|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Sala ogólna Wto Wrz 03, 2013 9:16 am | |
| First topic message reminder :Czteroosobowa, standardowa sala dla pacjentów. Wyposażona w telewizję kablową, dostęp do internetu i węzeł sanitarny. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 25 Zawód : Pielęgniarka w Szpitalu i Psychiatryku Przy sobie : telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, zestaw pierwszej pomocy, karty do gry, paczka papierosów, zapalniczka, butelka alkoholu, tygodniowy zapas kawy, paczka prezerwatyw
| Temat: Re: Sala ogólna Nie Kwi 20, 2014 4:42 pm | |
| - Jak będziesz chciała to mogę ci jakiegoś zapleść. Dawno tego nie robiłam, ale rozumiesz – powiedziała i przejechała dłonią przez swoje krótkie włosy, które potem niesfornie opadły jej na twarz. Roześmiała się po chwili, jakby całkowicie zapomniała dlaczego w ogóle je obcięła. Zrobiła to po śmierci siostry, bo to ona zawsze tworzyła z jej długim, grubych włosów różne kombinacje. To był sposób na wyrażenie jej żalu, a potem się po prostu przyzwyczaiła do krótkich włosów. Było z nimi mniej zachodu. Lepsze dla niej było też to, że kobiety w krótkich włosach wydają się od razu mniej atrakcyjne. Nie żeby uważała, że była jakaś szczególnie ładna, ale w ten sposób praktycznie wyzerowała liczbę ludzi, którzy wykazywali nią jakiekolwiek zainteresowanie. Bo nie oszukujmy się, każdy na początku zwraca uwagę na wygląd. A ona wolała, by ludzie widzieli pierw to jaka jest, a nie interesowali się tylko powierzchownością. - Ja też się cieszę – odpowiedziała szczerze. Co prawda byłoby lepiej, gdyby dziewczynka wcale nie musiała tutaj leżeć, ale była chora. W tej chwili uświadomiła sobie, że przecież jest chora. Wstała i podeszła do jej karty. Przeczytała dokładne zalecenia i skierowała się do szafki. Miała do podania jeden lek dożylnie i syrop. Zapewniła, że nie będzie bolało i załatwiła to szybko. Skarciła siebie w duchu, że kompletnie o tym zapomniała. - Bardzo chętnie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio spędzałam czas z kimś, kto nie był moim pacjentem. Choć co do mojego rodzeństwa to sprawa bardziej skomplikowana. Ryan jest teraz bardzo zapracowany, ma na głowie całą rodzinę. A Freya… nie ma zazwyczaj ochoty, by wychodzić z domu. Ale ja z przyjemnością spotkam się z tobą w jakiś bardziej przyjaznych okolicznościach, Ellie. – Dla kogoś to mogłoby wydawać się śmieszne. Powinna próbować zaprzyjaźniać się z osobami starszymi, równolatkami. Jednak z zaufaniem było u niej kiepsko. A wiedziała, że Ellie miała dobre intencje, bo nie było powodów by miało być inaczej. - Wiesz, będę musiała zaraz iść. Zrobić obchód, ale jak skończę to mogę do ciebie przyjść. Może uda mi się przemycić coś dobrego do jedzenia, co ty na to? – zaproponowała, puszczając jej oczko. |
| | | Wiek : 11 lat Zawód : uczennica Przy sobie : karty do gry, telefon komórkowy, zdjęcie przedstawiające mamę i Pippina
| Temat: Re: Sala ogólna Wto Kwi 22, 2014 10:21 am | |
| - Och, tak poproszę - ucieszyła się na propozycję zaplecenia warkocza - Teraz włosy rozwalają mi się na poduszce, elektryzują. Ale ty masz bardzo ładną fryzurę - powiedziała szczerze, bo Shai według niej wyglądała naprawdę pięknie. Krótkie włosy odsłaniały jej buzię i musiały być praktyczne podczas wyczerpującej pracy w szpitalu, a Ellie nie podejrzewała nawet, że stoi za tym jakaś historia. Była chyba za młoda na dochodzenie do wniosku, że radykalne cięcie może pomóc pozbierać się po jakimś traumatycznym wydarzeniu. Chociaż może coś w tym było, nowa fryzura, nowy start. Skrzywiła się lekko, przyjmując syrop, ale wiedziała, że to wszystko jest robione dla jej dobra. Miała pierwsze objawy grypy, na którą zachorowało już tak wielu ludzi, jej brat walczył z czasem w Trzynastce, by odnaleźć lekarstwo i pomóc tym wszystkim biedakom, więc kimże ona była, by teraz marudzić? - Możemy wziąć też Pippina - rzuciła radośnie, wyobrażając sobie, jak miło mogliby spędzić popołudnie w swoim gronie. Nigdy nie miała w naturze swatania brata, nie po tym, co stało się z jego pierwszą miłością, ale Shai nagle wydała jej się odpowiednią kandydatką na co najmniej dobrą przyjaciółkę. Być może na ocenie Ellie zaważyło to, że nie odwiedziła swojej pacjentki z wielką strzykawką w ręku. - Może kakao? Dawno go nie piłam, a jest najlepsze na wieczór - oznajmiła rozmarzona, choć nie wiedziała nawet, czy wolno jej pić coś takiego. Starała się nie dać poznać po sobie, że będzie jej smutno, gdy Shai opuści salę, ale przecież doskonale rozumiała, że ta ma swoje obowiązki. A w tym szpitalu na pewno były jeszcze jakieś dzieciaki, którym przydałoby się takie miłe towarzystwo, choćby przez chwilę.
|
| | | Wiek : 25 Zawód : Pielęgniarka w Szpitalu i Psychiatryku Przy sobie : telefon komórkowy, leki przeciwbólowe, zestaw pierwszej pomocy, karty do gry, paczka papierosów, zapalniczka, butelka alkoholu, tygodniowy zapas kawy, paczka prezerwatyw
| Temat: Re: Sala ogólna Sro Kwi 23, 2014 11:09 pm | |
| Kobiecie zrobiło się niesamowicie przykro, gdy jej pager odezwał się, a ona musiała przerwać robienie warkocza, urwać w połowie swoje zdanie i opuścić sale dziewczynki. Niestety życie pielęgniarki nie należało do najspokojniejszych. Czasami mogła przesiedzieć całe dnie nic nie robiąc, ale w ciągu całego dnia musiało wydarzyć się zawsze coś, co sprawiało, że włosy na jej głowie stawały dęba. Tak też było tym razem, przez co jej wizyta u Ellie niespodziewanie się skróciła. Shailene pamiętała jednak, że obiecała coś dziewczynce i gdy tylko wszystko się uspokoiło postanowiła wrócić. Pojawiła się ponownie w jej sali, gdy było już ciemno. Na początku się wahała, bo myślała, że Ellie mogła już spać, ale z zaciekawieniem zajrzała do środka. Dostrzegła, że dziewczynka jeszcze nie spała i weszła do środka, witając ją uśmiechem. Wyglądała zupełnie inaczej. Była pozbawiona tego niebiesko-zielonego stroju, który musiała nosić każda pielęgniarka. Przebrała się w swoje ubrania. Nosiła skromną sukienkę do kolan, a na ramionach miała zarzucony czarny sweterek. Teraz wyglądała młodziej, choć jakby przyjrzeć się jej zmęczonej twarzy i wiecznie nie ułożonym włosom, to można by powiedzieć, że wyglądała jeszcze starzej niż wcześniej. - Zdobyłam kakao. I mam budyń, mogę się z tobą podzielić – powiedziała radośnie kobieta, podając jej kubek, a swoje danie stawiając na stoliku, razem z dwoma łyżkami. Zanim dziewczynka zdążyła cokolwiek zrobić, to Shai dokończyła jej warkocza. Znalazła w torebce gumkę do włosów i zakończyła go, opuszczając go na jej ramię. Można by się zastanawiać, czemu nie wróciła do domu skoro już zakończyła pracę. Szczegół był taki, że wiedziała, iż tego wieczoru nikogo niezastanie w mieszkaniu. Więc jeśli mogła odwlec powrót do samotności i ciszy to robiła to. - I miałaś racje. Nie możemy zapomnieć o Pippinie. Nie wiem, czy on się z tego ucieszy i czy w ogóle mnie pamięta, ale zobaczymy – powiedziała, ale po woli uśmiech z jej twarzy zaczął znikać. Nie była smutna, ale może raczej zmartwiona. Na pewno zamyślona. Chyba na jakiś czas się całkowicie wyłączyła. – Potrzebujesz jeszcze czegoś? Noce w szpitalu nie należą do przyjemnych, wiem to bo czasem mam nocne dyżury. Więc, jeśli mogłabym jeszcze cokolwiek zrobić przed moim wyjściem to mów, Ellie… - Umilkła. Nie wiedziała, jak długo czekała w spokoju, ale dziewczynka już spała. A przynajmniej tak wyglądała. Shailene przykryła ją kocem, po czym wstała powoli i usunęła się z sali, pozwalając jej na spokojny sen.
zt. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Sala ogólna Sro Kwi 30, 2014 1:36 pm | |
| Gdy drzwi zamknęły się za Shai, dziewczynka zamknęła oczy, zapadając w spokojny sen. Nie obudziła się nawet wtedy, gdy do sali wślizgnął się chłopiec na oko w jej wieku, położył na małym stoliczku bukiecik kwiatków i uciekł. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Żołnierz; Oddział Reiven Przy sobie : przy sobie: zapalniczka, prawo jazdy, latarka, pistolet, zestaw pierwszej pomocy
| Temat: Re: Sala ogólna Nie Maj 04, 2014 8:48 pm | |
| Stałem na plaży, podczas kiedy małe, nie bardzo jeszcze poradne dzieciątko, moczyło się w morzu. Dziewczynka, w chusteczce na głowie i bez niczego między nogami pobiegała, żeby zanurzyć nogi i z każdym przypływem fali, odwracała się, uciekając przed wodą ze śmiechem. Sam też nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. Słońce stało w pełni, prażąc niemiłosiernie - lato w Czwórce, ot co. Pozwoliłem jej jeszcze chwilę pohasać, po czym zawołałem ją do siebie. A ponieważ nie zareagowała, rzuciłem się do niej z krzykiem godnym morskiego potwora, porwałem ją na ręce i zabrałem dalej od brzegu, gdzie woda sięgała jej ponad pas po czym nieczuły na jej krzyki i piski opuściłem ją, tak że stanęła stopami na dnie. "Imno!" krzyknęła, dygocząc lekko. "Tak ma być. Woda jest zimna, ale jeśli uspokoisz się i przestaniesz trząść jak liść na wietrze, szybko się ogrzeje." Staliśmy tak przed chwilę - ja, asekurując ją i ona - powoli wczuwając się w porywy fal, przyzwyczajając do miarowego obmywania przez wodę jej ciała. Patrzenie na to, jak morze ją oplata, pieści i kołysze było wspaniałym doświadczeniem. Mgliście pamiętałem, jak sam uczyłem się tego od ojca. A dla niej, tak naprawdę to ja byłem ojcem, bardziej niż ktokolwiek inny. "Dobra, starczy." mruknąłem, zabierając ją na plażę i na koc, żeby się ogrzała.
