|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Cordelia Snow Pon Mar 17, 2014 12:00 pm | |
| First topic message reminder :ZAINSTALOWANY ALARM MIESZKANIOWY Salon Jadalnia Sypialnia rodziców Cordelii Kuchnia Łazienka Łazienka 2 Sypialnia Cordelii Sypialnia Daisy
Ostatnio zmieniony przez Cordelia Snow dnia Wto Lip 22, 2014 12:21 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Cordelia Snow Wto Sie 26, 2014 7:31 pm | |
| Całe jego życie było przedstawieniem, za każdym razem obierał tylko przeróżne role. Początkowo entuzjastycznego chłopca z Czwórki, który nie miał przed sobą świetlanej przyszłości, wierzył w kontynuację starego jak świat dzieła przodków. Igrzyska były czymś ciekawym, ale nie bał się, strach był mu obcy, bo nigdy nie wierzył, że mogłoby mu się to przytrafić. Przecież co roku z tłumu wyrywali się żądni sławy nastolatkowie, chłopcy i dziewczęta, którzy przez lata szkolili się w sztuce zabijania. Podziwiał ich, ale nie tak jak podziwia się triumfatorów, którzy wracają ze zwycięskim laurem zdobiącym ich skronie. Podziwiał ich odwagę, że tak otwarcie i z tak szerokim uśmiechem potrafili stanąć w obliczu śmierci, podziwiał ich jak przegranych. Zdał sobie sprawę z tego faktu, wówczas gdy stanął na ich zaszczytnym miejscu, gdy jego imię i nazwisko rozpłynęło się po tłumie i nikt nie krzyknął, nikt nie wybijał się ponad nim, żadna dłoń nie wysunęła się z morza zaciekawionych głów. To był dzień, w którym jego rola w teatrze cieni się zmieniła. Chciał wrócić do domu, nie jako przegrany, a jako triumfator, na których cześć wiwatował. Oni mieli przewagę: doświadczenie i umiejętności. On był biednym chłopcem z Czwórki, a jego wiedza o zabijaniu ograniczała się do tej, którą zdobył na rutynowych ćwiczeniach w rodzimym dystrykcie. Posiadał jedynie piękny uśmiech. I to było, co potem zdołał zaobserwować, kluczem do zwycięstwa. Oni mieli po swojej stronie umiejętności, on chwycił za serca sponsorów. To było wspaniałe. Najmłodszy zwycięzca. Złoty chłopiec. Zaskakujący Finnick Odair z Czwórki. I trójząb, którym przypieczętował swoje zwycięstwo. Wrócił do swojego życia, morze i ryby, piękny domek w Wiosce Zwycięzców. Miał wszystko o czym marzyli inni. I krew dwudziestu trzech dzieci na rękach. Wówczas szukał usprawiedliwień, nie chciał być winnym, ale przeżył tylko on i nie było już nikogo, kogo mógłby zapytać się, co teraz. Był sam wśród tłumu otaczających go przyjaciół, bo nikt nie zdawał sobie sprawy, nikt nie wiedział, jak uciszyć demony przeszłości. Ale te wkrótce go porwały. Wówczas zrozumiał, że żaden zwycięzca Igrzysk nie ma usprawiedliwienia, bo zabijanie jest złe, bo istnieje wybór, są dwie ścieżki. On wybrał tę, której miał żałować do końca życia. Dlatego już nie szukał, nie starał się zmyć z siebie krwi. Ani teraz, ani potem. Bo był pieprzoną księżniczką, bo Igrzysk nie wygrywają ludzie prawi oraz dobrzy, bo uważał, że zemsta to jedna z tych rzeczy, po którą ma prawo sięgnąć. Ale to po raz kolejny nie przynosiło satysfakcji, kiedy cios padał tam, gdzie nie powinien, kiedy przyglądał się rozedrganej nastolatce starającej chwycić za stery. Desperacko, bo jej statek tonął, a on był jedynym, który mógł wyciągnąć do jej pomocną dłoń. -Bycie dobrym człowiekiem dawno wyszło z użytku, zwyciężają tylko Ci, którzy zawsze biorą to czego chcą - stwierdził, uśmiech przeszedł w politowanie, jego dłoń wylądowała na jej twarzy, włosy założył za ucho, jakby mu przeszkadzały. I nadal się wpatrywał, ale już się nie zastanawiał, widział jedynie oczami wyobraźni, jak zrzuca bieliznę, ale jej twarz znajdowała się poza, więc nie wiedział, jakie emocje wyryły się na licu. To wszystko i tak było zbyt nieprawdopodobne, samo to spotkanie. Nie wiedział, po co przyszedł, nie wiedział, po co kazał jej ubrać czerwoną bieliznę. Jeszcze przed chwilą był pewien, że wie czego chce, nawet wówczas, gdy wchodził po schodach. Miał jasno wyrysowaną drogę i cel, do którego miał dążyć. Ale to nic fascynującego. Gwałt na nastolatce? To miałoby go uszczęśliwić? Nie był pedofilem (ykhm). Nie był psycholem. Nie czerpałby z tego żadnej fascynacji, a jedynie iluzoryczne poczucie spełnienia, wykonania powierzonego przez jego własną zranioną podświadomość zadania. Był młodym chłopcem, miał marzenia i plany, stłamszone i zdeptane przez Igrzyska, a kiedy zdołał zbudować nowe życie, Snow chwycił je we własną garść i rozkruszył, aby ugiąć pod własnym dyktandem. Kolejna rola spadła na jego barki. Kapitol nadal zachwycał się zwycięzcą z Czwórki, Kapitol nadal trwał wiernie przy jego anielskim wizerunku, ale wykreował nowe - uwodzicielskie i tajemnicze, które