// Początek
Nie gańcie mnie że koniec posta jest beznadziejny, ale myślałem że mam nóż w wyposażeniu... >_<Samotność. Ostatnio mój najbliższy towarzysz. Podąża za mną niczym cień. Rzuca przyciemniającą mgłę na mój umysł, przez co doprowadzam się do coraz gorszego stanu. Mój najbliższy towarzysz jest klątwą. Mgła na umyśle utrudnia brnięcie wprzód, bo przez nią zanika też moje pole widzenia. Mgła zagęszcza się, a ja tkwię w kropce bez wyjścia, w martwym punkcie. Może nie tkwię. Zagłębiam się w punkt. Spadam wciąż w studni bez dna, może czekam na wpadnięcie do wody? Spadam w studni, której chyba nawet nie widzę. Może jest zamglona, jak mój umysł. Mgła zawsze zagęszcza się na dole, więc wszystko zagęszcza się coraz bardziej. Czy powinnam się wspinać? Czy na górze jest jeszcze wyjście?
Może później się nad tym zastanowię.
Co teraz się ze mną stało?
Siedzę w wilgotnym tunelu. Co chwila słyszę kapiącą kroplę z jakiejś zepsutej rury oraz jej odbijające się echo. Odczuwam nieprzyjemny i srogi chłód przeciągu. Mimo wszystko - jestem chyba w najcieplejszym miejscu w tej dziurze. Ostatnie żyjące stworzenia tutaj to myszy albo szczury, których nie tak dawno bałam się jeszcze niczym ognia. Chociaż, nie boję się ognia. Nawiążmy raczej do wysokości. Ze względu na pobyt tutaj oraz ostatnie podróże po zakamarkach po Kapitolu - przyzwyczaiłam się. Myszy zostały moimi towarzyszami niedoli, zaraz obok samotności. Jednak nawet one rzadko tu wpadają, głównie tylko przelotem. Przeciskają się przez małe dziurki w kratach i ścianie. Może gdybym nie miała czterdziestu lat i była trochę sprawniejsza, uciekłabym stąd.
Co mi zostało na dzisiaj?
Sporych rozmiarów tornister podróżny, który nadaje się na górskie przechadzki albo długie wyprawy. W moim przypadku użyty został do tego drugiego. Szwędam, albo raczej szwędałam się po Kapitolu. W środku nie tak dawno miałam całą masę jedzenia. Zapasy skończyły się pięć dni temu. Nie jadłam od tamtego czasu zupełnie nic. I tak starczyły na dłużej niż myślałam, jakieś dwa tygodnie. Przez niedożywienie nie mam nawet krztyny siły ruszyć się z miejsca. Siedzę skulona pod jedną z zaokrąglonych ścian, odwrócona tyłem do strony tunelu, z której dobiega światło. Moja desperacja sięgnęła polowania na myszy łamane na szczury, jednak moja sprawność znegowała wszelkie próby. Moje ubranie to jedynie bielizna, stare, czerwone szpilki, podarte spodnie w pionowe paski od stroju galowego, z aksamitnego materiału, i na koniec - jaskrawozielony sweter, który czasem zaczynam gryźć z nudów, a może i głodu? Czasami mam wrażenie, że niedługo zaleje mnie woda w tym całym tunelu, jednak pamiętam, że kraty mogą posłużyć mi za odpływ. Jest nawet kilka w podłodze. Niegdyś mieszkałam w luksusowej rezydencji, przepełnionej dziełami sztuki, klasyką, elegancją, szykiem. Teraz moim domem jest tunel. Mokry, zniszczony, zamyszony, jeśli istnieje takie określenie. Jedyna ozdoba tutaj to metalowe elementy wystające ze ścian, które, a przynajmniej tak mi się wydaje - służą aby utrzymać tunel w całości.
Na co wskazuje to wszystko, o czym mówię?
Tak, jestem zamknięta. Uwięziona. A ograniczył mnie mały tunel. Pokonał mnie.
