraz jednak otworzyli sobie drzwi do świata tych pomijanych najczęściej wrażeń, z których jeszcze przez kilka najbliższych chwil Lyberg ani myślał rezygnować. Gdy więc Di nieoczekiwanie uciekła, pozostawiając go tak, jak i on pozostawił ją przed momentem - bez wahania ruszył za nią. Chwycił ją za nadgarstek nim dotarła do okna, przyciągnął ją do siebie.
- Nawet jeśli... - mruknął cicho, pochylając się ku urokliwemu wgłębieniu przy szyi, by przez rozdęte nozdrza zaciągnąć się zapachem dziewczyny. - Nic mnie to nie obchodzi - rzucił przekornie, powtarzając słowa wróżki. Chwilę potem pchnął ją lekko przed sobą, aż jej plecy napotkały ścianę. Ucałował zachłannie jej wargi raz, drugi. Z biustonoszem dziewczyny uporał się już bez najmniejszego wahania, zdjęty z drobnego ciała skrawek materiału rzucając teoretycznie w kierunku kanapy, praktycznie pewnie w nią nie trafiając. Ale kto by się tym przejmował?
Przylegając do połowicznie nagiej Di, przez chwilę pożerał ją tylko łakomym wzrokiem. Nie całował, nie pieścił - a więc nie czynił tego, co by chciał. Zamiast tego świdrował wybrankę spojrzeniem, wcale nie udając, że spogląda tylko w jej oczy. Patrzył wszędzie, gdzie mógł. Chociaż w oczy głównie, wiadomo. Mówi się, że to one są zwierciadłem duszy - i Bastian jak gdyby próbował sprawdzić tę ich cechę. Nie ukrywajmy jednak - nawet, gdyby faktycznie tak było, chłopak nie był w stanie, w którym mógłby dostrzec coś szczególnie istotnego. A nawet, gdyby zdarzyło mu się coś zauważyć... Skąd miałby pewność, że nie uległ po prostu swej wyobraźni?
Sycił się więc raczej pieszczącym zmysły widokiem niż prowadził śledztwo dotyczące duszy wróżki. W pewnej chwili objął też dziewczynę w talii, przyciągnął do siebie, niby to pochylił się do pocałunku... Którego wcale jednak nie złożył. Zamiast tego jednym szarpnięciem rozprawił się z suwakiem jej spódnicy - tym razem zupełnie nie martwiąc się już, czy prosty mechanizm wytrzyma tak bezceremonialne traktowanie - by w kolejnej chwili zsunąć materiał z bioder dziewczyny, pozwolić mu opaść na zakurzoną podłogę i skryć stópki blondynki.
Do tej pory nie pytał o zgodę, nie zamierzał też czynić tego później - choć wcale nie wynikało to z przekonania, że dziewczyna faktycznie chce tego, co i on. Jasne, zdawało się to być oczywistym, ale nie było argumentem, którym posiłkowałby się chłopak. Bastian po prostu... Cóż, powiedzmy, że po magii był bardziej stanowczy, nieprzewidywalny. Czy na tyle, by zrobić coś wbrew woli swej przyjaciółki? Nigdy nie musieli tego sprawdzać, żadne z nich więc nie znało odpowiedzi na to pytanie.
W każdym razie, gdy pozostawił na drobnym ciele wróżki ostatni już, ale jakże strategiczny! skrawek materiału nie był to kurtuazyjny gest z jego strony, pozostawienie dziewczynie czasu do zastanowienia. Po prostu on tak chciał więc tak było. Znów dociskając dziewczynę do ściany, zaczepił palce o gumkę jej fig, zsunął je trochę - troszeczkę - i wreszcie znów sięgnął ku jej wargom, całując zachłannie. Nie zamierzał pozwolić jej uciec. Ani myślał dać jej ze sobą pogrywać.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptySob Sie 09, 2014 1:34 am

Zdecydowanie nie była jedną z tych osób, które tak bardzo lubowały się we wszelkiego rodzaju odurzaczach i które nie widziały bez nich nawet najmniejszego sensu życia, jednak musiała sobie szczerze przyznać, że dzięki nim wszystko zdawało się lepsze. I to właśnie w tym wszystkim kochała, bowiem sam gorzki smak większości z jej narkotyków jednak niezbyt do niej przemawiał. Mogłaby nawet stwierdzić, że sam w sobie ją nawet odrobinę odstręczał.
Jednak czego się nie robiło dla wspaniałych wrażeń przychodzących na trochę po zażyciu środków odurzających, które pozwalały człowiekowi odpłynąć w świat bez żadnych problemów czy zmartwień z nich wynikających. W ten wspaniały stan, który sprawiał, że Di odczuwała wszystko znacznie wyraźniej i przez to bardziej wyśmienicie.
Teraz nic nie wydawało jej się takie same. Nawet stara chata zyskiwała na wyglądzie, gdy zauważało się takie drobne szczegóły, jakie normalnie jakoś umykały wzrokowi człowieka. Jak dla przykładu drobinki kurzu wirujące w powietrzu i tworzące w nim rozmaite wzorki, które delikatnie mieniły się w padającym na nie świetle. Normalnie zazwyczaj tego nie zauważała, zaś teraz... Teraz było to dla niej czymś niezmiernie pięknym.
Serio, nadzwyczaj mało brakowało do tego, by zaczęła tworzyć prawdziwe przemówienia na temat uroku latającego kurzu, którego zazwyczaj nie szło jej znieść przez wzgląd na kichanie, oraz rozpłakała się przy tym ze wzruszenia. Tak, na haju zdecydowanie była bardziej wrażliwą osobą, a można by nawet rzec, że czasami wychodził z niej przez to mały mazgaj, bo akurat przychodziło jej nagle zauważyć zło tego świata i biedne zwierzątka. Bowiem do rozczulania się nad ludźmi miała naprawdę małe skłonności, których ujawnienie się można by było dosłownie uznać za święto narodowe.