musieli pokochać. To takie wspaniałe, bo całym sercem, wśród serii upokorzeń, zawsze myślał o dwóch rzeczach: o czwórce i o zemście. Która, gdy trzymał ją niemalże w objęciach, okazała się gorzka i upadlająca. Być może młoda Cordelia Snow miała rację, być może nie była taką pustą idiotką, może w końcu świat zdołał ją czegoś nauczyć. Lub celowała w ciemno. Tego miał nie dowiedzieć się nigdy. Ani tego, czy egzekucja na Coriolanusie Snow smakowałaby lepiej, o niebo lepiej? -Jest jedna taka rzecz, ale ty nie możesz mi jej dać - rzucił sucho, jakby zakończył temat, odsunął się, dłonie wcisnął do kieszeni, przygryzł dolną wargę w zastanowieniu i tak trwał. Było spokojnie, było bajecznie. Ona i on. Mogli już być w trakcie. Och, głupi Finnicku Odair, musisz się jeszcze tyle nauczyć. -I ja nie dam ci tego, czego pragniesz. Są sponsorzy, mogę ich zdobyć, potrafię, ale to wszystko - chociaż generalnie, ile kosztuje nowy mózg? W tym przypadku ta inwestycja okazałaby się najbardziej rozsądna, choć wątpliwe, aby medycyna Panem posunęła się aż tak daleko, przykre. Czyżby długonoga trybutka została skazana na porażkę? - Jeśli z nią porozmawiasz, załatwię jej kilka lekcji, ze mną lub kimś innym - bo wątpliwe, aby w innym przypadku chciała w ogóle z nim rozmawiać, przecież już nie był taki przystojny. I była jeszcze jedna kwestia, tylko jedna. I jeśli należało ją poruszyć, to właśnie teraz. Ale zanim powiedział cokolwiek, obszedł ją i opadł na kanapę, a nogi założył na stolik. Czyli - kielich w dłoń i lecimy? Och Rose, jak mi ciebie brakuje, mój wierny towarzyszu od alkoholowych trunków. -Jest jeszcze jedna kwestia, pamiętasz Sabriel Kent? - spytał pomiędzy pojedynczymi krótkimi łykami, już na nią nie patrzył, skupił się na przezroczystej cieczy połyskującej w świetle przygaszonych lamp - Oczywiście, że tak - odpowiedział, zanim zdążyła chociaż otworzyć usta, aby przenieść na Cornelię uważne spojrzenie - Opowiedz mi o tym - polecił. |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Cordelia Snow Pią Paź 24, 2014 5:33 pm | |
| | Jaki październik?
Głodowe Igrzyska nie miały prawdziwych Zwycięzców. Triumfatorzy uwielbiani przez Kapitol, pławiący się w luksusach i używkach, liczący na swoim koncie kolejne sukcesy… tak naprawdę oni wszyscy byli tylko zgrają złamanych ludzi, upodlonych w najgorszy z możliwych sposobów. Część z nich szukała zemsty, inni chcieli tylko zapomnieć, ale w tym nie pomagała żadna terapia ani morfalina. Bo Igrzyska i to wszystko, co następowało po nich, zmieniały człowieka na zawsze, taka była banalna prawda. Dla niektórych był to tylko gwóźdź do trumny zwanej obłędem, poszczególni waleczni wciąż rozpaczliwie próbowali udowodnić sobie i otoczeniu, że wcale nie ubywa im człowieczeństwa, ale po kilku miesiącach lub latach okazywało się, że wszystko szło na marne. Wygranie Igrzysk oznaczało przegranie własnego życia. Snow nie chciała nawet zastanawiać się, w którym stanie obecnie się znajduje. Czy paranoja dotycząca Coin była jedną z pierwszych oznak szaleństwa? Nie mogła rozpraszać się takimi rzeczami, musiała przekuć znaczenie słowa Zwycięzca na swoje własne potrzeby. Finnick miał rację, zwyciężają tylko Ci, którzy biorą to, czego chcą. Zapomniał jednak o bardzo znaczącej kwestii (a może nie chciał o niej wspominać?) dotyczącej wszystkich tych, których Zwycięzcy spotykają po drodze. Im nie wolno było oglądać się na kogokolwiek, pozwolić by sentyment doszedł do głosu, by przywiązanie okazało się silniejsze od pewności siebie. W dzisiejszych czasach do celu dochodziło się tylko po trupach, czasem nawet w dosłownym tego powiedzenia znaczeniu. Cordelia miała tylko jedną osobę, na której jej zależało, a ile takich miał Finnick? Gdyby prosta matematyka mogła zadziałać na jej korzyść, dziewczyna na pewno zdecydowałaby się ją wykorzystać. - Jesteś zwycięzcą – stwierdziła, choć oboje mogli wyczuć, że kryło się za tym niewupowiedziane pytanie. Czy w związku z tym weźmiesz to, czego chcesz? Jego dłoń na jej twarzy, kosmyk włosów odgarnięty za ucho i kolejny nieprzyjemny dreszcz, po którym bardzo chciałaby się napić, ale nie odważyłaby się przerwać tego dziwnego napięcia, które wytworzyło się teraz między nimi. Wiedziała, że w tej chwili stała na przegranej pozycji, ale przyzwyczajenie było silniejsze, nie mogła okazać żadnej słabości, nie mogła pokazać mu, w jak zastraszającym tempie wali się jej grunt pod nogami. Nie mogła pierwsza wyciągnąć ręki po swoje, wtedy na pewno by ją odtrącił. Musiała czekać. Tym bardziej zdziwiło ją jego zachowanie, gdy chwilę później cofnął wreszcie dłoń i nawet odsunął się nieznacznie. Ręce w