Wszedłem do sali, z sercem na ramieniu. Naprawdę bałem się zobaczyć siostrę po tym jak wyglądała przez ostatnie tygodnie. Umierałem przy każdym jej słabnącym uśmiechu, płakałem tuż po wyjściu z sali. I byłem tak nieudolny w ukryciu swojego bólu, że to ona musiała mówić "Nie martw się", przytulać mnie i całować w głowę, jakby to ona opiekowała się mną a nie odwrotnie. Miałem na sobie zwyczajną lnianą koszulę i spodnie do kolan, bardzo popularne w Czwórce. Chciałem ją zobaczyć. Dotknąć. Poczuć ciepło jej skóry. Nie mogłem jeszcze uwierzyć, że przeżyje tą chorobę. Ale jednak, miała dostać serum lada chwila i wyzdrowieć. I znów robić wszystko to co kochała. A tymczasem przeszedłem cicho i usiadłem na fotelu obok łóżka. Na kolanach położyłem plik kartek i woreczek z kredkami pastelowymi. Niektóre nosiły ślady użycia, ale coś czułem, że siostrze to nie będzie przeszkadzało. Przyglądałem jej się jak śpi, zastanawiając się czy jest na tym świecie ktoś kogo kocham mocniej, niż tą małą iskierkę. I uznałem że nie. Ani Adriela ani Reiven nie zajmowały w moim sercu tego specjalnego miejsca, zarezerwowanego tylko dla niej. Delikatnie ująłem jej rączkę w dłonie i ucałowałem, przypominając sobie jak sam leżałem w szpitalu jakiś czas temu. |
| | | Wiek : 11 lat Zawód : uczennica Przy sobie : karty do gry, telefon komórkowy, zdjęcie przedstawiające mamę i Pippina
| Temat: Re: Sala ogólna Pon Maj 05, 2014 11:53 am | |
| Ostatnimi dniami stan zdrowia Ellie znacznie się pogorszył. Nie pomagały znane leki, życzliwe pielęgniarki (w tym kochana Shai, którą mała pacjentka bardzo polubiła) i lekarze, którzy raz dziennie stawali nad łóżkiem chorej i gorliwie zapewniali ją o tym, że wyzdrowieje, aby po wyjściu z Sali spojrzeć po sobie i pokręcić głowami. Jedyną skuteczną metodą na walkę z chorobą był sen, a Ellie wykorzystywała ten fakt bardzo chętnie. W snach przenosiła się do Czwórki, widziała twarz mamy i słyszała śmiech brata. Szum fal, zachód słońca na plaży… choć te obrazy pojawiały się tylko w jej głowie, były naprawdę pomoce. Zaczynały powoli blednąć, to jasne, bo przecież Ellie już bardzo dawno nie była w swoim rodzinnym Dystrykcie i nie wszystkie jego szczegóły mogła przywołać z zakamarków pamięci. Póki co jednak, dodawało jej to sił. Coraz większe kłopoty z oddychaniem sprawiły, że lekarze zadecydowali o podłączeniu jej do śmiesznej rurki, która miała pomóc jej płucom. Początkowo łaskotała ją w nos, jednak z biegiem czasu młoda Hawkeye przestała zwracać na nią uwagę. Ból głowy był zbyt silny, nudności zbyt dolegliwe, by zajmować się czymś tak błahym, jak swędzenie nosa. Gdy Pippin pojawił się w jej Sali, Ellie spała w najlepsze i nie obudził jej nawet pocałunek w dłoń. Tęsknota za bratem i chęć jak najszybszego ujrzenia go walczyła jednak ze zmęczeniem i chorobą, dlatego gdy dziewczynka otworzyła wreszcie oczy, Pip nie zdążył jeszcze opuścić pomieszczenia. Zamrugała szybko, niepewna czy to, co widzi, nie jest kontynuacją jej snu czy nawet jakąś jawą. A gdy wszystko widziała już wyraźnie, uśmiechnęła się najszerzej, jak tylko potrafiła. -Pippin – wypowiedziała jego imię najradośniejszym tonem, choć i on zdradzał oznaki osłabienia. Ale czy obecność brata nie oznaczała tego, że lekarstwo zostało odnalezione i Ellie już wkrótce będzie zdrowa? – Czy już wszystko będzie dobrze? – zapytała, wyciągając ku niemu drobną dłoń. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Żołnierz; Oddział Reiven Przy sobie : przy sobie: zapalniczka, prawo jazdy, latarka, pistolet, zestaw pierwszej pomocy
| Temat: Re: Sala ogólna Wto Maj 06, 2014 7:03 pm | |
| Uśmiechnąłem się, widząc jak otwiera oczy choć jednocześnie serce ścisnęło mi się z bólu, bo nie potrafiłem nie zauważyć jak bardzo osłabła kiedy mnie nie było. Chciałem ją porwać w ramiona i przytulić, ale bałem się wykonać jakikolwiek gwałtowniejszy ruch, żeby nie pękła jak bańka mydlana pod wpływem powietrza. Była tak wrażliwa i delikatna, zarówno na zewnątrz jak i w środku - psychicznie. A jednak jakimś cudem jednocześnie była o wiele silniejsza ode mnie i dzielnie znosiła trudy, wobec których inne dziecko już dawno by się poddało. - Tak, Iskierko. - uśmiechnąłem się, odgarniając jej włosy z twarzy. - Lada chwila dostaniesz lekarstwo i ani się obejrzysz, a wyzdrowiejesz. - pocałowałem znów jej rączkę, a potem wyjąłem zza pleców kartki i kredki. - To dla ciebie. - oznajmiłem, kładąc te rzeczy na jej kołdrze, tuż obok niej. Wiedziałem, że jest o wiele zbyt słaba, żeby zrobić teraz użytek z kredek, ale chciałem dać jej coś czego będzie mogła się uczepić, jakiś cel, więc dodałem. - Kiedy wyzdrowiejesz, wyjedziemy do Czwórki. I zostaniemy tam tak długo jak będziesz chciała. - Głos mi się lekko załamał. Bałem się tego wyjazdu, ale w czasie misji uzmysłowiłem sobie, że bój strach nie może przeszkodzić jej. Że bałem się zapewne dużo bardziej niż Ellie. Jeśli ona będzie chciała jechać, nie mogłem jej od tego odwodzić, wręcz przeciwnie - powinienem ją wspierać. Oczywiście, że nie będzie to łatwe przeżycie, ale nieuniknione. A lepiej żeby miała to za sobą teraz, niż gdyby miała dorosnąć w strachu przed powrotem na ziemię jej ojców i dziadków. - Znajdę jakiś kuter. Zreperuję go i popłyniemy łowić ryby. - patrzyłem jej w oczy, trzymając za wątłą rączkę i modląc się, żeby to co mówię było prawdą. Żeby Bóg, jeśli jakikolwiek istnieje, pozwolił mi zrealizować te plany. Wiedziałem, że nie będzie łatwo. Opuścić Oddział, opuścić Reiven, zostawić za sobą to wszystko, kiedy całe moje ciało krzyczało, że coś trzeba z tym zrobić, że Panem zmierza nieuchronnie ku autodestrukcji. Ale to nie był mój problem. Już nie. Teraz najważniejsza była dla mnie siostrzyczka. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Sala ogólna Wto Lip 22, 2014 12:18 am | |
| Szpital, poinformowany już o wydarzeniach na Placu Wyzwolenia, został postawiony w stan najwyższej gotowości. Kiedy do izby przyjęć dotarli Blaise i Cypriane, dziewczynę natychmiast skierowano na prześwietlenie klatki piersiowej i nadgarstka, mężczyźnie polecając zaczekać na korytarzu. Po serii badań, ranna została umieszczona w sali szpitalnej. Lekarz, niski, łysiejący staruszek o imieniu Alfie, polecił jej zaczekać kilkanaście minut na wyniki badań. Definitywnie zabronił jej do tego czasu ruszać się z łóżka, ale łaskawie zezwolił na odwiedziny Blaise'a. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Sala ogólna Wto Lip 22, 2014 1:40 am | |
| // Plac Wyzwolenia.