Co nie zmienia akurat faktu, że dzięki takiemu wykorzystywaniu swoich zapasów stawała się w pewnym sensie innym człowiekiem. Może nie aż jakoś tak zupełnie różnym od zwyczajowej Di, ale z pewnością różniącym się od niej w nadzwyczaj wielu aspektach. To było coś takiego… Taki stan, w którym nawet ona dawno już pożegnała się z logiką, choć prędzej już można było chyba powiedzieć, że logika wypadła z pokoju bez słowa pożegnania niczym torpeda i to już z chwilą, w której zaczęły działać narkotyki. Jędza musiała oczywiście skorzystać z okazji, by zwiać tak cichaczem, pozostawiając ją zupełnie bez szans.
Chociaż w sumie to nawet nie chciała z nich korzystać. Czuła się tak… Dosłownie jak nigdy wcześniej. Było jej zadziwiająco lekko i przyjemnie, jakby pozbywała się jakiegoś przeogromnego ciężaru, który siedział na niej już od niezmierzonego wręcz czasu. Tak było chyba dosłownie zawsze i to w tym właśnie tkwiło największe niebezpieczeństwo, bowiem miała szczerą ochotę na to, by było już tak zawsze. Lecz przecież nie miała prawa sobie na to pozwolić, gdyż w żadnym razie nie chciała skończyć jak jedna z tych zmęczonych i wyniszczonych życiem żebraczek.
To właśnie dlatego z Sebastianem zawsze starannie dobierali dawki. Aby mieć choć na tyle trzeźwy umysł, by nie pozwolić sobie na zupełne odpłynięcie i pogrążenie się w tym jak większość jej klientów. Klientów przychodzących do niej po tym coraz częściej i częściej, zostawiających coraz to większe sumy pieniędzy, by wreszcie wyprzedawać już dosłownie wszystko za możliwość przychodzenia do niej na wielce magiczne sesje. Aż wreszcie przestawali przychodzić, a Di widziała ich leżących w jakimś rynsztoku. Zupełnie niezdatnych do życia, opuszczonych przez wszystkich i marzących tylko o tym, by móc ponownie wydawać fortunę dla krótkotrwałej przyjemności.
I nie, nie czuła się z tym źle. Miała przecież swoje własne życie, które wymagało nakładów finansowych praktycznie do wszystkiego. To była tylko kwestia prostego wyboru. Albo-albo. Albo ona, albo oni. Logiczne więc było to, co wybierała. Tutaj ponownie wkradała się kwestia braku przywiązania. Mając do wyboru własne szczęście lub szczęście innych, które w sumie w każdej chwili mogło się i tak skończyć, wybierała siebie. Dawna Delilah nigdy by tak nie zrobiła, obecna zupełnie nie przejmowała się niemoralnością swych czynów. W końcu ludzie sami do niej przychodzili, a ona dawała im tylko to, o co tak błagali. Tyle.
Idąc do okna, cóż, zachowywała się jak jeszcze dziwniejsza wersja siebie samej, ale to akurat nawet nie zwracało zbytnio jej uwagi. W sumie, nic chyba nie było w stanie zwrócić jej na dłużej, bo Di miała jeszcze mniejszą ochotę na skupianie się na najróżniejszych rzeczach. Choć może odrobinkę inaczej… Panienka Di miała przeolbrzymią ochotę robić wszystko, nie robiąc jednocześnie niczego i nawet nie robiąc nie robienia niczego też. Ot, takie małe dziwactwo potęgowane jeszcze bardziej poprzez tę lekkość na ciele i na duchu.
Lekkość, która powodowała, że dziewczyna zaczęła sama z siebie chichotać i nie potrafiła przestać. Nie był to może chichot jakoś specjalnie głośny i wwiercający się w uszy, w żaden sposób nie przeszkadzał nawet mijanym przez nią osobnikom, nagle zaczęło się ich robić nadzwyczaj wielu i to dosyć podobnych do siebie… identycznych nawet, ale jednak nie było to coś dla niej zwyczajowego. Zachowywała się tak tylko podczas takich "seansów" jak ten teraz. Normalnie może i lubiła podchodzić do życia na luzie, lecz na co dzień z pewnością nie była jedną z tych rozświergotanych, cukierkowych panieneczek, które zachowywały się jak naćpane szczęściem. A przynajmniej nie była taka, gdy nie przyjmowała akurat klientów.
O nie!, ona korzystała z życia, choć nie do końca tak jak by tego chciała, ale to w tym momencie nie było zbyt ważne, czerpiąc z niego garściami i może czasem dając też coś od siebie, ale jednocześnie miewając swoje gorsze i lepsze dni. A chociaż tych ostatnich było zdecydowanie więcej, to żaden z nich nie charakteryzował się raczej nagłą przytulankowatością i chęcią zawalenia caaaalutkiego świata radością.
Ale zastanawianie się nad dziwactwem tego wszystkiego w tej chwili niewiele ją obchodziło. W głowie miała tylko tę lekkość i chęć drobnego pogrzeszenia sobie z przyjacielem. Bowiem to wcześniejsze jakoś jej nie wystarczało. Można nawet powiedzieć, że tylko rozbudziło jej ciekawość i teraz nakierowana była tylko na dokładniejsze zbadanie reakcji Bastiana.
Sama bowiem czuła się, no i reagowała, całkowicie inaczej niż podczas wcześniejszych ekscesów. Czuła się inaczej, reagowała całkowicie inaczej i skakała myślami od rzeczy do rzeczy w dosłownie ułamkach sekund. Teraz, patrząc tak przez mijane okna, musiała przyznać, że takie dzikie i poniszczone miejsca wyglądały nadzwyczaj fascynująco. I chichocząco! Bardzo chichocząco.