kieszeni, przygryziona warga… czy to była część jego gry, czy może właśnie wypadał z roli? Nie wiedziała tego, nie była w stanie go rozgryźć, a frustracja z tego powodu sięgała niemalże zenitu. Poruszona na nowo kwestia Daisy zdołała uspokoić Cordelię choć trochę. Nie wiedziała jak długo jeszcze byłaby w stanie utrzymać się na powierzchni w morzu tych dwuznaczności, głębokich filozoficznych gdybań, ironii i niedopowiedzeń. Jaką zemstę zamierzał zaserwować Odair? Czy ta nie smakowała mu wystarczająco? Na pewno nie, jej samej także by nie odpowiadała. - Nie martwię się o sponsorów – powiedziała wreszcie, dzielnie patrząc mu w oczy. – Mam pieniądze i wbrew temu, co może się wydawać, w Kapitolu wciąż są ludzie, którym zależy na… pozostałościach dawnego ładu – wyszukanie odpowiedniego określenia dla siebie i Daisy nie było znowu takim łatwym zadaniem – Chodzi mi raczej o tych, którzy woleliby załatwić sprawę raz na zawsze. Ze mną im się nie udało, ale zapolują na nią. Ja nie dotrę do wielu mentorów, ty możesz to zrobić. Przekonaj ich, że Daisy nie jest zagrożeniem ani symbolem, którego pragną się doszukać. Skończyła wreszcie, a wtedy on chwycił swój trunek, odwrócił się i zajął miejsce na jednym z krzeseł, wyraźnie z siebie zadowolony. A może to była kolejna maska, może w ogóle jej nie słuchał i cały ten czas myślał o czymś innym? Albo o kimś. Sabriel Kent. Cordelia nie umiała powstrzymać cienia satysfakcji, który przez ułamek sekundy umiejscowił się na jej twarzy, gdy sięgała po swoją szklankę z whisky, stojącą ciągle w tym samym miejscu. Czyżby ta nieszczęsna matematyka miała pomóc jej wreszcie w wyrównaniu swoich szans przeciwko Finnickowi? Jeśli ona dbała tylko o kuzynkę, a on miał już dwie osoby do troszczenia się… Snow nie mogła tego nie wykorzystać. - Pamiętam doskonale – przyznała, upijając spory łyk alkoholu, nie krzywiąc się jednak nawet przez chwilę – Wiem jak teraz wygląda i gdzie mieszka, a to bardzo cenne informacje. Nie zdradziłam ich nikomu, nie jestem twoim wrogiem – powtórzyła po raz kolejny z nadzieją, że wreszcie to do niego dotrze, nawet gdyby miał ją teraz wykpić. Nawiązywanie do tego, co łączyło Sabriel z Finnickiem nie byłoby w tym momencie najlepszym rozwiązaniem, mogłoby podziałać jak przysłowiowa płachta na byka. Dawna Cordelia na pewno nie zawahałaby się przez wykorzystaniem tego, ale ta obecna w salonie… cóż, miała teraz zgoła inne priorytety. - Zielonooka blondynka sprzątająca u szefowej Strażników Pokoju. Najciemniej pod latarnią, prawda? – zapytała z przekąsem, odstawiając szklankę na stolik, ale nie odrywając wzroku od mężczyzny, którego reakcję pragnęła obserwować.
|
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Cordelia Snow Sob Lis 15, 2014 1:38 am | |
| Rozgrywka przeniesiona do retrospekcji. Następujący po niej przeskok czasowy przenosi nas do pierwszej połowy września 2283. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Strażnik Pokoju; dłużnik wieczysty Przy sobie : paczka papierosów (20 sztuk), telefon komórkowy, zapalniczka. apteczka, broń palna, magazynek z 15 nabojami, kamizelka kuloodporna, w pełni skompletowany mundur żołnierza, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : bije smutkiem po oczach
| Temat: Re: Cordelia Snow Pią Lut 13, 2015 2:29 pm | |
| Dlaczego po prostu nie wyślemy im zaproszeń na posterunek?W powietrze wzbił się siwy, gęsty tuman, gdy Carrington wypuścił z płuc długo wstrzymywany dym – końcówka peta zapłonęła wściekłą czerwienią, kiedy mężczyzna rzucił ją na mokry chodnik, dopełniając swego mordu na papierosie poprzez przydeptanie go ciężkim butem. Mniej zachodu, a element zaskoczenia jednakowy.Niedbała poza Curtisa dziwnie kontrastowała z napiętymi rysami twarzy, w której malował się niepokój - Carrington od dobrego kwadransa dotleniał umysł (oraz dokarmiał wielce prawdopodobny nowotwór), starając się sprawiać wrażenie kogoś, kogo od dobrych kilku lat z zapamiętaniem odgrywał; źródło utrzymywania wokół siebie względnego spokoju polegało na przybieraniu maski pielgrzyma, który stara się oczyścić swą duszę z zastarzałych pajęczyn i naprawdę, naprawdę nie ma nic wspólnego z otaczającym go stanem rzeczy… czemu w chwili obecnej dobitnie zaprzeczał mundur Strażnika Pokoju. W dłoni Curtisa niemal znikąd pojawił się kolejny papieros , lądujący automatycznie między spierzchniętymi wargami. Ułamki sekund dzieliły Carringtona od sięgnięcia po zapalniczkę i zaciągnięcia się dymem – ułamki sekund, podczas których mężczyzna zdołał zadać sobie sakramentalne pytaniem odnoszące się bezpośrednio do obecnie wykonywanego rozkazu. Co ja tu jeszcze robię?Pięć prostych