Droga do szpitala upływa mi na odmierzaniu czasu krótkimi wdechami i wydechami, z których każdy przeszywa moją klatkę piersiową ostrym bólem. Kiedy tylko udało nam się przejść przez bramkę i uwolnić od przerażonego tłumu, świat powoli zaczął przeistaczać się w kalejdoskop zmieniających się wciąż obrazów. Trudno mi uwierzyć, że przed kilkunastoma minutami znajdowałam się pośród morza ludzi, podczas gdy teraz mogę oprzeć wygodnie głowę o fotel, czując na twarzy ciepły letni wiatr, który wpada do taksówki przez jedno z otwartych przez Blaise'a okien. Mój wzrok powoli przesuwa się po mijanych budynkach, choć każdy z nich przypomina bardziej błyszczącą w czerwcowym słońcu plamę niż jakąkolwiek budowlę. A może to po prostu wina zmęczenia, które podkrada się do mnie niezauważone, spowalniając moje ruchy i przymykając powieki. Mimo wszystko po raz pierwszy od dłuższego czasu czuję się zupełnie bezpieczna, jakby uczucie to zwielokrotnione zostało przez towarzyszące mi wcześniej przerażenie i panikę. I chociaż wiem, jak bardzo jest ono ulotne, zamierzam cieszyć się nim, póki jeszcze trwa. Nie próbuję myśleć, co przyniosą wiadomości o wydarzeniach na Placu Wyzwolenia, ile osób zostało rannych, a ilu Los sprzyjał znacznie mniej. Odsuwam nawet daleko od siebie myśl, że wśród tłumu mógł znajdować się ktoś bliski - na przykład Noah. Chcę po prostu na kilka minut zapomnieć, co się wydarzyło, i skonfrontować się z rzeczywistością dopiero później, w szpitalu. Nie zauważam momentu, gdy moje oczy się zamykają, wrzucając mnie w ciemną i spokojną otchłań snu, który jednak kończy się szybko, kiedy docieramy na miejsce. Wysiadamy z taksówki i szybko kierujemy się do izby przyjęć. W szpitalu atmosfera jest nieco napięta - widocznie wszyscy czekają na kolejnych rannych, i to poważniej niż ja. Gdy słyszę, że moja klatka piersiowa i nadgarstek muszą zostać prześwietlone, wzdycham lekko - przy okazji krzywiąc się z bólu - i przewracam oczami. Nie cierpię szpitali i jakichkolwiek badań, jednak moje zdanie na ten temat najmniej się tu liczy, więc posyłam tylko Blaise'owi pogodne, choć nieco umęczone spojrzenie, po czym podążam za lekarzem. Przez kolejne kilkanaście minut albo trwam w bezruchu, czekając, aż prześwietlenie dobiegnie końca, albo odpowiadam na pytania zadawane przez łysiejącego, starego mężczyznę. Po badaniach zostaję skierowana na salę szpitalną, gdzie dostaję proste i niewygodne łóżko, na które opadam jednak z wdzięcznością. Ponownie ogarnia mnie zmęczenie, a powieki co chwila mi opadają, lecz nie mam zamiaru poddać się senności. Po otrzymaniu wyników chcę w miarę możliwości jak najszybciej znaleźć się w domu, choć podejrzewam, że dotarcie tam na własną rękę może się okazać nieco kłopotliwe. Rozglądam się więc, próbując dostrzec gdzieś Blaise'a, i szykuję w myślach prośbę. |
| | | Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Sala ogólna Wto Lip 22, 2014 10:46 pm | |
| | również plac wyzwolenia B)Cypriane został skierowana na prześwietlenie, a on postanowił wykorzystać tę chwilę na korytarzu by dowiedzieć się możliwie jak najwięcej o wydarzeniach z Placu Wyzwolenia. Wyciągnął komórkę, a na ekranie od razu wyświetliły mu się dwie nowe wiadomości, jedna od Franka, a druga od Mallory. Westchnął cicho i kilka następnych chwil spędził na wymianie smsów, zajmując miejsce na jednym z niewygodnych korytarzowych krzeseł. Pielęgniarki i lekarze przebiegający obok nie zwracali na niego większej uwagi, zajęci kolejnymi napływającymi rannymi. Małżeństwo Hearstów potwierdziło, że w zamachu zginęła generał Iris Rochester, wymienili też kilka uwag na temat chaosu z placu i ogólnego stanu zdrowia całej trójki. I wtedy na korytarzu rozległ się dźwięk dzwonka, a do Argenta dzwoniła właśnie Vivian Darkbloom we własnej osobie. Rozmowa nie trwała długo, wystarczyła jednak do wyprowadzenia Blaise'a z równowagi. Ucierpiało krzesło, które kopnął z całej siły, tak, że przewróciło się i przesunęło kilka metrów. Pielęgniarka spojrzała na niego krzywo, być może coś nawet powiedziała, ale kompletnie go to nie interesowało. Spokój i opanowanie, które cudem udało mu się zachować na placu, zniknęły całkowicie. Mężczyznę ogarnęła frustracja i tak ogromne poczucie bezsilności, że aż coś dziwnego ścisnęło go w żołądku. Powędrował po nieszczęsne krzesło i ustawił je na miejsce, a następnie usiadł na jego brzegu. Przejechał rękami po włosach, przeklął pod nosem i podniósł się z powrotem i mało brakowało, a zacząłby krążyć w kółko po korytarzu. Jeden z lekarzy dał mu jednak znać, że Cypriane jest już w sali i może przyjąć gościa, więc czym prędzej powędrował we wskazanym kierunku, zapukał i wszedł za pozwoleniem. Widok jej twarzy był najlepszym lekarstwem na wzburzenie. Nie mógł przecież zostawić po sobie wrażenia sfrustrowanego, agresywnego troglodyty, to ona była poszkodowana, to ją powinien teraz wspierać. Zdecydował się zostać w szpitalu, bo przecież tak wypadało, a teraz dziękował sobie za to w duchu. - Jak się czujesz? - w tej chwili nie mógł wydusić z siebie nic więcej, poza klasycznym przykładem pytania odwiedzającego w szpitalu. Ona wyglądała na zmęczoną, on... on właściwie nie wyglądał, jego twarz znowu przybrała ten obojętno-nijaki wyraz, choć w środku aż buzowało od emocji. Nie podchodził zbyt blisko, nie chciał przecież krępować leżącej na łóżku dziewczyny, choć pierwsze granice spoufalania się przekroczył już w momencie, w którym przyciągnął ją do siebie na placu. - Lekarz powiedział, że zaraz powinni mieć wyniki - przekazał wiadomość, którą otrzymał wcześniej na korytarzu - Jeśli cię wypiszą, odwiozę cię do domu. Masz jakiś telefon, klucze? - rozejrzał się po sali w poszukiwaniu torebki, ale nie mógł sobie przypomnieć, czy Cyrpiane miała jakąkolwiek, gdy wsiadali do taksówki. W razie czego bez problemu użyczyłby jej swojego telefonu, musiała przecież poinformować bliskich o swoim stanie zdrowia. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Sala ogólna Sro Lip 23, 2014 12:15 am | |
| W oczekiwaniu na wyniki próbuję zabić czas, licząc jasnoniebieskie kółka na cienkiej kołdrze, którą się owinęłam, choć te bez przerwy zmieniają się w moich oczach w rozmazane plamy. Po krótkiej chwili przestaję już nawet zwracać uwagę na to, że wciąż powtarzam w myślach tę samą liczbą, wodząc spojrzeniem nie po kołdrze, a po żółtych szpitalnych ścianach. Nikt nie zadał sobie trudu, by zawiesić na nich chociażby kilka typowych obrazów z banalnymi widokami. Mimo iż już dawno pogodziłam się z myślą, że nie znajdę w sali żadnego zegara, wciąż mimowolnie próbuję odnaleźć go wzrokiem. Nie mam pojęcia, która może być godzina, i nawet światło wpadające do pomieszczenia przez jasne żaluzje niewiele mi mówi. Zastanawiam się, ile czasu upłynęło, odkąd opuściliśmy Plac Wyzwolenia i czy w mediach zaczęło już szumieć o zabójstwie tamtej wysoko postawionej w rządzie kobiety. Jestem przekonana, że przez najbliższe dni lub tygodnie w całym Panem będzie o tym wyjątkowo głośno, może nawet pojawią się szepty, czy przypadkiem nie grozi nam rebelia. Jeżeli poprzednia, której rocznicę miano dzisiaj z taką radością świętować, wystarczająco nie wycieńczyła kraju, następnej z pewnością się to powiedzie. Z pewnym niepokojem uświadamiam też sobie, że kimkolwiek był - lub byli - zamachowcy, Alma Coin nie pozostanie im dłużna. Na myśl o prezydent, lodowej figurze, już chwilę po zamachu z wielką ostrożnością przewiezionej w bezpieczne miejsce, czuję jeszcze większy niepokój. Wysoko nad Kapitolem coś zawisło w powietrzu, a gdy spadnie, doświadczymy tego wszyscy. Bez wyjątku. Snując ponure myśli i odganiając zmęczenie, dopiero po dłuższej chwili zauważam zmierzającego w moją stronę Blaise'a. W tym momencie jakiś niewidzialny ciężar spada mi z serca, co stwierdzam z zaskoczeniem, bo gdyby mężczyzna się nie zjawił - wciągnięty w wir obowiązków - nie mogłabym przecież mieć mu tego za złe. - Lepiej, dziękuję - odpowiadam zgodnie z prawdą, gdy zjawia się bliżej mnie. Słysząc o wynikach, kiwam tylko głową, modląc się, by lekarz właśnie otwierał drzwi sali w celu dostarczenia mi ich. Już chcę poprosić Blaise'a o kolejną przysługę, jednak mężczyzna jakby czyta mi w myślach. Na dźwięk słów o powrocie do domu najchętniej już wstałabym z łóżka i popędziła do wyjścia, więc nawet nie zastanawiam się, czy mam przy sobie telefon i klucze - dopóki Blaise o to nie pyta. Dopiero teraz ogarnia mnie nieprzyjemne uczucie, że kieszeń moich spodni może się okazać pusta, zatem sięgam do niej z bijącym szybko sercem. - Mam telefon, klucze... - urywam, nie natrafiając w ani jednej, ani drugiej kieszeni na żaden chłodny metalowy przedmiot. Na usta aż ciśnie mi się przekleństwo, lecz szybko je powstrzymuję, bardziej zaaferowana tym, że do mieszkania dostanę się najprawdopodobniej tylko dzięki wyważeniu drzwi. - Musiałam je zgubić. Wzdycham ciężko, zastanawiając się, co takiego zrobiłam, że Los ciągle się na mnie mści. Spoglądam przepraszającym wzrokiem na Blaise'a i dopiero teraz zauważam wyraz jego twarzy - obojętny, nawet zbyt obojętny. Niczym maska. - Czy wszystko w porządku? - pytam, zupełnie zapominając o kluczach i marszcząc lekko brwi. |
| | | Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Sala ogólna Sro Lip 23, 2014 9:14 pm | |
| W głowie Blaise'a krążyły teraz podobne myśli, wydarzenia z Dnia Wyzwolenia nie mogły przecież przejść bez echa. Alma Coin i jej najbliżsi współpracownicy szybko znajdą winnego, ale konsekwencji nie poniesie tylko jeden człowiek. Wieczorny komunikat telewizyjny został już zapowiedziany i pozostawało jedynie czekać na decyzję rządu. Czy i tym razem Argent będzie się z nią zgadzał? Nie miał w tej chwili żadnego przeczucia, wszystko mu się mieszało, informacje o śmierci Josepha mieszały się z treściami wiadomości od Franka i Mallory, do tego dochodziły wrażenia z Placu Wyzwolenia i mężczyzna nie był w stanie myśleć teraz całkowicie trzeźwo. Na całe szczęście w sali szpitalnej było cicho i spokojnie, a wpływ miał na to stan zdrowia Cypriane i być może też jej usposobienie, tego jeszcze Blaise nie rozgryzł. Dotychczas spotykał ją w niecodziennych sytuacjach, gdy potrzebowała pomocy i była chyba zbyt skonfundowana rzeczywistością, by pokazać mu swoje prawdziwe oblicze. A on już drugi raz bawił się w bohatera, a dawne przyzwyczajenia powracały ze zdwojoną mocą i istniała szansa, że nie dadzą o sobie zapomnieć. Uśmiechnął się słabo, gdy odpowiedziała na pierwsze pytanie, na razie tylko na tyle mógł się zdobyć. Zaraz jednak pomyślał, że dziewczyna może to opacznie odebrać, a nie chciał by zrobiło jej się przykro, bądź by poczuła, że w jakikolwiek sposób mu się narzuca. Tak nie było, przecież to on prawie nalegał, by zostać z nią w szpitalu i panna Sean mogła czuć się niekomfortowo tylko z powodu tego jego natręctwa. Wyprostował się więc, przywołał weselszy wyraz twarzy i starał się skupić myśli już tylko na swojej towarzyszce. Obserwował, jak przeszukuje kieszenie, ale nie poganiał jej wzrokiem. Gdy wyniknął problem z kluczami, Argent zachował spokój. - Pamiętasz może, czy miałaś je w taksówce? - zapytał powoli, bo przecież nie było to nic poważnego, w razie czego zadzwoni do korporacji, a oni podadzą mu namiary na kierowcę, który przeszuka swój samochód - Jeśli ktoś jest w domu, to nie powinno być problemu. Nie wiedział, czy mieszka sama, bo przecież nie sprawdził jej po tej felernej misji w Trzynastce. To w jego grupie znajdował się sabotażysta, załodze drugiego poduszkowca nałożył chwilowy kredyt zaufania. Być może niesłusznie, ale to się miało dopiero okazać. Pomimo skupienia uwagi już wyłącznie na Cypriane i jej sprawie, dziewczyna i tak odgadła, że pod rozczochraną czupryną mężczyzny dzieje się więcej, niż pokazuje jej jego twarz. Argent nie zamierzał jej zbywać ani kłamać, a odpowiedź na jej pytanie po prostu sama spłynęła mu na usta. - Nie do końca - przyznał szczerze, ale zaraz kontynuował, aby nie martwić jej niepotrzebnie - Okazuje się, że chaos na Placu Wyzwolenia pochłonął więcej ofiar, niż się spodziewałem, wśród nich był mój... dobry znajomy. Określenie Josepha tym mianem przyszło mu dużo łatwiej teraz, gdy wiedział już, że mężczyzna był martwy.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Sala ogólna Sro Lip 23, 2014 10:46 pm | |
| Myśląc nad tym, gdzie mogą się znajdować klucze, z trudem tłumię wzbierającą we mnie irytację. Gdybym nie postanowiła rozdrapywać dzisiaj starych ran, przychodząc na Plac Wyzwolenia, nie zostałabym prawie że stratowana przez tłum, nie trafiłabym do szpitala ani nie zgubiłabym kluczy. Te zapewne wciąż leżałyby na stoliku, podczas gdy ja oglądałabym relację z Dnia Wyzwolenia, gratulując sobie, że zostałam jednak w domu. Mimo to nie cofnę już zdarzeń i muszę pogodzić się z tym, iż powrót do mieszkania okaże się dłuższy i znacznie bardziej kłopotliwy, niż przewidywałam. Stosunkowo dobry nastrój, jaki zdążyłam przez ostatni czas odzyskać, pęka niczym bańka mydlana. Zastanawiam się, w którym momencie musiałam zgubić klucze, a pamięć natychmiast podsuwa mi głupkowato uśmiechniętą twarz ciemnowłosego złodzieja, choć ten przeszukiwał tylko kieszeń mojej kurtki. Dochodzę więc do wniosku, że zgubiłam je, upadając na bruk, co wydaje się być logiczne – mogły przecież wysunąć się z kieszeni spodni, kiedy starałam się podnieść. I może wciąż tam leżą, w pyle, krwi lub nawet pod czyimś ciałem. Zimny dreszcz przebiega mi po plecach, gdy o tym pomyślę, więc odruchowo odganiam niepokojącą wizję. Szaleństwem byłby powrót na plac w celu sprawdzenia mojej teorii i nie miałabym śmiałości prosić o to Blaise'a. Słysząc pytanie mężczyzny, kręcę lekko głową z nieco pochmurną miną. - Nie sądzę. Bardziej prawdopodobne, że wypadły mi z kieszeni jeszcze na placu – odpowiadam zgodnie z własnymi myślami, przez moment rozważając jednak wersję Blaise'a, według której klucze pozostały w taksówce. - I problemem jest właśnie to, że mieszkam sama. Przepraszam, nie chciałam być tak kłopotliwa. Wzdycham, po czym zaciskam nieznacznie usta. Ponownie doznaję uczucia, że gdyby nie spokój mężczyzny, pewnie powoli zaczynałabym panikować. Mimo to jest mi co najmniej głupio – nie dowiedziałam się jeszcze, co stało się z moimi żebrami i nadgarstkiem, a już pojawiły się następne problemy. Lecz gdy słyszę odpowiedź Blaise'a, czuję się znacznie gorzej niż przed chwilą. Nie wątpiłam, że wydarzenia na Placu Wyzwolenia pochłonęły wiele ofiar. Gdy okazuje się, iż jedną z nich był bliski znajomy Argenta, uświadamiam sobie, jak duży ciężar muszę stanowić dla mężczyzny – a ten mimo wszystko wciąż tutaj stoi. - Powiedziałabym, że jest mi przykro, ale ludzie mówią coś takiego zbyt często, nawet kiedy nie jest im przykro – odzywam się po chwili, patrząc na Blaise'a. - Nikt nie powinien był dzisiaj ginąć, łącznie z twoim znajomym. To zwyczajnie niesprawiedliwe. Choć chcę powiedzieć coś jeszcze, żadne słowo nie wydostaje się już z moich ust. Chyba wiem, jak musi czuć się mężczyzna, bo przez długie miesiące po wojnie dzięki fałszywym pogłoskom byłam przekonana o śmierci Noah. Różnica polega jednak na tym, że mój przyjaciel okazał się być żywy, podczas gdy znajomy Blaise'a zmarł i raczej nic już tego nie zmieni. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Sala ogólna Czw Lip 24, 2014 12:00 am | |
| Drzwi do sali otwierają się z lekkim skrzypnięciem i do pomieszczenia wsuwa się niski, ubrany w biały kitel staruszek, który już co najmniej kilka lat temu mógłby bez wyrzutów sumienia udać się na emeryturę. W ręku trzyma podkładkę do notowania, na której znajdują się koperty z wynikami, ale nawet na nie nie patrzy - musiał zaznajomić się z nimi wcześniej. Podchodzi do łóżka Cypriane, posyła dziewczynie przyjazny uśmiech, towarzyszącego jej Blaise'a obrzucając jedynie lekko podejrzliwym spojrzeniem. - Mam panienki wyniki - informuje. Ma łagodny, sympatyczny głos. - Nadgarstek jest tylko skręcony, ale za to dwa żebra uległy złamaniu, na szczęście bez powikłań. - Kręci lekko głową. - Tutaj - mówi, kładąc na stoliku obok łóżka prostokątny arkusik, zapisany odręcznym pismem - zapisałem panience leki przeciwbólowe i przeciwkaszlowe, może je panienka wykupić w naszej szpitalnej aptece. Ten elastyczny opatrunek, który założyliśmy, ma pozostać na swoim miejscu przez co najmniej 4 tygodnie, rozumiemy się? - Puszcza Cypriane oko, jednocześnie żartobliwie grożąc jej pomarszczonym palcem. - Przez ten czas dużo leżenia, mało wysiłku, kości muszą się zrosnąć. A pan, dżentelmenie - dodaje, zwracając się w stronę Blaise'a - ma za zadanie tego dopilnować i za dwa tygodnie przywieźć panienkę na badania kontrolne. Na pożegnanie posyła jeszcze jeden uśmiech, po czym wychodzi z sali.