Jej myśli ponownie przeskoczyły na Bastiana i tam chyba chciały pozostać przez dłuższy czas. Zwłaszcza po tym, jak jej sztuczka zadziałała, a on zdecydowanie nie dał jej o sobie zapomnieć, podkradając się do niej i przyciągając ją do siebie. Zakręciła się lekko z uśmiechem na ustach, wpadając w jego ciepłe i zapraszające ramiona, by wreszcie przylgnąć do niego i poczochrać palcami jego włosy.
- Taką właśnie miałam nadzieję. - Mruknęła, przesuwając dłonie na plecy Bastiana i rysując opuszkami palców drobne wzorki na jego skórze.
Z dzikim pomrukiem dała się pchnąć na zimną ścianę, zupełnie nie myśląc o tym, że przecież budynek był w bardzo kiepskim stanie. Bezceremonialnie przyciągnęła Bastiana do siebie, zajmując jego usta kolejnym głębokim pocałunkiem i jednocześnie praktycznie automatycznie wykonując ruchy mające na celu współpracę przy zdejmowaniu jej stanika.
Była zachłanna, dlaczego miałaby nie być?, raz po raz kosztując wargi przyjaciela. Wygłodniała część natury przejmowała nad nią władzę, a ona chciała ją już tylko nasycić. Sycąc wzrok spoglądaniem na Sebastiana, czemu towarzyszyło zadowolone wyginanie warg, sycąc usta jego pocałunkami, a ciało dotykiem. Bastianowe odsuwanie się od niej nawet o krok zdecydowanie nie spotykało się z jej aprobatą, ale cóż zrobić.
Nie przestawała jednak patrzeć na niego tym wzrokiem, który zdecydowanie mówił o jej, wielce magicznych!, wizjach ich niedalekiej przyszłości. W tym stanie i tak niczego innego nie dało się z niej raczej wyczytać, bowiem nie myślała na tyle trzeźwo, by zastanawiać się nad czymkolwiek innym niż to, co działo się w tej chwili, a nad czym w sumie też jakoś specjalnie nie myślała. Ona zwyczajnie działała.
Paradoksalnie - była to jedna z tych sytuacji, w których nie myślała nawet o głębszym ukrywaniu własnych sekretów i tajemnic, więc w pewnym sensie można było nazwać ją zupełnie odkrytą. Nie tylko w sensie cielesnym, ale i tym duchowym. Może i nie wyśpiewywała sama swoich tajemnic, ale z pewnością w którymś momencie skłonna by była to zrobić. Wyjątkowo skłonna, co też nie należało do codzienności. Nawet przy częstowaniu się rzeczami z jej zapasów.
Wszystko zaczynało dziać się coraz szybciej, a i ona odczuwała to znacznie intensywniej. Zupełnie jak fajerwerki czy gejzer pełen nie gorącej, ale przyjemnie ciepłej wody, który tylko rósł i rósł, pochłaniając wszystko. W głowie jej lekko szumiało, a humor miała wręcz wyśmienity. Coraz bardziej.
A gdy jej spódnica opadła na niezbyt czystą podłogę, ona sama postanowiła ponownie skosztować smaku warg Bastiana, rozkoszując się jednocześnie jego widokiem, dotykiem i tym wszystkim, co tak bardzo ich wzajemnie elektryzowało, jednocześnie pozwalając mu na wszelkie kroki. Całowała chłopaka zapamiętale, ledwo zwracając uwagę na nieznaczne opuszczenie w dół ostatniego kawałka materiału na jej ciele i uśmiechając się na ten gest z niezmiernym zadowoleniem.
Które tylko wzrosło, gdy jej dłonie powędrowały w stronę spodni Sebastiana, rozpinając mu je, lecz pozostawiając na miejscu. Przynajmniej do czasu, gdy nie postanowiła jeszcze bardziej pogłębić ich aktualnego pocałunku, jednocześnie obejmując Bastiana nogami w pasie i dopiero wtedy zsuwając mu kilkoma ruchami spodnie.
Powrót do góry Go down
the victim
Sebastian Lyberg
Sebastian Lyberg
https://panem.forumpl.net/t2446-sebastian-lyberg#35066
https://panem.forumpl.net/t2448-sebastian#35071
https://panem.forumpl.net/t2447-sebastian-lyberg
Wiek : 17 lat
Zawód : złodziej, przemytnik
Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz)
Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptySob Sie 09, 2014 7:30 pm

uprzedzenie drugiego stopnia, bo tu już naprawdę dzieją się zue rzeczy!

To można było nie podchodzić do życia na luzie? To znaczy, tak, zawsze były te obawy, niepokoje, to spięcie typowe dla życia w Kwartale, ale... Nawet pomimo tego wszystkiego, pomimo swoich lęków, Bastian nie podchodził do życia formalnie. Były jakieś sztywne ramy przyzwoitości, jakieś oczekiwania społeczne, ale trzymanie się ich nigdy nie leżało w sferze zainteresowań Lyberga. Jeśli przypadkowo jego poczynania się w nie wpasowywały, to nie dlatego, by do tego świadomie dążył. Przypadek, szczęśliwy zbieg okoliczności. A jeśli nie? Jeśli wychodził poza te sztywne granice - co w sumie zdarzało się znacznie częściej, niż dopasowanie się do nich? Co wtedy? Cóż, ze strony Sebastiana - nic. Zupełnie nic. Bo życie było jedno i nawet, jeśli nie należał do tych wyciskających je do ostatniej kropli, to na pewno nie zamierzał go zmarnować. Nigdy nie chciał znaleźć się w sytuacji, gdy, wyszedłszy wreszcie naprzeciw swym lękom, będzie żałował, że czegoś nie zrobił, czegoś nie doświadczył. Nie chciał kiedykolwiek stwierdzić, że nie wykorzystał danego mu czasu - zwłaszcza, że nie miał pojęcia, ile tak naprawdę go ma. Więc tak, w ogólnym rozrachunku, był na luzie. Nawet bardzo. Szukał nowych wrażeń, gdzieś tam podświadomie dbając tylko, by zanadto się nie narażać... Przy czym jego zanadto było odsunięte bardzo daleko. Przecież zajmował się przemytem. Przecież kradł. Przecież zamierzał wyjść z getta. Wiele rzeczy planował. Wiele zamierzał zaryzykować, postawić na jedną kartę. Tylko dla tego, że chciał życie przeżyć. Jak to pogodzić ze swym lękiem? Cóż, normalnie. Chwile strachu pozostawiając sobie na bezsenne noce lub momenty, w których po prostu nie da się go uniknąć, a tych póki co nie było aż tak wiele.