słów przez które powróciły złe wspomnienia z okresu tournée zwycięzców, zupełnie tak, jak powraca smak niestrawionego, lichego posiłku. Narkotyczne seanse prowadzące donikąd, dwumiesięczna zabawa w zawodowców, kiedy to uczył się, jak najlepiej zadawać cios nożem, nieustanne zmiany partnerek, trójkąty obu typów, próbne rozstania i próbne pojednania, dziki seks, bojowy seks, nudny seks i w ogóle brak seksu. Ustawiczne poszukiwanie czegoś, co zostało zagubione gdzieś po drodze, w czasie pomiędzy przemierzaniem Panem w szybkim pociągu, którego wartość rynkowa mogłaby zapewnić wyżywienie całej Dwunastce (przynajmniej gdy ta jeszcze istniała) a życiem w pseudofilmowym światku Kapitolu, kiedy to starczało zaledwie na marną egzystencję, gdyż stało się jasne, że niepodsycana, trzymana na uboczu sława jest sławą nisko opłacalną. Przeszłość odbiła się Curtisowi czkawką, zmuszając go do wsunięcia papierosa na poprzednie miejsce i podjęcia wędrówki do wnętrza budynku, gdzie lokatorzy z nerwowym, zwykle nieuzasadnionym przestrachem wyczekiwali na wizytę Strażników Pokoju. Carrington odkaszlnął cicho, wspinając się po stopniach wyznaczających ścieżkę ku kolejnym drzwiom… oraz ku Victorowi, którego Curt pozostawił przed kwadransem w ramach przerwy na lunch, a konkretniej – wału na papierosa. Prowadzone od rana przeszukiwania mieszkań toczyły się spokojnym, niemal monotonnym rytmem wyznaczanym pukaniem do drzwi, przestraszonym wzrokiem gospodarza, otwieraniem kolejnych szaf, ostukiwaniem podłóg, ścian i czasem – autorski pomysł Carringtona – wanien. Jeśli zaś ktokolwiek stawiał opór (zwykle próbując ukryć pokaźną kolekcję erotycznych zabawek), wystarczała siła argumentu, nie zaś argument siły; zgodnie z przewidywaniami wysnutymi przez Curtisa odnalezienie jakiegokolwiek zbiega z getta graniczyłoby z cudem bądź niespotykaną głupotą ukrywającego go gospodarza i jak do tej pory poza (stanowczo) przesłodzonymi uwagami rzucanymi pod adresem polityki Adlera, Strażnicy napotykali jedynie mniej bądź bardziej oschłe powitania. Ale kto raczy wiedzieć, co przyniesie reszta dnia? - Cierpliwość okazuje się cechą dominującą. – rzucił spokojnie Carrington, zatrzymując się przed kolejnymi drzwiami oznaczonymi tylko i wyłącznie numerkiem. W rzeczy samej, cierpliwość wydawała się Curtisowi w tych warunkach jedną możliwą cnotą… zwłaszcza w kontekście jego własnych zasobów, które topniały w tempie zastraszającym. – Coś mnie ominęło? – zielone, niepokojąco intensywne w swej barwie spojrzenie przemknęło po korytarzu, w końcu zatrzymując się na Victorze. Nawet najbardziej wyważony (i zrównoważony) Strażnik Pokoju po kilku godzinach monotonnej pracy mógł paść ofiarą psychicznego dyskomfortu, podczas którego choćby najmniejszy czynnik irytogenny wzrastał do rangi olbrzymiego problemu, wymagającego natychmiastowej interwencji – sam Carrington musiał desperacko trzymać na smyczy własne nerwy, w czym mimowolnie pomagał mu Sean, stanowiący chyba najspokojniejsze towarzystwo, jakie Curtis mógł sobie wymarzyć. Na całe szczęście. Curtis podczas procesji od jednego mieszkania do kolejnego odnosił dziwne wrażenie, że przytłaczająca większość mieszkańców Dzielnicy Wolnych Obywateli nie ma w sobie nic, co mogłoby zostać określone jak choćby przebłysk woli walki. Funkcjonowali jakby w oparciu o kilka marnych sztuczek wokół rdzenia wewnętrznej próżni i Carrington nie był pewien, co dokładnie istnieje między ich życiem a nudą – czyżby tylko własne, głęboko skrywane obsesje? Byłoby z tego całkiem interesujące libretto, gdyby Curt wykombinował sposób na dramatyzację nicości. Cóż, teraz miał przynajmniej istotne artystyczne zagadnienie do zabawy. Strażnik zapukał do drzwi w ten dziwny, poniekąd właściwy dla swojej osoby sposób – najpierw jedno, dłuższe uderzenie, po nim zaś dwa głośniejsze, krótsze i bardziej energiczne, jakby Carrington był opukującym cielną krowę weterynarzem (diabli by te dziesiątkowe porównania). I choć poczucie niemal dojmującej stagnacji przenikało go aż do szpiku, dłoń mimowolnie przesunęła się ku kaburze, opierając z tą zaskakującą niedbałością o kolbę broni i spokojnie wyczekując na powołanie do akcji bądź wezwanie do spoczynku. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : broń palna, ampułka leku przeciwbólowego, magazynek z piętnastoma nabojami, kamizelka kuloodporna, latarka, telefon, zapałki, zapalniczka, piersiówka z alkoholem, przepustka do getta Znaki szczególne : zmierzwiona czupryna, wzrok spaniela Obrażenia : zrastający się złamany nos.
| Temat: Re: Cordelia Snow Pią Lut 13, 2015 3:18 pm | |
| Po upojnych chwilach spędzonych z Previą.
