Isis Snow - matka. Jedynie dzięki niej nie jest totalnym sukinkotem. Nauczyła go podstawowych wartości takich jak miłość, przyjaźń i roztaczanie opieki nad słabszymi oraz rodziną. Wyszło średnio, ale lepsze to niż nic. Louis Markovich - ojciec, ale nie mąż matki. Towarzyszył im jedynie przez parę lat życia, a z tego co Alvaro widział był bardziej przyjacielem niż kochankiem Isis. Kiedy widział syna zawsze mierzwił mu włosy. Ona - starsza przyrodnia siostra, której nigdy nie poznał. Wie jedynie, że żyje, a przynajmniej żyła i ma imię, które chyba zaczynało się na J... A może K? Chyba na J. Dalsza rodzina - tuż przed swym odejściem matka uprzedziła go, że ma dość znaczną rodzinę, ale nigdy nie dowiedział się ile ich jest, ile mają lat, ani chociaż jakie są ich imiona. Był jeszcze bardziej skonsternowany niż wcześniej.
Historia
- Hej, chłoptasiu nie chciałbyś zarobić? - usłyszał i odwrócił się w stronę mówiącego. W tym momencie ten rzucił w jego stronę jabłko czerwone jak krew. Było małe, miękkie, ale najprawdziwsze w świecie. Alvaro był zaś zbyt głodny by nawet zastanowić się nad tym co mogło się w tym jabłku kryć. Desperacja i głód były silniejsze od niego. Wgryzł się więc w owoc i zachwycił jego kwaśnym smakiem. Jadł jak wiewiórka - trzymając owoc w obu dłoniach - pochłonął go w parę sekund. Zjadł wszystko, nawet pestki. - Grzeczny chłopiec, a teraz chodź. Ktoś złapał go za ramię i poprowadził za sobą. Alvaro próbował się wyrwać, ale zaraz ktoś z tyłu skrępował mu ręce a wzrok zaszedł mu mgłą. Już po chwili bezwiednie zwisał między swymi oprawcami. Obudził się w wąskiej alejce z wielkim bólem głowy i dupy. Kucała nad nim śliczniutka kobieta o nieco szerokiej szczęce i małych piersiach. Miała na sobie kusą sukienkę i wysokie buty. Uśmiechnął się do niej. - Ah co my tu mamy... - definitywnie męskim głosem odezwała się kobieta. Alvaro dosłownie opadła szczęka i prawie natychmiast oprzytomniał. Transwestyta zachichotał i wstał. Podał mu też rękę, by Lav mógł się podnieść. - Dobrze się czujesz? Pamiętasz coś? - Nie... Ktoś skusił mnie na jedzenie, a potem... - podciągnął spuszczone spodnie i oblał się rumieńcem. - Kurwa. Znowu. - Słoneczko, musisz koniecznie znaleźć sobie burdelmamę - stwierdził, a może stwierdziła z troską. - Skąd Ci przyszło na myśl, że chcę zostać dziwką? - Łypnął na nią/niego spode łba i palcami rozczesał włosy. - Oh proszę Cię, kochanieńki. Widywałam Cię przy pracy nie raz. - Poklepał/poklepała go po ramieniu. - Chodź, doprowadzimy Cię do stanu używalności. A przy okazji jestem Katty. - A w zamian? - spytał Lav z westchnieniem. w KOLCu nie było nic za darmo. Żeński pseudonim sceniczny, bo raczej nie było to jego prawdziwe imię, nie zdziwił go nawet w połowie tak jak sam jego widok. - Lav. - Słodko. Może zatańczysz dla nas na stole? Wolimy kobiety, ale coś się wymyśli. Jesteś tu od początku? Masz jakąś rodzinę, do której chcesz wrócić? - Transwestyta zszedł na niebezpieczne tematy, więc i chłopak postanowił zachować ostrożność. - Taa, prawie. Rodziny nie widziałem od początku rebelii. Szukam swojej siostry. - Jak jej na imię? - Jenn - skłamał bez mrugnięcia. Skąd zresztą miał znać jej imię, do czorta? Matula była tak serdecznie pomocna, że nawet mu go nie wyjawiła nim znikła. Serce go zabolało na myśl o niej. Była dobrą kobietą. Jest. Wierzył, że nadal żyje. - Nie znam żadnej Jenn - westchnął/westchnęła. - Każda z nas kogoś szuka, kochaneczku. Może znajdziesz tę, której szukasz. Wyszli z zaułka i razem ruszyli szybkim krokiem. Zapadł zmierzch i na ulicach robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Transwestyta prowadził, a zrezygnowany Lav szedł jej/jego śladem. W końcu oboje dotarli do niewielkiego baru, gdzie siedziało więcej takich jak Katty. - Dziewczyny, to jest Alvaro i dziś będzie naszym gościem. - Wzrok podniósł na niego tuzin mniej lub bardziej umalowanych mężczyzn. Większość nosiła spodnie, ale było też parę odważniejszych w spódnicach i sukienkach. Widać nawet w KOLCu nie zamierzali rezygnować ze swoich przyzwyczajeń. Katty poprowadziła go do baru, gdzie zamówiła im drinki. Usiedli koło siebie. - Jak chcesz uniknąć podobnych sytuacji to idź do Violatora - poradził mu transwestyta i palcami przeczesał jego splątane włosy. Chłopak drgnął i zacisnął zęby, ale nic nie powiedział. - Młodo wyglądasz, jak o siebie zadbasz będziesz poszukiwanym towarem. Uszczypnął go w policzek i dał mu w spokoju wypić parę łyków drinka o wymownej nazwie "Biały rusek". Wyczuwał śmietanę, dużo wódki, chyba cytrynę, ale nie był pewien. Może też mleko? Nie przyglądał się nawet jak go robili. - Zostań z nami na noc, a jutro wyślemy cię do Violatora. Co ty na to? - Niech będzie. - Chłopak uniósł kieliszek i stuknął nim o ten trzymany przez Katty. - Za Ciebie. Resztę wychylił na raz, a do wieczora nie raz spadł ze stołu gdy tańczył dla dwunastu transwestytów.