I dlatego też, że na co dzień nie traktował życia zbyt serio, że sprawdzał je na wszelkie możliwe sposoby, nie przejmował się teraz. Ani tym, jakimi późniejszymi problemami mogą zapłacić za chwile przyjemności, za krótki haj. Ani tym, że w tej chwili, dobierając się do Di, znów popełnia czyn przestępczy. Ani też tym, że chwila nieuwagi może poskutkować pożarem, ani tym, że mogą wpaść w ciążę. Niczym, zupełnie niczym się nie przejmował. Było zbyt dobrze, a Deli była zanadto zajmująca.
Usatysfakcjonowany pozorną uległością wróżki, nie tylko pozwolił jej zrobić coś na własną rękę - czyli, na przykład, pozbawić go spodni - ale też, gdy tylko oplotła go w pasie, potraktować to jako pretekst do bezczelnego potrzymania jej za pośladki. Nie, żeby w tej chwili naprawdę potrzebował szczególnego powodu, ale skoro już go miał - przecież trzeba było dziewczę podtrzymać, coby jej zgrabne nóżki nie zmęczyły się zbyt szybko! - to grzechem byłoby nie skorzystać.
Zresztą, było z czego korzystać. Gdy już ostatni skrawek materiału został definitywnie oddzielony od ciałka blondynki - czyli, mówiąc w skrócie, zerwany, gdyż przykładne zdejmowanie byłoby zbyt czasochłonne i skomplikowane - Lyberg miał w czym wybierać. Przez dłuższą chwilę nie decydując się na utratę któregokolwiek z pocałunków, rozkoszował się ciepłem i miękkością wróżkowych warg, odwzajemniając każdą jej pieszczotę. Był jednak zbyt pochłonięty kosztowaniem dziewczyny, by na tym poprzestać - musiał, po prostu musiał w pewnej chwili pójść dalej. Poszedł więc, przygryzając jeszcze tylko lekko wargę dziewczyny, by później całą swą uwagę przenieść na jej szyję i obojczyk. Całował każde z nich bez pośpiechu, powoli, dbając o to, by żaden skrawek jej ciała nie pozostał niedopieszczony. Najpierw z prawej strony, potem z lewej, przewędrował ścieżką od ucha blondynki, delikatną skórę szyi, urokliwe zagłębienie koło niej i dostrzegalny obojczyk. Dopiero wtedy poczuł pewien dyskomfort związany z niemożnością wykorzystania rąk. Dyskomfort, z którym koniecznie trzeba było sobie poradzić!
W tym celu posadził dziewuszkę na najbliższym parapecie, który przetrwał miesiące, podczas których dom popadał w ruinę. Oczywiście nad tym, czy ów parapet jeszcze trochę wytrwa, też się nie zastanawiał, bo i po co? Było tyle ciekawszych rzeczy, którymi mógł się zająć, że rozważanie potencjalnych katastrof i kolejnych uszkodzeń Chaty nie miało racji bytu.
A gdy już ręce miał uwolnione, wtedy nic, zupełnie nic nie mogło go powstrzymać przed nasyceniem się swą przyjaciółką. Pochylił się więc ku niej, znów przywierając wargami do jej obojczyka i od tego momentu kontynuując wędrówkę w dół, zmierzając docelowo do powabnych krągłości wróżki. Jednocześnie paluszki jednej z dłoni były już gotowe, by wślizgnąć się tam, gdzie tygryski lubią najbardziej. Znów bez pytania i, tym bardziej, bez uprzedzenia. Oddała mu się? Oddała. Zakładał więc, że reklamacji nie będzie.
W tym też momencie okazało się, że z koordynacją ruchową Bastian nie ma najmniejszych problemów. Pieszcząc raz jeden, raz drugi sutek dziewczyny kolejnymi pocałunkami, delikatnymi ugryzieniami, szczypnięciami czy ssaniem, nie miał problemu z jednoczesnym eksplorowaniem dłonią znacznie cieplejszych i bardziej zapraszających zakątków wewnątrz jej ciała. Będąc tak blisko dziewczyny, jak tylko mógł, chłonął jej gorąco i łaknął jej przyspieszonego oddechu. Wsłuchiwał się w rytm jej serca i narkotyzował jej zapachem, na tę chwilę będąc może nie spełnionym, ale z pewnością ogarniętym bardzo satysfakcjonującym pożądaniem.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyNie Sie 10, 2014 7:47 pm

Atmosfera między nimi coraz bardziej gęstniała, niechybnie się zagęszczała. Delilah odczuwała to wszystko coraz wyraźniej i wyraźniej, delektując się każdą mijającą, jak i nadchodzącą również, chwilą. To były bowiem jedne z tych specyficznych momentów, jakie nie zdarzały się zbyt często w miejscu takim jak KOLeC.
Tutaj każdy dzień był swoistą lekcją przetrwania. Każda minuta mogła być ostatnią, każda sekunda mogła zaważyć o tym czy człowiek przetrwa, czy może dane mu będzie opuścić ten nieszczęsny świat i w jaki sposób to zrobi.
To była jedna z nielicznych prawdziwych rozrywek, na jakie mógł pozwolić sobie dosłownie każdy mieszkaniec Kwartału, Dzielnicy Rebeliantów lub nawet tych resztek ludności, która usiłowała jeszcze zamieszkiwać Ziemie Niczyje.