Przeszukiwanie mieszkań obywateli Kapitolu nie zapowiadało się na fascynującą wycieczkę, która mogłaby zmienić życie Victora Seana. Samo przypuszczenie, że niewiadoma ilość mieszkańców mogłaby przechowywać w swoich wspaniałych zaciszach ludzi z getta, było nieco szalone, ale i wielce prawdopodobna. Mimo to jednak Sean nie był zachwycony perspektywą opuszczania Kwartału, gdzie mógł ograniczać się do rutynowych kontroli tożsamości, względnie udzielania pomocy co biedniejszym. Nie czuł się dość komfortowo, patrolując dzielnicę wolnych obywateli (głupia nazwa, nawet wymawiał ją tak, by nie dało się wyczuć tych jakże wielkich liter rozpoczynających każdy wyraz); nie dlatego, że nie znał miasta – przecież przemierzał je wzdłuż i wszerz kilkakrotnie, jeśli nie kilkadziesiąt razy, Victor Sean, Zwycięzca, bożyszcze grupki głupiutkich nastolatek, chłopak znad oceanu, który wygrał, chłopak, który przeżył – dlatego, że nie chciał spotkać Cypriane. Cypriane. Naprawdę, wolałby teraz siedzieć w koszarowej kantynie i wcinać tę pomidorówkę z makaronem ryżowym i kukurydzą, popijać całkiem znośną herbatę lub niekiedy lurowatą kawę, niż spacerować wesoło i wyglądać kolejnego mieszkania do przeszukania. Albo myśleć o siostrze, która na jego widok zapewne zjeżyłaby się jak jakieś dzikie stworzenie, gotowe zaatakować, zagryźć i zabić. Cóż, mógłby zaśmiać się ironicznie, mając pełną świadomość tego, że naprawdę dobrze ją wyuczył. Może aż za dobrze. Skupił się na chwilę na wspomnieniach poprzedniej nocy, na wspomnieniu Previi, jej oczu i słodkiego smaku jej ciała, woni piżma i seksu, pożądania w najczystszej postaci. Benner, piękna, nieokiełznana i po prostu drapieżna Benner. Jak dobrze, że to nie z nią miał ten dzisiejszy patrol, bo niechybnie skończyłoby się kolejną namiętną igraszką, rozerwaniem białego munduru i wspomnieniem kobiecej wilgoci na jego palcach i ustach. - Przegapiłeś najwyżej piękne gołębie gówienko na pobliskim śmietniku, jeśli widziałeś jakiś na ulicy – uśmiechnął się krzywo w stronę Curtisa, z którym miał dzisiejszy patrol. Podczas gdy jego kumpel przebywał na przerwie śniadaniowej – zapewnie zakurzył fajeczkę lub dwie, pewnie stary nawyk, w końcu ludzie muszą mieć jakieś przyjemności – Victor czekał sobie spokojnie, rozmyślając i kontemplując wygląd korytarza, tuż przed drzwiami panny Snow. Tak, tak, Cordelii Snow. - Panna Snow jeszcze nie otworzyła, nie wychodziła ani nic – rzucił Sean, patrząc na mosiężny numerek na drzwiach. – Sądzisz, że u niej coś znajdziemy? Przeszukiwania były dość rutynowe, udało im się znaleźć jedną pokaźną stertę komiksów, inną, nieco niższą, zawierającą pornosy, kilka erotycznych fotek, banknoty pod odłażącą tapetą, erotyczne zabawki… Jednym słowem nuda. Dlatego mieszkanie Cordelii Snow mogło być nieco ciekawsze, chociaż Victor nie spodziewał się w nim gwiazdki z nieba. Najwyżej zestawu trucizn, sprezentowanego dziewczynie przez kochającego dziadka, ołtarzyka z podobizną Finnicka Odaira (ileż ich już widział, zarówno jako Zwycięzca, jak i jako wesoły członek radosnego patrolu rzygających tęczą Strażników Pokoju w bieli) i zdjęć na ścianie. Co, w głowie Victora także klasyfikowało się jako norma, nic niewyróżniającego się. Znał pannę Snow, i chociaż nigdy nie nawiązali bliższych relacji (rebelia i te sprawy), jakoś nie wierzył, żeby dziewczyna miała w domu coś, co mogłoby jej zaszkodzić. - No to jedziemy z tym koksem, nie? Uniósł zwiniętą w pięść dłoń i zastukał trzy razy, oczekując na otwarcie drzwi. Chciał po prostu zrobić swoje, wyskoczyć na piwo z Carringtonem i walnąć się do łóżka.