Cypriane, Blaise - jesteście wolni. c: |
| | | Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Sala ogólna Czw Lip 24, 2014 3:44 pm | |
| Z każdą mijającą chwilą emocje zdawały się opadać, choć cały proces wciąż był powolny i Blaise mógł w dalszym ciągu wyglądać na nieco skonfundowanego. Skupienie się wymagało w tym momencie sporego wysiłku, na szczęście obecność Cypriane i odpowiedzialność, jaką Argent wobec niej odczuwał, stanowiły swoistą kotwicę dla jego myśli, które nie miały szans odpłynąć gdzieś dalej. Dlatego słysząc, że dziewczyna nazwała się kłopotliwą, po raz pierwszy od wejścia do sali uśmiechnął się lekko. - Żaden kłopot, zaraz coś wymyślimy - pokręcił głową i próbował spojrzeniem przekonać ją, by nie zamartwiała się żadnymi kluczami, to naprawdę był najmniejszy problem. Nie zauważył nawet, że właśnie użył liczby mnogiej w odniesieniu do siebie i siedzącej na szpitalnym łóżku blondynki. Gdyby zwrócił na to uwagę, mogłoby się to wydać dziwne, może nawet trochę niezręczne. Nie można było pozwolić na zaprzepaszczenie tego poczucia swobody, które powoli zaczynało się budować. - Biuro rzeczy znalezionych na Placu pewnie jeszcze nie powstało - spróbował zażartować, a chociaż młodej osobie mogło się to wydać nieco żałosne - Ale spróbuję zadzwonić do osoby, która może być pomocna. Nie zdążył odpowiedzieć na jej kolejne słowa, bo oto do sali wszedł sędziwy lekarz, a podejrzliwe spojrzenie, jakie zaserwował Argentowi, mocniej związało mężczyźnie usta. Zresztą, jaką mądrością mógłby się podzielić z panną Sean? Że sprawiedliwości jednak stanie się zadość, że winni zostaną odnalezieni i poniosą konsekwencje? Nie chciał zarzucać jej rządowymi sloganami, nie zasłużyła na to, na pewno nie po tym, jak sama stała się ofiarą systemu rok temu. Doceniał jednak jej szczerość, dlatego uśmiechnął się i na krótką chwilę cofnął w głąb pomieszczenia, by skontaktować się ze wspomnianym wcześniej informatorem. Do rzeczywistości przywołał go głos lekarza, tym razem spoglądającego na niego nieco łagodniej. - Oczywiście, widzimy się za dwa tygodnie - odparł uprzejmie i odprowadził staruszka wzrokiem. Dopiero później zdecydował się zerknąć na samą Cypriane, miał nadzieję, że słowa doktora w żaden sposób jej nie speszyły. - Dużo leżenia, mało wysiłku - powtórzył, spoglądając na nią wymownie - Musisz się stosować do tych zaleceń, inaczej za dwa tygodnie oberwę od tamtego jegomościa po głowie. Podszedł bliżej jej łóżka, tym razem nie wahając się przed oparciem rąk o poręcz. Zastanawiał się, jak może zaproponować jej rozwiązanie, na które wpadł przed chwilą, bo przecież nie często zapraszał kobiety na noc do domu. Przynajmniej nie w ten sposób. - Po kluczach nie ma śladu, a w hotelu trudno o dobrą opiekę - zaczął spokojnym tonem, mając nadzieję, że nie będzie jej musiał namawiać zbyt długo. Tak, uważał swoje wyjście za jedyne słuszne - Po wykupieniu leków pojedziemy do mnie i zostaniesz do jutra, a rano załatwię dobrego ślusarza i pomartwimy się o wymianę zamka w drzwiach twojego mieszkania - wizja, którą przed nią roztoczył nie mogła być taka straszna, jednak zrozumiałby, gdyby Cypriane próbowała się wykręcić, w końcu prawie się nie znali - Twój sprzeciw może nas postawić w patowej sytuacji, więc przemyśl go dwa razy - zażartował, błyskając zębami w najszerszym, jak do tej pory, uśmiechu prezentowanym dziewczynie. Nie musiał chyba dodawać, że otrzyma oczywiście osobną sypialnie (on zadowoli się kanapą), a w razie czego za ścianą będzie czuwał mężczyzna po kursie pierwszej pomocy - on sam.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Sala ogólna Czw Lip 24, 2014 5:55 pm | |
| Skubię nerwowo skraj kołdry, zastanawiając się, co teraz zrobię. Choć z twarzy Blaise'a nie wyczytałam żadnej oznaki zniecierpliwienia czy irytacji, nie mogę pozbyć się wrażenia, iż Los wciąż podrzuca nam kolejne kłopoty, byle tylko sprawdzić wytrzymałość mężczyzny. Patrzę na niego ukradkiem, być może czekając, aż westchnie z rezygnacją i powie, że skończyły mu się pomysły, jak tym razem uratować mnie z opresji, lecz w dalszym ciągu nic takiego się nie dzieje. Po chwili na twarzy Blaise'a pojawia się natomiast uśmiech, na moment zastępując zobojętnienie. - Czy naprawdę nie ma dla ciebie takiego problemu, którego nie dałoby się rozwiązać? - pytam żartobliwie w odpowiedzi na jego słowa. Znów czuję, jak niewidzialny ciężar spada mi z serca i pod wpływem spojrzenia Argenta nawet daję się trochę przekonać, że zgubienie kluczy to faktycznie nie problem. Mimo to wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego mężczyzna robi dla mnie tak wiele, choć nie grozi mi już żadne niebezpieczeństwo ani mój stan nie jest na tyle ciężki, by Blaise musiał zostać w szpitalu. Być może to kwestia zwyczajnej uprzejmości, lecz nawet jeśli, ta myśl nadal nie chce do mnie dotrzeć. A może po prostu nigdy nie zastanawiałam się nad tym, że ktokolwiek z rządu mógłby okazać mi tyle dobroci. Ludzie ci nieustannie wyglądają w moich oczach jak kolejne, postawione wyżej od innych marionetki Coin, które zresztą niewiele różnią się od pani prezydent. Ciężko mi odrzucić skrywaną zazwyczaj nienawiść do nich, pozbyć się myśli, że to oni są współwinni stworzenia Kwartału, że karmią nas wszystkich zatrutymi, choć ociekającymi słodyczą kłamstwami, jakim dobrobytem oraz szczęściem możemy się teraz cieszyć. Prawdopodobnie to stanowi powód, przez który dziwi mnie zachowanie Blaise'a, lecz tak naprawdę istnieje jeszcze jeden - patrząc na niego, w jakiś sposób nie widzę człowieka rządu. Nie słyszę go ani w słowach Argenta ani nie zauważam w mimice twarzy mężczyzny. Ale nie zapominam o tym, że równie dobrze Blaise może mieć wprawę w noszeniu wzbudzającej zaufanie maski. Moje rozważania przerywa jednak przyjście lekarza, który obdarzywszy mnie przyjaznym uśmiechem, wyjaśnia, co stało się z moim nadgarstkiem i żebrami. Kiwam w milczeniu głową i rzucam przelotne spojrzenie na podaną mi przez mężczyznę receptę, lecz nie powstrzymuję rozdrażnionego westchnienia kiedy słyszę, że przez najbliższy miesiąc muszę być praktycznie unieruchomiona. Nie brzmi to dobrze - praca w sklepie Lophii wymaga czegoś więcej niż siedzenia przy kasie. Mimo wszystko nie protestuję i nawet odwzajemniam uśmiech, gdy lekarz wychodzi. - Lepiej szykuj już głowę - mruczę pod nosem w stronę Blaise'a. Kiedy słyszę propozycję Argenta, unoszę zaskoczona brwi, wpatrując się w niego z lekkim niedowierzaniem. Skupiam spojrzenie na jego twarzy i po chwili namysłu dochodzę do nieco niepokojącego wniosku, że mężczyzna musi być co najmniej dziesięć lat starszy ode mnie, a właśnie proponuje mi spędzenie nocy w jego mieszkaniu. Coś mówi mi, że powinnam grzecznie podziękować i poszukać innego wyjścia, jednak nie wiem nawet, czy jakiekolwiek by się znalazło. Nawet gdybym zdecydowała się na hotel, nie miałabym jak za niego zapłacić, a nie uśmiecha mi się proszenie Blaise'a o pieniądze. Jego pomysł nie brzmi zresztą źle i chyba rzeczywiście jest jedynym, na co mogę się w tej chwili zdecydować. - Niech będzie - mówię krótko. - Ale i tak robisz dla mnie zbyt wiele. Z westchnieniem wstaję powoli z łóżka, zabieram receptę, po czym podążam za Argentem do drzwi.