Bo w informacje dotyczące rzekomego wyludnienia w tamtym miejscu, cóż, Di najnormalniej w świecie nie wierzyła. Nie dawała im wiary głównie z jednej przyczyny i to dosyć prostej. Takiej, jaką można było nawet nazwać dosyć beznadziejnie prostą, choć raczej niezbyt łatwą do przyjęcia. Przynajmniej przyjęcia przez grupę rebeliancką i ludzi wierzących bezmyślnie w to, co wypływało z ust rządu.
Otóż Delilah nawet kilka razy miała nawet przyjemność rozmawiać z kimś, kto żył po drugiej stronie muru i jednocześnie nie był z rebelianckiej dzielnicy czy też któregoś z dystryktów. No dobrze, fakt faktem, że często była to dosyć wątpliwa przyjemność ze względu na wybitnie nieprzyjemne zachowanie ludz stamtąd, jednak faktycznie jakaś bywała. Na tyle nawet wielokrotna, by Deli poznała nieco więcej od przeciętnej osoby, która wiedziała tylko o tym, że istniało coś takiego jak zniszczone tereny.
Ona wielokrotnie nawet zastanawiała się nad ucieczką z Kwartału, a skoro opcji wyboru kolejnego miejsca było jednak nad wyraz wiele. Chociaż Ziemie Niczyje nie kusiły w tym wypadku zbyt wieloma rzeczami. Prócz wolności były tam bowiem jeszcze takie rzeczy jak głód, brak prądu, niebezpieczeństwa wszelkiego rodzaju, które zaczynały się od tych zwykłych związanych ze zmianami pogodowymi, poprzez rebelianckie patrole, aż na dzikich zwierzętach zakończywszy.
Była praktycznie stuprocentowo pewna, że wybrałaby jakieś lepsze miejsce do życia, gdyby tylko miała faktyczną możliwość wyboru. Jednak nadzieje na prawdziwą ucieczkę z Kwartału były marne. I to nadzwyczaj. Ile razy słyszała przecież o ludziach, którzy tak usilnie podejmowali próby ucieczki z tego miejsca, że w końcu podczas nich ginęli. A ona nie chciała umierać. Poza tym... W KOLCu nie było aż tak źle jak w innym miejscu, w którym niegdyś spędziła dosyć długi czas.
Poza tym, jakoś tak automatycznie i nawet teraz, wiedziała, jak bardzo przepełniona by była samotnością. Brakiem chwil właśnie takich jak ta. Tak niesamowicie lekkich i przyjemnych. I brak jej było Sebastiana. Mimo wszystko jednak w jakiś sposób była do niego przywiązana.
No i szczerze uwielbiała to wszystko, co z nią wyrabiał. Nawet przy zupełnie trzeźwym myśleniu potrafili nieźle się ze sobą bawić i to w każdym tego słowa znaczeniu, zaś po odpowiedniej dawce środków z jej szafeczki wszystko było jeszcze wyraźniejsze, jeszcze bardziej intensywne i pełne emocji.
Jak te wszystkie pocałunki, którymi się wzajemnie obdarowywali. Mogła teraz wyraźnie delektować się tym specyficznym smakiem warg przyjaciela, który sprawiał, że miała na niego jeszcze większą ochotę. Lecz chwilowo unikała czynności bezpośrednio prowadzących ich ku dosłownemu zbliżeniu. Z doświadczenia wiedziała bowiem, że dłuższa gra wstępna zapewniała większą satysfakcję podczas seksu, który stawał się po niej jeszcze bardziej gorący i intensywny.
Raz po raz badała więc fakturę warg Sebastiana, zmieniając nieustannie tępo ich pocałunków. Z pełnej delikatności wprost w pełne dzikości napieranie na siebie warg. Badając językiem wnętrze ust chłopaka i jednocześnie zgrabnie utrzymując się w tym ich dziwnym rodzaju uścisku. Choć fakt faktem, że to jednak Sebastian utrzymywał ją głównie w powietrzu. Zwłaszcza w chwili, w której przejął to zupełnie na siebie, kładąc jej dłonie na pośladkach.
Wtedy to ona przesunęła swoje ręce niżej, rysując palcami coraz drobniejsze wzorki na jego skórze i wodząc dłońmi powoli. Pozwoliła swoim rękom przesuwać się swoimi własnymi ścieżkami, raz muskając jego włosy i kart, by w następnej chwili wkradać się powoli do bokserek.
Zamruczała dziko, upierając się plecami o, całe szczęście całą, szybę i przyciągając Bastiana do siebie, by móc całować go dalej. Jego plany były jednak całkowicie inne, choć z pewnością się na nich nie zawiodła. O nie. Mogła swobodnie nazwać je nadzwyczaj przyjemnie pełnymi satysfakcji.
Przesunęła swoje, opuchnięte i czerwone już od pocałunków, usta na szyję przyjaciela, skubiąc ją delikatnie zębami i od czasu do czasu muskając też samym czubeczkiem języka. Powoli rozkoszowała się lekko słonawym smakiem jego skóry, ciepłem ciała i przyjemnym męskim aromatem. Czymś w rodzaju piżmu przemieszanego z słodkawym zapachem dymu z kopcących się odurzaczy i czymś jeszcze, czego nie była w stanie w tej chwili nazwać.
I w sumie też nie chciała, bowiem całkowicie poddała się chwili,  gdy wsunął w nią swoje smukłe paluszki. Przymknęła oczy, pomrukując i pojękując cicho, gdy wygięła się w tył. Nie przejmowała się nawet tym, jak musiało to wyglądać od strony ulicy, a z pewnością musiał być to całkiem ciekawy widok, gdyż zasłonka w oknie należała do tych dosyć mocno prześwitujących.
Jednak Di się tym nie przejmowała, błyskając zębami w uśmiechu i pociągając Bastiana mocniej na siebie. Jednocześnie też wydając z siebie przeciągły jęk i badając swymi dłońmi jego gotowość. Która jej nie zawiodła, oj nie. Z usatysfakcjonowaną miną, wsunęła łapkę w jego bokserki, niespiesznie zajmując się jego męskością.