|
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Cordelia Snow Sob Lut 14, 2015 12:57 am | |
| | feniks z popiołów
Pomiędzy przeglądaniem notatek o metodach negocjacji, wyznaczaniem widm elektronowych oraz planowaniem zbrodni doskonałej, panna Snow nie odnajdywała w swoim życiu żadnych specjalnych rozrywek. Pogoda za oknem nie nastrajała zbyt optymistycznie, spacery odpadały nawet pomimo kilku kolorowych parasolek, posiadania których nie musiałaby się wstydzić w tym sezonie. Starzy znajomi zajęli się własnym życiem (lub zaszyli się w ukryciu przed Rządem), a na poznawanie nowych dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty. Żałoba po Daisy przemijała powoli, co nie oznaczało, że Cordelia straciła z oczu swój cel. Wykłady i studenckie życie nie rozpraszały jej zanadto, choć zajmowały znaczną część jej wolnego czasu. Zainwestowanie w siebie teraz miało zwrócić się w przyszłości. Odłożyła więc zemstę na później, w końcu ta podobno najlepiej smakowała na zimno. Nie potrzebowała siatki szpiegów i wykorzystywania starych przysług by zorientować się, że Strażnicy Pokoju przeszukują jej budynek – wystarczyła życzliwa wiadomość od sąsiadki. Zaczęli od dołu i byli tak bardzo przewidywalni, że zanim dotarli na drugie piętro, wszyscy poszukiwani (jeżeli takowi faktycznie gdzieś się tu ukrywali) mieli szansę uciec, a Snow i jej sąsiedzi dostali aż nadto czasu na pochowanie wszelkich podejrzanych przedmiotów. Kogo ten rząd zatrudniał? Cordelia nie zamierzała miotać się jak szalona w oczekiwaniu na rewizję, nie miała przecież nic do ukrycia. A przynajmniej nic takiego, czego obecności nie mogłaby wytłumaczyć. Studiowała chemię, do diaska, a jej dziadek był znany z zamiłowania do swych trucizn, których dopiero ukrycie mogło wyglądać podejrzanie. Wizyta Strażników Pokoju mogła stanowić doskonałą okazję do zabawy, odkurzenia swoich umiejętności aktorskich, więc jedyną obawą blondynki był tylko poziom poczucia humoru u osobników, którzy mieli już niebawem pojawić się w jej drzwiach. Przygotowała się bardzo dokładnie, zakładając elegancką spódnicę i czarną bluzkę bez absolutnie żadnego dekoltu. Na jej szyi, jak codziennie, wsiał jedynie medalik z kapsułką cyjanku w środku – pozostałość po Igrzyskach, o których wolałaby zapomnieć. Ułożyła włosy, pomalowała usta i podziwiając efekt w lustrze pomyślała tylko, że Strażnicy wiedzieli, co robili, skoro zostawili sobie jej apartament na deser. Wszyscy wiedzieli, że mieszka tu Cordelia Snow, a zapominali chyba o jej rodzicach. Nic dziwnego, skoro jej ojciec był osobą przezroczystą, niemalże zupełnie bez charakteru, a matka była zbyt spokojna i uległa by przejmować się tym, że jej niepełnoletnia jeszcze córka jest właściwie jedyną reprezentantką rodziny w naprawdę wielu sprawach. Zarabiali, opłacali jej studia, a kolacje jadali w zupełnej ciszy, jakby nie zdawali sobie sprawy z niechęci, jaką darzy ich własne dziecko. Na całe szczęście państwa Snow nie było w domu, swoją obecnością zepsuli już jedną wizytę Strażników, więc chociaż ta miała szansę rozegrać się tak, jak życzyłaby sobie tego Cordelia. I wreszcie rozległo się to oczekiwane pukanie do drzwi, lekki uśmieszek zatańczył na ustach dziewczyny, a ona sama odczekała stosowną chwilę, zanim ruszyła sprzed lustra, prosto do przedpokoju. Przedstawienie czas zacząć. Powoli otworzyła drzwi, darując sobie całą szopkę z udawaniem, że nie wie po co Panowie Strażnicy pojawili się dziś w okolicy. Zamiast tego zadarła dumnie głowę i cofnęła się do mieszkania, wpuszczając niecodziennych gości (choć z białymi mundurami miała styczność niemalże regularnie, coraz częściej ozdabiając je szkarłatem). - Rodziców nie ma w domu – oznajmiła niewinnie, choć nie zgrywała żadnej lolitki. Formalność miała za sobą, poinformowała ich o zaistniałej sytuacji i teraz tylko w gestii dwóch mężczyzn leżało to, czy zechcą przeszukać mieszkanie pod nieobecność osoby pełnoletniej. Gdy przekroczyli próg jej mieszkania, mogła przyjrzeć im się bliżej. Curtis Carrington i Victor Sean, nazwiska i twarze znane jej całkiem dobrze, w końcu sława po Igrzyskach nie przemijała nigdy. Swoją drogą, czy każdy Zwycięzca był skazany na karierę Strażnika Pokoju? Snow nie miała zamiaru dopasowywać się do tego wzoru. - Napiją się Panowie? Na pewno po tylu godzinach pracy kieliszek czegoś mocniejszego nie będzie grzechem – na końcu języka zatrzymała informację o przechowywanej whisky swojego dziadka. Curtis i Victor chyba nie darzyli staruszka sympatią, więc sama Cordelia wolała nie podpadać na wstępie. Uśmiechając się delikatnie, wygładziła spódnicę i złączyła dłonie, nadając swojej postawie iście niewinny wygląd. Tylko od Strażników zależało, czy się na niego nabiorą. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Strażnik Pokoju; dłużnik wieczysty Przy sobie : paczka papierosów (20 sztuk), telefon komórkowy, zapalniczka. apteczka, broń palna, magazynek z 15 nabojami, kamizelka kuloodporna, w pełni skompletowany mundur żołnierza, scyzoryk wielofunkcyjny Znaki szczególne : bije smutkiem po oczach