// zt x2. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Sala ogólna Pon Sie 25, 2014 12:19 am | |
| Umierające dzieci zawsze sprawiają, że robię się głodny. Długie rzęsy rzucały cienie na policzki, a pod powiekami widać było ruchy gałek ocznych. Śniła; cokolwiek jej się śniło, musiało być intensywne. Klatka piersiowa, na której widniał opatrunek, unosiła się rytmicznie w miarowym oddechu, aparatura, do której chwilowo ją podłączono, monitorowała pracę serca i ciśnienie krwi. Morfalina słodkimi, ułudnymi kroplami przedostawała się do układu krwionośnego, tymczasowo uśmierzając ból. Który i tak niedługo wróci. Spotkanie ze Zwycięzcami natchnęło Cię do gotowania? Słyszała jego głos tak wyraźnie, jakby stał tuż obok, wpatrując się w nią oczyma, skrytymi za ciemnymi okularami; po jego ustach błąkał się delikatny, słodko-gorzki uśmiech, gdy obserwował leżącą na szpitalnym łóżku dziewczynę. Nieprzytomną; w tej chwili stanowiła milutki cel, bezbronna i niezdolna do jakiejkolwiek walki, otumaniona morfaliną, wciąż pod wpływem narkozy po operacji. Mogła wybudzić się lada moment. Za taką kolację masz moje pozwolenie na spędzenie w łóżku następnego tygodnia. Stał tuż obok, odwracając ją tak, by stać za jej plecami. Dłonie, które odsunęły jej włosy, były jednocześnie delikatne i silne, gdy zdecydowanym, spokojnym ruchem rozpinał zamek sukienki. Miękkie usta, muskające skórę, dosłownie topiły chłód, przenikający jej ciało. Słodka ułuda, chwila marzeń o ciągu dalszym, w którym wcale się nie odsuwał, a jedynie zostawał, przez chwilę tuląc ją do siebie. Śpij dobrze, postaram się nie obudzić Cię rano. Skradała się do jego pokoju, cichutko i powoli, stąpając bezgłośnie po podłodze. Wyglądał ujmująco, niemalże jak dziecko, pogrążony we śnie, obejmowany przez ciemność. Bezszelestnie wsunęła się przez uchylone drzwi do sypialni i usiadła na brzegu materaca, głaszcząc go ostrożnie po włosach. Czemu tu była? Już po kilku sekundach leżała obok, wpatrując się bacznie w pogrążoną we śnie twarz, choć raz bez ciemnych okularów. Witaj, Catrice, to mój przyjaciel… Mój bardzo nerwowy przyjaciel. Właściwie dzieciak. Leżała na łóżku, machinalnie obracając w dłoni nóż. Ze świeżo umytych włosów jeszcze sączyła się woda, wsiąkając w miękką, świeżo wypraną pościel. Czuła smutek i jakiś dziwny żal, który ogarniał ją powoli i nieustępliwie. Poderwała się raptownie i rzuciła nożem, uśmiechając się z satysfakcją, gdy ostrze wbiło się w drzwi. Rozzłościł go, ale nie na tyle, by była na niego naprawdę zła. … pewnie nie zjemy z Tobą kolacji… Siedziała naprzeciw niego przy długim stole, z zadowoleniem patrząc, jak czyta jakąś książkę, którą chwilę temu dosłownie wcisnęła mu do ręki. Upiła łyk wina, od którego zakręciło się jej w głowie, po czym wstała i delikatnie ucałowała jego policzek, bez słowa kierując usta ku jego ustom. Słodka, nierealna rzeczywistość… Salinger nie żył. Słońce moich oczu… Joseph Salinger jest jedną z ofiar wczorajszego zamachu, zastrzelił go jakiś durny Strażnik Pokoju… Catrice Tudor, pogrążona w głębokim, podsyconym bólem śnie, otworzyła oczy. Zaraz… Jakim bólem? Chyba nie czuła niczego, poza tym, że prawdopodobnie miała coś wbite w wierzch dłoni i to coś –a to mi odkrycie – wysyłało do jej organizmu jakieś świństwo. Uniosła się lekko, tylko na tyle, by wyrwać z dłoni małą igłę. Morfalina, przemknęło jej przez myśl. Cokolwiek miała w dłoni, odrzuciła to z wściekłością i usiłowała podnieść się bardziej, do pozycji siedzącej. Ciągnięcie z boku ciała uświadomiło jej, że ma jakieś szwy. Wywróciła oczami, rozglądając się dookoła. Była… tak, w szpitalu. Cudownie, po prostu znakomicie, dała się podejść jakiemuś prostakowi i tej małej dziwce, która chyba nie zdawała sobie sprawy, z kim zadarła. Trenerka? Być może. Rządowy morderca? O, tak. Syknęła cicho, gdy uświadomiła sobie, że ją mogą usunąć z posady, a ten blond kurwiszon, zapewne stworzony tylko po to, by dawać dupy na lewo i prawo, uniknie konsekwencji. Już widziała te zachowania, tak typowe dla idiotki. Na bank powie, że to Catrice jest winna, a ona tylko broniła przyjaciela. - Szkoda, kurwa, że nie nauczył cię celować. – mruknęła sama do siebie, pochylając się i sięgając po kartę. Oh. Usunięta śledziona, jak miło. Da się przeżyć, na dobrą sprawę słyszała o gorszych rzeczach… i niekiedy je robiła. Lub pozwalała je robić innym, ale teraz… Teraz była ostro poirytowana. Może dlatego wyjęła telefon z torebki, która leżała na szafce, i napisała do Gerarda, a następnie do Sorena. W ten sposób szybko mogła się dowiedzieć o tym, co się dzieje. Kurwiszon w izolatce, doskonale. Stracona posada trenerki, no trudno, to tylko skomplikuje pewne sprawy. Previa zajmująca się przesłuchaniem, wybornie. Nazwisko Malcolma coś jej mówiło, to chyba był ten sławetny gość, który po Zwycięstwie nie udzielał się zbytnio; mgliście kojarzyła go z jakiegoś spotkania, więc i on mógł wiedzieć, czym panna Tudor się zajmuje. Ciekawe, czy uprzedzi tę świruskę, komu nadepnęła na odcisk. Wspomnienie Gerarda, kopiącego blondyneczkę, było rozkoszne. Szkoda, że jego but nie trafił wprost w jej twarz, chętnie zobaczyłaby tę krzywą mordę bez paru zębów. Dalej uważała, że to, co podsunęła S. w wiadomości, było cudownym rozwiązaniem. I chętnie przeprowadziłaby to w towarzystwie Ginsberga i jej przyjaciela po fachu. Który nie omieszkał znowu użyć tego przeklętego zdrobnienia, którego tak nie znosiła.
|
| | | Wiek : 33 Zawód : morduje za pieniądze, na razie dla Coin Przy sobie : broń palna, zezwolenie na posiadanie broni i laptop, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, nóż ceramiczny , fałszywy dowód tożsamości Obrażenia : Trwałe porażenie nerwu przy powiece - stąd tik nerwowy
| Temat: Re: Sala ogólna Wto Sie 26, 2014 2:14 pm | |
| Powinien prowadzić jakiś notatnik. Kiedyś miał nawet w planach zapisywać jak zachowują się ludzie w różnych sytuacjach, żeby - w razie potrzeby - móc to wszystko odtworzyć. Tylko czy nie wyglądałby na większego świra szukając w popłochu jakiś powyrywanych i poutykanych po kieszeniach kartek zamiast zwyczajnie pozwolić sobie, by nie wiedzieć, co robić? Szkoda tylko, że ta niewiedza Royce'a opierała się na tym, że zdolny był tylko do obserwacji - topiące się dziecko, wypadek, ktoś poirytowany czy płaczący w jego obecności, czy nawet zwykły komplement - wszystko to potrafił skwitować tylko długim spojrzeniem wwiercającym się w drugą osobę. Dzieci uczą się empatii już od najmłodszych lat. Naturalnym więc i logicznym jest, że dziecko wychowane w zakładzie psychiatrycznym i na dobrą sprawę pozostawione same sobie, takiej empatii nie posiada. Ale nie mógł pozwolić sobie na to, by wyróżniać się z tłumu. Nie w taki sposób. Gdyby kiedykolwiek padł na niego chociaż ślad podejrzenia, co do jego zawodu, wszyscy bez wahania wymierzyliby sprawiedliwość za jednym wskazaniem palca. To ten dziwak, to ten dziwny chłopak, to on, na pewno on to zrobił. Søren może i był szalony, może mógł się pochwalić potężną teką żółtych papierów spoczywających w archiwum kapitolińskiego zakładu psychiatrycznego... ale nie był głupi. Stąd brały się te jego wieczne pytania do zaufanych osób i analizowanie różnych, codziennych, zwyczajnych sytuacji. Od dawna podążał za ludźmi, obserwował ich, właściwie nawet podglądał. Istniały jednak drzwi za które nawet najlepszy cień nie ma wstępu. Dlatego istnieje dziedzina ludzkiego życia, o której nie miał bladego pojęcia. I może Catrice Tudor się tego kiedyś domyśli. To tylko tytułem wstępu i wytłumaczenia, dlaczego Søren James Royce stał na przeciwko jednej z wielu kwiaciarni w Kapitolu i nie odważył się wejść do środka. Co miałby powiedzieć? Jakie kwiaty kupić? Kogo miałby udawać? Czy można wejść do kwiaciarni i wybrać coś jako ostatni mruk i gbur? Co jeśli przez to kwiaciarka cię zapamięta? Na pewno nie zwróciłaby uwagi na kolejnego uroczego młodzieńca. Ale jak często można się do tego zmuszać? Czas mijał a on irytował się coraz bardziej i nie chcąc, by