Jak tutaj ugrzęzłam?
Jest wiele odnóg tunelu, jednak niemal wszystkie są zasłonięte niepotrzebnymi kratami, poziomymi oraz pionowymi. Nie mam więc szans na przeciśnięcie się. Jest tylko jedno wyjście z tunelu; mianowicie - w górę. Przyszłam do zawalonego budynku, pod którym znajduję się osiemnaście stóp w dół, może trochę mniej. Wystarczyło że wywróciłam się raz. Spadłam na kamienistą i niezbyt wygodną posadzkę. Tunel ma wysokość ponad dwóch metrów, a ściany są zaokrąglone po bokach - nie ma więc nawet sensu próbować się stąd wydostać.
Na co więc czekam?
Najwyraźniej na ratunek z nieba. A przez czas oczekiwania przeprowadzę ze sobą wywiad w monologu.
Coś jednak wyrywa mnie z zamyślenia. Dźwięk kropli nagle ucichł. Może ogłuchłam? Straciłam przytomność i łamię system, dostrzegając to co widzę? Obracam się do tyłu. Do miejsca, w którym się znajduję wciąż dociera światło, jednak jest go za mało, aby moja postrzegalność dostrzegła coś małego. Gdybym na przykład upuściła soczewkę kontaktową - nie znalazłabym jej już. Czuję, że coś przyczaja się w moim kierunku. Orientuję się, z jakiego powodu nie zwracam uwagi na echo kropel. Jestem niemal pewna, że coś chce mnie zaatakować. Zaczynam słyszeć zbliżające się ciche syczenie.
/*Wybaczcie, musiałem :D*/
Rozpoznaję dźwięk.
Wąż. Staram się nie wykonywać żadnego ruchu, gdyż nawet nie wiem, z której strony znajduje się wąż. Może być za moimi plecami, tam, skąd dochodzi światło. Może też być tuż przed moim nosem, a ja nie zauważam go ze względu na ciemność. Nie mam siły by uciekać. Nie ma sensu by uciekać, wszędzie dookoła są kraty. Upewniłam się o tym już nie raz. Akurat w tym momencie przez głowę przeleciały mi wszystkie myśli, ten natłok wywołał u mnie małą łzę. Przez to też w jakiś sposób zaczęłam się trząść. Nie był to sprzyjający aspekt w takiej sytuacji.
Na co liczyłam?
Wąż ukąsił mnie w ucho. Lewe, mianowicie. Po mojej twarzy spływa ciemna i soczysta czerwień, która zlewa się na moją szyję. Moje oczy są szeroko rozwarte. Wciąż jednak staram się nie wydawać żadnego ruchu. Rana piecze jak cholera. Nie jestem pewna, czy wąż odgryzł ucho czy tylko zranił je zębami. Natężenie bólu podpowiada mi to pierwsze, jednak upierała się przy tym drugim.
Na ratunek nadchodzi mi szczur, który zapiszczał, gdyż jego ogon utknął w jednej z dziur. Wąż zmienia obiekt zainteresowania, po czym wędruje do niego. Mysz wyrywa się z kamiennej pułapki, a ja powoli staram się wyjąć z plecaka coś użytecznego, bodajże tak, aby napastnik nie zauważył mnie. Zapalniczka, latarka, wytrych, namiot, gaz pieprzowy, broń palna, nawet akumulator. Zero ostrzy. Nic użytecznego w tej sytuacji.
Wąż szykuje się do zamachu na gryzonia, gdy ja wkraczam do akcji ze swoim niedopracowanym planem. Biorę w dłonie ciężki plecak, po czym rzucam się na gadzinę i przygniatam go owym bagażem. Nie wiem, czy to coś dało. Przygniatam tylko plecak, wspierając siłę grawitacji. Jestem na tyle blisko ściany, aby móc się oprzeć. Tak też robię, po czym opadam z sił, a moje powieki zamykają się. Tracę przytomność.
***