| Temat: Re: Cordelia Snow Wto Lut 17, 2015 9:01 pm | |
| Zlecone Strażnikom Pokoju zadanie nie miało w sobie choćby odrobiny finezji, co w dość oczywisty sposób wymuszało nie mniej pokraczne działania mundurowych. Ani Victor, ani Curtis nie mieli zamiaru odgrywać komandosów skradających się w najwyższej konspiracji po terenie wroga i daleko im było do używania okien zamiast drzwi – o przeszukaniach mieszkańcy dzielnicy wiedzieli z niemal tygodniowym uprzedzeniem, w mniej (częściej) bądź bardziej (rzadziej) bezpośredni sposób stając się odbiorcami informacji o planowanych działaniach Strażników. I choć bezcelowość działań była niemal bolesna, Carrington ani myślał sprzeciwiać się rozkazom – nie dlatego, że wizja dyscyplinarki napawała go przerażeniem, nawet nie z powodu swej wrodzonej karności właściwej dla bydła z Dziesiątki: on po prostu musiał wyrwać się z posterunku. Musiał opuścić ciasne uliczki getta, wszechobecny strach niemal wyzierający z oczu tych, którzy nie potrafili zrozumieć, dlaczego spotyka ich podobne upodlenie. Te spojrzenia – one wszystkie przypominały mu o życiu sprzed niecałej dekady, gdy podobnym wzrokiem odprowadzał Strażników Pokoju w Dystrykcie Dziesiątym, gdy z niemal równie (jeśli nie większym) przestrachem zastanawiał się… kiedy przyjdzie pora na niego, kiedy szczęście się odwróci i nie pozostanie nic poza padnięciem pod kolejnymi uderzeniami butów. Człowiek mniejszego ducha załamałby się w podobnym momencie. Człowiek myślący bardziej konwencjonalnie znalazłby się w kropce. A Carrington? Jego jakby kto na sto koni wsadził – od śmierci brata mięsił, kombinował i łgał jak z nut, byleby przetrwać dwa ostatnie lata Dożynek i byleby po najgorszym (jak naiwnie sądził) okresie ułożyć sobie życie. Może z kobietą, na pewno bez miłości, za to ze stałą pracą i w miarę stabilną pozycją w Dziesiątce. Ale po Igrzyskach plan trafił szlag. Mało tego – czarę goryczy dopełniła Rebelia, która po raz kolejny obróciła w proch w miarę ustabilizowaną przez Curtisa rzeczywistość. Co innego mu pozostało? Przywdzianie munduru, zaprzedanie duszy diabłu (w domyśle prezydentowi) i służba nowemu, lepszemu Panem. Chwytajcie dzień, nie znacie bowiem dnia ani godziny! Niemal prychnął śmiechem, wyraźnie czując, jak dotychczasową stagnację ducha zastępuje psychiczny dyskomfort. Wolałby wrócić do ciasnego mieszkania, zanurzyć nos w zakurzonej książce i zatracić się we własnych myślach, upewnić się, że jego ciało jest bezpieczne a umysł zostaje między Rajem a próżnią… ale by mieć mieszkanie, zakurzoną książkę oraz bezpieczną możliwość rozmyślań, musiał pracować. Prosta, odwieczna zależność, na którą maluczcy pokroju Carringtona nie mieli najmniejszego wpływu i której – dla własnego bezpieczeństwa – powinni przestrzegać. Dobry pracownik to pracownik posłuszny, jak głosiły legendarne tabliczki w rzeźni Dziesiątego Dystryktu (doprawdy, przeurocze miejsce, powinni organizować tam wycieczki). Świat wspomnień uleciał wraz z papierosowym dymem, zaś nadzieja na owocny, spokojny wieczór zgasła pospołu z niedopałkiem pod ciężkim, wojskowym butem i nim Curtis zauważył, musiał stawić czoła przykrej rzeczywistości, wyczekując, aż kolejny mieszkaniec Dzielnicy Wolnych Obywateli uraczy patrol Strażników Pokoju zaskoczonym spojrzeniem, przekleństwami ewentualnie nawoływaniem do nieistniejącej Sprawiedliwości. - Wszystkie gołębie zjedli w getcie. – niepokojąco poważny, ponury ton głosu Carringtona dobre kilka sekund odbijał się echem po klatce schodowej, aż w końcu zamilkł stłumiony przez otchłanie piwnic. Coś w słowach Curtisa (nie coś, wszystko) zawierało uniwersalną prawdę ucinającą ewentualne próby drążenia przez Victora tematu – sam Sean zresztą nie należał do tego typu mundurowych, którzy próbowali głosić idylliczną wizję Kapitolu. Na szczęście. Słysząc zaś pytanie swego kompana, Carrington zmarszczył delikatnie nos, wyraźne ważąc w myślach swe kolejne słowa. Czy coś znajdą? Niech go koń kopnie, jeśli mieliby nie znaleźć. Przecież w grę wchodziło mieszkanie rodziny Snow… oraz, co tu dużo ukrywać, miejsca zameldowania samej Cordelii Snow, co oznaczało mniej więcej tyle, iż zarówno nazwisko… jak i tytuł zwyciężczyni Igrzysk do czegoś zobowiązywał. A choć wątpliwe, by w grę wchodzili zbiedzy z getta, Strażnicy najpewniej natkną się na kilka mniej akceptowalnych społecznie substancji, które na swoje nieszczęście będą musieli uznać jako specyfikę praktykowanych przez panienkę studiów. Ot, uroki biurokracji. - Przekonajmy się. – kąciki ust Carringtona podskoczyły nieznacznie do góry, gdy zalegającą na korytarzu ciszę przerwało pukanie… oraz lekkie, dochodzące zza drzwi kroki. Strażnicy nie musieli długo czekać na gwiazdę dzisiejszego dnia – przy akompaniamencie cichego skrzypu zawiasów im oczom ukazał się widok, który co słabszych osobników powaliłby na kolana bądź też zmusił do mimowolnego zagwizdania pod nosem w wyrazie najszczerszego uznania i aprobaty. Sam Curtis nie zdołał powstrzymać własnej reakcji – a choć w jego wypadku jedyną oznaką emocji było