Powrót do góry Go down
the victim
Sebastian Lyberg
Sebastian Lyberg
https://panem.forumpl.net/t2446-sebastian-lyberg#35066
https://panem.forumpl.net/t2448-sebastian#35071
https://panem.forumpl.net/t2447-sebastian-lyberg
Wiek : 17 lat
Zawód : złodziej, przemytnik
Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz)
Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptyWto Sie 12, 2014 9:56 am

To oczywiste, że Ziemie Niczyje nie były bezludne - choć to właśnie chciano im wmówić. Fakt, populacja nie była tam może szczególnie duża, może faktycznie przetrwali tam tylko nieliczni, najsilniejsi - ale przetrwali. W końcu sam niektórych widywał. W końcu odbierał od niektórych towary dla Kwartału. Byli. Żyli. I chcieli pomóc.
Podobnie jak Di, Bastian musiał zastanawiać się czasem nad ucieczką. Musiał rozważać propozycje znajomych z Ziem, sugerujących mu, że powinien znaleźć odpowiedni moment i czmychnąć, póki jeszcze można. Póki jeszcze można... To w ogóle był taki czas? I co, później miało być gorzej? Naprawdę miały sens rozważania o jakiejkolwiek ucieczce? Szczerze w to wątpił, tak wtedy, jak i teraz. Mur był murem, Strażnicy Strażnikami i niezależnie, jak dobrze by się ukrywał i jak szybko uciekał, prawdopodobieństwo wpadki było więcej niż wysokie. Warto więc było ryzykować dla jakichś wyobrażeń, które mogły się nigdy nie sprawdzić? Niektórzy twierdzili, że warto. Sebastian jednak się do nich nie zaliczał.
Ucieczka to zresztą w ogóle była drażliwa kwestia, bo przecież coś byłoby trzeba zostawić. Coś - kogoś. Jeśli nie miało się nikogo bliskiego, to w porządku. Jeśli było się na tyle rozsądnym, by się nie przywiązywać, to może jeszcze można było próbować. Ale mając kogoś, w dodatku kogoś, co do którego miało się zobowiązania - choćby nawet narzucone samemu sobie? Nie oszukujmy się - ucieczka w większej grupie? takie określenie nie istnieje, nie ma racji bytu. Już we dwójkę ucieka się trudno, choć może czasem - bezpieczniej. Tak czy tak, gdy prowadzisz kogoś, na kim ci zależy, dekoncentrujesz się. Dzielisz swą uwagę na dwoje, a to nigdy nie pomaga. Więc w pojedynkę. A skoro tak, to musisz zostawić tych, których kochasz. Tych, o których dbasz. To nieludzkie i może był to kolejny argument, który zatrzymał Bastiana w KOLCu.
Bo przecież argument ten obejmował też Deli. I choć rozsądek podpowiadałby, że tym bardziej powinien się uwolnić, wyrwać z sieci znajomych i bliskich, uciec, póki jeszcze w ogóle był w stanie o tym myśleć - to on rozsądku nie słuchał tak, jak trzeba. Przemawiało do niego serce, pchało w kierunku porywczości i uporu, dlatego był tu, z Di w swych ramionach i ani myślał jej zostawiać.
Dzieląc swą uwagę pomiędzy pocałunki i dopieszczanie wróżki w każdy inny możliwy sposób, w końcu zdecydował się na krok dalej. Przy akompaniamencie znaczących pomruków, przyspieszonych oddechów i dudniącej w uszach krwi, oblizał badające dotychczas dziewczynę palce, przygarnął ją do siebie, na brzeg parapetu, zabrał delikatnie dłoń wybranki z dala od siebie i, pozbywszy się wreszcie bokserek, wziął ją tak, jak siedziała.
Wiedział, że za pierwszym razem żadne z nich tak naprawdę nie potrzebowało wiele. Krótka chwila wspólnej gry i eksplozja wrażeń tak intensywnych, jakich nie sposób wyobrazić sobie na trzeźwo. Żadne z nich nie musiało się spieszyć, ale przy obecnej wrażliwości dłuższe rozgrywki po prostu nie miały racji bytu. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Aż do ostatniej chwili Bastian był odległy od czułości. Ale zawsze tak było, czyż nie? Zawsze, gdy nie myślał samodzielnie. Jego pieszczoty stawały się nachalne, okraszone swoistą agresją. Prowadząc ich ku uniesieniu, skrył twarz w zagłębieniu szyi dziewczyny, gryzł lekko szczególnie delikatną skórę, wreszcie powiódł językiem wzdłuż pulsującej teraz wyraźnie arterii przyjaciółki. Całował ją też gwałtownie, łakomie, zapoznając ją w tej chwili z jej własnym smakiem, jaki pozostał mu na wargach. Napierając na jej nagie ciało tak, że przylegali do siebie niemal w każdym calu, był na świetnej drodze do pełnej dominacji nad wróżką.
Nic więc dziwnego, że potem, po chwili oddechu, nie pytał jej o zdanie gdy zdjął ją z parapetu, przytrzymując na swym biodrze tak, jak przytrzymuje się podrośnięte nieco dzieci. Nie szukał akceptacji, gdy odsłonił jedno z okien, zrywając służący za zasłonkę, w miarę przyzwoity koc - zrywając go chyba razem z pojedynczymi drzazgami deski, do której był przyczepiony. Rzucając materiał na największą wolną powierzchnię podłogi, położył na niej Deli, a potem, rozchyliwszy szeroko jej uda, posiadł ją ponownie, kochając mocniej, natarczywiej, jeszcze gwałtowniej.