Charakter
Ktoś złapał go za ramię w tłumie. Odruchowo spróbował się wywinąć i zwiać. A nóż widelec był to diler, którego nie spłacił i... Ktoś przywalił mu pałką w tył głowy i chłopak stracił przytomność. Ocknął się w jednej z nieprzyjemnych alejek KOLCa. Zgwałcą mnie i nie zapłacą, cudownie - było pierwszym co przeszło mu przez myśl gdy wolno unosił się na kolana. - Wstawaj szczylu, nie mamy całego dnia - usłyszał nad sobą zimny, drwiący głos. Chłopak sięgnął dłonią do pękniętej wargi i spojrzał spode łba na Strażnika. Najwyraźniej musiał ją przygryźć upadając wcześniej na ziemię. - Odpieprz się, stary. - Następny cios otrzymał w brzuch. Zakrztusił się, znów upadł i splunął krwią na podłogę gdy otrzymał kopniaka w brzuch. Nie dość, że był emocjonalny to jeszcze butny. Nie wróżyło to niczego dobrego. - Będziesz odpowiadał, albo tu zdechniesz - mruknął jego oprawca, przyglądając mu się z góry. - Mi nie zależy. - Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie jest taka sama jak na inne. Pierdol się. - Tak, tak. Stul pysk. - Złapał go za włosy i postawił przed sobą. - Nawet nie wiesz po co przyszliśmy i od razu się rzucasz. Jesteś głupszy niż myślałem. - Białe suki nigdy nie zwiastują nic dobrego - mruknął Alvaro, łypiąc na niego spode łba. Strażnik Pokoju puścił to mimo uszu. Widocznie był bardziej cierpliwy niż sugerowało to jego wcześniejsze zachowanie. Podsunął chłopakowi pod nos zdjęcie ładniutkiej jasnowłosej dziewczyny. - Widziałeś ją? - Nie. - Policzek zapiekł go od kolejnego ciosu. - Wiemy, że tak. Nie kłam. To ona przynosi Ci prochy? - Nie ćpam, panie Strażniku. Coś się panu pojebało. - Drugi policzek. Teraz już mógł mieć pewność, że zostanie siniak. Krew mu zawrzała - poobijany nigdy nie znajdzie klientów. - Gadaj, Alvaro. - Tak, to ona przynosi mi prochy. A potem ją pieprzę w ramach zapłaty - Znów wylądował na kolanach. Teraz nie skończyło się na policzku, ale uderzeniu w zgięcie kolana i paru ciosach po żebrach. - Taki jesteś wygadany? A chcesz stracić parę zębów? Twoi klienci na pewno będą zadowoleni z bezzębnej kurwy. - Strażnik odsunął się od chłopaka i dał mu czas na przemyślenia. Mózg młodego pracował na najwyższych obrotach. Mógł być odważny, pyszny i śmiały, ale nie zamierzał się poświęcać dla dobra drugiej osoby. Nie jeśli rujnowało mu to życie. - Alayaya - wymruczał, nie podnosząc wzroku. - Głośniej - Przedstawiła mi się jako Alayaya. Nie wiem czy to jej prawdziwe imię. Przynosi mi głównie fajki. Rzadko ma coś lepszego. - Jak jej płacisz? - zagryzł wargi, ale tego Strażnik nie mógł zobaczyć. Zmyślał na bieżąco i starał się, by brzmiało to autentycznie. Bo tak - kłamać umiał jak z nut. - Oddaję jej różne swoje rzeczy. Wisiorki, obroże, książki. Czasem je bierze, czasem nie. - Wzruszył ramionami i w końcu uniósł wzrok na Strażnika. Dobre kłamstwo musiało być wiarygodne.
Ciekawostki
Uwielbia narkotyki, a po zażyciu większości staje się bardziej obojętny, ale też zabawowy. Nie lubi tańczyć na stołach, bo parę razy przesadził z alkoholem i spadł. Niełatwo przywiązuje się do ludzi, ale jak już to na zabój. Zawsze chciał mieć psa, ale nigdy nie umiał opiekować się zwierzętami. Lubi gryźć po szyi. Jest biseksualny. Każdy transwestyta to jego przyjaciel.