lekkie uniesienie brwi, panna Snow mogłaby odebrać to jako komplement. Gdyby rzecz jasna obchodziło ją zdanie zupełnie obcego faceta w bieli. - Jak mniemam, jest Pani zameldowana pod tym adresem, co automatycznie upoważnia nas do… - głos Carringtona ugrzązł w gardle pod wpływem niespodziewanej, ale aż nazbyt oczywistej myśli. Wiedziała. Curtis zmrużył delikatnie oczy, wbijając niepokojąco chłodne (chłodne? A może najzwyczajniej zmęczone?) spojrzenie w chwilową gospodynię mieszkania. Doskonale wiedziała, jak to się odbędzie. - … przeszukania. – zakończył spokojne mężczyzna, przenosząc wzrok na Seana i przestępując próg oddzielający ich od wnętrza domu. Lęk walczył w Carringtonie z fascynacją. Stał oto wobec doświadczenia i kontemplacji osoby, od której obecności ludziom mimowolnie miękły kolana, serca dudniły, a w duszach hulał zimny wicher. Obecność Cordelii Snow stanowiło zarazem zjawisko na tyle nieprzewidywalne, iż Curtis nie potrafił przewidzieć ani stworzyć utartego schematu jej zachowania – a więc w końcu coś, z czym nigdy jeszcze nie miał do czynienia, sam rdzeń sensu, w imię którego znosił te niekończące się godziny nudy. Krótko mówiąc – musi nieodwołalnie stawić temu czoła. - Grzech jest kwestią sumienia, którego Strażnicy rzekomo nie posiadają. Mamy za to, na swoje całkowite nieszczęście, regulamin zakazujący spożywania alkoholu w godzinach pracy. – w kącikach ust Carringtona zatańczył uśmiech, gdy powtórzył swoje słowa w myślach – równie nadętej, biurokratycznej formułki nie potrafiłby wymyśleć nawet rzecznik prasowy prezydenta Adlera. Curtis pogratulował sobie w myślach, po czym przeniósł wzrok na Victora, który czynił honory w papierkowej robocie - jeśli Sean uzna, że będą mogli wystartować z (najpewniej) czysto formalnym przeszukaniem, sam proces potrwa najwyżej kilka minut. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : broń palna, ampułka leku przeciwbólowego, magazynek z piętnastoma nabojami, kamizelka kuloodporna, latarka, telefon, zapałki, zapalniczka, piersiówka z alkoholem, przepustka do getta Znaki szczególne : zmierzwiona czupryna, wzrok spaniela Obrażenia : zrastający się złamany nos.
| Temat: Re: Cordelia Snow Sro Lut 18, 2015 1:41 pm | |
| Panna Snow. Gdy Victor zobaczył jej twarz, naznaczoną niemalże niewidocznym już bólem po utracie członka rodziny, stłumił w sobie ciche westchnienie. Ktoś, kto nie znał traumy, jaka często dotykała Zwycięzców Głodowych Igrzysk, mógł stwierdzić, że Cordelia jest okazem zdrowia, promieniującym dziewczęcym blaskiem, bez trosk, bez zmartwień – w skrócie wzorowa studentka doskonałej uczelni, której niektórzy wróżyli błyskotliwą i szybką karierę. - Dzień dobry – rzucił spokojnie w stronę Cord, posyłając jej lekki uśmiech. Jednocześnie zaczął zastanawiać się, ile razy spotkali się z wnuczką byłego prezydenta i jaki był charakter ich znajomości. Co prawda Sean nie należał do ścisłego fanklubu dziadka dziewczyny, darzył go jednak ogromnym szacunkiem i owy szacunek okazywał zawsze – zgodnie z tym, jak został wychowany przez rodziców. Co do samej Cordelii, miał okazję poznać blondyneczkę po swoim zwycięstwie; zrobiła wtedy na Victorze niemałe wrażenie, przez co on sam mógł uznać, że ma do czynienia z młodą, inteligentną i ciekawą osóbką. To wrażenie trwało do tej pory, a za każdym razem, gdy Victor spotykał Cordelię, miał o niej coraz lepsze zdanie. - Mam nadzieję, że wyraża Pani zgodę na przeszukanie – zwrócił się do dziewczyny dość oficjalnie, mimo że zwyczajowo byli na ty. Jednocześnie posłał jej wymowne spojrzenie, jednoznacznie mówiące, co myśli o przeszukaniu jej mieszkania. Nawet gdyby miała coś do ukrycia, Sean nie wszczynałby żadnego alarmu – można by rzec, że panna Snow miała u niego czyste konto niezależnie od tego, co mogłaby knuć. Bo że coś knuje – nie miał wątpliwości. - Dziękuję – lekki uśmiech i zaprzeczenie. – W związku z tym, że rodziców nie ma, poprosimy Panią o podpisanie kilku dokumentów, a gdy rodzice wrócą, bylibyśmy wdzięczni za skierowanie ich na posterunek, by mogli również złożyć swoje podpisy. Gdy Curtis zamyślił się na moment, Victor mrugnął znacząco do Cordelii. Przeszukiwanie domów i mieszkań było dość rutynowym zajęciem. Wchodzili, sprawdzali każde pomieszczenie, sporządzali krótki protokół, dawali do podpisania i wychodzili. Bardziej szczegółowe raporty można było sporządzić bezpośrednio na posterunku, ale Victor nie miał najmniejszej ochoty ciągać panny Snow za fraki – właściwie to za piękny strój, który psuła tylko ta kapsułka na szyi – na posterunek. Dziewczyna, która zapewne mogła dowiedzieć się wcześniej od znajomych o przeszukiwaniach, wyglądała na spokojną i pewną tego, co się wydarzy. Dlatego też młody Strażnik (bo w końcu między nim a nią było tylko kilka lat różnicy) ze spokojem wypełnił dokumenty, a następnie odłożył je na moment. - Curtis, możemy zaczynać. – rzucił swobodnie, jednocześnie ukradkiem wyjmując telefon, by wysłać krótką wiadomość.
|
| | |
| Temat: Re: Cordelia Snow | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|