Dopiero po tym drugim razie, gdy wargi obojga opuchły już nieco od pożądliwych pocałunków, gdy jego plecy nosiły już ślady paznokci wróżki a ona sama mogła czuć pierwsze fale bólu wynikłego z agresywnego stosunku, dopiero wtedy przerwał na dłużej. Przez krótką chwilę przygniatając ją własnym ciężarem, potem zsunął się obok, pociągając ją jednak przy tym za sobą w taki sposób, by jego męskość wciąż pozostała w jej drobnym, rozgrzanym ciele. Teraz, gdy byli już - przynajmniej chwilowo - po seksie, uwielbiał rozkoszować się wrażeniem tej skrajnej bliskości, jakie przynosiło podobne ułożenie. Nie bez znaczenia pozostawał też fakt, że w tej sytuacji najmniejszy ruch Deli mógł znów doprowadzić go do szaleństwa.
Póki co jednak potrzebował oddechu i potrzebowała go zapewne Di - choć mógł się mylić. Zakładając jednak, że tej nocy nie zamierzali spać zbyt wiele - jak zwykle po prochach, gdy żadne z nich nie było szczególnie sobą - mieli czas na to, by smakować się nie tylko tak bezpośrednio jak dotychczas, ale także poprzez samą, nie związaną z miłością bliskość.
Zagarniając ją zachłannie jak najbliżej siebie, uśmiechnął się zawadiacko. Przez krążącą we krwi chemię oczy lśniły mu nienaturalnie, a on sam niemal kąpał się w ogniu, jaki docierał do niego nie tylko ze strony Di, ale też z własnego wnętrza.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptySro Sie 13, 2014 5:02 pm

Zdecydowanie nie zawiodła się na kupnie całkowicie nowego i wcześniej nigdy nawet niewidzianego towaru, który może i nie należał do najtańszych, ale był zdecydowanie warty swej ceny. I choć przebłyski zdrowego rozsądku, jaki gdzieś tam jeszcze jednak miała, mówiły jej, że lepsza zabawa musiała z pewnością mieć też odpowiednio wyższą cenę, to jednak chwilowo udawało jej się jakoś to pomijać.
Co było, przynajmniej jak dla niej, dosyć dobrym ruchem. Przynajmniej chwilowo, bo istniała pewność co do tego, że zaraz za logicznym myśleniem odnośnie nowej zdobyczy, przyszłoby tysiąc innych myśli, których jak najbardziej teraz nie potrzebowała. Chociaż z częścią tych rozmyślań nie liczyła się nawet przy całkowitym braku narkotyzowania się. Był to bowiem w większości rodzaj tych spraw, które w KOLCu były na porządku dziennym, co działało mniej więcej tak, że już po jakimś czasie człowiek praktycznie przestawał się z nimi liczyć.
Co nie oznaczało, oczywiście, że nie można było nazwać tych wszystkich rzeczy ważnymi czy istotnym. Tylko jakoś chwilowo zupełnie niepotrzebnym jej do pełni szczęścia, którego kawałek miała dosłownie na wyciągnięcie ręki. I choć ludzie w różnych miejscach mieli całkowicie różniące się od siebie, często wręcz diametralnie, definicje radości zupełnej, Delilah z pewnością mogła powiedzieć, że ta jej może i nie była zbyt wymagająca, bowiem wymagała tylko kilku prostych, choć jednocześnie i w pewnym sensie ciężkich!, rzeczy, lecz zdecydowanie można ją było też zarazem uznać za jedną z najlepszych. A przynajmniej przy braniu pod uwagę standardów z Kwartału, które mimo wszystko nie były przecież zbyt duże.
Kwartałowe szczęście było co najmniej specyficzne, o czym można było się nadzwyczaj łatwo przekonać. Nawet dzięki chwilom takim jak ta, braniu udział w zupełnym szaleństwie, jakie ogarniało człowieka zaledwie po niewielkiej garstce prochów. Niewielkiej, lecz zdecydowanie zapewniającej wszech miar potrzebnych w tej chwili doznań.
Sprawiającej, że wszystko stawało się tak niezmiernie łatwe, no i nad wyraz intensywne w odczuwaniu. Wrażenia odczuwane podczas tego beztroskiego stanu przypominały jej wezbrany górski potok pędzący z niesamowitą siłą i prędkością. Nie było chyba niczego, co mogłoby go zatrzymać.
Tak samo jak intensywności rozkoszy, jaką zaznawała dzięki wprawnym ruchom kochanka. Już po niedługiej chwili oczy zaszły jej mgłą, a krew zaczęła jeszcze wyraźniej szumieć w jej uszach. Myślała tylko o jednym, wyłącznie o przyjemności, jaką dawali sobie nawzajem. Więc gdy postanowił przejść o krok dalej, przyjęła go z jak największą ochotą, delektując się każdym jego centymetrem i całą tą twardością. Zgrywając swoje ruchy z jego ruchami już zaledwie po kilku krótkich sekundach. To było instynktowne, automatycznie wcielana w życie chęć zapewnienia im jeszcze wyraźniejszej rozkoszy.
Myśl o tym, że byli teraz praktycznie aż za dobrze widoczni z ulicy nie miała w tym momencie żadnej racji bytu. W końcu to był KOLeC i tutaj widywanie dziwnych rzeczy było na porządku dziennym. Poza tym okolica ta należała do niezbyt popularnych na zwykłe spacery. A ktoś, kto zdecydowanie nie spacerował tylko, cóż, z pewnością nie miał czasu na zbytnie przyglądanie się otoczeniu i oknom w rozpadających się chatkach.
Choć i tak, jeśli jakikolwiek przebłysk dotyczący tego przeleciał już przez jej głowę, to zniknął on całkowicie z chwilą, w której opuścili parapet, a Delilah zawisła w powietrzu, podtrzymywana przez Bastiana. Roześmiała się z zadowoleniem, przylegając do niego całym ciałem i obejmując go mocniej. Nie ze względu na to, że wizja jej bliższego spotkania z podłogą nie wydawała jej się zbyt przyjemna, choć z pewnością miała też jakiś wpływ, lecz głównie z racji chęci bycia jak najbliżej chłopaka. Zwłaszcza w chwili, w której oddawali się rozkoszom cielesnym.