ktoś w końcu zwrócił na niego uwagę, zawinął się w stronę szpitala. Trudno. To będzie łatwiejsze niż przesłanie jej jakiś bzdurnych kwiatów. Poza tym w szpitalu jest śmierć. Wyjątkowo przyjazne środowisko dla Royce'a, nawet jeśli nie przepadał za takimi miejscami - taka atmosfera przynosiła mu ukojenie. Wszedł więc do środka i mocno wciągnął powietrze w płuca. Mieszanina leków, środków odkażających, krwi i umierających ciał. Lekko zacisnął usta i ruszył wgłąb budynku. Nie miał pojęcia, czy ją znajdzie. Wspominała tylko coś o swojej wybrakowanej śledzionie. Pobłądził więc trochę w gęstwinie korytarzy zanim trafił do właściwej sali. Spała. A przynajmniej leżała z zamkniętymi oczami. Wsunął się do pomieszczenia jak najciszej się dało i nachylił nad nią. Chciał już wyszeptać jakieś głupawe zdanko w ramach przywitania, ale mniej więcej w tym samym momencie ręka Cat wystrzeliła w jego kierunku i dziewczyna zacisnęła palce na jego szyi. Zanim jeszcze zdążyła otworzyć oczy i zanim udało mu się tę rękę odciągnąć (co by nie było, Royce jest odrobinę silniejszy). Ach ten instynkt mordercy. -Nawet na prochach a zawsze czujna, hm? - wymamrotał odsuwając się, by rozmasować krtań. -Możesz pogrzebać marzenia o księciu na białym czymkolwiek, który pocałunkiem zbudzi cię ze snu. Zanim zrobiłby cokolwiek rozszarpałabyś mu aortę... - odkaszlnął i oparł się o parapet. Może nawet na jego ustach zaczaił się gdzieś cień uśmiechu. W końcu ZAŻARTOWAŁ, nie? |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Sala ogólna Wto Sie 26, 2014 3:53 pm | |
| Catrice leżała w swojej małej sali w jakże cudownym szpitalu w Dzielnicy Rebeliantów, pomstując na część tego cudownego świata, w szczególności na małą zdzirę, która najwidoczniej potrzebowała długiego łomotu. Żałowała, że nie dała rady wcześniej skręcić jej karku, podobnie jak tego, że jej towarzyszka ze stanowiska nie zwróciła uwagi na poczynania tego całego le Bruna, który, bądź co bądź, nie należał do kadry trenerów… Le Brun, nazwisko mówiło samo za siebie, musiał być spokrewniony z tą małą Katy, która nie wiadomo jakim cudem przetrwała Igrzyska. Jednak to, jakiego rodzaju był to cud, nie było w tej chwili istotne dla panny Tudor. Liczyło się jedynie to, że narkotyk opuszczał jej ciało, pozostawiając nuty bólu. Czuła się szczęśliwsza bez morfaliny. Zamknęła oczy, pozwalając sobie na chwilę odprężenia. Nadal nie opuściło jej to napięcie, kumulujące się gdzieś w okolicach kręgosłupa, napięcie, które pojawiło się w chwili, gdy le Brun się na nią wydarł. Doprawdy, jakim cudem mieszkaniec Dzielnicy Rebeliantów mógł być takim niemożliwym chamem? O ile mieszkał w Dzielnicy, bo śladowy akcent w jego głosie wyraźnie wskazywał na to, że miała do czynienia z Kapitolińczykiem, urodzonym i wychowanym w mieście. To dlatego nazwała go kundlem, nie wahając się ani chwili. Bo naprawdę, gdyby chciał wtopić się w tłum, akcent powinien zostać pogrzebany razem z głupimi zachowaniami, tak typowymi dla mieszkańców Kapitolu. A może wcale nie chciał stawać się kimś pokroju rebelianta. Może był tak psychiczny, że bycie Kapitolińczykiem równało się dla niego byciu królem? Chciałoby się. Ktoś wślizgnął się do sali, w której przebywała. Leżąca na łóżku dziewczyna nawet nie otworzyła oczu; nie potrzebowała tego. Wystarczyły jej spokojne, delikatne szczegóły, które umiała wychwycić jako zawodowy morderca. Ciche szuranie drzwi, które delikatnie otarły się o posadzkę. Skrzypnięcie buta, cichutkie i krótkotrwałe. Powolne, niemalże ulotne drgnięcia powietrza, gdy podchodził. Oddychała spokojnie przez nos. Mężczyzna, na co wskazywała bardzo delikatna woń wody kolońskiej. Znajomy zapach, ale w tej chwili chyba nie interesowało ją, kto to. Kimkolwiek był jej tajemniczy gość, a miała już pewne podejrzenia, stąpał wyjątkowo cicho i miękko, niczym szykujący się do skoku lampart. Tak, z pewnością wiedziała, kim jest. Gdy pochylił się nad nią, poczuła oddech na skórze i błyskawicznie chwyciła go za szyję, zaciskając mocno palce. Nie otworzyła oczu, wystarczyło jej kilka sekund, by rozpoznać towarzysza. - Søren – zamruczała cicho, przez chwilę gładząc jego szyję powolnymi, pieszczotliwymi ruchami, dzięki któym mogła rozkoszować się tętnem, które wyczuwała pod skórą. Dopiero potem puściła go i pozwoliła, by się odsunął. Gdy rozmasowywał kark, Catrice otworzyła oczy i podciągnęła się do pozycji siedzącej, leniwie przeciągając. - Kto mówi o prochach, skarbie? – posłała mu rozbawione spojrzenie. – Nie wiem, czy zauważyłeś, ale nasza ukochana towarzyszka, morfalina, dynda sobie smutnie i kapie na podłogę. Nie polubiłyśmy się. Sięgnęła dłonią ku aparaturze i pokazała mu rurkę od środka przeciwbólowego; na igle jeszcze widniała resztka krwi panny Tudor. Uniosła ironicznie brew, patrząc na kolegę po fachu. Taki dorosły, a zapomniał, że jego maleńka towarzyszka nie lubi morfaliny i jest w stanie wyrwać igłę z ręki, byle tylko nie czuć tego gówna, pędzącego po ciele i niosącego ułudę. Nieładnie, S., nieładnie. - Chcesz być moim księciem na białym koniu, Søren? – zapytała zaciekawiona, upijając łyk wody ze stojącej na szafce szklanki. Nie, kubka, małe, proste, plastikowe badziewie. – Jak coś wiedz, że nie mam nic przeciwko, ale może chwilowo zostawmy całowanie. Bok ciała bolał ją nieco, ale nie na tyle, by syknęła z bólu. Zamiast tego delikatnie potarła skórę dookoła opatrunku i wywróciła oczami, patrząc na opartego o parapet mężczyznę. - Wiesz, zawsze mogłabym też odgryźć księciu język – rzuciła słodko, jakby rozmawiali o przepisach na smaczne zupki z truciznami.
|
| | | Wiek : 33 Zawód : morduje za pieniądze, na razie dla Coin Przy sobie : broń palna, zezwolenie na posiadanie broni i laptop, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, nóż ceramiczny , fałszywy dowód tożsamości Obrażenia : Trwałe porażenie nerwu przy powiece - stąd tik nerwowy
| Temat: Re: Sala ogólna Wto Sie 26, 2014 8:50 pm | |
| Wzruszył lekko ramionami, kiedy mówiła o morfalinie. Miał dość problemów z głową, by dodatkowo jeszcze fundować sobie takie doznania. Raz jeden miał do czynienia z tym lekiem znieczulającym, kiedy połamał sobie żebra i ogółem roztrzaskał klatkę piersiową podczas jednego ze zleceń, jeszcze za czasów Rakel. -Nie wiem, ja osobiście preferuję psychotropy - oznajmił autoironicznie, ale także naprawdę szczerze po czym rzucił w jej kierunku coś na kształt uśmiechu. Nadal rozglądał się z ciekawością po pomieszczeniu. Szpitale nie były tak przytłaczające jak psychiatryki. Przynajmniej on, mając solidne doświadczenia z przebywaniem w tych drugich, tu, ku swojemu dziwieniu, czuł się całkiem nieźle. Jej pytanie go zdziwiło i na szczęście nie musiał przed nią, jak poprzednio przed Mallory, ukrywać swoich reakcji. Prychnął cicho i przewrócił oczami. Odbił się też od parapetu. -Proooooszę, czy ja wyglądam na kogoś, kto ratowałby damę z opresji? - zapytał celowo przeciągając mocno pierwszy wyraz. -I ty i ja wiemy co nam... - zamilkł na chwilę mrużąc oczy- A przynajmniej mi, największą przyjemność. Podszedł do drzwi, których wcześniej nie zamykał, jako że próbował podkraść się do jej łóżka niepostrzeżenie. Zatrzasnął je i wrócił do Catrice. -Ale zapamiętam, żeby nigdy nie zbliżać się do Ciebie z ustami. Jestem przywiązany do mojego języka. No i przez któreś z nas musi przemawiać czasem zdrowy rozsądek - zachichotał. Musiała wiedzieć, że jest dość specyficzny. Ale czy wiedziała o tonach jego dokumentów poświadczających o porządnym zawichrowaniu umysłowym? Zastanowił się przez moment dlaczego tego nie sprawdził. Ufał jej, ale czy ufanie komuś, kto bez mrugnięcia okiem wymordowałby połowę tego szpitala, jeśli ktoś by jej za to solidnie zapłacił, było mądre? No bo, czy zaufałby sobie? Jego zamyślony wzrok utknął w niej przez chwilę. Potem przyciągnął sobie krzesło i usiadł na nim okrakiem, opierając klatkę piersiową na oparciu. -To jak Catty, jak zrekompensujesz sobie brak śledziony, hm? - zapytał w odniesieniu do jej wiadomości.