Nie było jej nawet ani odrobinę szkoda zerwanego koca, który przecież zawiesiła w całkowicie innym od zrywania i uprawiania na nim seksu celu, bowiem jej myśli w tej chwili skupiały się tylko na jednym. Ułożona na podłodze przykrytej tylko kocem, przyciągnęła jak najszybciej Bastiana ponownie do siebie, kontynuując to, co przerwali i ponownie zgrywając z nim ruchy. Wiercąc się pod nim i całując raz po raz. Kosztując swój własny smak z jego zmysłowych warg przy akompaniamencie przyspieszonych oddechów, pomrukiwania i jej własnych, coraz to wyraźniejszych, jęków zadowolenia.
Wodziła dłońmi po nagim ciele Sebastiana, badając nimi każdy kawałeczek jego rozpalonej skóry i skubiąc wargami jego szyję, gdy tylko choć na krótką chwilę odrywali się od swoich ust. A gdy nadeszło ostateczne spełnienie, wygięła się w łuk, ułatwiając mu dostęp i bardziej głębokie ruchy i wbijając mu paznokcie w plecy.
Po chwili, gdy opadł koło niej, oddychając ciężko, przylgnęła do przyjaciela, osobiście dbając o to, by się z niej nie wyślizgnął. Ta chwila, oczywiście - prócz samego seksu i momentu szczytowania, należała bowiem chyba do najprzyjemniejszych. Pełnych bliskości, choć o prawdziwym uczuciu mowy tutaj nie było, jak i świadomości, że wystarczy zaledwie jeden wyraźniejszy ruch, by móc powrócić do igraszek. W tym wypadku narkotyki były wręcz niezastąpione w swym powodowaniu praktycznie nieustannego podniecenia. O ile później z pewnością mieli być wykończeni, o tyle teraz nie istniało jako-takie uczucie nieprzyjemnego zmęczenia.
Było tylko, odbierane teraz jako niesamowicie przyjemne, wrażenie pobolewania mięśni. No i słodko-gorzkie uczucie gorąca rozprzestrzeniającego się po całym ciele. Przesunęła swą dłoń, rysując na piersi Sebastiana drobne wzorki opuszkami palców. Jednocześnie powoli uspokajała swój oddech, odwzajemniając roziskrzone spojrzenia.
Powrót do góry Go down
the odds
Nightlock
Nightlock
Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" EmptySob Sie 30, 2014 5:50 pm

Jak wcześniej wspominała Delilah, miejsce to potrafiło przerażać. Opuszczony, ledwo trzymający się na swoich „nogach” budynek był sam w sobie przerażający, a jeśli połączyć go ze stojącymi i żałobnymi wodami niewielkiego stawku, w którym zatopione były ciała, drzewa, które łypały na gości złowrogo i wiatr, który niemo poruszał kępami trawy, mógł przerażać niejednego gościa. Zwłaszcza, że robiło już się późno. Zmierzch bywał czasem jeszcze bardziej upiorny niż mrok nocy, bo był przejściem między światłością i mrokiem. Chwila, która zmieniała dobro w zło.
Pierwszą oznaką, że za chwilę mogło wydarzyć się coś złego, była cisza wokół, która po chwili zaczęła być przerywana natrętnymi drzewami, które ryły uparcie swoimi gałązkami ściany domu. Przybył wiatr, a wraz z nim też ciemne chmury nad Kapitol. Zwiastowały potężną ulewę. Jednakże to nie było nic nienaturalnego i złego. Ot, zła pogoda popsuła się jeszcze bardziej. Sceneria wyciągnięta prosto z horroru wcale nie świadczyła o tym, że Los pragnął ukarać tę dwójkę kochanków za tę nierozsądną zabawę na jego oczach czy ćpanie, czyż nie?
Niestety, Los miał to do siebie, że lubił krzyżować komuś drogi przez ich własne uczynki i miał też słabość do jako takiego dramatyzmu. Pewnie właśnie dlatego po skrzypnięciu resztek bramki, rozległo się wycie, a potem wściekłe ujadanie Eris, która wróciła chyba z obiadu. Lepiej  chyba było nie wiedzieć, co te psisko konsumowało. Lepiej w to nie wnikać, czego nie można było powiedzieć o jej aktualnym powarkiwaniu, któremu towarzyszyły odgłosy butów na werandzie. Ciężkie i nerwowe stąpania. Eris chyba założyła, że nie były to przyjacielskie kroki. Miała nosa i lepiej dla Delilah, by jednak reagowała na komendę „Morduj!”.
Jeśli dotąd dwójka młodych ludzi nie przejęła się tymi hałasami, to mocnym waleniem drzwi z pięści powinna już jak najbardziej. Zwłaszcza, że drzwi jakby zaczęły trzaskać w niektórych miejscach, by następnie zaliczyć zgon, lądując sobie z wielkim hałasem na podłodze i wzbijając w górę spore zapasy kurzu. W drzwiach, a właściwie jedynie w ich framudze, stał zaskoczony całkiem potężnie zbudowany mężczyzna, który już po chwili się otrząsnął i zaczął nerwowo krążyć wzrokiem po niewielkim pomieszczeniu, które miał w zasięgu wzroku z niechęcią wchodząc do korytarza i trafiając z wyrazem obrzydzenia na dwójkę. Wróżka i jakiś chłoptaś. Amelii nigdzie nie było widać.
- KURWO, GDZIE MOJA SIOSTRA?! – Ryknął, wskazując oskarżycielsko na Delilah. Cały aż kipiał ze złości, co też przejawiało się w niezwykle czerwonej twarzy i napiętych mięśniach.

4.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty
PisanieTemat: Re: Tymczasowa "Chata Wróżki"   Tymczasowa "Chata Wróżki" Empty

Powrót do góry Go down
 

Tymczasowa "Chata Wróżki"

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Tymczasowa sypialnia

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Getto-