Ostatnio zmieniony przez Søren James Royce dnia Wto Wrz 02, 2014 12:51 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Sala ogólna Sro Sie 27, 2014 5:31 pm | |
| Środki przeciwbólowe miały do siebie to, że dawały tylko chwilową ulgę. Kiedy ich zbawienne działanie mijało, ból powracał, zmuszając cierpiących do brania coraz to większych dawek. I tak w kółko, aż do uzależnienia. Cat wolała czuć ból, aniżeli tłumić go za pomocą takiego gówna, jakim jest morfalina. - Co kto lubi, przecież wiesz – stwierdziła jedynie, przyjmując do wiadomości jego słowa o psychotropach. Najwidoczniej, jej przyjaciel był aż nadto zainteresowany wystrojem pomieszczenia, w którym przebywali. Dziewczyna rozejrzała się obojętnie, kompletnie nie rozumiejąc tej fascynacji. Ot, szpital, nic ciekawego. - Wbrew temu, co myślisz, wyglądasz. Tylko trzeba odpowiedniej damy i odpowiedniej okazji. – zaśmiała się. – Søren, masz chyba za mało wiary w siebie. Przeczesała palcami włosy i splotła je w prosty warkocz, obserwując, jak mężczyzna zamyka drzwi. - Sugerujesz, że tylko Tobie sprawia to przyjemność…? – przygryzła wargę, patrząc mu w oczy. – Chyba raczej nam obojgu. Muszę przyznać, że stęskniłam się nieco za wspólną pracą. Była świeżo po zabiegu, dość przytomna i przede wszystkim – podirytowana. Wcale nie chciało jej się siedzieć w jakimś głupim szpitalu, podczas gdy na hali treningowej trwały szkolenia. Ciekawe, co robiła ta mała suka, która zapewniła jej wraz z le Brunem wizytę na stole operacyjnym. I, co było bardziej interesujące, Cat drażniła sama myśl o tym, że ten nadęty bufon, Malcolm Randall, wcale nie wyciągnie konsekwencji w stosunku do swojej podopiecznej. Bo to, że nie ukarzą jej w żaden szczególny sposób, to było pewne. - Głupek, przecież doskonale wiesz, że nie odgryzłabym Ci języka. Za bardzo Cię lubię. Zastanowiła się chwilę nad swoimi słowami. Bo czy naprawdę byli ludzie, których lubiła? Søren, Gerard, Scarlett, Blaise, Cordelia… Tak, to byli ci ludzie, których naprawdę tolerowała, z którymi dogadywała się dość dobrze… Choć jej głos w czasie obrad zdecydowanie nie przypadł do gustu Argentowi, zapewne nie tylko jemu. - Nie. Mów. Do. Mnie. Catty. – warknęła cicho, z lekką irytacją. Fakt, ojciec tak do niej mówił, ale nadal nie znosiła tego określenia. – Co do rekompensaty… Usiadła prosto i wzruszyła ramionami. - Nie wiem, co proponujesz?
|
| | | Wiek : jeży i kobiet się nie pyta o wiek Zawód : mały dżentelmen Znaki szczególne : ponętne głosy wydobywające się z radioodbiorników
| Temat: Re: Sala ogólna Pią Sie 29, 2014 1:13 pm | |
| Podczas wesołej lub mniej wesołej konwersacji do sali weszła pielęgniarka, ściskając w dłoniach plastikowy pojemnik do połowy wypełniony wodą. Próbując nikomu nie przeszkadzać, odstawiała bukiet z narcyzów ozdobiony suchymi gałązkami cierni i szybko opuściła pomieszczenie. Co jednego z wystających patyczków przywiązano złota nitką beżowy bilecik. Zgrabne, wypisane czarnym atramentem litery głosiły:
Szybkiego powrotu do zdrowia, Cat. Głodowe Igrzyska zawsze mają swoich przegranych. Buziaczki, Sherry & Pansy |
| | | Wiek : 33 Zawód : morduje za pieniądze, na razie dla Coin Przy sobie : broń palna, zezwolenie na posiadanie broni i laptop, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, nóż ceramiczny , fałszywy dowód tożsamości Obrażenia : Trwałe porażenie nerwu przy powiece - stąd tik nerwowy
| Temat: Re: Sala ogólna Wto Wrz 02, 2014 1:13 am | |
| Søren kręcił się na krześle słuchając jej teorii. Powinna dobrze wiedzieć, że on nie nadaje się do takich rzeczy. Mógł wchodzić w role na zawołanie, ale nie zamierzał uwikłać się w żadne długotrwałe przedstawienie. Uśmiechnął się bezczelnie szeroko i zwrócił w jej kierunku. Przestał się też bujać. -Kochanie, zabiłem nasze dzieciaki... - mruknął w ramach fatalnie kiepskiego żartu. Cóż. On najwyraźniej był w całkiem niezłym nastroju. Coin znalazła mu nowego psychiatrę, nie musiał martwić się o deficyt prochów i to, że któregoś dnia straci panowanie nad własnym umysłem. Spotkał poprzedniego dnia elektryzującą Mallory Hearst a żądza zemsty u Catrice zwiastowała szansę na wyrwanie się z monotonni i szarości dnia codziennego, którą miała ubarwić czerwonobrunatna ciecz spływająca po jego palcach. Czy świat mógłby wyglądać lepiej? -Sugeruję, że mogą istnieć inne rzeczy, które tobie sprawiają większą przyjemność- rzucił krótko i urwał, kiedy pielęgniarka weszła do sali. Podążał za nią wzrokiem i uważnie zwracał uwagę na to co robią jej dłonie. Wysłuchał zadanego mu przez dziewczynę pytania, ale nie odpowiedział na nie jeszcze przez chwilę. Czekał aż Catrice wyciągnie ręką w kierunku przyniesionego jej bukietu. Widział jej reakcję i nie pozostawiało to już żadnej wątpliwości. Potrzeba było już tylko planu. Catty Tudor potrzebuje odrobiny odprężenia. Podniósł się z krzesła i bez zbędnego zamartwiania wskoczył na łóżko dziewczyny, by móc się nad nią pochylić i wymamrotać jej do ucha swój chory pomysł. -Albo Scarlett albo Ginsberg pozwolą Ci wrócić do ośrodka. Nie wiem jeszcze jak namówię kogoś do tego, ale zamierzam tam wybrać się z Tobą. Znajdziesz tę nieszczęśnie głupią dziewczynkę i zrobisz wszystko, co w twojej mocy, żeby pozbyć się wszelkich negatywnych emocji. To nie zdrowe Catty... - mruknął przypadkiem trącając nosem jej policzek, kiedy się podnosił i skończył wreszcie ze swoim psychopatycznym szeptem. Jego głos zmieniał się - od zaaferowanego i zaangażowanego po rozbawiony i żartobliwy. Ześlizgnął się z jej łóżka i usiadł na tym obok niej. Był niezdrowo podekscytowany już od wczoraj, kiedy jego myśli powędrowały w kierunku bladej Mallory i tego jak pięknie wyglądałaby w kałuży krwi. Poza tym samo miejsce szkolące ludzi do odbierania życia wydawało mu się piekielnie fascynujące. Wiedział, że nie może nic zrobić. W odróżnieniu od znanych mu morderców nie lubował się w cierpieniu. Wystarczyło mu, że i tak większość ludzi tam przebywających z upływem miesiąca będzie martwa. Dzieci idące prosto na śmierć. Zdążył już wybrać swojego faworyta. |
| | | Wiek : 20 Zawód : Strażnik Pokoju [dawniej morderca] Przy sobie : Mundur, kamizelka kuloodporna, krótkofalówka, telefon komórkowy. Broń palna, dwa magazynki, paralizator, Znaki szczególne : BIały mundur, długie włosy, słodki uśmiech, zawiązany czarny męski krawat na prawym nadgarstku Obrażenia : -
| Temat: Re: Sala ogólna Sob Wrz 20, 2014 10:22 am | |
| Agatka, nie zabijaj ;___;
Catrice wsłuchiwała się w głos towarzysza, zamyślona. Ból, który towarzyszył jej od spotkania z Mathiasem, zelżał; czuła jedynie delikatne ciągnięcie szwów, które wymagało od niej ostrożności. Dyskomfort? Nie, to był żart. Takie rzeczy były dla niej nieistotne; w tej chwili potrzebowała coś zrobić. Coś. Cokolwiek. - Kochanie, jakże się cieszę, że je zabiłeś - mruknęła cicho, rozbawiona. Søren poprawiał jej humor, ilekroć rzucał w stronę dziewczyny te wesołe, zbarwione ironią spojrzenia. Już po kilku sekundach od chwili, w której pojawił się w tej małej, głupiutkiej salce, wyobrażała sobie, jak cudownie byłoby mieć go na sali treningowej; może wtedy le Brun miałby zasłużoną nagrodę za wybryki. A Gerard... No cóż, Gerard też miał wrodzony talent do... negocjacji. Słowa mężczyzny przerwała pielęgniarka, która przyniosła jakiś ohydny zbitek chwastów, zapewne jakiś bukiet. - Proszę przygotować dokumenty wypisu na żądanie - rzuciła krótko, kierując w stronę pielęgniarki ostre spojrzenie. Gdy zaskoczona panienka wybiegła, zapewne szykować papiery, Cat wzięła do ręki kwiaty i aż fuknęła ze złości, widząc bilecik. Nie dość, że bezguście i tandeta, to jeszcze biedna i smutna grupka radiowców najwidoczniej się nudzi. Złapała bukiet i rzuciła nim przez całą salę. Søren miał rację. Była wściekła. Kiedy wskoczył na łóżko i przysunął się, nastrój panny Tudor odrobinkę się poprawił. A jego propozycja była... Kusząca, nawet bardzo. Kusząca do tego stopnia, że naprawdę miała zamiar ulec tej sugestii. - Søren, skarbie... Zapomnialeś o tym, że Ośrodek jest dobrze strzeżony, a w dodatku trybuci przed Igrzyskami są nietykalni. - żartobliwie musnęła dłonią jego włosy. - Myślisz, że zależy mi na tej gówniarze? Wolę zająć się jej rodziną, kto wie, może jeden ze Sponsorów przekaże jej cudowną wiadomość o martwej siostrze, matce, kimkolwiek...? W dodatku pan le Brun też ma siostrzyczkę, na której mu zależy. Wróciła pielęgniarka, wraz ze stertą papierów, które Catrice przejrzała szybko i podpisała, posyłając dziewczynie drugie srogie spojrzenie. Przeprosiła Sørena na sekundę i zniknęła za parawanem, przebierając się. Już po chwili stała przed kumplem w stroju, który miała na sobie na treningach. - Będę pod opieką lekarza pierwszego kontaktu - rzuciła pielęgniarce. - Jego dane figurują w systemie, proszę przekazać je ordynatorowi, by wydał odpowiednie dyspozycje. Podeszła do kwiatów i podniosła je, tylko po to, by wyrzucić bukiet do kosza. - Søren, chodźmy stąd, co? Wolę być w domu. Złapała swoje rzeczy, chwyciła przyjaciela za rękę i wyprowadziła z sali, a następnie ze szpitala.
zt |
| | |
| Temat: Re: Sala ogólna | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|